Rys. Cezary Krysztopa

Jakże trafnie dziś pyta CEZARY KRYSZTOPA: Dlaczego oni jeszcze nie siedzą?

– Dlaczego oni wszyscy jeszcze nie siedzą?! – to dramatyczne pytanie niemieckiego blogera z Gazety Wyborczej Bartosza Wielińskiego, jest zarazem zabawne i całkiem poważne. No bo jeśli wziąć pod uwagę intencje red. Bartosza, to rzeczywiście, mają swoje sądy, bezprawnie przejęli prokuraturę, mają rząd, a co za tym idzie aparat przymusu, który zdjął z siebie więzy pułapki prawniczego formalizmu i generalnie jakiekolwiek przywiązanie do praworządności… i nic.

No prawie nic. Udręczyli księdza i dwie byłe urzędniczki, trochę w areszcie potrzymali Kamińskiego i Wąsika, no i kiedy pod przymusem i z wielkim hałasem doprowadzili przed oblicze nielegalnej komisji ds. Pegasusa byłego szefa ABW Piotra Pogonowskiego, ten zrobił im z głupich tyłków jesień średniowiecza.

To nie tak miało być. Ulicami miała płynąć pisowska krew i miały toczyć się głowy pisowców. Według wskazań niemieckiego „ideologischer Führer” tuskowskiej rewolucji, Klausa Bachmanna, Polska miała uginać się pod presją „policyjnych metod”. Pomniejsi pisowcy mieli zostać poddani powszechnemu ostracyzmowi i wystawiani publicznie ku przestrodze wytresowanego już wstydem i poczuciem niższości społeczeństwa. Bo przecież nie narodu. Miały być więzienia pełne pisowców, nawet im miejsce robią wypuszczając z więzień swój najwierniejszy elektorat – bandytów. I co? Ktoś powie – no nie ma za co ich wsadzać – ale czy to tuskowym pałkarzom przeszkadza? Jedyną więc logiczną odpowiedzią wydaje się być – bardzo chcieliby zbudować dyktaturę, ale nie potrafią. Są osłami, którym TVN dorobił wizerunki lwów.

Brukselscy Mogołowie

No chyba, że, wbrew intencjom red. Bartosza, pytanie rozszerzymy, w wyniku czego nabierze powagi. Bo takie pytanie jest całkiem zasadne jeśli chodzi o brukselsko-berlińską oligarchię. Te fałszywe mordy pełne „praworządności”. Dlaczego jeszcze nie siedzą? Ano dlatego, że zbudowali sobie wielce „demokratyczny” system, w którym jako „wielcy brukselscy Mogołowie” nie podlegają żadnej kontroli. Przekonał się o tym nawet Parlament Europejski, który usiłował przepytać Ursulę von der Leyen na okoliczność tajemniczej umowy z Pfizerem na bimbaliony szczepionek. Skutkiem było tylko to, że dowiedział się, nawet nie od von der Leyen, ta wysłała jakąś asystentkę, żeby wyjaśnić, że w zasadzie nie ma trybu, w jakim szefowa KE miałaby odpowiadać przed kimkolwiek.

Wymieniać można długo, Joanna d’Arc „praworządności”, specjalizująca się z „mrożeniu pieniędzy dla Polski”,  Vera Jourova, spędziła w czeskim areszcie miesiąc. Śledztwo umorzono. Eva Kaili, grecka europoseł, członek antypolskiej komisji ds. Pegasusa w Parlamencie Europejskim, głosująca za antypolskimi rezolucjami, uderzała w polski Trybunał Konstytucyjny, pamiętacie Katargate? Walizki pieniędzy? Ciążą na niej poważne zarzuty korupcyjne, ale spokojnie bryluje sobie na brukselskich korytarzach. A to i tak małe miki wobec ich największej winy w postaci doprowadzenia do ruiny projektu Unii Europejskiej w imię, w najlepszym razie – oderwanych od rzeczywistości ideologii, a w najgorszym – jak niektórzy twierdzą, na zlecenie lobbystów, przed którymi brukselskie podwoje nigdy się nie zamykają.

No dobrze, jednego Reyndersa, również asa walki o „praworządność” w Polsce i patrona licznych czeladników nad Wisłą, zawinęli niedługo po zakończeniu roboty w Komisji Europejskiej i po ostatnim dniu immunitetu. Ciążą na nim zarzuty prania brudnych pieniędzy.  A czy zaraz nie wróci na salony?

Rozbiegane oczy Tuska

Jeśli jednak nie wróci, to ten jeden przypadek może stanowić iskierkę nadziei na to, że i naszego, pomniejszego przedstawiciela brukselskiej nomenklatury dosięgnie sprawiedliwość. Donaldowi Tuskowi, zesłanego z brukselskiego Parnasu za głupotę i nieudolność do Warszawy, w ciągu roku udało się rozmontować dobrze prosperujące państwo.

A jednocześnie długo, pomimo ewidentnego łamania prawa przez przedstawicieli jego kamaryli, udawało mu się niczego osobiście nie podpisywać. Pierwszym przypadkiem kiedy mu się nie udało, była sprawa tzw. kontrasygnaty, którą „wycofał”, choć nie miał takiego prawa, a drugą, jak twierdzą mądrzejsi ode mnie, sprawa rzekomego „objęcia TVN i Polsatu ochroną strategiczną”, co, jeśli faktycznie będzie miało miejsce odbędzie się bez podstawy prawnej, ze złamaniem ustaw i konstytucji.

I Donald o tym wie. Dlatego jego oczy, tak pełne buty 13 grudnia zeszłego roku, są dziś jakby mocno rozbiegane.

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Barnier upadł, Scholz upada, a i Tusk jakiś niewyraźny

Upadł rząd Michela Barniera we Francji. Rząd Olafa Scholza ledwo trzyma się kupy. A i Donald Tusk coś jakiś niewyraźny.

Rząd Michela Barniera upadł. Być może to ostatni rząd, który był w stanie urodzić Emmanuel Macron. W rozbitym francuskim parlamencie nie bardzo widać partię, czy koalicję, która mogłaby jakiemukolwiek rządowi zapewnić stabilną większość. Macron wprawdzie odmawia ustąpienia ze stanowiska, ale nie wiadomo jak w takim stanie długo wytrzyma.

Barnier (Macron?)

Niektórzy mówią, że to „wina” Marine Le Pen, która miała go po cichu wspierać, a ostatecznie tego wsparcia odmówiła. Czy można się jednak dziwić liderce francuskiego Zjednoczenia Narodowego, któremu tyle razy odmawiano udziału we władzy, tyle razy odsuwano od wpływu na Francję przy pomocy dziwacznych machinacji, łamiąc przy tym wyroki francuskiego demosu?

Nie wiem czy obserwujemy dziś tylko upadek francuskiego magika Emmanuela Macrona, czy w ogóle upadek obecnego francuskiego modelu „demokracji liberalnej”. Jak by się to jednak nie skończyło, to ta rzekoma „demokracja” liberalna, w coraz większym stopniu pozbawiona znamion demokracji, sama jest sobie winna. Tak długo kuglowała i kiwała, że w końcu zaplątała się we własne sznurówki i wyrżnęła głupim ryjem o glebę.

