Wsparcie CMWP SDP dla decyzji Poczty Polskiej i PKN Orlen o wycofaniu z dystrybucji tygodnika NIE z prowokacyjną okładką

CMWP SDP wspiera decyzję Poczty Polskiej i PKN Orlen o wycofaniu z dystrybucji wydania tygodnika NIE z okładką, na której znalazł się wizerunek papieża Jana Pawła II, krucyfiksu i ukrzyżowanej na nim plastikowej lalki.  Decyzja ta jest uzasadniona i usprawiedliwiona wyjątkowo prowokacyjnym działaniem tygodnika.

W ocenie CMWP okładka  swoją treścią i przekazem narusza dobra osobiste katolików w postaci ich godności i prawa do niedyskryminacji oraz  w prowokacyjny i obrazoburczy sposób wzmaga przy tym poczucie zagrożenia katolików przy wykorzystaniu emocji potęgujących napięcia i konflikty  społeczne, także te, z jakimi mamy do czynienia po emisji reportażu „Franciszkańska 3” w telewizji TVN 24 i publikacji książki wydawnictwa Agora p.t. „Maxima culpa. Jan Paweł II wiedział”.  Działania takie są sprzeczne z etyką dziennikarską i elementarnym poszanowaniem wartości i autorytetów innych osób oraz mogą przyczyniać się do   wywoływania nienawiści lub  dyskryminacji. Decyzja o zaniechaniu dystrybucji mediów zawierających w/w treści jest w tym wypadku uzasadniona i usprawiedliwiona.

W ocenie CMWP SDP ogromne  znaczenie ma w tej sprawie to, iż tygodnik „Nie” wydawany jest przez spółkę Urma, której właścicielem i prezesem był Jerzy Urban, rzecznik prasowy komunistycznego rządu generała Wojciecha Jaruzelskiego odpowiedzialnego za wprowadzenie  w 1981 r. w Polsce stanu wojennego, w czasie którego życie straciło co najmniej kilkadziesiąt osób. Jerzy Urban to  założyciel i redaktor naczelny tego wyjątkowo bulwersującego pod względem języka i publikowanych treści tygodnika. Przez lata swojej publicznej działalności sprzeniewierzył się wielokrotnie zasadom zawodowej etyki dziennikarzy.  Jego znakiem rozpoznawczym był cynizm i prowokacje oraz chorobliwa, a z perspektywy czasu widać, że wręcz demoniczna niechęć do Kościoła katolickiego oraz osób konsekrowanych, księży  i sióstr zakonnych, a także katolików świeckich. Symbolem ofiar jego działalności jest ks. Jerzy Popiełuszko, do którego śmierci  przyczyniły się jego konferencje prasowe i wypowiedzi. Wielokrotnie bezpodstawnie i w wyjątkowo prowokacyjny sposób na łamach wydawanego przez siebie pisma atakował świętego Jana Pawła II. Jerzy Urban nigdy nie odpowiedział za swoje działania ani za nie nikogo nie przeprosił. Obecnie tygodnik NIE kontynuuje tę bulwersującą tradycję budowania swojej marki i pozycji ekonomicznej m.in. na bezpodstawnym szarganiu i atakowaniu  autorytetu Jana Pawła II , co jest wyjątkowo cynicznym sposobem korzystania z wolności słowa gwarantowanej przez państwo polskie. W ocenie CMWP SDP w polskim systemie prasowym na takie działania nie powinno być miejsca.

dr Jolanta Hajdasz, dyr. CMWP SDP 

Warszawa, 20 marca 2023 r.

Konsultacje przedstawicieli Komisji Europejskiej na temat wolności słowa w Polsce z udziałem CMWP SDP

14 marca 2023 r. w ramach corocznego przeglądu stanu praworządności we wszystkich Państwach Członkowskich UE odbyły się konsultacje dotyczące Polski.  Do udziału w nich zostało zaproszone Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich.  Spotkanie miało formę telekonferencji i odbyło się w ramach tzw. „wirtualnej wizyty krajowej”. Wzięła w nim udział dr Jolanta Hajdasz, dyr. CMWP SDP, wiceprezes SDP. 

13 lipca 2021 r. Komisja Europejska opublikowała swoje trzecie sprawozdanie na temat stanu praworządności w UE. Dotyczyło ono czterech głównych obszarów mających istotny wpływ na poszanowanie zasady praworządności: (1) krajowych systemów wymiaru sprawiedliwości, (2) ram antykorupcyjnych, (3) pluralizmu i wolności mediów oraz (4) kwestii instytucjonalnych związanych z mechanizmami kontroli i równowagi władz ważnych dla sprawnego funkcjonowania demokracji. Nowym elementem trzeciej edycji sprawozdania było wskazanie konkretnych rekomendacji dla krajów członkowskich w powyższych obszarach.

Uczestniczyli w nim m.in. eksperci KE  Nathalie Stockwell z Sekretariat Generalnego Komisji Europejskiej oraz Janina Berg reprezentująca HOME Migracja i Sprawy Wewnętrzne, a także Filip Skawiński i Magdalena Surowiec  z przedstawicielstwa Komisji Europejskiej w Warszawie.  Poza reprezentantem SDP w spotkaniu uczestniczyli Krzysztof Bobiński z Towarzystwa Dziennikarskiego, Paweł Czajkowski z Agora Group, a także Marek Traczyk i Maciej Styczeń.

W swoim wystąpieniu dr Jolanta Hajdasz podkreśliła, iż w Polsce istnieją wystarczające zabezpieczenia prawne, by zapewnić niezależność redakcyjną i pluralizm mediów, a  media jako całość odzwierciedlają najważniejsze poglądy i opinie polskiego społeczeństwa. Na pytanie :”Sprawozdanie na temat praworządności z 2022 r. odniosło się do pogorszenia środowiska zawodowego dziennikarzy. Czy ma Pan jakieś aktualne informacje na temat ram lub praktycznych aspektów związanych z dostępem dziennikarzy do dokumentów w Polsce? Jak oceniłby Pan praktyczny wpływ zalecenia z 2020 r. na bezpieczeństwo dziennikarzy?”  Jolanta Hajdasz udzieliła odpowiedzi, iż  w ocenie SDP od roku 2020 nie nastąpiło żadne pogorszenie warunków pracy dziennikarzy. Jeśli ma ono miejsce, to jest to wynikiem obiektywnych czynników zewnętrznych takich jak pandemia COVID i wynikające z niej ograniczenia, działania państw zewnętrznych np.  Rosja i Białoruś, które spowodowały kryzys migracyjny na granicy polsko białoruskiej i oczywiście agresja Rosji na Ukrainie i jej konsekwencje – inflacja i kryzys gospodarczy, na świecie w Europie i oczywiście w Polsce.  Pytana o poziom przejrzystości w alokacji reklamy państwowej  Jolanta Hajdasz potwierdziła iż w ocenie SDP w Polsce można monitorować trendy w alokacji reklamy państwowej i jest wystarczająco dużo danych, by monitorować trendy w alokacji tych reklam. Pytana o poziom transparentności własności mediów w Polsce, Jolanta Hajdasz odpowiedziała, iż : w Polsce problem dotyczy przede wszystkim własności mediów z udziałem kapitału zagranicznego, generalnie jest trudno to śledzić, a najwięksi właściciele mediów mogą  obejść obowiązujące przepisy np. na temat poziomu  koncentracji w mediach czy obowiązku posiadania maksymalnie 50 procent udziałów przez podmioty spoza Europejskiego Obszaru Gospodarczego. W mojej ocenie problem transparentności własności mediów występuje we wszystkich krajach w Europie, Polska nie jest tu wyjątkiem.  Na kolejne pytanie o to, czy po opublikowaniu raportu na temat praworządności za 2022 r. miałaby jakieś aktualne informacje na temat ewentualnych zmian/dyskusji legislacyjnych dotyczących działalności dziennikarzy i mediów w Polsce? Jolanta Hajdas zwródiła uwagę na problem rosnacej liczby procesów typu SLAPP wytaczanych dziennikarzom ( SLAPP, czyli akcja procesowa mająca na celu uwikłanie dziennikarza w długą i kosztowną procedurę sądową, a nie dotarcie do prawdy).  W Polsce takie procesy trwają nawet kilka lat – powiedziała Jolanta Hajdasz. Moja organizacja nieodpłatnie świadczy pomoc prawną wszystkim dziennikarzom, którzy się do nas zgłoszą , nie tylko naszym członkom. Oceniam, że liczba takich procesów SLAPP wzrosła w 5 ostatnich latach kilka razy. Nowe jest to, że media zagraniczne np. z bardzo ważnego na polskim rynku wydawnictwa niemiecko – szwajcarskiego Ringier Axel Springer Polska  i stacji TVN, której właścicielem jest koncern Discovery pozywają dziennikarzy do sądów za krytykę swoich publikacji. Media te żądają ogromnych sum odszkodowania po 100 tysięcy złotych od jednego dziennikarza, a nawet żądają w ramach zabezpieczenia powództwa cywilnego zakazu używania określonych sformułowań np. telewizja TVN kłamie, czy telewizja TVN manipuluje. Jest to forma  cenzury prewencyjnej , która jest zakazana w polskiej konstytucji. Te procesy jeszcze trwają , aktualnie jesteśmy obserwatorami w 3 takich sprawach z powództwa telewizji TVN, a w ostatnich 3 latach byliśmy obserwatorami 3 procesów wytaczanych dziennikarzom przez RASP. To powoduje efekt mrożący i działa negatywnie na całe środowisko dziennikarskie. Przedmiotem pozwów są dziennikarze mediów publicznych i prywatnych oraz te media.  

