Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Barnier upadł, Scholz upada, a i Tusk jakiś niewyraźny

Upadł rząd Michela Barniera we Francji. Rząd Olafa Scholza ledwo trzyma się kupy. A i Donald Tusk coś jakiś niewyraźny.

Rząd Michela Barniera upadł. Być może to ostatni rząd, który był w stanie urodzić Emmanuel Macron. W rozbitym francuskim parlamencie nie bardzo widać partię, czy koalicję, która mogłaby jakiemukolwiek rządowi zapewnić stabilną większość. Macron wprawdzie odmawia ustąpienia ze stanowiska, ale nie wiadomo jak w takim stanie długo wytrzyma.

Barnier (Macron?)

Niektórzy mówią, że to „wina” Marine Le Pen, która miała go po cichu wspierać, a ostatecznie tego wsparcia odmówiła. Czy można się jednak dziwić liderce francuskiego Zjednoczenia Narodowego, któremu tyle razy odmawiano udziału we władzy, tyle razy odsuwano od wpływu na Francję przy pomocy dziwacznych machinacji, łamiąc przy tym wyroki francuskiego demosu?

Nie wiem czy obserwujemy dziś tylko upadek francuskiego magika Emmanuela Macrona, czy w ogóle upadek obecnego francuskiego modelu „demokracji liberalnej”. Jak by się to jednak nie skończyło, to ta rzekoma „demokracja” liberalna, w coraz większym stopniu pozbawiona znamion demokracji, sama jest sobie winna. Tak długo kuglowała i kiwała, że w końcu zaplątała się we własne sznurówki i wyrżnęła głupim ryjem o glebę.

Olaf Scholz

Zadziwiająco podobnie wygląda sytuacja rządu Olafa Scholza w Niemczech. Mniejszościowy rząd po rozstaniu z liberalną FDP jeszcze jakoś siłą inercji jedzie, ale spodziewane są rychłe, przedterminowe wybory, które SPD zapewne przerżnie z kretesem.

Znów, można oczywiście winą za upadek niemieckiego rządu obarczyć wierzgającego szefa FDP Christiana Lindnera. Wieść jednak gminna niesie, że był zmuszany przez Scholza do cudów nad budżetem, a pozostawanie w niepopularnym rządzie groziło zanikiem FDP.

Sytuacja w Niemczech wydaje się na nieco innym etapie niż we Francji. Bardziej prawdopodobne jest, że upadnie rząd, ale nie upadnie system polityczny. Istnieje jednak alternatywa w postaci CDU-CSU, która przy dobrych dla siebie wiatrach, będzie gotowa przejąć berlińskie stery. Jednak niemieckie „elity” i niemiecką „demokrację liberalną” toczą te same robaki, co francuskie i lata guseł odprawianych nad wyrokami demokracji, mogą sprawić, że co się odwlecze, to nie uciecze.

Donald Tusk

W tym czasie w Polsce rządzi niemiecki gubernator na Polskę Donald Tusk. Dopiero co wydawało się, że złapał wiatr w żagle i wykorzystując pozytywną dla siebie koniunkturę, czyli swego rodzaju bidenowski leasing Europy na rzecz Niemiec, odnajdzie się w roli tego, który złamie i na powrót przytroczy Polskę do niemieckiego powozu. Jednak wiele w tej kwestii zmienił wynik wyborów w Stanach Zjednoczonych. Nie wiem co będzie z Francją, ale wiele wskazuje na to, że rząd w Niemczech zmieni się również po to, by stosunki niemiecko – amerykańskie pozostały na w miarę rozsądnym poziomie. W tym układzie Tusk może się okazać nie tyle atutem, co obciążeniem dla Niemiec. Już widać, że szuka sobie nowego pana pośród tych, którzy w Brukseli popiskują, że „Europa poradzi sobie bez USA i Trumpa”.

Kiepski to jednak patron, mający oparcie jedynie w części brukselskiej biurokracji. I o ile Niemcy nie odważą się na wariant „Amerykanom mówimy, że Tusk jest be, ale po cichu go podtrzymujemy”, to jego przyszłość maluje się raczej w dość ponurych barwach.

A to jest, proszę Państwa, jeszcze jedna szansa dla Polski. Nie taka znów wielka i niepozbawiona wad. Ale jest.

Odbarwione logo TV Biesłat

Prezes SDP JOLANTA HAJDASZ o likwidacji BIEŁSATU: (…) historia i państwo polskie rozliczą likwidatorów z TVP

Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich poprzez specjalne oświadczenie Centrum Monitoringu Wolności Prasy  stanowczo zaprotestowało przeciwko likwidacji niezależnej Telewizji Biełsat. Apelujemy także do wszystkich odpowiedzialnych osób i instytucji o podjęcie działań w celu utrzymania funkcjonowania tej stacji na odpowiednim do jej rangi poziomie. W ciągu 18 lat swojego istnienia telewizja Biełsat stała się ważnym narzędziem realizacji zasady wolności słowa, niezależności dziennikarskiej i pluralizmu mediów w państwach Europy Wschodniej, przede wszystkim na Białorusi i w Rosji.  Niszczenie tego dzieła jest skandalicznym naruszeniem tych  fundamentalnych  dla współczesnych państw zasad i lekceważeniem praw człowieka. Pozwolę sobie rozszerzyć dziennikarskim komentarzem to nasze stanowisko. Skandal i hańba  to najłagodniejsze słowa, jakich można użyć widząc działania likwidatorów w stosunku do tej stacji i do ludzi w niej pracujących.

Komentarz ws. likwidacji TV BIEŁSAT – prezes SDP JOLANTA HAJDASZ: Mam nadzieję, że historia i państwo polskie rozliczą likwidatorów z TVP

3 grudnia posłowie Prawa i Sprawiedliwości wraz z twórczynią telewizji Biełsat red. Agnieszką Romaszewską-Guzy na specjalnej konferencji prasowej w Sejmie w zaapelowali do premiera Donalda Tuska i ministra spraw zagranicznych, Radosława Sikorskiego nie likwidowanie jedynej niezależnej białoruskiej telewizji, czyli Biełsatu. Do faktycznej likwidacji stacji doprowadziły obecne władze telewizji publicznej, tzw. neo TVP, czy jak kto woli „TVP w likwidacji” bo taka jest dzisiaj oficjalna nazwa tego, co pozostało po przejętych siłowo przez rządzącą koalicję mediach publicznych już prawie  12 miesięcy temu.

Warto zauważyć, że telewizja  Biełsat łączyła różne środowiska, dzięki niej  Polska mogła oddziaływać na Wschód, bo przekazywała po białorusku i po rosyjsku informacje niezależne od wschodnich rządów. Zniszczenie Biełsatu jak w soczewce pokazuje nam bezsens i krótkowzroczność działań obecnie rządzącej ekipy Donalda Tuska i jego reprezentantów w mediach publicznych. Najgorsze jest to, że ta destrukcja dotyka wielu ludzi zza naszej wschodniej granicy.

Poznajmy choć jeden przykład – czyli losy jednej młodej dziennikarki tej stacji, która dzisiaj  odsiaduje karę 8 lat więzienia, a właściwie kolonii karnej. Ta dziennikarka to – cztery lata temu – 27-letnia Kaciaryna Andrejewa. W listopadzie 2020 roku została aresztowana razem z drugą dziennikarką, 23-letnią wtedy Darią Czulcową.  Kaciaryna i Daria prowadziły transmisję z protestu w Mińsku, gdy tysiące Białorusinów wyszły na ulice swoich miast, by zaprotestować przeciwko zamordowaniu opozycjonisty Ramana Bandarenki. W trakcie manifestacji doszło do starć z milicją. Zatrzymanych zostało około tysiąca Białorusinów. Dziewczęta prowadziły transmisję live dla Biełsatu z tego protestu . Za to zostały aresztowane, obie zostały skazane Daria na dwa lata więzienia, a Kaciaryna początkowo też na dwa lata, ale potem postawiono jej dodatkowy zarzut „zdrady stanu” i sąd skazał dziennikarkę aż na osiem lat więzienia. Wiele więcej o samym procesie nie wiadomo, ponieważ śledztwo zostało utajnione, a rozprawy odbywały się za zamkniętymi drzwiami.

