Św. Franciszek Salezy

Życzenia SDP w dniu św. Franciszka Salezego, patrona dziennikarzy i mediów katolickich

24 stycznia Kościół wspomina w liturgii św. Franciszka Salezego (1567 – 1622), doktora Kościoła, patrona dziennikarzy oraz mediów katolickich. Każdego roku w dniu św. Franciszka Salezego, Ojciec Święty ogłasza swe orędzie na Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu.

Z tej okazji w imieniu Zarządu Głównego SDP składam wszystkim dziennikarzom serdeczne życzenia sukcesów i satysfakcji w pracy zawodowej oraz tego, by zawsze łączyła się ona z misją działania w interesie publicznym, z pożytkiem dla naszych odbiorców – czytelników, słuchaczy i widzów, zarówno w mediach tradycyjnych, jak i cyfrowych.

Św. Franciszek Salezy to bardzo ciekawa postać, pozostawił po sobie liczne pisma i około tysiąc listów, które wyróżniają się pięknym językiem i stylem. Do dnia dzisiejszego zalicza się je do klasyki literatury francuskiej. Jako kapłan miał dużą zdolność do nawiązywania kontaktu z ludźmi prostymi, często dalekimi od Kościoła. Ten dar był mu pomocny, gdy udał się w charakterze misjonarza do okręgu Chablais, by umocnić w wierze katolików i aby próbować odzyskać dla Chrystusa tych, którzy przeszli na kalwinizm. Na murach i parkanach rozlepiał ulotki – zwięzłe wyjaśnienia prawd wiary. Jak przypomina nam Katolicka Agencja Informacyjna (bo z jej strony korzystam pisząc o tym), był świetnym mediatorem, łagodnym, cierpliwym polemistą. Potrafił dyskutować a konflikty rozwiązywać poprzez rozmowę. Nawracał w cierpliwym dialogu. W ten sposób miał pozyskać z powrotem dla Kościoła około 70 tysięcy wiernych, którzy odeszli od katolicyzmu do kalwinizmu. Był to przełom XVI i XVII wieku

Można powiedzieć, że był to taki prekursor dziennikarstwa z misją, więc choć od 1923 roku jest oficjalnym patronem tylko dziennikarzy katolickich, to uniwersalne wartości, jakie widać w jego działaniach można chyba wykorzystać, by w dniu jego wspomnienia złożyć życzenia wszystkim dziennikarzom. I tym którzy są katolikami i tym którzy nie będąc nimi, podzielają w swojej pracy te fundamentalne dla nas wszystkich wartości – wolność słowa, uczciwość i rzetelność oraz pierwszeństwo dobra naszych Odbiorców.

 

W imieniu ZG SDP

 

Jolanta Hajdasz, prezes

CMWP SDP w obronie Gazety Polskiej w procesie z Donaldem Tuskiem. Nasza opinia amicus curie.

Trudno sobie wyobrazić większą staranność przy tworzeniu okładki zwiastującej znajdujący się wewnątrz czasopisma artykuł, który odnosi się do kontrowersyjnych słów powoda Donalda Tuska o tym, iż „jeśli ktoś wierzy w Boga, to nie głosuje na PiS”. Karanie Redakcji i dziennikarzy za rutynowe wykonanie przez nich swoich obowiązków staje się w tym wypadku szykaną, która godzi w niezależność dziennikarską. W oczywisty sposób narusza to zasadę wolności słowa demokratycznego państwa, gdyż jej podstawą jest prawo dziennikarzy do swobodnego komentowania wszelkich zdarzeń w życiu publicznym – to fragment opinii amicus curie CMWP SDP, jaka została przesłana do Sądu Okręgowego w Warszawie w sprawie cywilnej z powództwa Donalda Tuska przeciw Tomaszowi Sakiewiczowi oraz Niezależnemu Wydawnictwu Polskiemu.  13 stycznia ma być ogłoszony wyrok w tej sprawie. Sprawa jest objęta monitoringiem CMWP SDP.

Sprawa dotyczy okładki GP z 20 lipca 2022 r., na której przewodniczący Platformy Obywatelskiej ma zaciśniętą pięść, a całość jest opatrzona napisem Gott mit uns. Na dole strony znajduje się dopisek: Słowa Donalda Tuska: „Wierzysz w Boga, nie głosujesz na PiS” to odpowiednik pruskiego „Gott mit uns”, obecnego na klamrach niemieckich pasów. Padły, gdy polski rząd wspiera Ukrainę w walce pod innym starym hasłem: „W imię Boga za wolność naszą i waszą”. Patriarcha Cyryl i Tusk głoszą, że najwyższe dobro nie jest po stronie tych, co niosą sztandar wolności, ale po stronie tyranii. Przewodniczący Platformy Obywatelskiej zarzuca redaktorowi naczelnemu „Gazety Polskiej” naruszenie dóbr osobistych, domaga się od niego publikacji wielokrotnych przeprosin na łamach mediów tradycyjnych i społecznościowych oraz po 100 tysięcy złotych odszkodowania zarówno od red. Sakiewicza, jak i pozwanego wydawnictwa z powodu okładki tygodnika.

Okładka czasopisma stanowi nierozerwalną i integralną całość tak pod względem fizycznym jak i treściowym z konkretnym artykułem, jaki opublikowany jest w danym wydaniu tygodnika.  Jest ona częścią najbardziej reprezentatywną, odpowiada za komunikację z potencjalnym czytelnikiem i w momencie nawiązania z nią kontaktu, czyli zobaczenia jej, staje się ona komunikatem, którego celem jest przede wszystkim zaciekawienie odbiorcy. Na zniekształcenie przekazu tego komunikatu może wpłynąć wiele czynników, na które projektant okładki, wydawca, a także dziennikarz nie mają wpływu – czytamy w przesłanej do Sądu opinii amicus curie sporządzonej przez Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP.   By uniknąć tych zniekształceń osoby odpowiedzialne za kształt inkryminowanej okładki Gazety Polskiej opublikowały tuż pod zdjęciem Powoda bardzo obszerny, jak na okładkę czasopisma, tekst wyjaśniający dokładnie kontekst i motywy publikacji tego fotograficznego kolażu  – są to słowa  cyt. Słowa Donalda Tuska: „Wierzysz w Boga, nie głosujesz na PiS” to odpowiednik pruskiego „Gott mit uns”, obecnego na klamrach niemieckich pasów. Padły, gdy polski rząd wspiera Ukrainę w walce pod innym starym hasłem: „W imię Boga za wolność naszą i waszą”. Patriarcha Cyryl i Tusk głoszą, że najwyższe dobro nie jest po stronie tych, co niosą sztandar wolności, ale po stronie tyranii.  W ocenie CMWP SDP  słowa te to jasne i klarowne uzupełnienie okładkowej ilustracji. Dodatkowo ta okładka czasopisma odsyłała czytelnika do opublikowanego wewnątrz czasopisma artykułu na ten temat, który w merytoryczny, dokładny  i zgodny z zawodowym profesjonalizmem dziennikarskim sposób wyjaśniał stanowisko Autora – publicysty. Projekt graficzny okładki został opracowany w taki sposób, aby zwrócić uwagę potencjalnych czytelników Gazety Polskiej na istotny zdaniem Redakcji problem omówiony w publikacji i by komunikat ten został przez nich prawidłowo zrozumiany. Zarówno okładkowa fotografia (opracowana graficznie) oraz podpis pod nią stanowią integralną całość, z której wynika konkretny przekaz  – napisano w opinii CMWP SDP. Oddzielanie od siebie tych dwóch elementów  zdaniem autorów Opinii  –  prowadzi przy tym do nieuzasadnionej nadinterpretacji okładkowego przekazu, jaka została zaprezentowana w pozwie. Trudno sobie wyobrazić większą staranność przy tworzeniu okładki zwiastującej znajdujący się wewnątrz czasopisma artykuł, który odnosi się do kontrowersyjnych i wywołujących z całą pewnością społeczne emocje słów powoda Donalda Tuska o tym, iż jeśli ktoś wierzy w Boga, to nie głosuje na PiS. Karanie Redakcji i dziennikarzy za rutynowe wykonanie przez nich swoich obowiązków staje się w tym wypadku szykaną, która godzi w niezależność dziennikarską. W oczywisty sposób narusza to zasadę wolności słowa demokratycznego państwa, gdyż jej podstawą jest prawo dziennikarzy do swobodnego komentowania wszelkich zdarzeń w życiu publicznym.

CMWP zwraca również uwagę na specyficzny kontekst sprawy, który ma wpływ na ewentualną odpowiedzialność prawną powodów. Analizowanie i roztrząsanie kwestii publicznych należy do ustawowych zadań prasy, bowiem prasa, zgodnie z Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej, korzysta z wolności wypowiedzi i urzeczywistnia prawo obywateli do ich rzetelnego informowania, jawności życia publicznego oraz kontroli i krytyki społecznej (art. 1 ustawy – Prawo prasowe). Nie można abstrahować od faktu, że w Polsce występuje silna (i wzmacniająca się) polaryzacja poglądów na tematy istotne dla życia publicznego. Strony sporów politycznych i społecznych częstokroć nie unikając radykalnych lub bulwersujących haseł. Zarówno uczestnicy wydarzeń, jak
i media wyrażają bardzo ostre opinie. W takiej atmosferze oczekiwanie, by działania powoda jako jednego z eksponowanych polityków miały przejść bez ostrej krytyki, byłoby oderwane od rzeczywistości. Trzeba z całą mocą podkreślić, że w prawidłowo funkcjonującej demokracji spory światopoglądowe są zjawiskiem normalnym. Bez sporów demokracja nie istnieje. W tym kontekście nie tylko surowa krytyka, ale wręcz oburzenie opinii publicznej (abstrahując od oceny, czy słuszne) powinno być naturalną reakcją w prawidłowo funkcjonującym społeczeństwie. A wyraz opinii publicznej dają właśnie dziennikarze – czytamy w stanowisku CMWP SDP. CMWP nie opowiada się za niczym nieograniczoną wolnością wypowiedzi (czemu dawało niejednokrotnie wyraz w swoich stanowiskach). Trudno jednak zrozumieć, dlaczego – zarówno na gruncie szeroko ujmowanej judykatury, jak i w praktyce – powszechnie dopuszcza się operowanie w publicystyce i w działalności publicznej przesadą, groteską, prowokacją, często w drastycznych formach łamiących powszechnie przyjęte normy, co też można było niejednokrotnie obserwować w ostatnich latach podczas różnego rodzaju protestów społecznych i towarzyszących im sporów – a nie można dosadnie skrytykować jednego z najbardziej aktywnych polityków. Trzeba podkreślić, że powód (tak jak wielu innych polityków) świadomie wdawał się w intensywne spory nie tylko czysto polityczne, ale także światopoglądowe a nawet religijne, niekiedy stosując przy tym piętnujący i bezalternatywny styl wypowiedzi – np. twierdząc, że ludzie wierzący nie mogą głosować na przeciwną partię (chodziło o „Prawo i Sprawiedliwość”), czy sugerując, że politycy którzy z problemów migracji, praw człowieka, robią polityczne paliwo „pójdą do piekła”. Te i inne wypowiedzi powoda były szeroko cytowane w mediach. Stosując takie metody, powód powinien więc liczyć się z krytyką wyrażaną zarówno
w umiarkowanej, jak i w ostrej formie – zasłużoną lub niezasłużoną. Abstrahując bowiem od treści opublikowanych w tym przypadku, powód nie powinien oczekiwać, aby dziennikarze mogli wyrażać tylko takie poglądy, które ostatecznie okażą się w pełni zasadne i weryfikowalne, zwłaszcza w odniesieniu do złożonych zagadnień wiążących się z polityką ogólnokrajową, które z natury rzeczy mają prawo budzić kontrowersje. Nawet jeżeli powód negatywnie ocenia formę publikacji, należy jednak wziąć pod uwagę, iż zgodnie z orzecznictwem Europejskiego Trybunału Praw Człowieka (ETPCz), wolność słowa znajduje zastosowanie nie tylko do informacji lub opinii nieobraźliwych lub neutralnych, ale nawet tych, które są obraźliwe, szokujące lub niepokojące.

