Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Jakie „prezenty” niesie nam „wielkanocny” Tusk?

Zbliżają się najważniejsze dla katolików Święta Zmartwychwstania Pańskiego. Chciałbym Wam życzyć żeby były przynajmniej spokojne, ale obawiam się, że nie będą.

W tajemnicy Świąt Zmartwychwstania Pańskiego kryje się istota chrześcijaństwa. Symbol upadku, który staje się narzędziem i znakiem zwycięstwa. Porażki śmierci i triumfu życia. Nieustannej odnowy. O ile oczywiście ktoś stara się te znaczenia uchwycić. Tradycyjnie ci, dla których to okazja do lenistwa, intensywnej eksploatacji seriali i obżarstwa, pozostaną po wszystkim z wewnętrzną pustką i dodatkowymi kilogramami.

Podwyżki, przykrywki

Ostatnie lata przyzwyczaiły nas do tego, że przynajmniej czas świąteczny możemy spędzić spokojnie. Dziś, choć minęło tylko nieco ponad 100 dni rządu koalicji 13 grudnia, o spokój coraz trudniej. W czasie kiedy będziemy świętowali decyzją rządu Donalda Tuska wzrośnie VAT na żywność, niedługo później gargantuicznie wzrosną ceny energii elektrycznej. Wszystko to zapewne spowoduje wzrost inflacji. Agencja S&P już obniżyła prognozę wzrostu PKB dla Polski. Chyba mało kto spodziewa się poprawy swojej sytuacji.

Jakby tego było mało, nie od dzisiaj wiadomo, że modus operandi polityki prowadzonej przez Donalda Tuska, to tzw. „przemysł przykrywkowy”. To dlatego atak na media publiczne i PAP Tusk realizował mniej więcej w okresie Świąt Bożego Narodzenia. Chciał się rach ciach uwinąć, tak żeby zanim Polacy skończą świętować było po wszystkim. Nie wyszło, ale próbował. I spróbuje znowu.

„Prezenty” Tuska

Czy już podczas Świąt Wielkiej Nocy? Sadzę, że wysoko prawdopodobny jest najazd mających za nic prawo i konstytucję hunwejbinów Tuska na Trybunał Konstytucyjny, o którym mówi się już od dłuższego czasu. Mniej prawdopodobny (ze względu na możliwe międzynarodowe reperkusje), ale nie niemożliwy, jest najazd na Narodowy Bank Polski, gdzie leży potrzebne Niemcom polskie złoto. A może kolejne włamania do domów polityków, na przykładzie których brukselski szatniarz zechce pokazać, że „jemu wolno wszystko”?

Cokolwiek by się nie stalo, dla coraz bardziej „opiłowywanych” katolików Chrystus znów zmartwychwstanie i to jest najważniejsze. Chciałby, z tej okazji życzyć Wam spokojnych Świąt Zmartwychwstania Pańskiego, ale że mogłoby to zabrzmieć jak ponury żart, życzę nam wszystkim abyśmy w tym czasie odnaleźli nadzieję i siłę na marsz przez „ciekawe czasy”.

A jakie „prezenty” przyniesie nam „wielkanocny Tusk”? Nie mamy na to wpływu.

Rys. Cezary Krysztopa

O niezwykłym zjawisku, nie tylko fizycznym, pisze CEZARY KRYSZTOPA: Rozpad Adama Bodnara

Jednym z moich domowych zadań jest sprzątanie tarasu. Jest to ten rodzaj pracy fizycznej, który pozwala poświęcić się rozmyślaniom i podczas której przychodzą mi do głowy rzeczy, które nie mają mi czasu i okazji przyjść do głowy w innych okolicznościach.

Na przykład do mycia tarasu używam szmaty, która była kiedyś kawałkiem śnieżnobiałego prześcieradła. Mając w pamięci jego chwalebną przeszłość, czuję się wręcz skrępowany jego obecnym upadkiem. A i on sprawia wrażenie, jakby szansa na swego rodzaju drugie życie jaką mu daliśmy, nie do końca licowała z jego wyobrażeniem na własny temat.

Nie mam pojęcia

Naprawdę nie mam zielonego pojęcia dlaczego przy tej czynności i w tym kontekście przychodzi mi zaraz do głowy przypadek Adama Bodnara i rozważania na temat jego utylitarnych właściwości jakby idealnie dopasowanych do potrzeb Donalda Tuska.

Był sobie oto człowiek który budował się w środowiskach liberalno-lewicowych jako autorytet. W sumie, trzeba mu oddać, że również poza tymi środowiskami dysponował pewnym kapitałem poważania, jako do cna przeżarty progresywnymi ideologiami, ale raczej szczery w swoich przekonaniach. Miał pełną twarz praworządności i konstytucji. Ba, był wymieniany jako poważny kandydat na prezydenta.

Co musiał mu zrobić Donald Tusk, że znalazł się tam gdzie jest teraz? Ministerialne pieniądze nie wydają się tu być wystarczającą odpowiedzią. Szantażował go jakimiś straszliwymi kompromatami? Obiecał mu jakieś złote góry? Zaczarował go jak kobra? Nie mam zielonego pojęcia. Dość, że kiedy widziałem go na nagraniu, przyłapanego przez zastępcę Prokuratora Generalnego Roberta Hernanda, na którym widać jak nieporadnie usiłuje podeprzeć się poleceniami Tuska, który w innym miejscu i czasie się od niego odcinał, sprawia wrażenie człowieka złamanego, który niczym zbity mops, najchętniej schowałby się pod najbliższy stołek.

Rozpad Bodnara

Wyliczanie bezprawnych działań Bodnara, które w absolutnie groteskowym świetle stawiają jego wizerunek „aŁtoryteta praworządności” jest zbyt łatwe, zresztą jego usiłowanie zarządzania komunikatami, oparte wyłącznie na histerii nadzwyczajnej kasty kwestionowanie statusu sędziów, kwestionowanie skuteczności powołania Prokuratora Krajowego, jakieś próby włamania do jego gabinetu, czy ostatecznie cyrk z rzekomym powołaniem nowego Prokuratora Krajowego, do którego powołania potrzebny jest, wyraźnie zapisany w prawie, udział Prezydenta, który udziału w tym nie wziął, lepiej opisują prawniczy eksperci. Mnie bardziej zastanawia, co za „wybitny prawnik” z Bodnara, skoro nie zauważył, że, jak zwraca uwagę mec. Bartosz Lewandowski , skoro według „projektu” ministerstwa sprawiedliwości mają być zakwestionowane wyroki Trybunału Konstytucyjnego, w podejmowaniu których uczestniczyli sędziowie Mariusz Muszyński, Justyn Piskorski czy Jarosław Wyrembak, to „Adam Bodnar przestaje być ministrem sprawiedliwości i ponownie wraca na urząd RPO, bowiem… wyrok w sprawie K 20/20, w którym TK stwierdził niemożliwość „przedłużania” kadencji RPO „w nieskończoność”, jest nieważny”. Ten człowiek rozpada się nie tylko w sensie wizerunkowym czy moralnym, ale również intelektualnym i logicznym.

Obserwacja tego zjawiska mogłaby być na swój przewrotny sposób, zabawna, gdyby nie fakt, że „praworządny aŁtorytet” Bodnar w jakimś sensie otwiera drzwi do piekła i jeśli nie zakłada, że będzie rządził wiecznie, to powinien się liczyć z tym, że któryś z następnych ministrów sprawiedliwości, po prostu wsadzi go do pier.la, by dać sobie czas na szukanie podstawy prawnej.

Rys. Cezary Krysztopa

Kto po nas pozostanie? Zastanawia się nad tym CEZARY KRYSZTOPA: Przedostatnie pokolenie

W naszych  czasach łatwo o konstatację, że żyjemy we śnie pijanego idioty. Stałe świata, który znaliśmy są kwestionowane, a układ nowych jest wręcz wewnętrznie sprzeczny i nielogiczny.