Telekonferencja  14 marca organizowana była w ramach krajowych konsultacji poprzedzających przygotowanie sprawozdania Komisji Europejskiej na temat stanu praworządności w UE w roku 2022 i 2023. Celem spotkania  opisanym w zaproszeniu była dyskusja nad problematyką ujętą w tym sprawozdaniu, w przypadku SDP była to tematyka dotycząca pluralizmu i wolności mediów w Polsce.   Spotkanie odbywało  się na poziomie technicznym.

Proces grupy wywiadowczej Pileckiego. Adwo-kaci w pierwszym rzędzie.

TADEUSZ PŁUŻAŃSKI: AdwoKaci bezpieki

– Jedyną szansą dla Ciebie jest współpraca z władzami. Ja wykonuję tylko instrukcje Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego – oświadczyła Alicja Pintarowa na pytanie mojego ojca, dlaczego przed komunistycznym „sądem” nie broni go, ale oskarża. „Pani mecenas” twierdziła bowiem, że Tadeusz Płużański jest szpiegiem i zdrajcą Polski, ale trochę tłumaczy go młody wiek i zasługi w czasie wojny.

W procesie grupy wywiadowczej rtm Witolda Pileckiego w marcu 1948 r. przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Warszawie Pintarowa broniła także Marię Szelągowską. Obrona polegała na kłamliwych twierdzeniach, że jej klientkę usprawiedliwia to, że była kochanką rotmistrza (taką linię obrony wobec podejrzanych politycznie kobiet stosowali też inni komunistyczni adwokaci).

Dodatkowi oskarżyciele

Wywiadowcy rotmistrza Witolda Pileckiego nie przyznawali się do absurdalnych zarzutów szpiegostwa i przygotowywania zamachów na wysokich funkcjonariuszy MBP. „Bronili”: Mieczysław (Mojżesz) Maślanko, Edward Rettinger, Lech Buszkowski, Stanisław Sobczyński, Antonina Grabowska i Alicja Pintarowa. Wszyscy zastosowali zasadę „tak, ale”, np. Pilecki to „szpieg, ale z zasługami, bo w Oświęcimiu stworzył organizację wojskową”. Prosili o łagodny wymiar kary, ale w granicach aktu oskarżenia. (Mojżesz Maślanko też był w KL Auschwitz, o czym później.)

Historyk Wiesław J. Wysocki w książce „Rotmistrz Pilecki” pisze: „Zgodnie z ówczesnymi obyczajami obrońca nie tyle bronił oskarżonego, ile go tłumaczył. Kadził prokuratorowi, a oskarżonego przedstawiał jako bezwolne narzędzie. W ten sposób obrońca stawał się dodatkowym oskarżycielem pomocniczym w procesie”.

Pozory praworządności

W wyniku takiej „obrony” Maria Szelągowska i Tadeusz Płużański 15 marca 1948 r. zostali skazani na karę śmierci, zamienioną potem na dożywocie (to nie jedyna sprawa Pintarowej, w której zapadły wysokie kary, w tym „KS”). Wyroki wydał wcześniej dyrektor departamentu śledczego MBP Józef Goldberg -Różański.
Bo w procesach politycznych stalinizmu wyroki nie zapadały na sali sądowej, ale w zaciszu gabinetów. Komunistom służyli nie tylko sędziowie i prokuratorzy, ale również adwokaci. To, co wyprawiali na sali sądowej, było parodią obrony. Charakterystyczne, że w sprawach szczególnej wagi pojawiały się te same nazwiska, szczególnie Mieczysława (Mojżesza) Maślanki i Edwarda Rettingera.
Właściwie jedynym zadaniem stalinowskiego adwokata (w praktyce adwo-kata), prócz stwarzania – razem z prokuratorem i sędziami – pozorów praworządnego procesu, było nakłonienie oskarżonego, aby przyznał się do nie popełnionej winy. W zamian mógł (ale nie było to pewne) uratować głowę. Przyznać się – o to chodziło komunistom, aby mogli dalej prowadzić wojnę ze „szpiegami”, „faszystami” i „wrogami klasowymi”.

Skazany na karę śmierci Pilecki 25 maja 1948 r. został stracony w więzieniu przy ul. Rakowieckiej 37 w Warszawie.

„Bajoro zbrodni”

Gorzej, jeśli oskarżeni – tak jak wywiadowcy rtm. Pileckiego – nie chcieli się przyznać (jeśli nie ugięli się nawet podczas brutalnego śledztwa na UB, to co dopiero przed sądem). Tak było np. we wrześniu 1947 r., kiedy płk Franciszek Niepokólczycki, szef II Zarządu Głównego WiN, był sądzony przez WSR w Krakowie. Mieczysław Maślanko tak go „bronił” (nie negował zebranych w sprawie „dowodów”, powtarzając kłamliwe słowa oskarżyciela – płk. Stanisława Zarako-Zarakowskiego – o wywrotowej działalności), że bohater Polski Podziemnej został skazany na trzykrotną karę śmierci (wyrok szczęśliwie złagodzono potem na dożywocie, a w końcu na 12 lat).

Mieczysław Maślanko i Edward Rettinger („bronił” m.in. słynnego „Łupaszkę”, mjr. Zygmunta Szendzielarza, dowódcę 5 Wileńskiej Brygady AK, który też dostał „czapę” i 8 lutego 1951 r. został zamordowany na Rakowieckiej – tam gdzie Pilecki) należeli do najbardziej wziętych obrońców w procesach politycznych. Razem z mec. Antonim Landauem prowadzili prywatną kancelarię, zwaną od ich nazwisk „ReMLau”. Maślanko miał opinię, że interesuje się tylko tymi klientami, których rodziny mogą dobrze zapłacić. Jeszcze gorszą opinię – „wyjątkowej świni” – miał Henryk Nowogródzki, który brał krociowe sumy i nawet nie starał się udawać, że „broni” oskarżonych.

