Był chodzącą Wikipedią – dziennikarze wspominają KRZYSZTOFA LESKIEGO

Dziennikarze wspominają zamordowanego Krzysztofa Leskiego: „To jeden z ważniejszych dziennikarzy sejmowych”. „Zapisał swoją kartę w historii”. „Merytoryczny, obiektywny”.”Chodząca Wikipedia”.

 

Dziennikarz Krzysztof Leski został zamordowany. Ta wiadomość we wtorkowe popołudnie zelektryzowała środowisko dziennikarskie. Chociaż od lat nie pracował już w zawodzie, opinie dziennikarzy pokazują, jak ważną był postacią dla środowiska dziennikarskiego.

 

Fot. YouTube/Zwierciadło

Maria Wiernikowska

Niepokorny, uparty, potrafił kłócić się z redaktorami naczelnymi „Gazety Wyborczej”. Takim go zapamiętam.

 

 

Piotr Legutko

Krzysztof Leski był profesjonalistą rzadko w Polsce spotykanym. To absolutny fenomen lat 90. Nie sądzę, żeby był drugi dziennikarz w naszym kraju, który podjąłby się takiego wyzwania, jakiego on się podjął. Prowadził praktycznie jednoosobową agencję informacyjną. Czasem w pracy pomagała mu żona, która przygotowywała część informacji lifestylowych. Ale cały ciężar zdobywania informacji on brał na siebie. Obsługiwał kilka albo nawet kilkanaście tytułów prasowych, nie jestem stanie w tej chwili precyzyjnie tego wskazać. Byłem wtedy wydawcą „Czasu Krakowskiego”, więc miałem z nim bezpośredni kontakt, czasem nawet kilka razy w tygodniu. Dziennie był w stanie przesłać kilka informacji na temat różnych wydarzeń i konferencji prasowych. Czasem dołączał krótki komentarz. To był jeszcze dobry czas, kiedy informacje oddzielano od komentarzy.

 

W przygotowanych przez niego informacjach nie trzeba było zmieniać nawet przecinka. Były doskonale napisane, świetną polszczyzną. Posiadał niezwykłą zdolność ujmowania w krótkim tekście wszystkich najważniejszych informacji opisujących wydarzenie. W sposób podręcznikowy przygotowywał informacje prasowe.  Nie wiem, jak był w stanie to fizycznie ogarnąć.

 

Być może inaczej potoczyłyby się jego losy, gdyby nie skończył się rynek dla mediów dla którego on pracował. Wejście na rynek dzienników regionalnych najpierw Hersanta, potem Orkli i Passauera praktycznie zniszczyło dzienniki regionalne jako osobne podmioty. Dzienniki regionalne już  nie potrzebowały korespondencji, którą on przygotowywał, nie miał więc dla kogo pisać. Kiedy zostałem redaktorem naczelnym krakowskiego „Dziennika Polskiego” w 2007 r. nawiązałem z nim kontakt, bo byłem ciekawy, co robi. Był wówczas po niezbyt udanym epizodzie powrotu do TVP. Nie potrafił się tam odnaleźć po krótkich próbach współpracy z Polskim Radiem. Udało mi się namówić go na korespondencje z Warszawy dla „Dziennika Polskiego”. Dla niego to był trochę powrót do przeszłości. Dobrze wspominał naszą współpracę. Sądzę, że  była bardzo owocna dla obu stron. Nie wiem, czy „Dziennik Polski” nie był ostatnim tytułem, z którym Krzysztof Leski regularnie współpracował.

 

Fot. Mariusz Kubik/Wikipedia

Jan Ordyński

Współpracowałem  z Krzysztofem w drugiej połowie lat 90. Prowadziliśmy w Warszawskim Ośrodku Telewizyjnym „Rozmowę dnia”. Krzysztof prowadził ten program we wtorek, ja w czwartek, Monika Olejnik w środy, Zbigniew Nosowski w piątki, a Krzysztof Skowroński w poniedziałki. Nasze kontakty nie były specjalnie bliskie, ale lubiliśmy się. Zawsze mieliśmy sobie coś ciekawego do powiedzenia. Był dobrym kolegą. Słyszałem, że miał kłopoty osobiste. Kiedyś miałem mu pomóc w znalezieniu mieszkania, bo akurat stracił swoje lokum. Ale na szczęście jego sytuacja się ustabilizowała, a potem Krzysztof zniknął. We wtorek popołudniu przeczytałem tragiczną wiadomość o jego śmierci. Jestem nią bardzo zasmucony.

