Pogrzeb Jerzego Urbana odbędzie się na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach w Warszawie – poinformował wicenaczelny założonego przez niego tygodnika. Co z tego, że w prywatnym grobie swoich rodziców, co z tego, że nie będzie – jak zakomunikowało Ministerstwo Obrony Narodowej – pochowany według wojskowego ceremoniału.
Gdy przeczytałam tę informację, poczułam się tak jak przed laty, w czerwcu 1989 roku, gdy po morderczej dla nas kampanii wyborczej okazało się, że prezydentem ma być Jaruzelski, a premierem Kiszczak…. . To po to siedziałam w stanie wojennym w więzieniu – pytała mnie w tamtym czasie retorycznie Maria Blimel, przyjaciółka z radiowej grupy przygotowującej materiały wyborcze dla „Solidarności”, w której razem pracowałyśmy po nocach, żeby teraz oni zostali znowu na najważniejszych stanowiskach?
I mam teraz poczucie deja vu . Sytuacja zupełnie inna, okoliczności nie te, ale dominujące uczucie mieszaniny niesmaku, złości i bezsilności jest bardzo podobne. Powązki to symbol chwały polskiego oręża i szlachetnego życia, tam powinni być pochowani tylko ci, którzy swoim życiem udowodnili, że zasługują na pamięć i szacunek potomnych. Jerzy Urban z całą pewnością do nich nie należy.
I naprawdę ważne jest, byśmy o tej sprawie, a raczej o tym człowieku rozmawiali teraz, na kilka dni przed jego pogrzebem, nawet łamiąc zasadę „o zmarłych albo dobrze albo wcale”. Potem jak zwykle w mediach temat zostanie przysłonięty innymi bardziej aktualnymi newsami, a spora część opinii publicznej zdąży wyrobić sobie zdanie na podstawie tego co właśnie teraz będą mówić ci , którzy świadomie chcą skorzystać z okazji, by utrwalać w ludzkich głowach i zbiorowej pamięci zmanipulowany obraz świata i kreować swoich fałszywych bohaterów. W przypadku człowieka, który zmarł w ostatni poniedziałek jest to bardzo realne, proszę więc wybaczyć, że pozwolę sobie na ocenę i przytoczenie podstawowych, niewygodnych dla utrwalaczy pamięci o tym zmarłym, faktów. Ta ocena może być tylko negatywna, ale takiej oceny domaga się prawda i pamięć o ofiarach komunizmu, z których drwił, a także ofiarach różnych medialnych nagonek z jego udziałem z czasów tzw. III RP.
Jerzy Urban to oczywiście rzecznik prasowy komunistycznego rządu w latach 1981-1989, założyciel i redaktor naczelny wyjątkowo obrzydliwego pod względem języka i publikowanych treści tygodnika. Nie mogę go nazwać ani dziennikarzem, ani publicystą, choć te słowa zawierają dziś wszystkie jego nekrologi. Sprzeniewierzył się chyba wszystkim zasadom zawodowej etyki dziennikarza. Jego znakiem rozpoznawczym stał się cynizm i prowokacje oraz chorobliwa, a z perspektywy czasu widać, że wręcz demoniczna niechęć do Kościoła katolickiego oraz osób konsekrowanych, księży i sióstr zakonnych, a także katolików świeckich. Symbolem ofiar jego działalności jest błogosławiony ks. Jerzy Popiełuszko, do którego śmierci z całą pewnością przyczyniły się jego konferencje prasowe i wypowiedzi. Ale to nie wszystko. Niestety, zaraz po transformacji Jerzy Urban przeszedł gruntowną wizerunkową przemianę, która całkowicie odwracała jego rzeczywistą rolę w schyłkowych latach komunizmu i w całej III RP, dlatego dziś wielu przedstawicieli młodego i średniego pokolenia widzi w nim jedynie dostarczyciela dowcipnych treści internetowych, które im się podobają, bo są ilustrowane przekleństwami i ostrymi zdjęciami erotycznymi. Imponuje im ktoś, kto ma pseudoodwagę szargać narodowe i katolickie świętości. Jest mnóstwo młodych ludzi, którzy z Urbanem po raz pierwszy zetknęli się na Facebooku, potem kupili promowany w tych wpisach tygodnik i zaczęli go czytać. Sam Urban oczywiście nie prowadził swoich kont w mediach społecznościowych osobiście, wtedy, gdy zaczynał, robiły wpisy w jego imieniu 4 osoby, ale ilu w ostatnich latach wychował sobie naśladowców i współpracowników tego nie wiemy. Ale to oni będę teraz lansować jego wybielony wizerunek. Pomogą im w tym lewicowo liberalne media.
