W mediach nie powinno być miejsca na szarganie świętości. Felieton JOLANTY HAJDASZ

Ostatni tydzień przyniósł kolejne informacje związane z medialnymi reakcjami na skandaliczny atak telewizji TVN i wydawnictwa Agora na osobę i dziedzictwo Jana Pawła II.  Chcę dzisiaj zwrócić uwagę na jeden z wielu skutków tej sprawy, tym razem dotyczący wolności słowa.

W tym wypadku punktem wyjścia jest prowokacyjna i obrazoburcza okładka tygodnika założonego przez byłego rzecznika prasowego z czasów stanu wojennego i rządów wojskowej ekipy Wojciecha Jaruzelskiego. Na okładce tej gazety opublikowano wizerunek papieża Jana Pawła II, krucyfiksu i ukrzyżowanej na nim plastikowej lalki, co w obecnej sytuacji celowo podgrzewa emocje i nastroje społeczne upokarzając katolików poprzez wyszydzanie ich największych świętości. Zapewne także dlatego Poczta Polska podjęła decyzję o wycofaniu tej konkretnej gazety ze swoich placówek, choć w oficjalnym komunikacie poinformowała jedynie o kalkulacjach i ryzyku biznesowym. W ten sam sposób zachował się PKN Orlen, który poinformował także, iż to konkretne wydanie tej gazety nie będzie sprzedawane na ich stacjach benzynowych.

W obronie gazety wypowiedzieli się jednak różni medioznawcy i redaktorzy naczelni krytykując nie gazetę, która drwi z Krzyża świętego i z Jana Pawła II, ale tych, którzy nie chcą takiej gazety sprzedawać. I jak zawsze w takim wypadku przywołuje się zasadę wolności słowa, która jest fundamentem demokracji i której poszanowanie gwarantuje konstytucja. To nie firma dystrybucyjna będzie decydować o tym, co ma być publikowane w gazecie, nie ma ona prawa odmówić sprzedaży – twierdzą krytycy decyzji Orlenu i Poczty. Tygodnik NIE rozważa skierowanie do sądu spraw przeciwko obu tym firmom, które odmówiły sprzedaży tego skandalicznego wydania prowokacyjnej gazety, jego wydawca spółka Urma złożyła do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów zawiadomienie „o podejrzeniu stosowania praktyk naruszających zbiorowe interesy konsumentów” przez Orlen i Pocztę Polską.

W przeszłości wypowiadałam się wielokrotnie w podobny sposób, dlatego teraz chciałabym wyjaśnić, dlaczego w mojej ocenie obecnie mamy do czynienia z zupełnie inną sytuacją. Innymi słowy, dlaczego teraz rację ma i Orlen, i Poczta Polska, które wycofały się ze sprzedaży czegoś, co jednoznacznie uderza w najważniejsze dla katolików wartości. Wolność słowa nie jest wartością jedyną i nadrzędną, zawsze musi wiązać się z odpowiedzialnością, która może być ograniczona prawami i wartościami innej osoby czy osób. I właśnie o tym obie te firmy nam przypomniały. Ale szukając uzasadnienia ich aktualnych decyzji najprościej byłoby przywołać casus „Gazety Polskiej z 2019 roku, gdy postanowiła ona dołączyć naklejkę „strefa wolna od LGBT” do swojego wydania, a firma Empik odmówiła sprzedaży tego numeru. Wielokrotnie redaktor naczelny GP wyjaśniał wtedy, że tygodnikowi chodziło o sprzeciw wobec ideologii LGBT, a CMWP SDP broniło „Gazety Polskiej” z pełnym przekonaniem Wówczas to sąd prawomocnie jednak stwierdził, że „Gazeta Polska” nie miała racji i Empik miał prawo z dnia na dzień zawiesić jej dystrybucję. Skoro więc miał takie prawo Empik, nawet błędnie interpretując intencje tygodnika, to tak samo dystrybutor tygodnika NIE mógł zawiesić jego sprzedaż, tym bardziej, że zaatakowany to realnie żyjący w przeszłości powszechnie szanowany człowiek i najwyższe religijne wartości dla milionów osób. Ale w obecnej sytuacji byłoby to zbyt daleko idące uproszczenie.

W mojej ocenie decyzja o wycofaniu ze sprzedaży tego tygodnika absolutnie była uzasadniona wyjątkowo prowokacyjnym działaniem tej gazety. Swoją treścią i przekazem naruszyła ona dobra osobiste katolików w postaci ich godności i prawa do niedyskryminacji oraz w prowokacyjny i obrazoburczy sposób wzmagając przy tym poczucie zagrożenia katolików poprzez wykorzystanie emocji towarzyszących odbiorowi tego typu publikacji. Potęgowała ona przez to napięcia i konflikt społeczny, także ten, z jakim mamy do czynienia po emisji reportażu „Franciszkańska 3” w telewizji TVN 24 i publikacji książki wydawnictwa Agora p.t. „Maxima culpa. Jan Paweł II wiedział”.  Działania takie są sprzeczne z etyką dziennikarską i elementarnym poszanowaniem wartości i autorytetów innych osób, bo mogą przyczyniać się do   wywoływania nienawiści lub dyskryminacji. Już na tej podstawie decyzja o zaniechaniu dystrybucji mediów zawierających takie treści jest w tym wypadku absolutnie usprawiedliwiona.

Najwyższy czas zadać jednak przy tym publicznie pytanie, czy gazeta założona przez jednego z najwyższych aparatczyków komunistycznych, jakim był Jerzy Urban w ogóle może być uważana za prasę i czy naprawdę można kogoś o takim życiorysie i dokonaniach nazywać dziennikarzem, czyli osobą, której praca musi i powinna być skierowana na dążenie do poszukiwania i przedstawiania prawdy o otaczającym nas świecie. Jerzy Urban aż do swojej śmierci korzystał w wyjątkowo cyniczny sposób z wolności słowa, jaką inni wywalczyli przeciwstawiając się złu i przemocy takich osób jak on z tzw. poprzedniego systemu. Jest rzeczą wyjątkowo smutną i przygnębiającą, że nigdy tacy ludzie jak on nie ponieśli żadnych konsekwencji swoich ogromnych win z czasów komunistycznych, że mogli bogacić się i działać w przestrzeni publicznej bez ograniczeń. Jerzy Urban przez całe lata po 1989 roku prowokował, atakował, wyśmiewał i szydził z katolików, wychował bez przeszkód całe zastępy swoich naśladowców, tych którzy nie widzą nic niestosownego i złego w publicznym poniżaniu, pomawianiu i wyśmiewaniu innych wiedząc, że nic im się nie stanie, bo przecież mamy „wolność słowa”. Dziś obrońcy takiej wolności krytykują i chcą karać tych, którzy ten postawiony na głowie świat antywartości ośmielają się nazywać po imieniu, przywracając słowom i czynom właściwy sens i logikę. To przecież absurd i zaprzeczenie tego, czym ma być wolność słowa – szlachetna idea, uosabiająca dobre i pozytywne wartości wynikające z naturalnego dążenia człowieka do prawdy.

Założony przez komunistycznego propagandystę tygodnik NIE przez całe lata swojego istnienia był i jest wyjątkowo bulwersujący ze względu na skrajnie wulgarny, rynsztokowy język i publikowane treści. Przez te lata sprzeniewierzył się wielokrotnie zasadom zawodowej etyki dziennikarzy.  Dla tej gazety, tak jak dla Jerzego Urbana znakiem rozpoznawczym stał się cynizm i prowokacje oraz chorobliwa, a z perspektywy czasu widać, że wręcz demoniczna niechęć do Kościoła katolickiego oraz osób konsekrowanych, księży i sióstr zakonnych, a także katolików świeckich. Wielokrotnie bezpodstawnie i w wyjątkowo prowokacyjny sposób na łamach tego pisma był atakowany święty Jan Paweł II. Obecnie tygodnik NIE kontynuuje tę bulwersującą tradycję budowania swojej marki i pozycji ekonomicznej m.in. na bezpodstawnym szarganiu i atakowaniu autorytetu świętego Papieża, co jest wyjątkowo bulwersującym sposobem korzystania z wolności słowa gwarantowanej przez państwo polskie. W mojej ocenie w polskim systemie medialnym na takie działania nie powinno być miejsca. To dobrze, że i Orlen, i Poczta Polska przypomniała nam o tym jednoznacznie.

