TV Republika o atakach na Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich

Jolanta Hajdasz, prezes SDP i dyrektor CMWP SDP w czwartek 23 stycznia była gościem programu „Przyjaciele Republiki” w TV Republika. Jego gospodarzami są redaktorzy Magdalena Bałkowiec, Łukasz Jankowski i Sławomir Jastrzębowski, a wydawcą programu był Tomasz Kalinowski. Tematem rozmowy były najnowsze medialne ataki na Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich, zapoczątkowane publikacjami Press i portalu press.pl oraz Towarzystwa Dziennikarskiego.

Opisując po raz kolejny wyjaśnione przez laty zarzuty o nieprawidłowościach finansowych w SDP apelują oni do władz Warszawy o nadzwyczajne kontrole stowarzyszenia i założonej przez nie Fundacji .

Zwracamy uwagę na szeroki kontekst podjętych przeciwko naszemu Stowarzyszeniu wrogich działań. Jesteśmy dużą, niezależną, osadzoną w strukturach międzynarodowych stowarzyszeń dziennikarskich organizacją społeczną. Nie zależymy od jakiejkolwiek opcji politycznej. Rządząca Polską od ponad roku koalicja pod wodzą premiera Donalda Tuska takiej niezależności nie toleruje, depcząc nie tylko podstawowe wolności jak wolność słowa i debaty publicznej, ale i niszcząc organizacje i ludzi, którzy reprezentują inne niż obecnie obowiązujące poglądy polityczne  – powiedziała Jolanta Hajdasz nawiązując do opublikowanego przez SDP  „Alarmu  Zarządu Głównego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich w sprawie nasilających się ataków i zagrożonej niezależności Stowarzyszenia”. A co się  dziwicie, że Was tak atakują  – ripostował redaktor Sławomir Jastrzębowski, bronicie niezależnych dziennikarzy i niezależnych mediów , to oni nie dadzą wam spokoju.  

Red. Magdalena Bałkowiec  dodała, iż dla rządzących jest to swego rodzaju zaskoczenie, bo nie przewidzieli jednak, że nie da się zamknąć ust wolnym mediom i że tak szybko TV Republika dogoni oglądalnością nie tylko stacje informacyjne , jak TVN 24, ale że będzie realną konkurencją dla największych ogólnopolskich stacji telewizyjnych , a to miało miejsce choćby w dniu inauguracji prezydentury Donalda Trumpa. 

STANOWISKO ZG SDP w związku z artykułem na portalu press.pl z 17 stycznia 2025 roku

W związku z artykułem opublikowanym dniu 17 stycznia br. na portalu press.pl p.t. „Delegaci Zjazdu SDP chcą kontroli stowarzyszenia i jej fundacji przez władze stolicy” przedstawiamy stanowisko Zarządu Głównego SDP w tej sprawie:

Artykuł koncentruje się na inicjatywie delegatek na zjazd SDP tj. Krystyny Mokrosińskiej, Lidii Oktaba-Ostatek i Doroty Boguckiej, które zarzucają nieprawidłowości Zarządowi Głównemu SDP oraz Zarządowi Fundacji Solidarności Dziennikarskiej. Do SDP ani do Fundacji nie wpłynęło pismo od w/w osób, w związku z czym możemy odnieść się tylko do elementów wskazanych przez autora artykułu. Jednak nawet to wystarczy, aby stwierdzić, że wysuwane zarzuty nie mają pokrycia w rzeczywistości i są nieuzasadnionym atakiem na Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i jego legalnie wybrane władze.

Na przykład zarzut, jakoby podczas zjazdu delegatów SDP w dn. 16-17 marca 2024 roku miało dojść do „wielokrotnego naruszenia statutu organizacji i przepisów prawa”. Tymczasem fakty są takie, że podczas zjazdu delegatów uchwalono nowy statut, co było zgodne z Prawem o stowarzyszeniach i dotychczasowym statutem. Nowy statut został przyjęty zdecydowaną większością głosów przy wymaganym quorum. Dokumenty z tego zjazdu (w tym protokół) zostały złożone do KRS. Przy czym zarówno do sądu, jak i do Urzędu m.st. Warszawy wpłynęły skargi poszczególnych osób, ale zostały oddalone jako niezasadne. W efekcie sąd rejestrowy wydał postanowienie o wpisie nowego statutu do KRS. Dokumenty potwierdzające ten fakt są dostępne na Portalu Rejestrów Sądowych i wystarczy wpisać na tym portalu nr KRS, aby się o tym przekonać, a sprawa została szczegółowo przez SDP opisana na portalu sdp.pl

Nowy statut to nie żadna rewolucja: Komentarz JOLANTY HAJDASZ po zjeździe SDP

W tej sytuacji propagowanie tezy o jakichkolwiek naruszeniach jest działaniem wbrew oczywistym faktom.

Kolejna kwestia to żądanie powołania dla SDP zarządu komisarycznego oraz przeprowadzenia wyboru nowych władz, uzasadnione rzekomymi „nieprawidłowościami”. Jest to żądanie absurdalne zważywszy, że SDP posiada legalne władze, które zostały wybrane w dn. 12 października 2024 roku. Wybory odbyły się zgodnie  z przepisami Prawa o stowarzyszeniach i statutem, a stosowne dokumenty zostały złożone w sądzie rejestrowym. Niezależnie od tego dodać należy, że Prawo o stowarzyszeniach przewiduje możliwość powołania zarządu komisarycznego dla terenowej jednostki organizacyjnej stowarzyszenia (art. 10b Pr. stow.), nie zaś dla władz naczelnych.

Skoro skargi składane przez kilka osób nie zostały uwzględnione przez sąd rejestrowy i Urząd m.st. Warszawy, to autorki tychże skarg usiłują nadal forsować swoje stanowisko za pośrednictwem mediów, czyli tworząc alternatywną rzeczywistość wbrew oczywistym faktom. Nowy statut oraz nowe władze SDP im nie odpowiadają, ale nie potrafią przyjąć do wiadomości wyników demokratycznie przeprowadzonego głosowania. W oddziale warszawskim SDP jest kilka osób, które nie mają poparcia delegatów, ale od wielu lat próbują przedstawiać siebie jako „ratujące” Stowarzyszenie. Fakt, że na kolejnych na kolejnych zjazdach ich koncepcje nie uzyskują poparcia delegatów, a kolejne Zarządy Główne SDP uzyskują absolutorium, powinien stanowić materiał do przemyśleń i zakończyć dyskusję. Osoby te reprezentują jednak niedemokratyczny styl myślenia, zakładając najwyraźniej, że głosowania należy uznawać za ważne tylko wtedy, gdyby to ich pomysły uzyskiwały akceptację. W efekcie przenoszą typowo wewnętrzny, personalny spór o zarządzanie stowarzyszeniem do mediów, powtarzając wciąż te same frazy i koncentrując się na oczernianiu osób inaczej myślących. Celem jest wywołanie odpowiedniego wrażenia na odbiorcach, zbudowanie narracji, wykreowanie sztucznej „afery”. Fakt, że zarzuty są ewidentnie sprzeczne z rzeczywistym stanem rzeczy, nie ma znaczenia.

I jeszcze jedna bardzo istotna okoliczność – nadaktywność członków Oddziału Warszawskiego SDP wyrażała się także w złożonym do Prokuratury przeciwko władzom SDP wniosku w sprawie rzekomych nieprawidłowości finansowych. 20 maja 2024 r. Prokuratura Rejonowa w Warszawie odmówiła wszczęcia dochodzenia po rozpoznaniu zawiadomienia Zenona Nowaka członka SDP „w sprawie niekorzystnego rozporządzenia mieniem w nieustalonej kwocie przez Prezesa w/w Stowarzyszenia Krzysztofa Skowrońskiego, Jolantę Hajdasz i innych członków zarządu”. Warto zwrócić uwagę na tę datę, bo nawet obecna prokuratura nie znalazła podstaw, by zajmować się naszym Stowarzyszeniem. Z niewiadomych przyczyn występujące o kolejne nieuzasadnione  kontrole członkinie Stowarzyszenia pominęły ten bardzo ważny fakt pokazujący jak wątłe podstawy mają ich insynuacje. Skan tego postanowienia publikujemy tu: 20.05.24 Odmowa wszczęcia śledztwa przez Prokuraturę

Informuję także iż p. Krzysztof Boczek kontaktował się ze mną przed powstaniem tego tekstu dwoma smsami. We wtorek 14.01.25 godz. 14.30 napisał (pisownia oryginalna, literówki też) –  „Pani prezes – towarzystwo dziennikarskie apeluje o kontrole Fundacji Solidarnosci Dziennikarskiej – na ich strona – ch apel. Co pani na to? K. BoczekPressserwis”

Moja odpowiedź wysłana tego samego dnia o 15.18  Szanowny Panie Redaktorze! W odpowiedzi na Pana pytanie informuję, iż nie mam nic przeciwko uczciwym kontrolom publicznych organizacji, może o nie  apelować kto chce i w jaki sposób chce.  O apelu Towarzystwa Dziennikarskiego dowiaduję się z Pańskiego smsa. Wszystko w SDP odbywa się zgodnie z prawem i naszą wewnętrzną i statutową procedurą , o czym być może nie wiedzą ci którzy nie są w SDP lub nie działają aktywnie w naszym stowarzyszeniu. Ostatnia dokładna kontrola FSD została przeprowadzona w marcu ub. roku. Nie stwierdzono w niej  nieprawidłowości , były zalecenia pokontrolne dotyczące spraw organizacyjnych i prawie wszystkie już zostały  wprowadzone w życie . Sprawa zarzutów jakie pojawiły się w Pana artykule w Press będzie omawiana na najbliższym zebraniu Zarządu Głównego SDP, ponieważ Pana tekst jest wyjątkowo  tendencyjny, z czego pewnie Pan sobie zdaje sprawę, to samo dotyczy napastliwego i oszczerczego „apelu” Towarzystwa Dziennikarskiego, opartego na  , wielokrotnie wyjaśnionych przez nas insynuacjach  dot. okresu  jeszcze poprzedniej kadencji władz SDP, zakończonej w 2021. Wymowne jest to że nikt nie ma odwagi podpisać się pod tym apelem imiennie, bo zapewne zdaje sobie sprawę że użyte w  tym tekście sformułowania zasługują na proces o zniesławienie i naruszenie dóbr osobistych . Z poważaniem Jolanta Hajdasz, prezes SDP

Red. Boczek o 19.09 odpisał mi „Dziękuję”

W czwartek 16.01.25 przysłał drugie pytanie (pisownia oryginalna, literówki też) –

godz. 15.01 – sms nr 1 „Pani prezes – kolejne pytanie – kilku członków /delegatów SDP zlozylo do u.m.st.Wa-wa wniosek  kontrole Fundacji Solidarnosci Dziennikarskiej. Co pani na to?K.Boczek Presserwis”

godz. 15.40  – sms nr 2 ” Ach –  czytam ze tam tez kontrola SDPu jest wnioskowana.

