Stalówka czy gęsie pióro – Mirosław Usidus o nowej fali mediów społecznościowych

Dla tzw. Pokolenia Z, które wkracza właśnie w fazę rozkwitu swoich możliwości rynkowo-konsumpcyjnych, przeżywane przez niektórych starszych dylematy „Facebook czy Twitter?” są jak pytania o to, czy lepsze pióro gęsie czy stalówka. Rewolucja mediów społecznościowych jest już na zupełnie innym etapie.

 

   A na etapie tym Facebook jawi się jako serwis schyłkowy, Twitter – niszowy, a YouTube – staroświecki i niewygodny. Na ich miejsce „Zeci” mają nowe i jeszcze nowsze alternatywy, na przykład TikTok, który poniżej obszernie omawiam, bo najwięcej medialnego hałasu ostatnio zrobił. Ta społecznościowa aplikacja z Chin rodem swoim szybkim marszem, najpierw przez Azję, a potem cały świat, przeraziła Marka Zuckerberga.

 

   Obok niej pojawia się cała rzesza nowych platform, o których jeszcze mało kto słyszał, a na które warto mieć oko. Oczywiście założenie, że każda z nich odniesie sukces, jest nierozsądne. Nowy ferment w social mediach oznacza po prostu, że młodsi użytkownicy szukają nowych sposobów na sieciowe życie w sytuacji, gdy fejs już dawno nie wchodzi w grę, a Instagram czy Snapchat nie każdemu odpowiadają.

 

   Staram się w tym artykule przybliżyć nowe serwisy i aplikacje (nowe produkty są najczęściej tworzone głównie z myślą o Internecie mobilnym). Niektórym da to wiedzę i pozwoli nie otwierać oczu ze zdumienia, gdy wszyscy dookoła zaczną mówić o „czymś nowym”. Inni być może zdecydują się spróbować nowych rzeczy. Muszę jednak od razu ostrzec wybrednych. TikTok i aplikacje „nowej fali” mogą sprawić wam duży zawód swoim poziomem, językiem komunikacji czy wprost infantylizmem, którym są przesiąknięte, ale to w końcu zabawy bardzo młodych ludzi. Tak jak były nimi początki Facebooka, którego kilkanaście lat temu poważni i dorośli ludzie uważali za głupawkę i bzdurną stratę czasu.

 

„Zeci” chcą się bawić

 

   Opublikowane wiosną ubiegłego roku wyniki badań agencji „We Are Social” i serwisu Hootsuite, przeprowadzone w 239 krajach świata wykazały, że w 2017 roku do sieci społecznościowych dołączało prawie milion nowych użytkowników dziennie. I to tempo przyspiesza z roku na rok. Obecnie odpowiada za nie głównie Afryka.

 

   Jeśli chodzi o szczegóły, to badania te obaliły niektóre mity. Na przykład, że w postrzeganym dotychczas jako zabawka najmłodszych serwisie Instagram, rzeczywiście dominują najmłodsi. Okazało się, że Instagramu używa więcej osób w wieku od 45 do 54 lat niż w grupie 13 do 17 lat. Zatem nie tylko Facebook, z którego młodzież od wielu lat ucieka przed rodzicami, jest „wapniacki”. Także ten rzekomo młodzieżowy Instagram to już wcale nie platforma nastolatków, w każdym razie już nie tak jak się wielu wydaje.

 

   Obrazkowy Instagram to królestwo gwiazd i tzw. influencerów. Wiadomości o jego nie tak już młodzieżowym charakterze mogą nie brzmieć pomyślnie dla hollywoodzkich bożyszczy, takich jak Will Smith, który pod koniec 2017 roku założył konto na Instagram, a w zeszłym roku stworzył kanał na YouTube, aby dotrzeć do młodszej widowni. Tymczasem, niestety dla pana Smitha i wielu innych gwiazd ze starych konstelacji, oba te serwisy dla „Zetów” są już nieco passé. Nie oznacza to, że zostały przez całkowicie porzucone, tak jak Facebook, ale Generacja Z szuka jeszcze nowszych i młodszych platform.