Kazimierz Moczarski, więzień bezpieki, autor słynnych „Rozmów z katem” w liście do Sądu Najwyższego skarżył się na Nowogródzkiego: „pierwszy mój obrońca (…) zamiast wykazywać moją niewinność, (…) zmuszony był swoiście mnie współoskarżać”. W sprawie „bronił” też Rettinger: „to było bajoro zbrodni (…), którego miazmaty dziś nam trują jeszcze duszę. To było bajoro zbrodni, gdzie zastygła krew lepi się jeszcze do rąk”. „Bronił” również Maślanko, który tak się zapędził, że porównał grupę Moczarskiego do gestapo i Abwehry, twierdząc, że „wszystkie te instytucje zostały powołane przez klasy posiadające, które chcą zatrzymać koło historii”.

Z wyroku MBP

Stefan Korboński, w 1945 r. Delegat Rządu na Kraj wspominał: „Różański postawił sprawę jasno: obowiązkiem rady obrońców [której przewodniczył Maślanko] jest gromadzenie dowodów przeciw oskarżonym. Sędziowie, chcąc stanąć po właściwej stronie tajnej policji politycznej, dzwonili do Różańskiego z pytaniem, jaki wyrok sugerowałby, będąc na ich miejscu. Różański odpowiadał lakonicznie: »pięć… dziesięć lat… dożywocie… kara śmierci«”.
Mimo, iż Pintarowa świetnie znała ten mechanizm, dziś ma czelność zeznawać w IPN: „Proces ten z punktu widzenia formalnego był bez zarzutu, sędziowie, prokurator zachowywali się w porządku, nie było żadnych ostrych słów, czy wycieczek pod adresem moich klientów”.

Tajna lista

Historyk Jerzy Poksiński w książce „My sędziowie nie od Boga” przytaczał zeznania jednego z najkrwawszych sędziów stalinowskich, płk. Mieczysława Widaja (szef WSR w Warszawie): „Nie dość, że była lista obrońców wojskowych, była jeszcze lista »tajnych« obrońców wojskowych, to jest dopuszczonych do spraw tajnych. Należeli do nich (…) adwokaci: Mieczysław Maślanko, Rozenblitt [Marian Rozenblitt, w sądownictwie polskiej armii w ZSRS, potem kierownik sekretariatu w Najwyższym Sądzie Wojskowym, razem z Maślanką i Rettingerem uczestniczył w jednej z kluczowych spraw stalinizmu – „bronił” generałów WP, oskarżonych o udział w tzw. spisku w wojsku], Benjamin Wajsfeld, Zygmunt Gross, Zieliński – było ich coś zaledwie 6 czy 7. (…) Gdy mi w 1952 r. tę listę przekazał tow. płk Warecki [Aleksander Warecki, kolejny szef WSR w Warszawie], przez pewien czas ją stosowałem, potem dowiedziałem się u płka Karlinera [Oskar Karliner, wiceprezes Najwyższego Sądu Wojskowego], że można ją odświeżyć przez odpowiedni wywiad w Miejskim Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego w Warszawie”.

Wynika stąd jednoznacznie, że lista obrońców musiała zostać zaakceptowana przez najważniejszy resort „ludowej” władzy – Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego. Jej wysoki funkcjonariusz Józef Światło potwierdzał: „Dla pewności zatwierdzani są tacy adwokaci, przeciwko którym bezpieka posiada kompromitujące materiały”. Starannie wyselekcjonowani, super usłużni adwo-kaci byli de facto kolejnymi mordercami sądowymi polskich niepodległościowców.

Fot. Maria Giedz

Redaktor Piotr Filipczyk uniewinniony! Wyrok zbieżny z opinią CMWP SDP

Trójmiejski dziennikarz został uniewinniony od  zarzutu  zniesławienia z art. 212 kk  Henryka Jezierskiego słowami : „zdemaskowany jako tajny współpracownik SB” . Sąd Rejonowy w Gdyni ogłosił wyrok 10 marca br. Wyrok ten jest nieprawomocny. 

Sąd Rejonowy w Gdyni (Wydział II Karny)  uniewinnił red. Piotra Filipczyka, dziennikarza z portalu wPolityce.pl od zarzucanego mu czynu. Kosztami procesu obciążył oskarżyciela prywatnego, czyli Henryka Jezierskiego, właściciela wydawnictw motoryzacyjnych.  Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP  od początku objęło monitoringiem ten proces,  jego obserwatorem była red. Maria Giedz. Piotr Filipczyk opisał 4 lata temu toczący się konflikt pomiędzy Henrykiem Jezierskim, a gdańskim radnym PiS Waldemarem Jaroszewiczem. Dziennikarz nie uczestniczył w owym konflikcie, ale za to, że odważył się opowiedzieć o nim został oskarżony z art. 212 o zniesławienie. Opublikowany na portalu www.wpolityce.pl w dniu 29 stycznia 2019 r. tekst zatytułowany „Teczkowy skandal w Gdańsku? Sprawę zbada policja. Radni PiS dostali maile, że jeden z nich miał współpracować z SB” stał się podstawą do wysunięcia żądania o ukaranie dziennikarza i zdjęcie tekstu z portalu.
10 marca 2023 r. postępowanie zakończyło się wyrokiem uniewinniającym red. Filipczyka. Sprawę prowadziła sędzia Joanna Biernacka. Na rozprawę – ogłoszenie wyroku zgłosił się oskarżony i obserwator CMWP. Oskarżyciel, czyli Henryk Jezierski nie uczestniczył w ogłoszeniu wyroku. Ponieważ proces toczył się w trybie niejawnym na razie nie możemy ujawniać jego szczegółów. Decyzja Sądu jest zbieżna z opinią amicus curiae CMWP SDP, w której apelowaliśmy o całkowite oczyszczenie dziennikarza  z zarzutów i jego uniewinnienie.

Opinia amicus curiae CMWP SDP TUTAJ.

Możemy jedynie poinformować na podstawie aktu oskarżenia oraz wydanego wyroku, że Jezierski dopatrzył się w materiale autorstwa Filipczyka „nieprawdziwych i szkalujących” go treści. Użył „bezpodstawnego określenia” Henryka Jezierskiego „jako zdemaskowanego tajnego współpracownika SB” oraz „kłamliwego stwierdzenia, że dr Daniel Wicenty z IPN w swojej książce („Weryfikacja gdańskich dziennikarzy w stanie wojennym”, wydanej przez IPN w Gdańsku w 2015 r.) przedstawił go jako tajnego współpracownika SB o pseudonimie Jurek. Przypisał mu również wypowiedź, w
której jakoby Henryk Jezierski przyznał się do współpracy z komunistycznymi służbami. Warto tu dodać, że na stronie 77 opracowania autorstwa Wicentego czytamy: „Henryk Jezierski – pracownik sekretariatu redakcji. Proponuje się pozostawić w zespole”. Do tego jest przypis nr 17: [Jezierski] „Zarejestrowany jako KTW (prawdopodobnie 27 IV 1988 r.), a następnie jako TW ps. „Jurek” przez Wydział III WUSW w Gdańsku (nr rej. 57968, nr arch. I- 26134), wyrejestrowany 3 VII 1989 r. ze względu na „odmowę współpracy” (na podstawie wypisu z dziennika rejestracyjnego b. WUSW w Gdańsku; materiały nie zachowały się)”. Wszystkie materiały z tamtego okresu zostały zmikrofilmowane, a następnie w 2010 r. spalono je wraz z mikrofilmami, dlatego też w książce Wicentego brakuje wyraźnego potwierdzenia o współpracy Jezierskiego z SB. I rzeczywiście dzisiaj, mając do dyspozycji jedynie pustą teczkę Jezierskiego niczego nie można mu udowodnić. Jednak sprawa w Trójmieście nadal jest głośna właśnie przez te procesy. Data odmowy współpracy z lipca 1989 r. wiąże się z sytuacją jaka zaistniała w Polsce po „Okrągłym Stole” i zachodzącej w naszym kraju transformacji politycznej. Był to okres, w którym „Tajni Współpracownicy”, czy też „Kandydaci na Tajnych Współpracowników” masowo wyrejestrowywali się i niszczyli swoje dokumenty. Ponadto osoby, którym przypisywano współpracę z SB, zwłaszcza po 2010 r., kiedy wszystkie dokumenty zostały zniszczone, występowały do sądu w celu uzyskania „sądowego certyfikatu niewinności”. Zdarzało się też, że osoby te próbowały udowodnić, iż nie współpracowały z SB wnioskując o taką decyzję do IPN. Henryk Jezierski otrzymał takąmdecyzję o nr 1041/OP/2019, wydaną w dniu 11 maja 2019 r., w której zaznaczono, że „nie był pracownikiem, funkcjonariuszem lub żołnierzem organów bezpieczeństwa państwa”. Brakuje jednak wyraźnego stwierdzenia, które posiadają np. osoby represjonowane, że był lub nie współpracownikiem SB. Zamieszczono tam jedynie informację, że w archiwum IPN „nie zachowały się dokumenty wytworzone przez niego lub przy jego udziale w charakterze tajnego informatora lub pomocnika przy operacyjnym zdobywaniu informacji przez organy bezpieczeństwa państwa.”

