Analiza CEZAREGO KRYSZTOPY: Ukraina na zimno

Jeśli chodzi o tempo utraty sympatii Polaków, Wołodymyr Zełenski został niekwestionowanym mistrzem świata. Sądzę, że ustanowiony przez niego rekord może być niezagrożony jeszcze bardzo długo.Biorąc pod uwagę historię Polski, ale również, a może przede wszystkim postawę Polski i Polaków po 24 lutego 2022 roku, insynuowanie przez Zełenskiego „prorosyjskości” miało prawo nas zaboleć.

Być może, w związku z tym, że w kółko spotykamy się z niesprawiedliwymi oskarżeniami i wyhodowaliśmy sobie grubą skórę, dałoby się to ugłaskać, wyjaśnić gorszym dniem, presją, czy chwilowym atakiem pomroczności jasnej. Chwilę potem jednak mieliśmy do czynienia ze swego rodzaju Hołdem Pruskim Zełenskiego (w jego przypadku złożonym „Prusom” a nie „przez Prusy”) apelującego na forum ONZ o przyznanie Niemcom „gwarantowi pokoju na świecie”, stałego miejsca w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. I to już przekroczyło masę krytyczną, po osiągnięciu której, proces destrukcji sympatii do prezydenta Ukrainy w Polsce, nastąpił lawinowo i prawdopodobnie w sposób nieodwracalny.

Awaria „legendy”

I nie chodzi nawet o to, że Polacy nie lubią Niemców, a mają za co ich nie lubić, czy że mają z Niemcami sprzeczne interesy, bo mają i Niemcy muszą Polskę złamać jeśli chcą zrealizować swój geopolityczny plan, tylko po pierwsze o to jak bardzo jest to obrzydliwe i żenujące (mówimy o tych samych Niemcach, które tyle już razy, ostatnio po wybuchu rosyjskiej agresji, wystawiły Ukraińców do wiatru). A po drugie o to, że gołym okiem widać, że było to działanie niezgodne nawet z interesem Ukrainy, co „legendę” Zełenskiego stawia w zupełnie nowym świetle.

Miejmy nadzieję, że ofiarą tego nagłego emocjonalnego zwrotu, staną się w krótkim czasie takie dziwactwa i potworki jak „w Ukrainie” (zwrot o nielogicznej genezie, w dodatku nawiązujący do rosyjskiego odpowiednika), czy „pierogi ukraińskie”, które kiedy są normalnie „ruskimi” nie mają niczego wspólnego z Rosją, ponieważ ich nazwa pochodzi od „województwa ruskiego” w I Rzeczpospolitej, ew. od Rusinów, czyli (w dużym uproszczeniu) dziś powiedzielibyśmy – Ukraińców.

Ale przecież to bodaj wszystko, co w tej kwestii nowe emocje mają do roboty. A przynajmniej tak mi się wydaje. Nic bowiem nie zmieni mojego szacunku do Ukraińców, którzy wbrew prawie całemu światu i wbrew jego oczekiwaniom, nie poddali kraju po trzech dniach, a nawet pogonili kota „niezwyciężonej Armii Czerwonej”. Nie zmieni nawet mojego szacunku do tamtego Zełenskiego, który zamiast skorzystać z amerykańskiej propozycji ucieczki z kraju, został i podjął walkę. Nie zacznę żałować, że do mieszkania po Teściowej przyjęliśmy uciekające przed wojną Ukrainki, które płakały kiedy mówiłem im po rosyjsku, bo ukraińskiego nie znam „nie ispugajties, wy doma”. Zrobiłbym to znowu choćby i sto razy.

Chłodna kalkulacja

Ale to jest poziom ludzki. Na poziomie państwowym, politycznym i geopolitycznym, istotniejsza jest gra interesów i chłodna kalkulacja (wbrew niektórym emocje też mają znaczenie, bo jednak politykę robią ludzie w imieniu ludzi, ale powinny mieć mniejsze). I wolta Zełenskiego brutalnie nam o tym przypomina. Jakoś zamilkli ci, którzy mieli do mnie pretensje, kiedy pisałem, że Ukrainie trzeba pomagać, ale nie uszczuplając krytycznego poziomu własnych zasobów. Nie jestem ekspertem, ale intuicyjnie wyczuwam, że tę czerwoną linię przekroczyliśmy. Cóż mi jednak po tym, że będę to swoim interlokutorom wypominał? Ważnie, że teraz mają szansę się opamiętać.

Jest jednak spora grupa, która krzyczy „nazywałeś nas ruskimi onucami, a to my mieliśmy rację nazywając Ukraińców ‘banderowskimi ku.wami’, a Ukrainę ‘Upadliną’ – teraz nas przeproś”. No nie, ja nikogo tak nie nazywałem, a wręcz przestrzegałem innych przed nadużywaniem tego określenia. To łatwo sprawdzić. Choć rzeczywiście, nie zmienia to faktu, że powyższej postawy nie uznaję za żaden „realizm”, tylko za emocjonalny szuryzm, podobny do „wukrainie”, tyle, że o przeciwnym znaku. Więc nie uważam żebyście „mieli rację”.

Warto pomagać

Przeciwnie, wydaje mi się, że łatwo wykazać, że pomoc Ukrainie w utrzymaniu się wobec rosyjskiej inwazji, była w naszym najgłębszym interesie. Oto bowiem, jak rzadko w historii, to nie my własną krwią osłabialiśmy czyjegoś wroga, tylko Ukraińcy swoją krwią osłabiają naszego, dając nam czas na dozbrojenie się i rozbudowę armii. Dzięki utrzymaniu się Ukrainy, granica, której potencjalnie musielibyśmy bronić, jest o wiele krótsza. Bałtyk, od strony którego latami mogliśmy się spodziewać ataku, dziś jest praktycznie wewnętrznym morzem NATO, a „lotniskowiec” Okręgu Kaliningradzkiego bardziej boi się nas niż my jego. Gazociągi Nord Stream cudownie zniknęły, oby przynajmniej na czas pozwalający przyzwyczaić się do Baltic Pipe i zbudować nowy tor podejściowy do portu w Świnoujściu. Cała Europa musiała się w dużym stopniu uniezależnić od rosyjskich surowców, a niemiecką koncepcję „wspólnej przestrzeni od Lizbony do Władywostoku szlag trafił. Nasz demograficzny problem jest nieco mniejszy dzięki uchodźcom z Ukrainy (tak, wiem, ja też wolałbym żeby polskie kobiety po prostu rodziły więcej dzieci, ale pozostając pod wpływem GW i TVN, uważają, że to „niemodne” i nie rodzą, i tak, trzeba myśleć o repatriacji Polaków). Nasze firmy coraz lepiej radzą sobie na ukraińskim rynku, a potencjał sympatii zwykłych Ukraińców wobec Polaków nie jest wprawdzie tak sprawnym mechanizmem jak korumpujące ukraińskie elity niemieckie fundacje, ale jest narzędziem prowadzenia polityki (obyśmy potrafili je wykorzystać), którego wcześniej nie mieliśmy.

Jakiej Ukrainy chcemy?

Szybko natomiast musimy uczyć się zadawać sobie pytanie – jakiej Ukrainy chcemy? Wiemy już, że chcemy żeby przetrwała, taka czy inna jest nam potrzebna. Ale jak silna powinna być? Na pewno na tyle żeby stanowić bufor, ale, szczególnie biorąc artykułowane czasem ambicje rywalizacji z Polską w regionie (póki co to oczywiście mrzonki, nawet gdyby wojna skończyła się jutro, Ukraina sama będzie potrzebowała olbrzymiej pomocy, sama nie będąc w stanie wiele zaoferować), czy w naszym interesie jest Ukraina BARDZO silna? Czy powinniśmy euroatlantyckie aspiracje Ukrainy wspierać bezwarunkowo? Tym bardziej, że Ukraina najwyraźniej stanęła po stronie tych, którzy nas szantażują przy pomocy złośliwego mechanizmu „rozszerzenie UE o Ukrainę w zamian za oddanie suwerenności przez Polskę”.