 

   Najchętniej takich nie bazujących na słowie pisanym, lecz na obrazie i to ruchomym. Z badań wynika, że „Zet” ogląda 3-4 godziny wideo online dziennie. Tu już nie ma prawie miejsca na konsumpcję innych mediów. Nie tylko prasa, radio czy telewizja nie znajdują miejsca w spektrum uwagi tego pokolenia. Nie znajdują też miejsca treści internetowe oparte na słowie pisanym, ani media społecznościowe „starej” (tak, tak, już tak) daty.

 

   Tacy jak Will Smith muszą się w tym świecie liczyć z tym, że stają do rywalizacji z zastępami YouTuberów, Instagramerek czy zdobywających popularność w szaleńczym tempie TikTokerów. Dzięki sławie filmowej czy telewizyjnej mają wprawdzie już markę, ale, jeśli się nie postarają i nie zaproponują nic oryginalnego, co mogłoby skutecznie konkurować z influencerami o rdzennie sieciowym pochodzeniu, to „Zeci” nie będą im wierni „za zasługi”.

 

   Według badań serwisu Bloomberg, Generacja Z w 2019 roku przewyższy liczebnością milennialsów, sięgając w krajach rozwiniętych około 32 proc. całej populacji. Informacja ta ma oczywiście silny wydźwięk biznesowo-reklamowy, co w efekcie ma również przemożny wpływ na mass media, Internet i media społecznościowe. Według Nielsena, siła nabywcza generacji milenialsów jest szacowana na 65 miliardów dolarów. „Zeci” już teraz poprzednie pokolenie wyprzedzili z szacunkową kwotą 100 miliardów dolarów, którą mogą wydać na zakupy.

 

   Pojawiło się wiele analiz próbujących ująć w klamry potrzeby pokolenia „Zetów”. Jeśli chodzi o media (w tym przypadku jest to równoznaczne z mediami internetowymi), to mają poszukiwać przede wszystkim silnie spersonalizowanych doświadczeń, z bardzo dużym naciskiem na ochronę prywatności. Innym zjawiskiem odróżniającym to pokolenie od poprzednich jest to, że jego przedstawiciele przedkładają rozrywkę nad relacje. Tak wynika z badań a wybierane przez nich serwisy, z TikTokiem na czele, zdają się to potwierdzać.

 

   Eksperci określają platformy komunikacji i informacji preferowane przez tę generację jako „ulotne” (ang. „ephemeral”). Przykładem takiego serwisu był Snapchat, aplikacja służąca do wysyłania filmów i zdjęć, które można było pierwotnie oglądać przez maksymalnie 60 sekund. Jeśli rzeczywiście „Zeci” mają wszystkie opisane wyżej preferencje, to nic dziwnego, że wyrzucili Facebooka do kosza, bo przecież platforma Zuckeberga działa masowo, przechowuje i analizuje dane użytkowników, sprzedając je reklamodawcom i nic nie robiąc sobie z ich prywatności.

 

TikTok, TikTok, upływa czas Facebooka

 

   Przegląd „nowej fali” zacznijmy od hitu ostatniego roku – TikToka, który jest produktem chińskiej firmy ByteDance. Z powodu tej aplikacji za straconą dla Facebooka uważa się teraz prawie całą Azję, pomijając przypadki krajów, w których fejs i tak był zablokowany, czyli np. Chin. Najnowsze doniesienia mówią również o coraz większej popularności chińskiej wideo-appki w USA, czy w Kanadzie. Czyli Zuckerberg obrywa na własnym terenie. W samych Chinach TikTok znany jest jako Douyin.

 

   Po przekroczeniu w ubiegłym roku miliarda pobrań TikTok wyprzedził ponad dwukrotnie Instagram (444 mln pobrań), który jest w tej chwili ostatnim serwisem Facebooka, zatrzymującym młodszych użytkowników. Oprócz tego serwisu, będącego zasadniczo społecznościową platformą umożliwiającą tworzenie przez użytkowników i publikacji krótkich (do 15 sek.) filmików wideo, Chińczycy z ByteDance oferują też produkty mające większe ambicje, takie jak agregator newsów i innych treści Toutiao, oferowany na rynkach zachodnich jako TopBuzz.