Daria zdążyła odsiedzieć swój wyrok i wyjechała z Białorusi, jej przyjaciółka nadal jest w więzieniu. A Kaciaryna to młoda mężatka, która swoim szczęściem cieszyła się tylko rok. Tylko za to, że z balkonu jednego z mieszkań w Mińsku filmowała i nadawała dla polskiej telewizji Biełsat relacje z protestów, takich jak ona, zwykłych obywateli Białorusi. Kaciaryna uwierzyła Polsce, uwierzyła w to, że każdy ma prawo do pozyskiwania informacji, do ich poznawania i przekazywania. A teraz ta Polska niszczy to dzieło, za które ona musi spędzać w więzieniu swoją młodość. 8 lat więzienia to dla młodej kobiety całe życie.

Takich osób jak Kaciaryna jest dziś w białoruskich więzieniach wiele. Wśród nich jest obecnie 28 dziennikarzy, a wśród nich aż piętnastu reporterów i operatorów to współpracownicy Biełsatu. Co ma im do powiedzenia kierownictwo obecnej neoTVP. gdy tak bezmyślnie i niefrasobliwie likwiduje ten niezwykły kanał telewizyjny, znany przecież w całej Europie? Warto zapytać –  w czyim interesie działa dziś ta „TVP w likwidacji”?

3 grudnia została potwierdzona przez  Telewizję Polską informacja o tym, że TVP S.A.”w likwidacji”  włączyła swoje obcojęzyczne kanały do jednej struktury organizacyjnej pod roboczą nazwą Ośrodek Programów dla Zagranicy. Nowa jednostka oparta jest o istniejące kanały – TVP World i Telewizji Biełsat. Przyszłoroczny budżet TV Biełsat wynosi 18 mln zł oznacza de facto likwidację tego kanału, poinformowała o tym na specjalnej konferencji prasowej w Sejmie b. dyrektor tej stacji red. Agnieszka Romaszewska-Guzy, pomysłodawczyni i główny organizator tego przedsięwzięcia.  Biełsat to jedyny, niezależny, białoruskojęzyczny kanał telewizyjny. Stacja powstała w 2007 roku jako część polskiego nadawcy publicznego – Telewizji Polskiej. Od początku współfinansowało ją polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych przy wsparciu rządów kilku europejskich krajów oraz szeregu fundacji. Po agresji Rosji na Ukrainę wszystkie wskaźniki i mierniki siły oddziaływania Biełsatu poszybowały w górę. Rekordy oglądalności i klikalności, co miesiąc zwiększane zasięgi, w badaniach potwierdzało się że co drugi pracujący Białorusin korzystał z Biełsatu. Czy  zniszczenie tej unikatowej na skalę europejską stacji jest naprawdę w interesie Polski?

Tuż przed siłowym przejęciem mediów publicznych przez rząd Donalda Tuska w grudniu ub. roku  Biełsat był już platformą multimedialną, na którą składały się białoruska telewizja i rosyjskojęzyczny kanał Vot Tak, a także 13 kanałów na YouTube oraz portale internetowe w 4 językach, białoruskim, rosyjskim, polskim i angielskim oraz szereg profili w mediach społecznościowych, takich jak Facebook, Instagram czy dawny Twitter, czyli X. Do marca 2024 r. stacja nadawała  w językach białoruskim, rosyjskim i ukraińskim blisko 21 godzin programu dziennie. Oryginalną ofertę stacji przygotowywało prawie 300 współpracowników – dziennikarzy przebywających w krajach postsowieckich, a także wydawców, managerów i techników w Polsce. W ciągu 18 lat swojego istnienia stacja wyprodukowała prawie 200 filmów dokumentalnych, a jej programy otrzymały około 80 nagród na międzynarodowych festiwalach.  Dziennikarze Biełsatu od początku istnienia stacji swoje programy tworzyli w języku białoruskim, co stanowiło istotny wyróżnik stacji w medialnej przestrzeni Białorusi. Biełsat konsekwentnie pracował na rzecz popularyzacji tego języka, nie tylko przez jego ciągłą obecność na antenie lecz także propagując białoruską literaturę oraz wspierając inicjatywy edukacyjne. Zapraszanym do studia gościom pozostawiano jednak swobodę wyboru między językiem białoruskim a wciąż dominującym rosyjskim.

W ciągu 18 lat swojego istnienia telewizja Biełsat  stała się ważnym narzędziem realizacji zasady wolności słowa, niezależności dziennikarskiej i pluralizmu mediów w państwach Europy Wschodniej, przede wszystkim na Białorusi i w Rosji. Biełsat dawał swoim odbiorcom dostęp do niezależnych informacji o sytuacji w ich kraju. Był także przeciwwagą dla rosyjskiej propagandy.

Gdy piszę te słowa, patrzę na zdjęcie uśmiechniętej, pięknej  dziennikarki Kaciaryny z czasów jeszcze przed aresztowaniem. Nie wiem jak wygląda dzisiaj, ani w której kolonii karnej na Białorusi teraz przebywa. Cena jaką płaci za wykonywanie zawodu dziennikarza jest ogromna. Mam nadzieję, że historia i państwo polskie rozliczą likwidatorów z TVP, którzy zamiast pomagać takim jak ona ludziom, zostawiają ich dzisiaj bez wsparcia w rękach wschodnich oprawców.

 

Prezes SDP i dyrektor CMWP SDP dr Jolanta Hajdasz

 

Gala wręczenia Nagród IPN „Semper Fidelis”na Zamku Królewskim w Warszawie Fot. ze strony CMWP SDP

Gala wręczenia nagród IPN „Semper Fidelis” z udziałem przedstawicieli SDP

Już po raz szósty Instytut Pamięci Narodowej przyznał nagrody „Semper Fidelis” wręczane za prowadzenie działalności na rzecz upamiętniania dziedzictwa Kresów Wschodnich. Uroczystą Galę na Zamku Królewskim w Warszawie prowadziła red. Anna Popek z TV Republika,  członek Zarządu Głównego SDP. Na zaproszenie Prezesa IPN w Gali uczestniczyła także dr Jolanta Hajdasz, prezes SDP.  Gala odbyła się 2 grudnia b.r.

W tym roku IPN nagrodził 4 osoby i jedną instytucję , przyznano także jego specjalne wyróżnienie. Spoglądając na wschód, musimy mierzyć się z paradoksem – bo i nie mam tam Polski, a jednocześnie jest tam Jej historia. Znamy przebieg współczesnej wschodniej granicy, ale wiemy też, że inna przebiega w naszej pamięci. W pamięci o polskiej mowie oraz o kulturowym dorobku poprzednich generacji. Pamięci, która sprawia, że nasze serca na zawsze pozostają wierne polskim Kresom! – napisał dr Karol Nawrocki, prezes IPN w uzasadnieniu tegorocznych nagród.  Wręczał je w jego imieniu dr hab. Karol Polejowski, zastępca prezesa IPN. Przypomniał, że po roku 1945 pamięć o Kresach Wschodnich miała ulec wymazaniu, jednak osoby, które opuściły tamte obszary i zasiedliły Polskę, przeniosły tę pamięć i kultywowały ją, aby dać wyraz swojemu umiłowaniu dla miejsc, z których pochodziły oraz dla grobów swoich przodków.