Olaf Scholz

Zadziwiająco podobnie wygląda sytuacja rządu Olafa Scholza w Niemczech. Mniejszościowy rząd po rozstaniu z liberalną FDP jeszcze jakoś siłą inercji jedzie, ale spodziewane są rychłe, przedterminowe wybory, które SPD zapewne przerżnie z kretesem.

Znów, można oczywiście winą za upadek niemieckiego rządu obarczyć wierzgającego szefa FDP Christiana Lindnera. Wieść jednak gminna niesie, że był zmuszany przez Scholza do cudów nad budżetem, a pozostawanie w niepopularnym rządzie groziło zanikiem FDP.

Sytuacja w Niemczech wydaje się na nieco innym etapie niż we Francji. Bardziej prawdopodobne jest, że upadnie rząd, ale nie upadnie system polityczny. Istnieje jednak alternatywa w postaci CDU-CSU, która przy dobrych dla siebie wiatrach, będzie gotowa przejąć berlińskie stery. Jednak niemieckie „elity” i niemiecką „demokrację liberalną” toczą te same robaki, co francuskie i lata guseł odprawianych nad wyrokami demokracji, mogą sprawić, że co się odwlecze, to nie uciecze.

Donald Tusk

W tym czasie w Polsce rządzi niemiecki gubernator na Polskę Donald Tusk. Dopiero co wydawało się, że złapał wiatr w żagle i wykorzystując pozytywną dla siebie koniunkturę, czyli swego rodzaju bidenowski leasing Europy na rzecz Niemiec, odnajdzie się w roli tego, który złamie i na powrót przytroczy Polskę do niemieckiego powozu. Jednak wiele w tej kwestii zmienił wynik wyborów w Stanach Zjednoczonych. Nie wiem co będzie z Francją, ale wiele wskazuje na to, że rząd w Niemczech zmieni się również po to, by stosunki niemiecko – amerykańskie pozostały na w miarę rozsądnym poziomie. W tym układzie Tusk może się okazać nie tyle atutem, co obciążeniem dla Niemiec. Już widać, że szuka sobie nowego pana pośród tych, którzy w Brukseli popiskują, że „Europa poradzi sobie bez USA i Trumpa”.

Kiepski to jednak patron, mający oparcie jedynie w części brukselskiej biurokracji. I o ile Niemcy nie odważą się na wariant „Amerykanom mówimy, że Tusk jest be, ale po cichu go podtrzymujemy”, to jego przyszłość maluje się raczej w dość ponurych barwach.

A to jest, proszę Państwa, jeszcze jedna szansa dla Polski. Nie taka znów wielka i niepozbawiona wad. Ale jest.

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: No to sobie Hołownia wystartował

Wprawdzie za najbardziej żałosną postać systemu władzy Donalda Tuska uznaję upadły „aŁtorytet” Adama Bodnara, ale tuż za nim plasuje się pozbawiony kręgosłupa Szymon Hołownia. Trzeba im oddać, że dają z siebie wszystko, a konkurencja jest spora.

To jest w ogóle coś nieprawdopodobnego, że ten człowiek, tak plastyczny i pozbawiony właściwości, pochodzi z Podlasia. Choć może tłumaczy to fakt, że pochodzi z Białegostoku, który, z całą sympatią, Białystok to moje ulubione, jakże wyluzowane w porównaniu z wieloma innymi, miasto, nie jest jednak wolny od wszystkich wad dużych miast. Z drugiej strony, wielu spośród tych, którzy mieli do czynienia z jego działalnością charytatywną, go chwali.

Z Hołowni zostało niewiele

Fakt jednak faktem, że po roku funkcjonowania Koalicji 13 grudnia z noszonego na rękach i oglądanego w salach kinowych w ramach „Sejmfliksa” Hołowni, nie zostało nic ponad to, co zostać z niego mogło. Kupka żałosnego, bezkręgowego, czegoś.

A przecież jeszcze całkiem niedawno, wzorem iluś podobnych mu poprzedników, przywódców „ugrupowań protestu”, były gwiazdor TVN miał być „nośnikiem nowej jakości”, „praworządności”, „konstytucji” i wszystkich tych magicznych zaklęć. Tak naprawdę to on dał władzę Donaldowi Tuskowi, który, jak by nie liczyć, przegrał wybory w październiku 2023 z Prawem i Sprawiedliwością. Jeszcze całkiem niedawno swoją umiejętnością łączenia wszelkich możliwych poglądów uwodził całkiem przytomnych ludzi. Jeszcze niedawno celebrytki tarły kolanem o kolano na sam jego widok.

Atak saturacyjny

Co z tym kapitałem zrobił Hołownia? Został szmatą do podłogi Tuska. Podejmowanie bzdurnych uchwał – niby podstaw prawnych? Nie ma sprawy. Bezprawne kwestionowanie mandatów poselskich Kamińskiego i Wąsika? Ależ oczywiście „Najjaśniejszy Mój Panie Kierowniku”. Zdążył się chyba jeszcze z satysfakcją wypowiedzieć na temat odebrania pieniędzy PiS pod pretekstem wyciągniętym z nosa Kalisza, kiedy gruchnęła wieść, że zrządzeniem PKW Polska 2050 prawdopodobnie sama będzie miała kłopoty z pieniędzmi. A wcześniej były jeszcze przemilczane ostrzeżenia w postaci choćby reportażu w jego rodzimej TVN, na jego temat. Widać niewystarczająco się płaszczył, za mało pełzał u tuskowych stóp.

A teraz jeszcze ujawniona przez „zaprzyjaźnione media” sprawa Collegium Humanum, gdzie Szymon Hołownia ma figurować na liście studentów. Według doniesień Piotra Krysiaka i Newsweeka oceny „studentowi”, który miał nie przychodzić na zajęcia miał wpisywać sam rektor. Według doniesień studiować na Collegium Humanum miał też „mózg” Hołowni Michał Kobosko.

Ja nie stwierdzam winy czy też niewinności Szymona Hołowni. W czasach zdziczałej „praworządności” i „demokracji walczącej” są to prawdopodobnie wartości nieosiągalne. Pozwalam sobie jednak zadawać pytanie skąd teraz taki saturacyjny atak na niedawnego ulubieńca tłumów? Niektórzy twierdzą, że to ze względu na jego, jako kandydata w wyborach prezydenckich, krytykę innego kandydata – Rafała Trzaskowskiego, którego Hołownia nazwał „półpolskim”. E, chyba nie.