Na te smsy już nie odpowiedziałam – prowadziłam  zebranie ZG SDP, po nim nie widziałam powodu by kontaktowac się z red. Boczkiem w nocy, bo wtedy zakończyłam pracę. Rano był tekst, nie wiedziałam że będzie tak szybko ta publikacja,  nie zostawiłabym bez odpowiedzi nawet tak nonszlancko postawionych pytań jak te  Krzysztofa Boczka.

W tej sytuacji jest oczywiste, że działania Krystyny Mokrosińskiej, Lidii Oktaby -Ostatek i Doroty Boguckiej i publikacje Press- u nie mają nic wspólnego z troską o wspólne dobro. Jest to działanie nie tylko na szkodę władz SDP, ale także na szkodę całego środowiska. W najbliższym czasie poinformujemy o podejmowanych przez SDP krokach prawnych przeciwko tym osobom i organizacjom, które swoimi działaniami przyczyniają się nie tylko do działania przeciwko SDP, ale także do niszczenia etosu dziennikarstwa w Polsce.

 

W imieniu ZG SDP

Jolanta Hajdasz, prezes SDP

Czy opinia CMWP SDP zmieni los procesu Tusk – Sakiewicz o satyryczną okładkę GP? Sędzia przełożył ogłoszenie wyroku na 31 stycznia

Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich (CMWP SDP) złożyło opinię amicus curiae w sprawie cywilnej, w której Donald Tusk pozwał „Gazetę Polską” za kontrowersyjną okładkę tygodnika. Sprawa dotyczy okładki z 20 lipca 2022 roku, na której Tusk został przedstawiony z zaciśniętą pięścią, a obok zamieszczono jego słowa: „Wierzysz w Boga, nie głosujesz na PiS”. Dokument wpłynął do sądu tuż przed zamknięciem sądu w miniony piątek. W poniedziałek o godz. 9:00 rozpoczęło się posiedzenie w sprawie. Sędzia Sądu Okręgowego w Warszawie Rafał Wagner miał wygłosić rozstrzygnięcie, jednak sprawa dalej nie ma finału. Jak się okazuje, przesunięcie wydania rozstrzygnięcia nastąpiło wskutek wpłynięcia dokumentu CMWP – relacjonował portal Niezależna.pl

Sędzia powołał się na istotne okoliczności związane z opinią CMWP SDP 

W związku z tym, że w tym ośmiostronicowym stanowisku jest przywołane bogate orzecznictwo, komentarz do toczącego się tutaj postępowania, sąd postanowił zamkniętą rozprawę otworzyć na nowo i zakreślić stronom termin na odniesienie się do tej opinii amicus curiae

– przekazał sędzia Wagner.

Mec. Sławomir Sawicki, pełnomocnik red. Tomasza Sakiewicza. wyjaśnił, że pismo CMWP w formule amicus curiae nie znajduje odzwierciedlenia w przepisach postępowania cywilnego. To pismo, które ma pomóc sądowi w rozstrzygnięciu – dodał. Opinię złożono w piątek po południu. Sąd dał stronom szansę na odniesienie się do tego na piśmie – zaznaczył pełnomocnik red. Tomasza Sakiewicza. Wyrok ma zapaść 31 stycznia.

Trudno sobie wyobrazić większą staranność przy tworzeniu okładki zwiastującej znajdujący się wewnątrz czasopisma artykuł, który odnosi się do kontrowersyjnych słów powoda Donalda Tuska o tym, iż „jeśli ktoś wierzy w Boga, to nie głosuje na PiS”. Karanie Redakcji i dziennikarzy za rutynowe wykonanie przez nich swoich obowiązków staje się w tym wypadku szykaną, która godzi w niezależność dziennikarską. W oczywisty sposób narusza to zasadę wolności słowa demokratycznego państwa, gdyż jej podstawą jest prawo dziennikarzy do swobodnego komentowania wszelkich zdarzeń w życiu publicznym – to fragment opinii amicus curie CMWP SDP , jaka została przesłana do Sądu Okręgowego w Warszawie w sprawie cywilnej z powództwa Donalda Tuska przeciw Tomaszowi Sakiewiczowi oraz Niezależnemu Wydawnictwu Polskiemu.  

Sprawa dotyczy okładki GP z 20 lipca 2022 r., na której przewodniczący Platformy Obywatelskiej ma zaciśniętą pięść, a całość jest opatrzona napisem Gott mit uns. Na dole strony znajduje się dopisek: Słowa Donalda Tuska: „Wierzysz w Boga, nie głosujesz na PiS” to odpowiednik pruskiego „Gott mit uns”, obecnego na klamrach niemieckich pasów. Padły, gdy polski rząd wspiera Ukrainę w walce pod innym starym hasłem: „W imię Boga za wolność naszą i waszą”. Patriarcha Cyryl i Tusk głoszą, że najwyższe dobro nie jest po stronie tych, co niosą sztandar wolności, ale po stronie tyranii. Przewodniczący Platformy Obywatelskiej zarzuca redaktorowi naczelnemu „Gazety Polskiej” naruszenie dóbr osobistych, domaga się od niego publikacji wielokrotnych przeprosin na łamach mediów tradycyjnych i społecznościowych oraz po 100 tysięcy złotych odszkodowania zarówno od red. Sakiewicza, jak i pozwanego wydawnictwa z powodu okładki tygodnika . Sprawa jest objęta monitoringiem CMWP SDP.

Okładka czasopisma stanowi nierozerwalną i integralną całość tak pod względem fizycznym jak i treściowym z konkretnym artykułem, jaki opublikowany jest w danym wydaniu tygodnika.  Jest ona częścią najbardziej reprezentatywną, odpowiada za komunikację z potencjalnym czytelnikiem i w momencie nawiązania z nią kontaktu, czyli zobaczenia jej, staje się ona komunikatem, którego celem jest przede wszystkim zaciekawienie odbiorcy. Na zniekształcenie przekazu tego komunikatu może wpłynąć wiele czynników, na które projektant okładki, wydawca, a także dziennikarz nie mają wpływu – czytamy w przesłanej do Sądu opinii amicus curie sporządzonej przez Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP.   By uniknąć tych zniekształceń osoby odpowiedzialne za kształt inkryminowanej okładki Gazety Polskiej opublikowały tuż pod zdjęciem Powoda bardzo obszerny, jak na okładkę czasopisma, tekst wyjaśniający dokładnie kontekst i motywy publikacji tego fotograficznego kolażu  – są to słowa  cyt. Słowa Donalda Tuska: „Wierzysz w Boga, nie głosujesz na PiS” to odpowiednik pruskiego „Gott mit uns”, obecnego na klamrach niemieckich pasów. Padły, gdy polski rząd wspiera Ukrainę w walce pod innym starym hasłem: „W imię Boga za wolność naszą i waszą”. Patriarcha Cyryl i Tusk głoszą, że najwyższe dobro nie jest po stronie tych, co niosą sztandar wolności, ale po stronie tyranii.  W ocenie CMWP SDP  słowa te to jasne i klarowne uzupełnienie okładkowej ilustracji. Dodatkowo ta okładka czasopisma odsyłała czytelnika do opublikowanego wewnątrz czasopisma artykułu na ten temat, który w merytoryczny, dokładny  i zgodny z zawodowym profesjonalizmem dziennikarskim sposób wyjaśniał stanowisko Autora – publicysty. Projekt graficzny okładki został opracowany w taki sposób, aby zwrócić uwagę potencjalnych czytelników Gazety Polskiej na istotny zdaniem Redakcji problem omówiony w publikacji i by komunikat ten został przez nich prawidłowo zrozumiany. Zarówno okładkowa fotografia (opracowana graficznie) oraz podpis pod nią stanowią integralną całość, z której wynika konkretny przekaz  – napisano w opinii CMWP SDP. Oddzielanie od siebie tych dwóch elementów  zdaniem autorów Opinii  –  prowadzi przy tym do nieuzasadnionej nadinterpretacji okładkowego przekazu, jaka została zaprezentowana w pozwie. Trudno sobie wyobrazić większą staranność przy tworzeniu okładki zwiastującej znajdujący się wewnątrz czasopisma artykuł, który odnosi się do kontrowersyjnych i wywołujących z całą pewnością społeczne emocje słów powoda Donalda Tuska o tym, iż jeśli ktoś wierzy w Boga, to nie głosuje na PiS. Karanie Redakcji i dziennikarzy za rutynowe wykonanie przez nich swoich obowiązków staje się w tym wypadku szykaną, która godzi w niezależność dziennikarską. W oczywisty sposób narusza to zasadę wolności słowa demokratycznego państwa, gdyż jej podstawą jest prawo dziennikarzy do swobodnego komentowania wszelkich zdarzeń w życiu publicznym.

CMWP zwraca również uwagę na specyficzny kontekst sprawy, który ma wpływ na ewentualną odpowiedzialność prawną powodów. Analizowanie i roztrząsanie kwestii publicznych należy do ustawowych zadań prasy, bowiem prasa, zgodnie z Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej, korzysta z wolności wypowiedzi i urzeczywistnia prawo obywateli do ich rzetelnego informowania, jawności życia publicznego oraz kontroli i krytyki społecznej (art. 1 ustawy – Prawo prasowe). Nie można abstrahować od faktu, że w Polsce występuje silna (i wzmacniająca się) polaryzacja poglądów na tematy istotne dla życia publicznego. Strony sporów politycznych i społecznych częstokroć nie unikając radykalnych lub bulwersujących haseł. Zarówno uczestnicy wydarzeń, jak
i media wyrażają bardzo ostre opinie. W takiej atmosferze oczekiwanie, by działania powoda jako jednego z eksponowanych polityków miały przejść bez ostrej krytyki, byłoby oderwane od rzeczywistości. Trzeba z całą mocą podkreślić, że w prawidłowo funkcjonującej demokracji spory światopoglądowe są zjawiskiem normalnym. Bez sporów demokracja nie istnieje. W tym kontekście nie tylko surowa krytyka, ale wręcz oburzenie opinii publicznej (abstrahując od oceny, czy słuszne) powinno być naturalną reakcją w prawidłowo funkcjonującym społeczeństwie. A wyraz opinii publicznej dają właśnie dziennikarze – czytamy w stanowisku CMWP SDP. CMWP nie opowiada się za niczym nieograniczoną wolnością wypowiedzi (czemu dawało niejednokrotnie wyraz w swoich stanowiskach). Trudno jednak zrozumieć, dlaczego – zarówno na gruncie szeroko ujmowanej judykatury, jak i w praktyce – powszechnie dopuszcza się operowanie w publicystyce i w działalności publicznej przesadą, groteską, prowokacją, często w drastycznych formach łamiących powszechnie przyjęte normy, co też można było niejednokrotnie obserwować w ostatnich latach podczas różnego rodzaju protestów społecznych i towarzyszących im sporów – a nie można dosadnie skrytykować jednego z najbardziej aktywnych polityków. Trzeba podkreślić, że powód (tak jak wielu innych polityków) świadomie wdawał się w intensywne spory nie tylko czysto polityczne, ale także światopoglądowe a nawet religijne, niekiedy stosując przy tym piętnujący i bezalternatywny styl wypowiedzi – np. twierdząc, że ludzie wierzący nie mogą głosować na przeciwną partię (chodziło o „Prawo i Sprawiedliwość”), czy sugerując, że politycy którzy z problemów migracji, praw człowieka, robią polityczne paliwo „pójdą do piekła”. Te i inne wypowiedzi powoda były szeroko cytowane w mediach. Stosując takie metody, powód powinien więc liczyć się z krytyką wyrażaną zarówno
w umiarkowanej, jak i w ostrej formie – zasłużoną lub niezasłużoną. Abstrahując bowiem od treści opublikowanych w tym przypadku, powód nie powinien oczekiwać, aby dziennikarze mogli wyrażać tylko takie poglądy, które ostatecznie okażą się w pełni zasadne i weryfikowalne, zwłaszcza w odniesieniu do złożonych zagadnień wiążących się z polityką ogólnokrajową, które z natury rzeczy mają prawo budzić kontrowersje. Nawet jeżeli powód negatywnie ocenia formę publikacji, należy jednak wziąć pod uwagę, iż zgodnie z orzecznictwem Europejskiego Trybunału Praw Człowieka (ETPCz), wolność słowa znajduje zastosowanie nie tylko do informacji lub opinii nieobraźliwych lub neutralnych, ale nawet tych, które są obraźliwe, szokujące lub niepokojące.