Opracowanie Maria Giedz

Archikatedra katolicka w New Delhi z pominkiem Jana Pawła II Fot./coll. HB

HUBERT BEKRYCHT: Oszczercy Jana Pawła II, spróbujcie tego w Azji!

Chrześcijaństwo w Azji od lat zmaga się z prześladowaniami. Podpalenia kościołów, nękanie wiernych, coraz częściej dotkliwe ich pobicia, czy morderstwa a nawet krwawe pogromy – to, niestety gorzki powszedni chleb Pański w tej części świata. W różnym stopniu wyznawcy Chrystusa są represjonowani w różnych krajach, szczególnie na południu największego na planecie kontynentu. W najliczniejszej demokracji parlamentarnej świata – Indiach, gdzie również dochodzi do prześladowań, ale władze rządowe i lokalne próbują walczyć z represjami, chrześcijanie nie chcą, więc uwierzyć, że bardzo szanowanego tu papieża – pielgrzyma, Jana Pawła II szkaluje się bezpodstawnie w kraju skąd pochodzi Święty. „Tutaj nikt nie będzie usuwał albo niszczył pomników Jopo” – zapewnia wskazując na pomnik papieża z Polski dozorca archikatedry pod wezwaniem Najświętszego Serca Jezusowego w stolicy Indii New Delhi.

 

Pomimo natychmiastowej zgody na rozmowę sprzątający dziedziniec przed archikatedrą przy Ashok Place w Delhi, prosi, aby nie podawać nawet jego imienia (nazwałem go, zatem Dewan). Dozorca nie ma teraz wiele pracy, zimą (od listopada do marca, kiedy temperatury najczęściej nie przekraczają w stolicy 27 stopni, chociaż bywają dużo cieplejsze a nawet gorętsze wyjątki) w dzień powszedni ludzi jest mniej a msze tylko trzy. Więcej wiernych jest oczywiście w niedzielę.

Wówczas odprawianych jest aż siedem mszy, najwięcej, bo aż cztery po angielsku, dwie w hindi i jedna w malajam, czyli w języku drawidyjskim, gdzie jest wiele elementów tamilskiego.

Oszczerstwa wobec tego, który zmienił świat

Dewan przerywa pracę i nie wierzy, że w Polsce, kraju Jana Pawła II – Jopo (John Paul mówione bardzo szybko) – jak niektórzy delhijczycy nazywają naszego papieża – jest tyle osób, którzy kłamią i rzucają oszczerstwa szkalując Świętego.

„Jeśli rzeczywiście tak jest, to są głupi. Spróbuj u nas obrazić pamięć Gandhiego, niezależnie od wyznania, byłoby to jednocześnie szkalowanie kraju” – powiedział Dewan. „Tutaj nikt nie będzie usuwał albo niszczył pomników Jopo! U was te oszczerstwa to uwikłanie w walkę polityczną, kłamstwa i kalanie świętości wybitnego duchownego” – złości się sprzątacz przed katedrą.

„Nie wierzę w te zarzuty, zresztą dawno to wszystko wyjaśniono, teraz pewnie to kolejna fala pomówień po coraz śmielszych prześladowaniach chrześcijan także w Europie. U was pustoszeją teraz kościoły, jeszcze nie ma krwawych pogromów, ale jeśli nie szanuje się autorytetów…” – zastanawia się Dewan a ja, po tych słowach, zastanawiam się czy mój rozmówca jest rzeczywiście sprzątaczem, dozorcą? Może to ksiądz? Kościelny? Pytam o to, ale nie odpowiada. Śmieje się perliście pokazując dentystycznie białe zęby. Nie pozwala zrobić sobie na koniec zdjęcia. „Jemu zrób, bo on jest bohaterem, przyjechał tu i widział naszą biedę. Może to nasz Jopo zmienił świat. I Indie” – dodaje „Powiedz tam u siebie, że my katolicy z Indii nie damy obrażać Ojca Świętego Jana Pawła II” – podkreślił Dewan.

Japo good man

Przed katedrą siedzi kilka kobiet w tradycyjnych strojach. Niestety ich hindish jest tak mało dla mnie wyraźny, że słyszę tylko zapewnienia o tym, iż również „wierzą”. Wskazują jednak wyraźnie na katedrę i na pomnik papieża. Nie rozumieją, o co pytam. Zresztą, chyba i tak nie uwierzyłyby, że ktoś w kraju urodzenia Japo bruździ papieżowi ubogich, jak delhijczycy także nazywają Jana Pawła II. W miarę wyraźnie słyszę tylko: „Jopo good, Jopo holly man (Jopo dobry, święty człowiek)”. Nie mam pewności, czy to chrześcijanki, bo stroje są hinduskie, ale nie ma to dla mnie żadnego znaczenia.

Niedaleko archikatedry jest świątynia sikhijska. Jest jeszcze przed południem jest tam tłoczno. W skupieniu i modlitwie przemierzają teren gurudwary. Mężczyźni w charakterystycznych turbanach, kobiety we wzorzystych rozmaitego typu okryciach. Sporo dzieci.

Strażnik w pomarańczowym turbanie z groźnie wyglądającą włócznią pyta mnie, czy chcę wejść. Odpowiadam, że dopiero przyjechałem i może innym razem, bo przecież „tylu tu waszych wiernych, nie chcę przeszkadzać”. Odpowiedział komplementami o dobrym wychowaniu albo nazwał mnie dobrym człowiekiem – nie zrozumiałem. Strażnik jest miły, więc wpadam na pomysł i pytam, czy wie, kto to św. Jan Paweł II. „To święty człowiek z Europy. Był w Indiach” – odpowiada lekko dotknięty, że posądzam go o niewiedzę i zapewnia mnie, że jest dobrze wykształcony.

 

Kiedy już skończyłem opowieść o tym, jak obrażany jest papież Polak w swym kraju, strażnik wyglądał na zdziwionego, ale widać, że nie chciał o razu odpowiadać. Po kilku sekundach odrzekł, że jego religia to religia tolerancji. „Jeśli jesteś rzeczywiście pobożnym Sikhem nic złego nie zrobisz inaczej się modlącym” – powiedział a ja nie spodziewałem się zresztą innej odpowiedzi, bo wiara w Indiach to dosyć złożona materia.

Po chwili jednak człowiek w pomarańczowym turbanie mówi trochę ciszej. „Bardzo to dziwne, że ktoś nie szanuje swojej religii i tradycji. Chyba taka tradycja szybko zginie (powiedział ‘umrze’) „ – zakończył.

Nie wiem, czy wszystko dobrze zrozumiałem, ale większość z tych dosyć chaotycznie przeprowadzonych rozmów była po prostu bardzo budująca. Nie wiem na pewno, czy wszyscy mówili szczerze, nie znam na tyle Indii, bo jestem tu zaledwie kilka dni. Dowiedziałem się jednak o tym kraju jednego. Większość ludzi uważa tu, że jeśli w coś głęboko wierzysz, nie jesteś w stanie o tym myśleć źle.