 

   Choć serwisy oferujące tworzenie i publikacje krótkich filmików nie są nowością, np. Twitter zaproponował kilka lat temu appkę wideo Vine, to specyficzne, oparte podobno na zaawansowanej sztucznej inteligencji algorytmy TikToka uznane zostały za niezwykle innowacyjne i bardzo spodobały się młodym użytkownikom. Chiński produkt stał się hitem, czyli czymś, czego Facebookowi nie udało się stworzyć od ubiegłej dekady. Warto przypomnieć, iż jego nowsze, cieszące się znaczącą popularnością wśród młodych interneutów serwisy, Instagram i WhatsApp, nie zostały wymyślone przez firmę Zuckerberga, lecz przejęte, za grube miliardy dolarów.

 

   Nieudolność i pewnego rodzaju impotencję Facebooka demonstruje przykład Lasso, uruchomionej pod koniec ubiegłego roku aplikacji społecznościowej, która pozwala użytkownikom oglądać i tworzyć krótkie filmy, które zazwyczaj są amatorskimi teledyskami piosenek. Aplikacja jest prawie identyczna jak TikTok, ale nie umywa się do oryginału jeśli chodzi o popularność wśród młodzieży. Obecnie ByteDance wydaje się wyprzedzać błękitną platformę zarówno pod względem strategicznym jak też co do rozumienia potrzeb młodszych internautów.

 

   Wypieranie z Azji musi boleć. Chiny są owszem rynkiem specyficznym, na którym Facebook czy Instagram jest niedostępny ze względu na cenzurę. Jednak nieco ponad 40 proc. pobrań aplikacji TikTok w 2018 roku pochodziło od użytkowników z demokratycznych Indii, gdzie dotychczas dominowała stajnia Facebooka, czyli główna platforma społecznościowa, Instagram i WhatApp.

 

   Co gorsza, ekspansja TikToka zaczyna wykraczać poza Azję i wkraczać do Ameryki. Liczba pobrań chińskiej appki App Store Apple’a i sklepu Google Play wynosi już kilkadziesiąt milionów w USA. Takie dane podawała firma SensorTower, zajmująca się badaniami rynku aplikacji. W tym samym czasie facebookowe Lasso zostało pobrane zaledwie przez 70 tys. użytkowników.

 

   Wprawdzie, według danych Sensor Tower, wciąż pod względem liczby pobrań w 2018 roku TikTok plasował się za WhatsApp, Facebook Messengerem i samym Facebookiem, jednak przykład rozpaczliwej imitacji appki przez tworzenie jej niezbyt udanego klona dobitnie obrazuje panikę Facebooka w obliczu ekspansywnych Chińczyków.

 

Śmieszne filmiki z redakcji „Washington Post”

 

   Tym, którzy nie dali się jeszcze przekonać do Facebooka, o Instagramie nie mówiąc, TikTok może wydać się czymś kompletnie niezrozumiałym czy wręcz dziwacznym. Jego użytkownicy to głównie nastolatki nagrywające filmiki, na których śpiewają, tańczą, czasem tylko śpiewają, czasem tylko tańczą, przy akompaniamencie popularnych przebojów. Ciekawą funkcjonalnością jest możliwość montowania filmów, także techniką „społecznościową”, czyli publikowane dziełka są zbiorowym dziełem użytkowników. Ci są mocno zachęcani przez platformę do współpracy z innymi użytkownikami, przez mechanizm tzw. „reakcji” wideo lub funkcję „duetów” wokalno-wizualnych.

 

   TikTokowym „producentom” aplikacja oferuje do wykorzystania całą gamę przeróżnych dźwięków, od popularnych klipów muzycznych po krótkie fragmenty programów telewizyjnych, filmów YouTube lub innych „memów” stworzonych na TikToku. Można przyłączyć się do „wyzwania” polegającego na stworzeniu czegoś lub wziąć udział w produkcji memu tanecznego. Gdy na wielu platformach memy i ich tworzenie bywa zakazywane, ByteDance oparł cały pomysł aktywności na tworzeniu wizualnych memów. Jak wiele podobnych appek, oferuje też szereg efektów, filtrów i naklejek, które można wykorzystać w tworzeniu tych treści. TikTok uczynił edycję treści wideo niezwykle prostą. Nie trzeba być ekspertem w dziedzinie montażu, aby kleić klipy wideo, które wypadają niekiedy całkiem zgrabnie.