Jednym z nośników nowego „bezładu” wydaje się być młodzież. To młodych ludzi widzimy jako niszczących dzieła sztuki, przyklejających się do asfaltu, entuzjastycznie się kastrujących, to oni są najczęściej bezpośrednimi wykonawcami wyroków szalejącej na Zachodzie „rewolucji”. I to ich łatwo postrzegać jako jej istotę.

Automaty ze światopoglądami

Wydaje mi się jednak, że to wniosek zbyt łatwy. Ich postawy są w istocie konsekwencją tego co my jako „dorośli” zrobiliśmy. A właściwie tego, czego nie zrobiliśmy. A zapędzeni w świecie swoich ambicji, szybkiego rozwoju, sukcesu, zapomnieliśmy ich wychować. Cóż zatem dziwnego w tym, że pozbawieni naturalnych wzorców, zwrócili się ku tym, którzy pod naszą nieobecność ich „wychowali”? Grubych misiów tego świata, którzy porozstawiali kolorowe automaty z gotowymi „światopoglądami” opakowanymi w kolorowe papierki. Tych, którzy pod naszą nieobecność dali młodzieży to, czego przecież każda młodzież od początku ludzkości poszukuje. Buntu, lub w tym przypadku raczej pozoru buntu.

Kwestionowanie zastanych autorytetów jest naturalnym elementem procesu rozwoju. Metodą samookreślenia, w którą wpisane są poszukiwania i eksperymenty, ale również błędy i pogubienie. Przyjmuje różne formy, które w procesie doroślenia ulegają weryfikacji, ale pozostawiają umiejętność samodzielnego określenia punktów widzenia. Pod warunkiem wszakże, że jest procesem naturalnym.

Tymczasem wobec naszej wychowawczej abdykacji procesem naturalnym być przestało. Mający głęboko złe intencje inżynierowie społeczni zbudowali świat, w którym synowie milicjantów, swego czas odrzucani jako nieautentyczni przez publiczność Jarocina, zostają kapłanami rzekomego „buntu”, a najwyższą formą „kontestacji” wydaje się płynięcie w nurcie uregulowanym potężnymi pieniędzmi obrzydliwie bogatych i wyzutych z wszelkiego dobra koncernów. Komuś kto patrzy na to z boku nie mieści się w głowie jak „kontestacją” może być przymusowa unifikacja pod karą wykluczenia. A jednak takie, dość powszechne, wrażenie udało się uzyskać.

To nie wina młodzieży

Nie, to nie młodzież jest tu winna. Młodzież jest tutaj ofiarą eksperymentu, który się na niej przeprowadza przy użyciu niewyobrażalnych środków. Także naszej indolencji i naszej abdykacji z roli jej „wychowawców”. Tak więc poczucie wyższości wydaje mi się tutaj nie na miejscu, choć przyznaję, że i mnie się często udziela.

Prawdziwymi winnymi są tutaj inżynierowie społeczni robiący dzieciakom wodę z mózgu, choć i ta świadomość nie powinna nas zwalniać z obowiązku szukania winy w sobie. Jak również, a może przede wszystkim działania, tak aby pokolenie obecnej młodzieży, nie stało się rzeczywiście ostatnim pokoleniem świadomym swojej ludzkiej odrębności i suwerenności.

 

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Potęga miłości Donalda Tuska

Uwielbiam, kiedy Donald Tusk mówi o miłości i szacunku. Zawsze się wtedy strasznie wzruszam. Nie ma nic bardziej ujmującego niż słowa miłości w ustach silnego mężczyzny, męża stanu.

– Miłość jest silniejsza od nienawiści (…) Umiejętność przełożenia na życie publiczne miłości, którą przeżywamy w naszym życiu rodzinnym, to coś, o czym wiemy i o czym nie musimy debatować, że to łączy wszystkich przyzwoitych ludzi, że umieć kochać to znaczy także umieć robić dobrą politykę. Że jeśli ktoś nie potrafi kochać, to będzie gotował bardzo dużo nieszczęścia ludziom, szczególnie wtedy, kiedy ma tak dużo władzy (…) My też wierzymy – i to praktykujemy na co dzień w Koalicji Obywatelskiej – że szacunek jest silniejszy od pogardy

– mówił na przykład Donald Tusk na konwencji partii Barbary Nowackiej Inicjatywa Polska.

Miłość

– Kpią z mojej „polityki miłości”, a ja radzę wystrzegać się ludzi, których jedyną miłością jest władza. Niekochanych i niepotrafiących kochać.

– skarżył się w kampanii wyborczej publikując nagranie z dwiema całującymi go małymi dziewczynkami, prawdopodobnie wnuczkami.

– Ja tego nie rozumiem, bo przecież co jest dziwnego, przecież ta miłość to nie mówimy tylko o relacjach między ludźmi, przecież jakże często mówimy o miłości do ojczyzny. Ja kocham moją ojczyznę Polskę bez pamięci. Nie wyobrażam sobie polityki bez miłości.

– mówił jeszcze podczas swojego expose.

Potęga miłości

No, ale nie może tak być, że miłość pozbawiona jest siły. Wtedy mogłoby powstać wrażenie słabości. Zapewne dlatego wczoraj miłość Donalda Tuska dała odczuć swoją potęgę protestującym rolnikom i wspierającym ich członkom Solidarności.

Zaczęło się od okazania miłości i szacunku delegacji protestujących pod Kancelarią Prezesa Rady Ministrów rolników, która chciała złożyć pismo na ręce Pana Premiera. Pan Premier, choć niektórzy z protestujących twierdzili, że widzą go w oknie Kancelarii, w naturalny sposób nie znalazł czasu, a po odbiór pisma wysłał dwie urzędniczki niższego szczebla, które odebrały od rolników pismo w przedsionku budynku.

Nie zabrakło również uwiecznionych na nagraniach dostępnych w sieci, wyrazów miłości dostarczanych przez policjantów protestującym pod postacią kostki brukowej. Jakby tego było mało, w tej samej sieci można znaleźć również akty miłości Donalda Tuska wobec zatrzymanego młodego rolnika z tętniakiem, którego szuka przerażona rodzina, czy uwieczniony na słynnym już nagraniu szturm miłości wobec spokojnie zachowującego się mężczyzny z biało-czerwoną flagą. Jak również poruszające obrazy człowieka, który podczas interwencji policji dostaje ataku epilepsji. I wiele innych. Doprawdy trudno o lepsze dowody na potęgę miłości szefa Platformy Obywatelskiej.

Wzruszenie odbiera głos.

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Konstytucja płacze nad Szymonem Hołownią

Dzięki pomocy sztucznej inteligencji, wybaczcie nie jestem tu ekspertem albo już można albo niebawem będzie można wytworzyć obraz i dźwięk nie do odróżnienia od oryginalnego nagrania. Oczywiście niesie to ze sobą wiele zagrożeń, w tym związanych z fałszerstwami wyborczymi, ale dla niektórych mogłoby się okazać szansą.

Dr Rafał Brzeski opisał na łamach Tysol.pl, jak już dzisiaj wygenerowane przez sztuczną inteligencję dźwięki i obrazy, wpływają na preferencje wyborcze. Opisał między innymi przypadek jednego ze stanów USA, gdzie chętnych do wzięcia udziału w republikańskich prawyborach demobilizowały masowe połączenia telefoniczne z wygenerowanym przez AI głosem Joe Bidena. Czy inny przypadek z Indonezji, gdzie wygenerowany przez sztuczną inteligencję obraz miał w kampanii wyborczej ocieplić wizerunek ministra obrony.

