Depresja? Co to właściwie jest – rozmowa z CEZARYM GALKIEM

Chciałem pokazać, że aby zrozumieć dziecko chore na depresję trzeba wejść do jego świata. Chciałem opowiedzieć co się tam dzieje, jak to funkcjonuje, czym właściwe jest ta choroba, jak człowiek czuje się w takiej sytuacji i z czym musi sobie radzić – mówi Cezary Galek autor reportażu radiowego „Świat w mojej głowie”, laureat Nagrody SDP im. Stefana Żeromskiego, przyznawanej za publikacje o tematyce społecznej.

Depresja dotyka coraz więcej osób poniżej 18 roku życia, ostatnio sporo się o tym mówi i pisze, ale reportaży na ten temat powstaje niewiele. Dlaczego?

To jest temat trudny i mało atrakcyjny. Mogłoby się wydawać – cóż można powiedzieć o depresji, że ludzie na nią cierpią, zgoda, ale co z tego, jak to przedstawić? Aby się dowiedzieć co to właściwie jest, odczuć to, trzeba, na przykład korzystając z narzędzi jakie daje reportaż radiowy, wejść trochę w duszę człowieka, dać mu możliwość, aby opisał swój świat. Trzeba wejść do tego jego „balonu” i zobaczyć to od środka. Wtedy słuchacze mogą poznać świat, o którym najczęściej niewiele wiemy.

Trudno było dotrzeć do bohatera, który wpuściłby Pana do świata swojej choroby?

Aby to zrobić musiałem przede wszystkim przekonać do swoich intencji rodziców Nadii, bo tak ma na imię dziewczyna, która jest główną bohaterką mojego reportażu. Musiałem wejść do jej świata przez rodziców, bo to oni są kluczem do tematu. Proszę sobie wyobrazić, jest standardowa rodzina, dwie córki – starsza, młodsza – wszystko wygląda normalnie. W wieku szkolnym jedna z nich zaczyna zachowywać się dziwnie, przybiera to różne formy – smutek, rozdrażnienie, czy też huśtawka nastrojów, do tego mocno zaburzone relacje rówieśnicze. Zaczynają się problemy w nauce. Takich symptomów powoli zaczyna się zbierać coraz więcej, ale rodzice nie mają pojęcia, że to może być choroba. Oni zajęci są codziennym życiem, zarabianiem pieniędzy, dbaniem o dom i córki i dopiero gdy dochodzi do pierwszej próby samobójczej, poważnie zadają pytanie: co to właściwie jest?

Pana reportaż pokazuje właśnie tę długą drogę od pojawienia się pierwszych objawów choroby do uzyskania specjalistycznej pomocy. Mama mówi: „Nadia była szczęśliwym, wesołym dzieckiem”, w szkole też nikt nie zauważał niczego niepokojącego, nawet pierwsza terapeutka stwierdziła: „To nic takiego, przejdzie ci z wiekiem”. Dlaczego tak się dzieje?

Nie jestem lekarzem, jednak na podstawie wypowiedzi fachowców i swoich ustaleń powiem, że depresja to bardzo podstępna choroba. Daje cały szereg objawów, które mogą być spowodowane również czymś innym. Tak naprawdę rozpoznać ją może ten kto ma z tym do czynienia na co dzień, mam na myśli lekarzy czy terapeutów. Przez długi czas choroba może być utajona, rodzicom może się wydawać, że dziecko ma zły humor, gorsze dni, jest jakieś nieudolne, źle się czuje. Do tego dochodzi jeszcze fakt, że depresja jest wciąż chorobą społecznie wstydliwą. Potwierdzają to rodzice bohaterki mojego reportażu, kiedy opowiadają jak traktowali ten problem ich najbliżsi, tutaj nie było wsparcia. Boimy się, iż w momencie kiedy przyznamy się, że w naszej rodzinie występuje taka choroba, to pozycja rodziny, czy pozycja dziecka w szkole, wśród rówieśników spadnie.

Tymczasem chore na depresję dziecko samotnie zmaga się, jak to określiła Nadia, z „nicością, która zżera od środka” i niestety nierzadko tym wydarzeniem „otwierającym oczy” rodzicom jest dopiero próba samobójcza.

Tak było w przypadku Nadii. Ona chyba tak naprawdę, nie chciała zrobić sobie krzywdy czy odebrać życia, to był swoisty krzyk rozpaczy.

Nadia powiedziała: „chciałam zobaczyć komu na mnie jeszcze zależy”…

Czuła brak właściwej reakcji ze strony rodziców, chociaż oni bardzo się o nią martwili, ale nie wiedzieli co to jest, tak więc ich działania szły trochę w próżnię, nie dotykały tego co było istotą problemu Nadii.

Ojciec Nadii przyznaje: „ja i moje żona błądziliśmy, nie znaliśmy tego”. Wiele osób wciąż mało wie o tej chorobie.

Problem w tym, że nadal w odczuciu społecznym depresji nie traktuje się jak poważnej choroby. A jest ona na prawdę poważna i bywa niestety także śmiertelna.

Znalezienie właściwej pomocy dla młodzieży, która ma problemy psychiczne, też nie jest chyba w Polsce takie proste?

To nie tak, że nie ma takiej pomocy. Nauczyciel w szkole, który zobaczy, że z dzieckiem coś się dzieje, np. nie ma przyjaciół, ma problemy z koncentracją, powinien zacząć działać, choćby skontaktować się ze szkolnym psychologiem. Ten zaś może skierować do poradni psychologicznej, przecież takie istnieją. Tam mogą skierować dziecko na dalsze leczenie. To wszystko jest, inne sprawa dlaczego to nie zawsze działa. Ale mój reportaż nie jest już o tym, trzeba będzie zrobić następny. Ja chciałem pokazać, że aby zrozumieć dziecko chore na depresję trzeba wejść do tego „balonu”, o którym wspomniałem na początku. Chciałem opowiedzieć co tam się dzieje, jak to funkcjonuje, czym właściwe jest ta choroba, jak człowiek czuje się w takiej sytuacji, z czym musi sobie radzić.

Jak panu udaje się skłonić bohaterów, aby mówili o sprawach, które są dla nich bardzo trudne, osobiste?

Jest kilka elementów, które muszą zagrać. Po pierwsze, trzeba mieć w sobie  ciekawość drugiego człowieka, która jest zaproszeniem do dalszej rozmowy. Po drugie jeżeli komuś proponuje się taką wycieczkę w głąb jego duszy, to trzeba być wiarygodnym, odpowiedzieć na pytanie dlaczego chcemy to robić i przekonać, że nam na tym bardzo zależy. Ale najważniejsza jest motywacja osoby, z którą chcemy rozmawiać. Myślę, że każdy człowiek ma w sobie coś takiego jak potrzeba dzielenia się z innymi, swoim emocjami, czy refleksją, która płynie z takiej czy innej decyzji, takiej czy innej sytuacji, wydarzenia. I w tym reportażu to zadziałało. Ta rodzina czuła potrzebę podzielenia się swoimi doświadczeniami. Może była to dla nich jakaś forma zadośćuczynienia za te lata, w których jakoś nie do końca potrafili zrozumieć co się dzieje z ich dzieckiem. Pięknie się otworzyli i mieli szczere intencje, aby ktoś poznał ich historię, zrozumiał i może przez to miał lżej, gdy znajdzie się w podobnej sytuacji.

Z wykształcenia jest pan między innymi muzykiem, czy to pomaga przy tworzeniu reportaży radiowych, gdzie materią przecież też jest dźwięk?

Tak, kończyłem Akademię Muzyczną w Poznaniu, później dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim, ale mam również rodzinne korzenie radiowe. Mój ojciec był realizatorem dźwięku, pamiętam z dzieciństwa jak przychodziłem do radia, gdzie wszystko było jeszcze takie magiczne. Białe kitle inżynierów, mrugające światełka kontrolne bardzo zagadkowych dla mnie wtedy urządzeń technicznych. To zostało w sercu i wpływało na moją wyobraźnię. W pewnym momencie musiałem wybrać i częściowo zdradziłem muzykę dla radia, nawet wbrew mojemu tacie, który mi to odradzał. Ówczesne trudne ekonomicznie czasy zachęcały młodych ludzi raczej do „robienia” biznesu. Okazało się jednak, że muzyka odcisnęła swoje piętno. W moich reportażach jest przeze mnie komponowana i wykonywana i to nie jest muzyka zwyczajna, jak to jest nieraz, kiedy się korzysta z gotowych kompozycji. Ta muzyka wiąże się ze słowem, frazą, jest inspirowana tematem reportażu i staje się jego częścią. Wykształcenie muzyczne bardzo pomaga również w samodzielnej realizacji audycji. Jestem więc dla pracodawcy ekonomiczny, bo tak naprawdę wykonuję pracę trzech osób. To oczywiście żart.

Jest pan bardzo doświadczonym reportażystą, szefem redakcji reportażu, laureatem wielu prestiżowych krajowych i międzynarodowych nagród. Jak widzi Pan przyszłość reportażu radiowego? Radia słuchamy często w biegu, w samochodzie, w pracy, przy domowej krzątaninie, czy to dobre warunki do odbioru reportaży?

To jest trudne pytanie. Czasy się zmieniają i właściwe wszystko się zmienia, również radio. Kiedyś, jak „startowała” telewizja, to mówiono, że radio zniknie. Potem przyszła era internetu, który przejął wiele branż, choćby muzyczną. Mało kto już korzysta z tzw. kompaktów, czy mp3, muzykę najczęściej słucha się z sieci. W internecie pojawia się dużo różnej twórczości związanej z dźwiękiem, ale myślę, że reportaż radiowy ma swoją niepowtarzalną wartość i będzie funkcjonował dalej, choć trzeba przyznać, że jest to twórczość niszowa. To na pewno nie jest główna rzecz, której ludzie szukają w radiu. Jest to nisza, ale bardzo prestiżowa, w Europie są bardzo poważne konkursy dla reportażystów radiowych. Jest to trochę taka twórczość z górnej radiowej półki, dla wymagających i wrażliwych. Ale z drugiej strony reportaż jest o i dla ludzi, czyli tak naprawdę dla każdego.