Fot. Pixabay

Polska siajowa – WALTER ALTERMANN o budowaniu i nie tylko

To nie architekci, urbaniści a nawet deweloperzy są winni nowemu, paskudnemu światu jaki powstaje w Polskich miastach. Przecież ktoś szalbierzom budowlanym zezwala na szarogęsienie się, ktoś im pozwala budować paskudztwa, gdzie sobie tylko zażyczą. Ktoś im pozwala na betonowanie każdego skrawka wolnej miejskiej przestrzeni.

Na początek – wyjaśnijmy tytuł tego felietonu. Mamy dwa słowa – Polska i siajowy. Polska – chciałoby się powiedzieć, za klasykiem – jaka jest każdy widzi. Ale tak nie jest, bo ja ją widzę jako twór coraz bardziej siajowy – gdy chodzi o współczesną architekturę i  urbanistykę. A co oznacza „siajowy, siajowa”? Wyjaśnimy poniżej

W XIX wieku fabryki wytwarzające materiały bawełniane i wełniane powstawały w Łodzi prawie z miesiąca na miesiąc. Aż rynek się nasycił łódzkimi tekstyliami i zaczęły się kłopoty. Doszło też do tego, że ceny surowej bawełny zaczęły rosnąć i tym samym ceny łódzkich tkanin poszły mocno w górę, na tyle wysoko, że robotniczej biedoty i biednych chłopów nie było stać na te materiały. A chodzić w czymś jednak trzeba było.

Tandetny geniusz Szai Rosenblatta

I tym momencie pojawia się łebski kapitalista, niejaki Szaia Rosenblatt. W 1858 założył niewielką manufakturę tkacką, w 1873 uruchomił przędzalnię mechaniczną, a w 1885 tkalnię mechaniczną. W 1892 roku przedsiębiorstwo zostało przekształcone w Spółkę Akcyjną Wyrobów Bawełnianych Szai Rosenblatta i dysponowało dużym terenem przemysłowym o powierzchni 7,6 hektara.

Tkaniny produkowane przez tę spółkę były tanie, bo były niebywale marnej jakości, co stało się źródłem łódzkiego gwarowego określenia: „siajowy” tzn. niskiej jakości, tandetny, kiepski. Jeszcze w latach 60-tych starzy łodzianie na marny produkt mówili właśnie tak – siajowy.

Materiały Rosenblatta dosłownie rozchodziły się w rękach, nie wytrzymywały długo – spódnice rozpadały się po kilku praniach, koszule przecierały się po dwóch tygodniach. Dlaczego Rosenblatt sprzedawał tanio swoje tekstylia? Bo produkował je bardzo tanio. Tkał swoje towary z surowca odpadowego, z tego co zamiatali i wyrzucali na śmieci inni fabrykanci. W końcu dorobił się własnego nazwiska, a właściwie imienia, i zapisał się w historii. Ale chwały mu taka ludzka pamięć raczej nie przyniosła.

Dziedzictwo Szaji Rosenblatta

Współcześni polscy architekci i urbaniści są spadkobiercami wielkiej idei Szaji. I żwawo kroczą szlakiem wydeptanym przez niego. Masowo produkują siajowe krajobrazy, w których dominują prostopadłosiany z lanego betonu. Produkują, czyli projektują i budują obiekty tanie i tandetne, czyli siajowe. A kiedy już takich tworów – potworków uzbiera się w jakimś mieście spora grupa, mamy siajową urbanistykę.

Nie podoba mi się to co widzę, chodząc i jeżdżąc po Polsce. W całym kraju powstaje coraz więcej i więcej paskudnych budynków. Zupełnie takich, jakby architekta przy tym nie było. Podejrzewam, że jakiś inżynier – oczywiście z uprawnieniami – kopiuje istniejące już budowle, troszkę zmienia rysunki i kieruje te niby-projekty do wykonania. A kopiuje te najtańsze w budowie. Bo wtedy zysk dewelopera jest większy. Zupełnie jak z interesami Rosenblatta.

Mieszkanie to nie tylko dach nad głową

Człowiek powinien mieszkać w miarę wygodnie. I powinien mieć poczucie bezpieczeństwa – że będzie mieszkał długo i w spokoju. Dla deweloperów mieszkanie to interes, czyli zysk. Dla nas to warunki do wychowywania dzieci, do pracy i spokoju na starość.

Deweloperzy chcą maksymalizować zysk, czyli zarabiać jak najwięcej i jak najszybciej. Bo pieniądz spać nie może. My zaś, chcemy mieszkać tanio. Naprawdę, to są dwa różne interesy.

Deweloperzy chcą swoje mieszkania sprzedawać. My zaś, możemy mieszkać w mieszkaniach wynajmowanych. Jeżeli tylko będziemy mieli gwarancję, że czynsz nie pochłonie 70 procent naszych dochodów.

Dlatego najważniejszym wyzwaniem cywilizacyjnym – w Polsce obecnie – jest budowa mieszkań pod wynajem. Szczególnie dla młodych małżeństw. Dlatego z niepokojem patrzę, że obie największe partie chcą obciążyć państwo wysokimi dopłatami do kredytów mieszkaniowych. Czyli chcą budować mieszkania własnościowe. A wielu, naprawdę wielu ludzi nie będzie na nie stać. No i skarzemy młode małżeństwa na tułaczkę, na płacenie gigantycznych sum za wynajem.

W Polsce potrzebne jest budowanie mieszkań pod wynajem. I powinny robić to gminy. Oczywiście przy pomocy państwa. Chyba, że zarówno PiS, jak i PO chcą wzmocnić finansowo „sektor  budowlany” – mówiąc po staremu, lub deweloperów – mówiąc językiem dzisiejszym. Bo nikt nie zagwarantuje, że skoro państwo będzie dopłacało do mieszkań, to deweloperzy natychmiast nie podniosą ich ceny. To logiczne i nikt im tego nie zabroni. A żadna władza nie wprowadzi cen regulowanych na mieszkania, bo mamy kapitalizm, czyli ostoję wolności.

Miasta dawne

Wróćmy jednak do architektów i urbanistów, czyli ich braku. W dawnych wiekach zabudowa miast charakteryzowała się ogromną ciasnotą. Dlaczego? Bo im mniejsze obszarowo było miasto, tym mury je okalające mogły być – na długość – krótsze. I tym łatwiej było je bronić. Oczywiście i dzisiaj są miasta o niebywałej ciasnocie i bardzo wysokich budynkach. Taki jest na przykład Szanghaj.  Ale tam naprawdę nie ma już gdzie budować.

Dlaczego jednak trwa w Polsce wstawianie nowych, jak najwyższych budynków w centrach miast? Wszystkie skwery, małe parki są obecnie zabudowywane. Czyżby nasi architekci naprawdę wzorowali się na Sznghaju? Nie, po prostu i w tej sprawie również kłania się Szaja Rosenblatt. Rzecz w tym, że rynek mieszkaniowy należy dziś do deweloperów, a marzenia o rynku nabywcy należy włożyć między bajki, bo państwo nasze robi wszystko, by bankom i deweloperom żyło się jeszcze lepiej. Kosztem potencjalnych nabywców mieszkań. A ponieważ w koszt postawienia budynku należy włączyć także media – wodę, ścieki, ogrzewanie, gaz i prąd – to taniej jest budować tam, gdzie one już są pod ręką.

Człowiek miejski musi mieć nie tylko mieszkanie, musi także móc wyprowadzić psa, pójść samemu na krótki spacer w pobliżu swego mieszkania, popatrzeć przy okazji na drzewa i krzewy. Przestrzeń także kształtuje naszą świadomość i psychikę. I dlatego powinniśmy mieszkać w okolicy ładnej. Ale te – jakże podstawowe i niewyszukane – możliwości zabierają mu właśnie deweloperzy.

Bezczelność

Polskie prawo budowlane stanowi, że mieszkanie nie może mieć mniej niż 25 metrów kwadratowych. A jeden z największych polskich deweloperów buduje w Warszawie domy z klitkami mającymi po 10 metrów kwadratowych. I kiedy władze Warszawy odmówiły przyjęcia budynku, to ówże pan chce te swoje cele więzienne zarejestrować jako pomieszczenia hotelowe.

To jest szaizm do kwadratu, bo wiadomo, że hotelami one nigdy nie będą. Choć… Szaia Rosenblatt działał w granicach prawa, niczego nie obchodził, nie mataczył, nie mówił, że jego tkaniny są papierem lub tekturą… Poważniejszy był jednak, choć i tak oszust.