Hołownia generalnie nie pasuje Tuskowi do nadal realizowanej z uporem godnym lepszej sprawy, błędnej koncepcji „jednej listy”. Tusk nie zniesie żadnej konkurencji w mainstreamie. Jednak gwoździem do politycznej trumny Hołowni wydaje się być jego wypowiedź na temat wyborów prezydenckich – „Będziemy mieli za chwilę wybory prezydenckie. I to ktoś musi stwierdzić ich ważność, żeby prezydent mógł złożyć przysięgę. W pozostałych przypadkach wyborów jest domniemanie ważności wyborów, a Sąd Najwyższy może co najwyżej stwierdzić, że były nieważne, jeśli ma na to dowody. W przypadku wyboru prezydenta orzeczenie Sądu Najwyższego o ważności wyborów jest warunkiem, żeby mógł być wpuszczony na salę i składać przysięgę. Chyba nie muszę państwu mówić, co będzie, jeśli prezydent nie będzie mógł złożyć przysięgi. Kto będzie wtedy wykonywał jego funkcję w zastępstwie prezydenta? Ale to już mówię tak pół żartem, pół serio” – mówił Hołownia kilka dni temu w Sejmie, sugerując wyraźnie, że niezależnie od tego kto wygra wybory on, jako Marszałek Sejmu, w chorym i pozbawionym podstaw prawnych systemie Koalicji 13 grudnia, może pełnić rolę głowy państwa.

Plan Hołowni i plan Freda

Przyznaję, że na początku odruchowo założyłem, że to plan całej Koalicji i przez Tuska autoryzowany. Zadawałem sobie wprawdzie pytanie „czy na pewno Tusk chciałby tak bardzo zbudować Hołownię?”, ale tłumaczyłem sobie, że albo to desperacja, albo jeszcze nie wszystkie elementy układanki widać. No ale chyba jednak nie, ostatnie wydarzenia wokół Hołowni wskazują raczej na to, że nonszalancko i przedwcześnie ogłosił on „plan wydymania Freda”, ale się w swojej naiwności przeliczył i teraz to „Fred wydymał jego”.

W wypowiedzi dla wPolsce24 Szymon Hołownia mówi o „pomówieniach i kłamstwach” – (…) To oznacza, że sprawa jest bardzo poważna. I to oznacza, że dojdzie do bardzo poważnego kryzysu zaufania w naszej koalicji. Bo jeżeli służby za tym stoją, albo służby lub prokuratura miała w tym jakikolwiek udział, bo skądś te informacje musiały wyciec, no to będzie znaczyło, że nie jest to to na co się umawialiśmy (…).

Panie Szymonie, nie to żebym płakał po Waszej żałosnej Koalicji, ale myśleć to trzeba było o takich rzeczach wcześniej, myśleć i działać. Teraz to Pan sobie możesz pogadać.

 

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Albo „demokraci”, albo demokracja

– Kraje Unii Europejskiej z zadowoleniem przyjęły poczyniony w Polsce postęp w kwestii praworządności, natomiast uznały, że sytuacja państwa prawa na Węgrzech znacznie się pogorszyła – miał przekazać Katarzynie Szymańskiej-Borginon unijny dyplomata.

I można się tutaj zżymać. A nawet należy się zżymać, ponieważ to się, pisząc kolokwialnie w pale nie mieści. W Polsce, spośród wszystkich „kamieni milowych” narzuconych Morawieckiemu, w zasadzie nie został zrealizowany żaden dotyczący praworządności. Nie została zmieniona w tym zakresie żadna ustawa, ale brukselscy cmokierzy mlaskają, że „jest postęp”.

A na czym ten „postęp” niby polega? Na bandyckim przejęciu mediów publicznych? Na zagrabieniu prokuratury na podstawie karty rowerowej? Na „podstawach prawnych” w postaci pozbawionych mocy prawnej uchwał sejmowych? Na kwestionowaniu konstytucyjnych uprawnień Prezydenta? Na maltretowaniu księdza i byłych urzędniczek? Przecież taka „wyrozumiała” UE po prostu nie ma sensu. Ani ekonomicznego, ani politycznego, ani aksjomatycznego. No, ale nie po to piszę ten tekst żeby stwierdzać oczywistości.

„Demokraci” zwariowali

Za to chciałbym zwrócić Waszą uwagę na to, że to co się dzieje w Polsce, jest częścią zjawiska dotykającego cały, szeroko pojęty Zachód. Tutaj niestety ma wyjątkowo dramatyczny przebieg, ze względu na charakter eksperymentów, które sądząc m.in. z tekstów Klausa Bachmanna w Berliner Zeitung, przeprowadzają na Polakach – za pośrednictwem swoich lokalnych pomagierów – Niemcy. Natomiast, podobne procesy zachodzą również gdzie indziej. Francuscy sędziowie próbują zakazać kandydowania Marine Le Pen, fikołki jaki wyczyniali sędziowie, politycy i urzędnicy amerykańscy żeby uwalić kandydaturę Trumpa, powinny wejść do historycznych podręczników jako przykład szaleństwa jakie dotknęło „demokratów”.

Tak, bo „demokraci” (celowo piszę to słowo z małej litery, ponieważ nie mam na myśli amerykańskiej Partii Demokratycznej, tylko wszystkich rzekomych „demokratów” na Zachodzie we wszystkich ich odmianach) zwariowali. Ze strachu odjęło im rozum. Dotarło do nich, że przy urnach wyborczych mogą ponieść konsekwencje wszystkich eksperymentów, które w swojej bucie przeprowadzali na swoich wyborcach. I w tej bezrozumnej panice demontują pospiesznie demokrację.

Nie wykluczam, że gdzieś tam u zarania, w jakiejś masie, mieli rzeczywiście dobre intencje chcąc zbudować „lepszą demokrację” nazywając ją „demokracją liberalną”. Gdyby mieli za sobą doświadczenie „demokracji ludowej”, pewnie wiedzieliby, że dodawanie do „demokracji” przymiotników to niebezpieczna zabawa. Ale nie mieli i faktem jest, że to co im wyszło, to żadna demokracja, a raczej z definicji czysta i zazdrosna o swój stan posiadania oligarchia z pewnymi fasadowymi atrybutami demokracji. W dodatku coraz bardziej spanikowana i odwołująca się do metod otwarcie kwestionujących ład prawny, a nawet, jak w Polsce, do nagiej siły.

Ostatni spazm

Ostatnim jej spazmem w Polsce jest odebranie finansowania największej partii opozycyjnej przez zdominowaną przez „uśmiechniętych” polityków koalicji 13 grudnia Państwową Komisję Wyborczą i na podstawie wątłych pretekstów wyciągniętych z nosa Ryszarda Kalisza. Boje się sobie wyobrażać jakie wycie niosłoby się po zachodnich salonach, gdyby na równie wątłej podstawie PiS odebrał finansowanie największej swego czasu partii opozycyjnej – Platformie Obywatelskiej. A teraz, proszę ja Was, cisza. Co najwyżej „kraje Unii Europejskiej z zadowoleniem przyjmą poczyniony w Polsce postęp w kwestii praworządności”. Jeśli ktoś z PiS chciałby w przyszłości odwoływać się jeszcze do „wartości europejskich”, lub liczyć na jej „prawa”, powinien się natychmiast udać do lekarza od oczu, albo od głowy. I musieliby to być naprawdę doświadczeni specjaliści.