Przypadek Hołowni

Jako laikowi, wydaje mi się jednak, że skoro na tych, wygenerowanych przez AI filmach, które widziałem, widać było jednak pewną sztuczność, to chyba jednak technologia „wymaga” tu pewnego dopracowania. Oczywiście nie wykluczam, że powstały również filmy, których nie widziałem i które dowodzą, że obraz wygenerowany sztucznie nie odbiega jakością od obrazu prawdziwego.

Jednak o tym, że przynajmniej my tu w Polsce na tym etapie nie jesteśmy, świadczy przypadek Szymona Hołowni. Oto bowiem, przed wyborami, na bazie tefauenowskiego wesołka (piszę „wesołka” przez grzeczność, ponieważ w gruncie rzeczy jego typ „humoru” wywołuje u mnie raczej zażenowanie graniczące z bólem zębów), zbudowano niemalże wizerunek męża stanu, takiego fajnpolackiego, ale jednak męża stanu. Wykształconego (o czym mają świadczyć okulary), praworządnego (ostatecznie nad konstytucją nawet płakał) i rozsądnego.

A mogło być tak pięknie

A tymczasem od czasu, kiedy został wybrany marszałkiem Sejmu nie bardzo wiadomo czy się z niego śmiać czy nad nim płakać. W ciągu kilku tygodni Szymon Hołownia stał się jednym z głównych „Rympałków” Donalda Tuska, który zabrnął tak daleko w bezprawne działania wobec Kamińskiego i Wąsika, w tym łamanie prezydenckiego, zapisanego w Konstytucji, prawa łaski, że teraz to konstytucja płacze nad Hołownią. Złe pisowskie barierki „oddzielające Sejm od społeczeństwa” zastąpił uśmiechniętymi barierkami łączącymi Sejm ze społeczeństwem. A jakby nie było mu dosyć śmieszności, zagroził publicznie wdeptaniem Putina w ziemię.

Nie wiem jak i czym Szymon Hołownia chce Putina wdeptywać (tym bardziej, że jego koalicyjni koledzy zdecydowali o zmniejszeniu nakładów na polską armię), ale wydaje mi się, że gdyby technologia sztucznej inteligencji była już wystarczająco zaawansowana, Marszałek Sejmu miałby szansę na utrzymanie swojego wizerunku, a my nie bylibyśmy narażeni na nieprzyjemne dysonanse poznawcze. W takim wypadku prawdziwy Hołownia w zasadzie nie byłby potrzebny. Ot, przed wyborami puszczałoby się odpowiednie, wygenerowane przez AI, przedwyborcze słodkie gaworzenie, a po wyborach kompatybilne z nim odrobinę poważniejsze pustosłowie.

A tak, cóż, mamy to co mamy.

Rys. Cezary Krysztopa

Apel i analiza CEZAREGO KRYSZTOPY: Do sąsiadów Ukraińców

Jestem zwyczajnym Polakiem, jednym z wielu. Nie mam odwagi żeby przypisać sobie prawo do mówienia za innych, mogę mówić za siebie, ale wydaje mi się, że na tle innych historii, moja jest na tyle podobna, że można w jakimś stopniu założyć, że wielu z nas myśli podobnie. Tym bardziej, że mam wrażenie, że jakoś nikt nie jest zainteresowany tłumaczeniem Ukraińcom czy światu motywacji Polaków, więc może ja spróbuję.

Tuż po wybuchu inwazji Rosji na Ukrainę 24 lutego 2022 (w wojnie, która trwa przecież już od 2014) byłem w szoku. Pomimo licznych oznak nadchodzącego kataklizmu, nie dopuszczałem do siebie myśli, że za mojego życia Rosja się na to poważy. Ale się poważyła. Jak wielu innych Polaków zrobiłem co mogłem. Mieszkanie po Babci wynajęliśmy uciekającym przed wojną Ukrainkom (płakały mi na ramieniu kiedy mówiłem im po rosyjsku – inaczej nie umiałem – „wy doma, nie ispugajties, wy doma”). Razem z Synami jeździliśmy na Dworzec Zachodni i Wschodni w Warszawie wozić jedzenie uchodźcom, a w Redakcji Tygodnika Solidarność urządziliśmy punkt zbierania ubrań, żywności i niezbędnych sprzętów, które na bieżąco odbierali goszczący u nas goście.

Pomoc

Moje państwo podjęło jeszcze większy wysiłek, na Ukrainę pojechały setki czołgów, wozów opancerzonych, moździerze, myśliwce, karabiny, śmigłowce, rakiety, potężne generatory, Starlinki i pewnie wiele rzeczy, do których rząd się nawet przed Polakami nie przyznał. Polska podjęła ogromny wysiłek finansowy w zakresie utrzymania ukraińskich uchodźców, w czym „proimigracyjna” przecież Unia Europejska nie pomogła Polsce prawie wcale. Dla UE ważni byli imigranci zarobkowi z Afryki, a nie prawdziwi uchodźcy wojenni z Ukrainy. Ten ogromny wysiłek Polska poniosła samotnie. Dlatego uważam, że rację mają ci ukraińscy politycy, którzy mówili, że „bez Polski Ukraina by nie przetrwała”.

Oczywiście mieliśmy w tym również interes. Lepiej Putina zatrzymywać na Dnieprze niż na Bugu, a tym bardziej na Wiśle. Ale jednak, jak to się mówi „bliższa koszula ciału”, nie wydaje mi się żeby Niemcy zrobili dla Polaków to co Polacy zrobili dla Ukraińców. Za to wydaje mi się, że Ukraińcy mają ogromne szczęście, że ich sąsiadem jest Polska, a nie Niemcy. Pamiętacie Szanowni Ukraińcy jak Was Niemcy, ówcześni „strategiczni partnerzy” i obecni „wielcy przyjaciele Ukrainy” potraktowali? Pamiętacie jak mówili Waszym dyplomatom, że ‘nie ma sensu Wam pomagać”? Jak miesiącami wysyłali Wam „5 tysięcy hełmów”, które okazały się kaskami budowlanymi? Przecież to była ta sama administracja Olafa Scholza, która obecnie kłamie na temat pomocy Ukrainie kilkukrotnie zawyżając jej wartość i wielokrotnie nie dotrzymując słowa. Czy jakiekolwiek państwo w historii zrobiło coś takiego jak Polska zrobiła Ukrainie, kiedykolwiek w historii? Czy w takiej sytuacji można by oczekiwać pewnej wdzięczności?

A co Polska otrzymała w zamian (nie twierdzę, ze od Ukraińców, myślę, że ci są tak samo okłamywani przez ukraińskojęzyczne media na Ukrainie jak Polacy przez polskojęzyczne w Polsce, mam na myśli ukraińskie władze) po tym jak skończyły się Jej „prezenty’? Wasz prezydent, Wołodymyr Zełenski nawet nie kiwnął Palcem żeby zezwolić Polakom na ekshumacje ofiar Rzezi Wołyńskiej, choć nie kosztowałoby go to nic, tylko świstek papieru. Nie zrobił tego ani w rocznicę w 2022 roku, ani w 2023 i nie zrobi tego w 2024. Za to oskarżył Polskę o prorosyjskie motywacje na forum ONZ i w sporym stopniu, uderzając tym samym w narrację PiS o bezwzględnej pomocy Ukrainie, pomógł osadzić w Warszawie człowieka Berlina, Donalda Tuska, którego zadaniem, oczywiście moim skromnym, szarym zdaniem, jest możliwe ograniczenie samodzielności Polski i demontaż jej ewentualnych przewag konkurencyjnych wobec Niemiec (nie jest również żadnym „przyjacielem Ukrainy”, sprawdźcie kiedy po raz pierwszy po inwazji Ukrainę odwiedził). Zapewne się tego ze swoich ukraińskojęzycznych mediów nie dowiecie, ale tak jak Zełenski był w Polsce długo bohaterem, tak dziś sięga niewiele powyżej zera.