A czy w imię dobrej współpracy powinniśmy „zapomnieć o Wołyniu”? A w żadnym wypadku. Nawet pomijając kwestie moralne i tożsamościowe i patrząc na sprawę absolutnie cynicznie, to tak jak kwestia reparacji jest wygodną dźwignią w kontaktach z Niemcami, tak kwestia Wołynia powinna stać się podobną dźwignią w kontaktach z Ukrainą. To nie my mamy dopraszać się pozwolenia na ekshumacje, ale Ukraina nas prosić żebyśmy zechcieli przyjrzeć się jej procesowi „przepracowywania” trudnej przeszłości. Nie dziś, to jutro.

Tak więc, ochłonąwszy nieco po zimnym prysznicu jaki nam sprawił ostatnio Zełenski, apelowałbym żebyśmy pilnowali aby nasze głowy pozostały chłodne. Zełenski chce raz jeszcze nadepnąć na niemieckie grabie? No cóż, ma prawo. A my pamiętajmy, żeby realizować nasze długookresowe interesy, nauczymy się nie dawać niczego bez odpowiedniego weksla i powtarzajmy sobie przysłowie, że „dłużej klasztora niż przeora”.

Fot. Maria Giedz

Miasto Sopot przeciwko dziennikarzom z TVP3 Gdańsk. Relacja z rozprawy objętej monitoringiem CMWP SDP

Nadal nie ma zakończenia sprawa z powództwa  Gminy Miasta Sopot przeciwko red. Joannie Strzemiecznej – Rozen, byłej dyrektor TVP3 Gdańsk oraz red. Jakubowi Świderskiemu, byłemu dziennikarzowi TVP3 Gdańsk. 19 września Sąd Okręgowy w Gdańsku wyznaczył kolejny jej termin  na 13 lutego 2024 r. Sprawa dotoczy programów telewizyjnych opublikowanych w  2017 i 2018 r. 

Na wtorkową rozprawę nie stawił się powód, czyli prezydent Sopotu Jacek Karnowski. Był reprezentowany przez pełnomocnika mec. Monikę Nowińską-Retkowską. Pozwaną byłą dyrektor TVP 3 Gdańsk Joannę Strzemieczną-Rozen reprezentował mec. Wenanty Plichta. W sądzie stawił się pozwany red. Jakub Świderski. Zabrakło  świadka Jarosława Sulewskiego, który  złożył pisemne, dość lakoniczne zeznanie. Sprawę prowadzi sędzia Piotr Kowalski.

Przedmiotem sporu jest  emisja programów nadawanych przez TVP 3 Gdańsk od października 2017 r. do maja 2018 r. Chodzi o materiały, które ukazały się w programach: „W imieniu Sopocian”, „Forum Panoramy”, „Przegląd prasy polskojęzycznej”, oraz „Pomorze samorządowe”. Te publicystyczne materiały, częściowo autorstwa Jakuba Świderskiego lub jemu przypisywane przez władze Sopotu, ukazywały etapy renowacji i zagospodarowywania obiektów potocznie nazywanych „dworcem kolejowym” wraz z terenami do niego przyległymi, które tylko w niewielkim stopniu są owym dworcem. Gmina Sopot pozwała  re. Joannę Strzemieczną – Rosen i red. Jakuba Świderskiego  za przedstawienie przez TVP3 Gdańsk, jak twierdzi, rzekomo nieprawdziwych informacji dotyczących wypadków na sopockich kąpieliskach oraz Centrum Haffnera  czyli wybudowanego w latach 2006 -2009 kompleksu budynków w skald którego wchodzą m.in hotel, centrum handlowe, budynek mieszkalny i biurowo- parkingowy. Inkryminowane programy poruszały także sprawę popadającego w ruinę byłego szpitala przeciwgruźliczego na Stawowiu (historyczna dzielnica Sopotu), mieszczącego się w zabytkowym zespole parkowo-pałacowym, do niedawna najpiękniejszym w Sopocie. Obecnie jest to prywatna własność.

Gmina Miasta Sopot w osobie Jacka Karnowskiego, który od 1998 r. pełni funkcję prezydenta Sopotu, a obecnie startuje w wyborach parlamentarnych z drugiej pozycji na liście KO w okręgu gdańskim, zarzuca dziennikarzom naruszenie dóbr osobistych Gminy. Zdaniem prezydenta Sopotu materiały wyemitowane przez TVP3 Gdańsk od października 2017 r. do maja 2018 r. są nieprawdziwe, przedstawione w sposób selektywny, bez zastosowania rzetelności dziennikarskiej. Red. Jakub Świderski i dyr. Joanna Strzemieczna – Rosen nie przyznają się do winy. Sprawa objęta jest monitoringiem CMWP SDP. Jej obserwatorem jest red. Maria Giedz. Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP przedstawiło Sądowi swoje stanowisko w tej sprawie, działając w charakterze amicus curiae.

Stanowisko CMWP SDP w tej sprawie jest TUTAJ.

Podczas rozprawy kontynuowano przesłuchanie pozwanego red. Jakuba Świderskiego. Świderski próbował wyjaśnić, że nie wszystkie programy wyemitowane w TVP3 Gdańsk były jego autorstwa czy też opracowane przy jego współudziale. Ponadto podczas przeprowadzanej przez niego sądy ulicznej nie mógł adjustować wypowiedzi mieszkańców Sopotu, tak aby zadowoliły sopockie władze, gdyż jest to niezgodne z Prawem prasowym, czy zasadami demokracji. W audycjach, które zostały zaprezentowane podczas rozprawy, przewijały się cztery wątki: szpital na Stawowiu (dzielnica Sopotu), który miał powstać w ramach obietnic przedwyborczych Jacka Karnowskiego. Mówiło się też o budowie szpitala przy ul. Polnej. Przez lata w zbytkowym pałacyku Stawowia, otoczonym pięknym parkiem znajdował się szpital, najpierw położniczo-ginekologiczny, a następnie przeciwgruźliczy. Obecnie całość popada w ruinę.

Kolejnym tematem poruszanym w audycjach jest sopocki dworzec kolejowy, który pełni funkcje bardziej handlowe niż dworcowe. Chodziło o ukazanie etapów renowacji i zagospodarowywania obiektów potocznie nazywanych „dworcem kolejowym” wraz z terenami do niego przyległymi, które tylko w niewielkim stopniu są owym dworcem. W tym przypadku zarzuca się Świderskiemu, że nazywa obiekt ten dworcem prywatnym, bowiem miasto przekazało ów teren właścicielowi prywatnemu. Spór toczy się o słowo „przekazało”, notabene publicznie użyte po raz pierwszy przez prezydenta Karnowskiego. Jednak zdaniem włodarzy Sopotu nie było to przekazanie za darmo, tylko za pieniądze, chociaż Karnowski nie podał tego w swojej wypowiedzi. Natomiast Świderski, będąc rzetelnym dziennikarzem powinien dodać, że przekaz nie był darmowy, mimo że miasto straciło, a zyskał prywatny właściciel. Obiekt stał się prywatny, a miasto zyskało dwa ronda i chodnik. Czyli m.in. pieniądze z podziemnego parkingu wpływają do prywatnej kieszeni, zamiast zasilać kasę miejską. Spór dotyczył też powierzchni „przekazanych” terenów – czy było to kilka, kilkanaście hektarów, a może mniej niż hektar? Okazuje się, że w różnych mass mediach, a także wypowiedziach samorządowców, albo mieszkańców Sopotu pojawiały się różne cyfry. Jednak zdaniem mec. Nowińskiej-Retkowskiej Świderski nie miał prawa powielać tych informacji, powinien tylko podać je precyzyjne, nawet jeśli błąd wkradł się podczas montażu, albo przegrywania, co nie jest już zależne od dziennikarza.

