Syndrom Boga – ŁUKASZ WARZECHA o przypadku Kamila Durczoka

Casus Kamila Durczoka jest ciekawy pod paroma względami. Mamy tu pytania o równość wobec prawa i o niszczący brak pokory. I, być może, niszczący wpływ samego dziennikarskiego zawodu na tych, którzy nie umieją sobie poradzić z własnym sukcesem.

 

   Przede wszystkim ważne jest, że pijacki wyczyn Durczoka nie był niewinną wpadką, choć na szczęście skończyło się bez ofiar. Jedyną jest sam Durczok. To nie była jazda na kacu (wielokrotnie w tekstach poświęconych tej tematyce wskazywałem, że polskie normy są tu znacznie bardziej restrykcyjne niż te w wielu innych krajach). Durczok był pijany w sztok, prowadząc potężne auto. Był potencjalnym zabójcą.

 

   A jednak, mimo wniosku prokuratury, sąd nie zastosował środka zapobiegawczego w postaci aresztu, wyznaczając zaskakująco niskie poręczenie majątkowe w wysokości 15 tys. złotych. Lata doświadczeń nauczyły mnie, żeby pochopnie nie wypowiadać się na temat orzeczeń sądowych, jednak tej decyzji nijak zrozumieć nie mogę. Główne przesłanki do zastosowania środka zapobiegawczego w postaci aresztu są dwie: możliwość mataczenia oraz wysokość grożącej kary. W tym wypadku to 12 lat.

 

   Kara jest zatem bez wątpienia wysoka. Możliwość mataczenia co do okoliczności, w jakich dziennikarz pił alkohol i wsiadł potem za kierownicę, również istnieje. Skoro prokuratura stawia zarzut z art. 174 kodeksu karnego sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu (błędnie określany w większości tekstów jako „sprowadzenie niebezpieczeństwa w ruchu lądowym”), to określenie, jaki dystans Durczok przejechał w stanie upojenia i z iloma promilami wsiadł za kierownicę, skoro w momencie zatrzymania miał ich 2,6 będzie tu istotne. Mało tego, ten sam artykuł k.k. rozróżnia działanie umyślne i nieumyślne. W tym drugim przypadku zagrożenie karą jest wyraźnie niższe – nie 8, ale 3 lata. Zatem szczegółowe okoliczności czynu będą mieć ogromne znaczenie w procesie, do którego przecież musi dojść. Jak można tu nie dostrzegać zagrożenia mataczeniem – nie mam pojęcia. I żeby było jasne: areszt nie jest rodzajem kary. Jest środkiem zapobiegawczym, więc nie chodzi tu o żadną zemstę, ale o zabezpieczenie postępowania.

 

   Co motywowało sąd, żeby nie przychylić się do wniosku prokuratury? Dlaczego poręczenie majątkowe jest zadziwiająco niskie? Czy pozycja Durczoka i jego poglądy nie odegrały tu jakiejś roli? Tego nie wiemy, ale decyzja sądu sprawia co najmniej dziwne wrażenie.

 

   Durczok przeprasza. Bo cóż mu pozostało? Zapewne będzie chciał dobrowolnie poddać się karze i zapewne prokuratura nie będzie się chciała na to zgodzić. Czy dziennikarz powinien trafić do więzienia, czyli dostać karę bezwzględnego pozbawienia wolności bez zawieszenia – nie jestem w stanie orzec. Mam wstręt do populistycznych powrzaskiwań w takich sprawach. Wiem natomiast, że kara powinna być proporcjonalnie dotkliwa, bo i zagrożenie nie było urojone.

 

   Można się zastanawiać, jak to możliwe, że dorosły człowiek, który jeszcze kilka lat temu kierował jednym z głównych programów informacyjnych w polskich mediach, okazał się do tego stopnia nieodpowiedzialny, do tego stopnia sam się nie kontrolował – ale też nie miał obok siebie nikogo, kto przywołałby go do porządku – że mógł wsiąść do samochodu w takim stanie.

 

   To powinna być też przestroga dla tych, którzy dziś – albo kiedykolwiek – czuli się uprzywilejowani. Przez lata tak było – gwiazdy, w tym gwiazdy dziennikarstwa, mogły liczyć na taryfę ulgową. Można odnieść wrażenie, że w niektórych sytuacjach nadal tak jest, choć szczęśliwie coraz rzadziej. Kamil Durczok zaliczył faktycznie bolesny upadek – z samego szczytu niemal na dno – i ewidentnie sobie z tym nie poradził. Ale taki to jest zawód – tu nic nie jest dane raz na zawsze, a łaska widzów, czytelników i pracodawców na pstrym koniu jeździ. Dobrze jest wkalkulować to w swoje rachuby już w momencie, gdy ktoś decyduje się dziennikarstwem zajmować.

 

   Durczok zapadł na syndrom Boga, ten sam, który zdarza się choćby wybitnym lekarzom. Pozycja, jaką przez lata zajmował, sprzyjała tej przypadłości. Z Olimpu jednak, jak się okazuje, można zostać strąconym (co przydarzało się zresztą i greckim bogom) – do samego Hadesu.

 

Łukasz Warzecha