Podcasty są coraz bardziej popularne, może to jest szansa na dotarcie z reportażem radiowym do szerszego grona słuchaczy?

Oczywiście, że tak. Przecież młody człowiek, który ma powiedźmy 25 lat, często nie jest już przywiązany do jakiegoś radia, ale w internecie może na taki reportaż trafić i się tym zainteresować. Mam nadzieję, że reportaż nie umrze śmiercią naturalną ulegając konkurencji, wielości mediów, wielości bodźców, które się w tych mediach pojawiają. Wierzę, że ma swoją siłę i to pozwoli, aby jeszcze przez długi czas twórcy radiowi mogli tłumaczyć świat trochę inaczej niż czynią to pozostałe media. Cała nadzieja w młodych koleżankach i kolegach radiowcach, którzy mają z czego korzystać i na pewno nie zabraknie im wrażliwości i zapału.

Rozmawiał Jacek Karolonek


Cezary Galek, reportażysta radiowy związany z Radiem Zachód w Zielonej Górze, obecnie szef redakcji reportażu w tej rozgłośni. Laureat wielu prestiżowych nagród dziennikarskich, m.in. międzynarodowych Premios Ondas i Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarzy, ogólnopolskich: Nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, Nagrody Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, Grand Press, Nagrody im. Melchiora Wańkowicza, Nagrody Marszałka Senatu RP. Był nominowany do nagród dziennikarskich Prix Europa oraz Parlamentu Europejskiego. Reportaże Cezarego Galka reprezentowały też polską radiofonię na prestiżowych EBU International Feature Conference w Sinai, Londynie i Cork, podczas, których prezentuje się najbardziej wartościowe europejskie produkcje radiowe w danym roku. W tym roku za reportaż „Świat w mojej głowie” otrzymał Nagrodę SDP im. Stefana Żeromskiego, przyznawaną za prace o tematyce społecznej.

 

 

 

 

 

 

 

Zapomniana historia bólem i łzą malowana – rozmowa z ALEKSANDRĄ FUDALĄ-BARAŃSKĄ

To nie było tak, że żołnierze-górnicy nie chcieli pracować. Byli młodymi i silnymi chłopakami. Zależało im na pracy, bo chcieli odbudowywać po wojnie Polskę. Tylko nie w taki sposób i nie w takim poniżeniu. Kompletnie byli nieświadomi tego, że zostaną górnikami, zamiast żołnierzami – mówi dr Aleksandra Fudala-Barańska, autorka filmu „Kilof zamiast karabinu”, za który otrzymała Nagrodę SDP im. Janusza Kurtyki przyznawaną za publikację o tematyce historycznej.

„Kilof zamiast karabinu” opowiada historię żołnierzy górników, którzy w latach 1949 – 1959 odbywali służbę wojskową w Batalionach Pracy w kopalniach i kamieniołomach. Jak ten temat do pani trafił i w jaki sposób narodził się pomysł tego dokumentu?

Historia żołnierzy-górników trafiła do mnie zupełnie przypadkowo. W pewnym momencie skontaktował się ze mną Krzysztof Przybylski, który przy współpracy z Instytutem Pamięci Narodowej czynił duże starania ku temu żeby w Bytomiu, na terenie dawnej kopalni, stanął pomnik żołnierzy-górników. Dokładnie w tym samym miejscu, w którym wielu żołnierzy odbywało służbę wojskową. Wszystkim bardzo zależało na tym aby ten temat poruszyć, dlatego na początku zrealizowaliśmy krótki materiał do magazynu historycznego TVP 3 Katowice.  Dopiero po spotkaniu z bohaterami, którzy opowiedzieli swoją historię, doszłam do wniosku, że trzeba na ten temat zrealizować coś większego. Dokumentacja powstawała podczas realizacji mniejszej formy reportażowej, a później na bazie materiałów zrobiliśmy film dokumentalny.

Dlaczego historia żołnierzy-górników przez dekady była zapomniana? Dla odbiorców filmu, a szczególnie dla najmłodszej widowni ta historia była kompletnie nieznana.

Jak się okazuje, starsze pokolenie również nie znało tej historii. Paradoksalnie nie wiem dlaczego ten temat był przemilczany, ale wiem, że ci żołnierze-górnicy wielokrotnie dopominali się o swoje właściwe miejsce w historii.  Widocznie nieskutecznie, bo niezbyt głośno o sobie mówili pomimo, że było ich 200 tysięcy, do tego zrzeszali się w Związkach Represjonowanych Politycznie Żołnierz-Górników. Podkreślę jednak, że to nie do końca taka nieznana historia. W trakcie przygotowywania projektu i zbierania dokumentacji, niemal na każdym kroku zaczęli pojawiać się rozmówcy, którzy znali żołnierzy-górników. Nagle okazało się, że niektórzy nawet mieli takich żywych świadków historii w swoich rodzinach. Przykładowo w trakcie realizacji filmu w zabytkowej Kopalni Guido spotkaliśmy przewodnika, który oprowadzając nas po kopalni nagle przyznał się, że jego ojciec również był takim żołnierzem-górnikiem. Zatem w wielu rodzinach ta sprawa była znana, ale historycy tym tematem jakoś się nie zajmowali i trudno jednoznacznie powiedzieć dlaczego nie zapisali tej białej karty w historii.

Rozumiem, że zupełnie przypadkowo w trakcie realizacji zdjęć dotarła pani do jednego z bohaterów, który wystąpił w filmie w roli pośrednika opowiadając historię swojego ojca?

Tak. W trakcie realizacji zdjęć poznaliśmy syna żołnierza-górnika, który opowiedział nam historię swojego ojca.

Jak udało się pani dotrzeć do pozostałych bohaterów? W filmie pojawiają się prawdziwe nazwiska żołnierzy, którzy opowiadają swoją bolesną historię, ale w pewnym momencie pojawia się też bardzo wzruszająca scena z małżonką jednego z górników, dla której te wspomnienia okazały się szczególnie bolesne…

Większość tych bohaterów zrzeszona jest w Związku Represjonowanych Politycznie Żołnierzy-Górników dlatego, że oni walczą o dotacje za tę służbę i ten związek organizuje dla nich symboliczne pieniądze, zatem namiary na żołnierzy-górników uzyskałam poprzez wspomnianą instytucję. Dopiero później okazało się, że na przykład żołnierz, który w pewnym momencie pojawia się w filmie wraz z żoną, to tak naprawdę rodzina mojego kolegi ze studiów. W trakcie realizacji dokumentu paradoksalnie na każdym kroku pojawiała się gdzieś historia z rodziną górnika w tle.

Jak bardzo skomplikowanym procesem jest reżyserowanie na podstawie opowieści świadków historii? Co pani sprawiło najwięcej trudości podczas produkcji tego filmu?

Jeżeli mamy bohaterów, którzy mają coś do powiedzenia to akurat nie jest zbyt skomplikowane. Problem pojawia się dopiero gdy trzeba wybrać fragmenty materiału, które mogą okazać się istotne. Jest to najbardziej żmudny proces realizacyjny, czyli segregowanie i dokumentowanie. Patrzymy, jakie elementy możemy wykorzystać w  filmie, jak bohaterowie żyją teraz, gdzie wcześniej pracowali, w jakim poruszali się otoczeniu. Równocześnie docieramy do ważnych dokumentów. Powstają setki nagrań, z których poprzez właściwą selekcję montujemy pięćdziesiąt minut filmu. Z tych porozrzucanych klocków układamy konstrukcję i powstaje dokument. Z wielu godzin nagrań trzeba wybrać elementy najbardziej wzruszające, najciekawsze i najbardziej istotne. Trudniej by było gdyby nie udało nam się dotrzeć do bohaterów i materiałów archiwalnych. Dlatego bardzo się cieszę, że finalnie udało się zrealizować dokument jeszcze teraz, kiedy mogliśmy dotrzeć do bohaterów żyjących, bo jest ich coraz mniej…

Zdjęcia do filmu „Kilof zamiast karabinu” realizowane były w różnych miejscach, w tym między innymi na Dolnym Śląsku…

Na Dolnym Śląsku znajdowały się kopalnie rud uranu, a żołnierze-górnicy pracowali nie tylko w kopalniach węgla kamiennego.

Co było najtrudniejsze w rozmowach z bohaterami i czy reżyser podczas tych trudnych i bolesnych zwierzeń mógł pozwolić sobie na chwile wzruszenia?

Oczywiście. Jeżeli reżyser się nie wzrusza to znaczyłoby to, że jest zupełnie bez serca. Z reguły autor filmu przywiązuje się do swoich bohaterów, współczuje im, współodczuwa to, co oni odczuwali i co mogli przeżywać. Choć od realizacji filmu minęło już pół roku, to przez cały czas jestem z nimi w kontakcie. Podczas wspomnianego wcześniej fragmentu filmu, w scenie z żoną żołnierza-górnika, dla której przywoływanie tamtych bolesnych wspomnień okazało się zbyt trudne,  przyznam, że również zdarzyło mi się ukradkiem uronić łzę…

Jaki jest przekaz tego filmu dla widza?

Przekaz jest taki, że niezależnie od tego kim jesteś i co sobą reprezentujesz, jak pojawisz się w nieodpowiednich okolicznościach społeczno-politycznych to może spotkać cię duża i niezasłużona przykrość, tak jak spotkała moich bohaterów i tylko za to, że mieli niewłaściwe pochodzenie i byli niewygodni w jakimś czasie. Taka sama historia może spotkać też ludzi z różnych innych powodów. Wszystko tak naprawdę uzależnione jest od tego w jakim żyją i funkcjonują systemie. Taki właśnie jest mój wniosek z tego filmu, moje prawdziwe przesłanie. Prawda jest taka, że gdyby to się działo w jakimś innym miejscu, to być może nic by tym ludziom się nie stało, bo dzisiaj nikt by ich nie skazał na niewolniczą pracę w kamieniołomach, czy też w kopalni.