Desperacja rolników

Czytam na Waszych forach i w Waszych mediach jak wyklinacie polskich rolników od czci i wiary. Wielu z tych rolników również Wam pomagało. A zadajecie sobie pytanie co nimi kieruje? Dlaczego protestują? Zadaliście sobie pytanie dlaczego rolnicy protestują w całej Europie? Może warto żebyście spróbowali to zrozumieć? Otóż Unia Europejska, do której tak bardzo chcecie wstąpić (ja  tego nie neguję, rozumiem, że macie prawo i swoje powody), w jakimś sensie oszalała i dla realizacji obłąkanych klimatycznych pomysłów jest gotowa zniszczyć rolnictwo w całej Europie. W sensie klimatycznym niczego to nie zmieni, ponieważ Europejczycy nadal będą musieli jeść, tylko żywność dla nich nie ma być produkowana na terenie Europy, ale w Ameryce Południowej i na Ukrainie. W ogólnym bilansie emisji gazów, biorąc pod uwagę wyśrubowane europejskie normy i wydłużenie tras dostaw, sytuacja zapewne nawet się klimatycznie pogorszy. A piszę, że „oszalała w jakimś sensie”, ponieważ akurat (co za przypadek!) sprawa wygląda całkiem racjonalnie z punktu widzenia Niemiec, które same nie mają jakiegoś szczególnie potężnego rolnictwa, ale chętnie w zamian za żywność sprzedadzą do Ameryki Południowej swoje samochody i w zamian za zniszczenie np. polskiego rolnictwa (z punktu widzenia Niemiec świetny interes, jak za darmo), przekupią wpływowe koncerny rolne pasożytujące na Ukrainie, które z kolei, tu uważajcie, będą stanowiły silne proniemieckie lobby w nadchodzącej presji na „pokój” z Rosją.

Rozumiecie ten mechanizm? Wiem, że nie i to nie dlatego, że jesteście „głupi”, tylko dlatego, że ze swoich ukraińskojęzycznych mediów się tego nie dowiecie. Mówi się Wam, że „Polacy wysypują ukraińskie święte zboże”, nie powinni wysypywać, nie uważam żeby to była właściwa forma protestu, ale to nie jest „ukraińskie zboże”. To jest waluta gigantycznych koncernów, które eksploatują Ukrainę i zdaje się nawet nieszczególnie płaca podatki do jej budżetu. Zdecydowana większość nie jest ukraińska, a nawet ciężko określić jakiej są narodowości, to międzynarodowe potężne pasożyty, które wykorzystują słabość państwa ukraińskiego. A teraz są ugłaskiwane przez Niemcy obietnicą zniszczenia europejskiego rolnictwa i zwiększenia bajońskich zysków, bo przecież bardziej opłaca im się sprzedawać w Europie niż w Afryce.

Rolniczy problem

Tyle że jest pewien problem, bo europejscy, w tym polscy rolnicy, nie chcą się na to zgodzić. Wyobraźcie sobie, ze inwestując latami w swoje gospodarstwa, rozwijali je zaciągając milionowe kredyty żeby się dostosować do wyśrubowanych europejskich norm. Mają pozwolić to zniszczyć? Wy byście pozwolili? Zresztą nie chodzi przecież tylko o ich partykularny interes. Chodzi również o nasze bezpieczeństwo żywnościowe. Widzieliście jak podczas pandemii zerwane zostały światowe łańcuchy dostaw? Widzieliście jak wyglądała „solidarność europejska”, kiedy to państwa, w czym chyba, co za przypadek, przodowały Niemcy, kradły sobie nawzajem transporty środków medycznych? A jeśli Rosja, co nie daj Boże, napadnie na Polskę pozbawioną własnego rolnictwa, to czy Polska może liczyć na przychylność Niemców w zakresie transportu żywności przez ich terytorium (pamiętacie jeszcze jak transporty dla Ukrainy musiały omijać terytorium Niemiec?), czy może lepiej tego nie sprawdzać?

Przyjrzyjcie się też proszę swoim rządzącym. Czy naprawdę tak jak usiłują przedstawić, „starają się z Polską dogadać’, czy też może w ich interesie jest eskalacja konfliktu? Czy wobec porażek militarnych nie potrzebują zwrócenia uwagi na inny „front”, na którym używają swoich europejskich (a de facto niemieckich) przyjaciół do „dyscyplinowania” Polski. Czy ogłoszona w świetle kamer propozycja Zełenskiego, który oficjalnie wzywa do rozmowy Andrzeja Dudę i Donalda Tuska, ale nieoficjalnie też nieustanie łajająca Polskę Ursulę von der Leyen, na pewno jest szczera? Z kim tak naprawdę chce rozmawiać?

Spróbujcie zrozumieć

Prawdopodobnie okienko możliwości „wielkiej miłości polsko-ukraińskiej’ już się zamknęło i dalibóg, nie mam takiego przekonania, że z winy Polaków. Nie mam również przekonania, że z winy większości Ukraińców. Ot, daliśmy się rozegrać Niemcom jak dzieci, nie pierwszy raz w historii. Trochę szkoda, bo razem mogliśmy naprawdę zbudować coś samodzielnego. A tak, my walczymy o suwerenność, a Wy o przetrwanie. Postawiliście znów na Niemcy i  w moim najgłębszym przekonaniu, znów się na tym „przejedziecie”, ale cóż, ja Wam przyjaciół nie będę wybierał, gdybym miał dziś ponownie przyjąć czy nakarmić ukraińskich uchodźców ponownie bym to zrobił, podobnie jak wielu rolników jak sądzę. I choć mam wielką ochotę napisać „my”, to postaram się trzymać konwencji mówienia za siebie – Ja życzę Wam, bo uważam, że swoją dzielną walką udowodniliście, że macie do tego absolutne prawo, utrzymania niepodległej, wolnej Ukrainy, zwycięstwa nad kremlowskim imperium zła i tego żebyśmy pozostali sąsiadami. Wygrajcie tę wojnę, albo chociaż przetrwajcie.

A żebyśmy mogli być sąsiadami żyjącymi w zgodzie, czy choćby ze sobą rozmawiającymi, wyjdźcie proszę z bańki informacyjnej ukraińskojęzycznych mediów (my również staramy się wychodzić z baniek informacyjnych należących do obcych koncernów mediów polskojęzycznych) i spróbujcie zrozumieć. Polscy rolnicy, czy szerzej europejscy rolnicy mają powody żeby protestować, a wręcz mają powody do desperacji. Głupie banery – naprawdę dziwne jak na polskie warunki, moja rodzina to w większości rolnicy i naprawdę wiem co mówię, to karygodne, ale w istocie wobec strategicznej istoty problemu – to didaskalia. Polska oddała Wam co mogła, ale rolnictwa oddać nie może.

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Kogo słucha Donald Tusk?

Mówi się, że Donald Tusk zatracił słuch społeczny. Oczywiście nie wiem jak jest w istocie, ale wydaje mi się, że nie tyle zatracił, co słucha innego społeczeństwa niż się z pozoru wydaje.

No bo i rzeczywiście. Gdzie ucha nie przyłożyć, tam rządowa rzeczywistość skrzeczy. Koalicja 13 grudnia pod wodzą Donalda Tuska prawie od chwili kiedy przejęła stery, brutalnie przeczy wszystkim rzekomym ideałom, z którymi szła do władzy. W jej ramach ideały demokracji reprezentują łyse pały, które na rozkaz ministra ppłk Rympałka napadły na media publiczne, a ideały demokracji włamanie do gabinetu Prokuratora Krajowego Dariusza Barskiego. W kolejce stoją zapowiedzi napaści na Trybunał Konstytucyjny i Narodowy Bank Polski. Trudno nie zauważyć, że co bardziej przytomni dotychczasowi stronnicy „demokratów”, znajdują się co najmniej w pewnej konfuzji.

