Miliarderzy z kosmosu – MIROSŁAW USIDUS o tym jak media zniekształcają rzeczywistość

Media tak bardzo chcą uprościć świat, który nam pokazują, po to oczywiście „byśmy mogli go zrozumieć”, że serwują nam całkiem inną, luźno związaną ze stanem faktycznym, wersję rzeczywistości. Uderzające było to w przypadku opisu medialnego letniej kosmicznej przygody paru bogatych panów.

 

Trzech miliarderów ściga się w kosmos – tyle mniej więcej mógł zrozumieć przeciętny łykacz przekazu serwisów informacyjnych w gorących tygodniach lipca. Mass media, nienawidzące szczegółów oraz wszelkich okoliczności wymykających się ze zgrabnie wymyślonej i opakowanej story, zakłócających zwartość przekazu, orzekły, że pierwszy w kosmosie był Branson, a potem Bezos, ale za to razem z wyciskającą łzy wzruszenia staruszką, której zmowa męskich szowinistów nie pozwoliła być astronautką, bo nie przyjęto na pokład Apollo, choć „była najlepsza”. A Elon Musk? Musk zazdrośnie patrzył, jak ci dwaj orbitują, knując swoje plany?

 

Ponieważ zajmuję się lotami kosmicznymi odrobinę wnikliwiej niż portale kręcące ową story, znanych jest mi sporo owych nudnych detali oraz okoliczności, które w uproszczonych, ale sensacyjnych, doniesieniach były pomijane lub zgrabnie (choć częściej niezgrabnie) „metonimizowane” *. Te wszystkie wchodzące w temat głębiej i szerzej szczegóły może i są nudne, ale gdy je zebrać tworzą zgoła inną „story”, a właściwie odrębne trzy historie, również zresztą bardzo interesujące, niekoniecznie ze sobą powiązane, przynajmniej nie tak jak wiązały je media. Bo wmontowywanie przedsięwzięć trzech panów z ich firmami, ich motywacji i celów, które sobie stawiają, w jedną prościutką pigułkę informacyjną serwowaną w egzaltowanym tonie przez popularne środki masowego przekazu, jest uprawnione w niewielkim stopniu.

 

Branson przeleciał się rakietoplanem wysoko nad Ziemią… i tyle

 

Jedynym wyraźniejszym śladem zazębienia pomiędzy nimi jest i tak wciąż jedynie domniemana chęć wyprzedzenia Bezosa przez Bransona, którego firma Virgin Galactic pracuje nad rakietoplanem do lotów suborbitalnych od piętnastu bez mała lat. Może właśnie dlatego Branson chciał Bezosowi coś udowodnić. Tego nie wykluczam.

 

Problem jednak w tym, że wbrew sformułowaniom w wystrzeliwanych na gorąco relacjach medialnych pojazd VSS Unity Bransona NIE DOLECIAŁ DO PRZESTRZENI KOSMICZNEJ, gdyż maksymalna wysokość lotu, którą osiągnął 11 lipca 2021 roku była o ok. 14 km niżej niż pułap 100 km uznawany przez Międzynarodową Federację Lotniczą, jako umowna granica kosmosu. W USA przyjmuje się nieco inną umowną granicę na wysokości 80 km. No i, Houston, mamy pierwszy problem dla mediów. Zostały po pierwszych doniesieniach poprawione w serwisach społecznościowych przez ludzi dysponujących ową wiedzą, dla dziennikarzy strzelających szybkimi newsami i formułkami, wcześniej całkiem „tajemną”. Pisałem wyżej, że media nienawidzą takich komplikacji i wszelkiego rodzaju niejasnych, niejednoznacznych okoliczności, choć tak naprawdę nie tyle samych komplikujących faktów, ile nie znoszą o nich pisać, mówić, generalnie podejmować wysiłek tłumaczenia tego wszystkiego odbiorcy.

 

Więc, skoro nie ma mowy, by wchodzić za bardzo w szczegóły, trzeba wymyślić wytrych. Zostało nim sformułowanie lot do „granicy kosmosu” albo „na krawędź kosmosu” lub coś w tym stylu. Co ciekawe, stosowane później również w opisie lotu Bezosa, choć ten jednoznacznie przekroczył pułap 100 km. Chodziło zapewne o wpasowywanie obu wydarzeń do założonej ujednoliconej narracji – obaj polecieli gdzieś „na krawędź kosmosu”, bez wnikania, który naprawdę był w kosmosie a który odbył bardzo wysoki lot w atmosferze ziemskiej. Używano też na lot Bransona określenia „lot suborbitalny”, ciesząc się zapewne z wynalazku, ale radość wynikała z ignorancji, gdyż taka nazwą określa się loty, które bez wątpliwości definicyjnie osiągają przestrzeń kosmiczną (czyli przekraczają pułap 100 km).

