MARZANNA STYCHLERZ-KŁUCIŃSKA: Nie dajmy się zwariować

Nie wiem, czy głównym powodem zakupu grupy Polska Press przez PKN Orlen jest bieżące polityczne zapotrzebowanie. Być może. Chciałabym jednak wierzyć, że cel jest szczytniejszy, tj. zbudowanie „drugiej nogi”, konserwatywnej, by mogła konkurować jak równy z równym z podmiotami preferującymi wrażliwość liberalno-lewicową.

 

Nie jestem ślepym wyznawcą obecnej ekipy rządzącej, nie wdając się w szczegóły, mimo to  uważam zakup grupy Polska Press przez narodowego championa gospodarczego za krok w dobrym kierunku. Generalnie, każdą transakcję z udziałem polskiego  kapitału uważam za rzecz słuszną. Zwłaszcza, kiedy w grę wchodzi pomniejszenie zagranicznego kapitału w polskich mediach. W idealnym świecie życzyłabym sobie, by rządzący mieli się jak najdalej od mediów. Ale, jak wiadomo, w świecie idealnym nie żyjemy. I wiele wskazuje na to, że jeszcze długo żyć nie będziemy. Z dużą satysfakcją przyjęłabym, by w roli kupującego wcielił się drugi pan Zygmunt Solorz. Z prostego powodu. Przy licznych mankamentach uważam telewizję Polsat  za  najbardziej obiektywne medium elektroniczne w Polsce. Telewizja Polska uprawia tępą propagandę sprzyjającą obozowi Zjednoczonej Prawicy, TVN z kolei – niemal każdego dnia wieszczy rychły upadek rządzących, widząc w nowej sile politycznej Polska 2050, sygnowanej przez niegdysiejszego showmana Szymona Hołowni  – nowy polityczny wzorzec z Sevres.

 

Mam więc inny stosunek niż  Łukasz Warzecha do tego, co jak pisze on w swoim tekście (TUTAJ), nazywano repolonizacją, potem dekoncentracją, potem znów repolonizacją.

 

Nie zgadzam się też z jego tezą, że  będzie to proces służący  głównie utemperowaniu niezależnych od władzy i krytycznych wobec niej mediów. Zakłada ona bowiem traktowanie dziennikarzy, niczym stado baranów, które bez kręgosłupa moralnego będzie wykonywało każde polecenie zwierzchników. Proszę nie demonizować tak szefów pism jak i dziennikarzy zatrudnionych w tzw. polskojęzycznych mediach. Dajmy czas i szansę narodzić się nowemu bytowi medialno-gospodarczemu na warunkach stricte rynkowych i wybić się na niezależność. Dziennikarze gną karki zarówno w mediach z kapitałem polskim, jak i tych z kapitałem zagranicznym. Mogłabym sypać przykładami, ale nie jest moim celem kogokolwiek obrażać. Wiem, że ludzie muszą zapracować na swoje i rodzin utrzymanie. Nie wcielam się w rolę Pana Boga, ocenę moralną pozostawiam samym zainteresowanym. Sama wielokrotnie słuchałam od kolegów  i koleżanek z SDP o krzywdzie, jaka ich spotkała po wyrzuceniu z Telewizji Polskiej. Mówiąc szczerze, nie widzę wielkiej różnicy w stracie pracy przez pracownika  mediów czy pracownika magazynu Tesco. Przestańmy patrzeć na naszą pracę wyłącznie przez pryzmat misji dziejowej.

 

Nie jestem zwolenniczką tzw. mediów narodowych czy patriotycznych. To nowy twór  rozwijający się prężnie na rynku medialnym wraz z dojściem do władzy Zjednoczonej Prawicy w 2015 r. Sądzę, że dziennikarze zatrudnieni w tygodniku „Newsweek Polska”, „Polityka”, „Fakt” czy „NIE” też czują się patriotami. Nikomu zresztą nie wolno zabraniać czuć miłości do własnej ojczyzny.