W dzikiej puszczy, nad Notecią powstał upiorny zamek. Śledztwo dowiodło, że było fałszowanie dokumentów, łapówki i spisek przeciw prawu. A jednak teraz daje się słyszeć głosy, że burzenie tego paskudztwa byłoby przesadą. I idzie ku temu, że budowniczy zapłaci jakiś mandacik, ale zamek będzie miał.

Prawo budowlane jasno określa jaka musi odległość między budynkami. Im wyższy budynek, tym w większej od niego odległości mogą powstać następne. To jest zresztą matematycznie wyliczone. Bo chodzi o to, żeby do budynków docierało światło dnia codziennego. I co z takim rygorystycznym prawem? Ano nic. Władze miast nagminnie zgadzają się na omijanie prawa. Bo jedyne prawo, jakie ich interesuje, to prawo wyborcze – w sensie i znaczeniu –  czy dalej będą rządzić.

O guście władców polskich miast

Bądźmy jednak sprawiedliwi – to nie architekci, urbaniści a nawet deweloperzy są winni nowemu, paskudnemu światu jaki powstaje w Polskich miastach. Przecież ktoś szalbierzom budowlanym zezwala na szarogęsienie się, ktoś im pozwala budować paskudztwa, gdzie sobie tylko zażyczą. Ktoś im pozwala na betonowanie każdego skrawka wolnej miejskiej przestrzeni.

A są to władze miast, czyli prezydenci i rady gmin. Ja wiem, że jakiekolwiek budowanie – choćby bez sensu – upaja władze miast już od czasów antycznych Greków i Rzymian. Bo władza, która buduje daje pokaz swej mocy.

Jednak Grecy i Rzymianie nie budowali takich paskudztw, na jakie zgadzają się obecne władze. Po latach naprawdę nie będzie na czym oka zawiesić. Będziemy się wstydzić – pośmiertnie – przed praprawnukami.

Kim są ludzie, którzy zasiadają w radach gmin? Skąd biorą się prezydenci miast? Widzieli kiedyś jakieś zagraniczne, porządnie zaprojektowane osiedla i miasta? Bywają w jakichś muzeach – poza oficjalnymi okazjami? Mają w domu jakieś albumy z dawnym i współczesnym malarstwem, architekturą? Chyba niczego nie widzieli i nie mają nawet cienia dobrego gustu. Bo w większości są to absolwenci zarządzania.

Oczywiście są naczelni architekci miast, są planiści, którzy mogą mieć głos decydujący, mogą też zgłaszać swoje veto… tak, ale oni są mianowani przez prezydentów i burmistrzów. Podskoczą? Oj, nie bardzo podskakują.

Silne państwo

Silne państwo to takie, które nie daje się kiwać oszustom, także budowlanym. Prawo w silnym państwie jednakowo traktuje dużych i małych złodziei. Silne państwo musi brać pod uwagę także interesy najsłabszych obywateli. Silne państwo, które okazuje swą moc jedynie słabym jest jedynie państwem okrutnym i bezmyślnym.

Marzę o takim silnym państwie, które powie szalbierzom budowlanym – nie, basta, stop!

 

Dyrektor CMWP SDP w TV Trwam i w Radiu Maryja o medialnych atakach na Jana Pawła II

Współczesne medialne nagonki i zmasowane ataki są zawsze bardzo efektowne, wykorzystują najnowocześniejsze techniki przekazu, by sprawić wrażenie czegoś bardzo poważnego, ale mają oddziaływać nie na racjonalne myślenie, ale na nasze emocje i odruchy, które są czymś naturalnym dla nawet średnio wrażliwego człowieka. Dlatego np. posługują się tak mocno naciąganym w tym wypadku  zarzutem dotyczącym krzywdy wyrządzonej dziecku –  mówiła w audycji „Rozmowy niedokończone” na antenie Radia Maryja i w Tv Trwam  dr Jolanta Hajdasz, dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Ponad trzygodzinna audycja na żywo z telefonicznym udziałem widzów i słuchaczy miała miejsce 16 marca b.r. Jej gospodarzem był o. Grzegorz Moj. W audycji kilkakrotnie cytowano oświadczenie ZG SDP w obronie dobrego imienia Jana Pawła II. 

Gość „Rozmów niedokończonych” odniosła się do ostatnich ataków na św. Jana Pawła II. Chodzi m.in. o materiał TVN i książkę wydawnictwa Agora  insynuujące, że Karol Wojtyła – jako metropolita krakowski – tuszował przypadki pedofilii. Dr Jolanta Hajdasz wskazała, że obie te publikacje są pełne błędów i manipulacji. Zwróciła uwagę, że materiały te  należy wpisać w szerszy kontekst ataków na Kościół katolicki. Mamy do czynienia z operacją socjotechniczną, której celem jest zniszczenie autorytetu Kościoła jeszcze bardziej, bo przecież dzieje się to od lat. Te próby są robione cały czas. Uderza się w ten symbol, jakim jest Jan Paweł II dla wielu Polaków, właściwie dla wszystkich, bo po śmierci Jana Pawła II przecież to widzieliśmy,  ten rodzaj jedności całego narodu, wierzących i niewierzących, wokół Jego osoby. To był człowiek blisko zwykłych ludzi i dlatego teraz  trzeba ten autorytet obalić. Jest czymś wyjątkowo niegodziwym, że wykorzystuje się do tego właśnie przestępstwo pedofilii – powiedziała dyrektor CMWP SDP.

Środowiska, które chcą zniszczyć dziedzictwo św. Jana Pawła II, aby zrealizować swój cel, posługują się takimi narzędziami, jak środki masowego komunikowania. A misją mediów powinno być szukanie prawdy w otaczającej nas rzeczywistości – podkreśliła wiceprezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.   Zamiast tego otrzymaliśmy zniekształcenia, przeinaczanie faktów, oszczerstwa, pomówienia, zniesławienia i bezpodstawne oskarżenia, na które nie powinno być miejsca w medialnych przekazach.  Są to przecież najcięższe przewinienia zawodowe w dziennikarstwie, piętnowane we wszystkich dziennikarskich kodeksach etycznych, w tym w najpowszechniejszej na świecie Międzynarodowej Karcie Etyki Dziennikarskiej, przyjętej i zaakceptowanej przez największe organizacje dziennikarskie na świecie. Niestety, wszystkie te wymienione w tej karcie dziennikarskie wykroczenia możemy odnaleźć we wspomnianych publikacjach o Papieżu Polaku. Z rzetelnym dziennikarstwem ani reportaż TVN, ani publikacja Agory nie ma nic wspólnego. Dlatego dzisiaj z pełnym przekonaniem trzeba o tym mówić i apelować  do wszystkich, by nie ulegali tym manipulacjom i insynuacjom,  by przedstawiali dziedzictwo Jana Pawła II rzetelne i uczciwe, oraz by mieli odwagę i byli gotowi do obrony Jego dobrego imienia – powiedziała Jolanta Hajdasz.

Cała audycja jest TUTAJ.

Oświadczenie Zarządu Głównego SDP w sprawie medialnych ataków na Jana Pawła II TUTAJ.

Oświadczenie Zarządu Głównego SDP w sprawie medialnych ataków na Jana Pawła II

Zarząd Główny Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich wyraża stanowczy protest i oburzenie przeciwko działaniom mającym  na celu szkalowanie pamięci świętego Jana Pawła II, wielkiego Polaka i wielkiego autorytetu moralnego dla milionów ludzi na całym świecie. Jest dla nas rzeczą wyjątkowo przykrą i oburzającą, iż narzędziem, jakim posłużyły się  środowiska i osoby pragnące zniszczyć dziedzictwo najwybitniejszego Polaka w dziejach naszego kraju,  stały się  środki masowego komunikowania rozpowszechniane na terenie Polski.

W książce „Maxima culpa. Jan Paweł II wiedział” autorstwa holenderskiego dziennikarza Ekke Overbeeka wydanej przez Agorę oraz w wyprodukowanym i  wyemitowanym przez telewizję TVN24  reportażu Marcina Gutowskiego „Franciszkańska 3”  autorzy usiłują dowieść, iż Jan Paweł II już od czasów, kiedy był metropolitą krakowskim, tuszował pedofilię wśród księży i taką linię zachował podczas całego pontyfikatu. Autorów tych publikacji cechuje brak warsztatu historycznego i całkowity brak krytycyzmu wobec źródeł wytworzonych przez komunistyczną SB i co szczególnie bulwersujące, całkowita pomijanie tego, iż to właśnie Jan Paweł II był pierwszym papieżem, który rozpoczął systemową walkę z seksualnymi nadużyciami duchownych, i to w skali całego świata.