Kilka cytatów z ostatnich dni. Czas wygasza emocje – pisze teraz tygodnik „Polityka”, w którym m.in. Urban pisał swoje paszkwile i pseudomądrości. Niebywale błyskotliwy, przenikliwy dziennikarz, który miał to nieszczęście, że w latach 80. zaplątał się w miejsce, do którego nie należał – to z kolei opinia publicysty „Gazety Wyborczej”. Dla tego publicysty jest to osoba wybitnie intelektualna i zdecydowanie nieprzeciętna, może gdzieś na pograniczu małego geniuszu – to także cytat z wypowiedzi dziennikarza z GW na temat zmarłego. I kolejna ocena: robił ohydne rzeczy, ale nie jestem pewien, czy to powinno przesłonić całą jego biografię i ją zdominować. Był w pewnym sensie odważny, bo nie bał się kontrowersji. Na pewno był to świetny dziennikarz, tyle że miał okropny charakter – to kolejna o tym człowieku opinia.
Tymczasem w tym przypadku nie powinno być miejsca na psychologiczne dywagacje i relatywizm. W tym wypadku ocena musi być jednoznaczna – i jednoznacznie negatywna. Ten człowiek drwił z polskiej historii i tych, którzy przeciwstawiali się komunistycznym zbrodniarzom, cynicznie korzystał ze wszelkich przywilejów władzy w czasach PRL i szyderczo wyśmiewał tych, którzy walczyli z komunizmem. Stworzony przez niego tygodnik wprowadził do prasy pełną wulgaryzmów rynsztokową polszczyznę, a on sam otoczony był jak wielu aparatczyków swoistym parasolem ochronnym i mógł bez przeszkód po 1989 roku bogacić się na obrażaniu wszystkiego co wartościowe, święte i mądre. Już na początku lat dwutysięcznych jego majątek wyceniano na ponad 100 mln złotych.
Do dziś jest niewyjaśnioną tajemnicą, dlaczego praktycznie nigdy nie ponosił konsekwencji swoich czynów. W latach 90. jako pierwszy opublikował w gazecie zdjęcie pornograficzne. Sprawa w sądzie ciągnęła się latami i była kuriozalna – jako radiowa reporterka miałam wątpliwą przyjemność ją relacjonować. Za tę publikację z urzędu powinna mu grozić odpowiedzialność karna za rozpowszechnianie pornografii, ale sąd powoływał kolejnych biegłych, którzy zgodnie z Urbanem udowadniali, iż jest to zdjęcie artystyczne. Była to kpina z wymiaru sprawiedliwości, z prawa, ze zdrowego rozsądku, bo sprawę można było zakończyć szybkim oczywistym wyrokiem i poważnym jego uzasadnieniem, tymczasem pozwolono na tę swoistą zabawę. Potem było tylko gorzej.
W 2002 roku tuż przed pielgrzymką Jana Pawła II do Polski w wyjątkowo podły sposób opisał osobę Papieża – dopiero na kilka dni przed jego śmiercią w 2005 roku został skazany za obrazę głowy państwa Watykan na grzywnę 20 tysięcy złotych, co przy jego dochodach i majątku było sumą śmieszną. Finansowana przez Georga Sorosa organizacja „Reporterzy bez Granic” protestowała wtedy przeciwko temu wyrokowi widząc w nim formę cenzury, co samo w sobie jest kuriozalne. Gdy w 1992 roku prof. Ryszard Bender nazwał Urbana „Goebbelsem stanu wojennego”, został za to oskarżony i sprawa ciągnęła się aż 13 lat, po to by dopiero Sąd Najwyższy orzekł, że profesor mógł tak powiedzieć.
Dzisiaj liberalne media coraz bardziej wybielają tę postać, jego publicznie manifestowane bezczelność i wulgarność nazywają ekscentrycznością i pomijają jego realne wpływy wśród komunistycznych i postkomunistycznych władz. Ale nam nie wolno o tym wszystkim zapomnieć. Także po jego śmierci i nawet w dniu jego pogrzebu.