Opinię CMWP SDP podpisała Jolanta Hajdasz, dyrektor CMWP SDP, od strony prawnej sporządził ją Michał Jaszewski, doradca prawny SDP.

Opinia amicus curie CMWP SDP  w tej sprawie jest tu: Sygn.akt IC 368_22 opinia amicus curiae

Życzenia dla Członków i Przyjaciół SDP na Nowy 2025 Rok !

Koleżanki i Koledzy, szanowni Państwo i drodzy Przyjaciele ! 

W tym wyjątkowym ostatnim dniu roku pragnę Wam Wszystkim złożyć z serca płynące życzenia wszelkiej pomyślności i dobra w Nowym 2025 Roku i przy okazji dziękuję najserdeczniej za współpracę, pomoc i pracę każdego z Was. W tym trudnym dla nas roku 2024 jeszcze wyraźniej niż wcześniej mogliśmy sobie uświadomić, jak ważną sprawą jest zawodowa solidarność oraz wsparcie grupy przyjaciół i współpracowników we wszystkich sprawach, którymi zaskakuje nas rzeczywistość dookoła. Za tę solidarność i lojalność zawodową dziękuję każdemu, ufając że będziemy trzymać się razem mimo różnicy zdań w pojedynczych sprawach. System wartości mamy jednak spójny i to jest naprawdę wspaniała sprawa, o której może nie zawsze pamiętamy.
W Nowym Roku życzę Wam także stałych i dobrych relacji w gronie najbliższych osób, by potrafili Was (a raczej nas) zrozumieć, bo ta nasze praca dziennikarska jest taka zaborcza, tak często każe nam wybierać nie zostawiając praktycznie wyboru …(pracujesz w Wigilię czy w pierwsze święto? w Sylwestra czy w Nowy Rok? itp, itd…), że ciężko domownikom z nami wytrzymać.  Oby Was (nas) kochali i  tolerowali z tym naszym wybuchowym charakterem,  emocjonalną osobowością, indywidualizmem i jeden Pan Bóg wie czym jeszcze, co sprawia, że czasem ranimy Najbliższych nawet o tym nie wiedząc. Niech Boża Opatrzność ma Was, tzn. nas wszystkich pod swoją stałą opieką w  2025 !!!
Szczęśliwego Nowego Roku dla wszystkich związanych ze Stowarzyszeniem Dziennikarzy Polskich !
Jolanta Hajdasz
Odbarwione logo TV Biesłat

Prezes SDP JOLANTA HAJDASZ o likwidacji BIEŁSATU: (…) historia i państwo polskie rozliczą likwidatorów z TVP

Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich poprzez specjalne oświadczenie Centrum Monitoringu Wolności Prasy  stanowczo zaprotestowało przeciwko likwidacji niezależnej Telewizji Biełsat. Apelujemy także do wszystkich odpowiedzialnych osób i instytucji o podjęcie działań w celu utrzymania funkcjonowania tej stacji na odpowiednim do jej rangi poziomie. W ciągu 18 lat swojego istnienia telewizja Biełsat stała się ważnym narzędziem realizacji zasady wolności słowa, niezależności dziennikarskiej i pluralizmu mediów w państwach Europy Wschodniej, przede wszystkim na Białorusi i w Rosji.  Niszczenie tego dzieła jest skandalicznym naruszeniem tych  fundamentalnych  dla współczesnych państw zasad i lekceważeniem praw człowieka. Pozwolę sobie rozszerzyć dziennikarskim komentarzem to nasze stanowisko. Skandal i hańba  to najłagodniejsze słowa, jakich można użyć widząc działania likwidatorów w stosunku do tej stacji i do ludzi w niej pracujących.

Komentarz ws. likwidacji TV BIEŁSAT – prezes SDP JOLANTA HAJDASZ: Mam nadzieję, że historia i państwo polskie rozliczą likwidatorów z TVP

3 grudnia posłowie Prawa i Sprawiedliwości wraz z twórczynią telewizji Biełsat red. Agnieszką Romaszewską-Guzy na specjalnej konferencji prasowej w Sejmie w zaapelowali do premiera Donalda Tuska i ministra spraw zagranicznych, Radosława Sikorskiego nie likwidowanie jedynej niezależnej białoruskiej telewizji, czyli Biełsatu. Do faktycznej likwidacji stacji doprowadziły obecne władze telewizji publicznej, tzw. neo TVP, czy jak kto woli „TVP w likwidacji” bo taka jest dzisiaj oficjalna nazwa tego, co pozostało po przejętych siłowo przez rządzącą koalicję mediach publicznych już prawie  12 miesięcy temu.

Warto zauważyć, że telewizja  Biełsat łączyła różne środowiska, dzięki niej  Polska mogła oddziaływać na Wschód, bo przekazywała po białorusku i po rosyjsku informacje niezależne od wschodnich rządów. Zniszczenie Biełsatu jak w soczewce pokazuje nam bezsens i krótkowzroczność działań obecnie rządzącej ekipy Donalda Tuska i jego reprezentantów w mediach publicznych. Najgorsze jest to, że ta destrukcja dotyka wielu ludzi zza naszej wschodniej granicy.

Poznajmy choć jeden przykład – czyli losy jednej młodej dziennikarki tej stacji, która dzisiaj  odsiaduje karę 8 lat więzienia, a właściwie kolonii karnej. Ta dziennikarka to – cztery lata temu – 27-letnia Kaciaryna Andrejewa. W listopadzie 2020 roku została aresztowana razem z drugą dziennikarką, 23-letnią wtedy Darią Czulcową.  Kaciaryna i Daria prowadziły transmisję z protestu w Mińsku, gdy tysiące Białorusinów wyszły na ulice swoich miast, by zaprotestować przeciwko zamordowaniu opozycjonisty Ramana Bandarenki. W trakcie manifestacji doszło do starć z milicją. Zatrzymanych zostało około tysiąca Białorusinów. Dziewczęta prowadziły transmisję live dla Biełsatu z tego protestu . Za to zostały aresztowane, obie zostały skazane Daria na dwa lata więzienia, a Kaciaryna początkowo też na dwa lata, ale potem postawiono jej dodatkowy zarzut „zdrady stanu” i sąd skazał dziennikarkę aż na osiem lat więzienia. Wiele więcej o samym procesie nie wiadomo, ponieważ śledztwo zostało utajnione, a rozprawy odbywały się za zamkniętymi drzwiami.

Daria zdążyła odsiedzieć swój wyrok i wyjechała z Białorusi, jej przyjaciółka nadal jest w więzieniu. A Kaciaryna to młoda mężatka, która swoim szczęściem cieszyła się tylko rok. Tylko za to, że z balkonu jednego z mieszkań w Mińsku filmowała i nadawała dla polskiej telewizji Biełsat relacje z protestów, takich jak ona, zwykłych obywateli Białorusi. Kaciaryna uwierzyła Polsce, uwierzyła w to, że każdy ma prawo do pozyskiwania informacji, do ich poznawania i przekazywania. A teraz ta Polska niszczy to dzieło, za które ona musi spędzać w więzieniu swoją młodość. 8 lat więzienia to dla młodej kobiety całe życie.

Takich osób jak Kaciaryna jest dziś w białoruskich więzieniach wiele. Wśród nich jest obecnie 28 dziennikarzy, a wśród nich aż piętnastu reporterów i operatorów to współpracownicy Biełsatu. Co ma im do powiedzenia kierownictwo obecnej neoTVP. gdy tak bezmyślnie i niefrasobliwie likwiduje ten niezwykły kanał telewizyjny, znany przecież w całej Europie? Warto zapytać –  w czyim interesie działa dziś ta „TVP w likwidacji”?

3 grudnia została potwierdzona przez  Telewizję Polską informacja o tym, że TVP S.A.”w likwidacji”  włączyła swoje obcojęzyczne kanały do jednej struktury organizacyjnej pod roboczą nazwą Ośrodek Programów dla Zagranicy. Nowa jednostka oparta jest o istniejące kanały – TVP World i Telewizji Biełsat. Przyszłoroczny budżet TV Biełsat wynosi 18 mln zł oznacza de facto likwidację tego kanału, poinformowała o tym na specjalnej konferencji prasowej w Sejmie b. dyrektor tej stacji red. Agnieszka Romaszewska-Guzy, pomysłodawczyni i główny organizator tego przedsięwzięcia.  Biełsat to jedyny, niezależny, białoruskojęzyczny kanał telewizyjny. Stacja powstała w 2007 roku jako część polskiego nadawcy publicznego – Telewizji Polskiej. Od początku współfinansowało ją polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych przy wsparciu rządów kilku europejskich krajów oraz szeregu fundacji. Po agresji Rosji na Ukrainę wszystkie wskaźniki i mierniki siły oddziaływania Biełsatu poszybowały w górę. Rekordy oglądalności i klikalności, co miesiąc zwiększane zasięgi, w badaniach potwierdzało się że co drugi pracujący Białorusin korzystał z Biełsatu. Czy  zniszczenie tej unikatowej na skalę europejską stacji jest naprawdę w interesie Polski?

Tuż przed siłowym przejęciem mediów publicznych przez rząd Donalda Tuska w grudniu ub. roku  Biełsat był już platformą multimedialną, na którą składały się białoruska telewizja i rosyjskojęzyczny kanał Vot Tak, a także 13 kanałów na YouTube oraz portale internetowe w 4 językach, białoruskim, rosyjskim, polskim i angielskim oraz szereg profili w mediach społecznościowych, takich jak Facebook, Instagram czy dawny Twitter, czyli X. Do marca 2024 r. stacja nadawała  w językach białoruskim, rosyjskim i ukraińskim blisko 21 godzin programu dziennie. Oryginalną ofertę stacji przygotowywało prawie 300 współpracowników – dziennikarzy przebywających w krajach postsowieckich, a także wydawców, managerów i techników w Polsce. W ciągu 18 lat swojego istnienia stacja wyprodukowała prawie 200 filmów dokumentalnych, a jej programy otrzymały około 80 nagród na międzynarodowych festiwalach.  Dziennikarze Biełsatu od początku istnienia stacji swoje programy tworzyli w języku białoruskim, co stanowiło istotny wyróżnik stacji w medialnej przestrzeni Białorusi. Biełsat konsekwentnie pracował na rzecz popularyzacji tego języka, nie tylko przez jego ciągłą obecność na antenie lecz także propagując białoruską literaturę oraz wspierając inicjatywy edukacyjne. Zapraszanym do studia gościom pozostawiano jednak swobodę wyboru między językiem białoruskim a wciąż dominującym rosyjskim.

W ciągu 18 lat swojego istnienia telewizja Biełsat  stała się ważnym narzędziem realizacji zasady wolności słowa, niezależności dziennikarskiej i pluralizmu mediów w państwach Europy Wschodniej, przede wszystkim na Białorusi i w Rosji. Biełsat dawał swoim odbiorcom dostęp do niezależnych informacji o sytuacji w ich kraju. Był także przeciwwagą dla rosyjskiej propagandy.

Gdy piszę te słowa, patrzę na zdjęcie uśmiechniętej, pięknej  dziennikarki Kaciaryny z czasów jeszcze przed aresztowaniem. Nie wiem jak wygląda dzisiaj, ani w której kolonii karnej na Białorusi teraz przebywa. Cena jaką płaci za wykonywanie zawodu dziennikarza jest ogromna. Mam nadzieję, że historia i państwo polskie rozliczą likwidatorów z TVP, którzy zamiast pomagać takim jak ona ludziom, zostawiają ich dzisiaj bez wsparcia w rękach wschodnich oprawców.