Zniekształcanie, przeinaczanie faktów, oszczerstwa, pomówienia, zniesławienia i bezpodstawne oskarżenia to najcięższe przewinienia zawodowe w dziennikarstwie, piętnowane we wszystkich dziennikarskich kodeksach etycznych, w tym  w najpowszechniejszej  na świecie Międzynarodowej Karcie Etyki Dziennikarskiej przyjętej przez Międzynarodową Federację Dziennikarzy (IFJ) już w 1954 r. a te wszystkie dziennikarskie wykroczenia możemy odnaleźć we wspomnianych publikacjach o Papieżu – Polaku. Dlatego apelujemy do wszystkich dziennikarzy, by nie ulegali tym manipulacjom i insynuacjom, by przedstawiali dziedzictwo Jana Pawła II rzetelne i uczciwe, oraz by mieli odwagę i byli gotowi do obrony Jego dobrego imienia w Polsce i na świecie.

Zarząd Główny SDP

 

Fot. Wikipedia

Nie odbierzecie nam Jana Pawła II – komentarz JOLANTY HAJDASZ

Ważne jest by dzisiaj odłożyć na bok emocje, otrzeć cisnące się do oczu łzy i na zimno, z naukową dokładnością przyjrzeć się zarzutom, jakie wielkie media i stojący za nimi bogaci i wpływowi właściciele stawiają naszemu Papieżowi Janowi Pawłowi II. Mają one tak wątłe, tak słabe podstawy, że nie można ich nazwać inaczej niż insynuacjami.

Z bólem, przykrością, smutkiem, ze złością i bezsilnym oburzeniem wielu z nas obserwuje bezprecedensowy atak na pamięć o nieżyjącym od blisko dwóch dekad człowieku – naszym świętym Papieżu Janie Pawle II. Atak, z którego kolejną intensywną odsłoną mamy do czynienia w ostatnich dniach. Liczba filmów, komentarzy, liczba różnego rodzaju artykułów, tekstów długich i krótkich jest ogromna, każdy, kto chce to śledzić traci długie godziny na ich poznanie. W zalewie pseudonaukowej i pseudodziennikarskiej twórczości zaczyna umykać sedno sprawy i ma się wrażenie, że informacji jest dużo, że dowodów na nieprawość jest wiele, a lista zarzutów stale rośnie. Ale to tylko efekt zmasowanej nagonki i bezprecedensowego ataku na człowieka, który do życie zdecydowanej większości ludzi mu współczesnych wniósł wiele dobra, serca i mądrości, który przywracał godność i wartości pokoleniom udręczonym zbrodniami II wojny światowej, upokorzonym na wszelkie sposoby ideologią i realiami życia w krajach komunistycznych i totalitarnych, ludziom, którym na wiele sposobów pomagał wstawać z kolan.

Dlatego tak ważne jest by dzisiaj odłożyć na bok emocje, otrzeć cisnące się do oczu łzy i na zimno, z naukową dokładnością przyjrzeć się zarzutom, jakie wielkie media i stojący za nimi bogaci i wpływowi właściciele stawiają naszemu Papieżowi Janowi Pawłowi II. Mają one tak wątłe, tak słabe podstawy, że nie można ich nazwać inaczej niż insynuacjami. Bo gdyby zastosować logikę autorów tych ataków odbywających się pod hasłem „papież Polak krył pedofilię” to trzeba by uznać, że pedofilię wokół siebie kryli wszyscy ówcześni politycy, prezydenci państw i władze, które rządziły w poszczególnych krajach, a jest ona tak powszechnym zjawiskiem, że zapewne statystycznie praktycznie każdy jej doświadczył, a to przecież absurd. Nie dajmy sobie narzucić takiego myślenia.

Tym razem źródłem, które dostarczyło argumentów na zmasowany atak na pamięć Jana Pawła II są dwie publikacje – reportaż wyemitowany w telewizji TVN i książka holenderskiego autora wydana przez Agorę, koncern, który jest właścicielem m.in. „Gazety Wyborczej”.

Kilka zdań o autorze tej książki, bo wg mnie to bardzo ważne informacje, które pomagają odkryć mechanizm tej machiny do niszczenia Papieża, jaka jest teraz zastosowana . Autor tej książki, holenderski dziennikarz to ta sama osoba, która przed laty odkryła i namówiła niejakiego Marka Lisińskiego do założenia fundacji „Nie lękajcie się”. Fundacja ta była pierwszą organizacją mającą wspierać ofiary pedofilii w Kościele, a jej działalność od początku wspierały entuzjastycznie mainstreamowe media. Fundacji udało się zebrać setki tysięcy złotych, a dzięki dziwnym manipulacjom wspomniany szef tej fundacji spotkał się nawet z zapewne nieświadomym oszustwa Papieżem Franciszkiem, co miało go uwiarygodnić w oczach nas wszystkich. Wszyscy widzieli scenę, gdy Papież całuje rzekomą ofiarę w rękę, o czym natychmiast informowali w mediach społecznościowych, a potem tradycyjnych ci, którzy stali za tą wielką mistyfikacją.  Warto więc zauważyć, że w grudniu 2021 roku sąd w Łodzi uznał, że świadectwa molestowania przez księdza przedstawione przez Marka Lisińskiego są absolutnie niewiarygodne, a były prezes fundacji „Nie lękajcie się” kłamał także w sprawach finansowych. Sąd drugiej instancji całkowicie oddalił roszczenia tego byłego działacza na rzecz pokrzywdzonych w Kościele, który żądał od diecezji, parafii i oskarżonego księdza miliona zł. odszkodowania. Miał on nawet zapłacić ponad 11 tysięcy kosztów tego procesu.

Jaka jest dziś wiarygodność dziennikarza, który pomylił się co do wiarygodności osoby tego typu ?   Co już przed laty stało za rzekomą chęcią wykorzystania przez Holendra pogmatwanych losów naiwnego człowieka, który ośmielił się być twarzą ruchu, do którego nigdy nie powinien przystępować?  Gdy te sprawy wyszły na jaw, Holender zarzekał się, że od lat nie zajmuje się już tematem molestowania seksualnego w Kościele. Dziś widzimy, że zmienił zdanie. A może po raz kolejny mamy do czynienia z całkowitą nieprawdą, jak wtedy, gdy holenderski dziennikarz namawiał Lisińskiego do założenia fundacji i gdy ją promował?

Bardzo wymowne jest także to, że holenderski autor książki „Maxima culpa” całkowicie pomija zdanie swojego głównego oskarżonego, czyli po prostu Jana Pawła II.  Z metodologicznego punktu widzenia, gdy chce się stawiać tak śmiałe tezy pod hasłem „wiedział czy nie wiedział” o pedofilach konieczne jest skorzystanie   z powszechnie dostępnych źródeł, czyli dokumentów dzieł i wypowiedzi Karola Wojtyły/Jana Pawła II i opracowań na ten temat. Przecież Papież nie działał w próżni ani odosobnieniu. Pisał, mówił, robił i przekonywał publicznie. Piszą o tym setki osób na całym świecie. Ale jego działania i wypowiedzi przeczyłyby postawionej tezie, więc trzeba je pomijać. Zabiegany, bombardowany emocjonalnymi słowami i obrazami współczesny człowiek nawet się nie zorientuje, kiedy przyswoi myślenie takiego manipulatora, a resztę zrobią media społecznościowe i internet. Na takie nasze reakcje liczą autorzy tej obecnej nagonki na papieża.

Drugim poważnym zarzutem wobec tych obu publikacji o rzekomym tolerowaniu przez Jana Pawła II pedofilii jest absolutnie bezkrytyczne korzystanie z SB-eckich źródeł archiwalnych bez pokazywania kontekstu historycznego, bez próby weryfikacji ich prawdziwości i z całkowitą ignorancją kontrowersyjnych metod pozyskiwania informacji przez służbę bezpieczeństwa, a raczej urząd bezpieczeństwa, bo w większości przypadków sprawy, o których mówią atakujący Jana Pawła II to sprawy z naprawdę odległej przeszłości. Wystarczy wspomnieć oskarżenia pod adresem nieżyjącego od ponad 70 lat kardynała Sapiehy, o którego winie ma przesądzać świadectwo świadka już blisko 100 letniego i dokumenty bezpieki, wymuszane na brutalnie przesłuchiwanych księżach w latach 50-tych. Wiarygodność tych materiałów jest niewielka albo wręcz żadna, a na nich opierają swoje zarzuty osoby atakujące Jana Pawła II.