Jakby tego było mało, Marszałek Błazen Hołownia podał niby żartem przepis na sytuację, w której koalicja 13 grudnia nie uznaje Sądu Najwyższego (bo neosędziowie, których nie widzi nawet TSUE i Komisja Wenecka) i nie ma komu stwierdzić ważności wyborów prezydenckich. Otóż obecny Marszałek Sejmu (Podlasie przeprasza za Hołownię) umyślił sobie, że w takiej sytuacji to on jako Marszałek będzie p.o. Prezydenta. Wszystkie te paniczne ruchy świadczą o jednym. Nasz lokalny, „demokratyczny”  Werwolf, skoro czuje się zmuszony sięgać po takie metody, boi się przegranej w wyborach. Może i słusznie.

Plebiscyt

Wszystkie te histeryczne działania „demokratów”, ze szczególnym uwzględnieniem odebrania finansowania największej partii opozycyjnej, mają jeden, prawdopodobnie nieprzewidziany przez nich skutek. Otóż, jako forma zamachu stanu, najbliższe wybory pozycjonują jako swego rodzaju plebiscyt za i przeciw demokracji. Demokracji rozumianej jako rządy przedstawicieli demosu, a nie różnych mniej i bardziej tajnych, samozwańczych gremiów. I kandydata „demokratów” bynajmniej nie ustawiają po stronie demokracji. Przeciwnie, jeśli ktoś chce żeby jeszcze kiedykolwiek jakikolwiek jego głos miał w wyborach znaczenie, zdecydowanie powinien głosować przeciwko kandydatowi nadwiślańskiej ekspozytury oligarchii, jaką jest Platforma Obywatelska. Nie jest moją rolą pisać Wam na jakiego kandydata macie głosować, ale jeśli Wam demokracja miła, powinniście z całą pewnością głosować przeciwko kandydatowi oligarchicznych „demokratów”.

Będą kombinować? No pewnie, że będą. Dla utrzymania władzy sprzedaliby własną matkę, a właściwie jeśli Ojczyzna jest naszą Matką, to już są w trakcie transakcji. Natomiast Donald Trump i Marsz Niepodległości pokazali jak zwyciężać mamy. Gdyby przewaga Donalda Trumpa nad Kamalą Harris była minimalna, pewnie bylibyśmy teraz świadkami przedstawienia mającego odebrać mu przy pomocy kruczków prawnych i oszustw, zwycięstwo. A gdyby na Marsz Niepodległości przyszło mniej ludzi, zapewne mielibyśmy do czynienia z prowokacjami i KPRM wie, czym jeszcze.

Sprawa jest więc, cytując klasyka, arcyboleśnie prosta, żeby PKW, Hołownia i „profesorowie prawa” schowali się pod mokrego mopa, demokratyczny (właśnie nie „demokratyczny”, tylko demokratyczny) kandydat musi wygrać zdecydowanie.

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Donald Trump nawet jeszcze nie dotknął Niemiec, a te już się rozleciały

Trudno powiedzieć dlaczego Niemcy okazali się kompletnie nieprzygotowani na zwycięstwo Donalda Trumpa. Być może są ofiarami własnej propagandy, podobnie jak amerykańskie „salony”.

Do sondaży generalnie warto mieć dystans. A jeszcze dzień przed wyborami w wywiadzie dla Tysol.pl socjolog Marcin Palade cytował swojego kolegę po fachu ze Stanów Zjednoczonych, który miał mu mówić, że badacze w USA w przypadku większości sondaży przy próbie wyjściowej tysiąca badanych uzyskują siedemdziesiąt pełnych odpowiedzi – 7% –  co wynika z braku zaufania do instytucji sondażowych. Próby można oczywiście powtarzać, ale to kosztowna operacja. Po uzyskaniu jakiejś minimalnej liczby wartościowych odpowiedzi, głosy podlegają „ważeniu” czyli badacze odczyniają nad nimi swoje badackie gusła. Jakim cudem taki wynik może być wiarygodny?

Niemieckie ofiary

Ja rozumiem, że takimi sondażami można mieszać w głowach statystycznym obywatelom. Ale, że całe niemieckie państwo, albo cały amerykański lewacki salon, nie dysponują żadnymi w miarę rozsądnymi analitykami, którzy mogliby to zweryfikować i dać do zrozumienia, że entuzjazm z powodu „przewagi Kamali Harris” może być jednak nieco przedwczesny? Czy intelektualna skleroza tych środowisk jest aż tak daleko posunięta, czy też w desperacji tak bardzo pragną się samooszukiwać?

Tak czy siak Donald Trump, który znany jest ze swojego dystansu do Niemców, tak jak Niemcy znani są ze swojego dystansu do niego, wygrał wybory. Jestem daleki od oczekiwania, że teraz nowy prezydent Stanów Zjednoczonych przyjedzie do Polski na białym koniu, żeby uwolnić nas od administracji berlińskiego pachołka, ale trzeba mu przyznać, że jeszcze nie objął urzędu, a już mocno wpłynął na otoczenie geopolityczne Polski.

Niemcy się rozleciały

Kanclerz Niemiec Olaf Scholz podjął decyzję o odwołaniu ministra finansów Christiana Lindnera, lidera liberałów. Scholz jeszcze walczy, chce od Bundestagu wotum zaufania – To rozpad koalicji rządzącej – uważają z kolei niemieckie media, które otwarcie piszą, że polem niesnasek był nie tylko sposób podejścia do problemów walącej się niemieckiej gospodarki, ale również sposób podejścia do zaskakującej Niemców sytuacji, w której wielkimi krokami zbliża się prezydentura Donalda Trumpa w najpotężniejszym kraju na kuli ziemskiej.

No i muszę przyznać, że tak jak nie wierzę w to, że „Trump nas uwolni od Tuska”, bo to nasza robota, to jednak mocno wstrząsnął jego patronami. Właściwie nie tylko nie objął jeszcze fotela prezydenta Stanów Zjednoczonych, nie tylko nie dysponuje jeszcze narzędziami żeby to zrobić i niczego zrobić jeszcze nie zdążył. Nawet nie puknął jeszcze Niemiec, a te już się rozleciały.

 

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Dlaczego Polacy nie lubią Niemców?

Znany z jednostronnego przedstawiania sytuacji w Polsce Philipp Fritz opisał w die Welt wyniki kompleksowego badania, z którego wynika, że stosunek Polaków do Niemców od lat się pogarsza. A sytuacja wcale nie zmieniła się po dojściu do władzy proniemieckiego Donalda Tuska.

Czy ktokolwiek z Państwa czuje się zaskoczony? Chyba nie. Tym bardziej, że kto ma oczy ten widzi, że nawet jeśli ktoś miał co do stosunku Niemców do Polaków jakieś złudzenia, to – w wyniku rządów realizującego niemiecką agendę wobec Polski Donalda Tuska – szybko się ich pozbywa.

Fascynujące „przyczyny”

Fascynujące są jednak przyczyny tego stanu rzeczy, a przynajmniej tak jak je widzi wieloletni korespondent w Warszawie i opowiada o nich rodakom na łamach jednego z najbardziej poczytnych niemieckich dzienników własnymi słowami i słowami ekspertów o polską brzmiących nazwiskach. Otóż wg. Fritza „winien jest rząd PiS, który oczerniał Niemców” i „telewizja państwowa zawsze malowała swojego zachodniego sąsiada w ciemnych barwach”. No może jeszcze trochę „historia”.