Nagrody otrzymali: 

Na uroczystości obecni byli m.in. doradca Prezydenta RP dr Barbara Fedyszak-Radziejowska, zastępca prezesa IPN dr hab. Krzysztof Szwagrzyk, wiceprzewodniczący sejmowej Komisji Łączności z Polakami za Granicą prof. Piotr Gliński oraz Jan Dziedziczak, przewodniczący i przewodnicząca Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Maciej Świrski oraz dr Agnieszka Glapiak, ambasador Republiki Estońskiej Miko Haljas, przedstawiciele Wojska Polskiego, urzędów państwowych, instytucji nauki i kultury, duchowieństwa, weteranów i przedstawicieli organizacji kombatanckich i środowisk patriotycznych. Galę zwieńczył koncert złożony z trzech utworów w wykonaniu śpiewaka Damiana Wilmy i pianistki Karoliny Tańskiej.

Nagroda „Semper Fidelis” została ustanowiona w 2019 roku. Honorowe wyróżnienie IPN otrzymają corocznie osoby, instytucje i organizacje społeczne za szczególnie aktywny udział w upamiętnianiu dziedzictwa polskich Kresów Wschodnich na terenie Rzeczypospolitej Polskiej oraz poza jej granicami, których działalność publiczna pozostaje zbieżna z ustawowymi celami IPN. Kapituła w każdym roku ma również możliwość przyznania jednej nagrody post mortem. Laureatów wyłania Kapituła Nagrody, na czele której stoi prezes IPN.

Są kraje, nawet dalekie nam kulturowo, gdzie o zmianach się informuje. Nie tylko zmianach drogowych... "Uwaga, roboty (drogowe - nadal trwają) Fot. HB/ a/ red

To tekst nie na Adwent, ale… trzeba to przeczytać – STEFAN TRUSZCZYŃSKI: Bździągwa

Czy bździągwa musi byś stara i paskudna? Nie. Wcale nie. Bździągwa może być młoda i urodziwa. Bździągwa to głowa, szare komórki albo ich brak. Na podręczniku historii dla polskiego licealisty  powinno być napisane „Nür für Deutsche”. Bo to Niemcy dla  Niemców ten podręcznik napisali i nam wciskają. Eliminują sprawy dla Polaków ważne i drogie.

„Nie jestem Polką, jestem Europejką” – słyszę od młodej, która w życiu jeszcze nic ważnego nie zrobiła. Ale oczywiście głosowała na Platformę. Stojąc w długiej nocnej kolejce do urny.

Po 13 grudnia 1981 tysiące, takich jak ona, młodych ludzi, dla chleba i przeciw czołgom na ulicach, wylądowało na zlewozmywakach Londynu i Paryża. Teraz już doczekali się dobrej pracy. Bo większość to bardzo zdolni ludzie i pracowici. Oni nad Wisłę już nie wrócą. Nikt ich zresztą do tego nie zachęca – tu tu są kłótnie i spowolniony rozwój kraju.

Wielkie zakłady przemysłowe przestały istnieć i tak naprawdę nikt nie zamierza ich odbudować. Bo to potencjalne niebezpieczeństwo gromadzenia zbyt wielu niezadowolonych albo i wściekłych. Mogą wyjść na ulicę. Owszem, pracować dla Niemca, Holendra lub Szweda mogą. Módl się więc człowieku i pracuj. Tak jak było w wierszyku Barańczaka: z domu do pracy, z pracy do domu i tak w kółko.

Ale tym się rządzący nie przejmują. A związki zawodowe dawno już zapomniały o swoim obowiązku, że są dla ludzi, a nie ludzie dla nich.

Ładnie odbudowaliśmy nasze zachodnie ziemie dane nam na otarcie łez przez jałtańską trójkę. Zadecydował Stalin. Teraz Polaków straszy Putin. I jest on w tym straszeniu morderczo wiarygodny. Bo Rosjanie atakują bombami, Zachód broni się gadaniem i obiecankami. Na zachodzie nie ma poczucia, że jest to blisko tuż, tuż. My mamy nasze rodziny, nasze dzieci pod czułą ręką. Ale niszczymy ład własnoręcznie.

Pojawił się blond anioł z urody, ale to przybysz zagłady. Bo to, co stanowi rdzeń społeczeństwa chce zniszczyć, zapaskudzić. To wiedza, historia, tradycja nasza polska, nie niemiecka. Reszta ludu znad Wisły patrzy na to tępo. Zastygli w bezruchu jak postacie w „Weselu” Wyspiańskiego. Ot – wyjdą sobie najwyżej na spacerek. Podrepczą, a może nawet pokrzyczą.

Ponury dziś gmach w Alei Szucha będzie znienawidzony powtórnie, tak jak w czasie okupacji. Potem grzecznie wypełniający polecenia urzędnicy będą się wypierać tego, co zrobili. Przecież wszyscy są odpowiedzialni. Trudno, czasem trzeba porzucić paskudną robotę. Tylko z czym zostaną nasze dzieci i młodzież? Z niemiecką wiedzą o polskiej historii?

Przetrwaliśmy ponad tysiąc lat a teraz grupka szaleńców, zaprzańców chce nam mówić i uczyć jak szanować naszych bohaterów, na kogo wychowywać uczniów? To ma być również wiedza jak traktować dzieci, wiedza która nawet malutkim ma mówić o seksualizmie i masturbacji. Ktoś zwariował. Nowe zboczenie się pojawia – pedagogiczne.

Blondynka o nawiedzonym umyśle i obłędnym wzroku osadzona została na edukacyjnym tronie i zamienia tę ważną katedrę w pośmiewisko. Mamy naprawdę wspaniałych nauczycieli, profesorów historii, humanistyki.

Toteż tych, co się kłaniają nie naszej historii i kulturze rzućmy do luku statku towarowego morskiego, niech zabierze ich z Polski. Na przykład do Niemiec. Mają niedaleko. Hamburg, na przykład. to piękne miasto europejskie! Jedźcie sobie tam i zostańcie. Będziecie odwiedzać byłą ojczyznę. Bez wiz.

Polska złożyła się z powrotem w Niepodległość. Z ludzi trzech zaborów. Teraz też nas wystarczy. Bardzo dużo mamy lasów, wody, w tym aż 500 km wspaniałego piaszczystego, łatwo dostępnego wybrzeża. Na razie, i to w ostatnich latach, flotę handlową istotnie zmarnowaliśmy, ale na pewno odbudujemy. Najpierw wynajmiemy statki, a gdy zarobią na siebie znowu staną się w pełni polskie. Kopalnie odgrzebiemy. Huty na powrót rozpalimy. Koleje będą jeździć jak trzeba, a samoloty gdzie się da. I będą zarabiać również na cargo.

Mamy w historii wzory odbudowy choćby powojennej. Mamy bohaterów powstań, ale i bohaterów heroicznej mądrej, dobrze zorganizowanej pracy. Ruski satrapa ciężką łapą zabierał nam dużo, ale i to naród wytrzymał – a przedtem gehenny łagrowe, obozy koncentracyjne i mękę stalinowskich więzień. Nie wszystkich zbrodniarzy ukarano. Doszły nowe straszne zbrodnie. Na każdym polu, w każdym narodzie pojawiają się chwasty. Do końca nie wiadomo skąd to się bierze. Najpewniej z braku wychowania, wykształcenia a może i z robaczywej genetycznej świadomości.

Pluskwa wychodzi małą szparą. Gryzie i krew sączy. Środki zaradcze dawno już wymyślono i są łatwo dostępne. Ale trzeba chcieć pozbyć się pluskwy. Paskudztwo się rozplenia, a to zupełnie nie nasze zwierzę. To towarzysz wszy i świerzbu. Wystarczy dezynfekcja. Wiedza owa jest powszechnie dostępna. Nie trzeba jej kupować wraz z dyplomami na fałszywych uczelniach, które gromadzą oszustów i cwaniaków, nawet wysoko utytułowanych. Pozamiatajmy.