Mam wrażenie, że po obejrzeniu tego dokumentu widz ma ochotę na pogłębienie wiedzy na temat żołnierzy-górników, którzy nieświadomie zostali zwerbowani w kopalniane podziemia.

Tak naprawdę było im bardzo przykro, że nie znaleźli się w prawdziwym wojsku. Dlatego jeden z bohaterów kupił sobie po wojnie oficerki, a ten drugi mundur Wojska Polskiego. To nie było tak, że żołnierze-górnicy nie chcieli pracować, bo oni wielokrotnie podkreślali, że zależało im na pracy, bo chcieli odbudowywać po wojnie Polskę. Byli  wtedy młodymi i silnymi chłopakami. Tylko nie w taki sposób i nie w takim poniżeniu. Kompletnie byli nieświadomi tego, że zostaną górnikami, zamiast żołnierzami. Nie zdawali sobie sprawy, że będą zmuszeni do pracy w kopalniach węgla kamiennego, rud uranu czy kamieniołomach. To funkcjonariusze służby bezpieczeństwa zadecydowali gdzie będą przydzieleni do pracy, a to wszystko przez niewłaściwe pochodzenie, posiadanie rodziny za granicami kraju lub z Armii Krajowej. Szli do pracy w podziemia bez żadnego przygotowania i bez możliwości odwołania.

Dlaczego ten temat jest tak ważny nie tylko dla Ślązaków, ale dla wszystkich Polaków?

Dlatego, że ci ludzie byli z całej Polski, nie tylko 200 tysięcy z samego Śląska i Zagłębia, tylko z całego kraju. W filmie „Kilof zamiast karabinu” pojawia się też bohaterowie ze Stargardu Szczecińskiego, Wielunia, Czworaków i wielu innych zakątków naszego kraju. Młodzi ludzie z całej Polski podzielili ten los. Dlatego to jest ważne, bo to są czyiś dziadkowie i ojcowie. To nie jest temat lokalny tylko ogólnopolski, bo jest to kawałek polskiej historii.

Na koniec chciałam pogratulować nagrody im. Janusza Kurtyki. Jak ważne dla pani jest to wyróżnienie?

Nagroda przyznana przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich jest przede wszystkim dostrzeżeniem wagi tematu. Mam jednak wrażenie, że nagroda ważniejsza jest dla bohaterów występujących w moim filmie, bowiem przeżyli oni gehennę i nikt przez tyle lat nic o tych ludziach nie mówił. Premierę filmu „Kilof zamiast karabinu”, która odbyła się w katowickim Kinie Kosmos zorganizowałam przede wszystkim dla tych zapomnianych bohaterów. Zależało mi na tym, aby mogli oni poczuć się uhonorowani i żeby odczuli choć namiastkę docenienia wychodząc choćby na scenę kina i słysząc oklaski publiczności. Cieszę się, że w końcu ktoś ich zauważył, bo za każdy razem, jak tylko mówi się o tym filmie, to przypomina im się ta historia bólem i łzą malowana, która przez tyle lat była zapomniana. Z kolei dla reżysera filmu nagroda im. Janusza Kurtyki  za publikację o tematyce historycznej jest uhonorwaniem wielu miesięcy ciężkiej pracy, zatem jest to bardzo miłe zwłaszcza, że do konkursu w tej kategorii zgłoszono wiele innych filmów.

Rozmawiała Małgorzata Irena Skórska


dr Aleksandra Fudala-Barańska, autorka filmów dokumentalnych i reportaży w TVP3 Katowice, pracownik naukowy Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach (Katedra Dziennikarstwa Ekonomicznego i Nowych Mediów). Laureatka wielu  nagród i wyróżnień za swoją twórczość, m.in. na 37. Międzynarodowym Katolickim Festiwalu Filmów i Multimediów „KSF Niepokalana 2022”, 14. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym Niepokorni Niezłomni Wyklęci w Gdyni. Za dokument „Kilof zamiast karabinu” otrzymała Nagrodę SDP im. Janusza Kurtyki przyznawaną za publikacje o tematyce historycznej.  

 

Nie, nie będzie żadnego konkursu, czy lepszym mówcą jest lekarz i szef PSL, czy historyk i wicemerszałek z PSL. Zdj.: Władysław Kosiniak-Kamysz na spotkaniu z wyborcami w Tomaszowie Mazowieckim 10 stycznia 2023 r. Fot. archiwum h/ re/ e

O błędach, także językowych pisze WALTER ALTERMANN: Oscylujący wicemarszałek Sejmu

„Nasze środowiska opozycyjne oscylują wokół jednej wspólnej busoli demokratycznej” – powiedział 1 marca 2023 r. w TVN 24 wicemarszałek Sejmu RP Piotr Zgorzelski. To, co rzekł pewnie nie mieści się w głowie wykładowców polityka, tak jak dyplomy nie mieszczą się w szufladzie wicemarszałka.

Pan wicemarszałek jest członkiem Klubu Parlamentarnego Koalicja Polska – PSL, UED, Konserwatyści i ma bardzo bogate – na liczbę zaświadczeń – wykształcenie. Najpierw skończył historię na Uniwersytecie Łódzkim, potem ekonomię w Toruniu na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika – co prawda podyplomowo, ale jednak. Następnie pan wicemarszałek studiował „Integrację europejską” w Szkole Wyższej im. Pawła Włodkowica w Płocku – też podyplomowo, ostatnio zaś studiował na Uniwersytecie Warszawskim, na kierunku „Menedżer publiczny” – również podyplomowo.

Ma on również bogate doświadczenia zawodowe: od 1983 pracował jako nauczyciel w szkołach podstawowych w Ciachcinie i w Leszczynie Szlacheckim. Od 1992 do 1998 był dyrektorem drugiej z tych placówek. Następnie przez cztery lata zajmował stanowisko wicewójta gminy Bielsk. Był wybierany w kolejnych wyborach samorządowych do rady powiatu płockiego. W 2003 został dyrektorem delegatury Urzędu Marszałkowskiego Mazowieckiego w Płocku. W 2010 zastąpił Michała Broszkę na funkcji starosty płockiego.

Nauka a praca

Wielki poeta Fryderyk Schiller napisał: „Czas studiów musi pozostawać w rozsądnej proporcji do czasu pracy”. Ale nie czepiam się, tym bardziej, że Schiller był jednak Niemcem. Zgódźmy się jednak na to, że studia powinny dawać efekty, a z efektami u pana wicemarszałka sytuacja jest mocno wątpliwa.

Rozpisałem się o życiorysie pana wicemarszałka, żeby skonstatować co następuje: mimo tylu lat studiów, na tak różnych kierunkach, jak historia i ekonomia, mimo pracy w szkolnictwie, nigdy nie dowiedział się czym jest busola, jak wygląda i czemu służy! Nie wie również nic o oscylowaniu. Naprawę przykre, że taki uczący się człowiek zmarnował tyle lat pracy i studiów.

Busola i oscylacja

Busola magnetyczna, to urządzenie nawigacyjne służące do wyznaczania kierunku bieguna magnetycznego. Busola, podobnie jak kompas, jest wyposażona w igłę magnetyczną. A znając biegun magnetyczny, który jest – mniej więcej – na północy, łatwo możemy wyznaczyć też pozostałe kierunki świata, zorientować mapę i podjąć marsz w odpowiadającym nam kierunku. Oscylacja zaś to: 1. wahanie się w wyborze między dwiema możliwościami; 2. ruch wahadłowy drgający.

Nie można zatem oscylować wokół busoli, bo wtedy nie widzi się tego, co z busoli można odczytać. A oscylowanie to ruch, od – do. Poza tym – jeżeli pan Zgorzelski waha się w wyborze, to między czym a czym? Między demokracją a zamordyzmem? No i jeszcze ta „jedna wspólna busola” … przecież kompas lub busolę można dzisiaj kupić za psi pieniądz. I każda z partii opozycji mogłaby mieć po jednym kompasie, busoli – a i tak wszystkie igły tych urządzeń wskazywałyby tę sama północ.

Jednak nie w tym rzecz, że pan wicemarszałek nie wie. Nie wszyscy muszą wiedzieć wszystko. Rzecz w tym, że nie wie a mówi! A co gorsza mówi metaforami. I nie wie też, że metafora musi być logiczna, prawdziwa i precyzyjna. Niewiedza o tym, jak na absolwenta kierunku humanistycznego na uniwersytecie jest to zaskakująca. Bo co późniejszy wicemarszałek robił na swoich pierwszych studiach? Marnował czas, a państwo marnowało pieniądze na jego naukę. Być może zbyt wiele czasu poświęcał jako student polityce, ze szkodą dla wiedzy?

Od czasu do czasu pojawia się w Polsce pomysł, że absolwenci – na przykład medycyny – powinni płacić za studia, jeżeli porzucają ojczyznę i wyjeżdżają w szeroki świat w poszukiwaniu lepszego chleba. W takim razie, może również absolwenci innych studiów powinni oddawać pieniądze, które państwo łożyło na ich naukę, jeśli wykazują się fundamentalnymi brakami?

Albo niech zaskarżą państwo, za to, że tak niewiele ich nauczono. W każdym razie sytuacja jest poważna i wymaga decyzji Sejmu.

Oscylowanie partii

Trzeba było – Panie Wicemarszałku – powiedzieć, że nasze opozycyjne partie zawsze idą w jednym kierunku, a jest to kierunek: demokracja. Ja wiem, że to trudne znaleźć wspólny kierunek dla tak różnych partii jak partie Tuska, Czarzastego, Zandberga, Kosiniaka-Kamysza i Hołowni. Ale to nie uprawnia Pana – Panie Wicemarszałku Zgorzelski – do mówienia absurdalnego.