W Polsce trwa kampania opozycyjnych oskarżeń sfabrykowanymi esbeckimi papierami wobec człowieka, który już nie może się obronić. Wierzę jednak, że ci, którzy to robią kiedyś przynajmniej zrozumieją istotę swego parszywego zachowania.

Gęstniejący sos pomówień wcześniej, czy później wyparuje. Zostanie jednak tak wykpiwana tolerancja środowisk konserwatywnych i nasza obrona Świętego Człowieka, zwyczajnego człowieka, który cieszy się szacunkiem nawet w dalekiej Azji a w swoim kraju, z którym związki zawsze papież podkreślał, jest szkalowany w imię jakiś kilkudziesięciu mandatów w parlamencie. Bo tyle zdobędzie jesienią opozycja po tej oszczerczej kampanii.

A oszczercy… No cóż, są odważni tylko chowając się za immunitetem i w Internecie. Oszczercy Jana Pawła II, spróbujcie tak się zachować w Azji, na przykład przed delhijską archikatedrą lub kilka kroków dalej przed sikhijską świątynią. I niech Pan Bóg ma was w swojej opiece…

 

 

CEZARY KRYSZTOPA: Orkiestra trupojadów

Nie żyje chłopiec. Wbrew medialnej kotłowaninie, niewiele wiadomo na temat jego śmierci. Wiadomo na pewno, że spotkały go rzeczy straszne, które nie powinny go spotkać. Trzeba się za niego modlić. Modlić się za jego rodzinę. I to w zasadzie powinien być koniec tego felietonu.

Niestety, choć naiwnie liczyłem w tym zakresie na jakieś opamiętanie, nie może być, ponieważ chór w orkiestrze trupojadów, który wyje od kilku już dni, wymaga reakcji, zanim doprowadzi do kolejnej tragedii. A jest coś demonicznego w tej próbie przekierowania winy z „pedofila z Platformy” na dziennikarza, który ujawnił sprawę.

Tomasz Duklanowski

Zacznijmy od tego, że Tomasz Duklanowski nie ujawnił danych ofiar pedofila z Platformy (aktywisty LGBT, pełnomocnika zachodniopomorskiego marszałka Olgierda Geblewicza – dziś „moralnie” uniesionego pół metra nad ziemią – i męża zaufania Rafała Trzaskowskiego) oprócz tego, że napisał, że chodzi o „dzieci znanej parlamentarzystki” i podał ich wiek w czasie kiedy spotkało je zło. Z tym, że tego samego dnia portal Tomasza Lisa NaTemat pisał o pedofilu – „jego ofiarami padły dzieci znanej parlamentarzystki”, również Interia pisała o „dzieciach znanej parlamentarzystki”, Gazeta.pl pisała o „rodzeństwie, które było pod opieką Krzysztofa F.”. Następnego dnia rano na antenie TVP Info poseł Platformy Piotr Borys mówił już nawet – „To są dzieci jednej z naszych członkiń, Platformy Obywatelskiej”. To tylko taka krótka kwerenda. Na pewno byli też inni, w tym ci, którzy dziś chcą uchodzić za sędziów w sprawie.

Zresztą publikacje nt. pedofilii w Kościele, bywa że idą dalej, np. Uwaga TVN: „Bytom. Zakonnik molestował ministrantów” ze szczegółami moim zdaniem pozwalającymi ustalić parafię. W materiale wypowiadają się ofiary, to oczywiście wskazuje, że chcą publikacji, ale czy wszystkie? I czy wszystkie są już dorosłe? A w materiale mowa również o próbach samobójczych.

Owszem, można dyskutować czy Tomasz Duklanowski zachował wystarczająca ostrożność by ofiary chronić. Z całą pewnością dobro ofiary powinno być tutaj najwyższym imperatywem. Jeśli jednak uznamy, że Tomasz Duklanowski nie dochował wystarczającej ostrożności, to dlaczego wulgarnej fali hejtu i pohukiwaniu „strażników moralności” nie podlegają inni nieostrożni?

Jedną z odpowiedzi, które przychodzą mi do głowy jest ta, że „głównym grzechem” Tomasza Duklanowskiego dla „wiodących mediów” i najważniejszych polityków opozycji, nie jest to, że „ujawnił dane” ofiary, tylko to, że podał informację na temat afiliacji politycznych pedofila. „Wiodące media” i „oświeceni politycy” uważają najwyraźniej, że jedynymi przypadkami pedofilii, które warto ujawniać, są przypadki, którymi można uderzyć w Kościół. Inne się nie nadają. Jeśli nie da się powiązać pedofilii z Kościołem, to „po co komu taka pedofilia”.

Orkiestra

Inną z odpowiedzi jest myśl, która u mnie samego wywołuje ciarki obrzydzenia. Wydaje mi się bowiem, że oto możemy mieć do czynienia z upiornym startem kampanii wyborczej Platformy Obywatelskiej. Zwróćcie uwagę na tę zadziwiająco zbieżną czasowo orkiestrę, która w ciągu kilku dni uderzyła nieprawdopodobną kakofonią pozornie nieskoordynowanych linii melodycznych.

W głównej linii słychać wycie watahy internetowych trupojadów (od miesięcy zastanawialiśmy się co to za masa dziwnych kont z niewieloma obserwującymi, cyferkami w nazwach, czy udających obcokrajowców, no to już wiemy), które zdaje się, że ruszyły pociągając nogami niczym w „Walking Dead”, gryząc i bełkocząc niezrozumiale, wydaje się, że na sygnał rzucony przez Donalda Tuska. Odrażające słowa o „podludziach”, groźby przemocy, życzenia śmierci. Starannie pomijające kwestię winy pedofila z Platformy. Jedni odrażająco cynicznie, inni głupio i bezmyślnie. Metody pożywania się na śmierci zostały już przecież wcześniej przećwiczone, po śmierci Pawła Adamowicza, po śmierci chorego na depresję Piotra Szczęsnego, po śmierci Izabeli z Pszczyny… Całe to stado goni przodem popychane przez najważniejszych dziennikarzy „wiodących mediów” na co dzień pouczających o „standardach” i konieczności „walki z mową nienawiści” i liderów politycznych dopiero co wzywających „żeby nienawiść nie zatruła naszych serc”.

Jednak to przecież nie jedyna trupia melodia w tym czasie. Mniej więcej wtedy przecież miała miejsce „wystawa” Ochojskiej w Brukseli i „raport Grupy Granica” o „ciałach w lesie” przy granicy z Białorusią. A niedługo później artykuł w niemieckim Tageszeitung rzucający w twarz polskim funkcjonariuszom, że „są mordercami”. Oczywiście ani słowa o tym, że do tragedii, jakie spotykają płacących duże pieniądze za „podróż” nielegalnych imigrantów (nie uchodźców) przyczyniają się właśnie ci, którzy zajmują się udrożnianiem kanału przemytu ludzi przez przemytników i służby Łukaszenki. Jeśli ktoś widzi podobieństwa tego przekazu do przekazu rosyjskiej i białoruskiej propagandy, to być może się nie myli. A obecność niemieckich brzmień, tylko pozornie może tu wprowadzać w błąd.

Mało?

Kolejny akord. Uderzenie w Jana Pawła II z odgłosami dobiegającymi zza granicy. „Ustalenia holenderskiego dziennikarza” (wiadomo, co holenderski to nie polski). Przypadkiem jednocześnie publikującego na łamach Wyborczej i lansującego się w mediach u boku Marka Lisińskiego, oszusta, w przypadku którego sąd uznał, że kłamał kiedy mówił, że był molestowany przez księdza. Oszusta wcześniej promowanego przez Tomasza Sekielskiego, Joannę Scheuring-Wielgus i Agatę Diduszko-Zyglewską, które go nawet Ojcu Świętemu pojechały pokazać i któremu Ojciec Święty ręce całował. Promotorzy nadal dzielnie walczą na odcinku, a „holenderski dziennikarz” do uderzania w Jana Pawła II używa np. donosów współpracującego z UB księdza-uchola.