I pamiętajmy o tym, że nasze dzieci, następne pokolenia muszą przetrwać, jako przedstawiciele naszej judeochrześcijańskiej kultury, naród polski, którego nie zniewolono nigdy. Zatem i teraz, kiedy (1 grudnia 2024 r.) m.in. rodzice protestują przeciwko politycznej poprawności w szkołach, przeciwko manipulującej młodym człowiekiem ideologii twz gender i LGBT +, musimy po prostu bardziej jeszcze kochać dzieci nasze i nie nasze…

 

 

 

 

 

Zdj.: Jan bez Ziemi wśród poddanych? To lider PSL Władysław Kosiniak-Kamysz na spotkaniu ze ssowimi wyborcami zimią 2023 r. w Tomaszowie Mazowieckim Fot.HB

WALTER ALTERMANN: Stratyfikacja (nie)politologiczna partii. Na początek, skalpel czy kłonica?

Życie polityczne przybiera na sile z każdym dniem. Niby nie ma jeszcze kampanii wyborczej, ale już jest. Niby nikt oficjalnie kandydatów nie zgłosił do Państwowej Komisji Wyborczej, ale partyjni wybrańcy już jeżdżą na spotkania z „elektoratem” i lansują się na potęgę, jak amerykańskie aktorki na czerwonym dywanie w Hollywood.

Różnica jednak jest taka, że aktorki odsłaniają jak najwięcej, a przyszli kandydaci na urząd prezydenta są wstrzemięźliwi jak zakonnice. Mówią jedynie, że bardzo się cieszą, że akurat przypadkiem znaleźli się we Wrześni albo w Gliwicach. Pytani o program swej ewentualnej prezydentury uśmiechają się tajemniczo i mówią, że program oczywiście mają i to wspaniały, ale jego ogłoszenie będzie, owszem, jak najbardziej, ale trochę później.

Kilku z nich nie bierze urlopów, bo oficjalnie przecież nie ma jeszcze kampanii, a oni tak po prostu wpadli przejazdem do Zgierza, bo było po drodze. Dawniej takie coś nazywało się ciężką paranoją, obecnie są to prawybory. Ale czym są te prawybory nie wiadomo, bo czegoś takiego nie ma ani w Konstytucji, ani w żadnych pomniejszych ustawach.

Kto nam funduje ustawy lub ich brak

Ta sytuacja zmusza mnie do przypomnienia sobie, a przy okazji Państwu, kto właściwie nami rządzi i kto kręci tym cały interesem. A zauważmy, że interes polityczny jest u nas niebywale żywotny i bardzo zmienny. Ten ruch na politycznej scenie zapewniają małe partie, które z hukiem, na duś, na włam wchodzą w życie parlamentarne. Te małe partie zawsze i niezmiennie negują wszystko co było przed ich powstaniem, po to tylko, żeby po wejściu do parlamentu natychmiast poszukać sobie mocniejszego koalicjanta.

I tak wespół w zespół funkcjonują pierwsze cztery lata, góra osiem. Następnie liderzy tych małych partii orientują się, że widownia polityczna straciła do nich serce, co objawia się dramatycznym spadkiem notowań. Wtedy małe partie doznają olśnienia (znaczy się ich liderzy) i ogłaszają, że dla dobra kraju łączą się z większymi partiami. Honor chowając do kieszeni i nie wspominając, co niedawno jeszcze mówili o tych większych.

Takie to mamy mechanizmy i zasady a naszym parlamencie. Takie jak w kuchni azjatyckiej: kwaśno-słodkie, smutno-wesołe. A dlaczego? Ano dlatego, że jednak nie interes kraju jest nadrzędnym celem naszych posłów i senatorów. Po latach obserwacji stwierdzam, że ogromnej większości naszych deputowanych po prostu podoba się bycie posłami lub senatorami. Zupełnie jak jednemu z bohaterów „Rewizora” Gogola – Horodniczemu, który na wieść, że dzięki protekcji fałszywego rewizora może zostać generałem, mówi: „Lubię być generałem”.

Przystępuję do opisu obecnego stanu naszego parlamentu, według klucza partyjnego. Będzie to stratyfikacja prywatna, nie podpierająca się żadnymi naukowymi teoriami, ot taka sobie forma ankiety – plebiscytu, aby nie rzec zabawy i ironii w realnych okolicznościach przed wyborami 2025 roku. Zacznę od Polskiego Stronnictwa Ludowego, bo to partia najstarsza w naszym parlamencie. Partia wywodzi się od założonego w Rzeszowie w 1895 roku, Stronnictwa Ludowego. A samo Polskie Stronnictwo Ludowe funkcjonuje od 1903 roku. W historii Polski partia PSL zapisała piękne karty, a jak jest dzisiaj, przestawię.

Władysław bez Ziemi

Władysław Kosiniak-Kamysz to współczesny polski Jan Bez Ziemi. Albowiem ludowcom kurczy się ich tradycyjny elektorat. Wieś pustoszeje, bo córki i synowie chłopstwa wykształcili się i wyjechali do miast. Ci, którzy pozostali na ziemi ojców dzielą się na dwie grupy, stosując nomenklaturę z lat 50-tych: na biedniaków i kułaków.

Biedniacy, gospodarują na kilkunastu hektarach ziemi i wolą głosować na PiS, bo ma on piękne hasła narodowe i faktycznie trochę pomagał im w przetrwaniu chudych lat.

Kułacy natomiast, to najczęściej inżynierowie rolnictwa, którzy mają gospodarstwa po kilkaset hektarów i martwią ich głównie ceny nawozów, są też przeciwko importowi płodów rolnych z Ukrainy. I to nad nimi wisi miecz zagłady w postaci porozumień handlowych Unii Europejskiej z krajami Ameryki Południowej. Jeżeli by do tego doszło, to na polskich polach należałoby zakładać jedynie pola golfowe, bo to będzie zagłada polskiego rolnictwa.

Tu kilka słów wyjaśnienia czym to jest owo porozumienie handlowe Unii Europejskiej z krajami Mercosuru.

Mercosur a sprawa polska

Mercosur zrzesza Argentynę, Brazylię, Paragwaj, Urugwaj i Boliwię. Rzecz w tym, że już w  połowie grudnia mają zakończyć się trwające od 20 lat negocjacje Unii Europejskiej z tą organizacją polityczno-gospodarczą. Projekt porozumienia zakłada utworzenie strefy wolnego handlu między nimi.

Polska sprzeciwi się podpisaniu umowy o wolnym handlu między Unią Europejską a Mercosur na dotychczas wynegocjowanych warunkach. Umowy podpisywane przez UE muszą być bezpieczne dla konsumentów i rolników. Umowa z Mercosur tego kryterium nie spełniapoinformował 25 XI 2024 roku Władysław Kosiniak-Kamysz, wicepremier i przewodniczący PSL.

Dokładniej sprawę wyjaśnił minister Krzysztof Paszyk, stwierdzając, że: „Rząd apeluje do Komisji Europejskiej, aby tej umowie o wolnym handlu między Unią Europejską a krajami Mercosur nadać właściwe proporcje. To znaczy – muszą być właściwe, wyważone proporcje między interesami przemysłu, interesami rolnictwa i interesami europejskich konsumentów w kontekście bezpieczeństwa żywnościowego”.

Krótko mówiąc, zagrożenie dla polskiego rolnictwa jest niewyobrażalnie wysokie, bo niskie ceny żywności produkowanej w Ameryce Południowej sprawią, że uprawa i hodowla czegokolwiek w Polsce będą nieopłacalne. Zastanawia mnie przy tym, co robiły w tej sprawie wszystkie polskie rządy, bo to jednak negocjacje trwały bez mała ćwierć wieku. Ktoś wie?

Oczywiście Niemcom, Francuzom i Włochom takie handlowanie z Ameryką Południową może się opłacać, bo mają oni do zaoferowania, w ramach wymiany handlowej, najlepsze i najnowsze w świecie produkty wysokiej technologii. Ale my nie jesteśmy jeszcze potęgą w produkcji ani wysokiej technologii, ani samolotów, autobusów czy aut osobowych.