 

Prezes SDP i dyrektor CMWP SDP dr Jolanta Hajdasz

 

Fot. Wikipedia

Protest ZG SDP i komentarz JOLANTY HAJDASZ do usunięcia z Muzeum II WŚ polskich bohaterów: Zamordowani po raz kolejny

Protest ZG SDP 

 

Zarządu Główny Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich stanowczo protestuje przeciwko usunięciu z ekspozycji głównej Muzeum II Wojny Światowej informacji  dotyczących  Rodziny Ulmów, rtm. Witolda Pileckiego i o. Maksymiliana Kolbe. To skandaliczne działanie, które przyjęliśmy z najwyższym oburzeniem.

SDP to najstarsza i największa organizacja dziennikarzy w Polsce, liczy ponad 2800 członków. 
W imieniu ZG SDP

 dr Jolanta Hajdasz,

wiceprezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich,
dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP

                    


Szok i niedowierzanie  – to pierwsza reakcja jaką wielu z nas przyjęło informację, iż w Gdańsku, nocą z poniedziałku 24 na wtorek 25 czerwca po cichu, z ponad 5 tysięcy metrów kwadratowych wystawy głównej Muzeum II Wojny Światowej zostali usunięci Polscy Bohaterowie:  rotmistrz Witold Pilecki, Józef i Wiktoria Ulmowie, święty Ojciec Maksymilian Kolbe.

Po błogosławionej rodzinie Ulmów została czarna ściana –  poinformował w mediach społecznościowych prezes IPN Karol Nawrocki, on jako pierwszy zaalarmował opinie publiczną o skandalu, jaki mam miejsce w tym muzeum. Muzeum, które miało być sztandarowym miejscem do przekazywania wiedzy o polskiej historii z lat 1939 – 45, muzeum, które miało rzetelnie informować o przyczynach, przebiegu i skutkach szeregu zdarzeń wpisanych w okres II wojny światowej, których geneza i konsekwencje oczywiście wykraczają poza te daty. To jak przedstawiamy te wydarzenia, to o kim opowiadamy sięgając pamięcią do II wojny światowej ma fundamentalne znaczenie dla kształtowania naszej świadomości, naszej tożsamości. Nas , a przede wszystkim kolejnych pokoleń.

Nie da się przedstawić II wojny światowej bez heroicznej historii Witolda Pileckiego, żołnierza  Armii Krajowej, który na ochotnika zgłosił się do Auschwitz, by napisać raport o dziejących się tam okrucieństwach. Nie da się rzetelnie przedstawić tego co działo się  między 39 a 45 rokiem XX wieku, gdy będzie się pomijać bohaterstwo charyzmatycznego zakonnika i wybitnego twórcy katolickich mediów ojca Maksymiliana Kolbe, który dobrowolnie poszedł na śmierć głodową zamiast drugiego człowieka, ojca rodziny Franciszka Gajowniczka. Nie powie się prawdy o tamtych czasach, gdy pominie się dramatyczne losy rodziny Ulmów, bestialsko zamordowanych przez Niemców Józefa i Wiktorii oraz ich siedmiorga nieletnich, malutkich dzieci tylko za to, że w ich domu mieszkali Żydzi, ludzie którym groziła wtedy śmierć za samo bycie członkiem tego narodu. Bez tych historii przedstawia się ludziom obraz zupełnie nieprawdziwy, a kłamstw nie wolno nam akceptować w żadnej postaci w życiu publicznym. Nie ma nic gorszego niż oparte na nich manipulacje, bo one niszczą wszystko co wartościowe i najbardziej cenne w życiu publicznym.

A przecież do muzeum II wojny światowej trafiają przedstawiciele naszego najmłodszego pokolenia, dzieci i młodzież szkolna przyjeżdża na wycieczki ze swoimi nauczycielami, dlatego  uważam, że za to skandaliczne usunięcie z ekspozycji dotyczącej rotmistrza Pileckiego, rodziny Ulmów i ojca Maksymiliana Kolbe z Muzeum II wojny światowej władze tego muzeum powinny być natychmiast odwołane przez ministra kultury i dziedzictwa narodowego.

To tym władzom Rodzina Ulmów cytuję „rozbija kompozycję artystyczną i spójność narracyjną” sekcji „Droga do Auschwitz” , a zawieszenie portretów o. Kolbego i rtm. Pileckiego „zaburza antropologiczny charakter narracji”.  Ci, którzy ośmielają się dziś bronić ich skandalicznej decyzji twierdzą, że muzeum to nie skansen kościelny, bo cyt. jednego z nich, który publikuje w internecie – niech sobie w kościołach świętych lokują.   Powtarzam  – nie ma na to naszej zgody.

Zmiany te są konsekwencją sporu sądowego o prawa autorskie dotyczące wystawy. W największym skrócie – chodzi o to że do roku 2017 muzeum realizowało koncepcje artystyczną autorów, którzy osoby takie jak Witold Pilecki, Rodzina Ulmów czy ojciec Maksymilian Kolbe  pomijali. Gdy zmieniła się dyrekcja tego muzeum i Pawła Machcewicza zastąpił Karol Nawrocki wystawa została uzupełniona, ale tamci autorzy zaskarżyli decyzję do Sadu że narusza się ich prawa autorskie. I oni tę sprawę w tym sądzie przegrali. Ale teraz, za czasów rządu koalicji 13 grudnia do władzy w muzeum wrócili ci, którzy wspierają tę pierwszą co najmniej niepełną, a w mojej ocenie wręcz kłamliwą  wersję historii II wojny światowej. I  wczoraj w nocy chyłkiem i bez jakiejkolwiek informacji wyprzedzającej te władze muzeum usunęły  tych znienawidzonych chyba przez siebie bohaterów, bo tak bardzo ich portrety mają niszczyć ich artystyczną wizję historii. Oni traktują tę wystawę jako swoją własność, choć przecież jest to placówka publiczna, finansowana z pieniędzy z naszych podatków, ale nawet gdyby była prywatną, to nie ma prawa zakłamywać naszej historii. Ani pomijać naszych największych bohaterów.

Nie zamierzam po raz kolejny oburzać się na to, co dzieje się za rządów Donalda Tuska, Szymona Hołowni, Władysława Kosiniak Kamysza, czy Włodzimierza Czarzastego.  Co tu mówić, po prostu widać że rotmistrz Pilecki, ojciec Kolbe, Rodzina Ulmów muszą znowu zejść do podziemia. Ale  nie ma obawy, my będziemy o nich pisać i mówić w tym tzw. drugim obiegu, czyli w tych mediach,  gdzie zawsze prawda jest na najważniejszym miejscu. Jak się nie da inaczej, to my też zejdziemy do tego podziemia  razem z nimi, ale bądźcie Państwo pewni –  nie na zawsze. Dyrektorzy tacy jak ten pan Wnuk , który usunął rotmistrza Pileckiego, ojca Kolbe, czy rodzinę Ulmów ze swojej ekspozycji znikną z naszej historii szybciej niż im się wydaje, a na zawsze przylgną do nich słowa wstyd i hańba.  A ci, których chcą dzisiaj wyrzucić z naszej świadomości przetrwają, a my jeszcze niejedno pokolenie wychowamy na ich przykładach. Jestem tego pewna.

Wszystkich , którzy podzielają to zdanie zachęcam do przekazania protestu bezpośrednio do Muzeum II WŚ pod nr 58 323 75 20 lub 58 760 09 60  lub do wysłania maila z protestem do Muzeum II WŚ  – [email protected] .

 

dr Jolanta Hajdasz,

                                                                                                     wiceprezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich,
                                                                                                  dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP

 

Komentarz dyrektor CMWP SDP do Rankingu Wolności Prasy 2024 organizacji Reporterzy bez Granic

Chciałabym zwrócić dziś Państwa uwagę na specyficzny mechanizm kreowania teoretycznie niepodważalnych autorytetów różnych instytucji we współczesnym świecie. Takich instytucji, które powszechnie uważa się za „obiektywne” , „nieupolitycznione”, działające „ponad podziałami” i teoretycznie bardzo dalekie od bieżących sporów i różnic zdań. Ich pozycja budowana jest przez lata, ich pozytywny obraz podtrzymywany jest starannie przez dłuższy czas i w odniesieniu do większości poruszanych przez nie problemów. Gdy taka instytucja zajmie stanowisko publicznie – nikt nie chce z nim polemizować, by nie utracić powagi lub się nie ośmieszyć , no bo jak ? Wypowiedzieli się tacy ważni ludzie, ci niezależni i w nic nie uwikłani, a ja mam się z nimi publicznie nie zgadzać i narazić się  na ewentualny zarzut braku kompetencji i chybionej analizy ?

Do takich instytucji w świecie mediów należy organizacja Reporterzy bez Granic znana przede wszystkim z tego, iż co roku 3. maja, w Światowym Dniu Wolności Prasy publikuje Światowy Indeks Wolności Prasy, ranking w którym ocenia poziom wolności i niezależności politycznej mediów w 180 krajach świata. Tak jest i w tym roku, tym razem Polska awansowała o 10 miejsc w górę, z ubiegłorocznej pozycji nr 57 na miejsce 47 . Widać więc wyraźny awans,  po tym jak co roku od 8 lat systematycznie obniżano nam miejsce w tym rankingu.  Za rządów Zjednoczonej Prawicy Polska była krytykowana prawie za wszystko co działo się w sferze mediów i tych prywatnych i tych publicznych. Wystarczyła jednak zmiana rządu i wszystko wraca do normy, do tego stanu żeby „było tak jak było” , znów jesteśmy chwaleni, choć przecież jeśli traktować na poważnie wszystkie kryteria, które były stosowane przez Reporterów bez Granic do tego roku, to Polska powinna spaść w tym rankingu o kolejne miejsce. Po 1989 roku nigdy nie mieliśmy do czynienia z tak drastyczną ingerencją polityków w sferę mediów publicznych, z jaką mamy dzisiaj do czynienia. Tego jednak w Światowym Rankingu Wolności Prasy nie znajdziemy. Skonstruowany jest tak, jakby w kalendarzu roku 2023 nie było miesiąca grudnia, przynajmniej w Polsce.