 

   Gdy użytkownik otwiera aplikację, pierwszą rzeczą, którą widzi, nie jest kanał powiadomień od jego znajomych jak na Facebooku czy Twitterze, ale strona pt. „Dla Ciebie”. Jest to tworzony przez algorytmy AI kanał oparty na treściach, z którymi użytkownik wchodził w interakcje. Użytkownicy, którzy zastanawiają się co by mogli opublikować, są natychmiast rekrutowani do grupowych wyzwań, hashtagów lub do oglądania popularnych piosenek. Algorytm TikToka nie wiąże z jedną grupą znajomych, lecz wciąż stara się przenosić użytkownika do nowych grupy, tematów, aktywności. To jest być może największa różnica i innowacja w porównaniu z innymi platformami i koresponduje z wykrytymi w badaniach preferencjami „Zetów”, dla których relacje są mniej ważne niż dobra zabawa.

 

   TikTok ma też, bo tego oczekują użytkownicy, całkiem solidne zabezpieczenia prywatności (w przeciwieństwie do niektórych innych znanych aplikacji). Użytkownicy mogą przestawić konto na tryb prywatny, wyłączyć komentowanie, ukryć konto przed wyszukiwaniem, wyłączyć pobieranie, uniemożliwić interakcje oraz ograniczyć przesył wiadomości.

 

   TikTok od niedawna zaczyna testować reklamę w aplikacji w formach krótkich tzw. pre-roll, czyli filmików poprzedzających filmiki główne. Dla marek grupa użytkowników serwisu jest atrakcyjna. Jednak uważa się, że młoda platforma musi uważać na reklamę, aby nie odstraszyć użytkowników, pokolenia, które reklamy nie toleruje.

 

   Głębszy wgląd w „zabawne” treści TikToka szybko prowadzi do wniosku, że są one zabawne głównie dla nastoletnich przedstawicieli tzw. Generacji Z. Czy wyrosną oni z TikToka? Czy do serwisu przekonają się nieco starsi użytkownicy. A może popularna platforma zestarzeje się tak jak Facebook, który z czasem wyrósł na całkiem poważną i odgrywającą dużą rolę społeczno-polityczną formę komunikacji? Zobaczymy.

 

   Na razie TikTok zderzył się z całkiem dorosłym światem. W debacie publicznej prowadzonej w niektórych krajach (m.in. Chinach i Indiach) pojawiły się opinie, że aplikacja przyczynia się do upowszechniania treści bezprawnych, w tym pornografii. Dostęp do TikToka został zablokowany w Indonezji już w lipcu 2018 roku, w Bangladeszu w listopadzie 2018 r., a niedawno w Indiach (w kwietniu 2019). Zwłaszcza decyzja władz indyjskich musiała być bolesna, gdyż appka miała tam już ok. 120 milionów użytkowników.

 

   Może więc kłopoty aplikacji, z której kontrolą i moderacją właściciele chyba jednak sobie jeszcze nie radzą, odłożą w czasie egzekucję Facebooka. Przy okazji Chińczycy poczuli na własnej skórze, jak to jest, gdy ktoś nie dopuszcza i blokuje rozwój usług z zewnątrz na swoim terenie, co sami od lat praktykują wobec zagranicznych podmiotów.

 

   Co z tego wynika dla starych mediów? Nie jest to łatwe do ogarnięcia a tym bardziej do wyjaśnienia. Na razie zgodnie z regułą, aby wchodzić tam, gdzie może być potencjalny czytelnik i klient, na TikToka wszedł „The Washington Post” i nawet zyskał tam kilkadziesiąt tysięcy obserwujących. Nie próbuje jednak za bardzo obciążać ich poważnymi gazetowymi treściami, wrzucając tam raczej „śmieszne” filmiki z pracy redakcji.

