10593 dni później – KRZYSZTOF M. KAŹMIERCZAK o Jarosławie Ziętarze

1 września 2021 roku mija już 29 lat od porwania Jarosława Ziętary, poznańskiego dziennikarza, którego zamordowano, żeby uniemożliwić mu ujawnienie prawdy o ciemnych interesach biznesmenów należących wtedy do grona najbogatszych Polaków. Poproszono mnie, bym w rocznicę napisał o moich relacjach z ofiarą tej niebywałej, do dziś nieosądzonej zbrodni.

 

Byliśmy z Jarkiem niemal rówieśnikami. Nasze drogi krzyżowały się. Po latach koledzy mówili, żeby jeszcze u schyłku PRL widywali nas w tych samych miejscach – na uniwersyteckim nielegalnym wiecu Niezależnego Zrzeszenia Studentów czy na happeningu w obronie kultury niezależnej, który współorganizowałem. Nie poznaliśmy się jednak osobiście ani wtedy, ani w kolejnych latach, gdy wraz ze zmianą ustroju wkroczyliśmy zawodowo w dziennikarstwo.

 

Była trójka takich dziennikarzy: Ziętara, Rusek* i Kaźmierczak. Na konferencjach prasowych to byli dociekliwi młodzi ludzie” – przypominając tamte czasy powiedział przed sądem były poseł Robert Tromski, jeden ze świadków w procesie Aleksandra G. oskarżonego o podżeganie do zabójstwa Jarosława Ziętary.

 

Faktycznie poznaliśmy się dopiero na początku 1992 roku, gdy Jarek trafił do „Gazety Poznańskiej”, w której pracowałem od poprzedniego roku. Ale i wtedy, przez długi czas nie mieliśmy żadnych kontaktów, poza grzecznościowymi, gdy mijaliśmy się na korytarzach. Byliśmy w różnych działach. Zetknęły nas dopiero perturbacje związane z remontem redakcji. Jakimś trafem losu skierowano nas obu czasowo do pracy razem w zastępczym pomieszczeniu, w biurze ogłoszeń. Potem kilkakrotnie wyjeżdżaliśmy na reporterskie wypady w różne zakątki Wielkopolski. Razem jechaliśmy, ale pracowaliśmy osobno, takie były realia, służbowy redakcyjny samochód dowoził nas tylko w wybrane miejsca.

 

Czasu spędzanego biurko w biurko czy wspólnie w podróżach nie było wiele. Zwróciłem jednak uwagę na zawodowe nawyki Jarka – używał dyktafonu znacznie częściej niż ja; był też bardziej uporządkowany, materiały starannie segregował w teczkach. Z czasem sam przejąłem, zacząłem stosować takie zasady pracy.

 

Rozmawialiśmy na ogół o muzyce i górach – pasji, którą wspólnie dzieliliśmy. Dyskutowaliśmy oczywiście też o sytuacji w Polsce. 1992 rok był burzliwy po względem politycznym. Zapamiętałem, że przeżywał rozczarowanie Unią Demokratyczną. Na ogół nie poruszaliśmy jednak osobistych tematów, nasze koleżeńskie relacje nie przeszły na przyjacielskie. Może zabrakło na to czasu…

 

Po raz ostatni widziałem Jarka Ziętarę 10593 dni temu. Na redakcyjnych schodach. Zwróciłem uwagę, że źle wygląda, był blady. Powiedział, że boli go żołądek, wspomniał, że planuje wybrać się do lekarza.

 

Pożegnaliśmy się. Ja wyszedłem z siedziby „Gazety Poznańskiej”, on do niej wrócił, żeby napisać swój ostatni w życiu artykuł. Ukazał się nazajutrz, 1 września 1992 roku. W dniu, w którym mieliśmy wspólnie wyruszyć na kolejny reporterski wyjazd, ale nasz przydział na służbowy samochód został w niejasnych okolicznościach anulowany…

 

Krzysztof M. Kaźmierczak

 

*Stanisław Rusek, wtedy dziennikarz tygodnika „Poznaniak”. Nie znał Jarka, a ja poznałem go dopiero po porwaniu. Przez kilka miesięcy wspólnie zajmowaliśmy się sprawą Ziętary w ramach dziennikarskiej grupy śledczej.