Mec. Nowińska-Retkowska zarzucała Świderskiemu, że w owych kilku kilkunastominutowych audycjach nie przedstawiał kompleksowo i dogłębnie problemów, nie wyciągnął wniosków z opracowań dotyczących m.in. przetargów na budowę owego dworca. Nawet podeszła do niego i zaprezentowała owe opracowanie. Zarzucała też, że do jednej z audycji zaproszono gości, jednak wśród nich nie znalazł się nikt z władz Sopotu. Chwilę później na zaprezentowanym podczas rozprawy materiale filmowym widać było puste miejsce przeznaczone właśnie dla włodarza Sopotu, który jak się okazało odmówili uczestnictwa w audycji.

Kolejny zarzut dotyczył Centrum Haffnera, tylko że Jakub Świderski w ogóle nie zajmował się tym tematem. Przedmiotem dociekań były też kwestia przestępczości, a także wypadków w wodzie po wypiciu alkoholu, zwłaszcza wieczorową, czy też nocną porą. Gmina uważa, że mówienie o tym w audycjach telewizyjnych odstrasza potencjalnych kuracjuszy i wczasowiczów, którzy rezygnują z przyjazdu do Sopotu, więc jest to szkodliwe dla miasta.

Cała rozprawa toczyła się dość chaotycznie, gdyż pani mecenas wielokrotnie przerywała wypowiedź red. Świderskiego, nie dopuszczała też do głosu mec. Wenantego Plichty. Często powtarzała słowa: kłamstwo, fałszerstwo. Toczyły się przepychanki słowne, na które Sędzia nie miał już siły reagować. Na kolejną rozprawę, która odbędzie się w połowie lutego przyszłego roku ma ponownie zostać wezwany świadek Jarosław Sulewski i to pod karą grzywny.

Fot. Zbigniew Piszczako

Aleksandra Tchórzewska laureatką Nagrody Głównej w 14. Konkursie Dziennikarskim im. Seweryna Pieniężnego

W Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej w Olsztynie odbyła się uroczysta Gala Dziennikarzy Warmii i Mazur, podczas której Warmińsko-Mazurski Oddział Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich wręczył nagrody w 14. edycji Konkursu Dziennikarskiego im. Seweryna Pieniężnego.

Nagrodę główną kapituła konkursu przyznała dziennikarce prasowej i internetowej Aleksandrze Tchórzewskiej za reportaże „Gdyby tu wojna wybuchła, to byśmy nie zauważyły” o mieszkańcach Braniewa, których miasto od północy graniczy z obwodem kaliningradzkim oraz „Skoro tu jestem to chyba jest miłość” – o historii kobiet zakochanych w mężczyznach osadzonych w Zakładzie Karnym w Barczewie. Jury konkursu doceniło oryginalność podjętych tematów, warsztat dziennikarski autorski, a także umiejętność łączenia emocji i faktów.

Podczas odebrania nagrody dziennikarka nie kryła wzruszenia. – Zawsze czułam się gorsza, że moja praca nie jest do końca wartościowa, dlatego nigdy nie brałam udziału w konkursach. Dla mnie najważniejsi są bohaterowie dnia codziennego. Lubię zwykłych ludzi, z ich problemami. Te teksty łączy jedna rzecz – emocje. Uwielbiam słuchać ludzi i opisywać ich emocje. Być blisko tego, co dla nich ważne. I uczyć się od mądrzejszych od siebie – powiedziała laureatka.

Aleksandra Tchórzewska jest absolwentką filologii polskiej na Uniwersytecie Warmińsko- Mazurskim w Olsztynie oraz studiów podyplomowych z zakresu edytorstwa tekstów. W wyuczonym zawodzie – nauczycielki języka polskiego – przepracowała jednak tylko rok. Pracę w mediach rozpoczęła jako redaktorka online w grupie TVN S.A. Później przez siedem lat była dziennikarką w Grupie WM, wydawcy m.in. „Gazety Olsztyńskiej” i „Dziennika Elbląskiego”. Tam zachłysnęła się dziennikarstwem. Pasjonują ją reportaże i tematyka społeczna. Od 1 marca 2022 roku dołączyła do redakcji Hellozdrowie.pl, na łamach którego, oprócz ogólnopolskich tematów, stara się przemycać trochę Warmii.

„Nagrodę wolności słowa im. ks. Benedykta Przerackiego” otrzymała Maja Kwiatkowska z Radia Olsztyn za reportaż „Pierwsi uchodźcy”.

Kapituła konkursu przyznała też kilka wyróżnień. Wyróżnienie prasowe trafiło do Rafała Radzymińskiego z magazynu MADE IN Warmia&Mazury, doceniając jego prace pod kątem konsekwentnej budowy marki regionu i tworzenia pisma na wysokim poziomie edytorskim.

Wyróżnienie radiowe otrzymał zespół dziennikarzy Radia Olsztyn: Małgorzata Sadowska-Bartoszewicz, Marek Lewiński i Przemysław Getka za podcast „O przyszłości teraz”.

– Staramy się mówić o technologii bez zbędnego słodzenia, bo do tej pory wszyscy, którzy mówią o technologii, raczej się nią zachwycają. Mało jest zwracania uwagi na zagrożenia, które wynikają z rozwoju technologii. Staramy się o tym mówić, ale i nie straszyć technologią, tylko zwrócić uwagę, że to nie jest czarno-białe i że warto zachować ostrożność – powiedział tuż po gali na antenie Radia Olsztyn Przemysław Getka.

To już XIV edycja Konkursu Dziennikarskiego im. Seweryna Pieniężnego. Prezes Warmińsko-Mazurskiego Oddziału SDP Mateusz Kossakowski podkreślił, że konkurs im. Seweryna Pieniężnego jest jedynym, w którym nagradzani są dziennikarze z całego regionu.

– Nagroda im. Seweryna Pieniężnego ma służyć docenieniu trudnej, często niezauważalnej pracy dziennikarzy. Możliwość docenienia warsztatu dziennikarzy z naszego regionu to niezwykła motywacja, by organizować kolejne edycje. Zwłaszcza, że obecnie nasze środowisko potrzebuje integracji międzyredakcyjnej. Musimy na nowo nauczyć się rozmawiać ze sobą i doceniać swoją pracę niezależnie od prezentowanych poglądów. To od nas zależy jak media będą wyglądać w przyszłości i jaki będzie ich odbiór społeczny. Dodatkowo cieszę się ze współpracy z Uniwersytetem Warmińsko-Mazurskim. W nowym roku akademickim wszyscy laureaci zostaną zaproszeni na spotkania autorskie ze studentami, które odbędą się na Wydziale Humanistycznym.

Skład Kapituły Konkursu Dziennikarskiego im. Seweryna Pieniężnego:

Mateusz Kossakowski – Prezes W-M Oddziału SDP w Olsztynie
dr Miłosz Babecki – członek zarządu W-M Oddziału SDP ds. promocji i wydawniczych
dr hab. Joanna Chłosta-Zielonka, prof. UWM
Wojciech Chromy
dr hab. Urszula Doliwa, prof. UWM
Elżbieta Mierzyńska
Grzegorz Radzicki – reprezentant Zarządu Głównego SDP
dr Magdalena Szydłowska

Galerię zdjęć z Gali można obejrzeć na stronie Warmińsko-Mazurskiego Oddziału SDP TUTAJ.

