W mediach nie powinno być miejsca na szarganie świętości. Felieton JOLANTY HAJDASZ

Ostatni tydzień przyniósł kolejne informacje związane z medialnymi reakcjami na skandaliczny atak telewizji TVN i wydawnictwa Agora na osobę i dziedzictwo Jana Pawła II.  Chcę dzisiaj zwrócić uwagę na jeden z wielu skutków tej sprawy, tym razem dotyczący wolności słowa.

W tym wypadku punktem wyjścia jest prowokacyjna i obrazoburcza okładka tygodnika założonego przez byłego rzecznika prasowego z czasów stanu wojennego i rządów wojskowej ekipy Wojciecha Jaruzelskiego. Na okładce tej gazety opublikowano wizerunek papieża Jana Pawła II, krucyfiksu i ukrzyżowanej na nim plastikowej lalki, co w obecnej sytuacji celowo podgrzewa emocje i nastroje społeczne upokarzając katolików poprzez wyszydzanie ich największych świętości. Zapewne także dlatego Poczta Polska podjęła decyzję o wycofaniu tej konkretnej gazety ze swoich placówek, choć w oficjalnym komunikacie poinformowała jedynie o kalkulacjach i ryzyku biznesowym. W ten sam sposób zachował się PKN Orlen, który poinformował także, iż to konkretne wydanie tej gazety nie będzie sprzedawane na ich stacjach benzynowych.

W obronie gazety wypowiedzieli się jednak różni medioznawcy i redaktorzy naczelni krytykując nie gazetę, która drwi z Krzyża świętego i z Jana Pawła II, ale tych, którzy nie chcą takiej gazety sprzedawać. I jak zawsze w takim wypadku przywołuje się zasadę wolności słowa, która jest fundamentem demokracji i której poszanowanie gwarantuje konstytucja. To nie firma dystrybucyjna będzie decydować o tym, co ma być publikowane w gazecie, nie ma ona prawa odmówić sprzedaży – twierdzą krytycy decyzji Orlenu i Poczty. Tygodnik NIE rozważa skierowanie do sądu spraw przeciwko obu tym firmom, które odmówiły sprzedaży tego skandalicznego wydania prowokacyjnej gazety, jego wydawca spółka Urma złożyła do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów zawiadomienie „o podejrzeniu stosowania praktyk naruszających zbiorowe interesy konsumentów” przez Orlen i Pocztę Polską.

W przeszłości wypowiadałam się wielokrotnie w podobny sposób, dlatego teraz chciałabym wyjaśnić, dlaczego w mojej ocenie obecnie mamy do czynienia z zupełnie inną sytuacją. Innymi słowy, dlaczego teraz rację ma i Orlen, i Poczta Polska, które wycofały się ze sprzedaży czegoś, co jednoznacznie uderza w najważniejsze dla katolików wartości. Wolność słowa nie jest wartością jedyną i nadrzędną, zawsze musi wiązać się z odpowiedzialnością, która może być ograniczona prawami i wartościami innej osoby czy osób. I właśnie o tym obie te firmy nam przypomniały. Ale szukając uzasadnienia ich aktualnych decyzji najprościej byłoby przywołać casus „Gazety Polskiej z 2019 roku, gdy postanowiła ona dołączyć naklejkę „strefa wolna od LGBT” do swojego wydania, a firma Empik odmówiła sprzedaży tego numeru. Wielokrotnie redaktor naczelny GP wyjaśniał wtedy, że tygodnikowi chodziło o sprzeciw wobec ideologii LGBT, a CMWP SDP broniło „Gazety Polskiej” z pełnym przekonaniem Wówczas to sąd prawomocnie jednak stwierdził, że „Gazeta Polska” nie miała racji i Empik miał prawo z dnia na dzień zawiesić jej dystrybucję. Skoro więc miał takie prawo Empik, nawet błędnie interpretując intencje tygodnika, to tak samo dystrybutor tygodnika NIE mógł zawiesić jego sprzedaż, tym bardziej, że zaatakowany to realnie żyjący w przeszłości powszechnie szanowany człowiek i najwyższe religijne wartości dla milionów osób. Ale w obecnej sytuacji byłoby to zbyt daleko idące uproszczenie.

W mojej ocenie decyzja o wycofaniu ze sprzedaży tego tygodnika absolutnie była uzasadniona wyjątkowo prowokacyjnym działaniem tej gazety. Swoją treścią i przekazem naruszyła ona dobra osobiste katolików w postaci ich godności i prawa do niedyskryminacji oraz w prowokacyjny i obrazoburczy sposób wzmagając przy tym poczucie zagrożenia katolików poprzez wykorzystanie emocji towarzyszących odbiorowi tego typu publikacji. Potęgowała ona przez to napięcia i konflikt społeczny, także ten, z jakim mamy do czynienia po emisji reportażu „Franciszkańska 3” w telewizji TVN 24 i publikacji książki wydawnictwa Agora p.t. „Maxima culpa. Jan Paweł II wiedział”.  Działania takie są sprzeczne z etyką dziennikarską i elementarnym poszanowaniem wartości i autorytetów innych osób, bo mogą przyczyniać się do   wywoływania nienawiści lub dyskryminacji. Już na tej podstawie decyzja o zaniechaniu dystrybucji mediów zawierających takie treści jest w tym wypadku absolutnie usprawiedliwiona.

Najwyższy czas zadać jednak przy tym publicznie pytanie, czy gazeta założona przez jednego z najwyższych aparatczyków komunistycznych, jakim był Jerzy Urban w ogóle może być uważana za prasę i czy naprawdę można kogoś o takim życiorysie i dokonaniach nazywać dziennikarzem, czyli osobą, której praca musi i powinna być skierowana na dążenie do poszukiwania i przedstawiania prawdy o otaczającym nas świecie. Jerzy Urban aż do swojej śmierci korzystał w wyjątkowo cyniczny sposób z wolności słowa, jaką inni wywalczyli przeciwstawiając się złu i przemocy takich osób jak on z tzw. poprzedniego systemu. Jest rzeczą wyjątkowo smutną i przygnębiającą, że nigdy tacy ludzie jak on nie ponieśli żadnych konsekwencji swoich ogromnych win z czasów komunistycznych, że mogli bogacić się i działać w przestrzeni publicznej bez ograniczeń. Jerzy Urban przez całe lata po 1989 roku prowokował, atakował, wyśmiewał i szydził z katolików, wychował bez przeszkód całe zastępy swoich naśladowców, tych którzy nie widzą nic niestosownego i złego w publicznym poniżaniu, pomawianiu i wyśmiewaniu innych wiedząc, że nic im się nie stanie, bo przecież mamy „wolność słowa”. Dziś obrońcy takiej wolności krytykują i chcą karać tych, którzy ten postawiony na głowie świat antywartości ośmielają się nazywać po imieniu, przywracając słowom i czynom właściwy sens i logikę. To przecież absurd i zaprzeczenie tego, czym ma być wolność słowa – szlachetna idea, uosabiająca dobre i pozytywne wartości wynikające z naturalnego dążenia człowieka do prawdy.

Założony przez komunistycznego propagandystę tygodnik NIE przez całe lata swojego istnienia był i jest wyjątkowo bulwersujący ze względu na skrajnie wulgarny, rynsztokowy język i publikowane treści. Przez te lata sprzeniewierzył się wielokrotnie zasadom zawodowej etyki dziennikarzy.  Dla tej gazety, tak jak dla Jerzego Urbana znakiem rozpoznawczym stał się cynizm i prowokacje oraz chorobliwa, a z perspektywy czasu widać, że wręcz demoniczna niechęć do Kościoła katolickiego oraz osób konsekrowanych, księży i sióstr zakonnych, a także katolików świeckich. Wielokrotnie bezpodstawnie i w wyjątkowo prowokacyjny sposób na łamach tego pisma był atakowany święty Jan Paweł II. Obecnie tygodnik NIE kontynuuje tę bulwersującą tradycję budowania swojej marki i pozycji ekonomicznej m.in. na bezpodstawnym szarganiu i atakowaniu autorytetu świętego Papieża, co jest wyjątkowo bulwersującym sposobem korzystania z wolności słowa gwarantowanej przez państwo polskie. W mojej ocenie w polskim systemie medialnym na takie działania nie powinno być miejsca. To dobrze, że i Orlen, i Poczta Polska przypomniała nam o tym jednoznacznie.

Fot. Wikipedia

Nie odbierzecie nam Jana Pawła II – komentarz JOLANTY HAJDASZ

Ważne jest by dzisiaj odłożyć na bok emocje, otrzeć cisnące się do oczu łzy i na zimno, z naukową dokładnością przyjrzeć się zarzutom, jakie wielkie media i stojący za nimi bogaci i wpływowi właściciele stawiają naszemu Papieżowi Janowi Pawłowi II. Mają one tak wątłe, tak słabe podstawy, że nie można ich nazwać inaczej niż insynuacjami.

Z bólem, przykrością, smutkiem, ze złością i bezsilnym oburzeniem wielu z nas obserwuje bezprecedensowy atak na pamięć o nieżyjącym od blisko dwóch dekad człowieku – naszym świętym Papieżu Janie Pawle II. Atak, z którego kolejną intensywną odsłoną mamy do czynienia w ostatnich dniach. Liczba filmów, komentarzy, liczba różnego rodzaju artykułów, tekstów długich i krótkich jest ogromna, każdy, kto chce to śledzić traci długie godziny na ich poznanie. W zalewie pseudonaukowej i pseudodziennikarskiej twórczości zaczyna umykać sedno sprawy i ma się wrażenie, że informacji jest dużo, że dowodów na nieprawość jest wiele, a lista zarzutów stale rośnie. Ale to tylko efekt zmasowanej nagonki i bezprecedensowego ataku na człowieka, który do życie zdecydowanej większości ludzi mu współczesnych wniósł wiele dobra, serca i mądrości, który przywracał godność i wartości pokoleniom udręczonym zbrodniami II wojny światowej, upokorzonym na wszelkie sposoby ideologią i realiami życia w krajach komunistycznych i totalitarnych, ludziom, którym na wiele sposobów pomagał wstawać z kolan.

Dlatego tak ważne jest by dzisiaj odłożyć na bok emocje, otrzeć cisnące się do oczu łzy i na zimno, z naukową dokładnością przyjrzeć się zarzutom, jakie wielkie media i stojący za nimi bogaci i wpływowi właściciele stawiają naszemu Papieżowi Janowi Pawłowi II. Mają one tak wątłe, tak słabe podstawy, że nie można ich nazwać inaczej niż insynuacjami. Bo gdyby zastosować logikę autorów tych ataków odbywających się pod hasłem „papież Polak krył pedofilię” to trzeba by uznać, że pedofilię wokół siebie kryli wszyscy ówcześni politycy, prezydenci państw i władze, które rządziły w poszczególnych krajach, a jest ona tak powszechnym zjawiskiem, że zapewne statystycznie praktycznie każdy jej doświadczył, a to przecież absurd. Nie dajmy sobie narzucić takiego myślenia.