 

Był zawsze przygotowany do programu, inteligentny. Rozmawialiśmy z bardzo różnymi ludźmi, z  politykami, z uczonymi. Tematy spotkań i osoby, które zapraszaliśmy do programu wyznaczał czas oraz wydarzenia w Polsce i na świecie. „Rozmowa dnia” była wtedy jednym z najbardziej oglądanych programów TVP. Ośrodek warszawski TVP miał wówczas ogromny zasięg. Rozmowa była też retransmitowana przez TV Polonię. Miało to swój ciężar gatunkowy. Obecność Krzysztofa wzmacniała nasz zespół. Dał się poznać jako bardzo sumienny, dobrze przygotowany, solidny i inteligentny dziennikarz. Nie „kuł” tematu rozmowy na pamięć. Był przygotowany, ale widać było, że korzysta z ugruntowanego zasobu wiedzy.

 

Fot. Jacek Herok

Witold Gadowski

Krzysiek Leski był dziennikarzem niezależnym. Wyrósł ze środowiska „Gazety Wyborczej”, posiadał własne poglądy, chociaż były często irytujące i denerwujace. Był uparty. Ale niewątpliwie była to osobowość dziennikarska. Prawy człowiek w środowisku dziennikarskim.

 

Fot. Goldenline

Anna Sarzyńska

Ważna postać w naszej branży. Zapisał swoją kartę w historii dziennikarstwa. Był chodzącą Wikipedią w czasach, kiedy Wikipedia nie była znana. Kiedy ktoś chciał dowiedzieć się o jakimś fakcie, dacie lub kontekście wydarzenia, pytał Krzysztofa. Nawet, jeżeli nie pisał o tym, miał wiedzę na ten temat. Sypał faktami i datami z głowy. Był niezwykle inteligentnym, sympatycznym i otwartym człowiekiem. Spędziłam z nim masę czasu na rozmowach, kiedy w latach rządów AWS-UW(1997-2001) i w latach dwutysięcznych pracowałam jako dziennikarka w Sejmie. Rozmawialiśmy o  wydarzeniach politycznych i towarzyskich. Był świetnym rozmówcą. Pasjonował się nowinkami technicznymi. Szedł z duchem czasu. Był jednym z pierwszych dziennikarzy, który korzystał w pracy z elektronicznego notatnika, laptopa i komórki.

 

Był dość emocjonalny. Nie lubił, kiedy wchodziło się z nim w spory merytoryczne. Uważał się, zresztą niebezpodstawnie, za autorytet w wielu dziedzinach.

 

Byłam od niego kilkanaście lat młodsza, ale traktował mnie bardzo życzliwie. Traktowałam go jako wzór. Warto było się od niego uczyć zawodu. Merytoryczny, bardzo obiektywny, odróżniał i oddzielał informację od komentarza i od publicystyki. Zawsze mogłam liczyć na jego pomoc. Różnice polityczne między nami nie miały żadnego znaczenia. Zresztą w czasach, kiedy uprawiałam dziennikarstwo sejmowe, nie manifestowało się tak ostro, jak teraz swoich poglądów.  Nie był to czas podziału na obozy polityczne, jaki nastąpił w ostatnich latach. Wiem, że Krzysztof w ostatnich latach też się mocno zradykalizował.

 

Krzysztof Leski to jeden z ważniejszych dziennikarzy sejmowych z lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych. Będzie go bardzo brakowało. Zresztą brakowało już w ostatnich latach, bo przecież wycofał się z czynnego dziennikarstwa w ostatnich latach.