Dyrektor CMWP SDP świadkiem w sprawie z powództwa Marszałek województwa lubuskiego przeciwko dziennikarzom „Gazety Lubuskiej”

15 września przed Sądem Rejonowym w Zielonej Górze  Jolanta Hajdasz, dyrektor CMWP SDP, złożyła zeznania w procesie, jaki dziennikarzom „Gazety Lubuskiej” wytoczyła marszałek województwa lubuskiego. Sprawa dotyczy tzw. afery w Wojewódzkim Ośrodku Ruchu Drogowego w Gorzowie Wielkopolskim. Marszałek Elżbieta Polak (PO) oskarżyła dziennikarzy, którzy ujawnili tę aferę z zniesławienie z art. 212 kk. Rozprawa prowadzona jest w trybie niejawnym, więc nie możemy relacjonować jej przebiegu. 

Jolanta Hajdasz została wezwana do sądu w charakterze świadka. Podczas rozprawy 15 września sędzia Grzegorz Bujewicz przesłuchał jeszcze jednego świadka p.Grzegorza Widenkę, dyrektora zarządzającego makroregionów w Polska Press Grupa.

Elżbieta Polak, Marszałek województwa lubuskiego, członek partii Platforma Obywatelska  w sierpniu ub. roku złożyła pozew o naruszenie swoich dóbr osobistych przeciwko dziennikarzom, redakcji „Gazety Lubuskiej” i wydawnictwu Polska Press. Domaga się w nim  przeprosin i odszkodowania finansowego oraz usunięcia ze stron internetowych wszystkich artykułów na  temat tzw. afery w WORD-dzie w Gorzowie Wielkopolskim, łącznie z opiniami i dziennikarskimi komentarzami.  Fakty ujawniane przez Gazetę Lubuską w  lipcu 2022 r. przez red. Janusza Życzkowskiego, red. Roberta Bagińskiego i  red. Marcina Kędrynę  dotyczą skandalicznych praktyk mobbingowych w gorzowskim WORD-dzie, także o podłożu seksualnym, a z opisów osób pokrzywdzonych wynikało iż  organ władzy samorządowej nadzorujący tę instytucję , czyli Marszałek województwa mimo obywatelskich sygnałów i zgłaszanych nieprawidłowości nie interweniowała w skuteczny sposób, ani przez długi czas nie udzieliła ofiarom tych nagannych praktyk wsparcia.

Kolejna rozprawa w tej sprawie odbędzie się w grudniu br.

Więcej na ten temat TUTAJ.

 

Apolityczne media. Na ile to realne? Panel dyskusyjny na Forum Ekonomicznym w Karpaczu z udziałem CMWP SDP

Media nie funkcjonują w próżni. Praca każdej redakcji z konieczności jest usytuowana w kontekście bieżącego życia politycznego, realiów społecznych, relacji międzyludzkich. Czy możliwe są media całkowicie apolityczne? Jak w tym kontekście rozumieć pojęcie „apolityczności”? Czy apolityczność może być stopniowalna? Jak odnaleźć równowagę pomiędzy sympatiami politycznymi i sumiennym spełnianiem dziennikarskiego obowiązku zapewnienia społeczeństwu dostępu do wiarygodnej informacji? – to pytania , na które próbowali odpowiedzieć uczestnicy panelu dyskusyjnego „Apolityczne media. Na ile to realne?”,  jaki odbył się  7 września podczas Forum Ekonomicznego w Karpaczu. W panelu wzięła udział Jolanta Hajdasz, dyr. CMWP SDP.

Moderatorem dyskusji był red. Andrzej Bobiński, dyrektor Zarządzający portalu Polityka Insight, reklamującego się jako „pierwsza w Polsce platforma wiedzy dla liderów biznesu, polityki i dyplomacji”. Uczestnikami dyskusji byli także Marek Frąckowiak, prezes i dyrektor generalny  Izby Wydawców Prasy , Andrzej Andrysiak, Prezes Rady Wydawców Stowarzyszenia Gazet Lokalnych, Bogda Orzechowska, redaktor naczelna TV Suwałki, prof. Nikoloz Kawelaszwili z  Państwowego Uniwersytetu im. Ilii Czawczawadze w Tibilisi w Gruzji oraz Jolanta Hajdasz, wiceprezes SDP i dyrektor CMWP SDP.

W  dzisiejszym świecie nie ma apolitycznych mediów, polityka jest obecna we wszystkich dziedzinach życia publicznego, więc chcąc nie chcąc wkroczyła i zadomowiła się w świecie mediów na stałe. Selekcja informacji w każdej redakcji odbywa się przecież na podstawie konkretnych kryteriów,  poglądów, opinii czy światopoglądu, więc by zachować uczciwość i rzetelność względem odbiorców  lepiej jest, by redakcje działały transparentnie, a nie ukrywały przed odbiorcami najważniejsze treści o sobie, np. kryteria doboru informacji, czy swoje  finansowanie – powiedziała Jolanta Hajdasz. Z kolei Marek Frąckowiak przekonywał, iż „polityczne media” to media zajmujące się  informacyjnie i publicystycznie polityką, a media lokalne, czy rozrywkowe są od niej wolne i nie powinna ona mieć na nie wpływu.  W podobny sposób na pytanie o „apolityczne media” odpowiedziała Bogda Orzechowska podkreślając rolę obiektywizmu w dziennikarskiej pracy oraz Andrzej Andrysiak, wg którego redakcje „polityczne” to te, które powinny zajmować się patrzeniem władzy na ręce i jej kontrolowaniem oraz krytyką, a „apolityczne” to te, które polityką się  nie zajmują.  Na pytanie moderatora, czy jest możliwy powrót do zasad dziennikarstwa , jaki znamy z przeszłości np z BBC , większość dyskutantów odpowiedziała negatywnie, podkreślając wpływ mediów cyfrowych na zmiany w funkcjonowaniu mediów.  W mojej ocenie zmierzamy do sytuacji, w której jedynie ok. 10 % społeczeństwa i to jego najbogatszej części będzie stać na korzystanie z jakościowego dziennikarstwa, opartego na solidnym opisie i sprawdzaniu źródeł informacji przez dziennikarzy, pozostała część społeczeństwa nawet 90%  będzie skazana na darmową informację niskiej jakości, nie sprawdzoną i zawierającą także fake newsy i manipulacje. Ludzi nie  będzie stać na kupowanie dostępu do dobrej informacji – powiedział Andrzej Andrysiak.  Nie zgadzam się z tak pesymistyczną wizją mediów  – powiedziała Jolanta Hajdasz –  naszą odpowiedzią na tak rozumiane dziennikarstwo jakościowe będzie dziennikarstwo tożsamościowe, bo wielu z nas wykonuje ten zawód z pasji i często mimo braku profitów z tego płynących. Polscy dziennikarze wielokrotnie udowodnili, że jak się nie da inaczej, to potrafią pracować za darmo i przygotowywać wartościowe filmy, książki, audycje radiowe, czy wydawać gazety, tak było w czasach podziemnej „Solidarności i w okresie transformacji ustrojowej, gdy na pewne tematy nie udawało się zapewnić żadnego budżetowania , tak było i po 4.kwietnia 2010 roku,  gdy spora część dziennikarzy nie mogła znaleźć płatnej pracy w swoim zawodzie – powiedziała dyrektor CMWP SDP. Jak się nie da inaczej, to znowu będziemy pracować za darmo dostarczając ludziom potrzebnych informacji. Ne zostawimy  tych, którzy nam ufają i którzy z naszych publikacji czerpią wiedzę o otaczającym nas  świecie – podsumowała Jolanta Hajdasz .

Jubileusz 100-lecia „Gościa Niedzielnego”

Najchętniej czytany tygodnik katolicki w Polsce obchodzi swoje 100-lecie. Pierwszy numer „Gościa Niedzielnego” ukazał się z datą 9 września 1923 roku.

Jak przypomina serwis goscniedzielny.pl, pismo powołał do życia 100 lat temu ks. August Hlond. „Gość Niedzielny” miał być głosem Kościoła w debacie publicznej i pomagać w budowaniu zrębów nowej struktury kościelnej na Górnym Śląsku. Tygodnik powstał w szczególnym czasie historycznym. Jego organizatorem i pierwszym redaktorem został ks. dr Teodor Kubina, proboszcz kościoła Mariackiego w Katowicach, wybitny działacz plebiscytowy, naukowiec i publicysta.