Tym razem źródłem, które dostarczyło argumentów na zmasowany atak na pamięć Jana Pawła II są dwie publikacje – reportaż wyemitowany w telewizji TVN i książka holenderskiego autora wydana przez Agorę, koncern, który jest właścicielem m.in. „Gazety Wyborczej”.

Kilka zdań o autorze tej książki, bo wg mnie to bardzo ważne informacje, które pomagają odkryć mechanizm tej machiny do niszczenia Papieża, jaka jest teraz zastosowana . Autor tej książki, holenderski dziennikarz to ta sama osoba, która przed laty odkryła i namówiła niejakiego Marka Lisińskiego do założenia fundacji „Nie lękajcie się”. Fundacja ta była pierwszą organizacją mającą wspierać ofiary pedofilii w Kościele, a jej działalność od początku wspierały entuzjastycznie mainstreamowe media. Fundacji udało się zebrać setki tysięcy złotych, a dzięki dziwnym manipulacjom wspomniany szef tej fundacji spotkał się nawet z zapewne nieświadomym oszustwa Papieżem Franciszkiem, co miało go uwiarygodnić w oczach nas wszystkich. Wszyscy widzieli scenę, gdy Papież całuje rzekomą ofiarę w rękę, o czym natychmiast informowali w mediach społecznościowych, a potem tradycyjnych ci, którzy stali za tą wielką mistyfikacją.  Warto więc zauważyć, że w grudniu 2021 roku sąd w Łodzi uznał, że świadectwa molestowania przez księdza przedstawione przez Marka Lisińskiego są absolutnie niewiarygodne, a były prezes fundacji „Nie lękajcie się” kłamał także w sprawach finansowych. Sąd drugiej instancji całkowicie oddalił roszczenia tego byłego działacza na rzecz pokrzywdzonych w Kościele, który żądał od diecezji, parafii i oskarżonego księdza miliona zł. odszkodowania. Miał on nawet zapłacić ponad 11 tysięcy kosztów tego procesu.

Jaka jest dziś wiarygodność dziennikarza, który pomylił się co do wiarygodności osoby tego typu ?   Co już przed laty stało za rzekomą chęcią wykorzystania przez Holendra pogmatwanych losów naiwnego człowieka, który ośmielił się być twarzą ruchu, do którego nigdy nie powinien przystępować?  Gdy te sprawy wyszły na jaw, Holender zarzekał się, że od lat nie zajmuje się już tematem molestowania seksualnego w Kościele. Dziś widzimy, że zmienił zdanie. A może po raz kolejny mamy do czynienia z całkowitą nieprawdą, jak wtedy, gdy holenderski dziennikarz namawiał Lisińskiego do założenia fundacji i gdy ją promował?

Bardzo wymowne jest także to, że holenderski autor książki „Maxima culpa” całkowicie pomija zdanie swojego głównego oskarżonego, czyli po prostu Jana Pawła II.  Z metodologicznego punktu widzenia, gdy chce się stawiać tak śmiałe tezy pod hasłem „wiedział czy nie wiedział” o pedofilach konieczne jest skorzystanie   z powszechnie dostępnych źródeł, czyli dokumentów dzieł i wypowiedzi Karola Wojtyły/Jana Pawła II i opracowań na ten temat. Przecież Papież nie działał w próżni ani odosobnieniu. Pisał, mówił, robił i przekonywał publicznie. Piszą o tym setki osób na całym świecie. Ale jego działania i wypowiedzi przeczyłyby postawionej tezie, więc trzeba je pomijać. Zabiegany, bombardowany emocjonalnymi słowami i obrazami współczesny człowiek nawet się nie zorientuje, kiedy przyswoi myślenie takiego manipulatora, a resztę zrobią media społecznościowe i internet. Na takie nasze reakcje liczą autorzy tej obecnej nagonki na papieża.

Drugim poważnym zarzutem wobec tych obu publikacji o rzekomym tolerowaniu przez Jana Pawła II pedofilii jest absolutnie bezkrytyczne korzystanie z SB-eckich źródeł archiwalnych bez pokazywania kontekstu historycznego, bez próby weryfikacji ich prawdziwości i z całkowitą ignorancją kontrowersyjnych metod pozyskiwania informacji przez służbę bezpieczeństwa, a raczej urząd bezpieczeństwa, bo w większości przypadków sprawy, o których mówią atakujący Jana Pawła II to sprawy z naprawdę odległej przeszłości. Wystarczy wspomnieć oskarżenia pod adresem nieżyjącego od ponad 70 lat kardynała Sapiehy, o którego winie ma przesądzać świadectwo świadka już blisko 100 letniego i dokumenty bezpieki, wymuszane na brutalnie przesłuchiwanych księżach w latach 50-tych. Wiarygodność tych materiałów jest niewielka albo wręcz żadna, a na nich opierają swoje zarzuty osoby atakujące Jana Pawła II.

Dziś jednak fakty przestają mieć znaczenie, a w przestrzeni publicznej już pojawiają się żądania usuwania pomników Jana Pawła II, które  – co ważne – postawił tak skompromitowany polityk, jak Stefan Niesiołowski. Nie lekceważmy tych wszystkich sygnałów i bądźmy gotowi na obronę naszego Papieża Polaka, z którego dumny może być cały nasz naród. Nie damy się nabrać na te wszystkie podłości, w których tak ochoczo uczestniczą niektórzy „dziennikarze”. Nie robią tego z niewiedzy ani naiwności, zbyt długo wielu z nich działa na medialnym rynku, by posądzać ich wypowiedzi o brak namysłu. Ale im więcej będą atakować nasze świętości, tym bardziej aktywnie będziemy się temu przeciwstawiać. Nie damy sobie odebrać mądrości Jana Pawła II. Nie chodzi przecież o nas, tylko o nasze dzieci i wnuki. To im musimy zostawić normalny świat, w którym będą umiały odnaleźć dobro, a zło wskazać nazwać złem. Nas nauczył tego Jan Paweł II.  I tę jego naukę musimy ocalić bez względu na to, jak wściekłe są ataki jego przeciwników.

 

 

W świadomości znacznej części społeczeństwa wciąż pokutuje stereotyp, jakoby Jaruzelski zdecydował się wprowadzić stan wojenny w celu zapobieżenia inwazji sowieckiej w Polsce, jednak nawet dokumenty sowieckie przeczą tej tezie. Fot. Wikipedia

Konsekwencje stanu wojennego trwają do dziś – felieton JOLANTY HAJDASZ

Najsmutniejsze jest to, że autorzy stanu wojennego nigdy nie odpowiedzieli za swoje zbrodnie, dożyli spokojnej starości mając wysokie emerytury i kpiąc sobie z wymiaru sprawiedliwości.

Kilka dni temu obchodziliśmy 41.rocznicę wprowadzenia stanu wojennego, wydarzenia ogromnie ważnego w najnowszej historii naszej Ojczyzny. Bez zrozumienia czym ono tak naprawdę było, bez znalezienia opartych na prawdzie odpowiedzi na pytanie kto i po co go wprowadził i jakie były tego konsekwencje, nie da się poznać źródeł naszych dzisiejszych konfliktów politycznych i społecznych. W prosty i rzetelny sposób opisują to niektórzy uczestnicy wydarzeń z lat 80-tych, należą do nich m.in. Andrzej Gwiazda, Krzysztof Wyszkowski, czy Antoni Macierewicz. Ze względu na zasługi i zaangażowanie w działalność opozycyjną w latach komunizmu oraz wiedzę, jaką w związku z tym mają, ich zdania nie wolno pomijać, ani ignorować.

Solidarność spodziewała się wprowadzenia stanu wojennego, nazywano go wówczas stanem wyjątkowym, przygotowania do niego były widoczne dla fachowców, ale spodziewano się, że wprowadzony on będzie bliżej świąt Bożego Narodzenia, wtedy gdy trudniej zorganizować strajki protestacyjne, bo wszyscy pracujący mają co najmniej 3 dni wolne od pracy. Wyszkolony agent służb wojskowych generał Wojciech Jaruzelski wprowadził go jednak wcześniej, by wykorzystać w pełni element zaskoczenia. W świadomości znacznej części społeczeństwa wciąż pokutuje stereotyp, jakoby Jaruzelski zdecydował się na ten bolesny dla ludności krok w celu zapobieżenia inwazji sowieckiej w Polsce, jednak nawet dokumenty sowieckie przeczą tej tezie. Propagandowo powtarzany stereotyp o konieczności wprowadzenia stanu wojennego dla naszego wewnętrznego bezpieczeństwa był i jest bardzo mocno utrwalony, dopiero w ubiegłym roku, 40 lat po wprowadzeniu stanu wojennego, badania socjologiczne wykazały, iż więcej jest osób uznających, że wprowadzenie stanu wojennego było nieuzasadnione i błędne niż uważających, że w ówczesnej sytuacji politycznej było to posunięcie słuszne, ale to nadal nie jest nawet połowa społeczeństwa.

Gdy mówimy o stanie wojennym nie można zapominać o tym, że na czele dziesięciomilionowej „Solidarności” stał noszony na rękach agent bezpieki z Matką Boską Częstochowską w klapie marynarki, a jak potwierdzają historycy, w  szeregach związku działało co najmniej 200 tys. agentów bezpieki. Nie umniejsza to zasług wielu działaczy Solidarności, z oddaniem walczących o ideały wolności, niezależności i godnego życia dla każdego. Ich bohaterstwo upamiętnia dziś Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych  PRL znajdujące się w miejscu  najcięższego więzienia politycznego dla Polaków – przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie. Tam w stanie wojennym odbywało kary więzienia wielu działaczy „Solidarności”, wielu z nich oddało życie w walce z komunistycznym państwem. Ich nazwiska wymienione są na tablicy przed Murem Pamięci w Muzeum na Rakowieckiej, to w tym miejscu wieńce i wiązanki kwiatów w rocznicę stanu wojennego składają dziś oficjalne delegacje najwyższych władz państwowych oraz organizacji społecznych. Tablica, która zawiera portrety i nazwiska 56 śmiertelnych ofiar komunistycznych represji z lat 1981-89 to symbol osób zamordowanych przez władze komunistyczne w czasie stanu wojennego oraz w latach późniejszych. Wyprowadzenie wojska i policji przeciwko ludziom na ulice było przecież zbrodnią na całym narodzie, Solidarność przecież nie walczyła zbrojnie, jej narzędziem walki był strajk, a raczej groźba strajku, bo to strajk zawsze był nazywany bronią ostateczną. Rzesze szeregowych członków Solidarności wygrały z całą pewnością moralnie, ale dziś trudno nie zgodzić się z Andrzejem Gwiazdą, który twierdzi, iż mówienie o tym, że to „Solidarność” obaliła komunizm jest cytuję – wręcz śmieszne w sensie faktów.