Choć w Polsce występuje zróżnicowany krajobraz medialny, świadomość społeczna na temat wolności prasy pozostaje niska. W ciągu ośmiu lat rządów Prawa i Sprawiedliwości (PiS) media publiczne zamieniły się w narzędzia propagandy, a media prywatne zostały poddane różnym formom nacisku. Zwycięstwo opozycji pod koniec 2023 roku daje szansę na poprawę prawa do informacji – to główne uzasadnienie  miejsca  Polski  w tegorocznym rankingu Wolności Prasy Reporterów bez Granic. Co jeszcze napisamo o naszym kraju? Niewiele, więc przepiszę to w całości :

  • Media prywatne są stosunkowo zróżnicowane i obejmują media niezależne, takie jak telewizja  TVN ,  Gazeta  Wyborcza i serwis informacyjny  Onet.pl. Poprzedni rząd zamienił media publiczne, zwłaszcza  grupę TVP  , w narzędzia propagandy i przejął kontrolę nad  siecią gazet lokalnych PolskaPress poprzez jej przejęcie przez większościowy państwowy koncern naftowy Orlen
  • Odkąd na początku 2024 roku kontrolę nad rządem przejęła koalicja pod przewodnictwem Donalda Tuska, spadła liczba ataków słownych i pozwów SLAPP przeciwko prywatnym mediom ze strony rządu. Media publiczne są obecnie przedmiotem politycznej batalii pomiędzy nowym rządem, wdrażającym kruchą reformę, a instytucjami kontrolowanymi przez poprzednią partię rządzącą, PiS, które starają się temu zapobiec
  • Choć konstytucja gwarantuje wolność prasy i prawo do informacji, w ostatnich latach poprzedni rząd próbował je ograniczyć poprzez konkretne przepisy pod pretekstem m.in. zwalczania wpływów rosyjskiego szpiegostwa. Tym samym od września 2021 r. do końca 2022 r. dziennikarze nie mogli swobodnie przemieszczać się i pracować wzdłuż granicy z Białorusią, gdzie zginęło kilkudziesięciu imigrantów spośród setek, którzy próbowali przedostać się do Polski. Kontrolowany przez nominatów PiS regulator medialny stara się odeprzeć dziennikarstwo środkami prawnymi, których podstawą jest konieczność ochrony „racji stanu”. Podobnie, chociaż poufność źródeł jest zapisana w prawie, władze w niektórych przypadkach próbowały ją podważyć. „Obrażanie” niektórych instytucji państwowych i zniesławienie nadal zagrożone jest karą pozbawienia wolności
  • Nadawcy publiczni są finansowani przez państwo, natomiast media prywatne, ze względu na stosunkowo dużą wielkość polskiego rynku, opierają się na modelu abonamentowym. Niezależne media przezwyciężyły nieudaną próbę ich osłabienia poprzez wprowadzenie specjalnego podatku od przychodów z reklam. Przed 2024 rokiem reklama państwowa kierowana była głównie do mediów prorządowych, bez jakiejkolwiek transparentności. Finansowane przez państwo „gazety samorządowe” często konkurowały na rynku reklamy z niezależnymi mediami
  • Rosnąca polaryzacja społeczeństwa spowodowała wzrost liczby ataków werbalnych na dziennikarzy. Konserwatyści starają się zniechęcać dziennikarzy do poruszania kwestii LGBTQ+ lub związanych z płcią, a bluźnierstwo nadal podlega karze pozbawienia wolności. Niezależne media cieszą się jednak silnym poparciem znacznej części społeczeństwa, które protestowało m.in. przeciwko ustawie o przejęciu  TVN
  • Po osiągnięciu szczytu w 2020 r. podczas „Strajku Kobiet”, poziom przemocy – zarówno ze strony policji, jak i grup ekstremistycznych sprzeciwiających się temu ruchowi – spadł. Ataki na dziennikarzy pokazały jednak, że organy ścigania nie są w stanie skutecznie ich chronić ani gwarantować ich praw podczas protestów. W 2021 r. celowo uniemożliwili dziennikarzom relacjonowanie kryzysu uchodźczego w pobliżu granicy z Białorusią, poprzez arbitralne i brutalne aresztowania.

I to wszystko. Naprawdę. Ten tegoroczny awans w rankingu Wolności Prasy jest niestety smutnym dowodem na to, że ranking ten jest oparty na hipokryzji i że nagina się jego kryteria w zależności od potrzeb. Dziś jesteśmy chwaleni za to samo, za co wcześniej byliśmy krytykowani, gdy głównym argumentem przeciwko Polsce było rzekomo nadmierne upolitycznienie systemu medialnego. Bezprecedensowe w wolnej Polsce siłowe wtargnięcie do siedzib mediów publicznych, wyłączenie nadajników TVP INFO, TVP WORLD i szesnastu regionalnych oddziałów telewizji publicznej, zawieszenie stron internetowych nadawców publicznych, siłowe wprowadzenie przy wykorzystaniu prywatnych firm ochroniarskich neo-prezesa do publicznej telewizji, radia i Polskiej Agencji Prasowej. Tydzień później stojący na czele resortu kultury pułkownik służb specjalnych Bartłomiej Sienkiewicz postawił polskie media publiczne w stan likwidacji i rozpoczęło się ich niszczenie – z internetu zniknęło setki tysięcy programów i artykułów TVP, czy Polskiego Radia, a setki dziennikarzy z dnia na dzień pozbawiono pracy . Tymczasem tych faktów w ogóle nie dostrzega i nie ocenia światowy autorytet od wolności prasy. Jak widać w  ogóle nie przeszkadza to tej organizacji, bo przecież to ich ludzie przejęli władzę, a więc cel uświęca środki. Nie powinno tak być, to złamanie zasad, które powinny obowiązywać , ale jak widać obowiązują tylko prawicę, reszta może sobie robić co i jak chce, a i tak będzie przez takie autorytety jak Reporterzy bez Granic chwalona.

Nie warto by sobie zawracać głowy takim rankingiem, gdyby nie to, jak potem jest on wykorzystywany do sterowania opinią publiczną . To na ten właśnie ranking powoływał się np. minister Radosław Sikorski w Sejmie, gdy 25 kwietnia przedstawiał założenia polskiej polityki zagranicznej  i bezpardonowo krytykował wszystko co w tej dziedzinie robili jego poprzednicy z Prawa i Sprawiedliwości i powoływał się na rankingi tych rzekomo niezależnych instytucji, jak omawiana przeze mnie  organizacja Reporterzy bez Granic.  W ostatnich latach CMWP SDP wielokrotnie protestowało przeciwko nierzetelnym ocenom zawartym w raportach organizacji Reporterzy bez Granic oraz przeciwko nieobiektywnej i niewiarygodnej metodologii przygotowywania tych raportów. Specjalne stanowisko w tej sprawie zajął Nadzwyczajny Zjazd SDP, jaki odbył się w Kazimierzu Dolnym w 2018 roku, protesty przeciwko krzywdzącym dla Polski ocenom CMWP SDP publikowało m.in. w 2018, 2019, 2020, 2021 i 2022 r.  Zwracaliśmy uwagę, iż organizacja „Reporterzy bez Granic” uwzględnia jedynie te argumenty, które uzasadniają postawioną z góry tezę o niskim poziomie wolności słowa w Polsce, a pomijała te, które mogą tej tezie zaprzeczyć. Co z tego, skoro nikt takich protestów nie chce słuchać, a żadne maintreamowe media nawet się o nich nie zająkną.

W tym kontekście warto przypomnieć, skąd biorą fundusze na swoje utrzymanie autorzy tego raportu, czyli organizacja Reporterzy bez Granic. Została ona założona jest ponad 30 lat temu przez 4 francuskich dziennikarzy, dziś jej budżet to prawie 7 milionów euro. Finansowana jest m.in. przez Parlament Europejski i państwo francuskie. Do tego dochodzi sponsoring ze strony instytucji prywatnych takich jak np. fundacja skrajnie kontrowersyjnego miliardera George’a Sorosa, co samo w sobie stawia pod wielkim znakiem zapytania obiektywizm tego rankingu. Dlatego bądźmy  ostrożni, gdy usłyszymy teraz o tym, jak bardzo poprawił się w Polsce poziom wolności słowa po dojściu do władzy rządu Platformy Obywatelskiej. Po siłowym, bezprawnym przejęciu mediów publicznych jest dokładnie odwrotnie, choćby  nie wiem jak wysoko wpisywać teraz nasz kraj w rankingu wolności prasy.

Jolanta Hajdasz, dyr. CMWP SDP

Indeks Wolności Prasy 2024 jest TUTAJ.

Pierwszy dzień zjazdu: od lewej Krystyna Morkosińska, Marcin Wolski, Krystyna Różańska-Gorgolewska, Janusz Życzkowski, Jolanta Hajdasz Fot. HB

Nowy statut to nie żadna rewolucja: Komentarz JOLANTY HAJDASZ po zjeździe SDP

Nie siłowe przejęcie mediów publicznych przez polityków, nie postawienie w stan likwidacji Polskiego Radia, Telewizji Polskiej, 17 rozgłośni regionalnych Polskiego Radia i Polskiej Agencji Prasowej, nie brutalne rozpoczęcie likwidacji Telewizji Biełsat i pozbawianie pracy setek dziennikarzy, lecz zmiany w statucie Stowarzyszenia stały się w relacjach Oddziału Warszawskiego SDP najbardziej istotnym elementem Nadzwyczajnego Zjazdu Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.  Wyjątkowo emocjonalny ton tych relacji oraz to, iż jedną z nich (wyjątkowo złośliwie)  napisała osobiście honorowa prezes SDP red. Krystyna Mokrosińska sprawiły, iż czuję się w obowiązku ostudzić choć trochę rozgrzane głowy i przypomnieć fakty dotyczące i zjazdu, i konkretnych, nowych zapisów w Statucie naszego Stowarzyszenia. 

Wbrew temu co pisze była prezes oraz jej zaledwie kilku kolegów z Oddziału Warszawskiego, nowy statut nie jest żadną stowarzyszeniową rewolucją, a nawet po jego rejestracji w KRS-ie Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich będzie prowadziło działalność statutową i gospodarczą tak jak do tej pory. Mam tylko nadzieję, że będziemy jeszcze bardziej profesjonalni i skuteczni. Ale po kolei.

 Skąd idea nowego statutu SDP?  

 Zacznijmy od genezy Zjazdu. Jest nią uchwała Zjazdu Poprzedniego, z 2021 r., w czasie którego delegaci zobowiązali nowo wybrany Zarząd Główny SDP do zorganizowania w tej konkretnej kadencji Zjazdu Statutowego. Powołali nawet w tym celu specjalne gremium – Komisję Statutową, która w imieniu wszystkich miała zająć się opracowaniem nowego statutu. Ten dotychczasowy z 2012 r. miał kilka zapisów niezgodnych z obowiązującym Prawem o Stowarzyszeniach (Ustawa z dnia 25 września 2015 r. o zmianie ustawy – Prawo o stowarzyszeniach oraz niektórych innych ustaw) oraz takich, które wydawały się wielu z nas przestarzałe. Jednym z takich przepisów była np. konieczność wybierania aż dziewięcioosobowego Naczelnego Sądu Dziennikarskiego oraz dziennikarskich sądów we wszystkich oddziałach SDP, choć w ostatnich latach nikt nie kierował do nich praktycznie żadnych spraw, a one same również nie wykazywały się inicjatywą. W załączniku nr 1 do niniejszego tekstu jest fragment protokołu Zjazdu SDP z 2021 r. mówiący o konieczności zorganizowania Zjazdu Statutowego i powołania Komisji Zjazdowej.

Jaki był skład Komisji Statutowej i dlaczego obradowała ponad półtora roku?

Zjazd z 2021 r. powołał Komisję Statutową w dość szerokim składzie – weszli do niej wszyscy członkowie Zarządu Głównego oraz po jednym przedstawicielu każdego oddziału SDP. W toku prac tej komisji do jej składu zaprosiliśmy jeszcze przedstawiciela Głównej Komisji Rewizyjnej oraz i Rzecznika Dyscyplinarnego SDP oraz Honorową Prezes SDP.  Komisja obradowała regularnie od 2 grudnia 2021 r. do 25 lipca 2023 r.  odbywając swoje posiedzenia zawsze w trybie zdalnym, co wszystkim odpowiadało. Spotkań było co najmniej kilkanaście, prace posuwały się wolno, bo dokument jest dość obszerny, posiedzenia były dość długie i żmudne, bo omawialiśmy systematycznie każdy rozdział Statutu. Nierzadko toczyły się przy tym długie i ostre dyskusje, ale wszyscy się zgodziliśmy, że efektem naszej pracy będzie jeden dokument – wypracowany przez nas projekt nowego Statutu SDP. Na swoim ostatnim posiedzeniu Komisja Statutowa przegłosowała więc w całości wypracowany w toku swoich prac projekt i uchwaliła, iż rekomenduje go Zjazdowi Delegatów do przegłosowania. Niestety nie uczestniczył w tym ostatnim posiedzeniu  (i kilku poprzednich) delegat z Poznania i jednocześnie dotychczasowy szef Sądu Dziennikarskiego, co stało się potem przyczyną wielu jego wystąpień przeciwko dokumentowi, „którego nie miał okazji zatwierdzić”. Inni członkowie Komisji tych wątpliwości nie mieli i nie zgłaszali.