 

Krytycznie i powielekroć opisywałam propagandę realizowaną z coraz większą mocą przez media publiczne, nie będę się powtarzać. W jednym muszę natomiast zgodzić się z prezesem PiS, panem Jarosławem Kaczyńskim. Cytuję z pamięci jego wypowiedź sprzed kilku lat: – że skoro rynek medialny w Polsce funkcjonuje źle, brakuje nań pluralizmu i przeważa prywatny kapitał zagraniczny, potrzebą chwili jest zbudowanie z mediów publicznych, tworu sprzyjającego z jednej strony wolności wypowiedzi przez osoby o wrażliwości konserwatywnej, a z drugiej możliwość prezentacji przez obóz politycznym wizji kraju opartego o Dekalog. Łamiąc tym samym praktyczny monopol poglądów lewicowo-liberalny, dominujący w polskich mediach zarówno prasowych, radiowych, jak i telewizyjnych”. Przyznaję, argumentacja ta mnie nie zachwyca, ale trafia do rozumu. Faktem jest, że przed 2015 r. nikomu nie przyszło do głowy, by realizować seriale o tematyce historycznej, typu „Stulecie winnych” czy „Piłsudski”. Abstrahuję tu od jakości owych dzieł. Dominowała tematyka obyczajowa, szwarc, mydło i powidło.

 

Wystarczającym argumentem przemawiającym na korzyść wspomnianej transakcji są suche fakty. Nie wchodząc w szczegóły, w Polsce około 80 proc. mediów papierowo-internetowo-radiowo-telewizyjnych ma niepolski kapitał. Tymczasem w Niemczech, Francji, Szwecji czy Holandii – pomijam tu celowo bardziej szczegółowe dane   – proporcje są zgoła odwrotne. W większości krajów zachodniej Europy istnieje obowiązek abonamentowy, a władza po wygranych wyborach wymienia kierownictwo redakcji. Istnieje ponadto niepisana umowa pomiędzy najbardziej prestiżowymi tytułami prasowymi, rozgłośniami i stacjami telewizyjnymi, że o działaniach rządu pisze się albo dobrze albo wcale. Tym bardziej na użytek zagraniczny. Nie mówiąc już o tym, że nie łożenie na media publiczne obarczone jest wysoką grzywną lub więzieniem, jak w Wielkiej Brytanii. Tymczasem w Polsce były premier Donald Tusk miał śmiałość zachęcać ludzi do łamania prawa, czyli nie płacenia abonamentu radiowo-telewizyjnego. I nie spotkał go za te słowa żaden ostracyzm publiczny.

 

Nie dziwi mnie, że dla obozu władzy istotne są media grupy Polska Press, ponieważ zapewniają dotarcie do mieszkańców wsi i osób o konserwatywnych poglądach. Ponadto przejęcie to  ma wpisywać się w zapowiadany od kilku lat przez polityków PiS plan wspomnianej repolonizacji mediów. Wiele razy jako przykład nadmiernej obecności kapitału zagranicznego wskazywali oni dzienniki regionalne i lokalne, gdzie dominuje Polska Press, zwłaszcza po tym, jak kilka lat temu przejęła Media Regionalne.

 

Temat repolonizacji mediów, określanej też jako dekoncentracja kapitałowa, wrócił do debaty publicznej po wyborach prezydenckich. Pod koniec lipca w wywiadzie dla Polskiego Radia mówił o niej prezes Prawa i Sprawiedliwości, Jarosław Kaczyński. Zapowiedział, że w bieżącej kadencji Sejmu zostaną przyjęte przepisy dotyczące repolonizacji mediów. Nie powiedział jednak ani jak będzie przebiegała repolonizacja, ani kiedy dokładnie do niej dojdzie O tym samym mówił także kilka dni wcześniej w wywiadzie dla Polskiej Agencji Prasowej. Zajmujący się pracami nad dekoncentracją mediów wiceminister kultury Paweł Lewandowski w rozmowie z portalem sdp.pl mówił, że wedle jego rozeznania dekoncentracja jest „absolutnie możliwa”. W połowie sierpnia Joanna Lichocka, posłanka PiS i członek Rady Mediów Narodowych, zapowiedziała, że ustawa o dekoncentracji mediów powinna trafić pod obrady Sejmu jesienią tego roku. Na marginesie, mimo obecności w obozie władzy wielu przedstawicieli świata mediów, nieudolność napisania sensownej ustawy o repolonizacji mediów, wystawia im wyjątkowo złą laurkę. Brzmią mi jeszcze w uszach słowa szefa Rady Mediów Narodowych Krzysztofa Czabańskiego, który na konferencji w SDP przed wyborami parlamentarnymi w 2015 r. solennie obiecał wprowadzenie projektu ustawy o repolonizacji mediów w Polsce tuż po wygranych wyborach. Wtedy pan Krzysztof zabiegał o nasze poparcie, kiedy cel osiągnął najwyraźniej zapomniał o swojej obietnicy. Nie on ostatni zresztą.