Dziś jednak fakty przestają mieć znaczenie, a w przestrzeni publicznej już pojawiają się żądania usuwania pomników Jana Pawła II, które  – co ważne – postawił tak skompromitowany polityk, jak Stefan Niesiołowski. Nie lekceważmy tych wszystkich sygnałów i bądźmy gotowi na obronę naszego Papieża Polaka, z którego dumny może być cały nasz naród. Nie damy się nabrać na te wszystkie podłości, w których tak ochoczo uczestniczą niektórzy „dziennikarze”. Nie robią tego z niewiedzy ani naiwności, zbyt długo wielu z nich działa na medialnym rynku, by posądzać ich wypowiedzi o brak namysłu. Ale im więcej będą atakować nasze świętości, tym bardziej aktywnie będziemy się temu przeciwstawiać. Nie damy sobie odebrać mądrości Jana Pawła II. Nie chodzi przecież o nas, tylko o nasze dzieci i wnuki. To im musimy zostawić normalny świat, w którym będą umiały odnaleźć dobro, a zło wskazać nazwać złem. Nas nauczył tego Jan Paweł II.  I tę jego naukę musimy ocalić bez względu na to, jak wściekłe są ataki jego przeciwników.

 

 

Jak walczyć z fake newsami? Nowy numer „Forum Dziennikarzy”

Nowy numer „Forum Dziennikarzy” poświęcony jest projektowi realizowanemu przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i Ministerstwo Spraw Zagranicznych StopFake PL. W jaki sposób jest on realizowany, jaki jest jego zasięg i jak ważny jest obecnie, gdy toczy się wojna na Ukrainie napadniętej przez Rosję – to wszystko znajdziecie w najnowszym, pierwszym w tym roku, wydaniu naszego pisma.

Wojna na Ukrainie ma wpływ na relacje międzynarodowe na całym świecie – również w Kurdystanie o czym pisze Maria Giedz.

Piotr Boroń w swoim poradniku medialnym pokazuje obowiązujące tendencje i przestrzega przed niebezpieczeństwami jakie oferują współczesne media. W innym materiale przypomina żurnalistom o zapomnianym patronie ich profesji.

Jak zwykle czytelnicy „Forum Dziennikarzy” znajdą jeszcze inne interesujące materiały.

Miłej lektury życzy

Andrzej Klimczak

redaktor naczelny „Forum Dziennikarzy”

 

E-WYDANIE DO POBRANIA TUTAJ

 

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego

 

 

Fot. Maria Giedz

Ostatnia rozprawa red. Piotra Filipczyka z portalu wPolityce.pl pozwanego z art. 212 kk. Sprawa objęta monitoringiem CMWP SDP

2 marca 2023 r. w Sądzie Rejonowym w Gdyni, w II Wydziale Karnym odbyło się piąte już posiedzenie przeciwko Piotrowi Filipczykowi, dziennikarzowi z portalu wPolityce.pl. Wszystko wskazuje na to, że jest to ostatnie rozprawa przed wydaniem wyroku w sprawie oskarżonego dziennikarza.  Piotr Filipczyk opisał  konflikt między Henrykiem Jezierskim, właścicielem wydawnictw motoryzacyjnych z Trójmiasta, a gdańskim radnym PiS Waldemarem Jaroszewiczem. Dziennikarz nie uczestniczył w owym konflikcie, ale za to, że odważył się go opisać, został oskarżony o zniesławienie przez Henryka Jezierskiego.  Domaga się on od pozwanego dziennikarza przeprosin, 20 tysięcy złotych tzw. nawiązki dla siebie i zwrotu kosztów procesu. Sprawa jest objęta monitoringiem CMWP SDP, jej obserwatorem jest red. Maria Giedz.  CMWP SDP  apeluje o uniewinnienie dziennikarza od stawianych zarzutów. 

Postępowanie to toczy się w trybie niejawnym, czyli z wyłączeniem jawności, dlatego prezentowanie szczegółów owego procesu nie jest możliwe. Nalezy jednak podkreślić, iż prywatnym oskarżycielem dziennikarza jest Henryk Jezierski, który procesuje się lub procesował co najmniej z siedmioma trójmiejskimi dziennikarzami. Opublikowany na portalu www.wpolityce.pl w dniu 29 stycznia 2019 r. tekst zatytułowany „Teczkowy skandal w Gdańsku? Sprawę zbada policja. Radni PiS dostali maile, że jeden z nich miał współpracować z SB” stał się podstawą do wysunięcia żądania o ukaranie dziennikarza i zdjęcie tekstu z portalu. Sprawę prowadzi sędzia Joanna Biernacka. W ostatniej rozprawie uczestniczyli: oskarżyciel Henryk Jezierski, oskarżony Piotr Filipczyk oraz jego obrońca mec. Robert Małecki, a także Maria Giedz, obserwator z ramienia CMWP.

Henryk Jezierski pozywa lub oskarża nie tylko  dziennikarzy z Wybrzeża, gdyż procesował się również m.in. z Krzysztofem Skowrońskim, prezesem SDP. We wszystkich tych procesach przewija się wątek podejrzenia o rzekomą współpracę Jezierskiego ze służbami bezpieczeństwa czasów PRL-u. Filipczyk opisując konflikt Jezierskiego z radnym Jaroszewiczem podał informację o mailach rozesłanych do gdańskich radnych na temat rzekomej współpracy Jaroszewicza z komunistycznymi służbami. Napisał: Nadawcą wiadomości, która krąży także po redakcjach, był Henryk Jezierski, znany m.in. z antysemickich publikacji dziennikarz sam jakiś czas temu zdemaskowany jako tajny współpracownik SB. Jezierski miał grozić Jaroszewiczowi, że nagłośni sprawę, jeśli ten nie złoży mandatu. – Zgłosiłem już na policję próbę szantażu i oszczerstwo – mówi nam Jaroszewicz. I dodaje, że, aby rozwiać wszelkie wątpliwości, podda się autolustracji. Spór pomiędzy Jezierskim, a Jaroszewiczem został zamknięty prawomocnym wyrokiem na niekorzyść Jezierskiego. Jednak na tym nie zakończyły się procesy.

Zawarty w tekście Filipczyka zwrot „zdemaskowany jako tajny współpracownik SB”, dotyczący Jezierskiego, stał się podstawą do wszczęcia procesu. Artykuł ukazał się po publikacji książki Daniela Wicentego: „Weryfikacja gdańskich dziennikarzy w stanie wojennym”, wydanej przez IPN w Gdańsku w 2015 r. Na stronie 77 tego opracowania czytamy: „Henryk Jezierski – pracownik sekretariatu redakcji. Proponuje się pozostawić w zespole”. Do tego jest przypis nr 17: [Jezierski] „Zarejestrowany jako KTW (prawdopodobnie 27 IV 1988 r.), a następnie jako TW ps. „Jurek” przez Wydział III WUSW w Gdańsku (nr rej. 57968, nr arch. I-26134), wyrejestrowany 3 VII 1989 r. ze względu na „odmowę współpracy” (na podstawie wypisu z dziennika rejestracyjnego b. WUSW w Gdańsku; materiały nie zachowały się)”. Wszystkie materiały z tamtego okresu zostały zmikrofilmowane, a następnie w 2010 r. spalono je wraz z mikrofilmami, dlatego też w książce Wicentego brakuje wyraźnego potwierdzenia o współpracy Jezierskiego z SB. I rzeczywiście dzisiaj, mając do dyspozycji jedynie pustą teczkę Jezierskiego niczego nie można mu udowodnić. Jednak sprawa w Trójmieście nadal jest głośna właśnie przez te procesy. Data odmowy współpracy z lipca 1989 r. wiąże się z sytuacją jaka zaistniała w Polsce po „Okrągłym Stole” i zachodzącej w naszym kraju transformacji politycznej. Był to okres, w którym „Tajni Współpracownicy”, czy też „Kandydaci na Tajnych Współpracowników” masowo wyrejestrowywali się i niszczyli swoje dokumenty. Jednym z takich miejsc, gdzie niszczono dokumenty z gdańskiego KW PZPR była Stara Papiernia w Łapinie. Ponoć do gdańskiego IPN-u trafiło zaledwie 10 proc. owych dokumentów. 90 proc. została zlikwidowana.

