Dziennikarstwo obrazkowe – ELŻBIETA KRÓLIKOWSKA-AVIS o sile rysunku w mediach  

Cartoony to w Wielkiej Brytanii odrębny rodzaj dziennikarstwa, tak stary jak sama brytyjska prasa. W Polsce niestety jest niedoceniany.

 

„The Times” sprzed paru dni: roześmiany Boris Johnson ze strzechą blond włosów i flagą Wielkiej Brytanii w ręku, zawieszony na dźwigu, szybuje nad Big Benem i krzyczy wheeeee!  A nad cartoonem napis „zawieszony”, oczywiście parlament,  autor – Peter Brookes.  I „Daily Mail”, rysunek  Pugha ilustrujący  wyścig do fotela premiera sprzed 6 tygodni. Mąż do żony: „Trudno powiedzieć, którego wybrać? Jeden obiecuje darmowy olejek do opalania, ale drugi – darmowe kostki lodu do drinków…” Albo cartoon tego samego rysownika, komentujący  tekst „o radosnych pogrzebach”. Gość szalejący w nadmuchanym zamku dla dzieci do kolegi: „To był naprawdę zabawny pogrzeb, ale nie jestem pewien co do tego fun castle”. Od razu przypominają się plany obchodów rocznicy wybuchu II wojny światowej, proponowane przez prezydent Aleksandrę Dulkiewicz w Gdańsku, prawda?  Ten sam trop. Zabawne rysunki są i w  konserwatywnym „Daily Telegraphie” i w lewicowym „Guardianie”, a także w lewicowym tygodniku satyrycznym „Private Eye”, prowadzonym od lat przez Iana Hislopa.  Są wszędzie lub prawie wszędzie, cartoony to w Wielkiej Brytanii odrębny rodzaj dziennikarstwa, tak stary jak sama brytyjska prasa.

 

Co to właściwie jest ten cartoon? To rodzaj humorystycznej ilustracji w pararealistycznym  stylu. Ewoluował przez całe wieki – dziś stosowany w prasie głównie do krytyki politycznej czy społecznej. A ktoś, kto je tworzy nazywa się a cartoonist, w polskim języku właściwie nie ma odpowiednika, może karykaturzysta prasowy? Choć ta nazwa nie do końca odpowiada charakterowi jego pracy. Cartoon powstał w XIX wieku, a  w 1843 r. pojawiło się pierwsze klasyczne pismo satyryczne, „Punch” (cios, uderzenie).  Cartoony zaczęły odtąd służyć jako humorystyczne, ironiczne czy satyryczne komentarze do artykułów. Podobno ten rodzaj zastosowania rozpoczął się serią szkiców  autorstwa Johna Leecha w „Punchu”, aby wyśmiać  historyczne freski nowego wtedy Pałacu Westminsterskiego, gmachu parlamentu brytyjskiego.  Ale za prekursora satyry obrazkowej i politycznej uważane są rysunki Williama Hoggartha żyjącego w XVIII-wiecznej Anglii , a jego pierwsze „polityczne cartoony” produkował George Townshend.

 

To medium, ten gatunek dziennikarstwa szybko się wówczas rozwijał, a najważniejsi z rysowników tamtych czasów to James GillrayThomas Rowlandson, obaj pracujący w Londynie. I ten pierwszy został uznany na Wyspach za „ojca cartoonu politycznego”. Poszturchiwał króla Jerzego III, premierów, ministrów, generałów i hierarchów duchownych, pokazując ich jako pretensjonalnych głupców i bufonów. Ale trzeba przyznać, że rozdawał ciosy po równo, bo duża część jego prac krytykowała także wielką rewolucję francuską, pogrążoną w przemocy i chaosie Francję oraz Napoleona. Od 1815 do 1840 roku „królem cartoonu” został George Cruikshank, który z kolei zasłynął z prasowej karykatury społecznej.

 

W połowie XIX wieku większość gazet w wielu krajach zaczęła komentować w ten sposób „temat dnia” czy „politykę dnia”.  W Nowym Jorku bardzo znanym rysownikiem stał się Thomas Nast, w Londynie sir John Tenniel, a w Paryżu – Honore Daumier. Dziś  cartoons zobaczyć można w gazetach i magazynach jak świat długi i szeroki, rysunek i podpis, z rzadka słowa w „dymkach”. Za najbardziej znanych cartoonistów uchodzą brytyjscy Peter Brookes z „Timesa”,  Pugh z „Daily Maila” i Peter Arno z „New Yorkera”, ojciec nowoczesnego prasowego rysunku satyrycznego. I dalej – Charles Addams, Charles Barsotti, Bill Hoest, Virgil  ParchRichard Thompson, który  pracował dla  „The Washington Post”. Najlepsze cartoony znaleźć można w prasie brytyjskiej i amerykańskiej, i te dwa kraje mają najdłuższą i najbogatszą tradycję tego gatunku dziennikarskiego.