W pierwszym numerze we słowie wstępnym ks. Hlond, późniejszy prymas Polski, napisał, że nowe pismo „przychodzi jako przyjaciel ludu z otwartym słowem prawdy. Nie chce nikomu schlebiać. Nie służy żadnemu stronnictwu politycznemu ani nie jest wyrazem interesów jakiegoś odłamu społeczeństwa. Chce w mroki szare wnieść promień światła. Chce w duszną atmosferę społeczną tchnąć orzeźwiający powiew Chrystusowego ducha”.

Obecnie „Gość Niedzielny” jest nie tylko najchętniej czytanym pismem katolickim w naszym kraju, ale też od lat znajduje się w czołówce najlepiej sprzedających się tygodników opinii. Według raportu Polskich Badań Czytelnictwa średnia sprzedaż drukowanego wydania „Gościa Niedzielnego” w drugim kwartale 2023 roku wyniosła 63 541 egzemplarzy. Dało to katowickiemu tygodnikowi pierwsze miejsce w zestawieniu. Druga jest „Polityka” – 56 869 egzemplarzy, trzeci „Newsweek” – 45 843. Jeśli uwzględni się także sprzedaż cyfrowych wersji tygodników – „Gość” jest trzeci.

Z okazji jubileuszu 100-lecia „Gościa Niedzielnego” redakcja tygodnika zaprasza czytelników do wspólnego świętowania. 9 września 2023 roku o godz. 15 w katedrze Chrystusa Króla w Katowicach, zaplanowano Mszę Świętą, której przewodniczyć będzie i homilię wygłosi kard. Kazimierz Nycz, metropolita warszawski. Po Eucharystii, na placu obok katedry, odbędzie się spotkanie z redaktorami „Gościa” przy tradycyjnym śląskim kołoczu.

opr.jka, źródło: goscniedzielny.pl

 

Powakacyjne spotkanie Klubu Publicystyki Kulturalnej SDP. Pokaz filmu Romana Brovko

Powakacyjne spotkanie Klubu Publicystyki Kulturalnej SDP, odbędzie się jak zwykle w pierwszą środę miesiąca – 6 września 2023 r., o godz. 17.00, w Domu Dziennikarza, przy ulicy Foksal 3/5 w Warszawie. Tym razem zapraszam na pokaz głośnego ukraińskiego filmu „Zakazany”, w reżyserii Romana Brovko, który będzie też gościem spotkania.

Serdecznie zapraszam!

 dr Teresa Kaczorowska,

przewodnicząca Klubu Publicystyki Kulturalnej SDP


Romana Brovko, rocznik  1983. Ukraiński reżyser z Kijowa (Ukraina), z dwudziestoletnim stażem pracy.  Ukończył Kijowski Państwowy Uniwersytet Teatru, Filmu i Telewizji im. Karpenka-Karogo kierunek reżyseria filmu fabularnego (2002 – 2007). Dodatkowe wykształcenie uzyskał w Polsce: absolwent „Szkoły Wajdy” (Kurs dla producentów kreatywnych oraz „Studio Prób” (intensywny kurs reżyserii). Trzykrotny stypendysta polskich programów rządowych. Jego dorobek twórczy obejmuje: 14 seriali i filmów telewizyjnych, 1 pełnometrażowy film fabularny (film dla szerokiej widowni ), 12 filmów krótkometrażowych, 5 projektów telewizyjnych (od rozrywki po publicystykę). Laureat wielu międzynarodowych festiwali filmowych.


Film „Zakazany” opowiada o Wasylu Stusie (1938-1985), wybitnym poecie ukraińskim, publicyście, bojowniku o wolność i demokrację, dysydencie. Stus bronił prawa każdego narodu do własnej tożsamości, sprzeciwiał się dominacji kultury rosyjskiej i rusyfikacji, którą Związek Sowiecki narzucał Europie Wschodniej. Poeta był zakazany przez cenzurę, dwukrotnie więziony i zesłany na Syberię, gdzie spędził prawie 10 lat, bez prawa do pisania, bez prawa kontaktu ze światem zewnętrznym. W 1985 r. Heinrich Böll wystąpił o uhonorowanie Stusa literacką Nagrodą Nobla. Poeta nie otrzymał jednak tej nagrody z powodu swojej śmierci w łagrze w 1985 r.

Postać Wasyla Stusa jest ważna nie tylko dla kultury ukraińskiej, ale także polskiej i europejskiej, którą się interesował. Był entuzjastycznie nastawiony do polskiego ruchu „Solidarność”, pisał o nim, wierzył, że to początek końca systemu sowieckiego, wzywając Ukraińców do pójścia za przykładem „Solidarności”.

Wasyl Stus zostawił obszerny dorobek literacki i publicystyczny. Dziś na Ukrainie kilkaset ulic w miastach i wsiach nazwano jego imieniem, jako synonimem oporu wobec totalitaryzmu. Od 1989 r. przyznawana jest też Nagroda im Wasyla Stusa za „talent i odwagę”.

W Polsce od 2017 r. imię Wasyla Stusa nosi jeden z warszawskich skwerów (u zbiegu ul. Batorego i al. Niepodległości), ukazały się też dwa zbiory jego poezji: „Poezja Wasyla Stusa”, (Kraków 1996) i „Wesoły cmentarz. Wiersze wybrane z lat 1959–1971” (2020).

 

 

Abp Antoni Baraniak patronem roku 2024. JOLANTA HAJDASZ przypomina dlaczego ważna jest pamięć o nim

źnym wieczorem, w piątek Sejm przegłosował, iż rok 2024 będzie Rokiem m.in. Arcybiskupa Antoniego Baraniaka. Wielki szacunek i wdzięczność dla wszystkich zaangażowanych w tę sprawę. To naprawdę wspaniała wiadomość, bo losy tego kapłana i biskupa pokazują jednoznacznie, jakimi zakłamanymi metodami komunizm zwalczał Kościół katolicki, jak bezwzględnie traktował księży, a przy tym uświadamiają nam jak niewiele o tym wiemy.

Prawdę o abpie Baraniaku odkrywałam przez ostatnie 11 lat, swoimi filmami, skromnymi książkami i artykułami publikowanymi, gdzie tylko się dało i wiem dobrze, jak niewiele wiedziałam o nim wtedy, gdy zrobiłam „Zapomniane męczeństwo” (premiera kinowa 2012 r.), a wydawało mi się przy tym, że wszystko co dziennikarz może powiedzieć o jakimś swoim bohaterze ja już powiedziałam. A to przecież był dopiero początek, bo dopiero po tym filmie zaczęli zgłaszać się kolejni i kolejni świadkowie i można było odtwarzać jego losy krok po kroku, choć miały one być ukryte i nieznane nam wszystkim. Ot, po prostu, jeszcze jeden kapłan, którego uwięziono i którego może trochę poturbowano w więzieniu, ale przecież wszystko dobrze się skończyło, wyszedł na wolność, działał sobie w Poznaniu, więc o co chodzi?

Ale warto i trzeba przypomnieć, że tylko dzięki postawie arcybiskupa Antoniego Baraniaka, sekretarza kard. Stefana Wyszyńskiego, podczas uwięzienia i okrutnych tortur w areszcie na Rakowieckiej w Warszawie nie odbył się w Polsce pokazowy proces Prymasa i nie udało się komunistom skompromitować Kościoła tak jak stało się to w Chorwacji, Czechach, Rumunii, Słowacji i na Węgrzech. Tylko w Polsce taki pokazowy proces Prymasa się nie odbył, a za tym wszystkim stał skromny, pokorny człowiek, który nie ugiął się i nie załamał w najtrudniejszym dla Kościoła czasie, bo są to lata 1953 – 1956 r.