Dlaczego Komisja Statutowa obradowała bez przedstawiciela Oddziału Warszawskiego i bez Prezes Honorowej SDP?

Odpowiedź jest prosta – sami z tej pracy zrezygnowali. Mimo wysyłanych zaproszeń, na które odpowiedzią było milczenie. Z nieznanych nikomu przyczyn w pracach Komisji Statutowej postanowił nie uczestniczyć Prezes Oddziału Warszawskiego SDP. Ale… Wypada wspomnieć, bo to w tej sprawie ważne, w wpracach komisji wzięła udział przedstawicielka Zarządu Głównego Sonia Kwaśny, co prawda mieszkającą i pracującą na Śląsku, ale z oddziału warszawskiego.  Dzięki niej wszyscy w OW mogli dowiedzieć się o pracy komisji. Czy wiedzieli? Jestem pewna, że  Sonia przekazywała te informacje członkom oddziału. A dlaczego prezes o tym nie wiedział, to już pozostanie jego tajemnicą. Również Prezes Honorowa SDP zlekceważyła taką wspólną pracę i nie pojawiła się na żadnym spotkaniu – ani zdalnie ani  osobiście. Potem mgliście tłumaczyła, że „ma taki styl pracy”, bo tego że w komisji była nie negowała. Może dlatego jest dla niej takim wielkim zaskoczeniem zgoda większości delegatów, którzy na Zjeździe zrobili wszystko, by praca ogromnej grupy zaangażowanych obecnie w rzeczywistą działalność w Stowarzyszeniu nie poszła na marne i by udało się uporządkować tę naszą stowarzyszeniową konstytucję oraz ją przegłosować. Ciągle nie mogę wyjść z osłupienia…… Kilkanaście zjazdów SDP przeżyłam, ale to co zdarzyło się 16 marca 2024 r. na zjeździe w Kazimierzu przekroczyło moją wyobraźnię – opisuje dzisiaj Prezes Krystyna Mokrosińska zdziwiona, że tak niewiele osób działających dziś w Stowarzyszeniu podziela jej oceny i uwagi do tego nowego Statutu wypracowanego wspólnie przez grupę dwudziestu kilku osób. To naprawdę nic dziwnego, że ci, których każdy z nas reprezentował w tej komisji, zagłosowali później za przyjęciem tego dokumentu i że nie dopuścili do tego, by się okazało, że przyjechaliśmy do Kazimierza daremnie. Mimo usilnych działań małej grupy osób z Warszawy, które koniecznie chciały – jak to nazwały – zerwać Zjazd. Swoje uwagi do Statutu Oddział Warszawski przesłał w ostatniej chwili przed Zjazdem, kilka miesięcy po zakończeniu prac Komisji Statutowej.

 Co się stało z projektem statutu Oddziału Warszawskiego?

 Faktycznie, tak jak pisze prezes Mokrosińska, został on „uwalony” tzn. nie doszło do jego osobnego procedowania. Prawda jest bolesna – ten tekst nie wzbudził specjalnego zainteresowania nikogo, poza jego autorami. Nie było jak go omawiać, bo po pierwsze wpłynął zbyt późno, by mogła się odnieść do niego Komisja zajmująca się opracowaniem nowego projektu Statutu. Został więc dołączony do materiałów Zjazdowych jako osobny, ale nikt z delegatów nie upomniał się o dyskutowanie na nowo, tego, co zostało wypracowane PRZED ZJAZDEM. Nic odkrywczego zresztą w tym projekcie nie było – poza utrzymaniem w dotychczasowym kształcie nieszczęsnego Sądu Dziennikarskiego, który ma już naprawdę znaczenie historyczne i coraz bardziej marginalne. I jeszcze poza nowatorską myślą, by z władz stowarzyszenia wykluczyć „właścicieli czy udziałowców prywatnych spółek medialnych” , co z działalności stowarzyszeniowej wyklucza każdego dziennikarza, który odnosi zawodowy sukces i np. rozkręca swoją firmę, albo tych, którzy prowadzą działalność gospodarczą, bo też są „właścicielami” ….  Mówiąc wprost – młodsi uczestnicy Zjazdu pukali się w czoło, o co tym ludziom z Warszawy chodzi. Sprawa była zresztą przedmiotem osobnej dyskusji na Komisji Statutowej w zimie czy wiosną ubiegłego roku. Nie było sensu powtarzać tamtej dyskusji. I jeszcze sprawa możliwości wynagradzania członków władz Stowarzyszenia za wykonywaną pracę, co tak zbulwersowało byłą Prezes, że potem w proteście oddała swój mandat delegata. Faktycznie, jest to wyjątkowo bulwersująca sprawa, że komuś mamy płacić za wykonywaną pracę, a jest ona niemała, bo przecież SDP to duża firma, której suma bilansowa to 8-9 milionów zł, a majątek w postaci dzierżawionych nieruchomości też jest niemały. I ten kto za to odpowiada, ma się tym wszystkim zajmować w miejsce swojej pracy zawodowej nie pobierając za to wynagrodzenia choć już od 2015 r. przepisy na to pozwalają? Dziwię się, że starszych kolegów z Oddziału Warszawskiego nie bulwersuje choćby to, że SDP zatrudnia dziś co najmniej kilkanaście osób na etatach, ale nie ma w tym gronie żadnych dziennikarzy, bo oni pracują społecznie i „statut im zabrania zarabiać” mimo iż nadzorują jak w każdej firmie pracę tych osób na etatach. Krystyna Mokrosińska odwołuje się do swojej tylko społecznej pracy w Stowarzyszeniu, nie zauważa jednak, że czasy się zmieniły, a gloryfikowana przez nią „praca społeczna” ma zresztą także swoje ciemne strony – pani Krystyna nie chce opowiadać o tym, do jakich nadużyć finansowych doszło w czasie, gdy była Prezesem i o tym, że zmuszona była składać doniesienia do prokuratury przeciwko swoim obrotnym współpracownikom. Naprawdę lepiej w sprawach finansowych działać transparentnie i szanować zasadę, że ludzie mają prawo oczekiwać wynagrodzenia za swoją pracę. Delegaci na Zjazd przegłosowali ten punkt bez problemu.

 Czy na Zjeździe było quorum i po co ono było potrzebne?

To zasadnicze pytanie dotyczące tego Zjazdu – każdy inny, np. wyborczy funkcjonuje w tzw. II terminie, w którym obraduje ta liczba delegatów, która stawiła się na Zjeździe  i oni są władni podejmować uchwały. Ale na Zjeździe Statutowym jest inaczej – by uchwalić Statut potrzebna jest obecność ½  wszystkich delegatów i co najmniej 2/3 z nich musi zagłosować za przyjęciem Statutu. Na dziś mamy w SDP 155 delegatów, połowa z nich to 78 osób. Przed zjazdem potwierdziły udział 93 osoby, ale rano 16 marca zarejestrowało się nas jedynie 73 … Dramat, reszta w pracy lub w innych obowiązkach. Ale gdy tylko usłyszeli (jak dobrze, że istnieją telefony komórkowe), co się dzieje, ruszyli do Kazimierza, by wziąć udział w Zjeździe. Przed kluczowym głosowaniem było nas już 80. Do przegłosowania Statutu potrzebne było 53 głosy, a za jego przyjęciem było osób 59. Statut przeszedł bez problemu, mimo iż część delegatów z Oddziału Warszawskiego ostentacyjnie nie głosowała. Nie wzięli jednak tego pod uwagę, że system nie wylogowuje nikogo w czasie głosowania, ich spóźniony bojkot nie miał już więc żadnego znaczenia. Trochę techniki i takie złośliwe ludzkie manipulacje stają się bezprzedmiotowe.

 Jakie wnioski?

Oczywiście nikt z nas nie jest w stanie przewidzieć, czy KRS zarejestruje nasz nowy statut i jak długo to potrwa.  Zaniepokojonych tym, że honorowa Prezes w proteście przeciwko jego uchwaleniu „złożyła mandat” pragnę uspokoić, iż nie będzie to miało żadnych konsekwencji, bo ten mandal wygasał sam z siebie i bez straty dla nikogo każdy mógł wykonać taki gest, bo nigdy więcej te mandaty nie będą potrzebne . Po prostu na kolejny Zjazd SDP musimy już wybrać nowych delegatów. Wśród nich może się znaleźć także Prezes Krystyna, jeśli tylko zejdzie na ziemię i zacznie znowu reprezentować pracujących w zawodzie dziennikarzy, to ją pewnie wybiorą.  I jeszcze jedno – wulgaryzmy, jakie cytował Zbigniew Rytel pod adresem sekretarza generalnego SDP Huberta Bekrychta na swoim portalu nie zasługują na żaden komentarz. Koleżankom i kolegom z Oddziału Warszawskiego proponuję zamiast takich językowych złośliwości zwyczajną pracę w Stowarzyszeniu w interesie  i z pożytkiem dla nas wszystkich.  Na pewno warto, choć mimo zapisów w nowym statucie nie można obiecać, iż każdemu się to opłaci.

Jolanta Hajdasz

                                                 wiceprezes SDP                                               

                                                                                                                                               

                                                                                                                                            23 marca 2024 r.

Zdj. Granica polsko-białoruska jesienią 2021 r. Fot. TVP Info

O przemyśle fałszerstw i manipulacji w mediach pisze JOLANTA HAJDASZ: Druga strona medalu

Po dwóch latach pisania o migracji i kryzysie na granicy nie mam wątpliwości, że wytwarzamy fałszywą wiedzę – przyznała dziennikarka Gazety Wyborczej Małgorzata Tomczak na swoich macierzystych łamach, ale to tylko wstęp do jej ekspiacyjnego materiału. Koniecznie chcę zwrócić Waszą uwagę na tę publikację, bo ona jest  dla mnie koronnym dowodem na to, z jak wielkimi manipulacjami na temat sytuacji na polsko -białoruskiej granicy mieliśmy i zapewne mamy nadal do czynienia, jak perfidnymi kłamstwami była i  jest oszukiwana opinia publiczna, na temat sytuacji na tej granicy. Perfidia w tym wypadku polega także na tym , że publikacje te dotyczą  spraw fundamentalnych takich jak w tym wypadku  bezpieczeństwo naszych granic, czyli bezpieczeństwo naszego państwa i nas wszystkich.

Po dwóch latach pisania o migracji i kryzysie na granicy nie mam wątpliwości, że jesteśmy w procesie wytwarzania fałszywej wiedzy. Jej elementami są zwykłe fake newsy, jak historia Eileen; liczne przeinaczenia na poziomie samych faktów, ich przyczyn czy interpretacji; uparte pokazywanie wybranych fragmentów rzeczywistości i zupełne pomijanie innych – napisała Małgorzata Tomczak. I jeszcze jeden cytat: Celem ludzi na szlakach migracyjnych i wspierających ich aktywistów nie jest przedstawianie szerokiego obrazu rzeczywistości, niuansów, ambiwalencji i zadawanie trudnych pytań. Migranci chcą przetrwać podróż i dotrzeć do celu. Aktywiści chcą im w tym pomóc, a ich rolą w szerszej perspektywie jest też rzecznictwo, kształtowanie postaw, „tworzenie zmiany”. Środkiem do tych celów jest zbieranie poparcia i fund-raising, który w branży humanitarnej często opiera się na dramatycznych obrazach i wywoływaniu silnych emocji. – pisze dziennikarka.