Genetyka ludowców

Obecnie ludowcy z PSL-u odwołują się do swoich tradycji walki o interes chłopa, obronę ziemi ojczystej oraz tradycji religijnej i kulturowej. Przy takim założeniu te „partyjne świętości” PSL-u doskonalej przedstawia jednak Prawo i Sprawiedliwość. Co prawda Kosiniak-Kamysz zapowiadał przed kilkoma laty, że jego partia będzie nowoczesną i ogólnopolską partią, szukającą poparcia wśród ogółu Polaków… Jednak wyszło jak wyszło i elektorat PSL-u się nie zmienił, tyle, że drastycznie zmalał.

Ale zmieniła się Polska i dzisiaj nie wystarczy już utyskiwanie, na wiekowe okradanie chłopa, na niewolnictwo większości polskich chłopów. Piszę o większości, bo jednak w historycznej Polsce byli nie tylko chłopi pańszczyźniani. Było też wielu wolnych chłopów, którzy się bogacili tak dobrze, że nawet pożyczali pieniądze naszej szlachcie.

Dzisiejsi politycy PSL-u nadal oczekują jakiegoś dziejowego zadośćuczynienia. Zapominają przy tym jak nędzne było w Polsce XVIII, XIX i XX wieku życie robotników, miejskiej biedoty, służących, praczek i najemnych robotników. A może nawet nie o pamięć ludowców tu chodzi, ale o to, że oni zawsze przedstawiali życie w mieście jako byt rajski. I w budowaniu starego antagonizmu wieś-miasto chłopi mają spory udział.

Ludowcy, jeśli chcą przetrwać, powinni zdjąć wreszcie ze swych sztandarów głód, nędzę i wiekowy wyzysk chłopa. Takie postawy budzą oczywiście współczucie, ale kto by tam chciał głosować, utożsamiać się ofiarami. Masochistów ostatnio u nas niewielu.

Będąc w takiej sytuacji Kosiniak-Kamysz robi coraz groźniejsze „polskie miny” (to zwrot z „Wesela” Wyspiańskiego) i coraz bardziej nadyma się narodowo, i tradycyjnie. Niewiele mu to jednak daje, bo PiS nadyma się piękniej, a tradycję hołubi głośniej.

Cichy wspólnik

PSL-owi w ich teorii chłopskiej martyrologii jakoś nie przeszkadza fakt, że byli jednak (jako ZSL) cichymi wspólnikami PZPR. A przecież ludowcy mieli za PRL swoich posłów, mieli ministrów i obsadzali wiele, bardzo wiele ważnych stanowisk w aparacie państwa. A także w powiatach i gminach.

Jednak PSL – w odróżnieniu od PZPR – nigdy nie przyznało się i nie przeprosiło za swój aktywny wkład „w dzieło budowy realnego socjalizmu w Polsce”. A taki Aleksander Kwaśniewski przepraszał, nawet trzy razy, co też jest śmieszne.

Gdy ogon macha psem

Najbardziej irytują mnie w polityce PSL ich wieczne pretensje. Liderzy partii, z Kosiniakiem-Kamyszem na czele, ciągle są obrażeni – na wszystkich, konkretnie i ogólnie. Ostatnio są obrażeni na współkoalicjantów, z którymi póki co współrządzą. Dochodzi teraz nawet do tego, że niektórzy z członków władz PSL-u mówią konfidencjonalnie, że pora już zmienić koalicjanta na PiS. Są też i tacy, którzy mówią jawnie, że nie zagłosują na Trzaskowskiego, bo wspólnym kandydatem rządzącej koalicji powinien być Szymon Hołownia. Bo to jego zgłaszali ludowcy na kandydata całej rządzącej koalicji. Nie przeszedł, więc się obrazili.

PSL-owcy nie rozumieją jednej, podstawowej zasady, że mniejszy ma mówić ciszej. Oraz tego, że w normalnym świecie to pies macha ogonem, a nie ogon psem.

Mnie ta moralna dwoistość bytu ludowców nie dziwi, nie dziwi mnie to, że oni chcą być w jakiejś koalicji i zarazem w niej nie być. Zupełnie tak samo jak ZSL przy PZPR. Nic mnie dziwi w sprawie PSL, bo dobrze wiem, że szantaż polityczny jest najczęściej używanym przez nich narzędziem politycznym. Pamiętam przecież jak już zdradzili koalicję z SLD.

A gdy chodzi o narzędzia polityczne PSL, to bliżej im do kłonicy niż do skalpela.

Co będzie dalej?

Biorąc to wszystko pod uwagę, myślę, że w następnych wyborach PSL może nie wejść do parlamentu. I nie pomogą mu nawet rzesze ludowych pociotków, którymi PSL tak sprawnie – i jak zawsze po cichu – poobsadzało teraz liczne państwowe urzędy i instytucje.

Zresztą PSL, jeszcze jako ZSL, doskonale nagradzał stanowiskami swoich działaczy. Naród o tym nie wiedział, bo ci obsadzani nie pchali się na oczy, po cichu gromadząc dobra. Ale to ciche trwanie u władzy może skończyć się głośnym upadkiem tej partii.

Oczywiście PSL-owcy mają wolność wyboru – mogą wybrać, czy zje ich niebiański PiS, czy też znikną w diabelskich czeluściach Platformy Obywatelskiej. Mogą też znormalnieć, spojrzeć na swoje notowania i „zeskromnieć”, mogą też wziąć się do roboty i od dołu przebudować swą partię – ale to dla ludowców może zabrzmieć jak wyszydzanie ich odwiecznej roli męczenników pracy na pańskim. Im się należy bez pracy.

 

WIKTOR ŚWIETLIK: Klub miłośników cenzury. Gazeta Wyborcza porzuciła X (dawny Twitter)

Świat cywilizowany i zachodnia myśl intelektualna nie przechodziła takiego kryzysu od czasu, kiedy Sokrates wypił cykutę. “Gazeta Wyborcza” porzuciła platformę społecznościową X (dawny Twitter). Na szczęście zacny periodyk będzie można znaleźć na platformie Blue Sky, stworzonej niegdyś przez Jacka Dorseya, dawnego twórcę Twittera.

Akcja przechodzenia na Blue Sky to fragment globalnego powyborczego trendu związanego z protestem przeciwko “sianiu dezinformacji” za pomocą X-a i w ogóle tolerancji na dezinformację, którą X ma prezentować pod rządami Elona Muska, a co miało doprowadzić do globalnej tragedii w postaci wyboru Donald Trumpa na 47 prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej.   Wcześniej na podobne działanie zdecydował się m.in. brytyjski „The Guardian”. Jak z dumą donoszą nasze zawsze poprawne czołowe serwisy biznesowe i technologiczne “do grona użytkowników Blue Sky dołączył też premier Donald Tusk”. Ale o co chodzi z tą dezinformacją?

Kto komu zabrania?

Czy X zabronił komuś coś publikować? Czy artykuły z “Gazety Wyborczej” były cenzurowane? Skądże znowu, przecież to na X-ie swoją radosną twórczość prowadził Roman Giertych. Problem polega na tym, że X, inaczej niż podczas wyborów w 2020 roku w USA, nie blokuje treści dezinformujących, czyli mówiąc krótko konserwatywnych. Stwierdzenia, że “płcie są tylko dwie” nie jest także przedmiotem błyskawicznego “shadow bana”, czyli faktycznego działania cenzorskiego ze strony enigmatycznego Pana Algorytmu, tak jak jest to w przypadku choćby Youtube, gdzie cenzura polityczna szaleje aż miło.

Brak kontroli fake newsów na X oznacza faktyczny brak lewicowo-liberalnej cenzury, która tyle razy ustawiała wybory, włącznie z tymi w 2023 roku w Polsce, kiedy przedstawiciele Big Techów, rączka w rączkę pomagali Platformie opanować algorytmiczny świat. Jakżeż dobrze musieli to rozumieć, pływać w tym jak ryby w wodzie, nasi potomkowie cenzorów, zawdzięczający tyle razy władzę wycinaniu z rynku wszystkich mediów i każdej produkcji kulturalnej, która nie była po ich myśli.

Ile ma motylek?