 

Przypominam też sobie, jak kilka lat temu rozgorzała dyskusja na temat polskości mediów. Zaczęto podkreślać, które media są bardziej polskie i działają na rzecz naszego narodu. Tak narodziły się media określające się jako narodowe. Prym wiedzie tu wydawnictwo Fratria, które jest właścicielem tygodnika „Sieci”, a także portali wPolsce.pl, wPolityce.pl, wGospodarce.pl itp.

 

Trzeba ciągle, jak się okazuje, przypominać, że właścicielami mediów w Polsce są w głównej mierze spółki z zagranicznym kapitałem – zazwyczaj niemieckim. Choć może nie widać tego tak bardzo w przypadku gazet, tygodników czy rozgłośni radiowych, to jednak biorąc pod uwagę skalę dotarcia, a także w przypadku prasy – liczbę wydań, media z zagranicznym kapitałem górują nad tymi z rodzimym finansowaniem. Zależność poszczególnych mediów od ich właścicieli, a także przynależności do grupy wydawniczej, to tak naprawdę jeden z elementów, który należy brać przy ocenianiu obiektywności i niezależności mediów. W dzisiejszych czasach tak naprawdę ciężko znaleźć w pełni niezależne media, ponieważ zawsze w jakimś stopniu będą podporządkowane, czy to władzy lokalnej, polityce, czy też reklamodawcom, dzięki współpracy z którymi mogą istnieć i funkcjonować. Każda gazeta, rozgłośnia radiowa czy stacja telewizyjna ma prezesa, radę nadzorczą, zarząd itp. I każda z tych osób ma poglądy polityczne, co więcej, w sposób bardziej lub mniej jaskrawy próbuje przeforsować jakieś swoje interesy. Mówiąc z ręką na sercu, w ciągu trzech dekad pracy dziennikarskiej nie miałam szczęścia znaleźć się w redakcji całkowicie niezależnej od aktualnych wydarzeń politycznych, społecznych, kulturalnych czy w końcu gospodarczych.

 

Wracając do głównego wątku, z dwojga złego wolałabym, żeby – cytując Łukasza Warzechęprywatne media będące w dyspozycji spółek skarbu państwa staną się przechodzącym z rąk do rąk łupem politycznym na tej samej zasadzie co media państwowe. I dalej, podążając tokiem rozumowania pana Łukasza: – gdyby więc nawet z dużą łaskawością założyć, że celem jest stworzenie konserwatywnego medialnego frontu, to w strategii Orbána jest to możliwe i rozwiązanie jest trwałe; w strategii PiS zaś jego trwałość jest ograniczona czasem obecnej władzy”. Ależ, panie Łukaszu, nie każdy jest zwolennikiem PiS. Dzisiaj rządzi ta partia, ale nie można wykluczyć, że w 2023 r. wróci do łask SLD czy może przekona do siebie więcej Polaków Konfederacja. Dlatego dobrze, że grupa Polska Press przechodziłaby w ręce kolejnej ekipy rządzącej. Gdyż – na szczęście – żyjemy od 30 lat w demokracji, być może kulawej, ale jednak. I władzę w Polsce zdobywa się przekonując do swojej tej czy innej wizji kraju wyborców. A waga głosu pana Łukasza, prezydenta Andrzeja Dudy czy sprzątaczki zatrudnionej na umowie śmieciowej jest taka sama. Na całe szczęście.

 

Mam też inny punkt widzenia na kolejną uwagę pana Łukasza, mianowicie jego zdziwienie faktem, iż SSP, której główną dziedziną jest produkcja i dystrybucja paliw, zajmuje się mediami. To powinno budzić ogromne wątpliwości. Moich wątpliwości nie budzi. Wejdźmy głębiej w poletko polskich mediów. Pan Janusz Palikot wprawdzie nie produkował paliw, tylko alkohol ale też swego czasu zapragnął wpływać na opinię publiczną kupując tygodnik opinii pt. „Ozon”. Pan Zygmunt Solorz kojarzy się większości jako twórca telewizji Polsat, nie  zajmuje się również dystrybucją paliw, ale znacznie większe zyski generują dziś dwa inne jego biznesy: sieć komórkowa Plus oraz platforma satelitarna Cyfrowy Polsat. Wydawca „Gazety Wyborczej”, koncern Agora też nie utrzymuje się wyłącznie z prenumeratorów dziennika. Czasy mamy takie, że z wydawania gazety trudno się utrzymać, a płatne ogłoszenia spółek Skarbu Państwa też są obwarowane polityką. Przed 2015 r. strumień pieniędzy z tego tytułu lądował na konta pism o wrażliwości lewicowo-liberalnego. Dziś swoje „pięć minut” mają tytuły konserwatywne. Czy jest to dobre zjawisko? Absolutnie nie, ale my, dziennikarze nie mamy na to najmniejszego wpływu.