Dobrze się stało, że o swoich manipulacjach informuje jedna z tych osób,  która do tej pory kłamała, czy manipulowała, ale koniecznie warto zauważyć, że przyznaje się do winy i zmienia tak radykalnie zdanie dopiero teraz, ponad miesiąc po wyborach, w których przecież bardzo ważną rolę odgrywały zagadnienia dotyczące  kryzysu migracyjnego w Europie, w Polsce i oczywiście na granicy polsko -białoruskiej. Teraz okazało się, że media mainstraamowe, tak bardzo przeciwne rządowi Zjednoczonej Prawicy, tworzyły przez ponad dwa lata  własny obraz sytuacji na granicy polsko-białoruskiej, który całkowicie odbiegał od rzeczywistości. W ich przekazie nie dochodziło do błędów redaktorskich  To nie były pomyłki, które są naturalną częścią życia dziennikarskiego. To było kreowanie wydarzeń, zmyślanie faktów, opisywanie nieistniejących ludzi i ich dramatów, które nie miały miejsca, a także przeinaczanie tego, co działo się w rzeczywistości. Co więcej, celowo przemilczano fakty, które mogłyby podważać ich narrację. Mamy więc do czynienia z całkowitym zaprzeczeniem rzetelności i uczciwości dziennikarskiej.

Kolejny ważny fragment artykułu: Aktywistów pracujących na granicy i piszących o niej dziennikarzy łączy poczucie przynależności do szeroko rozumianej bańki lewicowo-liberalnej, chęć przeciwstawienia się narracji rządu i prawicowych mediów czy postrzeganie siebie jako osoby wrażliwej, otwartej i „chcącej zrobić coś dobrego”. Chcemy jak najbardziej odróżnić się od brunatnej TVP, zająć słuszne miejsce w pojedynku dobra i zła. Pisząc o granicy, spotykamy się z aktywistami, śpimy w ich domach, chodzimy na interwencje i siłą rzeczy zacieśniamy koleżeńskie relacje.(…) Mnie te miękkie mechanizmy wpływu pokonały. Przez dwa lata słuchania, czym jest „etyczne dziennikarstwo”, czytania przeróżnych „ściąg dla dziennikarzy – jak pisać mądrze” i dziesiątkach mniej lub bardziej subtelnych sugestii, co napisać „trzeba”; „czego nie wolno”; lub „o czym będzie można mówić dopiero, jak się wszystko skończy”, dokonywałam różnych mikrowyborów, które sprawiły, że dziś uważam swoje teksty za w dużej mierze nieprawdziwe – napisała Małgorzata Tomczyk.

W jaki sposób opisywano sytuację na granicy polsko – białoruskiej ? Skupiano się np. na przedstawieniu historii rodzin, kobiet i dzieci, których – jak teraz przyznała publicystka Gazety Wyborczej – tam prawie nie było. Marginalizowano przy tym obecność samotnych mężczyzn w sile wieku. Celowo pomijano fakt, że migranci dostawali się na granicę po zapłaceniu astronomicznych sum pieniędzy – co wskazywałoby, że są to osoby zamożne, a nie słabe, chore, poszkodowane w wyniku wojen i konfliktów. Nawet ta „Gazeta Wyborcza” piórem swojej publicystki przyznała, że to media prawicowe opisywały wydarzenia na granicy bliżej prawdy, bo świadczy o tym statystyka. Migranci w przeważającej liczbie pochodzą z krajów, które nie są zagrożone wojną. Kobiety i dzieci pojawiają się na granicy wyjątkowo rzadko. Tymczasem wbrew tym faktom przeciwną narrację cementują dwie duże publikacje –  książka Mikołaja Grynberga „Jezus umarł w Polsce”  i jeszcze bardziej film Agnieszki Holland  „Zielona Granica” – przyznała to sama publicystka Wyborczej.

A przecież tytuły te funkcjonują w debacie publicznej jako niemal dokumentalne zapisy sytuacji na granicy, a w rzeczywistości ukazują tylko jej niewielki, przefiltrowany odcinek i unikają zadawania prawdziwych pytań. Skali kłamstw dopełnia informacja o wymyślaniu historii osób, które miały być poszkodowane w wyniku działań naszych żołnierzy czy funkcjonariuszy Straży Granicznej. W grudniu 2021 roku cała Polska żyła historią 4-letniej dziewczynki o imieniu Eileen z Iraku, której rodzice zostali wypchnięci z powrotem na Białoruś przez polskie służby graniczne, a ona sama miała się błąkać w lesie na granicy. W jej poszukiwania zaangażowały się służby państwowe, interweniował Rzecznik Praw Obywatelskich. To po takiej jak ta historii posłowie Platformy Obywatelskiej czy Lewicy krzyczeli z trybuny sejmowej w stronę funkcjonariuszy Straży Granicznej słowo „mordercy”, a wtórowali im celebryci znani z ekranów mainstreamowych telewizji. Dzisiaj dowiadujemy się, że cała ta historia była zmyślona, że w ogóle nie istniała taka dziewczynka. Nie wiemy o żadnym udokumentowanym przypadku śmierci dziecka na polskiej granicy – zaznaczyła publicystka Wyborczej. Czy ktoś powie dzisiaj chociaż „przepraszam” oszukanym czytelnikom  czy wyborcom, którzy w odruchu serca utożsamiali się z tymi, którzy opisywali sytuację na naszej granicy jako pasmo udręki biednych uchodźców z krajów, gdzie są prześladowani, których jak się teraz okazuje  – tam  faktycznie prawie nie ma. Ci ludzie nierzadko w geście solidarności zagłosowali na ugrupowania, które np. potępiały działania Straży Granicznej, choć są one jedynym racjonalnym działaniem w obecnej sytuacji na granicy. Zamiast uchodźców z Syrii czy Jordanii  na granicę trafiają raczej bogaci uciekinierzy z Iraku, Albanii a nawet Turcji, którzy chcą się przedostać na Zachód. Wiedzą, że nie mają prawie żadnych szans składając legalnie wnioski o azyl polityczny, bo w ich krajach praktycznie nic im nie grozi. Za wszelką cenę wspomagani przez  państwo białoruskie czy Rosję forsują od dwóch lat naszą granicę nielegalnie, Ale tego nie chciały napisać żadne lewicowe czy liberalne media, łącznie z Wyborczą, która kreowała tę fałszywą narrację podkreślam ponad dwa lata.

Publicystka , której pozwolono to teraz opisać przyznaje także wprost że przez dwa lata była obiektem nacisków, gdy pisała o imigrantach na granicy polsko-białoruskiej. Były prośby o pominięcie pewnych faktów i delikatne dodanie innych, zasugerowanie czegoś, by polepszyć wymowę tekstu: Czy nie mogłabym wyciąć zdania, że migrant był zamożny i zapłacił 12 tysięcy euro za podróż?  Ta właśnie dziennikarka oceniła również, że obraz wykreowany przez Agnieszkę Holland w filmie „Zielona granica” ma niewiele wspólnego z prawdą. To ważne, bo przecież ten film był  i jest nadal szeroko  promowany za granicą, był nawet nagrodzony na tegorocznym festiwalu w Watykanie  i nie przypominam sobie by ktokolwiek np. polski ambasador w Watykanie  zaprotestował publicznie przeciwko kreowaniu tak fałszywego obrazu sytuacji na polsko – białoruskiej granicy. Jest to złamanie wszelkich zasad etyki dziennikarskiej i dziennikarskiego profesjonalizmu.  System medialny jest kluczowy dla budowania bezpieczeństwa państwa. Nie mieliśmy do czynienia z jednostkowymi przypadkami, ale całym przemysłem produkowania nieprawdziwych informacji, które uderzały w dobre imię Polski oraz naszych służb. Tej sprawy nie można więc zostawić. Zadaniem odpowiednich służb jest prześledzenie tego jak te informacje się rozchodziły, na jaką skalę itp. Należy też podjąć próbę ich realnego sprostowania – zwłaszcza poza granicami Polski. Będzie to bardzo trudne zadanie, ale trzeba próbować je podjąć. Z szacunku dla Prawdy o faktach które miały miejsce i mają nadal na naszej wschodniej granicy. A swoją drogą co na to  środowisko dziennikarskie, czy naprawdę uważamy: „Polacy, nic się nie stało”?

Linki źródłowe :

GW

BIP

Abp Antoni Baraniak patronem roku 2024. JOLANTA HAJDASZ przypomina dlaczego ważna jest pamięć o nim

źnym wieczorem, w piątek Sejm przegłosował, iż rok 2024 będzie Rokiem m.in. Arcybiskupa Antoniego Baraniaka. Wielki szacunek i wdzięczność dla wszystkich zaangażowanych w tę sprawę. To naprawdę wspaniała wiadomość, bo losy tego kapłana i biskupa pokazują jednoznacznie, jakimi zakłamanymi metodami komunizm zwalczał Kościół katolicki, jak bezwzględnie traktował księży, a przy tym uświadamiają nam jak niewiele o tym wiemy.

Prawdę o abpie Baraniaku odkrywałam przez ostatnie 11 lat, swoimi filmami, skromnymi książkami i artykułami publikowanymi, gdzie tylko się dało i wiem dobrze, jak niewiele wiedziałam o nim wtedy, gdy zrobiłam „Zapomniane męczeństwo” (premiera kinowa 2012 r.), a wydawało mi się przy tym, że wszystko co dziennikarz może powiedzieć o jakimś swoim bohaterze ja już powiedziałam. A to przecież był dopiero początek, bo dopiero po tym filmie zaczęli zgłaszać się kolejni i kolejni świadkowie i można było odtwarzać jego losy krok po kroku, choć miały one być ukryte i nieznane nam wszystkim. Ot, po prostu, jeszcze jeden kapłan, którego uwięziono i którego może trochę poturbowano w więzieniu, ale przecież wszystko dobrze się skończyło, wyszedł na wolność, działał sobie w Poznaniu, więc o co chodzi?

Ale warto i trzeba przypomnieć, że tylko dzięki postawie arcybiskupa Antoniego Baraniaka, sekretarza kard. Stefana Wyszyńskiego, podczas uwięzienia i okrutnych tortur w areszcie na Rakowieckiej w Warszawie nie odbył się w Polsce pokazowy proces Prymasa i nie udało się komunistom skompromitować Kościoła tak jak stało się to w Chorwacji, Czechach, Rumunii, Słowacji i na Węgrzech. Tylko w Polsce taki pokazowy proces Prymasa się nie odbył, a za tym wszystkim stał skromny, pokorny człowiek, który nie ugiął się i nie załamał w najtrudniejszym dla Kościoła czasie, bo są to lata 1953 – 1956 r.

W 100-lecie odzyskania niepodległości Polski, w 2018 roku prezydent Andrzej Duda pośmiertnie odznaczył abpa Antoniego Baraniaka Orderem Orła Białego, ale nadal warto walczyć o pamięć o nim wśród nas wszystkich. Lojalność, pokora i wierność zasadom, które się wyznaje, potwierdzenie czynami tego, co mówi się słowami są ponadczasowe i ważne dla każdego bez względu na okoliczności, w których trzeba się nimi wykazać. Także i w naszych czasach, bo wbrew pozorom nadal mamy w sprawach upamiętniania takich postaci jak abp Baraniaka wiele do zrobienia.

W 2017 roku po filmie „Żołnierz Niezłomny Kościoła” Okręgowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu (czyli tzw. pion śledczy IPN) wznowił śledztwo w sprawie prześladowania fizycznego i psychicznego abpa Baraniaka ze względu na ukazane w filmie „nowe okoliczności w sprawie”. Ale do dzisiaj nic się nie dzieje, nie ma żadnych nowych informacji o tym, na jakim etapie jest to śledztwo. Trochę czasu minęło, mówiąc oględnie. A u obecnego abpa poznańskiego Stanisława Gądeckiego złożyłam osobiście w imieniu wszystkich podpisanych (ponad 10 tysięcy podpisów) prośbę o wszczęcie procesu beatyfikacyjnego abpa Baraniaka. Oficjalnej odpowiedzi nie mamy, abp Gadecki w 2017 roku publicznie zapowiedział jednak, że chciałby taki proces rozpocząć, ale nadal na to czekamy. Może w 2024 roku się uda?