Kochani nasi ludzie publiczni – tacy jak posłowie, senatorowie, urzędnicy wszystkich szczebli – mówcie prosto! Nie budujcie żadnych metafor, porównań, paraboli, hiperboli i innych takich. Mówcie prosto, bo ośmieszacie siebie i nas, a już na pewno tych, którzy was wybrali.

 

 

WALTER ALTERMAN pisze m.in. o byłych politykach: Stefan Niesiołowski i inne nieuleczalne przypadki

Profesor Stefan Niesiołowski ma w genach potrzebę burzenia pomników. Najpierw, jak młody człowiek, zasłynął nieudaną próbą wysadzenia pomnika Lenina w Poroninie. Teraz, po dłuższym – znaczącym – milczeniu zabrał głos i stwierdził: „Wszystkie pomniki Jana Pawła II powinny być dyskretnie usunięte. Nie da się już jego obronić.  Fakty, jakie są i jeszcze będą ujawniane, świadczą, że papież po prostu krył pedofilów. I właściwie powoli trzeba zapominać o tej postaci” – powiedział w wywiadzie dla GW.

Rozumiem, że sprawa jest poważna. Jednakże pozwolę sobie zwrócić uwagę, że Jan Paweł II, czyli Karol Wojtyła, nie żyje od roku 2005, nie może się bronić. A jest przecież w naszej polskiej obyczajowości zasada, że o zmarłych mówimy dobrze, lub wcale.

Inkwizytor ludowy (PSL)

 Wystąpienie Niesiołowskiego w sprawie pomników Jana Pawła II, niewiele odbiega od poprzednich akcji, podejmowanych przez tego polityka znanego przecież z wielkiej bezkompromisowości. Pamiętam, jak gromił komunę, różnej proweniencji lewaków i różnej maści liberałów. Pamiętam też, że jako założyciel i prominentny działacz Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego zachowywał się jak Savonarola, wypatrując wszędzie wrogów kościoła i religii. Później, już jako działacz Porozumienia Prawicy, był równie płomiennym i nieprzejednanym mówcą – zupełnie jak inkwizytorzy. Następnie Niesiołowski, przeszedłszy przez PO do PSL-Koalicja Polska, zachował przecież swój namiętny stosunek do świata.

Myślę, że w sytuacji dużych emocji przedwyborczych, ten ostatni wybryk Niesiołowskiego z całą pewnością ucieszy liderów – jakże chrześcijańskiego PSL-u – z którego to przecież list Pan Stefan był posłem. Niby to normalne, że temperamentu nie da się okiełznać, ale wstyd. Szczególny wstyd, u założyciela i działacza ZChN, partii z założenia i nazwy chrześcijańskiej.

Łóżka do spania

Przysłano mi na komórkę reklamę „łóżek do spania”. Zaniepokoiłem się, bo zdawało mi się, że łóżko zawsze służyło właśnie do spania. W odróżnieniu od tapczanu, kanapy, szezlongu i rekamiery. Na tych pozostałych też można spać, ale niewygodnie.

Doszedłem do wniosku, że jest to podła – wobec zamierzeń naszego rządu – akcja. Produkowanie bowiem łóżek służących jedynie do spania nie wspiera polityki proprokreacyjnej! Większość poczęć ludzkiego przychówku miała bowiem miejsce w łóżkach! Zatem oferowanie łóżek jedynie do spania jest działaniem antypaństwowym! Gorzej, bo ośmiesza cały program 500+.

Może też być i tak, że oferowane „łóżka do spania” są tak żałośnie słabej konstrukcji, że nie wytrzymują nawet najdelikatniejszej próby zbliżeń… dwojga różnej płci Polaków. To określenie o „dwojga różnej Polaków” wziąłem od genialnego Boya – Żeleńskiego, który poświecił „tym sprawom” wiele swych figlarnych utworów. Zresztą bez utworów figlarnych liczba urodzeń też będzie spadała. Może zatem państwo powinno wspierać finansowo świntuszących poetów?

Osoby wrażliwe

Na pasku TVP Info, 4.03.2023, przeczytałem taki komunikat: „Do 8 marca odbiorcy wrażliwi muszą złożyć wnioski o zwrot nadpłaty za ciepło”. Jako obywatel poważnie i głęboko propaństwowy rozpatrzyłem sprawę: czy jestem osobą wrażliwą… Wyszło, że tak. Wzruszam się bowiem w święta państwowe, szczególnie gdy maszerują nasi żołnierze, salutują, , niezależnie z jakiej partii pochodzi aktualny prezydent. Wojsko to wojsko! Wzruszam się przy czytaniu dobrej poezji, na dobrych filmach, wzruszam się, gdy mam do czynienia z ludzką nędzą i nieszczęściem. Zatem jestem bardzo wrażliwy i mógłbym wystąpić o zwrot pieniędzy. Siadłem więc do komputera i już chciałem napisać prośbę o zwrot pieniędzy…

Z błędu wyprowadziły mnie własne dzieci. Wytłumaczyły mi, że mimo mojej ogromnej wrażliwości, nie mam szans na żadne zwroty… Matko Jedyna, a kto to tak wymyślił, kto to tak pisze do ludzi? Zapewne jakiś urzędnik. Ale on chyba nie z Polski? Może wychował się gdzieś za granicą, wrócił do kraju przodków, znalazł gdzieś pracę wysokiej rangi i teraz raczy nas niby-polszczyzną.

Jako „odbiorca wrażliwy” tych nowoczesnych urzędowych treści nawet się wzruszyłem, ale nie było to dobre wzruszenie, bo używałem przy tym wzruszeniu wielu staropolskich słów, których używanie publiczne jest jednak zakazane.

Biden w zajętości

„Obecnie punkt zajętości Bidena to Zamek Królewski w Warszawie” – powiedział dziennikarz telewizyjny w czasie wizyty prezydenta USA w Polsce.

Skąd on – ten dziennikarz – wziął takie zdanko? Zapewne z jakiegoś urzędowego komunikatu służb chroniących prezydenta. Ale… co wolno wojewodzie to nie tobie… Obowiązkiem dziennikarza, który otrzymuje informacje od policji, straży pożarnej, pogotowia ratunkowego, wojska i innych służb jawnie-tajnych jest przetłumaczyć to na polski. Bo służbom wolno wewnętrznie mówić jakim chcą językiem – choć byłoby lepiej, gdyby i służby pisały i mówiły językiem powszechnym, codziennym.

Dziennikarz jednak ma obowiązek przekładać ów techniczny język na zwykły język, przeciętnych Polaków. Niestety coraz częściej słyszymy, że „pacjent jest zaopiekowany”, „miejsce lokalizacji obiektu zostało ustalone” lub „pacjent otrzymał pomoc adekwatną do jego stanu”.

 

HUBERT BEKRYCHT: Demokratyczne media muszą wspierać Ukrainę!

Nie, nie będzie to spis mediów i dziennikarzy dobrze lub źle relacjonujących ogromną tragedię naszych wschodnich sąsiadów. Zostawiam to medioznawcom, którzy dopiero po dekadzie będą mogli te wojenne relacje i relacje o wojnie należycie ocenić. Ważne, że chyba na zawsze upadł kolejny mit o korespondencjach wojennych. Chodzi o „bezstronność” reporterską, która w postaci poprawności politycznej niszczyła albo jeszcze niszczy media na całym. Napad Rosji na Ukrainę udowodnił, że rzetelni dziennikarze powinni opowiedzieć się po stronie obrońców suwerennego państwa napadniętego przez zwolenników dyktatury.

Zdanie to podziela, na szczęście, większość międzynarodowej społeczności dziennikarskiej. Po inwazji rosyjskiej na Ukrainę zetknąłem się jednak też z opiniami, m.in. serbskich oraz greckich dziennikarzy i naśladujących ich zachodnich żurnalistów narzekających na „mało obiektywne relacje z Ukrainy”. Czyli „bezstronne”, zawierające też „punkt widzenia Moskwy”. Było to podczas międzynarodowego kongresu dziennikarskiego, zatem bójka – na sali obrad – nie wchodziła w grę. Do cholery, wojna obronna, wojna Ukrainy z bezduszną Moskwą, nie zasługuje na „obiektywne” relacje. Bo niby jak? Dziennikarze mieliby zapytać Putina o masakry w Buczy i Irpieniu? Jakie odpowiedzi otrzymaliby tacy dziennikarze? Jeżeli zdążyliby dokończyć pytanie…

Wiadomo, ludzie w krajach, gdzie Rosja – także poprzez prawosławie w obrządku podlegającym cerkwi w Moskwie – nie ma (jeszcze) aż tak negatywnych konotacji jak w Polsce i w innych krajach dawniej okupowanych przez Sowietów, są podatni na kremlowską propagandę. Dziennikarze też.

My nie musimy. To nie tylko nasza wojna, bo jeśli – nie daj Panie Boże – Ukraina upadnie, następna będzie Polska a za nami cała Europa. To także inwazja bandytów z Kremla. Bandytów, którzy od czasów sowieckich zupełnie się nie zmienili.

Niegdyś lewicujący korespondenci wojenni wierzyli, że jeśli nie opowiedzą się po żadnej ze stron, na przykład, podczas wojen w Hiszpanii ,Afryce lub południowo-wschodniej Azji, zdołają zdać „obiektywną” relację. Wielu z nich zostało zabitych. Jedni przez jedną stronę konfliktu, drudzy przez drugą…

A gdzie, ważna dla międzynarodowej społeczności relacja? W tym przypadku z Ukrainy? Nie powstanie, jeśli nie opowiesz się po stronie Kijowa, stronie wspieranej m.in. przez NATO. No chyba, że jakiś reporter chce zaistnieć w rosyjskich lub ormiańskich, kubańskich, północnokoreańskich mediach.