Dla Andrzeja Gwiazdy stan wojenny to było przygotowanie do układu Okrągłego Stołu, a nawet do drastycznej późniejszej operacji przejęcia czy likwidacji polskiej gospodarki, jaką był plan Balcerowicza. Porozumienia Okrągłego Stołu były bezwarunkową kapitulacją strony utożsamianej z Solidarnością, ale nazywanie jej nazwą związku jest nadużyciem była to przecież drużyny Lecha Wałęsy, a nie wybrana przez reprezentatywne gremium „drużyna solidarnościowa”. W obradach Okrągłego Stołu brało udział tylko 4 członków stuosobowej Komisji Krajowej „Solidarności”, a o co najmniej o dwóch wiadomo, że współpracowali z bezpieką.

Potwierdza to także Krzysztof Wyszkowski, wg którego, gdyby Solidarność wtedy została uznana za partnera, transformacja ustrojowa przebiegałaby zupełnie inaczej i nie stracilibyśmy tego prawie dziesięciolecia, w którym rozstrzygały się wszystkie najważniejsze decyzje gospodarcze i polityczne. Konsekwencją narzuconego społeczeństwu układu Okrągłego Stołu była chaotyczna i radykalna prywatyzacja polskiej gospodarki, przeprowadzana niby w imię ratowania upadających miejsc pracy, a przecież one „nie upadały” tylko były likwidowane poprzez drakońskie, nierealne do realizacji zasady działania jak system podatkowy, zamrożenie płac i brak dostępu do funduszy na inwestycje, podczas gdy kapitał zagraniczny dysponował nim w sposób prawie nieograniczony. Państwo zostało uśpione i nie przeszkadzało w tej prywatyzacji, nie było np. systemu pobierania opłat celnych, a walczące o przetrwanie zakłady pracy nie miały żadnego wsparcia w państwie, którego majątkiem były. Przygotowaniem tej operacji przejęcia państwa od komunistów był właśnie stan wojenny, który miał przerazić społeczeństwo na tyle, by nie było w stanie potem bronić swoich najżywotniejszych interesów politycznych, społecznych i gospodarczych. I tak się stało – porozumienia Okrągłego Stołu zawierane były przecież przy biernej postawie społeczeństwa umęczonego kłopotami dnia codziennego i przez to bardzo nieufnego do działań kogokolwiek, w tym działań „Solidarności”.

Antoni Macierewicz przypomina zawsze, że negatywne konsekwencje stanu wojennego trwają do dziś. Te konsekwencje to przede wszystkim stworzenie i umocowanie się dominującej ciągle jeszcze w Polsce formacji agenturalnej, zwłaszcza w mediach prywatnych oraz gospodarce i finansach. Zmiana tego stanu rzeczy jest najtrudniejsza, widać to we wszystkich tych dziedzinach życia publicznego. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że autorzy stanu wojennego nigdy nie odpowiedzieli za swoje zbrodnie, dożyli spokojnej starości mając wysokie emerytury i kpiąc sobie z wymiaru sprawiedliwości. Przed sądami w Polsce toczyły się przecież procesy przypominjące komedie filmowe i farsy teatralne, Jaruzelski, Kiszczak, czy Urban nigdy nawet na chwilę nie trafili do więzienia, a winni śmierci chociażby tych 56 zamordowanych z całą pewnością ofiar stanu wojennego nie są znani z imienia i nazwiska. I co równie istotne – sędziowie z lat stanu wojennego wciąż orzekają w polskich sądach, mimo tego iż ówczesne sądy były jednym z ogniw represji i potrafiły kogoś skazać na półtora roku więzienia za przepisanie ulotki na maszynie czy uniewinnić zomowców, którzy śmiertelnie pobili ucznia za to że miał opornik w klapie marynarki. I jak mówi Krzysztof Wyszkowski, na czele tego frontu obrony sprawców, zbrodniarzy, morderców i zdrajców stali bohaterowie Solidarności tacy ludzie, jak Adam Michnik, Jacek Kuroń, Tadeusz Mazowiecki, czy Bronisław Geremek. Wszyscy ci ludzie bronili postkomunistów jak niepodległości.

Dziś – o dziwo – w tej roli występuje Komisja Europejska, która nakłada kary na Polskę za to, że chce naprawy wymiaru sprawiedliwości i naprawy tamtego systemu bezprawia. Musimy to dostrzegać, by po raz kolejny nie dać się nabrać na gładkie słowa i puste, nic nieznaczące hasła, za którymi stoi zupełnie realna chęć spacyfikowania naszej gospodarki i naszego narodu i kraju.

 

 

Po wybuchu. Miejscowość Przewodów w powiecie hrubieszowskim przy granicy z Ukrainą Fot. media społecznościowe

JOLANTA HAJDASZ: Kluczowa będzie rzeczowa, powściągliwa informacja a nie emocjonalny przekaz

Wiele osób ma za sobą nieprzespaną noc  – wtorkowe wydarzenia późnego popołudnia i wieczoru  przykuły nas do telewizorów i internetu na wiele godzin i nie możemy się oszukiwać, iż była to niczym nieuzasadniona chęć zaspokojenia ciekawości. Od początku agresji Rosji na Ukrainę zadawaliśmy sobie pytanie co zrobić w sytuacji gdy Polska zostanie zaatakowana i wiele wskazuje na to, iż mamy do czynienia z taką sytuacją. Celowy atak, czy raczej prowokacja,  testowanie odporności NATO i możliwości obronnych Polski – to możliwe scenariusze tego samego zdarzenia.

We wtorek  we miał miejsce kolejny wielogodzinny zmasowany ostrzał całego terytorium Ukrainy i jej infrastruktury krytycznej prowadzony przez siły zbrojne Federacji Rosyjskiej. Reżim moskiewski zaatakował rakietami cele w wielu regionach Ukrainy. Ucierpiała oczywiście energetyka i inne cele wojskowe, ale również cywile. Rakiety uderzyły między innymi w budynki mieszkalne w Kijowie. Rzecznik ukraińskich sił powietrznych przekazał, że rosyjskie wojska wystrzeliły w sumie około 100 rakiet – najwięcej od czasu rozpoczęcia inwazji 24 lutego. I nagle o godzinie 15:40 na terenie wsi Przewodów w powiecie hrubieszowskim w województwie lubelskim spadł pocisk, w wyniku czego śmierć poniosło dwóch obywateli Rzeczypospolitej Polskiej, dwóch naszych rodaków, rolników. Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych około północy potwierdziło, że był to pocisk produkcji rosyjskiej, zakomunikowano także że w związku z tym zdarzeniem minister spraw zagranicznych prof. Zbigniew Rau wezwał ambasadora Federacji Rosyjskiej do MSZ z żądaniem niezwłocznego przekazania szczegółowych wyjaśnień.

Tyle fakty. Milczenie przez kilka godzin polskich władz, a potem ta bardzo  wyważona reakcja prezydenta i premiera uświadomiła chyba każdemu, z jak poważną sytuacją mamy do czynienia. Premier Mateusz Morawiecki powiedział wprost – apeluję do wszystkich Polaków, aby zachować spokój wokół tej tragedii. Bądźmy rozważni. Nie dajmy sobą manipulować. Musimy kierować się powściągliwością i rozwagą — powiedział. Musimy być razem. Razem jesteśmy bezpieczni i nie damy się zastraszyć — dodał. Ku zaskoczeniu wielu w podobnym tonie wypowiedział się w mediach społecznościowych przywódca opozycji Donald Tusk. Na twitterze napisał iż w sytuacji zagrożenia, niezależnie od wewnętrznych sporów i różnic, wszyscy musimy być zjednoczeni i solidarni. W tej trudnej chwili będziemy razem. – napisał Tusk.  Oczywiście dobrze że to zrobił choć trudno nie zapytać gdzie był przez ostatnie 265 dni wojny na Ukrainie? Czy naprawdę nie można było wcześniej zaprezentować takiej racjonalnej postawy, wydawałoby się wręcz jedynej dopuszczanej wobec nieprzewidywalności kraju , z którym sąsiadujemy od wieków na wschodzie. Możemy sobie tylko życzyć, by politycy opozycji do tej pory totalnie krytykujący każde nawet najbardziej racjonalne działania  obecnego rządu, zastosowali się do głosu jednego ze swoich liderów. Solidarność Polaków będzie teraz niezwykle pożądaną cechą.

Najbliższe dni pokażą nam bowiem czym tak naprawdę jest wybuch rosyjskich rakiet na naszym terytorium.Istotne będzie także to, które  państwa  jednoznacznie i głośno wyrażą solidarność z Polską i jak się będą zachowywać i wypowiadać przywódcy państw NATO, bo przecież mamy do czynienia z akcją wymierzoną w jedność NATO, a biorąc pod uwagę najkorzystniejsze na Federacji Rosyjskiej scenariusze to koniecznie trzeba zakładać, iż celem takiego ataku na nasze terytorium  może być  dezintergracja i skłócenie Polaków, a w konsekwencji tak pożądane przez Rosję nastroje defetystycze, wzrost popularności postawy, która mówi  – nie drażnijmy Rosji. Dajmy sobie spokój z pomocą Ukrainie, to wszystko nas przerasta i prowadzi do ogromnie niebezpiecznego, bo międzynarodowego konfliktu. Jest to bardzo niebezpieczna postawa teraz , bo jeśli Rosja przekona się że po takim zdarzeniu jak wtorkowe  nie będzie stanowczej reakcji NATO,  nic nie uratuje pokoju.

Dlatego w najbliższych dniach tak ważne będzie tonowanie nastrojów społecznych, kluczowa będzie rzeczowa i wręcz powściągliwa informacja a nie oparty na emocjach przekaz , którym tak powszechnie posługują się współczesne media. To nie jest czas na ataki polityczne i deprecjonowanie działań rządu, to jest ten moment, gdy wszystkie media, wszystkie środki masowego komunikowania, od prawej do lewej strony, od publicznych po komercyjne  powinny uświadomić sobie to, iż teraz zdają egzamin z tego, czym jest odpowiedzialne dziennikarstwo i jak wiele od tego zależy. Niesprawdzone informacje, insynuacje, plotki i pogłoski, a przede wszystkim osłabianie polskich władz polskiego prezydenta i polskiego rządu poprzez tak powszechną jeszcze do wczoraj retorykę ośmieszania i totalnego krytykowania  wszystkiego, czym się Zjednoczona Prawica zajmuje i co zaproponuje – to powinno zniknąć z naszej medialnej rzeczywistości.