 

Fot. YouTube

Roman Graczyk

Krzysztof Leski był prawdopodobnie pierwszym dziennikarzem „Gazety Wyborczej”, który odszedł czy też został zmuszony do odejścia z pracy. Nie umiem dokładnie określić tej granicy. Powodem była różnica poglądów na temat tego, czym jest informacja. To było w czasie pierwszej prezydenckiej kampanii wyborczej w 1990 r. Wtedy Krzysztof Leski jako urodzony dziennikarz, czyli człowiek, który informuje, uznał, że jest nadmiernie naciskany przez własną redakcję, ponad to, na co zdrowy rozsądek pozwala, żeby kampanię wyborczą przedstawiać w świetle raczej korzystnym dla Tadeusza Mazowiecką i raczej niekorzystnym dla Lecha Wałęsy. Wkrótce po tym wydarzeniu odszedł albo został odsunięty od pracy w „Gazecie Wyborczej”. Potem były dziesiątki czy setki osób, które gazetę opuściły z podobnych powodów. Ale zaczęło się od Leskiego.

 

Krzysztof Leski najpierw wahał się czy udzielić mi wypowiedzi do książki o Adamie Michniku (biografię redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej” Roman Graczyk planuje wydać w tym roku – dop. SDP), a później zgodził się na rozmowę. Postawił jednak warunki trochę trudne do spełnienia. Powiedział, że jest w stanie rozmawiać tylko w nocy. Zastanawialiśmy się, jak zorganizować mój przyjazd z Krakowa do Warszawy, żebym mógł z nim w nocy porozmawiać i od razu wrócić. Ale logistyczne przeszkody przeważyły i nie doszło do rozmowy. Dlatego w biografii Michnika nie ma jego relacji.

 

Krzysztof Karwowski

Poznałem go w 1982 lub w 1983 r. Wspólnie organizowaliśmy samorząd studencki na Politechnice Warszawskiej. Łączy mnie z nim cała masa wspomnień. Dzięki niemu trafiłem w latach 80. do PPS. On mnie poznał z Grześkiem Ilką, który zmarł w zeszłym roku. Byłem brydżystą. Zaciągnąłem go na mistrzostwa Polski w brydżu. Wspominał ten turniej nawet 30 lat później. Kiedy pracowałem w Telekomunikacji Polskiej zapraszałem go, żeby uczył młodych dziennikarzy, bo stworzyłem tam  newsroom dla korespondentów.

 

W stanie wojennym był jednym z redaktorów „Tygodnika Mazowsze”. Przyjaźniliśmy się, chociaż często się nie zgadzaliśmy. Często się kłóciliśmy, bo w 1989 r. on poszedł pracować do „Gazety Wyborczej”, a ja do „Nowego Światu”. Pamiętam go z pierwszych konferencji prasowych jeszcze przy okrągłym stole, który organizowano w Hotelu Europejskim w Warszawie. Wielu dziennikarzy na początku lat 90. nie miało nawet dyktafonów, a on już wtedy spisywał wypowiedzi z konferencji na notebooku. Fascynat komputerów i wszystkich rzeczy związanych z technologią cyfrową.

 

Żył trzema rzeczami: papierosami, czekoladą i internetem. Tylko tego potrzebował do życia. Gdy którejś z tych rzeczy mu zabrakło, czuł się źle. Chyba nawet nie potrzebował jedzenia.

 

Był cholernym pasjonatem dziennikarstwa. Miał nieprawdopodobną energię. Był prezenterem „Wiadomości” TVP. Wyleciał, ale nie pamiętam za co, chyba za jakiś głupi żart. Znany był z tego, że ni stąd ni zowąd, z czymś wystrzelił. Jako dziennikarz był niesamowicie skrupulatny i precyzyjny. Biegle władał angielskim. Był korespondentem BBC. Do bólu logiczny. Nie znosił sprzeciwu. Najgorzej, jak trafił na kogoś takiego jak ja, kto też uważał, że też się nigdy nie myli. To już było ostro. Każdy z nas wywodził logiczne racje, ale one były przeciwstawne. Nieprawdopodobny gawędziarz.