W wyniku tego demokratycznego protestu platforma Blue Sky zyskała tylko w ciągu jednego dnia milion użytkowników. A przynajmniej tak twierdzi, bo sami tego nie sprawdzicie. A to dlatego, że Blue Sky nie ujawnia swoich dokładnych danych, czyli cała informacja jest oparta na ich twierdzeniu. Swoją drogą – tu zabawny paradoks – wzbudziło to opór Komisji Europejskiej, która domaga się umieszczania przez Blue Sky oficjalnej informacji ilu ma użytkowników. A takiej nie ma. Są tylko nieweryfikowalne twierdzenia jej twórcy, że jest ponoć ich ponad 20 milionów (X ma ponad pół miliarda). Czasem jak widać lewicowo – liberalne dążenie do kontroli wszystkiego obraca się przeciwko samemu sobie. W sprawie tej z pytaniami do Blue Sky o komentarz zwrócił się Reuters i… nie otrzymał odpowiedzi.

Tyle w sprawie dezinformacji i uczciwej polityki informacyjnej, w które wiara miała rzekomo zaprowadzić “Gazetę Wyborczą” na nową platformę. Cóż, dobrze się stało. Szczególnie, że już wkrótce zapewne zagości tam farma Romana Giertycha. Walka z dezinformacją będzie się kręcić jak w młynie. Diabelskim, rzecz jasna.

 

Zdj. Kadr z filmu Lalka Wojciecha Jerzego Hasa - Mariusz Dmochowski (od lewej) i Beata Tyszkiewicz

WALTER ALTERMANN: „Zwizualizowana” rzeczywistość skrzeczy, czyli mędrców literatury przepowiadanie

Zwizualizował sobie położenie kul i zauważył dobrą bilę… – mówi o snookerzyście (snukerzyście -wygląda to źle, zatem napisałem z angielska) sprawozdawca meczu bilardowego. A chodzi mu (sprawozdawcy) o to, że zawodnik dokonał przeglądu pola i dostrzegł, zauważył, że jest szansa na dobre zagranie.

Wizualizacja robi ostatnimi laty zawrotną karierę. W znaczeniu podstawowym znaczy tyle, że mamy do czynienia z rysunkowym, graficznym przedstawieniem danych, z makietą projektu budowlanego, rysunkowymi planami jakiegoś obiektu, który ma dopiero powstać. Bywa też wizualizacja przez wyświetlenie na monitorze komputera lub na ekranie, z pomocą rzutnika. Tak może być.

Natomiast okropnością jest zastępowanie dobrych, starych słów nowoczesną wizualizacją. Te stare słowa to zobaczyć, obejrzeć, dostrzec, zauważyć. Marnie to o nas świadczy, że rzucamy się z dygotem na nowe obce słówka. Niestety dla wielu z nas wszystko co obce jest lepsze. A pisał Słowacki o Polsce: „Pawiem narodów byłaś i papugą”. A że wieszczem był, to miał rację i przewidywał nam marną przyszłość.

Innowanie

Czytam w Internecie, w tytule reklamy pewnego kosmetyku; „Innowuj z nami”. I mamy koszmarek językowy, biorący się zapewne z okropnego tłumaczenia polskiej angielszczyzny. Może nawet przez sztuczną inteligencję.

Mamy w języku polskim przyswojony rzeczownik innowacja. Mamy także utworzony od innowacji przymiotnik innowacyjny. Tak to poszło. Jednakże nie mamy urobionego jeszcze (na szczęście) od innowacji czasownika. Zatem nie można powiedzieć, że można innowować, bo język polski takich operacji nie znosi. Tradycją języka polskiego jest bowiem opisowość i cechuje go dwu-wyrazowość w takich przypadkach. Zatem trzeba było napisać: bądź z nami innowacyjny, bądź innowacyjny.

Żeby dobitniej to wytłumaczyć. Mamy rzeczownik samolot i mamy lataj samolotem, ale nie mamy samolotuj. Mamy rzeczownik tramwaj i czasownik jedź tramwajem, ale nie mamy tramwajuj. Mamy rowery i jedź rowerem, ale nie mamy roweruj.

Kiedyś było pięknie, bo na określenie tego, co dzisiaj nazywa się innowacją, było nowatorstwo. Co jest dobrym tłumaczeniem. I komu to przeszkadzało?

Z czym nie może się pogodzić minister

Nie może się państwo pogodzić na to… – powiedział na konferencji prasowej Tadeusz Siemoniak, Minister Spraw Wewnętrznych i Administracji. Konferencja odbyła się 15 XI 2024 roku, a była poświęcona zmianom w prawie drogowym.

Niestety minister, który obiecuje lepsze prawo, sam mówi marnie. A zakładam, że ktoś kto umie mówić poprawnie, ten również zaproponuje poprawne (przynajmniej) prawo.

Rzecz w tym, że stałym związkiem syntaktycznym języka polskiego jest „zgodzić się na to”, a zwrot „pogodzić się na to” jest błędem. Owszem, mamy zwrot „pogodzić się z tym”. Jednak figlarne łączenie tych dwu zwrotów jest niedopuszczalną figlarnością.

Mędrcy nieczytani

Mędrców, a mamy takich w naszej historii, czcimy nadając ich nazwiska szkołom, instytutom naukowym, ulicom i placom. Uczciwszy w ten sposób – powiedzmy pisarza – uważamy, że my też jesteśmy wspaniali, skoro mędrzec był naszym rodakiem. Niektórzy z nas sądzą nawet, że skoro Żeromski, Sienkiewicz i Prus chadzali tymi samymi ulicami, którymi teraz my spacerujemy, to coś z tych wielkich ludzi jest również w nas samych, z czego mamy – tak niektórzy myślą – oczywisty powód do dumy. A duma to niebezpieczne pojęcie, zakłada bowiem, że skoro ktoś jest z czegoś, lub z kogoś dumny, to żyją też na świecie osoby i narody, które nie mają powodów do dumy. Ergo, oni są gorsi.

Oczywiście można być dumnym z naszych XIX wiecznych walk niepodległościowych, z wojny rosyjsko-polskiej, z wrześniowych walk 1939 roku, z całego udziału Polaków w II wojnie światowej i oczywiście z powstańców warszawskich 1944 roku.

W dalszym ciągu jednak uważam, że indywidualne osiągnięcia naszych rodaków, są przede wszystkim osiągnięciami ich samych. Bo kto z naszych przodków, a rówieśników wyżej wymienionych Wielkich Polaków, pomógł im w osiągnięciu ich wielkości, kto z ich współczesnych w czymkolwiek im pomógł?

Tu pozwolę sobie na krztynę zjadliwość i powiem, że owszem, że to nasi przodkowie swymi okropnymi charakterami i postawami dawali Żeromskiemu, Prusowi i Sienkiewiczowi gotowe portrety do opisania i potępienia. Mówię tu o całej twórczości Prusa i Żeromskiego, oraz o juveniliach, czyli o dziełach młodości, Sienkiewicza.

Lewicowa młodość Henryka Sienkiewicza

W spuściźnie Sienkiewicza, z lat jego młodości pisarskiej, jest dzieło, które zaliczam do najbardziej odważnych, bezlitosnych, wręcz okrutnych obrazów polskiego społeczeństwa. Mówię o „Szkicach węglem”. Opisując polską wieś po Powstaniu Styczniowym, Sienkiewicz przedstawia panujące tam   stosunki i relacje, jakby opisywał życie dzikich zwierząt, w którym słaby jest zagryzany, gdzie nie ma nawet grama litości i współczucia. Tą wsią rządzi jedynie chęć zysku i pogarda dla bliźniego.

Oczywiście Sienkiewicz potem wykonał dużą woltę w prawo i zaczął nas historycznie chwalić, co większości ze współczesnych mu rodaków bardzo przypadło do gustu i pokrzepiało ich serca. Zresztą nam, żyjącym teraz też bardzo się podoba jak byliśmy dzielni i wspaniali – jako caluśki naród.