Odpowiedzialność  za słowo staje się aktualnie  pierwszą i najważniejszą powinnością mediów. Od tego jak teraz zachowamy się my, dziennikarze, zależy w dużej mierze bezpieczeństwo wszystkich Polaków

Fot.: Plakat filmu "Żołnierz Niezłomny Kościoła" o arcybiskupie Antonim Baraniaku w reżyserii Jolanty Hajdasz

JOLANTA HAJDASZ: O zapomnianych kapłanach, zakonnikach i siostrach zakonnych

Po raz czwarty obchodziliśmy 19 października Narodowy Dzień Pamięci Duchownych Niezłomnych. Co kryje się za tą dość długą nazwą? Dlaczego jest tak ważne, byśmy na moment zatrzymali się w zgiełku naszej codzienności i uświadomili sobie, jak wielki – jako naród – mamy dług do spłacenia wobec księży i sióstr zakonnych prześladowanych przez współczesne totalitaryzmy – nazizm i komunizm?

W odniesieniu do komunizmu to ciągle jeszcze jest historia pełna luk i białych plam, które mamy obowiązek wypełnić prawdziwą treścią. I koniecznie musimy zdawać sobie sprawę z tego, że jest to historia zapisana przede wszystkim w ludzkiej pamięci, w opowieściach świadków którzy znali, widzieli, rozmawiali z tymi, którzy nierzadko jakimś nadzwyczajnym zbiegiem okoliczności poznali coś, co miało być ukryte. A raczej poprawię się – co ma nadal pozostać ukryte, bo wiele jest środowisk, które zabiegają o to, byśmy nie znali tego elementu naszej historii – bohaterstwa i bezinteresownego poświęcenia dla innych przez naszych polskich duchownych.

Szczególnie dotyczy to właśnie duchownych żyjących w latach stalinizmu i tzw. realnego socjalizmu, którzy nie tylko nie mieli szansy na utrwalanie i opisywanie swojej ówczesnej postawy czy dokumentowanie swoich działań, ale musieli się kamuflować i ukrywać, by przetrwać i móc funkcjonować w czasach, w których przyszło im żyć. Dotyczy to przede wszystkim zafałszowanego ustroju komunistycznego, zakłamanego pod każdym względem.

Komunizm ukrywał prawdę i nią manipulował, po to, by nie tylko zniszczyć człowieka fizycznie, ale także zniszczyć i zatruć pamięć o nim. Nie było przy tym żadnych reguł, które dają się dziś zrozumieć w prosty, logiczny sposób bez znajomości kontekstu i natury sytemu komunistycznego. Posłużę się przykładem losów dwóch wielkich duchownych niezłomnych – prymasa Stefana Wyszyńskiego i arcybiskupa Antoniego Baraniaka, aresztowanych razem, tej samej nocy z 25 na 26 września 1953 r. Ale Prymas był „tylko” – tu oczywiście cudzysłów – internowany co oznaczało, iż np. otrzymywał listy, choć nie wszystkie, paczki, choć nie zawsze i mógł czytać i pisać, pracować intelektualnie w tych tak przecież trudnych warunkach. Mógł dać o sobie świadectwo.

Jego dawny sekretarz bp Antoni Baraniak trafił do zwykłego więzienia, gdzie był bity i torturowany, a żadne listy od niego i do niego nie trafiały, gdzie nie było dostępu do książek i prawa do spaceru po ogrodzie, a rodzina nie tyle że nie mogła go odwiedzić, to nawet w ogóle miesiącami nie wiedziała, czy on żyje, gdzie przebywa, co się z nim dzieje. Mało tego, gdy w grudniu 1955 roku po zmianach politycznych zamieniono mu więzienie na internowanie, gdy wykończonego torturami i więziennymi warunkami przewieziono go z Warszawy do Marszałek w dzisiejszej diecezji kaliskiej, to nadal starannie ukrywano przed światem, gdzie on jest. Do schorowanego człowieka nie dopuszczono nawet lekarza, a szantażem zmuszano do milczenia księdza, w którego parafii umieszczono biskupa – ubecy powiedzieli wyraźnie, że jeśli ktokolwiek się dowie, że „Baraniak przebywa w tym domu”, to go wywiozą tam, „gdzie nikt go nigdy nie znajdzie”.

Ich groźby to nie były puste słowa, dowodem na to są setki bezimiennych polskich bohaterów, na czele z rotmistrzem Pileckim, którzy do dziś nie mają nawet swojego grobu, nie wiemy, kiedy i jak zostali zamordowani.  Najbliższy brat arcybiskupa Baraniaka z wykształcenia był księgowym, przez całe życie nie mógł znaleźć pracy w rodzinnym Lesznie gdzie mieszkał, pracował aż w Zielonej Górze, więc cały tydzień go w domu nie było, bo to nie były czasy, w których dało się dojeżdżać do pracy na takie odległości, ktoś inny z rodziny tracił pracę i nie mógł jej znaleźć, a w Poznaniu do sąsiadów siostrzeńca arcybiskupa latami przychodzili ubecy i wypytywali o rodzinne zwyczaje i inne sprawy. Były to pozornie błahe rzeczy, ale przecież dzisiaj widać wyraźnie po co to było robione. Przekaz był prosty – trzymajcie się jak najdalej od tej rodziny, bo nimi interesuje się Urząd Bezpieczeństwa, a po co wam kłopoty. I znowu izolacja, osamotnienie, problemy dnia codziennego…. I jak w takich warunkach przekazać prawdę, mówić o ideałach i moralnych powinnościach, jak opisywać, co się przeszło i co się planuje, gdy ma się świadomość, iż każdym gestem, każdym spotkaniem można przynieść komuś kłopoty? Zostaje milczenie i ukrywanie tego co ważne. To była rzeczywistość duchownych niezłomnych.

Paradoksalnie zachowane donosy i materiały ubeckie są dziś głównym świadectwem niezłomności tych księży, ale to przecież za mało. Dopóki żyją świadkowie ich życia i świadkowie życia tych, którzy ich znali i się z nimi zetknęli – rozmawiajmy z nimi i zapisujmy ich wspomnienia. Nierzadko kontekst danego zdarzenia, te okruchy zebrane w jedną całość wyjaśnią nam więcej niż niejeden podręcznik.

Symbolem polskich duchownych jest oczywiście ksiądz Jerzy Popiełuszko, dlatego Narodowy Dzień Pamięci Duchownych Niezłomnych obchodzony jest 19 października, w symbolicznym dniu jego śmierci, bo pamiętajmy, że jest to ciągle jeszcze data oficjalna, a do tej pory nie wiadomo, kto i kiedy podjął decyzję o zabiciu księdza ani na jakim szczeblu zapadła decyzja. Wiadomo jedynie, że zabójstwa dokonali trzej pracownicy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. A przecież ksiądz Popiełuszko to ikona bohaterstwa współczesnych duchownych, a co z tymi innymi, o których wiemy tak mało? Kto potrafi dzisiaj wymienić ich nazwiska? Antoni Baraniak przypominany jest już częściej w kontekście ogromnych zasług, jakie przez swoją postawę ma dla Kościoła i dla państwa polskiego, ale co przeciętny Polak wie o świętej pamięci księżach Sylwestrze Zychu, Stefanie Niedzielaku, Stanisławie Suchowolcu, biskupie Czesławie Kaczmarku czy siostrze urszulance Franciszce Popiel, która zginęła w bardzo dziwnym wypadku samochodowym. Siostra ta to przykład, że obok bohaterskich księży duchownych były też zakonnice, ciche skromne i starannie ukrywające swoją tak cenną działalność, żeby tylko komuniści się o niej nie dowiedzieli, żeby tylko móc ją jak najdłużej prowadzić.

Zapisujmy te historie w parafialnych kronikach, gazetach i portalach, do których mamy dostęp, czy nawet w listach do instytucji zajmujących się historią takich jak np. IPN, możemy wysłać taki list nawet do arcybiskupa w swojej diecezji. Historia duchownych niezłomnych to przede wszystkim ich działalność wśród ludzi i dla ludzi. Naszym obowiązkiem jest tę historię najpierw utrwalić, a potem upowszechniać. Jan Paweł II uczcił pamięć bohaterskich duchownych prześladowanych przez niemieckich faszystów beatyfikując ich jedocześnie w 1999 roku. Może doczekamy wszyscy, że kościół także doceni poprzez wyniesienie na ołtarze tych zapomnianych męczenników komunizmu i ciągle jeszcze fałszowanych i nieznanych historiach.

 

 

 

Brama na ten cmentarz dla Jerzego Urbana powinna być zamknięta... Fot. Wikipedia

JOLANTA HAJDASZ: Nie dla Urbana na Powązkach

Pogrzeb Jerzego Urbana odbędzie się na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach w Warszawie –  poinformował wicenaczelny założonego przez niego tygodnika. Co z tego, że w prywatnym grobie swoich rodziców, co z tego, że nie będzie – jak zakomunikowało Ministerstwo Obrony Narodowej – pochowany według wojskowego ceremoniału.

Gdy przeczytałam tę informację, poczułam się tak jak przed laty, w czerwcu 1989 roku, gdy po morderczej dla nas kampanii wyborczej okazało się, że prezydentem ma być Jaruzelski, a premierem Kiszczak…. . To po to siedziałam w stanie wojennym w więzieniu – pytała mnie w tamtym czasie  retorycznie Maria Blimel, przyjaciółka z radiowej grupy przygotowującej materiały wyborcze dla „Solidarności”, w której razem pracowałyśmy po nocach, żeby teraz oni zostali znowu na najważniejszych stanowiskach?

I mam teraz poczucie deja vu . Sytuacja zupełnie inna, okoliczności nie te, ale dominujące uczucie mieszaniny niesmaku, złości i bezsilności jest bardzo podobne. Powązki to symbol chwały polskiego oręża i szlachetnego życia,  tam powinni być pochowani tylko ci, którzy swoim życiem udowodnili, że zasługują na pamięć i szacunek potomnych.  Jerzy Urban z całą pewnością do nich nie należy.

I naprawdę ważne jest, byśmy o tej sprawie, a raczej o tym człowieku rozmawiali teraz, na kilka dni przed jego pogrzebem, nawet łamiąc zasadę „o zmarłych albo dobrze albo wcale”. Potem jak zwykle w mediach temat zostanie przysłonięty innymi bardziej aktualnymi newsami, a spora część opinii publicznej zdąży wyrobić sobie zdanie na podstawie tego co właśnie teraz będą mówić ci , którzy świadomie chcą skorzystać z okazji, by utrwalać w ludzkich głowach i zbiorowej pamięci zmanipulowany  obraz świata i kreować swoich fałszywych bohaterów. W przypadku człowieka, który zmarł w ostatni poniedziałek jest to bardzo realne, proszę więc wybaczyć, że pozwolę sobie na ocenę i przytoczenie podstawowych, niewygodnych dla utrwalaczy pamięci o tym zmarłym,  faktów. Ta ocena może być tylko negatywna, ale takiej oceny domaga się prawda i pamięć o ofiarach komunizmu, z których drwił, a także ofiarach różnych medialnych nagonek z jego udziałem z czasów tzw.  III RP.