Opinię CMWP SDP podpisała Jolanta Hajdasz, dyrektor CMWP SDP, od strony prawnej sporządził ją Michał Jaszewski, doradca prawny SDP.

Cała opinia amicus curie w sprawie D. Tusk przeciwko red. T. Sakiewicz: TUTAJ cała opinia CMWP SDP

Cecilia Sala po powrocie do domu z irańskiego więzienia Fot. Instagram premier Włoch Giorgii Meloni

Dziennikarka CECILIA SALA wolna po kilkunastu dniach w irańskim więzieniu – sukces włoskiej dyplomacji

Po trzech tygodniach pobytu w ciężkim irańskim więzieniu dziennikarka włoskich mediów Cecilia Sala wróciła do Rzymu. Władze w Teheranie zarzuciły jej „naruszenia prawa Republiki Islamskiej”. Powrót do domu – jak podają włoskie media –  29 dziennikarka zawdziecza premier Gerogię Meloni.

Cecilia Sala dziennikarka Chora i Il Foglio przyleciała do Włoch po 21 dniach spędzonych w irańskim więzieniu, gdzie pozbawiono ją najbardziej podstawowych praw Na lotnisku dziennikarkę powitali jej rodzice, partner i przedstawiciele włoskich władz, m.in. premier Meloni – podają światowe agencje

„Nie rozmawiałam z nikim tyle dni. Szokuje mnie, gdy słyszę te wszystkie głosy, widzę te wszystkie twarze (…)” – cytuje Salę portal dziennika Corriere dela Sera. „Teraz musisz zachować spokój (…). Jestem tu, żeby ci podziękować i powiedzieć, że byłaś silna” – powiedziała dziennikarce premier Włoch Giorgia Meloni.

Dziennikarka Chora Media i Il Foglio została aresztowana 19 grudnia w Teheranie pod zarzutem „ naruszenia prawa Republiki Islamskiej Iranu”.

 

CMWP SDP obejmuje monitoringiem sprawę red. Marka Poniedziałka zwolnionego przez „likwidatora” Radia Zachód

W związku z pozwem o uznanie wypowiedzenia za bezskuteczne, wniesionym przez red. Marka Poniedziałka przeciwko: Polskie Radio – Regionalna Rozgłośnia w Zielonej Górze „Radio Zachód” S.A., Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP objęło sprawę monitoringiem pod kątem przestrzegania praw człowieka i obywatela w zakresie wolności słowa. Opinia amicus curiae (przyjaciela sądu) CMWP SDP została wysłana do Sądu 20 grudnia b.r.  Według oceny CMWP SDP w niniejszym postępowaniu zachodzi zagrożenie naruszenia praw red. Marka Poniedziałka.

Sprawa dotyczy zwolnienia z pracy dziennikarza po postawieniu jego pracodawcy – Polskiego Radia – Regionalnej Rozgłośni w Zielonej Górze „Radio Zachód” S.A.  w stan pozornej likwidacji. Pismem z dn. 26 stycznia 2024 r. pracodawca – Polskie Radio – Regionalna Rozgłośnia
w Zielonej Górze „Radio Zachód” S.A. rozwiązał z Panem Markiem Poniedziałek umowę o pracę z zachowaniem okresu wypowiedzenia. Od tej decyzji pracownik wniósł odwołanie do sądu pracy, wnosząc o uznanie wypowiedzenia za bezskuteczne (względnie o przywrócenie do pracy) i żądając zabezpieczenia powództwa poprzez nakazanie pozwanemu dalszego zatrudniania powoda do czasu prawomocnego zakończenia postępowania.

Odnosząc się do zarzutów zawartych w treści wypowiedzenia, a także w odpowiedzi pozwanej spółki na pozew, CMWP pragnie zwróciło  uwagę na opisane poniżej  następujące aspekty sprawy.

Spółka „Polskie Radio – Regionalna Rozgłośnia w Zielonej Górze „Radio Zachód” S.A. hipotetycznie pozostaje w stanie likwidacji. Jednak mimo jej otwarcia, podejmowane działania zmierzają do restrukturyzacji Spółki, a nie do jej likwidacji. Wprawdzie w odpowiedzi na pozew Spółka wskazała iż dokonała formalnych czynności likwidacyjnych, co powód zakwestionował (jest to sporne między stronami i wymaga ustalenia przez sąd), ale przyznała równocześnie, że „kontynuuje jedynie bieżącą działalność i oczekuje na wytyczne właściciela”. Abstrahując od oceny samej decyzji o likwidacji, twierdzenie to jest wewnętrznie sprzeczne. Po otwarciu likwidacji uchwałą walnego zgromadzenia, jedynym logicznym rozwiązaniem powinno być jej przeprowadzenie i zakończenie, a nie „kontynuowanie bieżącej działalności i oczekiwanie na wytyczne właściciela”, bowiem właściciel nie może wydać żadnych innych „wytycznych” poza kontynuowaniem i zakończeniem likwidacji, chyba żeby uchylił swoją własną uchwałę w tej sprawie. Powyższe wskazuje, że celem pozwanej nie była likwidacja faktyczna (rzeczywista), ale restrukturyzacja i m. in. pozbycie się wybranych pracowników, w tym również powoda. W odpowiedzi na pozew Spółka sama przyznała, że rozwiązała umowę z 4 pracownikami, którzy mieli dopuścić się „poważnego naruszenia obowiązków pracowniczych”. W tym kontekście twierdzenie Spółki, jakoby otwarcie likwidacji było „samodzielną i wystarczającą przyczyną uzasadniającą wypowiedzenie”, jest niezgodne ze stanem faktycznym i prawnym.

Na gruncie utrwalonego orzecznictwa Sądu Najwyższego nie ulega wątpliwości, że likwidacja zakładu pracy może być przyczyną wypowiedzenia jedynie wówczas, gdy jest rzeczywista, a przede wszystkim gdy istnieje związek przyczynowy pomiędzy taką decyzją, a zwolnieniem konkretnego pracownika. Tymczasem w niniejszej sprawie  taki związek nie zachodzi, gdyż pracodawca zwolnił jedynie kilku pracowników i to tych, z którymi pozostawał w sporze. Udowadnia to też fakt, że w treści wypowiedzenia nie ograniczono się do wskazania likwidacji jako jedynej przyczyny, ale podano również inne przyczyny uzupełniające jakby z góry zakładając, że likwidacja sama w sobie dostateczną przyczyną nie jest. Zresztą łączne wysunięcie przez Spółkę jako przyczyny: likwidacji oraz nienależytego wykonywania obowiązków pracowniczych samo w sobie stanowi ewidentną niespójność.

Odrębną kwestią jest sprzeczność otwarcia postępowania likwidacyjnego z ustawą. Nadal bowiem obowiązuje art. 64 ust. 1 ustawy z dnia 29 grudnia 1992 r. o radiofonii i telewizji, z którego wynika, że szereg wymienionych tam podmiotów (w tym pozwana Spółka) istnieje z uwagi na obowiązek ustawowy, zatem do czasu zmiany lub uchylenia w/w przepisu nie może zostać zlikwidowana.  Kolejny aspekt sprawy to szczególna ochrona stosunku pracy powoda. Zgodnie z art. 32 ust. 1 pkt 1 ustawy z dnia 23 maja 1991 r. o związkach zawodowych,  pracodawca bez zgody zarządu zakładowej organizacji związkowej nie może „wypowiedzieć ani rozwiązać stosunku prawnego ze wskazanym uchwałą zarządu jego członkiem lub z inną osobą wykonującą pracę zarobkową będącą członkiem danej zakładowej organizacji związkowej, upoważnioną do reprezentowania tej organizacji wobec pracodawcy albo organu lub osoby dokonującej za pracodawcę czynności w sprawach z zakresu prawa pracy”. Nie ulega wątpliwości, że w chwili wręczenia mu wypowiedzenia umowy o pracę powód pełnił funkcje w  zakładowej organizacji związkowej i podlegał szczególnej ochronie. W tej sytuacji rozwiązanie z nim umowy bez zgody zarządu tej organizacji  stanowi rażące naruszenie przepisów prawa i przesądza o bezprawności wypowiedzenia. Należy podkreślić, że pozwana Spółka nie tylko takiej zgody  nie uzyskała, ale nawet o nią nie wystąpiła.  Jak wyżej wskazano, pozwana nie może się w niniejszej sprawie powoływać na likwidację zakładu jako podstawę do uchylenia szczególnej ochrony stosunku pracy powoda.

Kolejnym aspektem sprawy jest zarzut nienależytego wykonywania przez powoda obowiązków pracowniczych (niezachowywania standardów). Spółka powołała się na wymóg bezstronności, wyważenia, niezależności itp. a także zarzuciła iż powód miał tych standardów nie zachowywać, a nawet je łamać. Jednakże w treści wypowiedzenia zarzut ten został ujęty w sposób ogólnikowy, nie poparty żadnymi konkretyzowanymi faktami. W związku z tym powód w istocie nie wie, dlaczego został zwolniony z pracy, gdyż w wypowiedzeniu Spółka zawarła swoją subiektywną ocenę (opinię) na temat pracy powoda, zamiast wskazać prawdziwą, rzeczywistą i skonkretyzowaną przyczynę. Zarzuty te pozwana usiłuje skonkretyzować w odpowiedzi na pozew, co samo w sobie jest niedopuszczalne. Przy czym dodać należy, że jeśli chodzi o (podany ogólnikowo w wypowiedzeniu) zarzut krytyki pracodawcy i przełożonego na łamach portali internetowych, to do tej kwestii pozwany nawet w odpowiedzi na pozew się nie odniósł.