Życie jest gdzie indziej

To samo w kwestii inwestycji strategicznych, których symbolem jest CPK. Liczne sondaże wskazują na to, że większość Polaków popiera ich realizację, nawet. w ostatnim sondażu dla sorosowskiej Rzeczpospolitej na pytanie „Czy rząd Donalda Tuska powinien kontynuować zapoczątkowaną przez PiS budowę Centralnego Portu Komunikacyjnego?” – 36,1% respondentów odpowiedziało „zdecydowanie tak”, 22,1 „raczej tak”, 15,2% „zdecydowanie nie”, 8,0% „raczej nie”, a 18,6% „nie wiem”. Mało tego, w badaniu poparcia dla CPK w poszczególnych elektoratach, wcale nie przoduje elektorat PiS, który owszem wynik ma tu wysoki – 76%, ale najwyższym wynikiem może się tu „pochwalić” elektorat Trzeciej Drogi – 85%. W tym samym czasie Tusk z koleżkami, bawią się w prymitywne i oznaczone na „X” specjalnymi „notkami społeczności” kłamstwa i obrażanie i imputowanie „brania pieniędzy” przez najbardziej aktywnych, jakby celowo zamykali się w wizerunkowej, coraz bardziej ciasnej, pułapce.

A cała ta historia z „rozliczeniami”? Świeżo wyleczony immunitetem z omdlenia Giertych, szalejący w mediach społecznościowych i polskojęzycznych, grozi wszystkim dookoła. Trzydzieści osiem sejmowych komisji ds. „rozliczenia pisowców” przekrzykuje się nawzajem walcząc o uwagę, podczas gdy, odnoszę wrażenie, że coraz mniej kogokolwiek obchodzą. Owszem, obsługują najbardziej tępy, krwiożerczy elektorat spod znaku ośmiu gwiazdek, ale życie w co raz większym stopniu jest tak naprawdę zupełnie gdzie indziej, gdzie indziej są nawet niektórzy ośmiogwiazdkowcy.

Zasada Popiołka

Tak mi się wydaje, że najlepszym kluczem do zrozumienia dlaczego Tusk robi to co robi, może być bodaj najbardziej znana wypowiedź znanego z „ośmiogwiazdkowych fascynacji” prawnika z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Śląskiego, prof. Wojciecha Popiołka, którego Koalicja 13 grudnia zrobiła szefem Rady Nadzorczej Orlenu, który na jednym z konwentykli, raczył by stwierdzić, że to nie wyborcy są suwerenem. Ja tam może prawnikiem nie jestem, ale z Konstytucji zdaje się wynika co innego. Popiołek, typowy przedstawiciel prawniczej, przekonanej o swoich nadprzyrodzonych właściwościach, kasty, miał na myśli to, że „suwerenem są wartości znajdujące się w prawie”, których ucieleśnianiem są oczywiście Popiołek z kolegami prawnikami, ale ja tak sobie myślę, że dla Tuska wyborcy mogą być suwerenem, ale musi tu chodzić o wyborców zupełnie innego państwa niż Polska. Bo rzeczywiście, polscy wyborcy jakby interesowali go coraz mniej.

Dlaczego? Nie wiem, ale przychodzą mi do głowy dwie odpowiedzi. Jedna trochę bardziej optymistyczna, w ramach której Tusk już szykuje sobie jakieś ciepłe gniazdko w Brukseli i poparcie Polaków do niczego mu niepotrzebne. Ot, zostawi znowu swoich wyznawców jak ostatnich frajerów, na przykład z Hennig-Kloską i Hołownią, tak jak kiedyś zostawił ich z Kopacz i Komorowskim. Jest to wersja bardziej optymistyczna, ponieważ oznacza, że pomimo strat będzie co odbudowywać.

Druga jest mniej optymistyczna. Być może Tusk ukrywa coś jeszcze lepiej niż ukrywał, że zgodził się na przymusową relokację imigrantów i nowe europejskie podatki i zgodził się, lub ma zamiar się zgodzić na takie rozwiązania w nowym Związku Socjalistycznych Republik Europejskich, w których opinia Polaków nie ma już znaczenia, ponieważ niewiele od niech zależy. W takim wypadku, może już nie być czego odbudowywać, a przynajmniej, biorąc pod uwagę, że historia nigdy się nie kończy, przez jakiś, być może dłuższy, czas.

Kto rozbije bank?

Pozostaje pytanie – Dlaczego, skoro nie dba o poparcie Polaków, to sondaże wskazują wzrost poparcia dla Tuska i jego kamaryli? Zakładając, że wyniki sondaży w ogóle są cokolwiek warte, myślę, ze dzieje się tak dlatego, że wyborcy nie mają żadnej alternatywy, bo dla ewentualnych sierot, np. z Trzeciej Drogi, myślę, że alternatywą nie jest „spotkajmy się na ulicy”, potrzeba pozytywnej spójnej i wiarygodnej oferty na zasadzie „tamci to chaos, a my to ład”. Problem w tym, że obie główne partie na scenie politycznej, sprawiają wrażenie zamkniętych w paradygmacie „polaryzacji”, co determinuje ich działania i w jakimś sensie upodabnia.

Nie wiem jak będzie jutro, ale na dziś wydaje mi się, że polityczny bank rozbije ten, kto pierwszy znajdzie klucz do wyjścia z tego zaklętego kręgu.

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Tusk zrobi wszystko, żeby zaorać CPK

Jakże Polakami się czasem łatwo rozczarować. I jakże się czasem łatwo zachwycić. Polacy w ostatnich wyborach parlamentarnych wybrali głupio. Nie to żebym komuś odbierał prawo wyboru, absolutnie nie. Natomiast, biorąc pod uwagę to, że wbrew temu co się wydaje Tuskowi, Platforma nie wygrała wyborów.

O tym kto rządzi zdecydowali ci, którzy nie szukali Platformy, a wybrali nomen omen – Trzecią Drogę. Wybrali Trzecią Drogę, a i tak dostali Platformę i to w wersji ze snu pijanego idioty. Uważam to za głupie, ponieważ od zawsze wiadomo było, że tak będzie, a alternatywa jest pozorna. Dlatego doskonale rozumiem tych, którzy są swoimi współziomkami rozczarowani.

Potrzeba wizji

Natomiast nie afiszuję się z tym uczuciem i nie rozbudowuję go w sobie, ponieważ uważam je za kompletnie jałowe i bezproduktywne. Wolę skupić się na myśleniu o tym, co z tym fantem zrobić. Nie ogłaszać „końca Polski”, nie opuszczać rąk i nie mówić, że „nic nie ma już sensu”. Nie mogę sobie na to pozwolić, mam dzieci, muszę zostawić im lepszy świat. Wolę się skupić na analizie przyczyn tego stanu rzeczy i pomysłach na wyjście z trudnej sytuacji. Co najwyżej powyzłośliwiam się w ramach rysunku. A nie jestem partią polityczną, mnie wolno, partii politycznej nie. Partia polityczna obrażona na potencjalny elektorat, to raczej partia pozbawiona widoków na przyszłość.

Za to od iluś miesięcy, a może już i lat, mówię i piszę o potrzebie wielkiej wizji, która porwałaby Polaków zniechęconych wyjałowionym do cna mechanizmem starcia dwóch wielkich bloków politycznych. Nie to żebym był zwolennikiem poszukiwania mitycznego „centrum”, co to to nie, inaczej, uważam, że polityczną pulę zgarnie ktoś, kto roztoczy przed wygłodniałymi sukcesu Polakami, wielką wizję rozwoju Polski, która łączyłaby różne elektoraty. Wydawało mi się, że tematy i główne osie narzucają się, wobec potencjałów i stojących przed Polską zagrożeń, same.  Jednak, powiem szczerze, czułem się w jałowości tych nawoływań, coraz bardziej zgorzkniały.