To jest wojna obronna, wojna złego (Rosja) z dobrym (Ukraina), wojna diabła (Putin) z aniołami (Ukraina). Naiwne? A kto powiedział, że dziennikarze nie są naiwni?

 

Rys. Cezary Krysztopa

Przepowiednia CEZAREGO KRYSZTOPY: Z daleka widać wiosnę

Siedzą i czekają aż PiS upadnie. Bo przecież musi upaść. Mają zaprzyjaźnione media, tresowane autorytety, celebrytów, którym nie trzeba nic tłumaczyć, a właściwie nawet nie ma sensu, bo z założenia są durni proporcjonalnie do liczby obserwujących ich na Instagramie, tak jakby ich stadna tępota była swego rodzaju biletem wstępu do raju okładek kolorowych czasopism. A przede wszystkim mają dużych kolegów, którzy gotowi są na wiele.

I umówmy się, PiS robi sporo, żeby tak się stało i te marzenia opozycji się spełniły. Długo by pisać o „Piątkach dla zwierząt”, czy kosztach „kompromisu z Brukselą”. Równie długo można by pisać o szkodliwości braku rozumnej opozycji, który rozleniwia umysłowo rządzących, ale gdyby opozycja, która w istocie sprawia wrażenie zagranicznej agentury, miała choć trochę rozumu, być może wszyscy bylibyśmy już zbieraczami szparagów (z całym szacunkiem do ciężkiej pracy).

Sztuczki

No może niezupełnie siedzą. Mają w swoim arsenale wiele sztuczek. A to, że „nowa Solidarność” czyli KOD porwie tłumy, albo, że porwie je Wałęsa, nocne przyśpiewki na plenarnej sali sejmowej, heroiczna „śmierć” Wojciecha Diduszki, codzienny spazm histerii TVN, manipulacje ocenami ratingowymi, sondażami, może jakiś „znany reżyser” umiarkowanie popularnych gniotów nakręci film, stuknięty grafoman napisze książkę, Parlament Europejski uchwali ostrą rezolucję?… Nie?

No, to może chociaż zima będzie ciężka, zabraknie gazu, zabraknie węgla. A jeśli nie zabraknie, to może chociaż węgiel nie będzie się palił, chleb będzie po 30 złotych? I furda tam, że za płotem jest wojna. Liczy się tylko to żeby „je..ć PiS”, i Kaczyńskiego, który „jest gorszy od Putina i Hitlera razem wziętych”.

Wiosna

A tu już marzec. Zima okazała się dość lekka. Z daleka już widać wiosnę. Zachodnie media piszą o nowym środku ciężkości Europy w Polsce, prezydent Stanów Zjednoczonych, jeszcze niedawno lodowato zimny wobec „konserwatywnej Polski”, odwiedza ją po raz drugi w ciągu roku. Realizowane są zakupy sprzętu dla armii. Wysoka inflacja jest faktem, ale eksperci przepowiadają w najbliższym czasie spadek. Zagadką pozostaje stan budżetu.

Ciekawe czy do jesieni do opozycji dotrze, że „je..ć PiS” nie dla wszystkich jest wyłącznym imperatywem i priorytetem?

 

Media na temat posiedzenia Komisji Kultury i Środków Przekazu o pozwach TVN przeciwko dziennikarzom

TVP Info: Komisja Kultury i Środków Przekazu o pozwach TVN-u i zamachu na wolność słowa; Wirtualne media: „Możliwość cenzury prewencyjnej. Sakiewicz starł się z posłem KO” , Press: Sejmowa komisji kultury daleka od kultury; Niezależna.pl: Mieszkowski kontra Sakiewicz, ostre starcie w Sejmie; Tysol.pl :„Czy ten cham może nas przestać obrażać?” Onet: „Awantura w Sejmie. „Cham”, „beksy” i sprawdzanie, „kto jest mężczyzną”  – to tylko niektóre tytuły relacji z burzliwych obrad sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu, jaka odbyła się  7 lutego b.r. w gmachu Sejmu RP. Spotkanie relacjonowały liczne media, przede wszystkim te ogólnokrajowe. Na kanale TVP INfo na You Tube relacja z posiedzenia komisji już następnego dnia miała ponad 25 tysięcy wyświetleń. 

Tematem posiedzenia były zagrożenia wolności słowa związane z pozwami, jakie składa telewizja TVN przeciwko mediom i dziennikarzom krytykującym jej programy. Do pozwów o naruszenie dóbr osobistych TVN z żądaniem odszkodowania finansowego,  wpłat na cele charytatywne  i publikacji przeprosin w mediach  TVN dołączył ostatnio także żądanie zabezpieczenia  powództwa w postaci zakazu używania przez dziennikarzy i w pozwanych mediach zwrotów typu „TVN manipuluje”, czy „TVN kłamie”, czy „TVN publikuje fake newsy” , co jest przejawem cenzury prewencyjnej.  Zwraca na to uwagę w swoich oświadczeniach CMWP SDP. W posiedzeniu Komisji na zaproszenie organizatorów wzięła udział dr Jolanta Hajdasz, dyrektor CMWP SDP oraz Michał Jaszewski, doradca prawny SDP.

Relacje z obrad komisji ukazały się w większości mediów relacjonujących newsowe wydarzenia tego dnia, zarówno w branżowych, jak i informacyjnych, a nawet taboidowych. Informacje ukazały sie m.in w w PAP, TVP, telewizji Republika, w Polskim Radiu, i w Radiu Maryja, w portalach i.pl, niezależna.pl, wpolityce.pl, tysol.pl, oraz onet.pl. , na temat.pl, wyborcza.pl, wprost.pl, a także press.pl i wirtualnemedia.pl .

Publikujemy poniżej linki do wybranych relacji z posiedzenia tej Komisji, jakie dostępne są w sieci oraz zamieszczamy link do pełnej relacji video z tego posiedzenia.

Relacja video z posiedzenia Komisji Kultury i Środków Przekazu jest tu:

Linki do wybranych relacji medialnych z posiedzenia Komisji Kultury i Środków Przekazu z 7.02.23:

https://www.tvp.info/66096581/czy-tvn-probuje-cenzurowac-media-relacje-dziennikarzy-w-sejmie-podczas-posiedzenia-komisji-kultury-i-srodkow-przekazu

https://www.pap.pl/aktualnosci/news%2C1532565%2Cmaciej-swirski-krrit-nie-ma-mozliwosci-monitorowania-cenzuralnej-presji-na

https://wyborcza.pl/7,75398,29440822,pis-chce-udowodnic-ze-tvn-neka-procesami-odwaznych-dziennikarzy.html

https://www.wirtualnemedia.pl/artykul/szef-krrit-pozew-tvn-cenzura-prewencyjn-tomasz-sakiewicz-starl-sie-z-poslem-ko

https://www.press.pl/tresc/75081,posiedzenie-sejmowej-komisji-kultury-dalekie-od-kultury

https://www.msn.com/pl-pl/wiadomosci/polska/burzliwe-obrady-komisji-kultury-i-%C5%9Brodk%C3%B3w-przekazu-tematem-pozwy-tvn-przeciwko-tvp/ar-AA17dItc

https://i.pl/burzliwe-obrady-komisji-kultury-i-srodkow-przekazu-tematem-pozwy-tvn-przeciwko-tvp/ar/c1-17271491

https://wpolityce.pl/media/633419-burzliwe-obrady-komisji-kultury-i-srodkow-przekazu

https://www.tysol.pl/a99101-wideo-czy-ten-cham-moze-nas-przestac-obrazac-awantura-posla-mieszkowskiego-i-tomasza-sakiewicza-na-komisji-sejmowej

https://tvrepublika.pl/W-Sejmie-o-wolnosci-slowa-Sakiewicz-klamstwo-to-klamstwo-po-prostu,144711.html

https://niezalezna.pl/474273-mieszkowski-kontra-sakiewicz-ostre-starcie-w-sejmie-czy-ten-cham-moze-nas-przestac-obrazac

https://www.youtube.com/watch?v=8rpHrJ72NBY

https://www.youtube.com/watch?v=9BUOh_hZm6E

https://www.wprost.pl/polityka/11086912/skandaliczne-sceny-w-sejmie-czy-ten-cham-moze-nas-przestac-obrazac.html

https://wiadomosci.wp.pl/dantejskie-sceny-podczas-sejmowej-komisji-sakiewicz-do-posla-po-zapraszam-przed-sejm-6864072085535328a

https://wiadomosci.onet.pl/kraj/awantura-w-sejmie-cham-beksy-i-sprawdzanie-kto-jest-mezczyzna/nryrkt9

https://natemat.pl/467489,sakiewicz-do-posla-ko-zapraszam-przed-sejm

https://polityka.se.pl/wiadomosci/draka-w-czasie-sejmowej-komisji-dziennikarz-nazwal-posla-ko-chamem-aa-1v4X-detP-UZT5.html

https://filarybiznesu.pl/sakiewicz-wolnosc-dla-nas-nie-ma-ceny-zobacz-i-udostepnij/a19003

https://gazetaplus.pl/gwiazdor-tvp-wpadl-w-szal-na-komisji-sejmowej-wyzwal-na-walke-posla-opozycji/52828/

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,29442714,awantura-w-sejmie-nie-beczcie-jak-beksy-cholera-jasna-czy.html

https://wiesci24.pl/2023/02/07/knur-kaczynskiego-chcial-pobic-posla-opozycji-sakiewicz-jak-pan-chce-sprawdzic-kto-jest-mezczyzna-zapraszam-przed-sejm/

 

 

Tłumienie wolności słowa. Dyskusja w Sejmie o pozywaniu dziennikarzy przez TVN

 – Nie spotyka się w cywilizowanym świecie sytuacji, gdzie media walczą z innymi mediami za pośrednictwem sądów, pozwów, w których żąda się wielotysięcznych odszkodowań i które wprowadzają tylnymi schodami cenzurę prewencyjną – powiedziała dr Jolanta Hajdasz, dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP, która we wtorek, 7 lutego była gościem sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu.