Odrębnym wątkiem jest powołanie się przez Spółkę na art. 21 ustawy o radiofonii i telewizji, zgodnie z którym publiczna radiofonia realizuje misję publiczną. W tej części ustawa odwołuje się do wymogu oferowania społeczeństwu zróżnicowanych programów cechujących się pluralizmem, bezstronnością, wyważeniem itp. Należy jednak podkreślić, że wymóg ten odnosi się do całościowo rozumianej publicznej radiofonii, natomiast
nie da się z niego wywodzić bezpośrednich obowiązków pracowniczych, gdyż te wymagałyby skonkretyzowania w umowie o pracę lub w zakresie obowiązków. To samo dotyczy też powołanego przez pozwaną Spółkę Rozporządzenia Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji z dnia 23 kwietnia 2003 roku w sprawie trybu postępowania w związku z przedstawianiem w programach publicznej Radiofonii i Telewizji stanowisk partii politycznych związków zawodowych i związków pracodawców w węzłowych sprawach publicznych. Już z samej nazwy tego aktu prawnego wynika, iż nakłada on obowiązki na Spółkę a nie bezpośrednio na powoda. Również w tym przypadku Spółka nietrafnie powołuje się na wymóg „przedstawiania przez publiczną radiofonię i telewizję stanowiska partii politycznych, związków i związków pracodawców” oraz że powinno to następować w sposób rzetelny i pluralistyczny. Nie negując zasadności tych wymogów podkreślić jednak należy, że przepisy te nie mogą mieć zastosowania do powoda, ponieważ adresatem wskazanej normy prawnej są jednostki publicznej radiofonii i telewizji, czyli pracodawcy, a nie bezpośrednio pracownicy.

Jednakże z punktu widzenia prawa pracy nie są kluczowe zarzuty które pozwana Spółka wysunęła wobec Powoda w odpowiedzi na pozew, ale fakt, że nie zamieściła ich w wypowiedzeniu umowy o pracę, ograniczając się w jego treści do gołosłownych i lakonicznych sformułowań. Prawdopodobnie pozwana zamierzała zostawić sobie w ten sposób „furtkę” do doprecyzowania wypowiedzenia w toku procesu. Tymczasem z utrwalonego rzecznictwa Sądu Najwyższego jednoznacznie wynika, że choć nienależyte wykonywanie obowiązków pracowniczych może stanowić przyczynę wypowiedzenia, to jedynie wówczas gdy zarzut ten został należycie skonkretyzowany. Wypowiedzenie powinno być uzasadnione i konkretne. Pozwana ograniczyła się jednak do ogólnikowych sformułowań, nie podając ani jednego konkretnego zarzutu. W konsekwencji dokonane wobec powoda wypowiedzenie umowy o pracę nie zawiera elementów niezbędnych na gruncie Kodeksu pracy oraz orzecznictwa i jako takie powinno zostać uznane przez Sąd za nieuzasadnione.

Odnosząc się do szczegółowych zarzutów zawartych w odpowiedzi na pozew, należy zwrócić uwagę twierdzenie Spółki, iż publiczne radio nie może działać w celu popierania czy propagowania określonych poglądów czy opcji politycznych i jednoczesnego krytykowania przeciwnych. O ile należy się zgodzić, że publiczne radio nie może być radiem partyjnym, o tyle z samego faktu jego „publiczności” nie można wywodzić, jakoby dziennikarze tegoż radia mieli obowiązek unikania dyskusji na tematy polityczne i nie mogli przy tym wyrażać swoich poglądów. Skoro przed zmianą koalicji rządzącej demokratyczno – liberalne media notorycznie zarzucały, że telewizja i radio działają w sposób jednostronny na rzecz poprzedniej władzy, trudno zrozumieć, dlaczego po zmianie tejże władzy Spółka przyjmuje a priori założenie, iż oferowane przez nią  poglądy są „niezależne”. Pozwana zarzuciła na przykład, że powód przedstawiał (rzekomo) w sposób korzystny informacje dotyczące partii rządzącej w latach 2015-2023 oraz skoncentrował się na krytyce i prezentowaniu w niekorzystny sposób informacji na temat partii (wówczas) opozycyjnych. Pomijając kwestię zasadności takiego zarzutu, należy zadać pytanie: czy gdyby powód postąpił odwrotnie tzn. krytykował ówczesną władzę i popierał opozycję, to jego przekaz byłby wg pozwanej Spółki „wyważony” i „pluralistyczny” i powód zachowałby pracę …. ? Wysuwając tego rodzaju zarzut, pozwana w istocie sama przeczy deklarowanej przez nią niezależności i stawia się w centrum politycznego sporu, pokazując że nie rozumie, czym w istocie jest pluralizm. Należy uznać za uzasadnione, aby w demokratycznym państwie prawa dziennikarz miał prawo krytykować czy to przedstawicieli opozycji, czy to urzędującej władzy i to również w ostry sposób.

Odnosząc się do wyeksponowanego przez pozwanego wymogu niezależności dziennikarskiej oraz rzekomego nieprzestrzegania go przez powoda, należy wskazać, że na etapie wprowadzania zmian w mediach publicznych, kluczowym decydentem ustanowiony został Minister Kultury Bartłomiej Sienkiewicz, jednym z czołowych polityków partii rządzącej (pełniący funkcję właściciela radia). Na portalu Wikipedia pod hasłem dotyczącym jego osoby przeczytać możemy: „polski historyk, publicysta i polityk. W latach 1990–2002 funkcjonariusz Urzędu Ochrony Państwa, oficer tej służby
w stopniu podpułkownika
.” To samo w sobie uzasadnia surową krytykę zmian wprowadzanych w mediach publicznych (niezależnie od tego, jak oceniać działania poprzedniej władzy w tychże mediach i jaką opinię na ten temat wyrażałby powód). Ponadto nawet „Gazeta Wyborcza” – generalnie sprzyjająca nowej władzy – w dn. 21.01.2024 r. piórem red. Artura Łukasiewicza poinformowała opinię publiczną bez ogródek, że „Likwidatorem publicznego Radia Zachód został Michał Iwanowski, związany z PO. Będzie łączył funkcje prezesa i redaktora naczelnego lubuskiej rozgłośni”:

Realna sytuacja w pozwanej Spółce wygląda więc tak, że polityk Platformy Obywatelskiej – podpułkownik służb specjalnych wprowadził do pozwanej Spółki likwidatora, którego media oceniają jako „związanego z PO”. W tym kontekście powoływanie się przez likwidatora, który przecież jest (na gruncie korporacyjnym) przedstawicielem nowej władzy, na wymogi w zakresie „niezależności” i „pluralizmu”, jest co najmniej mało wiarygodne.

Należy również wskazać, że analizowanie i roztrząsanie kwestii publicznych należy do ustawowych zadań radia, które analogicznie jak prasa, zgodnie z Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej korzysta z wolności wypowiedzi i urzeczywistnia prawo obywateli do ich rzetelnego informowania, jawności życia publicznego oraz kontroli i krytyki społecznej (art. 1 ustawy z dn. 26 stycznia 1984 r. – Prawo prasowe). W myśl art. 3 ustawy z dn. 29 grudnia 1992 r. o radiofonii i telewizji, do rozpowszechniania programów radiowych stosuje się przepisy prawa prasowego, o ile ustawa nie stanowi inaczej. Powód miał więc wszelkie prawa ku temu, aby poddawać krytyce działania rządu, czy tryb wprowadzania zmian w mediach publicznych (odrębną kwestią jest, czy i na ile faktycznie tak było).  Działanie takie leży w interesie społecznym, bowiem jednym z warunków prawidłowego funkcjonowania społeczeństwa obywatelskiego jest wolność słowa. Dlatego też pozwany powinien liczyć się z możliwością takiej krytyki, zamiast ją tłumić. W tym kontekście red. Markowi Poniedziałkowi nie można zarzucić niedopełnienia wymogów szczególnej staranności i rzetelności,  pluralizmu czy niezależności. Dodać należy, że jego zwolnienie z pracy stanowi poważne zagrożenie dla wolności słowa, gdyż powoduje tzw. efekt mrożący, odstraszając innych dziennikarzy od krytykowania władzy. Dziennikarze pełnią fundamentalną rolę w demokratycznym państwie prawa, a przestrzeganie zasady wolności słowa jest podstawą każdej demokracji.

Funkcję społecznego obserwatora niniejszego procesu z ramienia CMWP powierzono red.  Aleksandrze Tabaczyńskiej.

dr Jolanta Hajdasz, dyrektor CMWP SDP

sporządził: Michał Jaszewski, doradca prawny SDP

Adam Humer bijąc więźniarkę: „Nie wrócę do domu na kolację, bo jestem bardzo zajęty”

31 grudnia 1954 został zwolniony ze stanowiska wicedyrektora Departamentu Śledczego MBP, które pełnił od trzech lat. Adam Humer to synonim stalinowskiego zła – jeden z najbardziej wpływowych, a zarazem okrutnych ubeków. Był panem życia i śmierci wielu polskich patriotów. Jego nazwisko budziło wśród więźniów bezpieki powszechną grozę. Humer prowadził najważniejsze dla komunistycznej partii i państwa śledztwa polityczne.

To on nadzorował sprawy przeciwko powojennemu antykomunistycznemu podziemiu: czterem kolejnym zarządom Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość oraz trzem komendom Narodowych Sił Zbrojnych. To on rozpracowywał opozycyjne Polskie Stronnictwo Ludowe, przesłuchując jej prezesa Stanisława Mikołajczyka. Większość śledztw kończyła się wyrokami śmierci podczas sfingowanych procesów.

Ekspert od „prania mózgu”

Adam Humer zatwierdził akt oskarżenia wobec rtm. Witolda Pileckiego, zamordowanego następnie strzałem w tył głowy w więzieniu mokotowskim w Warszawie. Taka sama śmierć spotkała też przedwojennego polityka narodowego Adama Doboszyńskiego, nad którym Humer znęcał się ze szczególnym bestialstwem. Innego narodowca – Tadeusza Łabędzkiego 9 czerwca 1946 r. zakatował na śmierć, a jego ciało zostało następnie wywiezione potajemnie z aresztu przy ul. Rakowieckiej i zrzucone do bezimiennego dołu śmierci na warszawskiej „Łączce”.
Adam Humer osobiście torturował również więźniów-księży, w tym ordynariusza kieleckiego, biskupa Czesława Kaczmarka, któremu podczas pokazowego procesu komuniści zarzucili szpiegostwo na rzecz Stanów Zjednoczonych i Watykanu.
Tego, jak zniszczyć człowieka, uczył się w swojej prawdziwej ojczyźnie: ZSRS, zapewne w eksperymentalnej jednostce zajmującej się „praniem mózgu”: obozie NKWD nr 388 w Stalinogorsku (dziś Nowomoskowsk w środkowej Rosji).