Jerzy Urban to oczywiście  rzecznik prasowy komunistycznego rządu w latach 1981-1989, założyciel i redaktor naczelny wyjątkowo obrzydliwego pod względem języka i publikowanych treści tygodnika. Nie mogę go nazwać ani dziennikarzem, ani publicystą, choć te słowa zawierają dziś wszystkie jego nekrologi. Sprzeniewierzył się chyba wszystkim zasadom zawodowej etyki dziennikarza.  Jego znakiem rozpoznawczym stał się cynizm i prowokacje oraz chorobliwa, a z perspektywy czasu widać, że wręcz demoniczna niechęć do Kościoła katolickiego oraz osób konsekrowanych, księży  i sióstr zakonnych, a także katolików świeckich. Symbolem ofiar jego działalności jest błogosławiony ks. Jerzy Popiełuszko, do którego śmierci z całą pewnością przyczyniły się jego konferencje prasowe i wypowiedzi. Ale to nie wszystko. Niestety, zaraz po transformacji Jerzy Urban przeszedł gruntowną wizerunkową przemianę, która całkowicie odwracała jego rzeczywistą rolę w schyłkowych latach komunizmu i w całej III RP, dlatego dziś wielu przedstawicieli młodego i średniego pokolenia widzi w nim jedynie dostarczyciela dowcipnych treści internetowych, które im się podobają, bo są ilustrowane przekleństwami i ostrymi zdjęciami  erotycznymi. Imponuje im ktoś, kto ma pseudoodwagę szargać narodowe i katolickie świętości. Jest mnóstwo młodych ludzi, którzy z Urbanem po raz pierwszy zetknęli się na Facebooku, potem kupili promowany w tych wpisach tygodnik i zaczęli go czytać. Sam Urban oczywiście nie prowadził swoich kont w mediach społecznościowych osobiście, wtedy, gdy zaczynał, robiły wpisy w jego imieniu 4 osoby, ale ilu w ostatnich latach wychował sobie naśladowców i współpracowników tego nie wiemy. Ale to oni będę teraz lansować jego wybielony wizerunek. Pomogą im w tym lewicowo liberalne media.

Kilka cytatów z ostatnich dni. Czas wygasza emocje – pisze teraz tygodnik „Polityka”, w którym m.in. Urban pisał swoje paszkwile i pseudomądrości. Niebywale błyskotliwy, przenikliwy dziennikarz, który miał to nieszczęście, że w latach 80. zaplątał się w miejsce, do którego nie należał – to z kolei opinia publicysty „Gazety Wyborczej”.  Dla tego publicysty jest to osoba wybitnie intelektualna i zdecydowanie nieprzeciętna, może gdzieś na pograniczu małego geniuszu – to także cytat z wypowiedzi dziennikarza z GW na temat zmarłego. I kolejna ocena: robił ohydne rzeczy, ale nie jestem pewien, czy to powinno przesłonić całą jego biografię i ją zdominować. Był w pewnym sensie odważny, bo nie bał się kontrowersji. Na pewno był to świetny dziennikarz, tyle że miał okropny charakter – to kolejna o tym człowieku opinia.

Tymczasem w tym przypadku nie powinno być miejsca na psychologiczne dywagacje i relatywizm. W tym wypadku ocena musi być jednoznaczna – i jednoznacznie negatywna. Ten człowiek drwił z polskiej historii i tych, którzy przeciwstawiali się komunistycznym zbrodniarzom, cynicznie korzystał ze wszelkich przywilejów władzy w czasach PRL i szyderczo wyśmiewał tych, którzy walczyli z komunizmem. Stworzony przez niego tygodnik wprowadził do prasy pełną wulgaryzmów rynsztokową polszczyznę, a on sam otoczony był jak wielu aparatczyków swoistym parasolem ochronnym i mógł bez przeszkód po 1989 roku bogacić się na obrażaniu wszystkiego co wartościowe, święte i mądre. Już na początku lat dwutysięcznych jego majątek wyceniano na ponad 100 mln złotych.

Do dziś jest niewyjaśnioną tajemnicą, dlaczego praktycznie nigdy nie ponosił konsekwencji swoich czynów. W latach 90. jako pierwszy opublikował w gazecie zdjęcie pornograficzne. Sprawa w sądzie ciągnęła się latami i była kuriozalna – jako radiowa reporterka miałam wątpliwą przyjemność ją relacjonować.  Za tę publikację z urzędu powinna mu grozić  odpowiedzialność karna za rozpowszechnianie pornografii, ale sąd powoływał kolejnych biegłych, którzy zgodnie z Urbanem udowadniali, iż jest to zdjęcie artystyczne. Była to kpina z wymiaru sprawiedliwości, z prawa, ze zdrowego rozsądku, bo sprawę można było zakończyć szybkim oczywistym wyrokiem i poważnym jego uzasadnieniem, tymczasem pozwolono na tę swoistą zabawę. Potem było tylko gorzej.

W 2002 roku tuż przed pielgrzymką Jana Pawła II do Polski w wyjątkowo podły sposób opisał osobę Papieża  – dopiero na kilka dni przed jego śmiercią w 2005 roku został skazany za obrazę głowy państwa Watykan na grzywnę 20 tysięcy złotych, co przy jego dochodach i majątku było sumą śmieszną. Finansowana przez Georga Sorosa organizacja „Reporterzy bez Granic” protestowała wtedy przeciwko temu wyrokowi widząc w nim formę cenzury, co samo w sobie jest kuriozalne. Gdy w 1992 roku prof. Ryszard Bender nazwał Urbana „Goebbelsem stanu wojennego”, został za to oskarżony i sprawa ciągnęła się aż 13 lat, po to by dopiero Sąd Najwyższy orzekł, że profesor mógł tak powiedzieć.

Dzisiaj liberalne media coraz bardziej wybielają tę postać, jego publicznie manifestowane bezczelność i wulgarność nazywają ekscentrycznością i pomijają jego realne wpływy wśród komunistycznych i postkomunistycznych władz. Ale nam nie wolno o tym wszystkim zapomnieć. Także po jego śmierci i nawet w dniu jego pogrzebu.

 

Fot. JH

Maria w oczach Teresy. Majowej spotkanie Klubu Publicystyki Kulturalnej SDP

Zaczęłam pisać „Listy do Marii Konopnickiej” w 2010 roku. Najpierw sporadycznie, później częściej, nie zastanawiając się jak długo będę je kontynuować, a tym bardziej, czy uda mi się je opublikować, wydać i czy w ogóle ujrzą światło dzienne. Pisałam te listy – wiersze z potrzeby serca. Podczas podróży, spacerów, wzruszających mnie momentów, wydarzeń czy imprez. Bo Maria Konopnicka urodziła się – tak jak ja – w Suwałkach, gdzie jest patronką mojej Alma Mater (I LO im. Marii Konopnickiej). Wyrosłam więc niejako pod jej skrzydłami i czuję się z Nią emocjonalnie związana – powiedziała Teresa Kaczorowska podczas majowego spotkania Klubu Publicystyki Kulturalnej, które odbyło się 4 maja br. w Domu Dziennikarza SDP w Warszawie..

Wieczór poświęcony Marii Konopnickiej, z okazji ogłoszonego przez Sejm Roku Poetki w 180. jej urodziny, cieszyło się sporym zainteresowaniem. Uczestnicy byli pod wrażeniem wiedzy i zaangażowania Teresy Kaczorowskiej w popularyzowanie postaci i twórczości Marii Konopnickiej. Na spotkaniu dziennikarka zaprezentowała swoją najnowszą książkę o Poetce pt.„Maria Konopnicka, czarodziejka osobliwa”. Publikacja ta zbiera bardzo dobre oceny i recenzje, zawiera bowiem dużo informacji biograficznych, szeroko przedstawia tło epoki i najciekawsze fragmenty wierszy i listów Poetki.

Spotkanie prowadziła red. Elżbieta Królikowska Avis, wiersze Marii Konopnickiej i jeden wiersz Teresy Kaczorowskiej czytał Maciej Gąsiorek, aktor Teatru Rampa w Warszawie.

Fot. rsf.org

Krzywdząca i nierzetelna ocena wolności mediów w Polsce – komentarz JOLANTY HAJDASZ

W rankingu wolności prasy już szósty rok z rzędu pierwsze miejsce zajmuje Norwegia, na drugie awansowała  Dania, a na trzecim jest Szwecja. Niestety mediów o konserwatywnym prawicowym czy katolickim profilu praktycznie w tych krajach nie ma, a w przestrzeni publicznej już dawno przestano dyskutować o takich problemach jak aborcja, eutanazja, czy zagrożenia związane z ideologią gender.

3 maja obchodzony jest Światowy Dzień Wolności Prasy, zawsze przy tej okazji organizacja Reporterzy bez Granic ogłasza swój coroczny Światowy Indeks Wolności Prasy.  Tak było i w tym roku i jak się stało regułą po dojściu do władzy Zjednoczonej Prawicy, Polsce po raz kolejny obniżono notowania w tym zestawieniu. Aktualnie znowu zajmujemy najniższe w historii miejsce, spadliśmy z ubiegłorocznego 64 miejsca na 66 na 180 krajów objętych badaniem. Polska krytykowana jest w zasadzie za wszystko, co zmienia się w krajobrazie medialnym po dojściu do władzy Prawa i Sprawiedliwości w 2015 roku, za media publiczne i za odkupienie od niemieckiego wydawnictwa gazet regionalnych Polska Press przez PKN Orlen, za próbę wyegzekwowania prawa od właściciela telewizji TVN (nieskuteczną przecież) i za zakaz swobody poruszania się dziennikarzy w pasie przygranicznym z Białorusią w czasie gdy agresywnie jest  tam atakowana nasza granica. W uzasadnieniu autorzy raportu stwierdzają: „Choć Polska ma zróżnicowany krajobraz medialny, świadomość społeczna w zakresie wolności prasy pozostaje słaba”. I tak dalej, i tak dalej, wybiórczo zebrane informacje, które mają uzasadnić tę główną ocenę – pod względem wolności słowa media w Polsce są na najgorszym w historii miejscu. Nie da się jednak obronić tej tezy w żaden sposób, szczególnie jeśli zastosuje się zwyczajne metody naukowe – analizę faktów i równe traktowanie wszystkich podmiotów systemu prasowego.