Mało? No to jeszcze na deser kolejna publikacja należącego do Ringier Axel Springer Onetu, który rękoma Marina Wyrwała i Edyty Żemły znowu uderza w chwalony na Ukrainie karabinek „Grot”. Melodia wielokrotnie wyśmiana już przez ekspertów i internautów, ale co tam, w orkiestrze wszystko się przyda, a może i tej strasznej Polsce w jakimś istotnym segmencie zaszkodzi.

Gdzieś w tle jeszcze falset ambasadora Niemiec, który straszy w jednako należącym do Ringier Axel Springer „Newsweeku”, że „pomysł, iż Polska mogłaby spożytkować swoje pięć minut na politykę prowadzoną przeciwko Niemcom, jest karkołomny”.

Trupojadom

No więc jeżeli coś miałbym wyjącym trupojadom, które podobno nawet na niego czekają, za pośrednictwem tego tekstu przekazać to to, że jeśli chodzi o mnie, to Wasze kłamstwa na temat mojego rzekomego „udziału w aferze” i szczucie nie robią na mnie wrażenia. Więksi od Was się na mnie zasadzali. Być może nawet kiedyś mnie dopadną. Ale nie teraz i nie Wy. Latacie mi pod ogonem. Najwyżej zbanuję kilka tysięcy dziwnych profili i będziecie musieli na farmie zakładać nowe. To, że nie umiecie przeczytać tekstu, którego fragment screena podajecie, to wyraz Waszej ułomności, nie mojej. A w tekście, w którym pisałem, że nie zgadzam się z opinią Tomasza Terlikowskiego nt. sprawy pedofila z Platformy, nie zmieniłbym ani przecinka, nadal się nie zgadzam.

Jeśli tylko mogę coś doradzić, to zastanówcie się jak ma się Wasze hasło #SzczucieZabija, do tej fali szczucia jaką z udziałem największych „autorytetów” urządziliście młodemu człowiekowi, Oskarowi Szafarowiczowi. Ja tweetów dotyczących matki ofiary pedofila takich jak Oskar bym nie napisał (a pisał, warto dodać, przed informacją o śmierci syna), ale on ma 20 lat a ja prawie 50 i jak to się ma do tego, że urządzacie mu dokładnie taki festiwal szczucia, o jaki oskarżacie innych? Myślicie, że tego nie widać? A jeśli doprowadzicie do tragedii? Poczujecie satysfakcję?

I jak sądzicie, dobrze „wystartowaliście z kampanią”, szczególnie biorąc pod uwagę Wasze rzygowiny w kierunku Jana Pawła II, czy też może ZNOWU wywołaliście efekt odwrotny do zamierzonego?

„Prawym”

Żeby nie było zbyt łatwo. Szanowni koledzy „z prawej”, którzy postanowiliście odpowiedzieć pięknym za nadobne, naprawdę uważacie, że zejście do poziomu „trupojadów” to dobry pomysł, czy raczej metoda na powiedzenie „jesteśmy tacy jak oni”? Ja bym jednak wolał żebyśmy byli lepsi, ale w tym celu musielibyśmy np. nie jechać po matce niedługo po śmierci syna, choćby i jako matka miała grzechy. Czy pośród nas jest ktoś bezgrzeszny?

I jeszcze jedno. Jak myślicie, po co ta orkiestra dziwnie pobrzmiewająca melodiami rosyjskimi i niemieckimi gra? No tak, pewnie dla Platformy, która ma „uwolnić od kłopotu”, ale też po to żeby tą naszą polską łódką, szczególnie w tych „ciekawych czasach”, bujać jak najmocniej. A nuż nabierze wody.

Czy w tej sytuacji w naszym polskim interesie jest bujać nią jeszcze bardziej?

 

Obszary zamieszkałe przez Kurdów w 1986 r. Fot. Wikipedia

Wsparcie CMWP SDP dla kurdyjskiego dziennikarza

W związku z naszymi informacjami na temat losów kurdyjskiego dziennikarza Firata Tunça, który przebywa aktualnie w Strzeżonym Ośrodku dla Cudzoziemców w Krośnie Odrzańskim i któremu grozi deportacja do Turcji, Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich wyraża swoje stanowcze wsparcie dla uwzględnienia odwołania od decyzji o zobowiązaniu Pana Tunça do powrotu do Turcji ze względu na realnie zagrażające mu tam niebezpieczeństwo uwięzienia i utraty zdrowia i narażenia jego życia ze względu na wcześniejsze i aktualne wykonywanie zawodu dziennikarza. CMWP SDP apeluje o udzielenie dziennikarzowi ochrony w ramach pomocy międzynarodowej.

Wg naszych informacji, ukończywszy liceum, a następnie kursy przygotowawcze do wykonywania zawodu dziennikarza i reportera, Pan Firat Tunç przez lata spełniał się w tych rolach, ukazując złożone problemy społeczności kurdyjskiej. Pracował zarówno w stacjach telewizyjnych, jak i w czasopismach, tworząc materiały promujące wolność i niezależność Kurdów. Naraził się tym samym na prześladowania z uwagi na propagowanie treści zakazanych w państwie tureckim. Musiał działać pod pseudonimem. Ze względu na zagrożenie ze strony władz tureckich, Pan Firat Tunç wyjechał i pracował w Syrii, dokumentując konflikt Jazydów z ISIS w rejonie Rożawa. Współpracował także z licznymi firmami i agencjami prasowymi – m. in. Ronahi TV, Hawar News Agency, Ronahi Newspaper, Firat News Agency. Niestety, wolność słowa oraz wolność prasy, z których korzystał Pan Firat Tunç, stała w sprzeczności z interesami grup biorących udział w konflikcie. Ponownie znalazł się on w niebezpieczeństwie. Grożono mu śmiercią oraz wielokrotnie przeszukiwano. Jako że zagrożenie jego wolności i życia stało się realne, Pan Tunç podjął decyzję o ucieczce.

Warto przy tym zaznaczyć, że dziennikarze, publicyści, pisarze i wydawcy, szczególnie kurdyjscy, podlegają w Turcji cenzurze. Niezgodność tworzonych materiałów z narracją władz oznacza zazwyczaj nieuchronne prześladowania. Dotychczasowa działalność Pana Tunça poczytywana jest tam zatem jako działalność zakazana, niezgodna z interesem państwa. Dlatego też po powrocie do Turcji, zostałby on poddany przeszukaniom, a realne jest także zagrożenie torturami. Trzeba także zauważyć, że Pan Tunç nie emigruje ze względu na przesłanki ekonomiczne, wg naszych informacji jest on w stanie zarabiać na własne utrzymanie. W dotychczasowych miejscach swojego pobytu nie ma jednak gwarancji bezpieczeństwa oraz przestrzegania jego podstawowych praw i wolności.

CMWP SDP jako instytucja, której jednym z głównych celów jest dbałość o etykę zawodową dziennikarzy i ochronę ich praw, wyraża swoje poparcie dla Pana Firata Tunça przebywającego obecnie w Strzeżonym Ośrodku dla Cudzoziemców w Krośnie Odrzańskim. CMWP SDP stoi na stanowisku, iż zasadnym byłoby uwzględnienie odwołania Pana Tunça od decyzji o zobowiązaniu go do powrotu do Turcji oraz udzielenie mu ochrony w ramach pomocy międzynarodowej. Powrót Pana Firaca Tunça do Turcji w naszej ocenie stanowi realnie zagrażające mu niebezpieczeństwo spowodowanie jedynie korzystaniem z przysługujących mu praw do swobody wypowiedzi i dziennikarskiej niezależności, które powinny być fundamentem każdego współczesnego państwa.

dr Jolanta Hajdasz , dyrektor CMWP SDP, wiceprezes SDP

dr Maria Giedz, członek Zarządu Głównego SDP, specjalistka ds. Kurdów

Warszawa, 3 marca 2023 r.