 

Użytkownik chce zarabiać na serwisie zamiast dawać zarabiać serwisowi na sobie

 

   O TikToku piszę najwięcej, bo uchodzi za hit sezonu. Wielu ekspertów widzi w nim następcę Facebooka, czyli przyszłego dominatora. Może jednak przyszłość wcale nie będzie wyglądać tak jak w ciągu ostatniej dekady, gdy społeczności zdominowane były przez wielkie platformy i korporacje. Może nadchodzą czasy większego pluralizmu, wielości nisz i mniejszych platform, w którym także i Facebook zachowa swój kawałek tortu, choć znacznie mniejszy. W tym hipotetycznym pluralizmie chciałoby mieć swój udział wielu nowych graczy, startupów, które proponują coraz to nowsze, czasem bardzo ciekawe lub zgoła zadziwiające, serwisy i aplikacje.

 

   Jedną z nich jest Houseparty – serwis opisywany jako platforma czatu wideo w grupach, maksymalnie do ośmiu osób, na żywo. Można więc w nim zorganizować zarówno poważną telekonferencję, jak też melanż online, w którym każdy imprezowicz siedzi w domu przy kompie, tablecie czy smartfonie, każdy z buteleczką… wody mineralnej. To bardzo w stylu obecnej młodzieży. Technicznie jest to podobne do znanych od lat telekonferencyjnych aplikacji, takich jak Google Hangouts, jednak różnica polega na tym, że nie trzeba prosić o dołączenie do czatu – w gronie znajomych jest on dostępny automatycznie. Houseparty to czwarta najczęściej pobierana aplikacja sieci społecznościowej w App Store Apple’a. Milion użytkowników spędza 20 milionów minut dziennie na platformie. 60 proc. użytkowników ma mniej niż 24 lata.

 

   Kolejna appka na wznoszącej ostatnio fali to Kik, komunikator bardzo podobny do Messengera Facebooka a zarazem do Snapchata. Użytkownicy mogą wysyłać tu wiadomości zarówno do pojedynczych znajomych, jak i do całych grup. Od innych komunikatorów odróżnia Kika nacisk na prywatność. W przeciwieństwie do innych aplikacji do wysyłania wiadomości, nie wymaga podania numeru telefonu. Użytkownicy mogą zachować anonimowość, rejestrując się za pomocą nazwy lub adresu e-mail.

 

   Kik znajduje się w pierwszej dziesiątce aplikacji dla nastolatków w Stanach Zjednoczonych. Ciekawostką, coraz częściej zresztą występującą w nowych platformach społecznościowych jest to, że użytkownicy Kika mogą zarabiać pieniądze (Kik ma swoją własną kryptowalutę nazywaną Kin), biorąc udział w ankietach przeprowadzanych przez marki, udostępniając treści lub podejmując inne działania w społeczności. Platforma pozwala tworzyć firmom chatboty do rozmowy z użytkownikami. Skorzystały z tej funkcji m. in. Sephora i CNN.

 

   Od szeregu lat funkcjonuje już serwis Twitch, który dla osób 30-40 plus jest czymś niemal zupełnie niezrozumiałym. To platforma medialna do udostępniania strumieniowych transmisji wideo na żywo  z gier komputerowych oraz zawodów w sportach elektronicznych. Strona została założona w 2011 roku przez Justina KanaEmmetta Sheara. W sierpniu 2014 roku platforma została kupiona przez Amazona za kwotę 970 milionów dolarów. Wspominam o tym serwisie, dlatego, aby zobrazować, czym „Zeci” żyją i pasjonują się, a nie by namawiać kogoś do oglądania jak inni grają w gry w Internecie, bo mnie też wydaje się to dziwaczne.

 

   Serwisem do transmisji strumieniowych, która ma konkurować z Twitchem jest Caffeine.tv, zbudowany przez byłych deweloperów Apple. Można w niej strumieniowo transmitować treści multimedialne z komputera lub telewizora, gry wideo, ale również inne treści. Serwis oferuje aktywnym i popularnym „nadawcom” możliwość zarabiania, podobnie zresztą jak Twitch.