Jolanta Hajdasz jest autorką trzech filmów dokumentalnych o losach abpa A. Baraniaka pt. „Zapomniane męczeństwo”, „Żołnierz Niezłomny Kościoła” i „Powrót” . Filmy były nagrodzone Nagrodą Główną Wolności Słowa SDP w 2012 i 2016 r. 

 

Zbrodnia bez kary – JOLANTA HAJDASZ o najnowszym filmie Mariusza Pilisa

Ten film nie wyciska łez, choć opowiada historię potwornej zbrodni dokonanej także na maleńkich, niewinnych dzieciach.  Jest poruszający i trzyma w napięciu, choć jego scenariusz tragiczne losy rodziny coraz bardziej znane w naszym kraju, których nie odmieni żaden film, ani badania historyczne. Ale to ta rodzina jest symbolem najbardziej szlachetnych ludzkich odruchów i najbardziej wzniosłych uczuć.

Na ekrany kin właśnie wchodzi film dokumentalny „Historia jednej zbrodni” jednego z najbardziej oryginalnych i wybitnych polskich dokumentalistów Mariusza Pilisa. Film można obejrzeć w około 70 kinach na terenie całego kraju i gorąco zachęcam do tego, by na stronie dystrybutora filmu firmy Rafael Film, która zajmuje się rozpowszechnianiem i wspieraniem produkcji filmów chrześcijańskich poszukać kina w swojej okolicy i wybrać się, by go obejrzeć. Punktem wyjścia dla autora scenariusza jest zbrodnia, której w 1944 roku dokonali Niemcy, mordując z zimną krwią rodzinę Wiktorii i Józefa Ulmów zamordowanych za ratowanie żydowskich rodzin. Niemiecki żandarm wydał rozkaz zamordowania nie tylko ośmiorga ukrywanych w gospodarstwie Ulmów Żydów, nie tylko małżonków Wiktorii i Józefa, ale także ich siedmiorga dzieci, w tym jednego jeszcze nienarodzonego, pani Wiktoria była bowiem w siódmym miesiącu ciąży, pozostałe dzieci były w wieku od półtora roku do ośmiu lat. Rodziców zamordowano na ich oczach.

To fakty coraz bardziej znane w naszym kraju, ale film nie jest prostą kroniką jednego bestialskiego mordu z II wojny światowej, choć to sugerować może nawet jego tytuł: „Historia jednej zbrodni”. Film ten w prosty sposób pokazuje przede wszystkim mechanizm wręcz globalnego fałszowania historii Holokaustu i obnaża bezkarność Niemców odpowiedzialnych za te zbrodnie. Wnioski, do których prowadzi nas swoim filmem reżyser są jednoznaczne – razem z nim odkrywamy, iż sprawcy tej okrutnej zbrodni nie ponieśli za nią kary, a żandarm, który wydał wyrok na rodzinę Ulmów i ukrywanych przez nich Żydów przez lata cieszył się szacunkiem i uznaniem w Niemczech. Pytanie, na które trzeba sobie teraz odpowiedzieć brzmi – jak możemy to zmienić, jak sprawić, by prawda o zbrodniach II wojny światowej nie ulegała zapomnieniu, ani fałszowaniu i manipulacji. A to przecież jak widzimy w tym filmie jest to naprawdę realne i dzieje się na naszych oczach, niejako tuż obok codziennych wydarzeń politycznych czy gospodarczych.

Film powstawał przez 10 lat – to naprawdę podziwu godna konsekwencja i cierpliwość twórcy, który czeka na odpowiedni moment, by opowiadana przez niego historia miała właśnie tę swoją wewnętrzną dramaturgię, bo ona pozwoli widzom niejako mimowolnie odkryć prawdę, której nie znają.  Film ukazuje historie niemieckich żandarmów, którzy dokonali tej zbrodni. Poznajemy na przykład sympatyczną starszą panią, ukochaną córeczkę Niemca, który wydał rozkaz zabicia całej rodziny. Ona mimo sędziwych lat nie ma pojęcia kim był jej ojciec. Nie jest zresztą w tej niewiedzy odosobniona, szokować może to, że morderca Ulmów już rok po wojnie był policjantem w jednym z niemieckich miasteczek, że pozytywnie przeszedł tzw. denazyfikację.  Był szanowany i lubiany. Fałszowanie historii ma miejsce zresztą także w Polsce – w filmie widzimy fragmenty debaty naukowej o holokauście ,w której Jan Grabowski przekonuje słuchających iż jednym ze skutków okrutnej zbrodni w Markowej było zadenuncjowanie przez Polaków wszystkich ukrywających się w tej wiosce Żydów, historyk twierdzi że było ich ponad 40 i wszyscy mieli zginąć, a to  oczywista nieprawda, było dokładnie odwrotnie , tzn. mimo tak okrutnej zbrodni, która miała zastraszyć mieszkańców wsi, Żydzi w Markowej ukrywani byli nadal, wojnę przeżyło dwudziestu jeden. Sceny dokumentalnej, gdy do wioski przyjeżdża ostatni żyjący z tych Ocalałych i spotyka się z rodziną, która go uratowała nie da się zapomnieć. I koniecznie warto sobie przypomnieć poruszające przemówienie prezydenta Andrzeja Dudy, które wygłosił na otwarciu Muzeum w Markowej. Z pewnością przeszło ono do historii.

I jeszcze jedno – przez cały film oglądamy zdjęcia rodziny Ulmów  – Józef  był bowiem pasjonatem fotografii, sam sobie zrobił swój pierwszy aparat fotograficzny, który do dzisiaj można  oglądać w Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II Wojny Światowej w Markowej. Zachowało się blisko 800 zdjęć jego autorstwa. Dzięki tym zdjęciom możemy poznać codzienne życie tej rodziny, niektóre z nich mają nawet ślady krwi, bo znaleziono je przy zamordowanych. To wszystko jest bardzo ważne – 10 września odbędzie się przecież beatyfikacja rodziny Ulmów czyli Józefa i Wiktorii oraz ich siedmiorga dzieci. Po raz pierwszy w historii beatyfikowane będzie także nienarodzone maleństwo, dziecko, którego poród rozpoczął się wtedy, gdy niemieccy zbrodniarze strzelali do jego mamy. Zachęcam więc każdego do obejrzenia tego dokumentalnego filmu jeszcze teraz na dużym ekranie w kinie.  To lekcja historii i chrześcijańskiej moralności dla każdego z nas.

Mówiąc o rodzinie Ulmów i jej tragedii warto przypominać tych, którzy pioniersko zaczynali pracę nad dokumentowaniem historii Polaków i Żydów w czasie II wojny światowej. Od ponad 20 lat prowadzi je związana z Radiem Maryja Fundacja Lux Veritatis. Z pierwszym apelem o zgłaszanie przypadków pomocy niesionej Żydom przez Polaków wystąpił już w 1998 roku dyrektor Radia ojciec Tadeusz Rydzyk. W kolejnych latach prośby o przekazywanie informacji na ten temat były regularnie ponawiane na antenie Radia Maryja.  W ich efekcie do końca 2017 roku przyjęto ponad 10 000 zgłoszeń drogą telefoniczną, listową i mailową. Zostały w nich opisane historie dotyczące blisko 40 000 osób – zarówno ratujących, jak i ratowanych. Te relacje to wielki skarb, dziedzictwo nas wszystkich, te historie koniecznie trzeba poznać. Przeszłość jest kluczem do zrozumienia teraźniejszości.

„Historia jednej zbrodni”
scenariusz i reżyseria Mariusz Pilis, premiera 9 czerwca 2023,  film dokumentalny

 Lista kin, w których można zobaczyć ten film jest TUTAJ.

 

Fot. Pixabay

Podwójne standardy, hipokryzja, manipulacja – felieton JOLANTY HAJDASZ

Chcę zwrócić uwagę na pozornie mało istotne wydarzenia z ostatnich dni dotyczące jednej telewizji i jednego tygodnika, by pokazać, jakimi metodami posługuje się współczesny świat mediów chcąc manipulować opinią publiczną, a w ślad za tym oczywiście chcąc manipulować naszym myśleniem i światopoglądem.  Temat jest oczywiście obszerny, nie da się go zamknąć w krótkim felietonie, ale czasem mały przykład mówi więcej niż potężny wielostronicowy podręcznik. Fakty, o których chcę powiedzieć pokazuję po prostu podwójne standardy, jakie obowiązują w mediach przedstawiających się jako pozornie obiektywne, czy pozornie niezależne.

Kilka dni temu David Zaslav, szef amerykańskiego koncernu Warner Bros. Discovery, firmy będącej właścicielem telewizji TVN odwiedził siedzibę stacji w Warszawie i jak można się było spodziewać wychwalał „uczciwość dziennikarską” podległej mu stacji telewizyjnej nadającej w Polsce. Jesteśmy dumni z poziomu informacji przedstawianych w TVN. Walczymy o uczciwość dziennikarską i dbamy o to, aby widzom w Polsce przedstawiać wszystkie fakty i opinie z każdej strony – mówił do swoich dziennikarzy przedstawiciel globalnego medialnego giganta. Prezes wypowiadał się także w telewizyjnym wywiadzie, przed przyjazdem do Polski kontaktował się z przedstawicielami Białego Domu, a ostatnio spotkał się z Prezydentem Andrzejem Dudą, co ma nam wszystkim pewnie pokazać prestiż kierowanej przez niego stacji.

W jego wypowiedziach nie znalazło się jednak nawet malutkie słowo „przepraszam” za skandalicznie manipulatorski, bo nieprawdziwy film atakujący Jana Pawła II, wyemitowany przez jego telewizję TVN kilka tygodni wcześniej. Medialny boss nie odniósł się w żaden sposób to tego, że sugestywny i zrealizowany z wielkim rozmachem technologicznym pseudo dokumentalny reportaż oparty jest m.in. na preparowanych przez Służbę Bezpieczeństwa fałszywych materiałach i że jego autorzy popełnili szereg błędów merytorycznych i warsztatowych. Co z tego, skoro mamy wolność słowa i każdy może opublikować dowolne kłamstwo praktycznie bez konsekwencji, szczególnie gdy jest tak wielkim międzynarodowym gigantem medialnym? Brak tego słowa „przepraszam” za błędy popełnione przez dziennikarzy i redaktorów TVN  w stosunku do Jana Pawła II i pamięci o nim nakazuje co najmniej dystans i wielką rezerwę w odniesieniu do głoszonych przez prezesa Warner Bros Discovery szczytnych haseł o tym jak podległa mu telewizja walczy o uczciwość dziennikarską i dba o to, aby widzom w Polsce przedstawiać wszystkie fakty i opinie z każdej strony.

W materiale o Papieżu Polaku nie znalazły się przecież żadne fakty przeczące postawionej z góry krzywdzącej go tezie, nie przedstawiono ich także później, wiec nadal obowiązuje w tamtym środowisku ta fałszywa narracja, jaką przedstawiono w filmie „Franciszkańska 3”. Jeśli szef koncernu wychwala taki standard informowania o otaczającym nas świecie, jeśli nie potrafi przyznać się nawet do błędów udowodnionych publicznie przez fachowców, w tym wypadku chociażby historyków, to nie miejmy złudzeń, że z prawdą taki przekaz ma niewiele wspólnego. Nie mam wątpliwości, że na tak daleko posuniętą manipulację nie byłoby miejsca w jego kraju, w Stanach Zjednoczonych i natychmiast znalazłby się sposób na ukaranie manipulatorów, którzy nawet nie potrafią publicznie przyznać się do popełnionych błędów.  Wniosek jest prosty – podwójne standardy, inaczej u siebie, inaczej w takim peryferyjnym dla niego kraju jak nasz.