W 100-lecie odzyskania niepodległości Polski, w 2018 roku prezydent Andrzej Duda pośmiertnie odznaczył abpa Antoniego Baraniaka Orderem Orła Białego, ale nadal warto walczyć o pamięć o nim wśród nas wszystkich. Lojalność, pokora i wierność zasadom, które się wyznaje, potwierdzenie czynami tego, co mówi się słowami są ponadczasowe i ważne dla każdego bez względu na okoliczności, w których trzeba się nimi wykazać. Także i w naszych czasach, bo wbrew pozorom nadal mamy w sprawach upamiętniania takich postaci jak abp Baraniaka wiele do zrobienia.

W 2017 roku po filmie „Żołnierz Niezłomny Kościoła” Okręgowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu (czyli tzw. pion śledczy IPN) wznowił śledztwo w sprawie prześladowania fizycznego i psychicznego abpa Baraniaka ze względu na ukazane w filmie „nowe okoliczności w sprawie”. Ale do dzisiaj nic się nie dzieje, nie ma żadnych nowych informacji o tym, na jakim etapie jest to śledztwo. Trochę czasu minęło, mówiąc oględnie. A u obecnego abpa poznańskiego Stanisława Gądeckiego złożyłam osobiście w imieniu wszystkich podpisanych (ponad 10 tysięcy podpisów) prośbę o wszczęcie procesu beatyfikacyjnego abpa Baraniaka. Oficjalnej odpowiedzi nie mamy, abp Gadecki w 2017 roku publicznie zapowiedział jednak, że chciałby taki proces rozpocząć, ale nadal na to czekamy. Może w 2024 roku się uda?


Jolanta Hajdasz jest autorką trzech filmów dokumentalnych o losach abpa A. Baraniaka pt. „Zapomniane męczeństwo”, „Żołnierz Niezłomny Kościoła” i „Powrót” . Filmy były nagrodzone Nagrodą Główną Wolności Słowa SDP w 2012 i 2016 r. 

 

TADEUSZ PŁUŻAŃSKI: Pomnik nie wiadomo kogo

Na Wzgórzach Wuleckich we Lwowie od 2011 r. stoi pomnik ku czci zamordowanych profesorów. 22 polskich naukowców z trzech uczelni: Uniwersytetu Jana Kazimierza, Politechniki Lwowskiej, Akademii Medycyny Weterynaryjnej, oraz ich rodziny zgładzili Niemcy 3 – 4 lipca 1941 r. Na podstawie gotowych list proskrypcyjnych, bez sądu, z premedytacją. Także we Lwowie – 26 lipca 1941 r. – prawdopodobnie za odmowę współpracy z przedstawicielami Herrenvolku – zamordowano Kazimierza Bartla, matematyka, pięciokrotnego premiera RP, prezesa Polskiego Towarzystwa Matematycznego, rektora Politechniki Lwowskiej.

Na tablicy informacyjnej czytamy inskrypcję (w trzech językach: ukraińskim, polskim i angielskim), że to pomnik profesorów lwowskich. Nie wiadomo jednak – co to za profesorowie? Jakiej narodowości byli? W głównej części, na granitowych płytach okazałego monumentu, znajdujemy przykazanie: „Nie zabijaj”. Nie wiadomo jednak – kogo? Tu też zabrakło informacji, kim byli lwowscy profesorowie. Polakami? Żydami? Ormianami? Ukraińcami? Przecież wszystkie te narodowości wzbogacały przedwojenny Lwów.

To tak, jakby odsłonić bez tablic Grób Nieznanego Żołnierza. Wtedy byłby miejscem symbolicznego spoczynku nie żołnierza polskiego, ale uniwersalnego, walczącego gdziekolwiek i w dowolnym czasie. Jakże przypomina to rosyjską tablicę smoleńską, która pozbawiona informacji o celu wizyty polskiej delegacji z prezydentem RP na czele, mogła sugerować, że 96 osób zginęło podczas prywatnej ekskursji turystycznej. Albo że ludobójstwo wołyńskie było dziełem anonimowych oprawców. Oj, cieszyliby się nacjonaliści spod znaku OUN-UPA.

Ale jaki problem ukrywa pomnik we Lwowie? Tkwi w jednym krótkim słowie: „polscy”, które nie podoba się władzom Ukrainy. I nieważne, czy byliby to polscy naukowcy, poeci, dowódcy czy… piwowarzy. Będąc swego czasu we Lwowie, chciałem kupić piwo 1715 (tysiąc siedemset piętnaście). Sprzedawczyni odparła: „Takiego nie mamy. Jest 1715 (siedemnaście piętnaście)”. Bo 1715 to rok powstania Browaru Lwowskiego – nie ukraińskiego, lecz polskiego.

Ale wróćmy do profesorów, których za narodowo nieokreślonych uznali inicjatorzy pomnika. Mimo, że na takie „pojednanie” nie zgodziła się polska Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, mer Lwowa zapowiadał z dumą, że teksty na tablicy będą trójjęzyczne: polskie, ukraińskie i angielskie. „Profesorowie zginęli dlatego, że byli inteligencją” – tłumaczył dalej mer. Tylko jaką inteligencją?

Ale słowa „polski” nie użył nawet arcybiskup lwowski Mieczysław Mokrzycki (były sekretarz Jana Pawła II). Wszystkich przebił jednak Rafał Dutkiewicz, dla którego profesorowie to „wybitni naukowcy publikujący głównie w języku polskim”. Zdaniem ówczesnego prezydenta Wrocławia pomnik ma „pokazać Polsce, Ukrainie i Europie, że należy pamiętać o takich wydarzeniach”. Ale właściwie, co pokazać? Pomnik nie wiadomo kogo. Choć akurat Eurokołchoz – sam pozbawiony tradycji i głębszych treści – powinien być zachwycony. Również tym, że owi beznarodowi profesorowie lwowscy zostali zamordowani – jak czytamy – nie przez Niemców, tylko przez nazistów.

Fot. Robert Woźniak

Rozmowa z GRAŻYNĄ WROŃSKĄ-WALCZAK: Ludzie wciąż zadają mi pytania

Z red. Grażyną Wrońską-Walczak z Radia Poznań uhonorowaną tegorocznym Laurem Wielkopolskiego Oddziału Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich rozmawia Łukasz Kaźmierczak.

Podobno Grażyna Wrońska zna w Poznaniu wszystkich, których warto znać?

Wszystkich nie, ale na pewno bardzo wiele osób. I to, że działam już tyle lat w dziennikarstwie, ułatwia mi zadanie. A poza tym mam chyba umiejętność zdobywania kolejnych rozmówców, poprzez poprzednich rozmówców. To jest taki łańcuszek.

Albo rodzaj referencji: „To jest dobry dziennikarz”…

Nie wiem czy dobry dziennikarz. Może to, że się z nim miło rozmawia – bo często ludzie mówią mi, że jakoś tak potrafię ich ośmielić. Jakkolwiek niektórzy są speszeni. Zdarzało się, że przerywałam niektórym profesorom, którzy mieli mówić np. o sprawach rolniczych i zamieniali się w wykładowców. I prosiłam: panie profesorze, niech pan po prostu patrzy mi w oczy i mówi tak, jakbym niczego nie wiedziała. I to pomagało.

I dlatego tak często rozmawia Pani właśnie z ludźmi nauki i kultury?

Tak, jakoś udawało mi się tę barierę przekroczyć. Zawsze mówiłam moim rozmówcom, że Słuchacze mogą usłyszeć ich tylko raz i w związku z tym muszą dowiedzieć się tego, co najważniejsze.Rzeczywiście, tych wywiadów z ludźmi nauki było bardzo dużo. Uwielbiałam i miałam bardzo dobre kontakty z prof. Wiktorem Degą, do tego stopnia, że mogłam się bardzo często u niego zjawiać. Natomiast on  – i to jest dla mnie coś zupełnie niezwykłego – dzwonił do mnie i mówił, że bardzo ładnie wypadła rozmowa. Te dobre relacje są ważne. Skoro  raz z kimś się umówiłam, to się potem mogłam powołać na tego kogoś i on mi ułatwiał dalsze kontakty.