 

W dziennikach, tygodnikach czy na stronach internetowych istnieje wiele rodzajów rysunków prasowych, np. gag cartoons, jeden obrazek z podpisem lub, rzadziej, „dymkiem”. Dalej, comic strips, w Wielkiej Brytanii znane jako cartoon strips. Jest to kilka rysunków, ilustrujących jakieś zdarzenie czy proces.  W Stanach Zjednoczonych zwane są  comics  (komiksy), albo funnies. A autorzy tych comic strip – ale także comic books czy grapic novels – zwykle także zwani są cartoonistami. Takie  serie rysunkowe w prasie, ale także  graphic books zawierają często treści humorystyczne, ale również przygody czy dramaty. W każdym razie mistrzami w tej kategorii, comic strips, w Wielkiej Brytanii są m.in. Scott Adams, Steve Bell, Charles Schulz czy Bill Watterson.  Znamy także inny  rodzaj takiego gatunku dziennikarstwa, tzw. editorial cartoons. Są one zwykle poważniejsze w tonacji i używają bardziej wysublimowanej formy –  zamiast prostego humoru, raczej ironii i satyry. I służą  jako rysunkowa metafora, komentująca jakiś punkt widzenia dziennika czy tygodnika na aktualne zagadnienia polityczne czy społeczne. Editorials cartoons często używają „dymków” i kilku rysunków. W tej konkurencji bardzo znani są David Low, Jeff MacNelly, Mike Peters czy Gerald Scarfe.

 

Jednak dokładniej, te, o które nam chodzi, to political cartoons, ilustracje w gazetach i tygodnikach, komentujące zwykle jakieś zdarzenia polityczne, kulturalne i społeczne, które już zaistniały lub „wiszą w powietrzu”. Zwykle subtelna lub mniej subtelna krytyka, nigdy agresywna, a zawsze zaprawiona dobrym humorem. Ten humor rysunkowy w prasie bywa bardzo skuteczny, za to obiekt krytyki może się wprawdzie skarżyć z  paragrafu  o ochronę dóbr osobistych, ale rzadko z dobrym skutkiem. Takie procesy z cartoonistami są w historii tego gatunku niezwykle rzadkie.  Jeszcze rzadziej kończą się skazaniem dziennikarza – rysownika. Jeden z nielicznych takich przykładów miał miejsce w Wielkiej Brytanii w 1921 roku, kiedy to  J. H. Thomas, prezes Krajowego Związku Kolejarzy, wystąpił – uwaga! – przeciw magazynowi Brytyjskiej Partii Komunistycznej. Podobno nazwanie go  „bardzo lewicowym”, bardzo go dotknęło, toteż wytoczył magazynowi BPK proces. Egzotyczne, prawda? Zwłaszcza, kiedy przypomnieć, że lewicowe ideologie podbijają dziś świat i z pewnością żaden członek ugrupowania Lewica czy środowiska LGBT w podobnej sytuacji nie czułby się obrażony. Oto jak zmieniają się czasy i obyczaje, i ten proces można dostrzec, oglądając stare, choć wciąż „jare” rysunki prasowe.

 

W Polsce tradycja cartoonów politycznych w prasie po II wojnie, właściwie jeszcze nie odżyła. Choć próby trwają. Znajdziemy je głównie w tygodnikach, np.  „Do Rzeczy”, „Sieci” czy  „Gazecie Polskiej”. Rysunki w tej ostatniej na „dwójce” czy „trójce” nawiązują do świata absurdu, taki rodzaj  prasowej „Różowej Alternatywy”. Ale choć z klasyką nie mają wiele wspólnego – to raczej autorska interpretacja gatunku – mają swoich zwolenników.  W „Do Rzeczy”  jest Cezary Krysztopa, prezentujący krótszy dystans do tematu. Np. koszmarna nauczycielka  pewnie entuzjastka LGBT,  krzyczy do przestraszonego ucznia: „Czy to ty wyemitowałeś to CO2? Proszę natychmiast do Rodzica A!”  Ale prawdziwym królem polskiej prasowej satyry jest Andrzej Krauze, pracujący w Londynie i dla konserwatywnego „Timesa” i dla lewicowego „Guardiana”, a w Polsce dla tygodników „Sieci” i „Do Rzeczy”. To jest mistrz nad mistrze! Równocześnie najbliższy tradycji klasyki anglosaskiej,  ale z mocnym rysem autorskim. W wielu swoich rysunkach sięga po metaforę, do „opowiastek z życia zwierząt”, jak niegdyś biskup Krasicki czy Kryłow. Oto jeden z ostatnich „rysunków tygodnia”. Wilk pożera owcę, dwie inne nieszczęśnice czekają na swoją kolej, i napis: „Była jedynka, nie ma jedynki, była dwójka nie ma dwójki, trójka? Wybory, wybory i po wyborach!” Humor, ironia, sarkazm,  to w polityce niezwykle skuteczna broń, i niektóre cartoony są tego znakomitym dowodem.

 

Elżbieta Królikowska-Avis