 

Ostatni raz widziałem go dwa lata temu. Mieszkał na Ursynowie. Zaprowadziła mnie do niego koleżanka. Obecni działacze NZS pomagali dawnym działaczom związku, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji. Dzięki wsparciu NZS Krzysztof otrzymał od premiera rentę.

 

Jego ojcem był asem wywiadu Polskiego Państwa Podziemnego – Kazimierz Leski „Bradl”. Krzysztof miał z nim trudne relacje. Pierwszy kontakt z ojcem miał w wieku 17 czy 18 lat. Nie znam szczegółów, bo nie chciałem go dopytywać. Ale miał żal do ojca.

 

Fot.YouTube/Polskie Radio

Janina Jankowska

Bardzo mi szkoda Krzysia. Jest częścią mojego świata dziennikarskiego i opozycyjnego. Bardzo go ceniłam i lubiłam jako dziennikarza i człowieka. Było mi bardzo przykryto, kiedy go wypychano z zawodu dziennikarskiego. Jemu było trudniej, bo miał słynnego ojca, który kompletnie o nim zapomniał. Przez to miał większą wrażliwość. To dawało o sobie znać, kiedy wchodził w konflikty. Jako dziennikarz był niezależny, bezstronny i niesamowicie rzetelny. Opisywał wydarzenia tak, jak je widział, zgodnie ze swoim własnym systemem wartości. To także mój system wartości i innych osób, które były w opozycji.

 

Krzysztof Leski był internowany w stanie wojennym. Głównie za aktywną działalność opozycyjną. Był też wtedy bardzo aktywnym dziennikarzem w „ASie”, czyli w Agencji Solidarności. Poznałam go właśnie w „ASie”, kiedy był „szalejącym” reporterem i jednym z filarów tej instytucji kierowanej przez Helenkę Łuczywo. Dziennikarsko kształciła go właśnie ona. Po stanie wojennym współpracował przede wszystkim z „Tygodnikiem Mazowsze”. Lubiłam jego programy publicystyczne w telewizji. Pokazywały problemy, były konfrontacyjne.

 

To był rasowy i niezależny dziennikarz z pasją. Nie realizował linii programowej. Miał swój pogląd i własny stosunek do tematu, niezależny od tego, komu podlegał. Może dlatego ciągle wikłał się w konflikty? Przypuszczam, że redaktorom naczelnym nie było łatwo nim kierować. Bardzo mi było szkoda, kiedy go wyrzucono z TVP. Jego talent dziennikarski nie zostal należycie doceniony i wykorzystany. Mógł i powinien być jednym z naważniejszych dziennikarzy w Polsce. Może tak się nie stało, bo był zbyt niezależny? Niestety, w naszym dziennikarstwie i w naszym kraju jest tak, że jeżeli ktoś jest za bardzo niezależny, to go się tępi. Okropne.

 

Miał pasję, więc prawdopodobnie był trudny do prowadzenia. Ale gdyby potrafiono go wykorzystać w sensie dziennikarskim, należałby dzisiaj do czołówki zawodu w Polsce. Był w kwiecie wieku, a już nie uprawiał zawodu. To dramat.

 

Miał też pewien kompleks ojca, którego zobaczył po raz pierwszy jak miał 18 czy 19 lat. Ojciec zostawił go i matkę. Kompletnie się nimi nie interesował. Wychowywała go matka. Miał poczucie odrzucenia i myślę, że to wpłynęło na jego kontakty z otoczeniem.

 

Dużo z nim dyskutowałam na salonie24. Bardzo lubiłam jego wpisy, chociaż często się nie zgadzaliśmy. Kiedy zaczął się potworny hejt w internecie z hukiem odszedł z salonu24. Mam wrażenie, że nie zdzierżył ataku na siebie. Najpopularniejsze kasyno w Polsce https://joycasino-play.pl/ oferuje ogromny wybór różnorodnych automatów przez całą dobę – jest to świetna okazja na spędzenie wolnego czasu dla miłośników emocji, którzy mogą odwiedzić Joycasino

 

 

Zebrał: Tomasz Plaskota