Wśród atrybutów dziennikarskich wymienia się najczęściej ostrość, wyrazistość, a Pani mówi…

…łagodnie.

I to jest Pani sposób na dziennikarstwo?

Chyba tak. Nie miałam nigdy takich bardzo ostrych sytuacji. Zawsze w dziedzinie kultury spotykałam się z ludźmi, którzy robili coś ważnego, ale nigdy nie były to rozmowy na ostrzu noża. Można było o wielu sprawach porozmawiać, wielu rzeczy się dowiedzieć i myślę, że to jest dla mnie najważniejsze, że ja chcę się dowiedzieć. Ale i druga rzecz – chcę żeby o tych rzeczach, o tych ludziach wiedzieli też inni. I dlatego tak długo pracuję w dziennikarstwie, ponieważ jest jeszcze tyle innych pól i tyle innych zagadnień, o których nie wiem ani ja, ani moi Słuchacze. A zależy mi na tym, żeby wiedzieli więcej np. o Poznaniu i o Wielkopolsce.

Czyli wchodzimy na Pani „konika”…

Rzeczywiście, to jest właściwie mój główny temat, na tym się skupiam. Uważam zresztą, że to co się ukazuje w Kronice Miasta Poznania, powinno być lekturą podstawową tych poznaniaków, którzy chcą się czegoś dowiedzieć o swoim mieście. Są to artykuły pisane przez specjalistów, ale dobrym językiem, zrozumiałym. I taki sam cel przyświeca mi przez całe zawodowe życie.

W którym od początku najważniejsze było radio.

Tak, zawsze chciałam pracować w radiu, od najmłodszych lat. I to się spełniło. W tym studiu (przypis: rozmawiamy w Studiu im. Krzysztofa Komedy w poznańskiej rozgłośni Polskiego Radia) po raz pierwszy pojawiłam się jeszcze jako licealistka, uczestnicząca w konkursach recytatorskich. Pani Jadwiga Jasiewicz zwróciła mi wtedy uwagę żebym nie akcentowała końcówek -się. I to pamiętam do dziś. A potem, kiedy ją spotkałam tutaj w radiu, przypomniałam się jej i powiedziałam, że bardzo dziękuję za tamte wskazówki. Zresztą moja mama zwracała zawsze bardzo wielką uwagę na nasz sposób mówienia.

I to zapewne pomogło też Pani dostać wymarzoną pracę. To był rok 1965.

Ja po prostu miałam szczęście. Spotkałam ludzi, którzy byli mi przychylni i tak się zaczęło. A zaczynałam od redakcji wiejskiej.

Naprawdę?

Tak, przeszłam chyba przez wszystkie radiowe redakcje. Najpierw wiejską, potem były dzienniki, kultura. W dziennikach takim moim bardzo dobrym mistrzem- kolegą był Andrzej Napierała. On potrafił świetnie konstruować drobne dźwięki czy relacje. Był w tym i sprawny i bardzo merytoryczny. Miał dobry sposób przekazywania informacji. Taki radiowy reporter w każdym calu.

Kto Pani najbardziej pomógł w Radiu?

Miałam bardzo wiele takich osób np. współpracowałam i współpracuję nadal z Alą Kurczewską, był Piotr Frydryszek, z którym razem pracowałam, a potem stał się moim szefem, Robert Mirzyński, Basia Miczko. To wszystko byli ludzie, którym nieraz zazdrościłam, ale w takim dobrym tego słowa znaczeniu, dotarcia do pewnych osób i zbudowania jakiejś formy radiowej.

Wywiad to od początku był ta forma, w której czuła się Pani najlepiej?

Tak, odpowiadała mi. Przez rozmowę, przez taki przekaz nieoficjalny – bo w rozmowie nie używa się wielkich słów, tylko tak zwyczajnie, żeby dotrzeć do Słuchacza – uważam, że właśnie to jest najistotniejsze.

Lubi Pani rozmawiać…

Bardzo! Dzięki temu poznałam bardzo wiele osób niesłychanie ważnych i takich, które do dzisiaj wspominam z ogromną sympatią np. Pan Stefan Skorupiński z Włoszakowic, który potrafił zauroczyć przez ileś nawet godzin, bo tak pięknie opowiadał.  Poznałam bardzo wiele osób z kręgu kultury ludowej i nawet się zaprzyjaźniłam z panem Janem Bzdęgą z Domachowa, który był z Biskupizny, z okolic Krobi. Tam też dzięki niemu poznałam wielu innych ludzi, a on regularnie tutaj się u mnie zjawiał i relacjonował, co tam słychać na Biskupiźnie. I okazało się, że były tam ciekawe rzeczy. I do dzisiaj chyba są.

To nie zawsze byli oczywiści rozmówcy?

Nie zawsze. W roku 80. robiliśmy audycje solidarnościowe, ale przedtem zdarzało mi się rozmawiać nawet z przodownikami pracy. Jeden z nich nazywał się Marceli Tritt, pracował bodajże w poznańskich Zakładach Naprawczych Taboru Kolejowego i  on mi opowiadał takie naprawdę bardzo piękne rzeczy o swojej pracy. Tak zwyczajnie o tym mówił, a potem sprezentował mi taki zgniatacz do orzechów, ręcznie wykonany.

Grażyna Wrońska-Walczak – dziennikarka Radia Poznań która otrzymała Laur Wielkopolskiego Oddziału SDP

Robi też Pani sporo krótkich form radiowych. To Pani specjalność?

Tak, oczywiście. Choć bardzo możliwe, że takie były wtedy możliwości. I że krótkie formy były, powiedziałabym, oczekiwane. Ale robiłam też większe formy, wiele reportaży, dłuższych audycji np. cykl Wydarzyło się w Wielkopolsce, za który dostaliśmy Nagrodę im. Józefa Łukaszewicza, przyznawaną dla najciekawszych i najpiękniejszych wydawnictw  o Poznaniu. Były także Wieczory Muzyki i Myśli, mnóstwo programów związanych chociażby z Powstaniem Wielkopolskim. Udało mi się także spróbować swoich sił w telewizji, gdzie wspólnie z  Piotrem Libickim zrobiliśmy program Poza Horyzontem – także nagradzany cykl filmów o Wielkopolsce.

To nie był koniec przygody z telewizją?

Nie, potem był cykl Kobiety Powstania Wielkopolskiego – to z kolei ze Zbysławem Kaczmarkiem. To był ładny projekt, ponieważ odkrywaliśmy mało znane postaci i docieraliśmy do różnych ludzi. Jest jeszcze rzecz, która nadal ciąży mi na sercu – zrobiłam dwa programy o zasłużonej poznańskiej Księgarni św. Wojciecha, ale pozostały dwa odcinki, które zalegają i powinnam je dokończyć.

O czym byśmy nie mówili i tak koniec końców wracamy do tematów związanych z Wielkopolską.

Bo to jest niewyczerpywalna tematyka, przez wiele lat zaniedbywana. Dlatego razem z Małgosią Jańczak przygotowywałyśmy takie wędrówki po Wielkopolsce, w czasie których odkrywałyśmy ludzi, którzy kiedyś w ogóle byli zapomniani jak np. Dezydery Chłapowski. Jeśli chodzi o Chłapowskiego, to też jest ładny przykład. Idąc jego tropem spotkałam pana Józefa Świątkiewicza z Czempinia. On zaimponował mi tym, że pracując u Cegielskiego odkrywał w wolnych chwilach Dezyderego Chłapowskiego na swoim terenie, w okolicach Turwi czy Czempinia. I takich ludzi poznałam mnóstwo, czy w Lesznie, czy w Kościanie, czy w Gostyniu,

Koniecznie muszę zapytać o jeszcze inną Pani pasję. Przyznaję – od lat jestem wiernym fanem Języka na zakręcie.