 

Nie wiem, czy głównym powodem zakupu grupy Polska Press przez PKN Orlen jest bieżące polityczne zapotrzebowanie. Być może, nie upieram się. Chciałabym jednak wierzyć, że cel jest szczytniejszy, tj. zbudowanie „drugiej nogi”, konserwatywnej, by mogła konkurować jak równy z równym z podmiotami preferującymi wrażliwość liberalno-lewicową.

 

Zaś co do wpływu nowego właściciela grupy Polska Press na linię kupionego medium – nie mam wątpliwości, że każdy właściciel w sposób mniej czy bardziej zakamuflowany wpływa na ogólny „wizerunek” pisma, stacji radiowej czy telewizyjnej. Przyznaję, wykonywałam najrozmaitsze polecenia zatrącające o politykę zarówno jako dziennikarka „Tygodnika Solidarność”, jak i dziennikarka Telewizji Polskiej. I z czystym sumieniem mogę dzisiaj spojrzeć w lustro. Z prostego powodu – zawsze działałam w zgodzie z samą sobą. Kiedy moje poglądy polityczne przestały się podobać bezpośredniej przełożonej w TVP, ta po prostu mnie wyrzuciła.

 

Nie potrafię dzisiaj przewidzieć, czy faktycznie, jak pisze Łukasz Warzecha: bardzo szybko nastąpi sprowadzenie dziennikarzy grupy Polska Press do roli trybuny władzy. Zwolnienia, naciski, wyraźne przyjęcie prorządowej linii. To wróżenie z fusów. Każdy dziennikarz grupy Polska Press we własnym sumieniu będzie rozstrzygał, jakie polecenie przełożonego wykonać, a jakie już nie, gdyż wykraczają poza rzetelność i obiektywizm. Nie dajmy się zwariować.

 

Wydaje mi się, że dość dobrze rozumiem rolę mediów. Na ten temat opublikowałam kilkadziesiąt tekstów. I nie uważam, że jedyną i naczelną ich rolą jest kontrolowanie władzy lub jej krytyczne recenzowanie. Panu Łukaszowi zniknęły gdzieś po drodze inne cechy naszej profesji, jak rzetelność, kompetencje, sumienie, dążenie do prawdy, obiektywizm itp. Nigdy też nie miałam wrażenia, że jestem „narzędziem do osiągania politycznych celów”, choćby i cudzych.

 

Reasumując, każde „odbicie” mediów prasowych, radiowych, internetowych czy telewizyjnych z rąk kapitału zagranicznego na rzecz kapitału rodzimego jest zjawiskiem dobrym. I potrzebnym. Należy tylko mieć nadzieję, iż prezes PKN Orlen Daniel Obajtek poskromi swoje zapędy politycznego drenażu przejętych właśnie pism– jeśli w ogóle takowe posiada. Z całą pewnością będę śledziła pierwsze decyzje personalne nowego bytu medialnego. Chcę wierzyć, że grupa Polska Press nie stanie się li tylko narzędziem do osiągania celów politycznych.

 

Pragnęłabym tym tekstem podjąć już rozpoczętą jakiś czas temu dyskusję na temat repolonizacji polskich mediów. Żeby było jasne, nie potępiam w czambuł obecności kapitału zachodniego w polskich mediach. Chodzi wyłącznie o wyważenie proporcji. Politycy Zjednoczonej Prawicy coraz śmielej mówią o dekoncentracji mediów. I dobrze. Z suchej deklaracji pana prezesa Jarosława Kaczyńskiego niewiele dla nas – jak na razie – wynika. Może więc warto pokusić się o opracowanie SDP-owskiego projektu zmian systemowych. Jestem zwolenniczką takiego posunięcia i będę do tego pomysłu zachęcać koleżanki i kolegów dziennikarzy, także spoza szeregów SDP. Suche przyjmowanie ze wszech miar słusznych uchwał podczas kolejnych zjazdów SDP niewiele daje. Potrzebne jest działanie, najlepiej skuteczniejsze niż dotychczas.

 

Marzanna Stychlerz-Kłucińska