I kolejna sprawa – skandaliczny list redakcji tygodnika NIE do zachodnich redakcji o notorycznym łamaniu wolności słowa w Polsce. W liście do redakcji zachodnioeuropejskich gazet m.in. w Niemczech, Holandii, we Włoszech, Hiszpanii czy Francji redakcja założona przez komunistycznego propagandzistę Jerzego Urbana pisze, że – cytuję – polskie państwo rządzone przez prawicowe i ultraprawicowe partie łamie zasadę wolności słowa i nie respektuje praw człowieka. Gazeta w swoim liście pisze o rzekomym szoku, w jakim znalazła się polska opinia publiczna po filmach i artykułach, które – uwaga znowu cytat – rzekomo wykazały, że Karol Wojtyła już jako arcybiskup krakowski przyczynił się do tuszowania przypadków pedofilii w Kościele katolickim.

Oczywiście gazeta nie dodaje, że były to publikacje wbrew faktom, wbrew opracowaniom historyków i że sama pisząc w ten sposób okłamuje adresatów swojego listu. Nas w Polsce raczej to nie dziwi, bo przecież tak właśnie działał ich założyciel oczerniając działaczy podziemnej „Solidarności” i Kościoła na swoich konferencjach prasowych dla zagranicznych korespondentów akredytowanych w Polsce w czasie stanu wojennego, ale dzisiaj na Zachodzie przecież nikt o tym nie wie ani tego nikomu nie przypomni.

W Polsce nikt żadnej gazety, nawet tak skrajnie wulgarnej i kłamliwej jak NIE, nie zamyka, ani w praktyce niczym nie każe, nawet mimo obrazoburczych treści. W przypadku NIE, gdy zareagował dystrybutor, a więc Poczta Polska i PKN Orlen usuwając ze swoich punktów sprzedaży ten numer tygodnika, który skrajnie szyderczo wykorzystał po raz kolejny wizerunek Jana Pawła II i Krzyża świętego, to przecież kolporterzy prasy zostali pozwani do sądu i śmiem twierdzić, że to oni będą ukarani wbrew logice, faktom i zasadom odpowiedzialności za słowo, która powinna obowiązywać wszystkie media. Ale w naszej obecnej zachodniej kulturze wszystko można odwrócić. Obrazoburczy tygodnik, który powinien być ukarany za swoje kłamstwa i brak szacunku dla cudzych świętości powołuje się dzisiaj na ideały wolności prasy i wolności słowa, „zapominając” poinformować zagranicznych adresatów swojego listu chociażby o tym iż wszystkie te pseudoinformacje dotyczące Jana Pawła II oparte są na kłamstwach i manipulacjach materiałami wytworzonymi w czasach komunistycznych przez służby bezpieczeństwa, a ich wiarygodność jest dzisiaj dosłownie żadna.

Niestety trzeba więc powiedzieć wprost, że kraje zachodnie znalazły się w pułapce fantazji i utopii na temat rozpowszechniania swoich wartości na całym świecie. Do kanonu tych wartości należy oczywiście także wolność słowa. Okazuje się ona próżnym sloganem, bo jest szyderczo i cynicznie wykorzystywana przez wpływowe środowiska polityczne i medialne także w naszym kraju. Najsmutniejsze w tym jest to, że przez taką postawę hipokryzji i podwójnych standardów Zachód nie jest w stanie realnie przeciwstawiać się prawdziwym zagrożeniom współczesnego świata. Wrogowie prawdy o otaczającym nas świecie wiedza o tym dobrze, medialne kłamstwa żyją i żyć będą swoim życiem. Dodajmy jednak – dopóki nie będziemy takich metod demaskować.

W mediach nie powinno być miejsca na szarganie świętości. Felieton JOLANTY HAJDASZ

Ostatni tydzień przyniósł kolejne informacje związane z medialnymi reakcjami na skandaliczny atak telewizji TVN i wydawnictwa Agora na osobę i dziedzictwo Jana Pawła II.  Chcę dzisiaj zwrócić uwagę na jeden z wielu skutków tej sprawy, tym razem dotyczący wolności słowa.

W tym wypadku punktem wyjścia jest prowokacyjna i obrazoburcza okładka tygodnika założonego przez byłego rzecznika prasowego z czasów stanu wojennego i rządów wojskowej ekipy Wojciecha Jaruzelskiego. Na okładce tej gazety opublikowano wizerunek papieża Jana Pawła II, krucyfiksu i ukrzyżowanej na nim plastikowej lalki, co w obecnej sytuacji celowo podgrzewa emocje i nastroje społeczne upokarzając katolików poprzez wyszydzanie ich największych świętości. Zapewne także dlatego Poczta Polska podjęła decyzję o wycofaniu tej konkretnej gazety ze swoich placówek, choć w oficjalnym komunikacie poinformowała jedynie o kalkulacjach i ryzyku biznesowym. W ten sam sposób zachował się PKN Orlen, który poinformował także, iż to konkretne wydanie tej gazety nie będzie sprzedawane na ich stacjach benzynowych.

W obronie gazety wypowiedzieli się jednak różni medioznawcy i redaktorzy naczelni krytykując nie gazetę, która drwi z Krzyża świętego i z Jana Pawła II, ale tych, którzy nie chcą takiej gazety sprzedawać. I jak zawsze w takim wypadku przywołuje się zasadę wolności słowa, która jest fundamentem demokracji i której poszanowanie gwarantuje konstytucja. To nie firma dystrybucyjna będzie decydować o tym, co ma być publikowane w gazecie, nie ma ona prawa odmówić sprzedaży – twierdzą krytycy decyzji Orlenu i Poczty. Tygodnik NIE rozważa skierowanie do sądu spraw przeciwko obu tym firmom, które odmówiły sprzedaży tego skandalicznego wydania prowokacyjnej gazety, jego wydawca spółka Urma złożyła do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów zawiadomienie „o podejrzeniu stosowania praktyk naruszających zbiorowe interesy konsumentów” przez Orlen i Pocztę Polską.

W przeszłości wypowiadałam się wielokrotnie w podobny sposób, dlatego teraz chciałabym wyjaśnić, dlaczego w mojej ocenie obecnie mamy do czynienia z zupełnie inną sytuacją. Innymi słowy, dlaczego teraz rację ma i Orlen, i Poczta Polska, które wycofały się ze sprzedaży czegoś, co jednoznacznie uderza w najważniejsze dla katolików wartości. Wolność słowa nie jest wartością jedyną i nadrzędną, zawsze musi wiązać się z odpowiedzialnością, która może być ograniczona prawami i wartościami innej osoby czy osób. I właśnie o tym obie te firmy nam przypomniały. Ale szukając uzasadnienia ich aktualnych decyzji najprościej byłoby przywołać casus „Gazety Polskiej z 2019 roku, gdy postanowiła ona dołączyć naklejkę „strefa wolna od LGBT” do swojego wydania, a firma Empik odmówiła sprzedaży tego numeru. Wielokrotnie redaktor naczelny GP wyjaśniał wtedy, że tygodnikowi chodziło o sprzeciw wobec ideologii LGBT, a CMWP SDP broniło „Gazety Polskiej” z pełnym przekonaniem Wówczas to sąd prawomocnie jednak stwierdził, że „Gazeta Polska” nie miała racji i Empik miał prawo z dnia na dzień zawiesić jej dystrybucję. Skoro więc miał takie prawo Empik, nawet błędnie interpretując intencje tygodnika, to tak samo dystrybutor tygodnika NIE mógł zawiesić jego sprzedaż, tym bardziej, że zaatakowany to realnie żyjący w przeszłości powszechnie szanowany człowiek i najwyższe religijne wartości dla milionów osób. Ale w obecnej sytuacji byłoby to zbyt daleko idące uproszczenie.

W mojej ocenie decyzja o wycofaniu ze sprzedaży tego tygodnika absolutnie była uzasadniona wyjątkowo prowokacyjnym działaniem tej gazety. Swoją treścią i przekazem naruszyła ona dobra osobiste katolików w postaci ich godności i prawa do niedyskryminacji oraz w prowokacyjny i obrazoburczy sposób wzmagając przy tym poczucie zagrożenia katolików poprzez wykorzystanie emocji towarzyszących odbiorowi tego typu publikacji. Potęgowała ona przez to napięcia i konflikt społeczny, także ten, z jakim mamy do czynienia po emisji reportażu „Franciszkańska 3” w telewizji TVN 24 i publikacji książki wydawnictwa Agora p.t. „Maxima culpa. Jan Paweł II wiedział”.  Działania takie są sprzeczne z etyką dziennikarską i elementarnym poszanowaniem wartości i autorytetów innych osób, bo mogą przyczyniać się do   wywoływania nienawiści lub dyskryminacji. Już na tej podstawie decyzja o zaniechaniu dystrybucji mediów zawierających takie treści jest w tym wypadku absolutnie usprawiedliwiona.

Najwyższy czas zadać jednak przy tym publicznie pytanie, czy gazeta założona przez jednego z najwyższych aparatczyków komunistycznych, jakim był Jerzy Urban w ogóle może być uważana za prasę i czy naprawdę można kogoś o takim życiorysie i dokonaniach nazywać dziennikarzem, czyli osobą, której praca musi i powinna być skierowana na dążenie do poszukiwania i przedstawiania prawdy o otaczającym nas świecie. Jerzy Urban aż do swojej śmierci korzystał w wyjątkowo cyniczny sposób z wolności słowa, jaką inni wywalczyli przeciwstawiając się złu i przemocy takich osób jak on z tzw. poprzedniego systemu. Jest rzeczą wyjątkowo smutną i przygnębiającą, że nigdy tacy ludzie jak on nie ponieśli żadnych konsekwencji swoich ogromnych win z czasów komunistycznych, że mogli bogacić się i działać w przestrzeni publicznej bez ograniczeń. Jerzy Urban przez całe lata po 1989 roku prowokował, atakował, wyśmiewał i szydził z katolików, wychował bez przeszkód całe zastępy swoich naśladowców, tych którzy nie widzą nic niestosownego i złego w publicznym poniżaniu, pomawianiu i wyśmiewaniu innych wiedząc, że nic im się nie stanie, bo przecież mamy „wolność słowa”. Dziś obrońcy takiej wolności krytykują i chcą karać tych, którzy ten postawiony na głowie świat antywartości ośmielają się nazywać po imieniu, przywracając słowom i czynom właściwy sens i logikę. To przecież absurd i zaprzeczenie tego, czym ma być wolność słowa – szlachetna idea, uosabiająca dobre i pozytywne wartości wynikające z naturalnego dążenia człowieka do prawdy.

Założony przez komunistycznego propagandystę tygodnik NIE przez całe lata swojego istnienia był i jest wyjątkowo bulwersujący ze względu na skrajnie wulgarny, rynsztokowy język i publikowane treści. Przez te lata sprzeniewierzył się wielokrotnie zasadom zawodowej etyki dziennikarzy.  Dla tej gazety, tak jak dla Jerzego Urbana znakiem rozpoznawczym stał się cynizm i prowokacje oraz chorobliwa, a z perspektywy czasu widać, że wręcz demoniczna niechęć do Kościoła katolickiego oraz osób konsekrowanych, księży i sióstr zakonnych, a także katolików świeckich. Wielokrotnie bezpodstawnie i w wyjątkowo prowokacyjny sposób na łamach tego pisma był atakowany święty Jan Paweł II. Obecnie tygodnik NIE kontynuuje tę bulwersującą tradycję budowania swojej marki i pozycji ekonomicznej m.in. na bezpodstawnym szarganiu i atakowaniu autorytetu świętego Papieża, co jest wyjątkowo bulwersującym sposobem korzystania z wolności słowa gwarantowanej przez państwo polskie. W mojej ocenie w polskim systemie medialnym na takie działania nie powinno być miejsca. To dobrze, że i Orlen, i Poczta Polska przypomniała nam o tym jednoznacznie.

Kontynuując przeglądanie strony zgadzasz się na instalację plików cookies na swoim urządzeniu więcej

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close