Powyższa opinia została przesłana do kierownictwa Urzędu do Spraw Cudzoziemców oraz placówki , w której na terenie Polski przebywa w/w dziennikarz.

 

 „Na ułaskawienie nie zasługują”. TADEUSZ PŁUŻAŃSKI przypomina postać sądowego mordercy Jana Hryckowiana

3 marca 1948 r. przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Warszawie rozpoczął się proces rotmistrza Witolda Pileckiego i jego grupy wywiadowczej. Ten krzywoprzysiężny komunistyczny trybunał wydał trzy wyroki śmierci: na Pileckiego, Marię Szelągowską i Tadeusza Płużańskiego (mojego Ojca).

15 marca 1948 r. skład sądzący wydał opinię „w sprawie ewentualnego ułaskawienia skazanych”: „Z uwagi na popełnione przez Pileckiego i Płużańskiego najcięższych zbrodni zdrady stanu i Narodu, pełną świadomość działania na szkodę Państwa i w interesie obcego imperializmu, któremu całkowicie się zaprzedali, przejawioną przez nich na przestrzeni dłuższego okresu czasu wyjątkową aktywność w pracy szpiegowskiej, wielką szkodę, jaką wyrządzili Państwu w okresie jego odbudowy (…) – skład sądzący uważa, że ci obaj na ułaskawienie nie zasługują”.

Podpisane: ppłk Jan Hryckowian, przewodniczący sądu,

kpt. Józef Badecki, sędzia,

kpt. Stefan Nowacki, ławnik.

Do mojej babci Hryckowian powiedział: „Gdyby to ode mnie zależało, pani syn nigdy by kary śmierci nie dostał”. Wkrótce awansował, został sędzią Najwyższego Sądu Wojskowego. W styczniu 1949 roku na własną prośbę odszedł z sądownictwa wojskowego. Według relacji żony Stanisławy Hryckowian stało się to po tym, jak zemdlał ogłaszając wyrok w sprawie, spreparowanej przez UB. Bez problemu jednak został adwokatem i obrońcą wojskowym.

Oddany władzy ludowej

Wykształcony, kulturalny, pomagający innym, wydał wiele wyroków śmierci na niewinnych ludzi. AK-owiec, odznaczony Krzyżem Walecznych, po 1945 roku poszedł na współpracę z komunistami, sądził swoich dawnych kolegów organizacyjnych. Jan Hryckowian nigdy nie został rozliczony ze swojej zbrodniczej działalności.

Aresztowany przez Niemców w styczniu 1940 roku trafił do więzienia przy ulicy Montelupich w Krakowie. Współwięzień Salamon Samuel w maju 1945 roku napisał w oświadczeniu:

„Ob. Hryckowian osadzony był w więzieniu przez >Gestapo< pod zarzutem zastrzelenia dwóch Niemców i przebywał tam przez okres około 7-8 miesięcy. (..) Ob. Hryckowian jest pełnowartościowym obywatelem, który rozumie ciężkie położenie warstw pracujących, ceni te warstwy, pomimo, że jest oficerem i sędzią i do sfer robotniczych jest ustosunkowany bardzo przychylnie”.

Z czasem „ob. Hryckowian” jeszcze lepiej zrozumiał „sfery robotnicze”. Nie wynikało to z jego fascynacji komunizmem, raczej ze zwykłej służalczości wobec nowego systemu.

W służbowej opinii z 1948 roku czytamy:

„Trafna ocena polityczna w podejściu do rozpoznawanych spraw. (…) Oddany idei władzy ludowej i ustrojowi ludowemu. Stosunek do Związku Radzieckiego i państw demokracji ludowej – pozytywny. Czynny politycznie i klasowo. Posiada ponadprzeciętny zasób wiedzy z zakresu nauk marksistowskich”.

Odznaczany

Jan Hryckowian urodził się 15 października 1907 w Latrobe w stanie Pensylwania. Jego ojciec był górnikiem-sztygarem. Rodzina przeniosła się do Polski, gdy miał 5 lat. Po ukończeniu liceum im. Króla Jana Sobieskiego w Krakowie studiował prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim, uzyskując w 1931 roku magisterium.

Dwa lata później, już jako zawodowy wojskowy, Hryckowian rozpoczął pracę w sądownictwie. Do wybuchu wojny orzekał w Wojskowych Sądach Rejonowych w Grodnie i Tarnopolu. W 1938 roku został kapitanem.

Po wyjściu z więzienia przy Montelupich Hryckowian działał w ZWZ-AK, organizował oddziały partyzanckie na Podhalu i w powiecie miechowskim. Od sierpnia 1941 do stycznia 1945 dowodził batalionem, który niszczył niemieckie obiekty telekomunikacyjne w Krakowie. Za udział w akcji na niemiecki transport kolejowy został odznaczony Krzyżem Walecznych, za walkę z okupantem dostał Srebrny Krzyż Zasługi. W PRL doszły do tego inne medale.

W latach 80-tych, po śmierci Hryckowiana Jan Zamoyski napisał do jego żony, że w więzieniu mecenas pomagał mu, podnosił na duchu, „był pierwszym „Człowiekiem” jakiego spotkałem po dwóch latach śledztwa na Mokotowie”.

Wybitne zasługi

Inny dokument podaje, że od sierpnia 1941 do 15 stycznia 1945 roku Jan Hryckowian pracował w zarządzie głównym poczty niemieckiej w Krakowie, skierowany doń przymusowo przez okupacyjny urząd pracy. Po zajęciu Krakowa przez Sowietów miał zatrudnić się jako referent prawny w polskiej służbie pocztowej. Jeżeli rzeczywiście tam trafił, to tylko na krótko. W życiorysie napisał, że na początku 1945 roku zgłosił się „natychmiast i z nieprzymuszonej woli” do RKU w Krakowie. Dostał przydział do korpusu oficerów służby sprawiedliwości Ludowego Wojska Polskiego.

Szybko awansował – w grudniu 1945 został majorem, w czerwcu 1946 podpułkownikiem (w tym czasie pracował już w Najwyższym Sądzie Wojskowym). Orzekał m. in. w procesie pokazowym płk Jana Rzepeckiego i innych wysokich oficerów AK i WiN, podczas którego zapadły kary śmierci i długoletniego więzienia.

W marcu 1947 Hryckowian objął jedno z kluczowych stanowisk w stalinowskim systemie bezprawia – został szefem Wojskowego Sądu Rejonowego Nr 1 w Warszawie. Wtedy dopuścił się największej ilości zbrodni sądowych. Było ich co najmniej kilkanaście. Do jednej z takich spraw należał proces bohaterskiego rotmistrza Witolda Pileckiego.

W służbowej opinii z 1949 r. czytamy: „Wkłada ogromną pracę i wysiłki, by powierzony [mu] sąd stosował właściwą politykę karną w zwalczaniu przestępstw niebezpiecznych w okresie odbudowy Państwa. Często prowadził bardzo ważne procesy polityczne, które wymagały ogromnego wkładu pracy i umiejętności w ich przeprowadzaniu. Przez to położył wybitne zasługi w ugruntowanie demokracji ludowej w Polsce”.

„Bandą jest każdy”

Były AK-owiec, a potem komunistyczny sędzia Jan Hryckowian przewodniczył też procesom odpryskowym od sprawy Witolda Pileckiego. W procesach tych, z reguły mniej nagłaśnianych przez prasę, albo w ogóle utajnionych przed zastraszoną opinią publiczną, wyrok był na ogół jeden – kara śmierci.