Zapewne nikt by się opisywaniem Henryka Jezierskiego nie zajmował, gdyby on sam, już po IPN-owskiej publikacji nie zechciał kandydować na członka Rady Programowej TVP Gdańsk jako samozwańczy kandydat Katolickiego Stowarzyszenia dziennikarzy, które stanowczo zaprzeczyło, by kiedykolwiek udzieliło mu swojej rekomendacji.

Kolejny termin rozprawy, na którym ma zostać ogłoszony wyrok, Sąd wyznaczył na 10 marca 2023 r. Centrum Monitoringu Wolności Prasy popiera wniosek obrony red. Piotra Filipczyka o uniewinnienie dziennikarza od wszystkich zarzutów.

oprac. Maria Giedz

WALTER ALTERMANN: Lewarek czyli hazardowanie ojczyzną

Śniadanie Rymanowskiego w Polsat News, 5 lutego 2023 r., jeden z gości, poseł Radosław Fogiel mówi: „Lewarujemy Polskę w jej znaczeniu w świecie”. Zamarłem z przerażenia, bo lewarowanie ma dwa znaczenia: 1. w technice – podnoszenie ciężaru za pomocą lewara lub lewarka; 2. w ekonomii – inwestowanie przy użyciu dźwignie finansowej tj. kredytu lub pożyczki

W ekonomii lewarowanie to możliwość zajęcia pozycji w kontrakcie terminowym lub innym instrumencie finansowym o wartości większej od zainwestowanego kapitału. Im większe lewarowanie pozycji, tym większe potencjalne zyski lub straty. Lewarowanie est instrumentem bardzo często wykorzystywanym na giełdzie czy na rynku Forex.

Lewarowanie finansowe na rynku to mechanizm, który używa dźwigni finansowej. Polega na tym, że dany podmiot wpłaca część wartości np. Kontraktu, może to być zaledwie kilkanaście procent. Resztę kapitału pozyskuje się z zewnątrz, od inwestorów. Łatwo tu zauważyć różnicę między lewarowaniem a tradycyjnym inwestowaniem, gdzie jest wymagane posiadanie całej potrzebnej sumy. Dzięki dźwigni finansowej można osiągnąć dużo większe zyski przy małym wkładzie początkowym. Inwestor wpłaca tzw. depozyt (czyli tę niewielką część), a dźwignia działa jak mnożnik – pokazuje, ile pieniędzy można uzyskać od brokera.

Czyżby zatem nasz Sejm grał naszym losem na giełdzie lub u brokerów pozagiełdowych? Nie sądzę, ale ciekawe, że jeszcze dwóch uczestników audycji zaczęło mówić o lewarowaniu. Znaczyłoby to tyle, że trzech, z pięciu panów, doskonale zna reguły rynków finansowych! Na sali sejmowej i w telewizji mówią górnie o Polsce i Polakach, o historii, o naszym losie, a po cichu grają na rynku przy pomocy lewarowania. Zresztą lewarowanie jest w istocie hazardem, bo łatwiej przy pomocy lewarowania stracić, niż zyskać!

W gruncie rzeczy panu Foglowi chodziło o to, że dzięki mądrym działaniom rządu rośnie pozycja Polski w świecie. Nie będę się o tę pozycję spierał, bo interesuje mnie tylko język naszych polityków. Można było oczywiście powiedzieć, że w ostatnich latach znaczenie Polski rośnie, że idzie do góry… No tak, ale to nie byłoby nowocześnie i dynamicznie. A to, że większość widzów tego programu niczego nie rozumie? Trudno, muszą się podlewarować w języku prawie-polskim.

Tak naprawdę, kiedy słyszę o lewarowaniu, to mam przed oczyma taki filmik – lato, upał, na poboczu gminnej drogi pięciu uczestników Śniadania Rymanowskiego, plus prowadzący audycję – mocują się z wymianą koła w ciężarówce star 25. A koła ciężarówki duże, a oni raczej słabi w rękach, więc pot się z ich leje i omdlewają… Bo to nie tak łatwo przy pomocy lewarka unieść autobus, żeby wymienić koło.

W każdym razie tego im życzę, za dręczenie naszej polszczyzny.

Bergson na bramce

Słyszę w różnych stacjach telewizyjnych, że „bramkarz odbił piłkę intuicyjnie”. A jak miał zagrać, panowie sprawozdawcy? Po głębokim namyśle? Po solennym rozważeniu sytuacji? Po zrobieniu rachunku ryzyka? Jeszcze rozumiałem, gdy sprawozdawcy mawiali, że piłkarz „odbił piłkę automatycznie”, ale intuicyjnie?

A co znaczyć ma ów intuicjonizm? Intuicjonizm to prąd epistemologiczny w filozofii współczesnej przyjmujący intuicję za podstawę poznania. Jego głównym twórcą jest Henri Bergson. W jego pojęciu intuicja ma naturę organiczną, równą rzeczom poznawanym, a jej przedmiotem jest rzeczywistość wewnętrzna.

A może sięgnijmy do podstaw i zastanówmy się czym jest intuicja? Intuicja (z łaciny intuitio – wejrzenie) – sądy oraz przekonania pojawiające się bezpośrednio, niebędące świadomym operowaniem przesłankami, rozumowanie bez uświadamiania procesu dochodzenia do rozwiązania problemu. Objawia się w postaci nagłego przebłysku myślowego, w którym dostrzega się myśl, obraz, rozwiązanie problemu lub odpowiedź na nurtujące pytanie.

A więc ani intuicjonizm, ani intuicja nie pasują do prostych czynności bramkarza. Tym bardziej, że chyba niewielu z nich słyszało o Bergsonie, nie mówiąc o czytaniu jego dzieł… Proponowałbym do piłki nożnej, ręcznej i siatkowej nie mieszać żadnego z filozofów, ani też sięgać do „operowania przesłankami”. Po prostu – odbił szybko, błyskawicznie piłkę. Dlaczego? Bo ma do tego talent i jest dobrze wytrenowany.

Nawiązka czy zalążek

Sprawozdawca tenisowego meczu mówi: „I oto mamy nawiązkę tego, co będzie się działo”.

Czym jest nawiązka? Nawiązka to środek karny, który polega na obowiązku zapłacenia określonej kwoty pieniężnej poszkodowanemu. Najczęściej nawiązka jest zasądzana od sprawcy, obok kary zasadniczej. Nawiązka sądowa, jak sama nazwa wskazuje, zasądzana jest przez sąd w ramach wyroku, w którym sąd wskazuje wysokość kwoty nawiązki dla poszkodowanego.

Sprawozdawcy zapewne chodziło o zalążek tego co się dopiero rozwinie w meczu, o początek zapowiadający styl gry. Generalna zasada jest taka, żeby nie używać słów, których znaczenia nie jesteśmy pewni. Czyli – można było stwierdzić – bez nawiązki i zalążka, że mamy zapowiedź tego co będzie się działo.

Nawiasem mówiąc, co do zalążka – jest to żeński organ rozmnażania, występujący u roślin nasiennych, w którym rozwija się komórka jajowa i po jej zapłodnieniu – zarodek. Z zalążka zaś powstaje nasiono. Czyli… jest poważne pole walki naszych feministek, bo niby dlaczego żeński organ roślinny ma męską formę językową? A może się mylę, bo to z kolei może odpowiadać innych grupom postępowców?

Poprzeczka pionowa

TVP – 24 01 2023. „Trener postawił wysoką poprzeczkę” – tak powiedziano na antenie TVP o nowym trenerze naszej reprezentacji narodowej w piłce nożnej – Fernando Santosie.

Błąd ekspertów od piłki polega na tym, że poprzeczkę „upionowili”, gdy od zawsze, i do teraz jest ona pozioma, to znaczy – leży sobie poziomo na dwóch pionowych podpórkach. Należy zatem powiedzieć, że poprzeczka leży wysoko, że jest wysoko umieszczona lub zawieszona. Jest to ten sam błąd językowy, który lud nasz nagminnie popełniał, gdy mawiał „Sedł se przes copki, bez most”.

Jak to jest ze zwyciężaniem

WP – 23 01 2023. „Magda Linette wygrała już cztery spotkania podczas Australian Open. Nasza tenisistka w Melbourne rywalizuje o 2 mln 975 tysięcy dolarów australijskich (9 mln złotych). Aby zgarnąć główną nagrodę, poznanianka musi jeszcze zwyciężyć trzy mecze”.