Ale skoro jest tak źle, to dlaczego ranking wolności słowa nie wymienia np.  procesów polskich dziennikarzy pozywanych o gigantyczne sumy odszkodowań przez niemiecko szwajcarskiego giganta medialnego za krytyczne wpisy na jego temat w mediach społecznościowych, dlaczego nie przeszkadzają światowym obrońcom wolności słowa pozwy kierowane przeciwko dziennikarzom przez marszałka senatu, którego jedynie immunitet chroni przed postawieniem zarzutów o branie łapówek, dlaczego milczy ten ranking o skandalicznym procesie wytoczonym katolickiemu nadawcy za rzekome nieudzielenie informacji publicznej , podczas gdy w ogóle nie wiadomo gdzie są jej granice i dlaczego nikt się nie oburza, gdy za ten rzekomy brak informacji publicznej szefowa fundacji będącej nadawcą tej jedynej w Polsce ogólnokrajowej telewizji katolickiej zostaje skazana w procesie karnym? Kuriozalna przy tym jest także krytyka mediów publicznych za to, że dostają pieniądze z budżetu państwa, tak jakby w innych krajach nie było takiej reguły.  Ranking wolności słowa nie pisze jednak ani słowa o tym, ile pieniędzy nierzadko z niejasnych źródeł otrzymują w Polsce media zagraniczne i opozycyjne wobec rządu.

Może więc warto przypomnieć, skąd biorą fundusze na swoje utrzymanie Reporterzy bez Granic. Organizacja ta założona jest ponad 30 lat temu przez 4 francuskich dziennikarzy, dziś jej budżet to prawie 7 milionów euro. Finansowana jest m.in. przez Parlament Europejski i państwo francuskie – w tym wypadku jak widać finansowanie przez państwo nie jest naganne i nie naraża organizacji na zarzut braku obiektywizmu, jak w przypadku Polski.  Do tego dochodzi sponsoring ze strony instytucji prywatnych takich jak np. fundacja skrajnie kontrowersyjnego miliardera George’a Sorosa, co samo w sobie stawia pod wielkim znakiem zapytania obiektywizm tego rankingu szczególnie w stosunku do tych krajów, które są bez przerwy dyscyplinowane na forum ogólnoeuropejskim.

Nie mam wątpliwości, iż to po raz siódmy z rzędu najniższe w historii zestawienia miejsce Polski jest wyjątkowo krzywdzące dla naszego kraju. Jest to ocena nierzetelna dla Polski, ponieważ nie oddaje rzeczywistego poziomu wolności słowa, wolności mediów i wolności dziennikarzy, jaki panuje w naszym systemie prasowym. Warto przy tym przypomnieć, iż Raport zupełnie pomija ogromną różnorodność mediów w Polsce, ich swobodne funkcjonowanie we wszystkich sektorach i nieskrępowane prowadzenie biznesu przez firmy i koncerny medialne, w tym także zagraniczne.  W rankingu Wolności prasy już szósty rok z rzędu pierwsze miejsce zajmuje Norwegia, na drugie awansowała Dania, a na trzecim jest Szwecja. Niestety mediów o konserwatywnym prawicowym czy katolickim profilu praktycznie nie ma tam wcale, a w przestrzeni publicznej już dawno przestano dyskutować o takich problemach jak aborcja, eutanazja, czy zagrożenia związane z ideologią gender. Czy naprawdę musi to być obowiązujący w Europie wzorzec wolności prasy?  Z całą pewnością nie. Spadek w tak konstruowanym rankingu może więc Polskę raczej cieszyć niż martwić.

W najbliższych dniach zostanie opublikowane oficjalne stanowisko CMWP SDP na temat Indeksu Wolności Prasy 2022 .

Chrystus przed Piłatem, Michael von Lieb, 1881. Fot. Wikipedia

Nie stawajmy po stronie Piłata – felieton JOLANTY HAJDASZ

Ile razy przez przywiązanie do własnej kariery, przez zamykanie oczu i odwracanie się od istoty problemu naśladujemy Piłata w swoim codziennym życiu nawet nie zdając sobie z tego sprawy.

U progu najważniejszych dla katolików świąt myśli i refleksje biegną ku sprawom ponadczasowym, uniwersalnym, do tych odwiecznych pytań: kim jestem, po co żyję, dokąd zdążam? Trzeba je sobie stawiać nieustannie, bo z biegiem lat coraz bardziej wyraźnie staje przed naszymi oczami pustka duchowa współczesnego świata  i coraz bardziej wyraźnie, jasno i błyszcząco dostrzega się mądrość i prawdziwość Dekalogu i Ewangelii. Prawdy o Bogu, który umarł na krzyżu dla naszego zbawienia. Czy wystarczy nam rozumu, by dostrzec to wszystko w rzeczywistości po raz kolejny naznaczonej tak boleśnie wojną, przemocą i okrucieństwem?

Nie jest to łatwe w dzisiejszym  świecie, w którym króluje relatywizm i w którym wmawia się ludziom, że najważniejsze dobro to ich osobiste szczęście i  osobista samorealizacja. W świecie, w którym inni mają rację bytu, tylko wtedy, gdy podporządkowują się woli silniejszego, gdy nie kwestionują postanowień rządzących światem polityków czy globalnych korporacji, gdy przestrzegają prawa, przepisów konstytucji i poszczególnych ustaw, które wymyślili dla nich inni ludzie. Stworzyli też dogmat o państwie prawa, państwie opartym na tych przepisach ułożonych przez człowieka, które zapewnić ma nam wszystkim spokój, sprawiedliwość i bezpieczeństwo, jeśli tylko będziemy szanować tę zasadę.  Ale bez Wiary w Boga, bez oparciu się na odwiecznych i przez wieki sprawdzonych fundamentach ta doktryna o przestrzeganiu prawa jest niewiele warta. Ilustruje to boleśnie i bardzo wyraźnie to, co dzieje się dzisiaj za naszą wschodnią granicą. Na nic międzynarodowe traktaty, na nic podpisywane deklaracje o przestrzeganiu praw człowieka i na nic umowy, które rzekomo miały gwarantować pokój tym, którzy je podpisywali. Przychodzi zbrodniarz i cynicznie wykorzystuje naiwność tych, którzy wierzą w siłę podpisu na papierze, kpi sobie z traktatów i tych, którzy z nim prowadzili rozmowy i ustępowali mu ze względu na swoje zyski i chęć rządzenia innymi. Wojna u progu naszej wschodniej granicy jest jak ostrzeżenie dla każdego z nas, by w imię własnych interesów nigdy nie akceptować podłości, a zbrodnie nazywać po imieniu, nawet jeśli dotyczą tych, którzy mieszkają daleko od nas, a ci którzy je popełniają wydają się po ludzku o wiele silniejsi i potężniejsi.

W Wielki Piątek po raz kolejny karty Ewangelii przypominają nam najokrutniejszą zbrodnię sądową, jaką zna historia, wspominamy sędziego Piłata, który tę najokrutniejszą zbrodnię popełnił. Nie był zaślepiony jakąś ideologią, nie kierowała nim specjalna namiętność ani pożądanie bogactwa, nie chciał się przypodobać jakiejś Salome, ani innej kobiecie. Skazał na śmierć sprawiedliwego i niewinnego Człowieka, bo bał się utraty stanowiska, bał się konsekwencji tego, co miałoby się stać, gdyby się okazało, że za mało gorliwie przestrzega praw Cezara. Kierował nim strach przed potencjalnymi jedynie kłopotami, jakie mogłyby na niego spaść, gdyby odmówił wtedy kapłanom i podburzanym przez nich ludziom spełnienia ich żądania, gdyby przeciwstawił się powszechnie panującej opinii.

Postawa Piłata w naszych czasach jest niestety bardzo powszechna. Ilu z przywódców najbogatszych państw na świecie pozwala na codzienne skazywanie na śmierć bezbronnych i niewinnych, ilu milczy gdy w ich obecności podejmowane są wyroki oznaczające ból, cierpienie i nędzę innych, którzy niczym na taki los nie zasługują. Ile razy przez przywiązanie do własnej kariery, przez zamykanie oczu i odwracanie się od istoty  problemu naśladujemy Piłata w swoim codziennym życiu nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Ile razy każdy z nas był świadkiem walki, a nawet męczeństwa innych i nie miał odwagi poprzeć ich choć jednym słowem, ile razy nie sprzeciwiliśmy się tym, którzy w naszym otoczeniu atakują Wiarę, Boga i ludzi Kościoła, ile razy wtedy milczałem ze strachu, by nie powiedzieć „nie” w swoim środowisku, ze strachu, że będę inni niż wszyscy, a oni wtedy ode mnie się odwrócą.  Jesteśmy bierni, gdy inni wykorzystują prawo do upowszechniania aborcji, eutanazji, rozwiązłości, czy seksualnych dewiacji, gdy bezpardonowo atakują Wierzących. To także nasza milcząca zgoda na podziały społeczne na biednych i coraz bardziej bogatych, to milczenie, gdy ktoś zabija niewinnych ludzi w innych częściach świata, a ktoś inny zamyka oczy na popełnioną w majestacie prawa zbrodnię polityczną. To wszystko to postawa Piłata, który dwa tysiące lat temu odwrócił wzrok i umył ręce skazując na śmierć Niewinnego. Skazując na śmierć Bożego Syna.

My Polacy stoimy dzisiaj w obliczu ogromnych wyzwań. Agresja Rosji na Ukrainę i jej konsekwencje to ciężar, jaki jest trudny do udźwignięcia nawet dla światowego mocarstwa, a co dopiero dla Polski z naszą historią i naszym położeniem geopolitycznym.  Już za chwilę, za moment pojawią się pytania, gdzie jest granica udzielania pomocy uciekającym przed bombami, gdzie jest granica pomocy militarnej czy gospodarczej i na co możemy sobie w obecnej sytuacji pozwolić, żeby broń Boże konflikt nie przeniósł się na tereny naszego kraju. Co robić, by się nie narazić możnym tego świata jeszcze bardziej. Obawy są zrozumiałe, ale ufam, że nam wszystkim wystarczy odwagi by stawić czoło przeciwnościom, odwagi, by nie okazać słabości i tchórzostwa. Przez męstwo, z jakim nasz Zbawiciel przyjął wyrok rzymskiego urzędnika, pamiętajmy, by nigdy nie stanąć po stronie Piłata i nigdy nie stać się sędziom, który skazuje nacierpienie i śmierć niewinnych i bezbronnych.

Fot. Wikipedia

Czekamy na prawdę o Smoleńsku – rocznicowy felieton JOLANTY HAJDASZ

W cieniu okrutnej wojny na Ukrainie, która zapełnia ekrany naszych  komputerów i telewizorów coraz bardziej przerażającymi zdjęciami wojennych zbrodni obchodzimy po raz 12 rocznicę, tragedii, wobec której Polakowi nadal trudno pozostać obojętnym. 10 kwietnia 2010 rok.  12 rocznica  katastrofy smoleńskiej.