I te bzdury Niemcy, w tym Niemcy, którzy mają pogłębiać wiedzę Niemców nt. Polaków, tacy jak Fritz, powtarzają sobie od lat, jedocześnie głośno „dziwiąc się wzajemnemu niezrozumieniu”. Nie wiem, czy robią to celowo, czy też autentycznie nie mogą wyjść z jakiegoś rodzaju ograniczeń umysłowych, które nie pozwalają im zrozumieć oczywistości, ale spróbuję pomóc.

Panie Fritz

Zatem, Panie Fritz, tą drogą, bo na „X” Pan mnie zbanował, tak w telegraficznym skrócie:

Zacząć należałoby od tego, że Polacy coraz mniej lubią Niemców, ponieważ mija coraz więcej lat od rzezi, której Niemcy dokonali na Polakach, a najeźdźcy nie kwapią się do adekwatnego zadośćuczynienia. Właściwie nie kwapią się do żadnego, które nie byłoby obraźliwe wobec skali zbrodni niemieckich na obywatelach Polski. Polskie ofiary nie mają nawet pomnika w Berlinie, zrabowane przez Niemców polskie dzieła sztuki nadal leżą w niemieckich piwnicach, a polskiej mniejszości nie został oddany majątek odebrany dekretami Goeringa. Jakby tego było mało, Niemcy kłamią na temat wspólnej historii i przy użyciu niewątpliwie potężnych narzędzi propagandowych, utwierdzają niesprawiedliwe stereotypy na temat Polaków. Pan by kogoś takiego lubił?

Co więcej, Niemcy mieniąc się „sojusznikiem Polski” realizują geopolitykę sprzeczną z interesami Polski i innych państw Europy środkowej. Do Nord Stream już może nie ma po co wracać, ale kto chce widzieć, widzi jak Niemcy dążą do powrotu robienia interesów z Rosją, lub też nigdy nie przestali ich robić, jak choćby w przypadku sprowadzania do rafinerii Schwedt ropy rzekomo kazachskiej, ale cudem jakimś wykazującej cechy ropy rosyjskiej. Niemcy mają oczywiście prawo prowadzić taką geopolitykę jaką uznają za słuszną, ale trudno za „sojusznika” uznawać kogoś, kto prowadzi wobec nas politykę wrogą, jak choćby w przypadku zakulisowego rozbijania jedności państw regionu Trójmorza, korumpowania elit, czy blokowania inwestycji rozwojowych.

Być może najbardziej ostatnio irytuje Polaków traktowanie przez Niemcy Polski jak śmietnika. I to nie tylko śmietnika na szkodliwe niemieckie odpady, ale również na skutki nieudanych niemieckich eksperymentów politycznych, jak w przypadku masowej migracji, czy działających wbrew interesom Polaków rządów implementowanych siłami powolnych Niemcom mediów. Pan wybaczy Pnie Fritz, ale trudno Was w tym wszystkim lubić (przy czym mam na myśli głównie niemieckie elity różnych poziomów, ponieważ ze strony zwykłych Niemców bywało, że spotykałem się z zaskakującym zrozumieniem).

Co mogą Niemcy?

Czy można coś w tej sprawie zrobić? Można. Oddajcie co ukradliście, wypłaćcie reparacje, przestańcie mieszać nam się do naszych spraw, przestańcie kłamać na temat Polski i zabierzcie swoje śmieci. A kiedy nam przejdzie złość, zastanowimy się jak oprzeć wzajemne stosunki na możliwej synergii i poszanowaniu odrębności interesów.

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Skoro Tusk chce żebyśmy patrzyli na wschód, patrzmy na zachód

Tusk w swojej drogiej kurteczce na granicy, Tusk z żołnierzami, Tusk ze strażnikami granicznymi. Tusk opowiadający o „Tarczy Wschód”. Proszę, proszę, jakiego mamy obrońcę granicy. Co prawda tylko jednej, ale zawsze.

I tak, to jest ten sam Tusk, który podczas najwyższej fali operacji hybrydowej białoruskich i prawdopodobnie rosyjskich służb przeciwko Polsce mówił o polskim rządzie, że „oni robią jakichś ohydny spektakl, ohydne polowanie na te dzieci i matki”, a jego Platforma Obywatelska głosowała w Sejmie przeciwko powstaniu zapory na granicy z Białorusią. Zanim do Donalda Tuska „dotarło”, że „90 procent tych, którzy przekraczają polską granicę nielegalnie, to ludzie dysponujący rosyjskimi wizami”, mówił, że „wypowiadanie znowu tych słów, które są kompromitujące, że Polska obroni się, tak jakby ci ludzie wypowiedzieli nam wojnę. To są biedni ludzie, którzy szukają swojego miejsca na ziemi”. Otwarcie również wpisywał się w retorykę porównującą działania funkcjonariuszy państwa polskiego do działań „nazistów”- „Postawi mur i płot, i jeszcze jeden mur, i jeszcze najlepiej, żeby prąd elektryczny podłączyć pod to ogrodzenie” – perorował. A teraz proszę, dziś jest tak wielkim obrońcą granicy, że nawet swoją drogą „kryzysową” kurteczkę założył.

Tusk nie broni polskich granic

A żeby nie było tak różowo, jego administracja jednocześnie organizuje pokazy kłamliwego i obraźliwego dla polskich żołnierzy i funkcjonariuszy filmu „Zielona Granica” Agnieszki Holland w  kinach na Ukrainie. Pokazy w ramach Dni Kina Polskiego zorganizował dyrektor Instytutu Polskiego w Kijowie, Jarosław Godun, mianowany na to stanowisko przez koalicję rządzącą. Instytut jest nadzorowany przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych.

Zatem, z jednej strony Donald Tusk, wprawdzie kłamliwie, ale chciałby się spektakularnie jawić jako wielki obrońca granicy z Białorusią. Tylko co z granicą z Niemcami? O zagrożeniu ze wschodu trzeba pamiętać zawsze, ale dziś to Niemcy podrzucają nam konsekwencje swych błędów politycznych w postaci tysięcy nielegalnych imigrantów. Skale procederu ujawniła na łamach Tysol.pl Aleksandra Fedorska. Granica z Białorusią nie jest w 100% bezpieczna, ale jest już chroniona. Ma swoją zaporę i oddziały wojska oraz Straży Granicznej. Tymczasem granica z Niemcami jest chroniona tylko po niemieckiej stronie, po stronie polskiej nie ma nic, państwo polskie jest tam ślepe. A będzie jeszcze gorzej. Po wejściu w życie paktu migracyjnego, któremu Tusk pozornie się sprzeciwił, ale na takim etapie żeby mu się krzywda nie stała, mówi się już o dziesiątkach tysięcy nielegalnych imigrantów, którzy wjadą do Polski z Niemiec. A to przecież nie koniec. Tusk zgodził się przecież na przyspieszenie realizacji paktu. Dlaczego tej granicy Tusk nie broni? Dlaczego nie wizytuje jej w drogiej „kryzysowej” kurteczce?