Choć z prawdziwą historią Polski dzieje opisane w Trylogii nie miały wiele wspólnego. Bo o licznych Polakach, będących zdrajcami w czasie szwedzkiego potopu, którzy przeszli na stronę wroga, Sienkiewicz pisze jedynie półgębkiem. Co prawda maluje Radziwiłłów w najciemniejszych barwach, ale oni byli jednak Litwinami. Stworzył też postać Kuklinowskiego, ostatniego łajdaka, który służył Szwedom dla pieniędzy, czyli z najniższych pobudek. Rzeczywistość owych czasów była bardziej skomplikowana, skoro na początku wojny sam hetman Jan III Sobieski był po stronie Szwedów.

Czytajmy naszych mędrców

Wracając do naszych wielkich artystów – oczywiście czcimy ich, ale czy jednocześnie czytamy ich dzieła? Obawiam, się że po łebkach i jedynie pod szkolnym przymusem. A po ukończeniu szkół nie sięgamy już po polską wielką klasykę. A szkoda. Bo mądrość przecież nie się starzeje!

Na dowód mały cytat z „Lalki” Bolesława Prusa, ze sceny, w której Wokulski zastanawia się nad tym, gdzie żyje…

„Oto miniatura kraju – myślał – w którym wszystko dąży do spodlenia i wytępienia rasy. Jedni giną z niedostatku, drudzy z rozpusty. Praca odejmuje sobie od ust, ażeby karmić niedołęgów; miłosierdzie hoduje bezczelnych próżniaków, a ubóstwo niemogące zdobyć się na sprzęty otacza się wiecznie głodnymi dziećmi, których największą zaletą jest wczesna śmierć. Tu nie poradzi jednostka z inicjatywą, bo wszystko sprzysięgło się, ażeby ją spętać i zużyć w pustej walce – o nic.”

I czyż nie jest to diagnoza także współczesna? Dodam jeszcze, że ani Prus, ani Żeromski socjalistami, lewakami i komunistami nie byli.

 

Komentarz śmiechem HUBERTA BEKRYCHTA: Kandydat, wyciszony poseł i prezenterka reżimowa

Tyle razy poważnie pisałem o tym, co się wyprawia w nielegalnie przejętych przez rząd mediach publicznych, że postanowiłem to trochę inaczej przedstawić.

A naprawdę bezprawnie powołane marionetkowe władze TVP, PR i PAP prześcigają się w nadskakiwaniu rządowi Tuska i krytykowaniu opozycji.I tak, media publiczne krytykują, co za przypadek, akurat teraz np. Karola Nawrockiego, bezpartyjnego kandydata na prezydenta popieranego przez PiS.

Napisałem krytykują? Nie, raczej wyciszają, ale posła PiS Michała Wosia podczas transmisji wypowiedzi Nawrockiego. A Woś zachęcał do zadawania pytań kandydatowi. Prezenterka TVP Info mimo, że widzowie spostrzegli manipulację, powiedziała, że dziennikarze nie mieli możliwości… zadawania pytań… Potem przepraszała.

 

WYCISZENIE POSŁA – sztuka poważna a przez to ucieszna bardzo, gdzie TVP Info wycisza i nagłaśnia jednocześnie – podobieństwo do wydarzeń ze środy 28 listopada zupełnie przypadkowe

Obsada:

Poseł wyciszony,

Kandydat.

Dziennikarz reżimowy.

Dziennikarz,

Prezenterka reżimowa.

 

Akt I a zarazem ostatni

 

KANDYDAT: (kończy wypowiedź w sprawie braku pomocy rządu dla przedsiębiorców  a chodzi o przywrócenie osłon finansowych na opłaty energetyczne) Widzicie Państwo jak jest… (szumy, zakłócenia w TVP Info)… koalicja nie robi w tej sprawie nic (krystaliczny obraz i dźwięk w mediach konserwatywnych).

WYCISZONY POSEŁ: Niech Państwo pytają, bardzo proszę (z taśmy TVP Info słychać przemówienie Tuska do Kopciuszka, Wilka i babci Kasi)

PPREZENTERKA REŻIMOWA: (siedzi obok pulpitu z nogami upiętymi jak sprawa dla reporterki) Widzieli i słyszeli Państwo, jak poseł Woś, wyciszył wystąpienie premiera Tuska na dożynkach w Pacanowie. I w ogóle pytać nie wolno. Chyba, że grzecznie.

DZIENNIKRZ (do Kandydata): Czy podoba się Panu wyciszanie posłów?

KANDYDAT: tak…ale tylko koalicji! Oczywiście to żart, proszę państwa…

DZIENNIKARZ albo DZIENNIKARKA REŻIMOWI: ( widać, że są problemy w identyfikacji ich płci; mają w klapie znaczki PO i mówią jednocześnie): To skandal, jak można sobie tak żartować z ciężko pracującego rządu i koalicji (oboje w ogólnym proteście zdejmują kostiumy reporterów i okazuje się, że to duże żyrafy wypatrujące lepszej przeszłości). Idźmy ku sawannie Tuska, tam muszą być jacyś kulturalni i nie zadający pytań dziennikarze.

PREZENTERKA REŻIMOWA: (płacze) I za co ja mam przepraszać? Przecież sobie honorem poplamiłam kostium…

 

KURTYNA – w tle instrumentalna muzyka z Ojca Chrzestnego.

 

 

 

 

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: No to sobie Hołownia wystartował

Wprawdzie za najbardziej żałosną postać systemu władzy Donalda Tuska uznaję upadły „aŁtorytet” Adama Bodnara, ale tuż za nim plasuje się pozbawiony kręgosłupa Szymon Hołownia. Trzeba im oddać, że dają z siebie wszystko, a konkurencja jest spora.

To jest w ogóle coś nieprawdopodobnego, że ten człowiek, tak plastyczny i pozbawiony właściwości, pochodzi z Podlasia. Choć może tłumaczy to fakt, że pochodzi z Białegostoku, który, z całą sympatią, Białystok to moje ulubione, jakże wyluzowane w porównaniu z wieloma innymi, miasto, nie jest jednak wolny od wszystkich wad dużych miast. Z drugiej strony, wielu spośród tych, którzy mieli do czynienia z jego działalnością charytatywną, go chwali.

Z Hołowni zostało niewiele

Fakt jednak faktem, że po roku funkcjonowania Koalicji 13 grudnia z noszonego na rękach i oglądanego w salach kinowych w ramach „Sejmfliksa” Hołowni, nie zostało nic ponad to, co zostać z niego mogło. Kupka żałosnego, bezkręgowego, czegoś.

A przecież jeszcze całkiem niedawno, wzorem iluś podobnych mu poprzedników, przywódców „ugrupowań protestu”, były gwiazdor TVN miał być „nośnikiem nowej jakości”, „praworządności”, „konstytucji” i wszystkich tych magicznych zaklęć. Tak naprawdę to on dał władzę Donaldowi Tuskowi, który, jak by nie liczyć, przegrał wybory w październiku 2023 z Prawem i Sprawiedliwością. Jeszcze całkiem niedawno swoją umiejętnością łączenia wszelkich możliwych poglądów uwodził całkiem przytomnych ludzi. Jeszcze niedawno celebrytki tarły kolanem o kolano na sam jego widok.

Atak saturacyjny

Co z tym kapitałem zrobił Hołownia? Został szmatą do podłogi Tuska. Podejmowanie bzdurnych uchwał – niby podstaw prawnych? Nie ma sprawy. Bezprawne kwestionowanie mandatów poselskich Kamińskiego i Wąsika? Ależ oczywiście „Najjaśniejszy Mój Panie Kierowniku”. Zdążył się chyba jeszcze z satysfakcją wypowiedzieć na temat odebrania pieniędzy PiS pod pretekstem wyciągniętym z nosa Kalisza, kiedy gruchnęła wieść, że zrządzeniem PKW Polska 2050 prawdopodobnie sama będzie miała kłopoty z pieniędzmi. A wcześniej były jeszcze przemilczane ostrzeżenia w postaci choćby reportażu w jego rodzimej TVN, na jego temat. Widać niewystarczająco się płaszczył, za mało pełzał u tuskowych stóp.