#TakDlaCPK

Okazało się jednak, że w zamyśle Pana Boga, była to tylko rozgrzewka przed zachwytem, w jaki wpadłem nad Polakami w ostatnim czasie. Oto dzięki uporowi i waleczności grupy młodych ekspertów, takich jak Andrzej Banucha, Marian Baczal, Maciej Wilk, Szymon Janus i inni (niech mi wybaczą, że wszystkich nie wymieniłem), rozwinął się ruch #TakDlaCPK. Samo CPK jest tu raczej symbolem wszystkich prorozwojowych inwestycji strategicznych, zapoczątkowanych przez poprzedni rząd, a, jak wszystko na to wskazuje, przeznczonych przez nowy, zdający się bardziej pilnować interesów niemieckich niż polskich, do zamknięcia. Pomimo wytężonych wysiłków propagandy, która usiłuje wcisnąć koncepcje rozwoju Polski na najbliższe lata w „pisowskie buty”, co ma „ułatwić ich pacyfikację”, powyższe idee zaczęły łączyć ludzi absolutnie różnych środowisk. Począwszy od narodowców, poprzez pisowców, zwolenników Hołowni, a skończywszy na najbardziej zajadłych zwolennikach Platformy i Donalda Tuska (z ruchem „Ośmiu Gwiazd” włącznie).

Czy to rozwiązuje problemy między nami? No jasne, że nie. Chyba nikt o zdrowych zmysłach nie uwierzy w to, że stanę się zwolennikiem aborcji, czy ideologii LGBT, z inną zwolenniczką #TakDlaCPK, poseł Partii Razem Pauliną Matysiak, dzieli mnie prawie wszystko. Ale jeśli jesteśmy w stanie zgodzić się w kwestii istotnych gospodarczych i geopolitycznych interesów kraju, w którym mieszkamy, to w jakimś sensie zdajemy obywatelski egzamin. Być może nie jesteśmy tylko tłuszczą przeznaczoną do zmielenia i spożycia przez zbiorowo mądrzejszych od nas, ale dajemy sobie prawo do zbiorowego poczucia ambicji i prawo do przyszłości. Być może nie musimy prowadzić ani zimnej, ani gorącej wojny domowej, co dla naszych wrogów, nie jest najlepszą wiadomością.

Tusk zaorze CPK

Przy czym, choć bardzo chciałbym się mylić, to myślę, że niestety Donald Tusk zaorze CPK i inne wielkie projekty. Takie ma zadanie, a jego suwerenem, jak objaśnił przecież nowy szef rady nadzorczej Orlenu prof. Popiołek „nie są wyborcy”, a przynajmniej nie polscy. W nosie będzie miał ruchy społeczne. Co najwyżej powie, że „nie zaorze”, a potem będzie tak „budował” jak „budował” gazoport i tak „negocjował” jak „negocjował” amerykańską terczę antyrakietową. Winni będą wszyscy, PiS, Koreańczycy, Amerykanie. Tylko projektów nie będzie, „nie z jego winy przecież”.

To będzie bolało, bardzo. Ale tego poczucia wspólnoty wspólnych interesów, już nam nie odbierze. I wrócimy do tematu.

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Coraz bardziej gorące krzesło Donalda Tuska

Donald Tusk się spieszy. A przynajmniej tak sądzę. Nie spieszy się z powodu nagłego przebudzenia Polaków pod wpływem autorytarnej hucpy jego ppłk Rympałków, to może nastąpić, ale procesy dysonansów poznawczych są długie i bolesne, tylko z powodu zniecierpliwienia jego białych Panów.

Nie jestem i nigdy nie byłem jakimś szczególnym fanem sondaży i zawsze doradzam daleko idącą ostrożność w ich odbiorze. Tak i teraz niektóre, co bardziej fantastyczne sondaże wydają się być bardziej tworzone jako „argumenty” przeciwko wcześniejszym wyborom, albo narzędzie do straszenia koalicjantów, niż probierz rzeczywistych poziomów poparcia dla poszczególnych partii. Ale przynajmniej część sondaży potwierdza moją tezę, że chociaż mamy do czynienia z cenną konsolidacją wewnętrzną obozu prawicy, to żeby myśleć o poszerzeniu elektoratu szeroko pojętego obozu niepodległościowego, trzeba mieć szerszą, pozytywną ofertę, a nie tylko „to co PiS robił zawsze, co umie i co się sprawdzało”.

Zmartwienia Donalda Tuska

Dlatego wydaje mi się, że na chwilę obecną, Tusk trzymając pewnego rodzaju szantażem wspólnoty przestępczej koalicjantów za buźki, nie musi się martwić o odpływ elektoratu. Ten najbardziej twardy będzie zachwycony bezprawiem dopóki „głowy pisowców będą się toczyły ulicami”, a ten bardziej umiarkowany, czyli elektorat koalicjantów, może jest trochę przestraszony, zszokowany planami likwidacji inwestycji strategicznych, czy zmniejszeniem wydatków na armię, ale i tak nie ma dokąd pójść. Tak więc, przynajmniej póki co, nie wydaje mi się żeby Donald Tusk czuł presje ze strony swojego elektoratu, czy elektoratu koalicjantów.

Natomiast zmartwieniem Donalda Tuska, nie mam wiedzy w tym zakresie, to tylko moja spekulacja, intuicja, nazwijcie to jak chcecie, są jego biali Panowie. Tak, dokładnie ci sami, którzy go z zadaniem wywołania chaosu w Polsce i obniżenia jej konkurencyjności wobec Niemiec, nad Wisłę wysłali. Wydaje się, że to nie tak miało być. Donek miał „załatwić” sprawę brutalnymi metodami podpowiadanymi przez swojego niemieckiego sahiba Klausa Bahmanna, ale jednego wieczora! No dobrze, może kilku dni. Byłoby brzydko, mało demokratycznie, może ktoś by się skrzywił z niesmakiem, ale po Nowym Roku mało kto by już o tym pamiętał.

Zmartwienia białych Panów Donalda Tuska

A tymczasem Tusk ugrzązł ze swoim blitzkriegiem jak Putin pod Kijowem. Podpułkownik Rympałek tak dał ciała na całej linii, że nawet „zaprzyjaźnione” sądy musiały to przyznać. Bodnara trzeba było spalić jako „prawniczego aŁtoryteta” żeby bronić Rympałka. I tylko tym dwóm minister Hennig-Kloska zawdzięcza, że nie jest największym pośmiewiskiem rządu. Podła proweniencja przeróżnych ciemnych typów, wracających do władzy, również nie daje jakiejś wielkiej nadziei na uspokojenie sytuacji w najbliższym czasie.

A biali Panowie Tuska mają eurowybory za kilka miesięcy. Trudne eurowybory, w których środek politycznej ciężkości może się przesunąć w kierunku tych strasznych „populistów”. Wprawdzie zachodnie media ciągle trzymają linię zawodowego optymizmu, ale jak długo uda się utrzymać fikcję? Biali Panowie Tuska zdają sobie sprawę z tego, że pomimo ich medialnej supremacji w krajach zachodniej Europy, coraz więcej ludzi zawsze jakoś dowiaduje się prawdy. A jak wyglądają jako „demokraci” i „obrońcy praworządności” wspierając jednocześnie w Warszawie bandytę, którego ludzie łamią prawo przegryzając ciastko do porannej kawy i wynajmując tępych karków żeby napadali na media?

I w tym sensie wydaje mi się, że krzesło Donalda Tuska przed ogromnym nowym telewizorem w KPRM, może być coraz bardziej gorące.