Z bardzo prostej przyczyny. Otóż Tusk nie broni polskich granic. Tusk broni tylko swojego odcinka granicy niemieckiej Unii Europejskiej. Nastroje w Niemczech się zmieniły, Niemcy nie krzyczą już „herzlich willkommen”, Niemcy teraz bardzo chcieliby się pozbyć konsekwencji swojej równie głupiej co butnej polityki. Niemiecki establishment boi się dojścia AfD do władzy. Dlatego czym prędzej wziął się za realizację antyimigranckich postulatów AfD. „Na szczęście”, dzięki Donaldowi Tuskowi mają teraz Polskę, gdzie mogą składować nie tylko toksyczne odpady. I będą „składowali”, już „składują” ku absolutnej bierności administracji niemieckiego gubernatora na Polskę.

Patrzmy na zachód

Kłamstwo jest w jakimś smutnym sensie techniką warsztatową polityki. Jednak Donald Tusk wyniósł tę sztukę na rzadko, a być może wcale niespotykane w Polsce „wyżyny”. Dlatego, nauczeni przecież wieloletnim doświadczeniem rządów tego człowieka, któremu kłamstwo przychodzi równie łatwo jak szyderczy uśmiech nad upadającymi polskimi potencjałami, za każdym razem kiedy usiłuje przyciągnąć nasza uwagę na wschodzie, tym bardziej intensywnie powinniśmy sprawdzać, co tam znowu odwalił z drugiej strony.

 

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: 49 konkretów Tuska

Koalicja 13 grudnia obchodziła rocznicę ostatnich wyborów parlamentarnych, w wyniku których doszła do władzy i weszła w posiadanie narzędzi dzięki którym cofa Polskę w rozwoju o dziesięciolecia. No i umówmy się, nie bardzo im ta rocznica wyszła.

Symbolicznie, tego dnia właśnie, w sondażu IBRiSu dla „Wydarzeń” Polsatu, Prawo i Sprawiedliwość wróciło na fotel lidera. Wyobrażacie sobie? Najpierw Tusk wielkim wysiłkiem woli pozwolił żyć swoim przystawkom żeby móc utworzyć rząd. Potem je skonsumował żeby móc uzyskać wmarzoną „mijankę”. „Mijanka” pożyła kilka miesięcy, teraz ją stracił, a przystawki już nie odrosną.

I jeszcze..

…jakby tego było mało, Tuskowi janczarzy w sieci, pod przewodem Mdlejącego Mecenasa, dostają ostatnio srogie baty od internetowego pospolitego ruszenia na „X”. Gdyby jeszcze przegrywali z jakimiś pisowskimi kontroddziałami, ale w moim przekonaniu, a miałem okazję obserwować w sieci jak się ten ruch tworzył, to raczej ruch oddolny, tym bardziej, że PiS raczej nie jest zdolny do takiej organizacji. A jeśli mam rację, to determinacja owego ruchu może świadczyć o szybkiej zmianie nastrojów społecznych.

Jeśli dorzucić do tego, że „konwencja” Platformy Obywatelskiej została poniżająco przyćmiona nieszczególnie przełomową „konwencją” Prawa i Sprawiedliwości. Jeśli dorzucić do tego sondaże, w których Polacy wyrażają rozczarowanie rządem Tuska, a nawet sondę na Gazeta.pl, której czytelnicy miażdżąco oceniają „dokonania” jego gabinetu, to krok już tylko do stwierdzenia, że nad „liberalno-lewicowym Mojżeszem” rychło zamknie się Morze Czerwone.

To niezupełnie tak

A ja bym trochę wstrzymał konie. Bo to wszystko tak wygląda z krajowej perspektywy, która zapewne nie jest Tuskowi zupełnie obca, choćby ze względu na koalicjantów, ale nie sądzę żeby była dla niego najważniejsza. Mówi się, że nie zrealizował swoich „100 konkretów”, ale wobec swojego twardego elektoratu, jest w trakcie realizacji jedynego który traktowali poważnie – ośmiu gwiazdek. A przecież i jego twardy elektorat nie jest dla niego żadnym „suwerenem”. Jedynym „suwerenem” Tuska jest „siła zewnętrzna”, którą nas już straszył.

A wobec niej spełnił już cały szereg obietnic. W niecały rok udało mu się zniszczyć prawnie każdą przewagę konkurencyjną Polski wobec Niemiec. W zgliszczach leżą finanse publiczne, służba zdrowia, wsparcie dla najbardziej prężnych gałęzi polskiej nauki, inwestorzy uciekają z Polski, ludzie zwalniani z pracy, a system prawny przypomina nieudaną operetkę afrykańskiego bantustanu. Polska jest już prawie w pełni gotowa by stać się żerem dla upadających Niemiec, gotową do zagospodarowania masą upadłościową, wymarzonym i wyczekanym lebensraum.

Jest gorzej

A przecież nie to jest najgorsze. Żadna ze zbrodni jakie Tusk dokonuje na Polsce nie będzie tak brzemienna w skutki jak uczynienie z Polski niemieckiego śmietnika, już nie na trujące odpady, ale na konsekwencje niemieckich błędów politycznych. Najlepszą tego ilustracją są plany budowy 49 Centrów Integracji Cudzoziemców. Koalicja 13 grudnia broni się, że „za PiS powstały dwa”. Jeśli dobrze rozumiem, jedno dla uchodźców z Białorusi, a drugie dla uchodźców z Ukrainy. Ale rozumiecie co wynika ze skali różnicy pomiędzy 2 a 49? Rozumiecie jakie tsunami szykuje nam niemiecki gubernator na Polskę?

49 prawdziwych konkretów Tuska. Wraz z przyjętym paktem migracyjnym (tak, Tusk się formalnie sprzeciwił, ale na etapie kiedy nie miało to już znaczenia). To jest twarda i skuteczna realizacja zobowiązań wobec „sił zewnętrznych”, której nie da się cofnąć choćby i wielkim nakładem środków. Która na trwałe zmieni polskie społeczeństwo i sądząc z doświadczeń społeczeństw zachodniej Europy, odbierze mu poczucie bezpieczeństwa i siły witalne.

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Powodzianie cierpią w ciszy

Powódź się skończyła? Sądząc z jedynek największych portali tak, ale sądzę, że tysiące powodzian ma w tej sprawie inną opinię. Woda spłynęła, ale to nie koniec nieszczęścia, to jego początek.

Ludzie zostali bez dachu nad głową, kończą im się pieniądze, lub też dawno im się pieniądze skończyły. Jeśli czyjś dom ocalał, to jego ściany są mokre i do zimy bez potężnych osuszaczy, których bardzo brakuje, nie wyschną. Jeśli nie wyschną nie będą miały podczas mrozów żadnej izolacyjności termicznej. O takich „drobiazgach” jak grzyb nie wspomnę. Infrastruktura jest zniszczona, przy tym poziomie organizacji, o którym opowiadał linczowany dziś przez urzędników Tuska były Komendant Główny Państwowej Straży Pożarnej gen. Bartkowiak, nie daj Boże żeby przeszedł jakiś kolejny kataklizm.