Mówię jak wielu  – katastrofy, choć wszystko wskazuje na to, iż tym właściwym słowem jest zamach. Zamach czyli działanie przestępcze mające na celu pozbawienie kogoś np. życia, majątku lub praw.  Kilka dni temu w różnych wywiadach powiedział to wprost prezes PiS  Jarosław Kaczyński  i  potwierdził, iż nie ma wątpliwości, że to był zamach, a decyzja o nim musiała zapaść na szczycie Kremla, w Rosji, choć w tym wypadku trudno o  dowody  procesowe. Jednak kolejne dokumenty w śledztwie, do których wicepremier Kaczyński miał dostęp jako osoba pokrzywdzona, uzupełniły ostatnie luki w wiedzy o przebiegu tragedii i pozwoliły złożyć wszystkie elementy w jeden spójny i przekonujący obraz.

To ważny przełom. Przez ostatnie lata otwarcie mówić o zamachu smoleńskim mogły tylko tzw. oszołomy lub emeryci, którzy pożegnali się z karierą zawodową i nie zamierzali kandydować na stanowiska wybieralne. Dla innych taki pogląd oznaczał kres kariery zawodowej i śmierć cywilną. Do roku 2015 dotyczyło to zwłaszcza dziennikarzy chyba wszystkich największych i najbardziej popularnych mediów. Tracili prace, tracili programy i możliwość publikacji. Znam nawet osobę , która straciła pracę na jednym z największych polskich uniwersytetów, po tym jak jeden z jej studentów miał u niej pisać pracę magisterską na wydawałoby się banalny temat –  jak ówczesna prasa i prawicowa, i lewicowa, opisywała smoleńską tragedię. Temat tabu. Lepiej nie poruszać, nie dociekać i nie stawiać żadnych niewygodnych pytań.

Od 12 lat wszyscy czekamy na prawdę o Smoleńsku. Im dalej od katastrofy, tym trudniej rozwiać wątpliwości. Dlaczego Amerykanie nie pomogli nam w śledztwie choć w katastrofie zginęło  5 generałów NATO, dlaczego na pogrzebie polskiego prezydenta nie było przywódców Unii Europejskiej – oficjalnie uniemożliwił im to wybuch wulkanu na Islandii, ale w jego zadziwiające właściwości unieruchamiające samoloty na całym świecie chyba już nikt nie wierzy i nawet o tym nie wspomina. Zresztą z każdego krańca Europy da się przecież dojechać samochodem lub pociągiem. Ówczesny premier Donald Tusk nie wypowiadał się oficjalnie przez 18 dni po katastrofie smoleńskiej, z rodzinami ofiar po raz pierwszy spotkał się dopiero jesienią, więc znowu to pytanie – dlaczego? Czego i kogo się obawiał?

Dlaczego  wciąż u nas oficjalnie obowiązuje raport sowieckiej komisji Anodiny i jej odpowiednika Jerzego Millera o „błędzie pilotów” i „uderzeniu samolotu w brzozę” – Wikipedia najpopularniejsza w internecie encyklopedia także i dzisiaj  udowadnia, że był to wypadek, że to piloci próbowali wylądować na lotnisku Smoleńsk – Siewiernyj  w gęstej mgle, a  samolot schodził znacznie poniżej normalnej ścieżki podejścia, aż uderzył w drzewa, co spowodowało że uderzył w ziemię, bo  załoga nie przeprowadziła podejścia w bezpieczny sposób w danych warunkach pogodowych. Ta sama wikipedia słowo zamach jako przyczynę tego rzekomego wypadku smoleńskiego wkłada przy tym pod hasło „teorie spiskowe” promowane przez dwie osoby – obok Jarosława Kaczyńskiego wymieniane jest jeszcze jedynie nazwisko pana Antoniego Macierewicza. Już samo użycie tych słów „teorie spiskowe” ma nie pozwalać na poważne potraktowanie tezy o zamachu i w ogóle świadomym działaniu tzw. osób trzecich w Smoleńsku. Dochodzenia polskie i międzynarodowe nie znalazły żadnych dowodów potwierdzających  tezę o zamachu w Smoleńsku  – przeczyta dziś jeszcze każdy uczeń i każdy student, jeśli w ogóle szukać będzie wiedzy na ten temat. Nie znajdzie tam jednak informacji o najbardziej tajemniczym elemencie smoleńskiej katastrofy – niewyjaśnionych samobójstwach  i niecodziennych nagłych zgonach osób mających unikatową wiedzę na jej temat lub osób związanych z jej poszukiwaniem . Jest takich zgonów po 2010 roku  co najmniej kilkanaście, w ostatnich dniach opinia publiczna została po raz kolejny zelektryzowana informacją,  iż nagle zmarł prokurator Marek Pasionek, który w  2010 r. nadzorował śledztwo w sprawie katastrofy samolotu Tu-154 w Smoleńsku i którego wtedy od tych czynności odsunięto, a który wrócił do swej pracy w 2016 r i m.in. nadzorował ekshumacje ofiar katastrofy smoleńskiej – to on mimo medialnej nagonki potwierdził publicznie iż w dwóch przypadkach doszło do zamiany ciał i generalnie śledczy znaleźli 69 szczątków ludzkich, pochodzących od 26 osób, w trumnach innych ofiar katastrofy,  a w trumnie prezydenta Lecha Kaczyńskiego znaleziono fragmenty ciał dwóch innych osób.

Może to jedynie tragiczny zbieg okoliczności, ale w wypadku katastrofy smoleńskiej nic nie jest pewne ani wykluczone. Więc nadal czekamy i nadal więcej mamy pytań niż odpowiedzi.

Chciałabym zwrócić uwagę na jeszcze jeden element tragedii z 10 kwietnia 2010 roku – czyli wskazać przyczynę tego, że Prezydent Lech Kaczyński chciał polecieć do Katynia z taką dużą delegacją. Stało się tak dlatego, że w Polsce zaczęto kwestionować to, że w Katyniu dokonano ludobójstwa. W tym czasie  Platforma Obywatelska w ramach ogólnego planu porozumienia się z Rosją kwestionowała taką twardą tezę, że  Katyń jest przykładem ludobójstwa, więc prezydent Lech Kaczyński leciał tam wtedy dokładnie po to, żeby przypomnieć światu , że zamordowanie polskich oficerów w Katyniu przez Sowietów  to była zbrodnia ludobójstwa. Ta symbolika do dziś jest porażająca, jak wysoką cenę przyszło zapłacić wszystkim , którzy przyjęli zaproszenie Prezydenta RP do udziału w uroczystościach 70 rocznicy zbrodni katyńskiej.

Dziś cały świat codziennie może się przekonać do czego nadal zdolna jest Rosja, może zobaczyć na własne oczy okrucieństwo, bezwzględność i brutalność jej żołnierzy. Widząc to przestaje się mieć wątpliwości, że tej kraj byłby w stanie przeprowadzić zamach na Prezydenta innego państwa. Mam nadzieję, że w tych dniach pojawią się nowe informacje i przekonamy się, czy jesteśmy bliżej definitywnego rozstrzygnięcia – czy była to smoleńska katastrofa czy może jednak zamach,  brutalne i z premedytacją zaplanowane morderstwo polskiej elity.

fot.: Rosyjski czołg zniszczony przez Ukraińców - Autor nieznany

„Dlaczego milczycie, kiedy nas zabijają?”- pyta biskup ze Lwowa biskupów niemieckich. KOMENTARZ JOLANTY HAJDASZ

Swój komentarz rozpoczynam od wstrząsającego listu biskupa pomocniczego w Archidiecezji Lwowskiej Edwarda Kawy. List ten opublikował w swoim najnowszym numerze Kurier Galicyjski, niezależna gazeta Polaków na Ukrainie. List ten skierowany jest do biskupów i katolików z Rosji Białorusi i Niemiec.

Dlaczego milczycie, kiedy nas zabijają? – pyta biskup Edward Kawa i zwraca się bezpośrednio do swoich „braci w pełni chrystusowego kapłaństwa” czyli do biskupów Niemiec, którzy walczą o prawa mniejszości i upominają się o zmiany klimatyczne, zwraca się do milczących biskupów Rosji i Białorusi oraz do wszystkich katolików z tych krajów i pyta wprost – gdzie jest wasz głos solidarności z ofiarami putinowskiej Rosji, gdzie wasze akty miłości bez których nasza wiara chrześcijańska jest martwa. Niektórzy przywódcy waszych krajów popierają agresję, inni są jej źródłem, a wy milczycie. Czy to jest wasza wersja chrześcijaństwa? – pyta biskup.

Biskup, który napisał te słowa, posługuje we Lwowie, usłyszałam o jego liście w Radiu Wnet w środę 2 marca rano. W relacji ze Lwowa w Radiu Wnet znający bp Kawę dziennikarz opisał jak on teraz sam jeździ swoim samochodem i rozwozi potrzebne rzeczy ludziom, pomaga cały czas. Dziennikarz podkreślił, że biskup już cztery razy „leżał na ziemi”, bo także jego samochód kontrolowały ukraińskie chłopaki, którzy, zachowując czujność przed dywersantami sprawdzają wszystkich po kolei. Jak się wyraził dziennikarz, „szczęka im opadła” gdy dowiedzieli się, kogo potraktowali w taki   sposób. Piszę o tym, dlatego, by pokazać jego jednoznaczną postawę, która dzisiaj daje biskupowi moralne prawo do surowej oceny innych i formułowania prostych sądów na temat dobra i zła. To jest wojna, a w niej trzeba słowem i czynem pokazać, po której się jest stronie.

24 lutego 2022 roku Rosja rozpoczęła zbrojną agresję przeciwko Ukrainie. Jak napisaliśmy w naszym oświadczeniu ZG SDP z 25 lutego, wojska rosyjskie naruszyły integralność i suwerenność państwa sąsiadującego z Polską, zagrażając bezpieczeństwu wszystkich narodów mieszkających w naszej części Europy. Wojna oznacza śmierć i tragedie bezbronnych ludzi, paraliż gospodarki, chaos i zniszczenia w stopniu niewyobrażalnym dla nas wszystkich. Myślę, że wszyscy jesteśmy dumni z naszego kraju, który tak dzielnie pomaga Ukrainie, z ogromnym entuzjazmem i zaangażowaniem wspiera ukraińskich uchodźców.  Prawdziwych, a nie takich podstawionych, z jakimi mieliśmy do czynienia jeszcze kilka tygodni temu na granicy polsko białoruskiej. Granicy, którą szczególnie jesienią atakowała rzesza młodych mężczyzn, dziś na granicy z Ukrainą widzimy kobiety i dzieci, mężczyźni nawet jeśli je przywożą, to zaraz wracają bronić swego kraju. Polska jest państwem który już teraz przyjął najwięcej ukraińskich uchodźców, bo przecież wszyscy widzimy ich sytuację i to, że naprawdę potrzebują pomocy. Na szczęście zamilkli ci, którzy tak teatralnie upominali się o otwieranie granic dla pseudo uchodźców i podstawionych emigrantów, oni dziś milczą i nie mają nic do powiedzenia, nie przeproszą nikogo za swoje słowa i obrażanie nas wszystkich epitetami o rasizmie i ksenofobii. To już przeszłość.