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Koalicja 13 grudnia przegra

Wydaje się, że do komentowania bieżących wydarzeń politycznych bardziej dziś nadają się prawnicy niż publicyści. Ale odkładając na bok skutki prawne, postaram się przyjrzeć skutkom wizerunkowym, tego co stało się wokół Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika.

Oczywiście najważniejsze, że wyszli. Wielodniowa głodówka mogła się skończyć różnie, zapewne nie bez powodu ostatniego dnia odsiadki Mariusza Kamińskiego do szpitala odwiozła karetka na sygnale. A jednak obydwaj są już z rodzinami, wydają się być w niezłej formie i w bojowych nastrojach.

Mogli to wygrać…

Warto się jednak przyjrzeć co ta sytuacja zmienia w ogólnym bilansie politycznych naprężeń. A wydaje mi się, że Koalicja 13 grudnia miała tu wszelkie narzędzia, by tę sprawę, szczególnie w oczach najtwardszego elektoratu, wizerunkowo wygrać. Z pomocą „nadzwyczajnej kasty”, która bezczelnie zakwestionowała sobie konstytucyjną prerogatywę Prezydenta dotyczącą prawa łaski, założyli Prezydentowi „podwójnego nelsona”. Z jednej strony presja emocjonalna – pozostający w więzieniu ludzie, którzy za walkę z korupcją powinni dostać medale, a nie pozostawać w więzieniu, z drugiej presja prawników (bo nie prawa) żeby przyznał, że w praktyce rezygnuje ze swojej konstytucyjnej prerogatywy. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że celem działań ludzi Tuska, oprócz chęci zemsty na zwalczających korupcję i wysłania sygnału, że „już można kraść”, był Prezydent, jego poniżenie i odebranie mu możliwości działania. Być może nawet przede wszystkim Prezydent.

I nie pomógłby tutaj nawet sprytny wybieg Prezydenta, który ponownego ułaskawienia dokonał w zupełnie innym trybie, nie konstytucyjnym, a kodeksu postępowania karnego, w którym, o ile dobrze rozumiem, nawet nie był inicjatorem procedury. Chyba mało kto zrozumiał istotę tego wybiegu, a też nikt nikomu tego specjalnie nie tłumaczył. Prawnie sprytne, wizerunkowo, zapewne byłoby nieskuteczne. Tym bardziej, że grube medialne ryby usiłowały sprawić wrażenie, że „Prezydent się złamał i ułaskawił drugi raz”. Sam nie od razu pojąłem na czym to polega. Wizerunkowo to było dla Koalicji 13 grudnia absolutnie do wygrania.

 

..ale przegrają

Ale nie będzie. Nie będzie ponieważ wywołano potężną histerię. Zawziętość i pospiech z jakim ścigano Kamińskiego i Wąsika, wyzywanie od „przestępców”, „kryminalistów”, „zbrodniarzy”, ludzi, którzy zostali skazani w dość wątpliwym procesie za błędy proceduralne w śledztwie ws. korupcji, po którym miały miejsce skazania (!), skumulowały potężny negatywny ładunek emocjonalny, zupełnie nieadekwatny do skali ich „winy”.

„Elyty” medialne dostały czegoś w rodzaju ataku szału. Arleta Zalewska z TVN usiłowała dopytywać na korytarzach sejmowych o to jak ukarać uwięzionych posłów za głodówkę, która prowadzą, Kamila Biedrzycka z Super Expressu zrobiła na Twitterze aferę o to, że żona Mariusza Kamińskiego puściła do swojego syna „oczko” z radości po informacji o uwolnieniu męża, Patryk Michalski z Wirtualnej Polski wypuszczał kolejne tweety (xity?) z szybkością pepeszy ideowego matrosa. A to tylko trzy z wielu przykładów.

I nie ma się czemu dziwić, że konsumentom ich przekazu odwaliło. Jak zauważył Piotr Semka, na profilach „wiodących mediów” pojawiły się komentarze, w których ośmiogwiazdkowcy wygarniali swoim ukochanym przekaziorom, które w ich mniemaniu po wyjściu z więzienia „za dużo już pokazywały Kamińskiego i Wąsika”. Nie mogli znieść widoku uśmiechniętych posłów PiS, nie mogli znieść widoku padających w objęcia rodzin, nie mogli znieść słów jakie padały z ich ust, słów godnych i pozbawionych skazy strachu czy pokory skruszonych przed potęgą „przestępców”. Oczywiście, że jeśli wywołało się histerię żądzy zemsty, nie mogą być sukcesem wizerunkowych obrazy ludzi duchowo silnych i szczęśliwych.

Dlatego uważam, że tę bitwę, na własne życzenie, Koalicja 13 grudnia przegra. To czy wygra ją PiS, jest już tematem na oddzielny tekst.

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Niemcy przeprowadzają eksperymenty na Polakach

Czy wiedzą Państwo, że jesteście właśnie poddawani eksperymentom? Warto na to zwrócić uwagę, ponieważ mówi się o tym całkiem otwarcie.

Wszystko wskazuje na to, że tragifarsa, której jesteśmy świadkami w ostatnich tygodniach, odbywa się według wskazań niemieckiego publicysty Klausa Bachmanna, który już kilka dni po wyborach w Polsce pisał w Berliner Zeitung (który kiedyś usiłował przejąć amerykański koncern, ale ostatecznie musiał się wycofać, ponieważ tylko w Polsce obce koncerny mogą być właścicielami mediów, w Niemczech muszą to być koncerny niemieckie), że nowy rząd „musi skierować całą siłę państwa policyjnego, które PiS zbudował przeciwko PiS i prezydentowi”. Nic to, że „policyjne państwo PiS” istniało tylko w chorych niemieckich głowach, ppłk Rympałek poradził sobie z pomocą zaprzyjaźnionych agencji ochroniarskich.

Eksperyment 1

Ten sam Bachmann, w tym samym Berliner Zeitung niedługo później ponownie rozgrzeszał Donalda Tuska pisząc, że „Nad Wisłą rozpoczyna się dość unikalny na skalę światową eksperyment, który może być nauką dla wielu innych krajów: demokratycznie wybrana koalicja partii demokratycznych próbuje uczynić kraj ponownie demokratycznym przy użyciu metod niedemokratycznych. Warto zwrócić uwagę na słowo „eksperyment”, ponieważ od tamtego czasu jest ono używane tu i tam do opisywania tego co się dzieje w Polsce, co może wskazywać, że nie pojawiło się w zbolałej głowie Bachmanna samoistnie.

I to jest ta część eksperymentu, do którego Niemcy, ustami między innymi Klausa Bachmanna, przyznają się otwarcie. Coraz więcej jednak wskazuje na to, że to tylko faza wstępna, wersja oficjalna. O wiele bardziej istotną jest część, która polega na wykastrowaniu Polski bez znieczulenia z jej szans rozwojowych, ze szczególnym uwzględnieniem konkurencyjności wobec Niemiec.

Eksperyment 2

Pamiętacie głośny sondaż z listopada zeszłego roku Dziennika Gazety Prawnej, który wykazał, że miażdżąca większość Polaków popiera budowę CPK, elektrowni atomowych i wysoki wzrost wydatków na zbrojenia? No to zapnijcie pasy, ponieważ nasz nowy rząd, coraz więcej na to wskazuje, w imię niemieckich interesów, wyrżnie nam te inwestycje do kości. Po co Polska ma mieć dochody z CPK, skoro z ruchu towarowego do Polski dochody mają Niemcy? Po co ma mieć elektrownie atomowe? Jeszcze by miała energię tańsza niż w Niemczech. Po co ma mieć silną armię? Już tam Moskwa z Berlinem zdecydują gdzie mają przebiegać jakie granice. Do tego dorzuci się likwidację IPN i CBA, dla których Polacy w tym samym sondażu również wyrazili wysokie poparcie, a na koniec odda polskie weto Brukseli i można gasić światło. Czują Państwo elektrody poprzypinane do miejsc intymnych? Eksperymentatorzy właśnie podkręcają napięcie.