Zwycięża się w meczu, lub mecze się wygrywa. Nie można zwyciężyć meczu, natomiast można zwyciężyć, pokonać przeciwnika. Zwyciężyć nie jest więc prostym zamiennikiem wygrać.

Szczyt nieudolności propagandy

W latach 70-tych, przez pewien czas na płocie Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Rakietowych i Artylerii w Toruniu, po dwóch stronach bramy, wisiały dwa propagandowe hasła. Z lewej strony – patrząc na bramę – wielki napis głosił: „Naszym celem socjalizm”. Po prawej zaś stronie wisiało hasło: „Pierwszą rakietą w cel”. Wszyscy widzieli, wszystkich to bawiło, tak oficerów, jak i słuchaczy. Ale nikt nie reagował, bo hasła zatwierdził sam dowódca szkoły. Tak było do czasu wizytacji jakiegoś generała, któremu zwrócił na to uwagę podpułkownik z jego świty.

Czasem ta anegdotka przypomina mi się, gdy obserwuję kampanie wyborcze różnych partii. Wszyscy wiedzą, że ściema, ale nie ma żadnego wizytującego generała, i nie ma też żadnego odpowiedzialnego podpułkownika.

 

 

Fot. archiwum/ h/ re

Pastwiący się nad błędami – WALTER ALTERMANN: Na zmęczeniu spadają nam morale

„Morale nie spadają” – mówi sprawozdawca meczu tenisowego. I mamy kłopot, bo moral w slangu sprawozdawców jest silna postawą psychiczną zawodnika w meczu. Oczywiście ów moral pochodzi od moralności, i jest jakąś kulawą kalką z angielskiego.

Ale po co? Pytam – po jaką cholerę, używać tak dziwacznych określeń? Przecież wystarczy powiedzieć, że zawodnik jest psychicznie silny, odporny na trudności… I jeszcze ta liczba mnoga? Morale? Straszne i głupie.

Wielka Pandora

Otworzył puszkę z wielka Pandorą w środku” – mówi ekspert od Bałkanów w Polsacie, 19.01.2023 r. Martwią mnie tacy eksperci, bo jeżeli nic nie wiedzą o micie Pandory, to co naprawdę wiedzą o Bałkanach? Ja rozumiem wąską specjalizację, ale obok specjalizacji ważne są też rzeczy podstawowe, choć ogólne.

A w puszcze Pandory znajdowały się wszelkie nieszczęścia, które rozeszły się na cały świat. Puszka Pandory to symbol nieszczęść, czegoś, co wywołuje mnóstwo nieprzewidzianych trudności, źródło niekończących się smutków i kłopotów.

Pasażer wozu opancerzonego uciekł

Na portalu Komputer Świat, 18 II 2023, napisano: „Rosyjski wóz pancerny trafiony z najbliższej odległości. Pasażer uciekał w popłochu”.

Doszło tu do dużego błędu. Otóż: Bojowym Wozem Piechoty-1 – bo o taki tu chodzi – można jeździć, ale do podróży to on się nie nadaje. Opancerzone wozy bojowe naprawdę nie są przeznaczone do podróżowania. One jeżdżą! Mają podwieźć załogę i członków desantu na linię frontu, potem wspierać ich ogniem karabinów maszynowych i działek. Tyle.

Skąd ludzie biorą takie zdania? Najpewniej z tłumaczeń komputerowych, z języków obcych na nasz. Ale warunek jest taki – trzeba znać dwa języki: obcy i nasz. Gdyby jeszcze redaktorzy przyzwoicie znali nasz, byliby w stanie poprawić koślawo tłumaczący program komputerowy, ale coś mi się widzi, że albo słabo znają język polski, albo nie mają czasu przeczytać tego, co firmują własnym nazwiskiem.

Z pojęciem podróżowanie sprawa jest prosta. Podróż to droga dalsza, dłuższa wyprawa. I dlatego jeździło się ze wsi do najbliższego miasteczka, ale już z Krakowa do Wiednia, to się podróżowało. Można było podróżować pieszo, konno na oklep, dwukółką, półkoszkiem, powozem i karetą. Teraz podróżuje się samochodem, pociągiem, samolotem, statkiem. Oczywiście można też jeździć samochodami, pociągami, można latać samolotami i pływać statkami.

Jest w świetnym amerykańskim serialu Przyjaciele sytuacja, w której Joey, aktor bez matury, ma napisać do urzędu adopcyjnego list, w którym chce poświadczyć, że jego przyjaciele są dobrymi ludźmi i nadają się na rodziców adopcyjnych. Urząd ocenił, że list pisał 9-cio latek. W tej sytuacji przyjaciele radzą Joey’owi, żeby wzbogacił swoje słownictwo, korzystając z podpowiedzi komputera. W efekcie poprawiony list wygląda tak: „Zaświadczam, że oboje są ludźmi o bardzo rozwiniętych i dobrze funkcjonujących centralnych ośrodkach układu krwionośnego”. A chodziło o to, że mają dobre serca.

To taki zagraniczny żart, dla autorów portali internetowych. W celu podtrzymanie ich na duchu, że w USA też nie jest najlepiej z językiem – wśród ludzi bez matury.

Osławione „Kraby”

Portal Defence24, omawiając wojnę na Ukrainie, pisze: „Nasze osławione Kraby, odniosły w tej wojnie niebywały sukces”.

Być może już o tym pisałem, jeżeli tak to i tak warto przypomnieć, że osławiony oznacza coś, kogoś, który ma złą sławę. Zatem osławiony może być przedwojenny kat Maciejowski, Hitler, Stalin i paru im podobnych. Natomiast Kraby zdobyły na Ukrainę sławę i nią zasłużenie się cieszą.

W dużej mierze małoznany

Sprawozdawca sportowy mówi: „W dużej mierze zawodnik ten jest małoznany”. Można oszaleć, bo naprawdę nie wiadomo o co temu dziennikarzowi chodzi.

Więc niczego nie rozumiejąc, domyślam się jedynie, że chodziło o to, że „zawodnik ten” jest jeszcze mało znany, lub znany niewielu osobom. A może chodziło o to, że zawodnik jest ciągle mało znany, lub: tego zawodnika zna dotychczas niewiele osób.

Naprawdę nie mówmy językiem „docentów marcowych”, których to docentów – nie tylko marcowych – w ogólne już nie ma. Ale ich język – napuszony, barokowo-socjalistyczny niestety z nami pozostał.

Gramy na zmęczeniu

Przed laty Jan Tadeusz Stanisławski, satyryk i aktor, zakończył jeden ze swych monologów powiedzeniem: „I to by było na tyle”. I co Państwo powiecie? Przyjęło się! I naród tak właśnie zaczął mówić, całkiem serio, i z dużą radością. Kiedyś – widziałem to w telewizji – pewien wysokiej rangi dygnitarz partyjny, tak właśnie zakończył swoje wystąpienie: „I to by było, towarzysze, na tyle”.

Dzisiaj – wzorem „na tyle” szerzy się paranoja nowa. I wszędzie można usłyszeć: „to ciasto zrobiłam tak na szybko”, „nasi graja na zmęczeniu”. Owszem, prawidłowo jest powiedzieć, że wpadło się do znajomych na chwilę, ale nie na zmęczeniu i nie na szybko.

 

Adam Mickiewicz, Powrót taty, wyd.: 1906 r. Nakładem Tow. Pedagogicznego

Estetyka według WALTERA ALTERMANNA: Prostactwo, czyli nasz przykry język publiczny

Pamiętają Państwo piękną balladę Mickiewicza „Powrót taty”? A czy naprawdę rozumieją Państwo jej przesłanie, dla nas, współczesnych?

Skoro Adam Mickiewicz był wieszczem, to znaczy, że przepowiadał, widział oczyma duszy przyszłość i tymi wizjami z nami się dzielił i dzieli.

Proroctwa Mickiewicza

Oczywiście wieszcz nie mógł pisać wprost. Jak każdy z wielkich wróżów – wliczając w to grono wróżbitę Macieja – musiał w pewien sposób kodować to co przeczuwał i widział duszą swą niezwykłą. Jak każdy prorok nie mógł pisać wprost z datami i nazwiskami, bo inaczej współcześni mu braliby go za osobnika niespełna rozumu, i mógłby skończyć w szpitalu wariatów. A tak, jak pisał kodem zapisywał się do wielkich wróżów, jakich znamy choćby ze Starego Testamentu. Bo wróżenie, wieszczenie to jest dar niebios, dawany nielicznym.