Powodzianie cierpią w ciszy

Co się dzieje z powodzianami? A na przykład są zwalniani z pracy – Taką traumę przeżyłam… wszystko w błocie, w szlamie, a tu jeszcze listonosz wręcza wypowiedzenie. To najgorsza rzecz, ten moment. To jest załamujące doświadczenie, kiedy dobytek życia zabiera woda, zaczyna się sprzątanie, organizowanie jak tu dalej żyć, a tu jeszcze taka dobijająca wiadomość, że nie będziesz miała środków do życia – powiedziała w rozmowie z Tysol.pl pani Julia (imię zmienione na jej prośbę), która dostała wypowiedzenie z PKP Cargo.

Dzisiaj powodzianie wraz żołnierzami WOT, służbami i wolontariuszami pracują i cierpią w ciszy. Przejrzałem strony główne „wiodących mediów”. Temat powodzi i powodzian nie istnieje. Skończyły się putiniady Donalda Tuska, skończył się temat powodzi. Kierownik nie robi przedstawiania, więc nie ma o czym pisać.

Dzielny kierownik

Kierownik jest dziś zajęty czym innym. Jednego dnia „pokona” alkotubki”, następnego dnia postraszy paczkomaty. Każdego dnia rzuci swoim medialnym ogarom taki czy owaki żer, nad którym te będą deliberować w półmózgim zachwycie. Sprawa powodzi przestała się kierownikowi opłacać. „Odrobił” w oczach opinii publicznej katastrofalne słowa o tym, że „prognozy nie są przesadnie alarmujące” odstawiając cyrk, który nawet Jacek Żakowski nazwał „metodą putinowską” i trzeba mu oddać, że jak wskazują sondaże, zrobił to skutecznie. Ach jakiż z niego frant!

Tylko co z tymi ludźmi tam na południu? Tymi wybierającymi tony szlamu, tymi desperacko usiłującymi osuszyć domy, załatwić jakieś lokum dzieciom, ogarnąć im jakąś szkołę. Zastanawiającymi się jak przeżyć. Chowającymi bliskich.

Może i zachwyciłbym się sprytem kierownika, a może i zaśmiałbym się z głupoty „opinii publicznej” pasanej jak głupia krowa na ściśle wyznaczonych pastwiskach, ale kiedy myślę o tych ludziach, jakoś nie umiem.

Wszystko co mi przychodzi do głowy to stek wulgaryzmów.

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Tusk wydaje dekret. Jak Bierut

W nomen omen powodzi złych informacji wiele może nam umknąć. Zdążyliśmy się również przyzwyczaić do nowej hierarchii aktów prawnych w tym co nam zostało po Polsce, w ramach której najwyższe prawo stanowi wściekłość Donalda, nieco niżej stoją komunikaty Bodnara, paski TVN, a potem opinie „autorytetów prawnych” i na szarym końcu uchwały Sejmu. Furda tam konstytucja czy ustawy.

Ale pojawił się też zupełnie nowy element. Pojawił się tuż po orzeczeniu Izby Karnej Sądu Najwyższego, która orzekła, że Prokuratorem Krajowy jest nadal Dariusz Barski, a nie bodnarowiec Dariusz Korneluk. Tam się w ogóle pojawiło wiele ciekawych elementów, bo Izba Karna do chwili wydania tego wyroku była przez „administrację” Tuska uznawana, a jej orzeczenia honorowane. Ba, sam Dariusz Korneluk mówił w wywiadzie, że „Sprawa umocowania Prokuratura Krajowego zostanie definitywnie – jak sądzę – zakończona w Sądzie Najwyższym z końcem września”. Więcej, na rozprawie prokuratorzy Bodnara byli w przepisowych togach i zwracali się do sędziów Sądu Najwyższego per „Wysoki Sądzie”. A i tak, po wydaniu wyroku nie po myśli Bodnara i Tuska, sędziowie Sądu Najwyższego zostali „neosędziami” (chociaż mają za sobą po 20 – 30 lat orzekania), a ich wyrok stał się nie wartym honorowania.

Nowy element

Ale to wszystko już wiemy. Mam jednak wrażenie, że umyka nam zupełnie nowy element w narracji Koalicji 13 grudnia, a co za tym idzie w erzacu systemu prawnego, który nam funduje – Osobiście widziałem dekret, w którym premier powołał Dariusza Korneluka na wniosek prokuratora generalnego na jego pierwszego zastępcę, czyli prokuratora krajowego – mówił na briefingu prasowym „rozwiewając wątpliwości” neo-rzecznik neo-Prokuratury Krajowej Przemysław Nowak. Nie wierzyłem własnym uszom. Byli też tacy, którzy mnie przekonywali, że raczej się przejęzyczył, że to nie możliwe, ale nie, sam Korneluk w wywiadzie dla neo-TVP Info powtórzył – dysponuję dekretem Prezesa Rady Ministrów, który powierzył mi pełnienie obowiązków Prokuratora Krajowego w marcu bieżącego roku – no powierzył – ktoś powie – ale o co chodzi?

Otóż proszę Państwa w obowiązującym systemie prawnym w Polsce NIE ISTNIEJE POJĘCIE DEKRETU. Z małym wyjątkiem, rozporządzenia z mocą ustawy ma prawo wydawać Prezydent RP wyłącznie podczas obowiązywania stanu wojennego. I to tylko  w przypadku jeśli nie może zebrać się Sejm. Oczywiście nie jestem prawnikiem, niech mnie ktoś poprawi, ale zapytałem profesora prawa Krystynę Pawłowicz. – Konstytucja RP z 1997 roku nie przewiduje możliwości wydawania aktów prawnych o nazwie „dekret” przez żaden organ – odpowiedziała.

Jak Bierut

Czy Państwo rozumieją powagę sytuacji? Dekretów nie ma w polskim prawie. Dekrety są narzędziem dyktatorów. W Polsce ostatnio dekrety wydawał bodaj Bierut. A najbliższe nam geograficznie państwo, w którym rządzi się przy pomocy dekretów to Rosja, w której dekretami posługuje się Władimir Putin. Kto dał Tuskowi prawo wydawania dekretów?

Być może mówiący o „metodzie putinowskiej” Jacek Żakowski miał o wiele więcej racji niż by sam sądził.

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Premier Tusk walczy o życie

Jeszcze w feralny piątek 13 września, kiedy mówił, że „prognozy nie są specjalnie alarmujące” sprawiał wrażenie, że ma nadzieję na weekend w Sopocie. Chwilę później nastąpił powodziowy armagedon i musiał się wziąć do roboty. Jak to ktoś zgrabnie ujął na „X”, Donald Tusk walczy o polityczne życie.