Hryckowian najpierw sądził, potem występował w roli obrońcy:

„Na studium tym [wyższe katolickie studium w Poznaniu], gdzie w zręczny sposób łączono naukę religii i zasad wiary ze wstecznymi i wrogimi zasadami społeczno-politycznymi, kształcono młody umysł siostry zakonnej (…) w duchu negowania wszystkiego, co postępowe”. W ten sposób Hryckowian bronił siostry Walerii Niklewskiej ze Zgromadzenia Sióstr Służebniczek w słynnym, wyreżyserowanym przez MBP procesie biskupa Czesława Kaczmarka. Był rok 1953. Trzy lata później prokurator, badający możliwość rehabilitacji skazanych, napisał: „Odnośnie do obrońców w sprawie tej słusznie biskup Kaczmarek powiedział, że oskarżeni bali się bardziej swoich obrońców aniżeli prokuratora i że obrońcy współdziałali z organami B[ezpieczeństwa] P[ublicznego]”.

Hryckowian nie tylko współtworzył, ale również propagował zasady „nowego, ludowego prawa”. W latach 1946-47, współpracując z redakcją kwartalnika „Wojskowy Przegląd Prawniczy” (organ najwyższych struktur wojskowego sądownictwa w Polsce), opracowywał do druku orzeczenia i uchwały Najwyższego Sądu Wojskowego. Oto jeden z przepisów, o którym pisał: „Bandą, w rozumieniu art. 118 par. 3 KKWP [zbrodniczy Kodeks Karny Wojska Polskiego – red.] jest każdy, mający cele przestępcze związek co najmniej dwóch osób, bez względu na skład osobowy”.

Jan Hryckowian zmarł w chwale dobrego warszawskiego adwokata w 1975 roku. Wtedy nikt jeszcze nie mówił o rozliczaniu zbrodni stalinowskich.

 

O nietypowym konkursie dziennikarskim pisze STEFAN TRUSZCZYŃSKI: „Szpalty za kratą”

Trzy-cztery kroki (zależy jak długie nogi), obrót i znowu to samo. I tak sto, dwieście razy, albo i więcej. Cela ma 3 metry na 4, trzy łóżka – jedno stoi samo, drugie piętrowe; stolik, kąt sanitarny z umywalką i sedesem – zasuwane. No i jeszcze jest okratowane okno i drzwi. Z wewnątrz ich nie otworzysz. Jest jeszcze spacer – godzina dziennie po jajowatym okręgu. I dwóch osadzonych. To wszystko. Ktoś wymyślił dobry tytuł konkursu: „Szpalty za kratą”. To raz do roku przeprowadzany przez zakład w Rawiczu konkurs dla więźniów (w tym momencie dziennikarzy) redagujących „za kratą” periodyki, grubsze, cieńsze. W zależności od hojności dyrekcji ZK i zaangażowania osadzonych (tak się ich określa), czyli więźniów. 

Inicjatywa ogólnopolska (jest w kraju ok. 100 zakładów karnych i aresztów, a w nich aktualnie ok. 80 tysięcy skazanych). Od kilkunastu lat trud organizacyjny konsekwentnie i z sukcesem podjęto w Rawiczu (obecny dyr. płk mgr Jarosław Dworecki i prowadzący  przedsięwzięcie oficer służby więziennej Marek Pięta). Brawo!

Gratulacje dlatego, że to ważna inicjatywa. Szansa na pracę intelektualną, zajęcie poza monotonią codziennego więziennego bytu i pożytek dla wszystkich, którzy czytają gazetki. Ważna sprawa. Od kilku lat SDP jesteśmy jednym z jurorów oceniających mniej i bardziej udane dziennikarskie poczynania ludzi zza krat.

W tym roku złoty, srebrny i brązowy medal przypadły: „W kratkę” (AŚ W-wa Grochów), „Piąty południk” (AŚ Lublin), „Kalejdoskop” (ZK Wojkowice).

 

Porównując nadesłane egzemplarze widać, że wysiłek redakcji nie idzie w gwizdek. Periodyki – miesięczniki, 2-miesieczniki, roczniki – są coraz lepsze, coraz bardziej profesjonalne, ciekawe i praktycznie użyteczne. To artykuły historyczne, informacje bieżące – polityczne i gospodarcze, poradniki, ćwiczenia sportowe, porady psychologiczne, życiowe – do kogo się zwracać z problemami w sprawach bytowych, zdrowotnych, dietetycznych, jak pisać podania, jak wypełniać rozmaite formularze. Są krzyżówki, szyfro-krzyżówki, wykreślanki, rozmaite łamigłówki i zgadywanki, pytania konkursowe, informacje o książkach, filmach, telewizji. A także rysunki satyryczne, miejsce na wiersze, na propozycje opowiadań, na refleksje osobiste, wyrażanie tęsknot i nadziei. Dużo zdjęć i rysunków. Zapożyczonych a także własnych.

Projekt skierowany jest też do rodzin skazanych na wykluczenie społeczne. Proponowane są wyjazdowe warsztaty psychoedukacyjne dla rodzin – matek z dziećmi oraz spotkania dla rodzin w zakładzie karnym.

Sporo miejsca więzienne gazetki poświęcają zachętom do różnych form współdziałania – wychowawców, więźniów, pokrzywdzonych. To wszystko w ramach poszerzenia wiedzy ze znajomości prawa. Przydatne to i cywilom. Np. mediacje czyli porozumienie. Aby uniknąć stresu w trakcie spotkania stron, angażuje się mediatora. Mediacje dzielą się na trzy grupy: gospodarcze, karne oraz cywilno-rodzinne. To jest droga do uniknięcia kary, a umożliwiająca zadośćuczynienie i naprawienie winy.

Można to różnie oceniać. Jedno jest wspólne – to twórczość zaangażowana, szczera, wychowawcza.

Odpędzić choćby złe myśli, czekać, trwać, wierzyć, że wszystko co ma być dobre, w końcu przyjedzie.

 

 

 

 

Fot. materiały prasowe

Agora przejmuje kontrolę nad spółką Eurozet i zmienia zarząd

Agora stała się większościowym udziałowcem spółki Eurozet (właściciel m.in. Radia ZET) i zmieniła zarząd firmy. Prezesem został Maciej Strzelecki (na zdjęciu).

W poniedziałek, 27 lutego Sąd Apelacyjny wydał wyrok, który podtrzymał orzeczenie pierwszej instancji uchylające decyzję prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów o zakazie przejęcia Eurozetu przez Agorę. Zaraz potem Agora ogłosiła sfinalizowanie umowy z dotychczasowym większościowym wspólnikiem Eurozetu – czeską spółką SFS Ventures s.r.o., na mocy której kupiła 110 udziałów Eurozet Sp. z o.o., stanowiących 11 proc. kapitału zakładowego i dających 11 proc. ogólnej liczby głosów na zgromadzeniu wspólników Eurozet. Zapłaciła za to cenę wyjściową 9,17 mln EUR.  Dzięki temu Agora stała się większościowym wspólnikiem Eurozetu z udziałami stanowiącymi 51 proc. kapitału zakładowego i zapewniającymi 51 proc. liczby głosów na zgromadzeniu wspólników. Prezes Agory Bartosz Hojka nazwał zakup Eurozetu  „największą w historii Agory inwestycją w media”.

Od razu zmieniono zarząd Eurozetu. Funkcję prezesa objął szef Grupy Radiowej Agora Maciej Strzelecki, , a wiceprezesem został Adam Fijałkowski. Stanowisko członka zarządu zachował Tomasz Zakrzewski.

UOKiK, we wpisie na Twitterze, poinformował, że po uzyskaniu pisemnego uzasadnienia i analizie stanowiska Sądu Apelacyjnego rozważy złożenie skargi kasacyjnej do Sądu Najwyższego. Przypomniał swoje stanowisko, iż w wyniku przejęcia Eurozetu przez Agorę „doszłoby do powstania silnej grupy radiowej i nieodwracalnych zaburzeń w funkcjonowaniu konkurencji na lokalnych i ogólnopolskim rynku reklamy radiowej”.

opr. jka, źródła: Agora, Twitter

 

Kontynuując przeglądanie strony zgadzasz się na instalację plików cookies na swoim urządzeniu więcej

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close