 

Wiele mediów stosowało też sformułowanie „pierwszy kosmiczny lot turystyczny”, nazywając Bransona zarazem „pierwszym kosmicznym turystą”, co jest dezinformacją nie tylko ze względu na wspomniane wyżej zastrzeżenia co do tego, czy w ogóle dotarł do kosmosu, ale przede wszystkim dlatego, że turystyka kosmiczna dostępna była już dwie dekady temu i ludzie tacy jak Dennis Tito, Mark Shuttleworth, Gregory Olsen, Anousheh Ansari i Charles Simonyi za grube miliony odbyli turystyczne właśnie loty na orbitę Ziemi. Nie ma żadnych wątpliwości, że byli w kosmosie. Przypomnę, że na początku pierwszej dekady XXI wieku spekulowano nawet, że bilet turystyczny w kosmos kupi sobie u Rosjan nikt inny tylko Leszek Czarnecki.

 

By dodać jeszcze tak nienawidzonego przez media komplikującego przekaz sosu, dodam, że pierwszy prototyp rakietoplanu, na którego bazie stworzono VSS Unity Bransona, wehikuł latający o nazwie SpaceShipOne, zbudowany przez wybitnego konstruktora Burta Rutana, w 2004 roku dwa razy w ciągu pięciu dni odbył loty na wysokość przekraczającą pułap 100 kilometrów, co było warunkiem zdobycia prestiżowej nagrody Ansari X PRIZE. To byłyby więc, szesnaście lat temu, pierwsze loty samolotu rakietowego w kosmos.

 

Całe zatem przedsięwzięcie Bransona, po detalicznej analizie, jawi się jako nie wiadomo dokładnie co. Bo wątpliwe, czy w ogóle lot w kosmos, na pewno nie pierwsza turystyka kosmiczna, a sama maszyna (jej protoplastki) miała już wiele lat temu bardziej imponujące osiągnięcia. Skąd więc ta medialna heca połączona z robieniem ludziom wody z mózgu?

 

Bo Bezos miał kilka dni później lecieć? O to chodzi?

 

W medialnym coverage’u lotu Jeffa Bezosa i dobranych przez niego załogantów, w tym jednej przemiłej starszej pani, do której jeszcze wrócę, najzabawniejszy był chaos nazewniczy. Nie dla każdego było jasne czym jest Blue Origin – rakietą, nazwą misji, czy też firmą Bezosa, która zajmuje się rozwojem techniki kosmiczno-rakietowej. Niech za przykład tej konfuzji posłuży tekst z portalu WP.pl, w którym da się znaleźć wszystkie te trzy smaki semantyczne plus bonus w postaci alternatywnej nazwy „New Origin” (zrobiłem screena oryginalnej wersji artykułu, jakby co).

 

Niektóre media obruszyły się na kolportowanego w społecznościach fejka, że pojazd New Sheppard Bezosa wyemitował ileś tam ton dwutlenku węgla. To oczywista bzdura, gdyż jego silniki rakietowe spalają ciekły wodór i nie mają z węglem nic wspólnego. Jednak te same i inne środki przekazu nagminnie fejkowały pisząc o pani Wally Funk i sugerując niedwuznacznie, że ta uczestniczka „programu” Mercury 13, odrzucona przez NASA jako kobieta. „A w testach wypadała świetnie” co prowadziło medialnych mędrków do wniosku, że „mogła polecieć na Księżyc”, ale mówiąc skrótem publicystycznym „zazdrosne samce nie pozwoliły”.

 

Prostowanie tej kreacji medialnej zacznijmy może od tego, że „program” Mercury 13 był prywatnym przedsięwzięciem, w którym kobiety poddawane były testom podobnym do astronautów-mężczyzn. Nie był to w żadnym wypadku program NASA. Wally Funk, która była pilotem, wypadła w niektórych testach bardzo dobrze, ale ogólnie nie była najlepsza w grupie trzynastu testowanych kobiet-pilotów. W tamtych czasach nie miała szans zostać astronautą nie dlatego, że była kobietą, ale z tego samego powodu, z którego szans nie miała większość mężczyzn-pilotów. NASA po prostu rekrutowała wtedy do misji kosmicznych jedynie „test pilots”, czyli według naszej terminologii – pilotów doświadczalnych. Potem kryteria naboru zmieniły się i z czasem zaczęły latać również i kobiety. Ale w latach 60-tych to był podstawowy warunek. Ot i wyjaśnienie historii Wally Funk.