Tematem posiedzenie sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu było „Przedstawienie informacji na temat działań niektórych podmiotów medialnych (w tym stacji TVN) mających na celu ograniczenia wolności słowa i zastraszenie dziennikarzy”. Poruszano na nim sprawy pozwów sądowych jakie TVN wystosował m.in. wobec redaktora naczelnego „Gazety Polskiej” Tomasza Sakiewicza, szefa portalu tvp.info Samuela Pereiry i redaktora naczelnego portalu niezależna.pl Grzegorza Wierzchołowskiego. Dotyczą one głównie wyrażania opinii przez tych dziennikarzy odnośnie sposobu przedstawiania przez stację z Wiertniczej sprawy katastrofy smoleńskiej. Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP ostro zaprotestowało przeciwko działaniom TVN-u (pisaliśmy o tym TUTAJTUTAJ). W posiedzeniu sejmowej komisji wzięli udział dyrektor CMWP SDP i wiceprezes SDP dr Jolanta Hajdasz oraz doradca prawny SDP Michał Jaszewski. Obecnie byli również pozwani dziennikarze i przedstawiciele Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji.

– Zwróciliśmy się jako posłowie o takie posiedzenie, bo sytuacja jest bardzo poważna, jeśli chodzi o zagrożenie wolności słowa w Polsce. Zastraszanie dziennikarzy, nękanie procesami albo innymi akcjami, które mają zniechęcić ich do głoszenia własnej opinii. Mnożą się pozwy przeciwko dziennikarzom, w tej chwili celuje w tym stacja TVN, która wytacza procesy za wyrażanie opinii, że „TVN kłamie” – tłumaczyła rozpoczynając obrady wiceprzewodnicząca sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu posłanka PiS Joanna Lichocka.

Dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP dr Jolanta Hajdasz w swoim wystąpieniu podkreśliła, że sprawa wytaczania procesów dziennikarzom jest bardzo poważna. – Świadczy o tym, że mamy do czynienia z kryzysem wolności słowa o zupełnie innym charakterze niż słyszymy czasem z ust np. posłów opozycji czy na forum Unii Europejskiej – mówiła Jolanta Hajdasz.

Jej zdaniem pozwy TVN-u są kuriozalne. – Nie spotyka się w cywilizowanym świecie sytuacji, gdzie media walczą z innymi mediami za pośrednictwem sądów, pozwów, w których żąda się wielotysięcznych odszkodowań, przeprosin i które, co jest najbardziej bulwersujące, wprowadzają tylnymi schodami cenzurę prewencyjną – zauważyła szefowa CMWP SDP.

Tłumaczyła, że pozwy TVN-u z żądają „zabezpieczenia roszczeń” co jest cenzurą prewencyjną

– Zakazuje się dziennikarzom, którzy są pozwani, używania bardzo konkretnych sformułowań, wręcz o charakterze uniwersalnym – podkreśliła i przypomniała, że cenzura prewencyjna jest w Polsce zakazana konstytucyjnie.

Jolanta Hajdasz zwróciła uwagę, że telewizja TVN mając przecież publicystyczne możliwości polemizowania z każdą tezą wyrażoną w innych mediach, nie korzysta z tego, tylko kieruje sprawę do sądu. – Tego typu zagadnienia nie powinny rozstrzygać się na sali sądowej, od tego jest debata publiczna, od tego dziennikarz jest dziennikarzem, aby czasami przedstawiać kontrowersyjne, być może bulwersujące treści, ale na tym polega demokracja. Dziś żądając dużych sum odszkodowania, po prostu tłumi się wolność słowa – mówiła dr Hajdasz.

Zwróciła też uwagę, że wikłanie dziennikarza w żmudny i uciążliwy proces sądowy ma wywołać „efekt mrożący”, czyli zniechęcić go do podejmowania trudnych tematów.

– To wyjątkowo naganny proceder pozywania dziennikarzy o opinie, a robi to telewizja TVN – zakończyła Hajdasz.

Tomasz Sakiewicz w swoim wystąpieniu również podkreślił, że procesy wytaczane przez TVN stanową próbę wprowadzenia cenzury prewencyjnej.

– To jest zabawka, którą nie wolno się nikomu bawić. Jeśli raz to się wprowadzi, to już się tego nie wyprowadzi. Robię to też w imieniu TVN-u, którego twórcom i szefom widać zabrakło wyobraźni. Bo dzisiaj to się stosuje wobec nas, a jutro się zastosuje wobec nich i ktoś powie, że TVN-owi nie wolno krytykować Sakiewicza. Chcę, żebyście mnie krytykowali, bardzo proszę, ale uczciwie. A nawet jak nieuczciwie, nigdy nie wystąpię o to, żeby wam tego zakazać – zaznaczył redaktor naczelny „Gazety Polskiej”.

Szef portalu tvp.info Samuel Pereira zwrócił uwagę na jeszcze inne niebezpieczeństwo jakie niosą za sobą pozwy TVN-u.

– Gdyby sąd przychylił się do wniosku TVN, to wszyscy wydawcy i dziennikarze przed rozpoczęciem programu musieliby zakazać swoim gościom, żeby nie krytykowali TVN-u, bo to by mogło grozić karami finansowymi. W żądaniu wobec mnie, jako szefa portalu TVP Info, który zacytował krytyczną względem TVN wypowiedź, pojawiło się również żądanie finansowe. Gdyby sąd zrealizował wolę stacji TVN, musiałbym zapłacić 50 tys. zł – mówił Pereira.

Podczas burzliwej dyskusji jaka rozgorzała na komisji padła również kwestia zniesienia artykułu 212 kodeksu karnego, z którego najczęściej wytaczane są procesy dziennikarzom. Odniósł się do tego Michał Jaszewski.

–   Jestem doradcą prawnym SDP od 20 lat i od zawsze zwalczaliśmy artykuł  212. Zmieniali się prezesi, zarządy, a my zawsze byliśmy przeciwko art. 212. Uważaliśmy, że skazywanie dziennikarzy za wolne słowo jest szkodliwe. Nie znajdzie się innego naszego stanowiska. SDP zawsze broniło dziennikarzy pod tym względem – podkreślał Jaszewski.

Dodał, że bardzo szkodliwy jest mechanizm pozywania dziennikarz i żądania wysokich odszkodowań. – Jako SDP zawsze mówiliśmy, że jest to złe. Wielkie korporacje są w stanie zniszczyć każdego dziennikarza. To ogromne zagrożenie dla wolności słowa. Zawsze byliśmy i będziemy przeciwko takim zjawiskom – zapewnił Michał Jaszewski.

Przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Maciej Świrski przyznał, że zarówno art. 212 powinien być zniesiony jak też trzeba uregulować sprawę „zabezpieczenia roszczeń”, tak aby ten mechanizm prawny nie był wykorzystywany w celach cenzury prewencyjnej.

– Ze strony posłów powinna być wykonana praca, aby cenzura prewencyjna nie była wprowadzana tylnymi drzwiami – podkreślił szef KRRiT.

opr. jka

Medialne echa konferencji CMWP SDP „Zginął, bo był dziennikarzem”

Polska Agencja Prasowa, Wiadomości TVP, Panorama, Teleexpress, Polskie Radio , TVP Info, Radio Maryja, Radio Wnet,  portal wpolityce.pl, i.pl, wirtualnemedia.pl, TVP 3 Poznań, Głos Wielkopolski –  to m.in. te media , które  relacjonowały konferencję CMWP SDP  na temat wsparcia przez Centrum apelacji Prokuratury od wyroku uniewinniającego byłego senatora Aleksandra Gawronika od zarzutu podżegania do zabójstwa dziennikarza Jarosława Ziętary.  Konferencja „Zginął, bo był dziennikarzem”odbyła się 21 stycznia br.  w Domu Dziennikarza w Warszawie. Dzień wcześniej Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich przesłało do sądu swoją krytyczną opinię o uniewinnieniu Aleksandra Gawronika ws. podżegania do zamordowania poznańskiego dziennikarza.

– Jestem przekonany, że materiał dowodowy wykazuje winę pana senatora Aleksandra Gawronika i że dopuścił się on podżegania do zabójstwa Jarosława Ziętary. Mamy dwóch bezpośrednich świadków i szereg pośrednich – podkreślił podczas konferencji SDP prokurator Piotr Kosmaty. Sposób, w jaki poznański Sąd Okręgowy zakończył 5-letni proces, nazwał blitzkriegiem, ponieważ odrzucono z góry wszystkie dowody przedstawiane przez stronę skarżącą oraz nie dano możliwości przygotowania się do wygłoszenia mów końcowych, co w praktyce uniemożliwiło ich wygłoszenie.Jak wspólnie stwierdziły osoby wypowiadające się podczas konferencji, sprzyjające szybkiemu zamknięciu procesu było to, co stało się 24 lutego 2022 roku w Ukrainie, która została zaatakowana przez Rosję, co odwróciło uwagę dziennikarzy od wyroku. – Wyrok w 5-letnim procesie zapadł po zaledwie 20 minutach obrad. To daje podstawy, aby sądzić, że był on już wcześniej przygotowany – cytował portal i.pl słowa  prokuratora Piotra Kosmatego.

W konferencji CMWP SDP wzięli udział : Jacek Ziętara, brat Jarosława Ziętary, Piotr Kosmaty, prokurator  Prokuratury Regionalnej w Krakowie, red. Krzysztof Kaźmierczak, przewodniczący Społecznego Komitetu „Wyjaśnić śmierć Jarosława Ziętary” Krzysztof Skowroński, prezes SDP, Jolanta Hajdasz, wiceprezes SDP i dyrektor CMWP SDP, Aleksandra Tabaczyńska, obserwator CMWP SDP procesów dotyczących zabójstwa Jarosława Ziętary  i Michał Jaszewski, doradca prawny SDP.

Cała konferencja dostępna jest do obejrzenia na kanale YouTube  Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich TUTAJ.