Córka prawnika…

Adam Humer urodził się w 1917 r. w Camden w USA jako Adam Teofil Umer, w polsko-żydowskiej rodzinie Otylii i Wincentego. W bezpiece dochrapał się stanowiska wicedyrektora Departamentu Śledczego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego i stopnia pułkownika.
Ojciec Wincenty został zabity z wyroku Polskiego Państwa Podziemnego 31 maja 1946 r. w Kmiczynie na Lubelszczyźnie, gdzie jako przedstawiciel narzucanej Polakom, komunistycznej władzy przeprowadzał reformę rolną i agitował za referendum ludowym. Wtedy polscy niepodległościowcy wydali wyroki śmierci również na Adama i jego brata Edwarda, nie udało się ich jednak wykonać. Adam miał jeszcze dwie siostry: Wandę i Henrykę Umer – również komunistyczne działaczki PPR.
Tu dotykamy słynnych związków Magdy Umer z Adamem Humerem. Przypomnę Państwu takie oto oświadczenie piosenkarki: „Mój tata miał na imię Edward. Był prawnikiem i wspaniałym człowiekiem. Nie jestem córką Adama Humera i nie raz już odpowiadałam na to pytanie. A ponieważ wylano już na mnie z tego powodu wiadra pomyj, postanowiłam nie odpowiadać na żadne zaczepki. Lżona przez anonimowych korespondentów czuję się czasem, jakbym była córką Hitlera, Stalina, Berii i nie wiem kogo jeszcze…” Bez wątpienia córką Stalina Magda Umer nie jest, ale – jak sama napisała – Edwarda Umera, prawnika. Prawnikiem być może ojciec był, ale nade wszystko funkcjonariuszem zbrodniczej, powołanej przez Stalina Informacji Wojskowej. Czyli jednak nie tak daleko…

Obalić „pańską Polskę”

Już w czasie studiów Adam Umer wstąpił do Komunistycznego Związku Młodzieży Zachodniej Ukrainy, co po 1944 r. zaprowadziło go – w sposób dla funkcjonariuszy komunistycznych naturalny – do PPR i PZPR. Przed wojną był zaangażowany w zamachy na urzędników państwowych II Rzeczpospolitej, żołnierzy i oficerów Wojska Polskiego. Nie trzeba chyba dodawać, że była to działalność jednoznacznie antypolska.
Kiedy we wrześniu 1939 r. Tomaszów Lubelski, gdzie mieszkał, zajęli sowieci, Adam Umer mógł się ujawnić i oficjalnie wystąpić jako wróg Polski. Aby swoim kolegom-komunistom pomóc obalić „pańską, burżuazyjną Polskę”, razem z innymi członkami KZMZU zorganizował Powiatowy Komitet Rewolucyjny i został jego wiceprzewodniczącym. Po wyjeździe w połowie października 1939 r. do Lwowa wstąpił na kurs prawa na Uniwersytecie Lwowskim, gdzie m.in. został „brygadierem grupy propagandowej”. Od marca 1941 r. był członkiem Wszechzwiązkowego Leninowskiego Związku Młodzieży Komunistycznej we Lwowie.
Po powrocie do Tomaszowa Lubelskiego ukrywał się, a z chwilą sowieckiego „wyzwolenia” w 1944 r. organizował terenowe Rady Narodowe. W jednej z nich – Powiatowej Radzie Narodowej w Tomaszowie Lubelskim – został kierownikiem Wydziału Propagandy i Informacji.
W Tomaszowie Lubelskim również – 12 września 1944 r. – rozpoczął „służbę” w bezpiece. Wtedy jeszcze używał rodzinnego nazwiska Umer. W tomaszowskim UB pracował razem ze wspomnianym młodszym bratem Edwardem Umerem. Walczyli z „bandami”, czyli niepodległościowym podziemiem. Po nieudanym zamachu podziemia na ich szefa – Aleksandra Żebrunia, Umerowie przenieśli się do Lublina. Tu też zwalczali „bandy”. Od września 1944 r. do lutego 1945 r. Adam Umer był kierownikiem sekcji śledczej Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie.

„Niedozwolone metody”

Potem bracia przenieśli się do Warszawy. Obaj, jako wybitni specjaliści od łamania kręgosłupów, bez trudu znaleźli pracę w centrali resortów siłowych. Edward Umer trafił do Informacji Wojskowej, Adam Umer do Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Wtedy, zapewne po to, aby zmylić trop zamachowców, ten drugi do nazwiska dodał sobie „H” i został Humerem. W stolicy dochrapał się stanowiska wicedyrektora Departamentu Śledczego MBP. Nie prowadził wyłącznie pracy „biurowej”, czyli przesłuchań. Prócz zwalczania „reakcyjnego podziemia” był obecny np. podczas tzw. pogromu kieleckiego w lipcu 1946 r. – prowokacji sowieckich służb specjalnych mającej pokazać światu, że Polacy to antysemici.
Józef Dusza, inny ubecki kat w randze podpułkownika, tak zeznawał o stalinowskich metodach śledczych: „Od chwili, gdy zacząłem pracować na Mokotowie, zetknąłem się z faktami bicia więźniów. (…) Tych metod nauczyłem się od swych przełożonych, którzy sami bili więźniów. Przychodzili oni w czasie przesłuchań i sami bili oraz dawali nam polecenia bicia więźniów. Byli to między innymi Różański, Czaplicki, Humer, Serkowski, Imiołek vel Śliwa i wielu innych, których nazwisk nie pamiętam. Były wypadki, których dokładnie nie pamiętam, że już na Koszykowej przywożono pobitych więźniów. Wszyscy oficerowie śledczy stosowali w różnych fazach i różnych rozmiarach niedozwolone metody. Taka była atmosfera i takie nastawienie otrzymywaliśmy od swoich przełożonych”.
Katowany w śledztwie as polskiego lotnictwa, Stanisław Skalski, zapamiętał: „Wszedł z różnego kalibru gumami major Szymański. Midro, Szymański, Serkowski i Humer znęcali się nade mną. Bity od pięt do głowy straciłem poczucie czasu. Nagi znalazłem się w odchodach karceru”.

Śledztwo trwało przez dwa lata

Adam Humer prowadził również sprawę narodowca Adama Doboszyńskiego. Potem zeznawał przeciwko niemu przed stalinowskim sądem, potwierdzając, że „osobiście przesłuchiwał” oskarżonego. Stwierdził, że Doboszyński początkowo „był arogancki i odmawiał zeznań”, ale w końcu, przytłoczony wiedzą i dociekliwością śledczych, musiał powiedzieć prawdę. Po przyznaniu się do winy Doboszyński miał się zwierzyć Humerowi: „Jestem szczęśliwy, że mogę po tylu latach zrzucić nareszcie ten kamień z serca, zrzucić z siebie tę zmorę, która mnie dręczyła przez szereg lat”.
Przed sądem Doboszyński zupełnie inaczej opisywał śledztwo nadzorowane przez Humera: „Przyszedł moment, że władze śledcze wysunęły zarzut mojej współpracy z wywiadem niemieckim, jak wnioskowałem, opierając się na fałszywych zeznaniach Kowalewskiego [„agent celny”, czyli kapuś w celi]. Przez dłuższy czas opierałem się i nie chciałem się przyznać do tego faktu, który nie jest prawdą. W miarę moich rozmów z oficerami śledczymi przekonałem się, że władze śledcze mają całą koncepcję mojej współpracy. […] Walczyłem dalej. Wtedy rozpoczęła się na mnie presja fizyczna […] 4 doby byłem bity i męczony bez przerwy. […] Po tych 4 dobach widząc, że wyjdę z tych męczarni w najlepszym dla mnie razie ze zdrowiem zrujnowanym tak, że nawet wyrok uniewinniający będzie dla mnie bez wartości […] postanowiłem przyznać się do czynów niepopełnionych. […] Śledztwo trwało przez dwa lata. Musiałem brnąć dalej i komponować, bo byłem zagrożony w każdej chwili tym, że ponownie zaczną się represje”.
Jadwiga Malkiewiczowa (siostra Doboszyńskiego, więziona na Mokotowie w ramach odpowiedzialności rodzinnej i bardzo brutalnie traktowana), w książce „Wspomnienia więzienne” napisała: „Widząc przed sobą mikrofony [na sali sądowej], Adam wierzył, być może, że radio transmituje w całości jego słowa [przekazy radiowe, podobnie jak późniejszy stenogram z procesu, też zostały spreparowane]”.

„Odpowiedzialności nie ponosi”

Humer został zwolniony ze stanowiska 31 grudnia 1954 r., a z resortu 31 marca 1955 r. W piśmie płk Mikołaja Orechwy, dyrektora kadr MBP z 8 stycznia 1955 r. czytamy: „Ppłk Humer był długoletnim V-Dyrektorem Departamentu Śledczego w b. MBP i na nim ciąży odpowiedzialność za wadliwe metody w pracy oraz wszystkie braki tamtego odcinka. Jednak jak ustaliła Komisja wyłoniona przez Biuro Polityczne KC PZPR ppłk Humer za niedozwolone metody w śledztwie osobiście odpowiedzialności nie ponosi.” Czyli sprawę zbrodni Adama Humera zamieciono pod dywan, a wiadomo, że nie tylko tolerował znęcanie się nad aresztowanymi, ale znęcał się nad nimi osobiście.
Po zwolnieniu z bezpieki Humer został przeniesiony do Ministerstwa Rolnictwa, w którym pracował na stanowisku starszego radcy w Gabinecie Ministra. Szybko wrócił jednak do resortu (przemianowanego z UB na SB), pełniąc funkcję oficjalnego doradcy, specjalizującego się w zwalczaniu polskiego ruchu narodowego.
Władze PRL odznaczyły go Krzyżem Kawalerskim i Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Otrzymywał emeryturę dla zasłużonych, cieszył się przywilejami kombatanckimi.