 

Wróćmy do Bezosa, dla którego wbrew medialnemu story Branson z jego ambicjami nie są istotnym i prawdopodobnie w ogóle żadnym punktem odniesienia. Jeśli myśli o kimś, z kim chciałby rywalizować, to jest to z pewnością Elon Musk i jego SpaceX. A ta barwna postać i jego firma są już w zupełnie innej lidze niż zarówno Branson, jak i Bezos (co Bezosa jak sądzę frustruje). SpaceX posyła w kosmos regularnie nie tylko cargo, ale również od niedawna załogi na Międzynarodową Stację Kosmiczną, rozmieszcza na orbicie infrastrukturę kosmicznej telekomunikacji Starlink, buduje rakietę, która ma za kilka lat zabierać ludzi nie w jakieś tam loty „suborbitalne” ale wokół Księżyca a potem także na jego powierzchnię, a niedawno firma Muska została wybrana przez NASA jako partner do misji do księżyca Jowisza – Europy. Nawiasem mówiąc, gdyby Elon chciał polecieć w kosmos to zapewne łatwo mógłby to zrobić, ale wolał wysłać tam samochód Tesla, który znajduje się obecnie gdzieś okolicy orbity Marsa.

 

Lot Bezosa z załogą i to akurat 20 lipca, w rocznicę pierwszego lądowania człowieka na Księżycu, należy rozpatrywać nie w kontekście wymyślonego przez media „wyścigu” z Bransonem, lecz w kontekście przetargu NASA na lądownik księżycowy, który ma pozwolić Amerykanom w ramach programu Artemis powrócić na naszego największego naturalnego satelitę. Po tym jak wiosną agencja wybrała SpaceX jako jedynego partnera w księżycowym programie Bezos być może chciał zademonstrować wszystkim, ale przede wszystkim amerykańskiej administracji, że on i jego Blue Origin mają „kompetencje kosmiczne”. Może większe wrażenie zrobiłoby, gdyby założyciel Amazona i jego załoga wylądowali na pokładzie odzyskiwanej rakiety, bo takie mniej więcej są wymagania lądowania na Księżycu. Niestety członkowie załogi Bezosa wylądowali na ziemi za pomocą tradycyjnej kapsuły ze spadochronem, metodą, która na Księżycu jest niewykonalna z powodu braku atmosfery.

 

O tym, jak bardzo Bezosowi zależy na księżycowym kontrakcie świadczy jego deklaracja, tydzień po tym nagłośnionym locie na orbitę, że wykona w ramach kontraktu prace warte dwa miliardy dolarów, co będzie finansową ulgą dla NASA, aby tylko Blue Origin został dopuszczony jako drugi alternatywny wykonawca infrastruktury załogowej na Księżyc. Jednak trzy dni później biuro Government Accountability Office (GAO) , instytucja kontrolna Kongresu Stanów Zjednoczonych, uznała w sprawie skargi Bezosa i jeszcze jednej firmy na decyzję agencji, że NASA miała pełne prawo do wyboru jednego tylko wykonawcy, SpaceX. Bezos zapowiada, mimo to, dalszą walkę o kontrakt księżycowy.

 

A co z Muskiem? Prawdę mówiąc nie ma wyraźnych śladów zainteresowania szefa SpaceX wyczynami BransonaBezosa. Przynajmniej nie w sferze publicznej. Zatem, zgodnie z przyjętym, zwłaszcza w mediach społecznościowych, sposobem komentowania, Musk „nienawistnie milczał”. To oczywiście żart, gdyż, jak wspomniałem wyżej, on i jego firma grają w innej lidze – Bezosem nie musi się przejmować, a Branson jest dla niego ciekawostką.

 

Piszę o tym wszystkim, by pokazać jak fikcyjna i daleka od rzeczywistego kontekstu była kreślona w popularnych środkach przekazu narracja o „wyścigu miliarderów”. Wychodząc od pomyłek, uproszczeń, czasem wręcz manipulacji i dezinformacji, dochodzimy do poważniejszego zagadnienia, jakim jest zniekształcanie przez media obrazu świata. Ktoś powie – to tylko jakieś zabawy bogatych facetów w kosmosie, bez znaczenia dla naszego codziennego życia. Jednak, skoro media z taką dezynwolturą robią wodę z mózgu w tej sprawie, to mogą robić w każdej innej, także w tej, która bliska jest tym niechętnych kosmicznym tematom, twardo stąpającym po ziemi miłośnikom „rzeczywistych problemów”.

 

Przypadek, który wyżej opisuję, pokazuje też, że nie trzeba bezczelnie kłamać i wypuszczać fake newsy, aby efektywnie zniekształcić rzeczywistość i wykreować narrację niewiele mającą wspólnego z faktycznym stanem rzeczy. Wystarczy trochę uproszczeń, sugestii, mieszania pojęć, montowania informacji, które powiązane są ze sobą w wątpliwy sposób, wszystko to ma się rozumieć podlane sosem „czyniącym przekaz zrozumiałym i strawnym dla przeciętnego odbiorcy” i publice serwuje się alternatywny świat zamiast prawdziwego, tak nieznośnie dla mediów skomplikowanego i niejednoznacznego.

 

Mirosław Usidus

 

*) „Metonimizowane” – od metonimii, czyli zamienni, omówienia czegoś inną nazwą.