Linki do relacji w mediach z konferencji CMWP SDP „Zginął bo był dziennikarzem”  :

https://wiadomosci.tvp.pl/65785512/zginal-bo-byl-dziennikarzem

https://www.tvp.info/65771633/cmwp-sdp-krytycznie-o-uniewinnieniu-aleksandra-gawronika-ws-podzegania-do-zabojstwa-jaroslawa-zietary-

https://wpolityce.pl/media/630925-sdp-zaprasza-na-konferencje-dot-smierci-jaroslawa-zietary

https://poznan.tvp.pl/65785110/sprawa-zietary-centrum-monitoringu-wolnosci-prasy-sdp-krytycznie-o-uniewinnieniu

https://gloswielkopolski.pl/zabojstwo-jaroslawa-zietary-sdp-i-prokurator-krytycznie-o-uniewinnieniu-aleksandra-gawronika-material-dowodowy-wskazuje-na-jego/ar/c1-17221019

https://i.pl/zabojstwo-jaroslawa-zietary-sdp-i-prokurator-krytycznie-o-uniewinnieniu-aleksandra-gawronika-material-dowodowy-wskazuje-na-jego/ar/c1-17221019

https://gloswielkopolski.pl/zabojstwo-jaroslawa-zietary-sdp-i-prokurator-krytycznie-o-uniewinnieniu-aleksandra-gawronika-material-dowodowy-wskazuje-na-jego/ar/c1-17221019

https://www.radiomaryja.pl/informacje/centrum-monitoringu-wolnosci-prasy-sdp-krytycznie-o-uniewinnieniu-aleksandra-gawronika-ws-podzegania-do-zabojstwa-jaroslawa-zientary/

https://www.wirtualnemedia.pl/artykul/uniewinnienie-aleksander-gawronik-podzeganie-do-zabojstwa-jaroslaw-zientara-kto-za-to-odpowiada

Dr Jolanta Hajdasz, Philippe Tłokiński, Łukasz Zarzeczny, dr Krzysztof Jabłonka – Popołudnie Wnet – 20.01.2023 r.

 

Peter Paul Rubens - Zdjęcie z Krzyża (1615 - 1617) Fot.: Władysław Kwiatkowski (1929). Obraz Rubensa w Kaliszu. Domena publiczna oraz zdjęcia z archiwum Stefana Truszczyńskiego

STEFAN TRUSZCZYŃSKI: Co się stało z obrazem Rubensa z Kalisza?

13 grudnia 1973 roku. Niedawno dostałem pracę w telewizji. Zaprotegował mnie Edward Mikołajczyk, który kompletował „nowych” w redakcji publicystyki Jerzego Ambroziewicza. Po zwolnieniu ludzi Sokorskiego szukano „bojowych” reporterów. A ja pracując wtedy już 8 lat w „Sztandarze Młodych” wykonałem kilka śledczych reportaży. Jestem już żonaty i mamy z Ewą dwie córki. Żyję ostro i pracuję non stop. Mam kilka propozycji – pracę w „Expressie Wieczornym” I „Sportowcu”. Jednak telewizja jest najbardziej kusząca, więc się cieszę. Robotę dostałem.

O godzinie 12 owego dnia dostaję cynk ze straży pożarnej, że w nocy był pożar w kościele św. Mikołaja, w Kaliszu przy ulicy Kanonicznej. To najstarszy parafialny kościół w mieście. Słynny z tego, że w ołtarzu znajduje się drogocenny i jedyny w Polsce obraz Rubensa – Zdjęcie z Krzyża. Kamery filmowej nie mam, jedynie aparat fotograficzny Pentacon. Dość dobry jak na tamte czasy. Mam też samochód. Jadę.

Na miejscu jestem po dwóch godzinach, legitymacja prasowa pomaga, pierwszy policjant z kordonu odgradzającego kościół od gromadzących się coraz liczniej Kallszan przepuszcza. Zatrzymują mnie dopiero pod drzwiami kościoła.

Milicjant wraca z cywilem, który niewyraźnie się przedstawia i wyraźnie dodaje – prokurator

– Nie wejdziecie do środka. W nocy był pożar. Spłonął cały ołtarz. I to wszystko. Do widzenia – słyszę.

Cholera! Jeszcze zobaczymy. Przypomina mi się akcja, którą przeprowadziłem niedawno w Pruszkowie. Szukałem tam złodziei w zakładach nowoczesnych obrabiarek sterowanych numerycznie – „1 maja”. Kradziono tam części i całe podzespoły. Reportaż wówczas zrobiłem. Poznajdywałem kable i silniki u okolicznych chłopów, „Sztandar” to wszystko wydrukował, trochę ciągano mnie, ale w końcu dostałem nawet nagrodę.

Łażę po mieście. Gdy się ściemniło jestem znowu pod kościołem. Wszystko pozamykane. Ale gliniarze odjechali. Na zapleczu plebani kręci się jakiś człowiek. Papieroska? Ogólna gadka-szmatka. To pomocnik kościelnego. Okazuje się, że czyta „Sztandar Młodych”. Od słowa do słowa dowiaduję się sporo. Ogień wybuchł w nocy. Mój rozmówca pobiegł po proboszcza, ale nie zastał księdza. Zbudzi, wikarego. Dzwonili na milicję i do straży. Potem podbiegł pod drzwi, ale gdy je otworzył „buchnęła taka gorąc, że musiałem drzwi zatrzasnąć z powrotem”. Za chwilę były już strażackie wozy.

„Sztandar Młodych” był moją szkołą reporterki. Uważam, że była to dobra redakcja z wieloma ciekawymi ludźmi. I wtedy i teraz uważam, że ten zespół trzymał twarz. No, może z małymi wyjątkami. Obyczaje były jednak inne. Po planowaniu numeru pojawiała się często butelka i po prostu się piło. Razem z kierownictwem, z tą częścią, która miała najwięcej do gadania. Tacy jak ja biegali po wódkę.

♦                           •                                 ♦

Oczywiście i tym razem miałem ze sobą piersiówkę. Pomocnik kościelnego dał się namówić. Po jednym, po drugim. Potem Już nie było problemów. Moja lampa błyskowa była słabiutka. Facet przytargał kable, oświetliliśmy zupełnie nieźle ołtarz. Trzymał mi lampy a ja robiłem zdjęcia jak oszalały. Oczywiście wtedy nie można było sprawdzić w aparacie na miejscu jaki był wynik działania. Film był polski, z fotonu, ale czuły. Żeby zdążyć na „Panoramę” o 21-szej, trzeba było wracać. Miałem Fiata 125, takiego jeszcze na włoskich częściach. Dałem solidnie w rurę Pod Warszawą zatrzymała mnie drogówka. – Panie, chce się pan zabić?

Mówię, że wiozę zdjęcia z pożaru do telewizji. Wtedy słowo telewizja miało moc. Jedź pan! Zaprzyjaźniona kobitka w telewizyjnej pracowni foto na Woronicza szybko wywołała negatyw i zrobiła wielkie odbitki. Napisałem tekst i pobiegłem do redakcji Panoramy. Byt to telewizyjny tygodniowy przegląd wydarzeń w kraju. Niedawno po tym programie miała miejsce draka, o której było dość głośno. Mianowicie dwaj Jackowie – Maziarski l Snopkiewicz robili sobie na antenie jaja mówiąc o sprawach gospodarczych kraju przebrani w końskie maski. „Panorama” była dość popularna. Redaktor programu wziął moje zdjęcia przedstawiające spalony ołtarz i krótki tekst informacyjny dla lektora. Popatrzył na mnie z uznaniem – Bardzo dobrze synu – powiedział. Na tym moja rola się zakończyła. Pojechałem dumny i zadowolony do domu. – Żono mówię. Siadaj i patrz.

Czołówka. Prowadzący. Polityczne ple, ple – I sekretarz to, premier tamto. Czekam w napięciu, a tu guzik. Słyszę: – Załoga fabryki kuchenek we Wronkach wykonała wspaniałe zobowiązanie, dodatkowo wyprodukowała 400 sztuk kuchenek. Krew mnie zalała i już nie słyszałem co w telewizji spiker czytał, żona się śmieje. Klepie mnie czule po ciemieniu. – Nie denerwuj się Funiek.

Skoro świt pognałem pod gabinet szefa. Stoję, czekam. Jestem naładowany. Idzie. Wielki łysy facet w rozchełstanym białym kożuchu. Kupowało się wtedy takie od ruskich oficerów z Rembertowa. Odwarknął dzień dobry i wszedł do gabinetu. Czekam dalej – Proszę. Ambroziewicz jest wyraźnie podirytowany. Taka sytuacja zawsze działa na mnie jak płachta na byka. Pomyślałem, że to koniec mojej krótkiej telewizyjnej kariery. Trudno. Widzę jednak, że naczelny choć wyraźnie zły jest jednak zmieszany. Widać, że chyba się trochę wstydzi.

– No, musiałem Pański materiał wymienić. Przyszło to zobowiązanie z Wronek.

Nawet nie patrzę na niego. Żal mi dziada. Potem gada jeszcze jakieś komunały no i jeszcze pochwałę dla mnie. Ale… niestety trzeba było tak zrobić, jak zrobił. Dowiedziałem się później, że przyjechał do telewizji i w ostatniej chwili i zdjął materiał.

O redaktorze Jerzym Ambroziewiczu wiedziałem co nieco: że jako chłopak był listonoszem w czasie Powstania Warszawskiego, że był w redakcji „Po Prostu”, że zamknął się we Wrocławiu za kordonem sanitarnym i napisał potem świetną reportażową książkę o dżumie, czy innej cholerze. Wiadomo też było, że postawił na niego Maciej Szczepański. (Potem, znacznie później, Ambroziewicz bronił Gierka do ostatka i oczywiście oberwał od Jaruzelskiego).