Zepsuci do szpiku kości bandyci

W 1992 r. został tymczasowo aresztowany, a dwa lata później skazany na dziewięć lat więzienia za wymuszanie zeznań torturami. III RP udowodniła mu udział w wielu przesłuchaniach, upokarzanie, głodzenie i torturowanie więźniów politycznych. Zeznająca na procesie szyfrantka AK Maria Hattowska zapamiętała, jak Humer kopał ją i bił nahajką zakończoną metalową kulką w krocze. Po 150 uderzeniach w nerki zmęczył się i oddał narzędzie innym, by bili ją dalej. W trakcie innego przesłuchania – zeznawała – zadzwonił telefon, Humer podniósł słuchawkę i powiedział, że nie wróci do domu na kolację, bo jest bardzo zajęty. Po chwili znów przystąpił do bicia. Będącą już w agonii dziewczynę cudem odratował lekarz. Oczywiście Humer utrzymywał, że w przesłuchaniu Hattowskiej nigdy nie brał udziału.
W 1996 r., po apelacji złożonej przez obrońców, Sąd Wojewódzki w Warszawie (drugiej instancji) zmniejszył mu wyrok do siedmiu i pół roku więzienia. Okazało się, że zgodnie z kodeksem karnym z 1932 r., który obowiązywał również w latach 50., kiedy oskarżony popełnił zarzucane mu przestępstwa, jest to najwyższa kara, jaką mógł otrzymać.
Dokumentalistka Alina Czerniakowska, która filmowała proces Adama Humera, wspomina: „Napluł mi na kamerę, mam taki kadr. Jak byli funkcjonariusze UB wychodzili z sądu, to ludzie ustawili się szpalerem i mówili o nich, że to są bandyci, łobuzy. Humer był cyniczny, machnął ręką, że jego to w ogóle nie obchodzi. Oskarżycielem posiłkowym była wtedy pani mec. Izabela Skorupkowa. Powiedziałam jej wtedy, może naiwnie, że w każdym z tych zbrodniarzy, Humerze i kolegach jest jakaś odrobina człowieczeństwa, że wiedzą, że robili źle. Ona mi odpowiedziała, że tam nikogo takiego nie ma, że oni są do szpiku kości zepsuci, że to są bandyci, którzy dziś zrobiliby to samo.”
Adam Humer, jako jeden z nielicznych ubeckich oprawców, trafił na krótko za kraty: na Rakowiecką, do swojego dawnego gabinetu. Niektórzy funkcjonariusze więzienni nadal zwracali się do niego per „dyrektorze”. Zmarł 12 listopada 2001 r. podczas przerwy w odbywaniu kary, w swoim mieszkaniu przy ul. Marszałkowskiej, nieopodal Placu Unii Lubelskiej.

Europejska Federacja Dziennikarzy potępia likwidację TV Biełsat!+ Dokumenty i protesty SDP (EN)

5 grudnia władze Europejskiej Federacji Dziennikarzy wydały oświadczenie w sprawie likwidacji  TV Biełsat. Przywołano w nim stanowisko Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. EFJ potępia  działania obecnego kierownictwa TVP w stosunku do dziennikarzy TV Biełsat . Poniżej publikujemy tłumaczenie oświadczenia: 

Polska: władze i kierownictwo muszą zaprzestać wywierania presji na dziennikarzy Biełsatu

Europejska Federacja Dziennikarzy (EFJ) stanowczo potępia wewnętrzną presję wywieraną na dziennikarzy w Belsacie , białoruskojęzycznym kanale telewizyjnym działającym z Polski, po restrukturyzacji kanału. Kanał jest spółką zależną TVP , polskiego nadawcy publicznego. Przekształcenie Belsatu w białoruską redakcję „Centrum programów obcojęzycznych TVP” musi zostać przeprowadzone w taki sposób, aby zachować pełną niezależność redakcji i jej możliwości operacyjne, które zostały w dużej mierze naruszone.

Po ogłoszeniu drastycznych cięć budżetowych i restrukturyzacji, które poważnie ograniczą zdolność produkcyjną i autonomię kanału Biełsat, polskie władze podjęły decyzję o zastąpieniu dyrektora kanału Aliaksieja Dzikawickiego , który postanowił odejść po 17 latach służby, Aliną Kouszyk , członkinią gabinetu cieni Swiatłany Cichanouskiej, 15 listopada 2024 r.

Po przeprowadzeniu wywiadu z nowym dyrektorem, szef białoruskiej redakcji Biełsat Igor Kulej został odwołany ze stanowiska, a dziennikarz, który przeprowadził wywiad, Siarhiej Padsasonny , został niesłusznie obwiniany i zastraszany.

W sierpniu największe białoruskie organizacje medialne, Białoruskie Stowarzyszenie Dziennikarzy (BAJ) i Press Club Belarus,  wysłały  list do polskiego premiera Donalda Tuska z prośbą o zachowanie Biełsatu. Pomimo tego apelu, według naszych informacji, pojemność nadawcza Biełsatu zostanie zmniejszona z 18 godzin dziennie do 6 godzin dziennie, a redakcja Biełsatu zostanie połączona z redakcją TVP World.

„Przy rocznym budżecie zredukowanym do 4,2 mln euro kanał Biełsat stoi w obliczu faktycznej likwidacji” – powiedziała  Jolanta Hajdasz , prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich (SDP). „Po 18 latach istnienia jedyny niezależny białoruski kanał informacyjny, który powstał w celu wzmocnienia ideałów wolnej i demokratycznej Białorusi, przestaje istnieć”. SDP wydało we wtorek oświadczenie wzywające TVP „do podjęcia natychmiastowych działań w celu utrzymania działalności Biełsatu”. Kolejna polska organizacja zrzeszona w EFJ, Towarzystwo Dziennikarskie , spotka się w najbliższych dniach z dyrektorem TVP World Michałem Broniatowskim, aby dowiedzieć się więcej o przyszłości i niezależności Telewizji Biełsat.

EFJ uważa, że ​​utrata autonomii kanału i drastyczne ograniczenie jego przepustowości, jeśli się potwierdzi, będzie miało niszczycielski wpływ na zdolność Biełsatu do przekazywania wiadomości Białorusinom, dla których kanał ten jest jedyną dużą niezależną stacją nadawczą publikującą w formacie wideo.

„Restrukturyzacja Biełsatu nie może być wykorzystywana jako pretekst do nieuzasadnionych sankcji i zastraszania dziennikarzy” – powiedział Sekretarz Generalny EFJ Ricardo Gutiérrez . „Te niedopuszczalne naciski muszą natychmiast ustać. Wzywamy polskie władze i nowe kierownictwo Biełsatu do powstrzymania się od represji wobec dziennikarzy, którzy wykonują jedynie swoją pracę, i do zachowania niezależności i autonomii Biełsatu, pomimo poważnego ograniczenia jego zdolności”.

Oryginalna wersja oświadczenia EFJ: TUTAJ

Komentarz Prezes SDP i dyrektor CMWP SDP Jolanty Hajdasz w sprawie likwidacji Biełsatu

Prezes SDP JOLANTA HAJDASZ o likwidacji BIEŁSATU: (…) historia i państwo polskie rozliczą likwidatorów z TVP

Protest CMWP SDP przeciwko likwidacji TV Biełsat (Polish and English version)

Fot. Wikipedia

TADEUSZ PŁUŻAŃSKI: Prześladowcy księdza Isakowicza-Zaleskiego bezkarni

3 grudnia 1985 r. w Krakowie funkcjonariusze komunistycznej bezpieki brutalnie pobili księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego. Nigdy nie odpowiedzieli za swoje czyny. Więcej – w dokumencie, który lata temu pokazała telewizyjna „Jedynka”, ubecy chwalili się tym, jak znęcali sie nad kapelanem „Solidarności” z Nowej Huty.

Na ekranie kilku mężczyzn i dwie kobiety opowiadali o swojej pracy, że była normalna – jak wiele innych, Że mieli dużo swobody, możliwości działania, nikt ich do niczego nie zmuszał. Żyć nie umierać. Nieczęsto spotyka się tak szczęśliwych ludzi.

Co to za osoby? Pracownicy Departamentu IV Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, którzy zajmowali się zwalczaniem Kościoła (najbardziej „zasłużona” w tym dziele była założona w 1973 r. komórka D – od słowa „dezintegracja”, pracował w niej jeden z winnych śmierci ks. Jerzego Popiełuszki Grzegorz Piotrowski). W dalszej części SB-ecy bezceremonialnie twierdzili, że nie szkodzili Kościołowi, a przeciwnie – działali dla jego dobra, porządkując szeregi. Poprawiali poziom życia współpracującym z nimi księżom. Szczyt zakłamania i chamstwa.

Fuszerka Piotrowskiego…

Obok wstrząsających scen znęcania się nad kapłanem, widzieliśmy butę prześladowców. O księdzu Zaleskim mówili: nie był żadną ważną osobą w Kościele, a teraz chce zrobić z siebie bohatera (dla przypomnienia – ksiądz badał inwigilację krakowskiego Kościoła przez SB).

Najbardziej brutalnym stwierdzeniem było zdanie o zabójstwie ks. Jerzego Popiełuszki: Jak taki doświadczony funkcjonariusz Piotrowski mógł zrobić taką fuszerkę? Esbecy mówili to wszystko beznamiętnie, bez cienia wątpliwości, jakichkolwiek wyrzutów. Mówili przede wszystkim ze świadomością, że za swoje słowa, a – co gorsza – czyny nie ponoszą i nie poniosą żadnej odpowiedzialności. Jakby byli tylko świadkami wydarzeń.

Związek przestępczy

Ze ściganiem komunistycznych przestępstw w pooskragłostowej Polsce jest niestety fatalnie. Od wielu lat prokurator Andrzej Witkowski bada funkcjonowanie w latach 1956-1989 w strukturach MSW związku przestępczego, który dopuszczał się zbrodni i zabójstw na działaczach opozycji politycznej i duchowieństwa. Związek był – jak często eufemistycznie się to nazywa – kierowany przez osoby zajmujące najwyższe stanowiska państwowe. Zamiarem śledztwa prowadzonego przez prokuratora Witkowskiego, jeszcze w ramach Instytutu Pamięci Narodowej, było ustalenie zarówno bezpośrednich sprawców morderstw (takich jak Grzegorz Piotrowski i inni funkcjonariusze Departamentu IV), jak i ich mocodawców.

Już w 1991 r. prokurator Witkowski chciał objąć zarzutami tow. Jaruzelskiego i Kiszczaka i… został nagle odsunięty od sprawy. Do śledztwa wrócił po 10 latach, w 2001 r. jako prokurator lubelskiego IPN, prowadzący śledztwo w sprawie okoliczności śmierci ks. Popiełuszki. W wywiadzie zamieszczonym w „Biuletynie IPN” (styczeń 2003 r.) ujawnił notatkę znalezioną w dokumentach Urzędu ds. Wyznań z sierpnia 1984 r., w której Jaruzelski polecił „wzmóc działania wobec ks. Popiełuszki”. Po tego typu stwierdzeniach Witkowskiego ponownie odsunięto.