Czas ucieka

A jaka jest w tej sytuacji odpowiedź największej partii opozycyjnej, która przecież jest gospodarzem powyższych tematów, to ona je podniosła i mogłaby nadal podnosić. Ano odpowiedź brzmi: „Zróbmy marsz, kartoniadę w Sejmie, zaśpiewajmy „Rotę”, albo uwalmy Bosaka, co nam tu będzie fikał”. Tak, trochę szydzę, może i wobec naprawdę wielkiego Protestu Wolnych Polaków, niesprawiedliwie, konsolidacja wewnętrzna też jest potrzebna, ale sami odpowiedzcie, czy to jest reakcja na miarę potrzeb i wyzwań przed którymi stoi Polska? Szczególnie, że zarówno wyniki zapomnianego referendum, w którym mniej więcej po 11 milionów osób głosowało „nie”, co daje po kilka milionów więcej niż wynik wyborczy PiS, jak i pluralistyczny skład Protestu Wolnych Polaków, na który przyszli zarówno wyborcy Konfederacji, jak i Trzeciej Drogi, pokazuje, że jest potencjał poszerzenia okna możliwości.

Żarty się skończyły. Szybo rosną realne straty. Zagrożenia się materializują. Czas ucieka. A my naprawdę nie mamy obowiązku grać roli ofiary niemieckich eksperymentów.

Rys. Cezary Krysztopa

Znowu sól na otwarte jeszcze rany sypie CEZARY KRYSZTOPA: Upadek III RP

Ktoś gdzieś ostatnio powiedział, niech mi wybaczy, bo nie pamiętam kto, że w Polsce, podobnie jak w innych krajach, obserwujemy upadek demokracji liberalnej. A mnie się raczej wydaje, że opisywane zjawisko jest raczej demokracji liberalnej skutkiem.

Generalnie mam jakąś głęboką niechęć do przymiotników przy słowie „demokracja”, jeszcze pamiętam „demokrację ludową”, która nie miała zbyt wiele wspólnego ani z demokracją, ani z ludem. I teraz wydaje mi się, że jeśli coś jest demokracją, to żadnych przymiotników potrzebować nie powinno.

Demokracja liberalna

Oczywiście idee jakie przyświecają hasłu demokracji liberalnej są szczytne, równość szans, równość wobec prawa i takie tam. W istocie jednak, jeśli za dobrą monetę wziąć twierdzenie, że np. państwa zachodniej Europy są „demokracjami liberalnymi”, to demokracja liberalna daleko od tych szczytnych haseł odeszła. We współczesnej wersji demokracja liberalna to raczej zespół mechanizmów, który w istocie i rzekomo w imię realizacji górnolotnie nazywanych idei, ma ograniczyć wolę „demosu” wyrażaną w wyborach. W teorii ma to „lepiej realizować” jego interesy (durny „demos” nie wie przecież co tak naprawdę dla niego dobre), a w praktyce prowadzi do budowy oligarchii, w której „światłe elity” realizują własne interesy pod pozorem „obrony praw mniejszości” w oderwaniu od interesów i praw większości. Nic dziwnego, że prowadzi to do chaosu wraz z narastającym poczuciem niesprawiedliwości i braku wpływu na własne państwo. A po dłuższym czasie do napięć, których efekty możemy obserwować dziś w społeczeństwach zachodniej Europy.

III RP została pomyślana jako modelowy przykład takiej „demokracji liberalnej”, w której „światłe elity” wychowane najpierw przez Michnika, później przez TVN miały nas pasać jak bydło, które nie jest w stanie pojąć istoty własnych interesów, więc trzeba pilnować żeby nie weszło w szkodę. Miała nie istnieć żadna droga demokratycznego awansu do takich elit, procesy demokratyczne miały być w dużym stopniu fasadowe. Jedyną drogą współuczestnictwa w rzeczywistych rządach, mogła być kooptacja czasem środowiskowa, czasem rodzinna, czasem wykraczająca poza schemat, ale wtedy poprzedzona szeregiem odpowiednich hołdów gwarantujących lojalność.

Próba reformy

Ten mechanizm dwukrotnie próbował zreformować PiS. Za każdym razem spotykał się  z huraganową kontrą, zarówno wewnętrzną jako i zewnętrzną. Nikt z kontrujących nie był oczywiście zainteresowany powstaniem precedensu, który mógł zagrozić jego pozycji, w imię jakichś demokratycznych „fanaberii”. Zarzutem z jakim PiS spotykał się najczęściej, był zarzut, że „dzieli ludzi”. I ja się z tym zarzutem w jakimś sensie zgadzam, bo rzeczywiście, bydło stało sobie grzecznie w zagrodach, dawało elitom mleko i mięso, a tu ktoś przychodzi i mówi bydłu, że ma jakieś prawa, a być może nawet nie jest bydłem. To przecież musi się skończyć jakimiś, niepotrzebnymi z punktu widzenia elit, „złymi” emocjami.

Głównym winowajcą rozpadu systemu jest oczywiście Tusk, ale, co było już widać znacznie wcześniej i o czym również pisałem, po kilku tygodniach „rządów” Donalda Tuska nie ma już wątpliwości,  to reformowanie się PiSowi nie bardzo udało. To znaczy sukcesy gospodarcze, walka z mafiami vatowskimi, programy socjalne, to wszystko jest bardzo cenne, ale trudno nie zauważyć braku w zakresie dużych prawicowych mediów, szczególnie telewizji, braku nowych elit kulturalnych (skąd się miały wziąć, skoro PiS obficie dokarmiał głównie nienawidzące go jak psy dziada w ciemnym kącie, stare?) i instytucji, które miałyby szansę przetrwać „rządy” Tuska (uległość wobec Brukseli, której twarzą jest Mateusz Morawiecki, była tu jedną z głupszych motywacji). Za najsmutniejszą ilustrację należy chyba uznać zachowanie zbudowanej już przecież za rządów PiS Służby Ochrony Państwa, która według medialnych doniesień miała zdradzić głowę państwa i umożliwić policji swobodne hasanie po Pałacu Prezydenckim.

Upadek i odbudowa

No i dlatego obserwujemy upadek III RP pomyślanej jako „demokracja liberalna” na wzór zachodnich. Ale, wbrew zacytowanej na początku opinii, nie jest to koniec jakiegoś wspaniałego systemu, który upada pod naporem „populistów”, tylko upadek spróchniałej konstrukcji pod ciężarem jej własnych wad.

Dlatego, tak sobie myślę, że po okresie tuskiej smuty, czeka nas odbudowa państwa. Począwszy od fundamentów i etosu, konstytucji, prawa, instytucji, infrastruktury, służb itd. Musimy to zrobić jeśli chcemy by jego struktura odpowiadała wyzwaniom przed którym stoimy. Państwa, które będzie stabilne wewnętrznie, silne, odporne na zewnętrzne wpływy i skuteczne we wpływaniu na innych.

Być może niektórych zawiodę, ale wydaje mi się, że nie będzie to możliwe bez szerszego konsensusu społecznego i politycznego. Inaczej każdy kto po takich budowniczych przyjdzie, będzie chciał burzyć i budować po swojemu. Prawdopodobnie niemożliwy jest konsensus pełny, trudno wymagać od ludzi nienawidzących własnego państwa i współobywateli, żeby ich nagle pokochali, ale to nie znaczy, że nie jest możliwy żaden. Myślę, że na gruncie interesów jesteśmy się w stanie porozumieć.

Beneficjentem tego procesu ciągle może być PiS, o ile oprócz oferty dla już przekonanych, będzie potrafił złożyć szerszą, pozytywną ofertę strategicznej odbudowy.