Wiemy z wieloletnich doświadczeń, że nie jest łatwo zmusić Donalda Tuska do pracy. Właściwie łatwiej uznać sprawę za z góry straconą. Tym razem jednak Donald Tusk zrozumiał, że wobec tego co się dzieje jest to jego być albo nie być. Kosztowna to nauka, za którą trzeba było zapłacić nieznaną jak dotąd liczbą ofiar, zaginionych i prawdopodobnie miliardów strat materialnych, ale najwyraźniej skuteczna.

Machina PR

Potężna machina PR poszła w ruch. „Widziałem a własne oczy, że tak wysoki standard obejmuje to konkretne miejsce. Wszędzie tu dookoła Wrocławia to po prostu, mają na tyle mają możliwości technicznych, że stać ich co najwyżej na worki i piach. Więc worki, piach i podwyższają te wały. A tutaj całe wały są wyłożone folią i agrowłókniną. I z tego co mi wiadomo, to tylko tam są zrobione w ten sposób (…)” – mówił w wywiadzie dla Tysol.pl walczący z falą powodziową we Wrocławiu wolontariusz Piotr Przybysławski.

„Tak, to była pokazówka dla Tuska. Bo właśnie tam  go tam zawieziono, żeby mu pokazać, jak to wszystko sprawnie działa w mieście. A w innych miejscach we Wrocławiu, działają sami tylko wolontariusze, ze wsparciem OSP i WOT co najwyżej” – podkreślił Przybysławski.

Nigdy dotąd nie stosowaną w cywilizowanych krajach praktykę publicznych i transmitowanych w największych telewizjach (za wyjątkiem Telewizji Republika, co jest swego rodzaju zbrodnią odmowy dostępu do informacji dla jej być może zagrożonych utratą życia widzów) sztabów kryzysowych najlepiej opisał Jacek Żakowski w neo-TVP. „Tusk sięgnął po metodę putinowską, której się w demokracjach nie stosuje. No nie ma tak, że jak jest powódź w Stanach, to prezydent siedzi i ruga urzędników publicznie i to jest transmitowane. Tak nie ma w Niemczech, w Wielkiej Brytanii, we Francji, nigdzie. To jest typowo autorytarny model zarządzania” – zwrócił uwagę Żakowski za co spotkała go fala hejtu ze strony Silnych Razem. O Jacku Żakowskim można sądzić cokolwiek, ale tutaj ma rację.

Z jednej strony ma rację, ale z drugiej najwyraźniej jest to metoda skuteczna. Nie w sensie organizacyjnym, każdy kto próbował coś zorganizować wie, że upublicznienie procesu nie pomaga. Ale w sensie PR-owym skuteczna, skoro niewielka, ale jednak, większość Polaków uznała, że Tusk, który dezinfomował nt. stanu zagrożenia „radzi sobie z powodzią”. Do tego dochodzą seryjne próby „zmiany tematu” w przestrzeni publicznej, a to odgrzewane kotlety z aferą wizową, a to jakieś wyskoki Sikorskiego, a to bobry. A jeszcze szantaże emocjonalne wobec każdego kto ośmieli się skrytykować działania wodza…

Dlaczego?

Dlaczego to wszystko? Ano dlatego, że Tusk błyskawicznie zrozumiał, że nie może jechać na weekend do Sopotu, tylko musi zawalczyć o swoje polityczne życie. I można go nie lubić, ja go na przykład nie lubię, można go uważać za zdrajcę, który nie działa w interesie Polaków, ale on jak trzeba gryzie ziemię.

W tym czasie opozycja gryzie słone paluszki.

CEZARY KRYSZTOPA: Śmieszny i straszny

Jeden Tusk chyba wie po co polazł do neo-TVP, co mam wrażenie nie skończyło się jego wizerunkowym sukcesem. I ja nie wiem, ale trochę się domyślam.

Otóż wydaje mi się, że Donald Tusk idąc do neo-TVP chciał wywołać litość. Nie bardzo mu szło z wizerunkiem  lidera –  za dużo relacji mieszkańców zalanych terenów donoszących o chaosie i braku wsparcia – nie bardzo mu szło z wizerunkiem dobrego cara na tle złych bojarów – albo „lider uczestniczący”, albo „dobry car” – lud nie wpadł w zachwyt nad tym, że „przyjeżdża von der Leyen” – no to postanowił spróbować wziąć nas na litość.

Nieogolony

Nieogolony, w wymiętej koszulce, spocony. Prawie wizerunek umordowanego „kierownika”. Prawie, bo dopiero co lansował się w kurteczce za 7000 PLB i różowiutki „ocieplał sobie wizerunek” „zupką od Gosi”. No, ale trzeba przyznać charakteryzacja pierwsza klasa i może by i kogoś przekonał, w końcu adresatami są tutaj ci, którzy bardzo chcą mu wierzyć, ale pod warunkiem, że nie otwierałby twarzy.

Na swoje nieszczęście został zapytany o swoje słowa z 13 września o tym, że „prognozy nie są przesadnie alarmujące” i odpowiedział: – W piątek 13. nie było jeszcze mowy o powodzi w Polsce. Przygotowaliśmy działania sztabowe i kryzysowe z odpowiednim wyprzedzeniem. Gdybym słuchał się prognoz, które nie były przesadnie alarmujące, to być może uznałbym, że nie mamy się czym przejmować.

No nie jest to prawda. – Dzięki systemowi świadomości powodzi, w ramach systemu Copernicus, zapewniliśmy wczesne ostrzeganie zagrożonym obszarom od 10 września. Wysłaliśmy ponad 100 ostrzeżeń do władz w całym regionie do 13 września – mówił we środę w Parlamencie Europejskim komisarz UE ds. zarządzania kryzysowego Janez Lenarcic podczas debaty na temat fali powodzi w Europie Środkowej. Więcej, komunikat IMGW z 11 września również mówił o powodziach, a Czesi, których dramat dotknął wcześniej ostrzegali od tygodnia.

Bolesne dla obywateli

Dlaczego Tusk to sobie zrobił? Dlaczego idąc do fanatycznie wiernego sobie medium, a jakoś nie bardzo wierzę żeby pytania nie zostały wcześniej uzgodnione, postanowił skłamać w żywe oczy w sposób niesamowicie łatwy do weryfikacji? Mógł tego tematu w ogóle nie dotykać, w nawale kolejnych kłamstw, sztuczek i innych elementów polityki przykrywkowej, za chwilę zapewne mało kto by o tym jego bagatelizowaniu problemu z 13 września pamiętał. Myślę, że to dlatego, że jest żałosną namiastką samego siebie z lat 2007-2014. Namiastką, która nie potrafi przyjąć do wiadomości, że Polacy są już inni niż 10 lat temu, a szczelny, puchowy kordon medialny, którym był otoczony wtedy, nigdy już nie wróci.

Zabawne jest to, że to jest dokładnie ten sam Tusk, który dopiero co straszył nas „Norymbergą”, tym, że będzie łamał prawo, „demokracją walczącą” i siłami zewnętrznymi, które zrobią z nami porządek jeśli coś nam się nie będzie podobało. A straszne i bolesne dla obywateli, są niestety, katastrofalne dla ambitnego państwa w środku Europy, skutki zarządzania przez nieobliczalnego klauna.