Tylko wykonawcy

To jedna z niewielu po 1989 r. prób ścigania komunistycznych decydentów. Efekt jest taki, że przez lata nie udało się osądzić głównych rozgrywających PRL-owskiego systemu zniewolenia i bezprawia: komunistycznych generałów – Jaruzelskiego, Kiszczaka i Milewskiego (Mirosław Milewski – dla mniej wtajemniczonych – wysoki funkcjonariusz MSW, w 1981 r. szef resortu, związany m.in. ze słynną aferą „Żelazo” – o czym niżej). Prowadzono przeciwko nim wieloletnie, żmudne śledztwa, kierowano do sądu akty oskarżenia. I co? I nic. Właśnie tak było w sprawie wprowadzenia stanu wojennego, pacyfikacji śląskich kopalń, czy – jak w przypadku Milewskiego – proces o wydanie w 1947 r. w ręce NKWD żołnierza AK, który trafił następnie na 12 lat do łagru (Milewski został uniewinniony, gdyż sąd nie był pewny, czy ówczesny Milewski i dzisiejszy Milewski to ta sama osoba).

Potem komunistyczni generałowie przychodzili, lub nie na rozprawy sądowe (często byli w tym czasie chorzy). W jednej takiej sprawie – o przyczynienie się do śmierci 9-ciu górników w kopalni „Wujek” i ciężkiego zranienia 25-ciu w kopalni „Manifest Lipcowy” Sąd Okręgowy w Warszawie skazał co prawda tow. Kiszczaka na cztery lata więzienia. I co? I nic. Precedensowy wyrok okazał się martwy, zresztą na mocy jakiejś dziwnej amnestii karę od razu zmniejszono o połowę. Apelacja potwierdziła, że Kiszczak na odsiadkę jest zbyt stary i chory.

Smutna konkluzja jest taka: Jeśli w dzisiejszej Polsce kogokolwiek dopada karząca ręka sprawiedliwości to tylko okrutnych, ale jednak podrzędnych wykonawców. I to, sądząc po filmie o księdzu Zaleskim, nie wszystkich.

Bezpieczeństwo państwa

Co więcej. Wspomniani komunistyczni generałowie mieli również powiązania agenturalne, co godziło w bezpieczeństwo państwa. Tow. Jaruzelski został – rzecz jasna całkowicie bezpodstawnie – „oskarżony” o współpracę z wojskową bezpieką, czyli Informacją Wojskową, jako agent „Wolski” (a propos Informacji – szef jej najokrutniejszego pionu – Oddziału Śledczego, Władysław Kochan – żył do 2008 r. w Warszawie przez nikogo nie ścigany).

Tow. Kiszczak był związany z Informacją od końca 1945 r. Tow. Milewski miał kontakty nie tylko z „naszymi” służbami, ale również z tymi zza Buga. Wystarczy przywołać znany przecież fakt, że w 1980 r. zawiózł do Moskwy szefowi KGB Andropowowi listę osób przewidzianych do internowania po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce.

Wszyscy trzej komunistyczni generałowie stali za prześladowaniami księży (a przynajmniej o tym wiedzieli) i innymi zbrodniami PRL-u. Od dawna nazwisko Milewskiego pojawia się – obok Jaruzelskiego i Kiszczaka – w kontekście zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki. I trudno było dać wiarę tow. Milewskiemu, który do końca twierdził, że o istnieniu w MSW komórki D dowiedział się już po odejściu z resortu.

Przedawnione „Żelazo”

Komunistyczny generał Mirosław Milewski – jeśli w ogóle jest kojarzony – to ze wspomnianą już aferą „Żelazo”, za którą w latach 80. usunięto go z PZPR, a nawet na krótko aresztowano (co rzecz jasna nie powoduje, że jest ofiarą komunizmu, a najwyżej frakcyjnych walk wynikających z sowieckiej mądrości etapu). W III RP na temat tej mrocznej afery PRL-u również powstał film. Tu też – jak w dokumencie o ks. Isakowiczu-Zaleskim – oddano głos przestępcom. Tym razem przed kamerą wypowiadał się Mieczysław Janosz – jeden z trzech braci-przestępców, którzy w latach 70., na zlecenie I Departamentu MSW przemycili do Polski z Europy Zachodniej zrabowane przez siebie pieniądze, złoto, kamienie szlachetne i dzieła sztuki. Ich „opiekunowie” z bezpieki pozwolili im użyć do tego „wszelkich możliwych środków”.

Szefem I Departamentu był wówczas tow. Mirosław Milewski, a dzięki kosztownościom finansowano potem działalność wywiadu PRL. Przez większość filmu Mieczysław Janosz, filmowany m.in. ze strzelbą na polowaniu, wyrażał żal – nie ze względu na swoje przestępstwa, ale dlatego, że on i jego dwaj bracia – Jan i Kazimierz zostali „oszukani” przez MSW i partię. Opowiadał, że z ogromnego łupu Janosze mieli dostać połowę, a przypadło im zaledwie 30 kg., czyli z większą całością – nie wiadomo, co się stało. Tak więc na ekranach telewizorów przestępca, który powinien być sądzony, ubolewał, że większość dowodów jego zbrodni gdzieś się zapodziała. Znów żadnego wyznania win, żadnej skruchy. Ale cóż. Janosz przywykł do bezkarności.

W PRL-u działalność jego i braci (nie tylko napady rabunkowe i kradzieże, ale także inne akty przestępcze, w tym morderstwa) była kryta przez partię i „opiekujące się” nimi służby. W III RP też miał pewność, że włos mu z głowy nie spadnie. Zarzuty bowiem, traktowane jako przestępstwa pospolite, przedawniły się.

Prowadzone w połowie lat 80. śledztwo w sprawie afery „Żelazo” nic nie dało, bo dać nie mogło – prócz kilku nagan i upomnień oraz odsunięcia od głównego nurtu czerwonego koryta tow. Mirosława Milewskiego. Nadzorował je bowiem tow. Czesław Kiszczak. W latach 90. ubiegłego wieku ponownie badano tę sprawę. Z podobnym, jak wcześniej, skutkiem. Umieszczonych w areszcie Janoszów zwolniono.

Mocodawcy

W III RP główny nurt dyskusji o złowrogiej a przede wszystkim przestępczej działalności komuny podryfował w kierunku tajnych współpracowników. Byli tacy, wpływowi i narzucający ton, którzy chcieli, abyśmy zapomnieli o mocodawcach. Abyśmy zapomnieli, kto stał na straży „ludowej” władzy, kto ją utrwalał i jej bronił, kto decydował o zniewoleniu i bezprawiu. W końcu: czemu i komu służył IV Departament MSW, oraz inne zbrodnicze departamenty i formacje.
Dziś należy mieć nadzieję, że realny i poważny problem, jakim byli kapusie-donosiciele bezpieki nie przesłoni zbrodniczej działalności ludzi z PZPR i resortów siłowych: MBP (później MSW), Informacji Wojskowej (WSW, likwidowane potem Wojskowe Służby Informacyjne). Że mówiąc o współpracownikach będziemy także mieli więdzę o roli i „zasługach” pracowników służb specjalnych i aparatu terroru. To nasz obowiązek, szczególnie wobec braku możliwości osądzenia nieżyjących w większości zbrodniarzy, aby pamiętać zarówno o wykonawcach, czyli – w przypadku represjonowanych i mordowanych księży – funkcjonariuszach Departamentu IV MSW, jak i ich mocodawcach, czyli przywódcach komunistycznej partii i państwa.

Donald Tusk przeciwko red. Tomaszowi Sakiewiczowi w sporze o okładkę Gazety Polskiej – monitoring CMWP SDP

Porozumienie w tej sprawie byłoby „fajnym rozwiązaniem”  na zewnątrz, widzę że jest szansa na porozumienie stron – powiedział sędzia Rafał Sebastian Wagner  podczas kolejnej rozprawy w procesie cywilnym, jaki Donald Tusk wytoczył Tomaszowi Sakiewiczowi, redaktorowi naczelnemu tygodnika „Gazeta Polska” oraz jego wydawcy Niezależnemu Wydawnictwu Polskiemu. Przewodniczący Platformy Obywatelskiej zarzuca redaktorowi naczelnemu „Gazety Polskiej” naruszenie dóbr osobistych, domaga się od niego publikacji wielokrotnych przeprosin na łamach mediów tradycyjnych i społecznościowych oraz po 100 tysięcy złotych odszkodowania zarówno od red. Sakiewicza, jak i pozwanego wydawnictwa z powodu okładki tygodnika „Gazeta Polska” z jego wizerunkiem z podpisem „Gott mit uns”.  Rozprawa odbyła się 29 listopada przed Sądem Okręgowym w Warszawie . Sprawa jest objęta monitoringiem CMWP SDP.

Sprawa dotyczy okładki tygodnika z 20 lipca 2022 r.  na której zdaniem pozwanego opublikowano jego wizerunek „w sposób bezpodstawnie sugerujący wrogą, nawiązującą do neonazistowskiej propagandy”. Ukazany na niej lider PO ma zaciśniętą pięść i jest opatrzony napisem Gott mit uns. Poniżej znajduje się dopisek: Słowa Donalda Tuska: „Wierzysz w Boga, nie głosujesz na PiS” to odpowiednik pruskiego „Gott mit uns”, obecnego na klamrach niemieckich pasów. Padły, gdy polski rząd wspiera Ukrainę w walce pod innym starym hasłem: „W imię Boga za wolność naszą i waszą”.

Nie jestem prawnikiem, nie znam praktyki, nie chcę oceniać, czy 100 tys. zł to za dużo, czy za mało. Nie ukrywam, że wolałbym mieć wewnętrzne przekonanie, że ten pozew będzie miał jakiś skutek, przynajmniej pobudzenia do refleksji .  Okładka, która przedstawia mój wizerunek, który został w ten sposób spreparowany, była w mojej ocenie przekroczeniem granicy akceptowalnej krytyki w debacie publicznej — mówił Donald Tusk. Nie byłem zaskoczony, że Donald Tusk wytacza mi proces, byłem zaskoczony, że wytacza za tę okładkę. Świadczy to o wysokiej nie powadze urzędu, który teraz sprawuje. On nie rozumie, że premier nie może pozywać za satyrę, nie dlatego, że polityk powinien mieć grubą skórę, nie dlatego, że narusza wolność słowa, tylko dlatego, że kompromituje państwo polskie. Robiąc taki proces, wiedząc, że idzie po władzę, ośmiesza państwo polskie – powiedział podczas tzw.wolnego wystąpienia w sądzie redaktor naczelny „Gazety Polskiej’, Tomasz Sakiewicz.