Najpierw prowadziłam te audycje z moim mężem.

Wybitnym poznańskim  językoznawcą, prof. Bogdanem Walczakiem – dodajmy.

Co ciekawe, nie wszyscy wiedzieli nawet, że to mój mąż. A teraz prowadzę je wspólnie z prof. Jarosławem Liberkiem.

Także wychowankiem prof. Walczaka.

Tak, on pisał u mojego męża doktorat.

Robiliście to i robicie nadal z wielkim powodzeniem.

Za propagowanie i popularyzację poprawnej polszczyzny otrzymałam tytuł Ambasadora Polszczyzny. To była inicjatywa chyba Piotr Frydryszka, ponieważ wtedy nagrodę za język regionalny otrzymał także Juliusz Kubel, autor naszego radiowego Starego Marycha.

O polszczyźnie także można mówić w nieskończoność. Nie zabraknie tematów do Języka na zakręcie?

Nie zabraknie, bo wciąż ludzie coś wymyślają. I wciąż zadają nowe pytania.

Ma pani również przebogate archiwum nagrań. Są tam takie skarby, które tylko Pani posiada?

Chociażby rozmowy ze, wspomnianym tutaj, profesorem Wiktorem Degą. Opowiadał mi kapitalne wspomnienia z Powstania Wielkopolskiego, z dużym humorem i to jest w naszych radiowych nagraniach. Tego chyba nikt inny nie ma.  Z Alą Kurczewską byłyśmy natomiast zachwycone rozmowami z Panią Stanisławą Szeligowską – to poezja, można jej było słuchać naprawdę bardzo długo. Mam w zasobach dużo bardzo pięknych rozmów, takich właściwie osobistych.

Któraś z nich wywarła na Panią mocniejszy wpływ?

Miałam takie bardzo miłe spotkania z Piotrem Janaszkiem. To był młody lekarz, który właściwie wprowadzał rewolucje, ponieważ upomniał się – i to w takim bardzo dobrym tego słowa znaczeniu – o dzieci niepełnosprawne. Zaczął organizować pierwsze w ich życiu i w ogóle nie spotykane w tym czasie wyjazdy wakacyjne. Obóz w Mielnicy, tam współpracowałam z nim dosyć blisko, jeździliśmy, przekonywaliśmy ludzi. To było ważne. A potem zginął w wypadku samochodowym. I bardzo mi go brakuje. Ale on z kolei tę swoją pasję przekazał córkom. I nieraz się z nimi spotykam, ponieważ one też prowadzą taką bardzo szeroką działalność na rzecz niepełnosprawnych.

A dziś Grażyna Wrońska otrzymała kolejne wyróżnienie – Laur Wielkopolskiego Oddziału Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich… 

To za wytrwałość (śmiech). Ale mam jeszcze bardzo dużo rzeczy do zrobienia.

Członek Zarządu Głównego SDP i jego skarbnik Aleksandra Tabaczyńska (z lewej) wręcza Grażynie Wrońskiej-Walczak z Radia Poznań Laur Wielkopolskiego Oddziału SDP

Czyli, są plany na przyszłość?

Najpierw muszę uporządkować moje archiwum radiowe, mnóstwo rzeczy, które powinny być profesjonalnie opisane. Aczkolwiek niektórzy mówią, że mam bardzo dobrze zdokumentowaną swoją pracę. Chciałabym także nadal współpracować z  Kroniką Miasta Poznania. Ale na razie powiedziałam sobie: żadnych nowych tematów. Zrób to, co ci tutaj zalega.

Porządnie, po poznańsku.

Ja nie jestem taka porządna. Wszystko robię na ostatnią minutę. Wciąż mi się coś nie podoba, coś poprawiam, przestawiam.  Pewnie dlatego, że bardzo długo pracowałam razem z Ireną Goszczyńską – najwięcej z nią i z Jurkiem Kamyszkiem. Oni zwracali uwagę na te wszystkie szczegóły techniczne. A ja montowałam na ostatnią minutę, tuż przed terminem emisji i wtedy rzucałam się na głęboką wodę. Piotr Frydryszek nigdy nie mógł pojąć, że przychodzę do studia, mam coś powiedzieć, a wokół mnie pełno kartek, rozgardiasz. A ja się po prostu wtedy mobilizuję. Jak jest już Godzina Zero.

 


 

LAUR

WIELKOPOLSKIEGO ODDZIAŁU

STOWARZYSZENIA DZIENNIKARZY POLSKICH 2023

DLA

 

Red. Grażyny Wrońskiej – Walczak

laudacja

wygłoszona przez red. Barbarę Miczko-Malcher, wiceprezesa Zarządu WO SDP

Barbara Miczko-Malcher – wiceprezes Zarządu WO SDP

GRAZYNA WROŃSKA -WALCZAK całe swoje blisko 60 letnie życie zawodowe związała z radiem. Pracę w Polskim Radiu Poznań rozpoczęła w 1965 roku. Przechodziła przez różne redakcje i uprawiała wiele form dziennikarskich. Z racji polonistycznego wykształcenia wsparta też profesorską wiedzą męża Bohdana Walczaka, znakomitego językoznawcę, wprowadziła na antenę cykliczną audycję „Język na zakręcie”. Ma ona charakter lekkiej rozmowy i niewątpliwy walor edukacyjny. W dorobku Grażyny Wrońskiej są tez audycje i rozmowy poświęcone wybitnym Wielkopolanom, historycznym postaciom, omówienia książek, informacje o bieżących wydarzeniach kulturalnych. W 1982 roku, kiedy w telewizji pojawił się świetny serial „Najdłuższa woja nowoczesnej Europy” Grażyna  Wrońska wspólnie z Małgorzata Jańczak zrealizowały cykl audycji  „Bohaterowie najdłuższej Wojny” przybliżając ludzi i miejsca związane z filmem i walką Polaków z germanizacją w Wielkopolsce.  W Telewizji Poznańskiej wspólnie z Piotrem Libickim Grażyna pracowała przy cyklu dokumentalnych filmów prezentujących Wielkopolskę w ujęciu historycznym i kulturalnym. Cykl ten zatytułowany był ”Poza horyzontem”.

I w końcu w Wydawnictwie św. Wojciecha w serii „Poznaj Poznań” redaktor Wrońska wydała książkę zatytułowaną „…do niepodległości”. Opisuje tam znaczące dla walki o niepodległość postaci i wydarzenia. Grażyna od lat też współpracuje z Wydawnictwem Miejskim zamieszczając w „IKS-ie” i w Kronice Miasta Poznania” wywiady i felietony. Wymieniłam tylko część osiągnięć Grażyny, ale łatwo zrozumieć, że po tak długiej, intensywnej pracy zawodowej nie da się streścić wszystkiego w kilku zdaniach. Trzeba tu jednak podkreślić rzecz bardzo istotną, a mianowicie – etykę dziennikarską.

Redaktor Grażyna Wrońska była i jest wierna zasadom uczciwości i rzetelności tak wobec swoich rozmówców jak i kolegów dziennikarzy.

Laur jest wyrazem naszego wielkiego szacunku i uznania za Jej wieloletnią, znakomitą pracę dziennikarską.


Wywiad z uhonorowanym Laurem WO SDP red. Piotrem Lisiewiczem z-cą red. nacz. Gazety Polskiej:

TUTAJ

Relacja z uroczystości wręczenia nagród WO SDP:

TUTAJ

Kontynuując przeglądanie strony zgadzasz się na instalację plików cookies na swoim urządzeniu więcej

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close