Słuchałem tego wszystkiego raz blady a raz czerwony na twarzy. W końcu była to jednak lekcja pokory. A złość musiałem schować do kieszeni. Szumiała mi już w głowie telewizja. Aż do 13 grudnia 1981 roku. Wtedy sam z rozmysłem trzasnąłem drzwiami mając w dorobku kilkadziesiąt filmów dokumentalnych i wiele dużych programów. Nie żałuję i żadnego się nie wstydzę.

♦                                 ♦                                 ♦

Po roku od pożaru zwołano konferencję prasową i oświadczono dziennikarzom, że śledztwo zostało zakończone. W uzasadnieniu o umorzeniu postępowania napisano: „W świetle zebranego materiału dowodowego stwierdzić należy, iż brak jest podstaw do twierdzenia, aby pożar powstał w wyniku działania przestępczego”. Zacytowałem dosłownie. I to było wszystko.

Ktoś mi doradził – nie podskakuj młody, dopiero u nas zaczynasz. Mogłem sobie w domu oglądać powiększone do dużego formatu fotogramy. Przez całe lata ogień w kościele św. Mikołaja w Kaliszu nie daje mi spokoju. Pamiętam każde słowo wypowiedziane przez wszystkich z którymi rozmawiałem. Pamiętam wielkie kilkunastometrowej długości piszczałki, które leżały na posadzce nawy. Powypadały, choć organy znajdowały się w tym wielkim kościele kilkadziesiąt metrów od ołtarza. Pytałem różnych pożarników. Mówili, że we wnętrzu musiała być bardzo wysoka temperatura. Taką wytwarza napalm.

Pytania bez odpowiedzi dotyczyły również samego ołtarza. Wysoki na kilkanaście metrów pozostał z nienaruszonymi kolumnami bocznymi. Tylko wszystko między tymi słupami zostało doszczętnie spalone lub usunięte. A więc od dołu – od mensy ołtarza – bez śladu po ramach i ich zawartości. A był to najwspanialszy i najdroższy wtedy w Polsce oryginalny Rubens. Pochodzący ze szkoły malarza, kupiony przez polskiego możnowładcę i podarowany kościołowi. Wszyscy o tym wiedzieli. Niestety również złodzieje. Czarna dziura patrząc do góry przedstawiała kompletnie wypalone wnętrze. Nie było również wyżej drugiego obrazu, ze św. Mikołajem, a także okrągłego malowidła pokrytego ornamentami, które zwieńczało ołtarz. Tak jakby ktoś dokładnie zaplanował, jak ma płonąć ogień. Pod kontrolą. Fachowo.

Jeśli ktoś wtedy temu wszystkiemu się dziwił – to po cichu. Przez lata wokół pożaru była cisza. Cenzuralny zapis. Mimo to kilka razy próbowałem wrócić do tematu. Już w latach osiemdziesiątych w okresie Solidarności i potem pod koniec lat dziewięćdziesiątych pytałem w artykułach, dlaczego nikt nie wraca do zaniedbanego śledztwa. Pisano wtedy dużo o aferach bandyckich, złodziejskich napadach. O tym, że dla zdobycia środków podejrzewane są tajemnicze służby. Wszystko się jednak kończyło na niczym. Były tylko domysły, oskarżenia i koniec.

Umierają kolejno świadkowie tamtych dni. Kiedyś popularny był taki kawał: co wyróżnia ulicę Rakowiecką w Warszawie? Otóż zaczyna się ona „Moskwą” (to było kino), potem jest MSW (następca UB), potem więzienie, trochę niepodległości (chodzi o aleje) i wreszcie pętla (tramwajowa, bo była tam takowa).

*                                *                                *

Pokoje redakcji publicystyki w latach siedemdziesiątych były na Woronicza w czteropiętrowym długim budynku na prawo od wyburzonego niedawno wieżowca z gabinetami prezesów. Na parterze w tym długim budynku po prawej stronie siedzieli ludzie Ambroziewicza – Pach, Tepli, Walter i rzut drugi Mikołajczyk, Snopkiewicz. Pokoiki zajmowali – jednak jakby nie było ci najważniejsi, bo wyrobnicy ładujący na co dzień do propagandowego pieca. Wielu z nich zawodowo było bardzo dobrych – Błachowicz, Smolińska, Grabowska, Słoniewicz, Bekajło, Grelowski, Przysiecki, Auguścik, Jurga, Szotkowski, Mokrosińska, Wieczorek, Duraj, Klimas.

Po drugiej stronie – lewej – szefował Janusz Rolicki. Tak, to ten sam co jeszcze w różnych telewizjach krytycznie gada. Robi teraz za lewicowo-centrowego nestora. Krok w krok wybijała się tam wtedy na niepodległość (oczywiście ograniczoną) Nina Terentiew. Ale o tym może innym razem. Pamiętam, że co jakiś czas pojawiała się na tym korytarzu grupa dziwnych facetów. Mroczni, raczej mało eleganccy, pięćdziesięcio-sześćdziesięciolatki. Stali chwilę pod drzwiami gabinetu Ambroziewicza i ćmili śmierdziele typu Sport i Wczasowe. Nasz szef nie palił i w jego gabinecie to było niedozwolone. Potem niektórych z tych typów widywałem na ekranach w relacjach z konferencji MSW i innych ważnych obradach. Wtedy nikt z nas – maluczkich – nawet nie pytał, kto to. Przyjeżdżali, oglądali sobie niektóre programy. Normalka.

Nie wiem czy moje drobne dziełko o pożarze w Kaliszu obejrzeli również. Ale wiedziano, że coś takiego ma być wyemitowane i to wystarczyłoby nakazać szefowi aby w trybie pilnym usunął informację. I tak się stało wtedy tuż przed emisją „Panoramy”.

Jestem już dość stary, ale gdyby szefowie IPN-u dali mi pogrzebać w materiałach kiszczakowych, tak obecnie nagłaśnianych – szarpnąłbym się jeszcze raz. Oczywiście nie mam wątpliwości, że wtedy w Kaliszu nie był to żaden przypadkowy pożar. Niby od źle izolowanych kabelków elektrycznych za ołtarzem. Wtedy w 1973 roku działałem trochę wspólnie z kolegą reporterem z „Expressu Wieczornego” szybko dogadaliśmy się i wymienialiśmy informacje. Jeśli jeszcze żyje spróbuję go odszukać. Tak samo jak księdza proboszcza, który w tragicznym dniu nagle jakoś dziwnie wyjechał na noc z Kalisza. Był to człowiek około pięćdziesięcioletni, dlatego teraz być może odszukanie nie będzie już możliwe. Ale chyba żyje jeszcze wikary. Pamiętam tego młodego księdza. Usiłowałem go również pytać, ale on tylko nerwowo poprawiał jakiś bambetle w pokoju. Zapamiętałem adapterek marki Bambino postawiony na podłodze koło mizernej kozetki.

*                                *                                *

Jeśli obraz został fachowo zdjęty, wywieziony, sprzedany – to za ile i komu? To nie było włamanie byle jakie do banku lub jubilera. Zginął skarb – Rubens. To się wtedy najwyraźniej nie liczyło, a teraz powinno. Miejmy nadzieję, że gdzieś, u kogoś obraz się znajduje.

Może w notatkach rodzimego generalissmusa bezpieki jest jakiś ślad: data 13 grudnia 73 roku, słowo Kalisz, a może nazwiska wykonawców akcji albo choć inicjały. Ktoś to musiał zrobić i szefostwo na pewno o tym wiedziało.

Czy zacznie się w końcu kiedyś śledztwo w tej sprawie? Kto wywiózł obraz, kto go kupił? Myślę, że prokurator, który mnie wyrzucił z kościoła jeszcze żyje. Był wysoki i dość gruby, ale jeszcze nie stary. Może dręczy go sumienie. Teraz gdy strachy już nie na lachy. Może.

Gdy patrzę na szefów IPN mam mieszane uczucia. Czy ci prezesi i dyrektorzy znajdą w sobie dość odwagi by sprostać zadaniom, które stoją przed nimi? Niespodziewanie Pani Babcia Kiszczakowa przyniosła im do rączek to czego nie mogli lub nie chcieli znaleźć.

Kiedyś na lotnisku przed wylotem do Gdańska – dopuszczony do pewnej komitywy z Czesławem Miłoszem (dzięki mojej przyjaźni z jego bratem Andrzejem) – wyrecytowałem wierszyk przypisywany przez żartownisiów Nobliście: „zajrzeli do kufrów, zajrzeli do waliz; do dupy nie zaglądali, a tam miałem socjalizm”. Powiem prawdę: mistrz żachnął się, wcale mu się to nie podobało. Zrobiło mi się głupio, a nawet gorzej – popełniłem błąd. Myślę sobie jednak z nadzieją, że może teraz ktoś zajrzy do kufrów i schowków, że ktoś solidnie poszuka w „drogocennych” pudłach z papierami. Ale trzeba umieć to wszystko czytać. Szukałbym daty 13 grudnia sprzed 50-laty. Może jest tam słowo Kalisz.

♦                          *                                *

Hasło FOZZ, AFERA ZŁOTO, inne – wywołują nadal emocje i lawinę artykułów. Warto zainteresować się również Rubensem z Kalisza. Na pewno stajnie Augiasza u różnych ważniaków, którzy gromadzili specyficznie pojęte zabezpieczenia, nie są jeszcze wyczyszczone. Niektórzy z nich robią wrażenie skruszonych. Niech otworzą szafy. Jaruzelski wiedział, ale nie powiedział. Kiszczak posłużył się kobietą. Żyje przecież jeszcze kilku „wybitnych ludzi honoru”. Na co czekają? Resortowe dzieci cierpią dziś za winy ojców i dziadów. Fakt, że przedtem korzystali z przywilejów i używali sobie. Potem, gdy tatuś, mamusia kończyli kiepskawo, sprzedawali co się dało i fru gdzie pieprz rośnie. Może by jednak oddać te podgniłe papierki – np. mnie.