Powrót taty

Rozszyfrujmy zatem, co nam zakodował największy nasz poeta, jakie miał przesłanie dla przyszłych pokoleń. Jaka mamy sytuację w balladzie „Powrót taty”? Otóż jest to czas niespokojny, bo:

                                                           Rozlały rzeki, pełne zwierza bory

I pełno zbójców na drodze

A czyż my nie żyjemy właśnie w niespokojnych czasach? Tak, to nasze czasy, dzisiejsze. Głównymi bohaterami ballady są członkowie dobrej rodziny; ojciec, matka i pobożne dzieci. Czyli to my wszyscy. Ojciec jako kupiec wraca z podróży handlowej, czyli pracy. Niestety są też zbójcy, o których Mickiewicz pisze:

Brody ich długie, kręcone wąsiska,

Wzrok dziki, suknia plugawa;

Noże za pasem, miecz u boku błyska,

W ręku ogromna buława.

Pozornie Mickiewiczowi chodzi o pospolitych złodziei i zbrodniarzy, ale przecież nie do końca… Przyjrzyjmy się bowiem ich charakterystyce. Po pierwsze – twarze zbójców pokryte są zarostem gęstym, kryjącym ich prawdziwe oblicza. Ale zdradzają ich dzikie, wściekłe oczy… Zbójcy są w sposób widoczny podnieceni okazją do zbrodni. A owe suknie plugawe? Nie chodziło wieszczowi przypadkiem o nas współczesnych, bo kiedyż to było w historii tak wielu dziwaków, takich przebierańców jak nie teraz?

Co Mickiewicz przewidział na rok 2023

Największą rewelacją jest ogromna buława w ręku… A czyż nie pisze Mickiewicz – kodem wieszczym – że chodzi o nas zwykłych ludzi i naszych dzisiejszych polityków? Szczególnym dla mnie tropem jest ów wzrok dziki i ta buława.

Jakże często, prawie zawsze, wszelkie dyskusje w salach parlamentu i w rozmaitych telewizjach,  ukazują nam polityków, których wzrok jest dziki, a reszta twarzy też wyraża dziką chęć mordu na przeciwnikach politycznych. Nasi polityczni dyskutanci publiczni prawie nie zwracają uwagi na treści swych ustaw sejmowych i senackich. Oni chcą zmiażdżyć, unicestwić i zakopać jakieś 2 metry pod ziemią każdego, kto się z nimi nie zgadza.

Z ich oczu i oblicz można wyczytać, że są nienasyceni mordem i torturami, i dlatego chcieliby je zafundować oponentom.

Co może nas – prostych ludzi – uchronić przed okropnym widokiem dzisiejszych zbójców? Mickiewicz twierdzi, że jedynie modlitwa. No, ale on nie znał jeszcze prawdziwej siły powszechnych wyborów.

Prostactwo słów, min i gestów

Niestety, ale prostactwo naszych parlamentarnych wybrańców leje się wprost z ekranów telewizorów na podłogi, z czego parkiety bez przerwy trzeba wycierać i suszyć… Ale prostactwo nie ma nic wspólnego z prostotą, z żadną z klas społecznych, wykształceniem i pozycją zawodową. Prostactwo to jest przywarą nędznego ducha. Bo duch w wielu z nas jest marny.

Wystarczy byle dyskusja o pociągnięciu nowej linii tramwajowej w jakimś mieście, o przesunięciu przystanku autobusowego, a już w lokalnych audycjach radiowych i telewizyjnych stają w szranki miejscowi radni. Chyba jednak przesadziłem… bo w szranki stawali przecież rycerze, którzy mieli swój honor, etos i zasady moralne, i były też ścisłe reguły walki w szrankach.

Walka na miny, na pomówienia

Dzisiaj walka odbywa się na wredne spojrzenia, na podłe miny, bez jakiegokolwiek szacunku dla przeciwnika. We wszystkich dyskusjach padają słowa obelżywe, niegodne insynuacje, pomówienia. I jakże często słyszymy wredny śmiech. Walka polityczna w dzisiejszej Polsce nie toczy się na argumenty. Ta walka jest walką z osobami, z konkretną osobą.

Zdaje się, że nam już nawet modlitwa nie pomoże. Skoro bowiem nasza klasa polityczna nie rozumie głównej idei chrześcijaństwa, która głosi, że każda osoba ludzka jest tworem Boga, i jako takiej należy się jej – tej OSOBIE LUDZKIEJ – szacunek. Kościół naucza nas od zawsze, że należy potępiać słowa i czyny człowieka, ale nie jego samego.

Kobiety nasze, puch marny

Pisałem w poprzednim felietonie, że w odróżnieniu od mężczyzn nasze kobiety dbają o swój publiczny wygląd, o ubiór. Niestety w polityce nasze panie są znacznie gorsze od mężczyzn.

Może dlatego, że nie czują się jeszcze pewnie w środowisku politycznym, w końcu ledwie 100 lat temu kobiety uzyskały u nas prawa wyborcze. A może chcą być lepsze od mężczyzn? Nie wiem. I w końcu wszystko mi jedno z jakich to powodów panie są bardziej okrutne od mężczyzn.

Socjologowie badający zachowania i struktury grup przestępczych twierdzą, że młodociane bandy, w których są kobiety, cechuje znacznie wyższy stopień okrucieństwa, niż w grupach samych mężczyzn. Może ci młodzi mężczyźni chcą się przed dziewczynami popisać? A i dziewczyny z band są w nich najokrutniejsze.

Obserwując jak zachowują się panie, będące w służbie publicznej, zaskakuje mnie jak łatwo się podniecają awanturami, które same prowokują. Oczy robią się im duże, dłonie drżą, głos więźnie momentami w krtani, chwilami wydobywa się z ich krtani dyszkant, ręce latają w powietrzu jak u ranionego ptaka… Na te dziwne zachowania pań, przypominają mi się sondaże sprzed dwudziestu lat, przeprowadzone na zamówienie największych sieci handlowych w USA. Zleciły one badania na temat: kto i dlaczego kradnie w sklepach samoobsługowych. Okazało się, że w 85 procentach kradną dość zamożne panie, a kradną drobiazgi niewiele warte. Więc o co chodzi? Według badających to zjawisko chodzi o emocje pań, które tym drobnym kradzieżom towarzyszą. A są to emocje spore – na zasadzie złapią, czy nie złapią. I te emocje u pań kradnących da się porównać jedynie z emocjami towarzyszącymi zbliżeniom seksualnym.

Jawi się też pytanie – jeżeli panie zasiadające w Sejmie, Senacie i licznych radach samorządowych, nie mają hamulców i zachowują się publicznie tak nieelegancko, tak prostacko… to jak muszą traktować swe dzieci i mężów, matki i ojców? Przecież nikt w domu ich nie ocenia – ze strachu przed domową furią. I jak bardzo muszą być znerwicowane ich rodziny? I co wyrośnie z ich potomstwa, skoro mamusia publicznie potrafi zachowywać się jak kat zdzierający skórę ze skazańca?

Nie piszę po nazwiskach, nie podaję kto jakie partie reprezentuje w prostactwie. Bo wszystkie nasze partie mają równy udział sprawczy w narastającej fali powszechnego prostactwa.

Prostactwo nasze codzienne

Poszedłem do lekarza, rejestratorka, młoda dziewczyna potraktowała mnie, starszego człowieka jak niedorozwiniętego. Mówiła głośno – jakbym był głuchy. Każde zdanie powtarzała dwa razy – jakbym był dotknięty 100 procentową demencją. W końcu mówię do niej, miłym tonem:

– Bardzo panią przepraszam, ale sam wszedłem na to pierwsze piętro, wiem jeszcze jak się nazywam i nie jestem głuchy, nawet okularów nie używam…

Zrozumiała, przeprosiła i dalej już zachowywała się wobec mnie normalnie. Czyli, można. Ale jak to przekazać naszym wybrańcom z Sejmu, Senatu i rad gminnych?

Co z tym robić?

Mickiewicz zaleca na zbójów modlitwę… A mnie czasem przychodzi na myśl stare powiedzenie, w związku z tym co napisałem powyżej o naszym języku publicznym: „Albo się panie opanuj, albo się chamie pohamuj”.