Dziś wszyscy mamy do czynienia z bezprzykładnym aktem międzynarodowego bandytyzmu i zbrodni wojennych. Tragedia niewinnych ludzi, jakiej doświadczają dziś Ukraińcy, wymaga od nas, od dziennikarzy, przestrzegania najwyższych standardów etycznych i zawodowych. Ich podstawą jest jednak odróżnienie agresorów od ofiar, tych, którzy napadają, od tych którzy się bronią. Dlatego tak ważne są dziś sankcje i ich bezwzględność, tylko w ten sposób możemy wyrazić naszą solidarność z broniącą swej niepodległości i suwerenności Ukrainą i wyrazić nasz sprzeciw wobec pogwałcenia wszelkich norm prawa międzynarodowego przez reżim Władimira Putina.

W dzisiejszym świecie nie jest to takie proste, mamy przykład z tzw. naszego podwórka, czyli świata mediów. Pisaliśmy już o tym na portalu sdp.pl, ale przypomnę podstawowe fakty.

W odpowiedzi na barbarzyńską agresją Rosji na Ukrainę Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich zażądało natychmiastowego usunięcia rosyjskich organizacji ze struktur międzynarodowych organizacji dziennikarskich (IFJ, EFJ). W odpowiedzi na ten apel sekretarz generalny Europejskiej Federacji Dziennikarzy, największej na świecie organizacji dziennikarskiej nazwał to żądanie dosłownie „głupim”, bo przecież są także „dobrzy” Rosjanie, którzy wspierają Ukraińców i starają się im pomagać, na przykład organizują w Moskwie protesty przeciwko wojnie. Tylko, że czas na taki relatywizm już się skończył, obecnie nie ma „dobrych” ani „złych” Rosjan. Są Rosjanie i Rosja, która jest agresorem w barbarzyńskiej wojnie z Ukrainą.

Na Ukrainie codziennie umierają niewinni ludzie. Dlatego sankcje muszą dotyczyć WSZYSTKICH rosyjskich organizacji, biznesu, sportu i każdej innej działalności. Gdy wojna się skończy, skończą się sankcje, ale teraz nie ma miejsca na subtelne oceny, co oznacza plakat w ręce Rosjanina „Stop wojnie”. Oczekujemy teraz sankcji wobec wszystkich rosyjskich banków, wszystkich rosyjskich firm, rosyjskich sportowców czy ludzi kultury.  Tylko w ten sposób można powstrzymać agresora.

Zakończę cytując list biskupa Edwarda Kawy ze Lwowa: Niepodległy demokratyczny kraj w samym centrum Europy „jest zmuszany” do pokoju za pomocą czołgów, rakiet i broni automatycznej na cywilów przez kraj, który odebrał im pokój w 2014 r. Armia Rosyjska przyszła do nich w Donbasie i na Krymie przynosząc śmierć i zniszczenie, represje polityczne i strach. Ale oni starali się ze wszystkich sił zachować spokój. Ukraina nikogo nie zaatakowała. Strzelają do nas na waszych oczach, a wy bracia chrześcijanie co robicie w tym czasie? – pyta biskup.

To pytanie było skierowane do Niemców, Rosjan i Białorusinów. Ale odnoszę je do nas wszystkich. Postępujmy dziś tak, byśmy mogli za kilka dni, czy najwyżej tygodni spojrzeć biskupowi prosto w oczy i odpowiedzieć, w jaki sposób pomogliśmy walczącej bohatersko Ukrainie.

Jarosław Marek Rymkiewicz po odebraniu Statuetki Pana Cogito przyznanej przez Akademickie Kluby Obywatelskie im. Lecha Kaczyńskiego, uroczystość w podpoznańskim Kórniku, 21 września 2015 r.; zdj.: J. Hajdasz, archiwum Wielkopolskiego Kuriera Wnet

Jarosław Marek Rymkiewicz – Poeta, który kochał Polskę

Na cmentarzu w Milanówku odbył się pogrzeb Jarosława Marka Rymkiewicza, wybitnego poety, przez wielu uważanego za jednego z największych polskich współczesnych mistrzów pióra. Rodzina prosiła o uszanowanie prywatnego charakteru uroczystości, dlatego w mediach zapewne nie będzie relacji. Ale pamiętać o Poecie powinni nie tylko miłośnicy jego wierszy.

Jarosław Rymkiewicz to oczywiście nie tylko poeta, to także znawca twórczości Adama Mickiewicza i Juliusza Słowackiego, znawca polskiej literatury, profesor nauk humanistycznych, dramaturg, pisarz, krytyk literacki, eseista, który kochał Polskę i jak dziś czytamy we wspomnieniach o nim – który ukształtował myślenie wielu z Polaków.

Ja chciałabym dodać do tej listy jeszcze jego zasługi w walce o wolność słowa w naszym kraju. Jego jednoznaczna patriotyczna postawa i procesy, jakie w związku z jego wypowiedziami wytoczyła mu Gazeta Wyborcza oraz jego sprzeciw wobec skazujących go na grzywny sądów wzbudzały i budzą szacunek.

Proces, jaki za wypowiedziane słowa wytoczyła mu Gazeta Wyborcza w 2011 r. był dla wielu szokiem – przecież kilka lat wcześniej sama nagrodziła go nagrodą za tom wierszy „Zachód słońca w Milanówku”.  Ale poeta dla tego środowiska był wielkim tylko wtedy, gdy pisał o przyrodzie i domowych zwierzętach i urokach przydomowego ogródka, lub podobnych „neutralnych” tematach.

Przyczyną procesu, jaki wytoczyła mu Gazeta Wyborcza była wypowiedź 77-  letniego wówczas Jarosława Rymkiewicza dla Gazety Polskiej z 2010 r. Bronił wówczas ustawionego na Krakowskim Przedmieściu krzyża i jego strażników, pisał, iż Polacy, stając przy nim, mówią, że chcą pozostać Polakami. Poeta argumentował wtedy: To właśnie budzi teraz taką wściekłość, taki gniew, taką nienawiść – na przykład w redaktorach „Gazety Wyborczej”, którzy pragną, żeby Polacy wreszcie przestali być Polakami i dodał, że redaktorzy Gazety Wyborczej są duchowymi spadkobiercami Komunistycznej Partii Polski.  Według niego rodzice czy dziadkowie wielu z nich byli członkami tej organizacji, która była skażona duchem „luksemburgizmu”, a więc ufundowana na nienawiści do Polski i Polaków. Tych redaktorów wychowano tak, że muszą żyć w nienawiści do polskiego krzyża. Uważam, że ludzie ci są godni współczucia – polscy katolicy powinni się za nich modlić – napisał poeta.

Gazeta Wyborcza nie chciała mu darować słów „spadkobiercy Komunistycznej Partii Polski – od starszego pana, poety, który w gazecie napisał tylko to, co myśli, zażądała przeprosin i 5 tysięcy złotych odszkodowania za naruszenie tzw. dóbr osobistych.  A wolne polskie sądy zajęły się ustalaniem, co to znaczy, że wg kogoś ktoś jest czyimś „duchowym spadkobiercą”. Kolejne instancje skazywały poetę przyznając tym samym, że musi zapłacić to odszkodowanie, a za swoje słowa przeprosić Wyborczą  – a on na to nie chciał się zgodzić. Wspierały go setki osób, które przychodziły do sądu na rozprawy, choć sale sądowe nie mogły ich pomieścić. Po kolejnym skazującym wyroku Jarosław Marek Rymkiewicz wygłosił apel, który dziś można znaleźć w sieci dzięki filmowi Grzegorza Brauna „Poeta pozwany” , apel warto przypomnieć dosłownie, Jarosław Rymkiewicz powiedział wtedy: Wolność słowa będzie teraz w Polsce ograniczana, ale wy moi drodzy nie zważajcie na to, mówcie dalej co chcecie pamiętajcie że jesteście wolnymi Polakami Gazeta Wyborcza nie będzie nami rządzić.  Zarządowi spółki Agora i redaktorom Gazety Wyborczej chce przypomnieć stare polskie przysłowie – musi to na Rusi, a w Polsce jak kto chce .Nie zmusicie nas do milczenia. Rusi tu nie będzie.

Proces ten wśród wielu Polaków budził prawdziwe zdumienie, nie można było zrozumieć, dlaczego wielki giełdowy koncern medialny walczy z kilkoma słowami wypowiedzianymi przez poetę w jednej z gazet, dlaczego z takim uporem dąży do jego skazania, dlaczego sądy tak ochoczo się tym zajmują, zamiast oddalić pozew. Przecież pan Rymkiewicz miał prawo myśleć co myślał i pisać to co myśli.

Warto więc pamiętać, że Jarosław Marek Rymkiewicz był jednym z tych , który miał odwagę poruszać w swojej twórczości poetyckiej najbardziej palące problemy naszej współczesności, np. jeden z najbardziej znanych swoich wierszy  napisał  19 kwietnia 2010 roku,  9 dni po katastrofie smoleńskiej, pisał  o „krwi na fotelach tupolewa zmywanej szlauchem o świtaniu”  i o tym, że to co nas podzieliło – to się już nie sklei, Nie można oddać Polski w ręce jej złodziei, którzy chcą ją nam ukraść i odsprzedać światu (…) Jarosław Marek Rymkiewicz mówił jeszcze, iż literatura nikomu i niczemu nie służy, służyć nie powinna i służyć nie może – ani państwu, ani społeczeństwu, ani politykom, ani gazetom, ani żadnej władzy. Nic ją nie obchodzi, co sądzi o niej społeczeństwo, co sądzi państwo, co sądzi telewizja, co sądzą politycy i partie. Literatura nie jest żebrakiem – mówił poeta – O nic nie prosi i nie czeka na wsparcie. Potrzebuje tylko czytelników, istnieje dlatego, że oni istnieją. I dziękował czytelnikom za to, że czytają jego książki.

My dziś możemy dziękować za dziedzictwo, które Jarosław Marek Rymkiewicz, także nam dziennikarzom, zostawia.  Warto byśmy o nim pamiętali.