 

   Nowszą propozycją jest aplikacja Vero, która sama siebie określa jako „autentyczną” platformę mediów społecznościowych. A to głównie dlatego, że nie używa żadnych algorytmów serwujących treści użytkownikom i jest też całkowicie wolna od reklam. Vero „z wyglądu” jest podobna do Instagrama, oferując użytkownikom możliwość dzielenia się wszystkimi rodzajami treści (nie tylko zdjęciami i filmikami) z gronem obserwujących, którzy mogą być klasyfikowani jako przyjaciele, bliscy przyjaciele, znajomi lub po prostu obserwujący. Appka zanotowała silny skok popularności w ubiegłym roku.

 

   Przez opisy nowych platform przewija się motyw możliwości zarobkowania. Owszem, młodzi użytkownicy sami chcą zarabiać na społecznościowych serwisach, zamiast dawać zarabiać na sobie Facebookowi i innym. Jednym z charakterystycznych pomysłów, który ma nagradzać finansowo za aktywność i ciekawe treści jest Steemit. Zasada działania serwisu jest podobna do amerykańskiego Reddita czy polskiego Wykopu. Jednak zamiast samej tylko satysfakcji z popularności udostępnianych treści w tym serwisie użytkownik ma szansę na gromadzenie kryptowaluty o nazwie „Steem”. Niestety stawiając na kryptowaluty musimy się liczyć z wszystkimi wadami tego rynku czyli z ogromnymi wahaniami kursu. Notowania „Steema” spadły z maksymalnego poziomu siedmiu dolarów do zaledwie złotówki, jak sprawdzałem, pisząc ten tekst.

 

   Poza wymienionymi platformami jest wiele nowych projektów o niszowej lub wyspecjalizowanej tematyce. Akurat to nie jest nic szczególnie nowego, gdyż takie tematyczne i „sektorowe” społecznościówki powstają od bardzo dawna. Niektóre nowe pomysły są na tyle ciekawe, że warto o nich wspomnieć. Np. społecznościowa FindSisterhood dla kobiet, która pozwala użytkowniczkom dyskutować na tematy osobiste w sposób całkowicie anonimowy, giełda lokalnych i sąsiedzkich informacji NextDoor czy Care2, skupiająca 30 milionów ludzi społeczność, która „o coś walczy”, przez organizowanie się, petycje i samopomoc stara się zmienić świat na lepsze.

 

   Nisze społecznościowe bywają mocno specyficzne. Jest serwis AOC poświęcony aktywności Alexandrii Ocasio-Cortez, kontrowersyjnej amerykańskiej polityk o poglądach będących mieszanką komunizmu i skrajnego ekologizmu. Powstała sieć tych, którzy odeszli z Facebooka – FaceOff – której celem jest zachowanie kontaktu z wszystkimi, którzy wciąż pozostają na błękitnej platformie. Istnieje nawet platforma nastolatków o nazwie ParentsSpace, która skupia się tematycznie na przewagach nowych typów serwisów społecznościowych nad „serwisami rodziców”, głównie Facebookiem i Twitterem. Podobno analitycy giełdowi opierają na jej treściach swoje przewidywania dotyczące akcji „starych” społecznościówek.

 

   Tradycjonalistów może ucieszy, że powstało nawet coś takiego jak Readit – anonimowa platforma społecznościowa dla osób, które lubią czytać książki tylko w formacie papierowym, poświęcona w dużym stopniu krytykowaniu ludzi, którzy czytają książki w formacie elektronicznym. Najniżej na Readit notowani są ci, którzy czytają książki w smartfonach i na tabletach.

 

   Mogą zajść zmiany, nawet rewolucje. Upaść może Facebook czy Twitter. Być może rynek zdominują platformy chińskie a potem afrykańskie… To wszystko z mniejszym lub większym prawdopodobieństwem może się wydarzyć. Jednak nikt, absolutnie nikt, nie sądzi, że ludzkość straci zainteresowanie i serce do internetowych social mediów. One na 100 proc. z nami już zostaną.

 

Mirosław Usidus