Stało się coś bardzo złego w życiu publicznym po wypowiedzi premiera tej dotyczącej katolików  „jeśli jesteś chrześcijaninem, nie głosujesz na PiS” Okładka tygodnika była odpowiedzią na to głoszone przez Donalda Tuska zdanie. Stało się coś naprawdę złego – odebraliśmy tysiące, smsów, maili, telefonów, ludzi oburzonych, którym było po prostu przykro, że ktoś, kto w swoim programie politycznym ma bardzo wiele ostrzy skierowanych przeciwko ideologii chrześcijańskiej, filozofii, temu, co głos kościół, nagle pozbawia prawa bycia osobą wierzącą, katolickim, tym, którzy akurat się przywiązują do tych wartości – mówił Tomasz Sakiewicz. – Można było na to zareagować stanowczym protestem, wykazywać niestosowność tych stwierdzeń, absurdalność, kłamstwo. Postanowiliśmy zareagować humorem, wyśmiać to. Wyśmiać tak, jak wszystkie pokraczne postaci w historii, które przypisywały sobie prawo do dysponowania Panem Bogiem. Panem Bogiem dysponuje tylko Pan Bóg, bez znaczenia, jakie są poglądy osób uczestniczących w sporze. Postanowiliśmy to wyśmiać, zrobiliśmy z tego zwykłą satyrę. Ta okładka to kompilacja różnych cech, które można spotkać, poprzez obserwację sprzecznych ze sobą ideologii, a już najmniej w nazistowskiej. Tak się tworzy satyrę, doprowadza się coś do absurdu, to ma wywołać uśmiech, rozładować emocje – mówił Tomasz Sakiewicz.

Po wysłuchaniu obu stron sędzia prowadzący sprawę zaproponował, aby Donald Tusk i Tomasz Sakiewicz wraz ze swoimi pełnomocnikami spróbowali wypracować ugodę w tej sprawie i zakończyć spór. Strona powodowa jest otwarta na rozwiązania ugodowe, jeśli padnie słowo przepraszam – powiedział mecenas reprezentujący Donalda Tuska. Tak widzę możliwość ugody, wyciągam dłoń do Premiera, szczególnie że zbliża się okres świąteczny. Mieliśmy na celu satyrę, chcieliśmy wyśmiać jego poglądy na temat tego, na kogo może głosować wierzący człowiek. Satyra nie kłamie, satyra wyolbrzymia tylko niektóre cechy – powiedział Tomasz Sakiewicz.  Obie strony przystały na propozycję sędziego. Jeśli dojdzie do ugody, zostanie ona zawarta przed sądem 19 grudnia br. Jeśli strony nie dojdą do porozumienia, tego samego dnia sąd wysłucha mów końcowych i wyda wyrok.

Sprawa jest objęta monitoringiem CMWP SDP od marca 2023 r.

CMWP SDP obejmuje monitoringiem sprawę z powództwa Donalda Tuska przeciwko Tomaszowi Sakiewiczowi

Zdj. Kadr z filmu Lalka Wojciecha Jerzego Hasa - Mariusz Dmochowski (od lewej) i Beata Tyszkiewicz

WALTER ALTERMANN: „Zwizualizowana” rzeczywistość skrzeczy, czyli mędrców literatury przepowiadanie

Zwizualizował sobie położenie kul i zauważył dobrą bilę… – mówi o snookerzyście (snukerzyście -wygląda to źle, zatem napisałem z angielska) sprawozdawca meczu bilardowego. A chodzi mu (sprawozdawcy) o to, że zawodnik dokonał przeglądu pola i dostrzegł, zauważył, że jest szansa na dobre zagranie.

Wizualizacja robi ostatnimi laty zawrotną karierę. W znaczeniu podstawowym znaczy tyle, że mamy do czynienia z rysunkowym, graficznym przedstawieniem danych, z makietą projektu budowlanego, rysunkowymi planami jakiegoś obiektu, który ma dopiero powstać. Bywa też wizualizacja przez wyświetlenie na monitorze komputera lub na ekranie, z pomocą rzutnika. Tak może być.

Natomiast okropnością jest zastępowanie dobrych, starych słów nowoczesną wizualizacją. Te stare słowa to zobaczyć, obejrzeć, dostrzec, zauważyć. Marnie to o nas świadczy, że rzucamy się z dygotem na nowe obce słówka. Niestety dla wielu z nas wszystko co obce jest lepsze. A pisał Słowacki o Polsce: „Pawiem narodów byłaś i papugą”. A że wieszczem był, to miał rację i przewidywał nam marną przyszłość.

Innowanie

Czytam w Internecie, w tytule reklamy pewnego kosmetyku; „Innowuj z nami”. I mamy koszmarek językowy, biorący się zapewne z okropnego tłumaczenia polskiej angielszczyzny. Może nawet przez sztuczną inteligencję.

Mamy w języku polskim przyswojony rzeczownik innowacja. Mamy także utworzony od innowacji przymiotnik innowacyjny. Tak to poszło. Jednakże nie mamy urobionego jeszcze (na szczęście) od innowacji czasownika. Zatem nie można powiedzieć, że można innowować, bo język polski takich operacji nie znosi. Tradycją języka polskiego jest bowiem opisowość i cechuje go dwu-wyrazowość w takich przypadkach. Zatem trzeba było napisać: bądź z nami innowacyjny, bądź innowacyjny.

Żeby dobitniej to wytłumaczyć. Mamy rzeczownik samolot i mamy lataj samolotem, ale nie mamy samolotuj. Mamy rzeczownik tramwaj i czasownik jedź tramwajem, ale nie mamy tramwajuj. Mamy rowery i jedź rowerem, ale nie mamy roweruj.

Kiedyś było pięknie, bo na określenie tego, co dzisiaj nazywa się innowacją, było nowatorstwo. Co jest dobrym tłumaczeniem. I komu to przeszkadzało?

Z czym nie może się pogodzić minister

Nie może się państwo pogodzić na to… – powiedział na konferencji prasowej Tadeusz Siemoniak, Minister Spraw Wewnętrznych i Administracji. Konferencja odbyła się 15 XI 2024 roku, a była poświęcona zmianom w prawie drogowym.

Niestety minister, który obiecuje lepsze prawo, sam mówi marnie. A zakładam, że ktoś kto umie mówić poprawnie, ten również zaproponuje poprawne (przynajmniej) prawo.

Rzecz w tym, że stałym związkiem syntaktycznym języka polskiego jest „zgodzić się na to”, a zwrot „pogodzić się na to” jest błędem. Owszem, mamy zwrot „pogodzić się z tym”. Jednak figlarne łączenie tych dwu zwrotów jest niedopuszczalną figlarnością.

Mędrcy nieczytani

Mędrców, a mamy takich w naszej historii, czcimy nadając ich nazwiska szkołom, instytutom naukowym, ulicom i placom. Uczciwszy w ten sposób – powiedzmy pisarza – uważamy, że my też jesteśmy wspaniali, skoro mędrzec był naszym rodakiem. Niektórzy z nas sądzą nawet, że skoro Żeromski, Sienkiewicz i Prus chadzali tymi samymi ulicami, którymi teraz my spacerujemy, to coś z tych wielkich ludzi jest również w nas samych, z czego mamy – tak niektórzy myślą – oczywisty powód do dumy. A duma to niebezpieczne pojęcie, zakłada bowiem, że skoro ktoś jest z czegoś, lub z kogoś dumny, to żyją też na świecie osoby i narody, które nie mają powodów do dumy. Ergo, oni są gorsi.

Oczywiście można być dumnym z naszych XIX wiecznych walk niepodległościowych, z wojny rosyjsko-polskiej, z wrześniowych walk 1939 roku, z całego udziału Polaków w II wojnie światowej i oczywiście z powstańców warszawskich 1944 roku.

W dalszym ciągu jednak uważam, że indywidualne osiągnięcia naszych rodaków, są przede wszystkim osiągnięciami ich samych. Bo kto z naszych przodków, a rówieśników wyżej wymienionych Wielkich Polaków, pomógł im w osiągnięciu ich wielkości, kto z ich współczesnych w czymkolwiek im pomógł?

Tu pozwolę sobie na krztynę zjadliwość i powiem, że owszem, że to nasi przodkowie swymi okropnymi charakterami i postawami dawali Żeromskiemu, Prusowi i Sienkiewiczowi gotowe portrety do opisania i potępienia. Mówię tu o całej twórczości Prusa i Żeromskiego, oraz o juveniliach, czyli o dziełach młodości, Sienkiewicza.

Lewicowa młodość Henryka Sienkiewicza

W spuściźnie Sienkiewicza, z lat jego młodości pisarskiej, jest dzieło, które zaliczam do najbardziej odważnych, bezlitosnych, wręcz okrutnych obrazów polskiego społeczeństwa. Mówię o „Szkicach węglem”. Opisując polską wieś po Powstaniu Styczniowym, Sienkiewicz przedstawia panujące tam   stosunki i relacje, jakby opisywał życie dzikich zwierząt, w którym słaby jest zagryzany, gdzie nie ma nawet grama litości i współczucia. Tą wsią rządzi jedynie chęć zysku i pogarda dla bliźniego.

Oczywiście Sienkiewicz potem wykonał dużą woltę w prawo i zaczął nas historycznie chwalić, co większości ze współczesnych mu rodaków bardzo przypadło do gustu i pokrzepiało ich serca. Zresztą nam, żyjącym teraz też bardzo się podoba jak byliśmy dzielni i wspaniali – jako caluśki naród.

Choć z prawdziwą historią Polski dzieje opisane w Trylogii nie miały wiele wspólnego. Bo o licznych Polakach, będących zdrajcami w czasie szwedzkiego potopu, którzy przeszli na stronę wroga, Sienkiewicz pisze jedynie półgębkiem. Co prawda maluje Radziwiłłów w najciemniejszych barwach, ale oni byli jednak Litwinami. Stworzył też postać Kuklinowskiego, ostatniego łajdaka, który służył Szwedom dla pieniędzy, czyli z najniższych pobudek. Rzeczywistość owych czasów była bardziej skomplikowana, skoro na początku wojny sam hetman Jan III Sobieski był po stronie Szwedów.

Czytajmy naszych mędrców

Wracając do naszych wielkich artystów – oczywiście czcimy ich, ale czy jednocześnie czytamy ich dzieła? Obawiam, się że po łebkach i jedynie pod szkolnym przymusem. A po ukończeniu szkół nie sięgamy już po polską wielką klasykę. A szkoda. Bo mądrość przecież nie się starzeje!

Na dowód mały cytat z „Lalki” Bolesława Prusa, ze sceny, w której Wokulski zastanawia się nad tym, gdzie żyje…

„Oto miniatura kraju – myślał – w którym wszystko dąży do spodlenia i wytępienia rasy. Jedni giną z niedostatku, drudzy z rozpusty. Praca odejmuje sobie od ust, ażeby karmić niedołęgów; miłosierdzie hoduje bezczelnych próżniaków, a ubóstwo niemogące zdobyć się na sprzęty otacza się wiecznie głodnymi dziećmi, których największą zaletą jest wczesna śmierć. Tu nie poradzi jednostka z inicjatywą, bo wszystko sprzysięgło się, ażeby ją spętać i zużyć w pustej walce – o nic.”

I czyż nie jest to diagnoza także współczesna? Dodam jeszcze, że ani Prus, ani Żeromski socjalistami, lewakami i komunistami nie byli.