A teraz jeszcze ujawniona przez „zaprzyjaźnione media” sprawa Collegium Humanum, gdzie Szymon Hołownia ma figurować na liście studentów. Według doniesień Piotra Krysiaka i Newsweeka oceny „studentowi”, który miał nie przychodzić na zajęcia miał wpisywać sam rektor. Według doniesień studiować na Collegium Humanum miał też „mózg” Hołowni Michał Kobosko.

Ja nie stwierdzam winy czy też niewinności Szymona Hołowni. W czasach zdziczałej „praworządności” i „demokracji walczącej” są to prawdopodobnie wartości nieosiągalne. Pozwalam sobie jednak zadawać pytanie skąd teraz taki saturacyjny atak na niedawnego ulubieńca tłumów? Niektórzy twierdzą, że to ze względu na jego, jako kandydata w wyborach prezydenckich, krytykę innego kandydata – Rafała Trzaskowskiego, którego Hołownia nazwał „półpolskim”. E, chyba nie.

Hołownia generalnie nie pasuje Tuskowi do nadal realizowanej z uporem godnym lepszej sprawy, błędnej koncepcji „jednej listy”. Tusk nie zniesie żadnej konkurencji w mainstreamie. Jednak gwoździem do politycznej trumny Hołowni wydaje się być jego wypowiedź na temat wyborów prezydenckich – „Będziemy mieli za chwilę wybory prezydenckie. I to ktoś musi stwierdzić ich ważność, żeby prezydent mógł złożyć przysięgę. W pozostałych przypadkach wyborów jest domniemanie ważności wyborów, a Sąd Najwyższy może co najwyżej stwierdzić, że były nieważne, jeśli ma na to dowody. W przypadku wyboru prezydenta orzeczenie Sądu Najwyższego o ważności wyborów jest warunkiem, żeby mógł być wpuszczony na salę i składać przysięgę. Chyba nie muszę państwu mówić, co będzie, jeśli prezydent nie będzie mógł złożyć przysięgi. Kto będzie wtedy wykonywał jego funkcję w zastępstwie prezydenta? Ale to już mówię tak pół żartem, pół serio” – mówił Hołownia kilka dni temu w Sejmie, sugerując wyraźnie, że niezależnie od tego kto wygra wybory on, jako Marszałek Sejmu, w chorym i pozbawionym podstaw prawnych systemie Koalicji 13 grudnia, może pełnić rolę głowy państwa.

Plan Hołowni i plan Freda

Przyznaję, że na początku odruchowo założyłem, że to plan całej Koalicji i przez Tuska autoryzowany. Zadawałem sobie wprawdzie pytanie „czy na pewno Tusk chciałby tak bardzo zbudować Hołownię?”, ale tłumaczyłem sobie, że albo to desperacja, albo jeszcze nie wszystkie elementy układanki widać. No ale chyba jednak nie, ostatnie wydarzenia wokół Hołowni wskazują raczej na to, że nonszalancko i przedwcześnie ogłosił on „plan wydymania Freda”, ale się w swojej naiwności przeliczył i teraz to „Fred wydymał jego”.

W wypowiedzi dla wPolsce24 Szymon Hołownia mówi o „pomówieniach i kłamstwach” – (…) To oznacza, że sprawa jest bardzo poważna. I to oznacza, że dojdzie do bardzo poważnego kryzysu zaufania w naszej koalicji. Bo jeżeli służby za tym stoją, albo służby lub prokuratura miała w tym jakikolwiek udział, bo skądś te informacje musiały wyciec, no to będzie znaczyło, że nie jest to to na co się umawialiśmy (…).

Panie Szymonie, nie to żebym płakał po Waszej żałosnej Koalicji, ale myśleć to trzeba było o takich rzeczach wcześniej, myśleć i działać. Teraz to Pan sobie możesz pogadać.

 

Strona tytułowa artykułu "Mroczne tajemnice rodziny Gajewskich" w Gazecie Polskiej z 12.11.2024 r. Fot. Tomasza Jędrzejowski/ Gazeta Polska

WIKTOR ŚWIETLIK: Kto raz został…, zawsze będzie autocenzorem. Znikająca sprawa Gajewskich

Kisiel pisał, że najgorsza niewola to ta, której nikt już nie dostrzega. Stan ten dobrze oddaje wulgarna metafora o ludziach, którzy nie tylko znaleźli się w czterech literach, ale zdołali się w nich urządzić. Czasem równie dużym problemem jest jednak to, że ludzie nie widzą kiedy zaczynają się w nich znajdować. Moim zdaniem w polskich mediach w ostatnim tygodniu wydarzył się pewien przełom, który jest poważnym krokiem w tym kierunki.

Niby nic nowego. Przecież niejedną publikację do tej pory przemilczano, niejedno śledztwo, niejedno ujawnienie. Ale jednak stopień w jakim duże, establiszmentowe media,  jak jeden mąż zdecydowały się przemilczeć kolejne odsłony sagi rodziny Gajewskich ujawnianej przez m.in. Marcina Dobskiego,  z Republiki i „Gazety Polskiej” to krok dalej ( Autorami publikacji są Marcin Dobski, Joanna Grabarczyk i Grzegorz Wierzchołowski – red.).

„Zniknięty” temat

Niestety na to nakłada się jeszcze sprawa ostrej konkurencji na rynku tak zwanych mediów prawicowych, co sprawiło, że „shadow ban”, jak to się mawia dziś o cenzurze, był jeszcze bardziej wszechogarniający.

Historia Gajewskiego seniora, jego biznesów, udziału w tuszowaniu zbrodni, w końcu darowizny domu, w którym dziś ma swoje gniazdo wiceminister sprawiedliwości to trochę za dużo. Za dużo dla państwa. To po prostu potężna afera, która mogłaby zmieść niejeden rząd. Spodziewałem się owszem wszystkich Dziubków i Wielińskich i wstępniaka Bogusława Chraboty, że sprawę trzeba zbadać, że tekst źle napisany, że dzieci nie odpowiadają, że Myrcha nie wiedział, że PiS ma swojego Mejzę, że premier i tak jest kochany, a walka o praworządność ma swoją cenę. Ale nie, że temat zostanie po prostu zniknięty.

Zamordyzm i milczenie

Szczególnie, że to rzecz mocna pod kątem komercyjnym. Zasięgowa. A zasięgi to kasa, więc i logika działania przedsiębiorstwa komercyjnego, jakim jest w końcu redakcja, nakazywałaby się tym pożywić. Mimo tego nikt nie zdecydował się sprawy podjąć, włącznie z dużymi mediami uchodzącymi za symetryzujące. Zbyt długo się tym zajmuję, by uwierzyć, że nikt nie chciał, uznał sam z siebie, że mu się nie opłaca albo że nie wierzy Dobskiemu, Grabarczyk i Wierzchołowskiemu. Ktoś musiał się przejść po tych mediach, zapewne ich właścicielach i przekonać… I raczej nie był to ksiądz dobrodziej tylko ktoś, kto zagroził cofnięciem ogłoszeń ze spółek państwowych albo represjami. Sprawa musiała być rozegrana na wysokim szczeblu. Tak to działa. I wszyscy milczą.

Problem w tym, że apetyt na zamordyzm rośnie w miarę jedzenia, a jak stwierdził klasyk Orwell, kto raz został…, będzie nią na zawsze. Dobra to wiadomość niestety dla reżimu rządowego. Wkrótce kolejne tematy będą znikać, potem media, w końcu może i ludzie. Ale zawsze zostanie usłużny Wieliński i gromada rzekomych symetrystów przekonujących, że publikacja pewnych treści i zajmowanie się pewnymi tematami jest po prostu niewłaściwe z profesjonalnego punktu widzenia.