WALTER ALTERMANN wskazuje, że są już: Pierwsze ofiary wyborów

Kampania wyborcza jest niespotykanie ostra. Nie pamiętam takiej zajadłości ze strony opozycji wobec partii rządzących i partii sprawujących władzę wobec opozycji. Z obu stron sypią się ostre personalne ataki, przeciwników pomawia się o wszystkie możliwe niegodziwości polityczne.

Opozycja przedstawia wagę wyborów tak, jakby po ewentualnym zwycięstwie PIS, wespół z tym ugrupowaniem kraj nasz spotka ruina i bezprawie, a na zgliszczach hasać będą jedynie bezpańskie psy. Nadciąga apokalipsa – zdaje się sugerować opozycja.

Z kolei ugrupowania rządowe przedstawiają ewentualne rządy opozycji jako kompletną utratę suwerenności, niepodległości i mentalną zagładę polskości, łącznie z językiem. Nie mówiąc już o tradycji.

Nie owijam w bawełnę, nie kluczę i mówię wprost – obie strony niebezpiecznie przesadzają. Zwrócę też uwagę na fakt, że w obecnej kampanii obie strony stawiają na wzbudzenie w wyborcach emocji. Zauważam, że w porównaniu z poprzednimi kampaniami, w tej brakuje logicznych argumentów, brak jest rzeczowych dyskusji. Wszystko podporządkowane jest budzeniu negatywnych emocji, skierowanych na przeciwników. Jestem z urodzenia człowiekiem środka, to znaczy zawsze szukam płaszczyzny porozumienia, staram się wyłuskiwać to co łączy, a nie szukać  tego co dzieli. I nad emocje przedkładam zawsze rozum i logikę. Ale gdyby jednak los kazał mi godzić zwaśnione strony, poddałbym się, sprawy zaszły bowiem bardzo daleko, niebezpiecznie daleko.

I coś mi się zdaje, że rację miał, nieżyjący już pisarz Jerzy Pilch. W jego powieści „Narty Ojca Świętego” jedna z postaci mówi: „Ruscy już wyjechali, jesteśmy wolni i sami. I teraz możemy się wzajemnie powyrzynać. I nikt nam kurwa mnie przeszkodzi.”

Pierwsze ofiary

Są już pierwsze indywidualne i grupowe ofiary tej kampanii. To nasze dziennikarstwo. Nie bądźmy naiwni, dziennikarze mają prawo mieć swoje poglądy polityczne. Ale czy muszą się nimi kierować zawsze i ciągle? I gdzie jest granica dla dziennikarza w relacjonowaniu zdarzeń małych i podniosłych, szczególnie w czasie kampanii wyborczej?

Dla czystego sumienia wymienię poniżej kilka dziwnych przypadłości, jakie są udziałem dziennikarzy zaangażowanych zawodowo w tę kampanię. Nie sądzę jednak, żeby uświadomienie cudzych grzechów mogło pomóc uświadomionym. Ale napiszę, żebym to ja miał czyste sumienie, że jednak mówiłem, a że ktoś nie posłucha… Każdy z nas ma wolną wolę, nawet dziennikarze.

Symetryści

Jedną z przypadłością dziennikarzy – bardzo rzucającą się w oczy w tej kampanii – jest posługiwanie się tym, co oni sami nazywają symetryzmem. Jest to sposób, żeby nie rozmawiać o winach lubianych polityków, a skupiać się na winach przeciwników naszych ulubieńców.

Dla przykładu: jeżeli mamy w studio dwóch polityków, a lubimy – powiedzmy – pana A, nie cierpiąc jego antagonisty pana B, to włączamy swój symetryzm i mówimy:

– Zakładając nawet, że zarzuty wobec partii pana A. mogłyby być prawdziwe, to musimy jednak pamiętać jak w podobnych przypadkach postępowała partia pana B, gdy była u władzy. A postępowała dokładnie tak samo, a może jeszcze gorzej.

I cudowny skutek symetryzmu jest taki, że pan B musi się bronić, a pan A może odpocząć. Oczywiście taka dyskusja ma się nijak do poważnej dyskusji, ale jest skuteczna, żeby pogrążyć pana B, którego nie lubimy.

Symetryzm nie jest wynalazkiem ostatnich lat, ja go pamiętam jeszcze z czasów PRL-u. Oczywiście wtedy nikt tej metody nie nazywał symetryzmem, ale świetnie funkcjonowała. Choć  była śmieszna. Wtedy symetryzm był używany dla obrony systemu, w sytuacjach, gdy trudno było znaleźć jakikolwiek argument na jego obronę, na przykład wtedy, gdy władze siłą tłumiły manifestacje niezadowolonych. Wtedy to urzędowi dziennikarze mówili symetrystycznie tak:

– Być może w Polsce nie wszystko jest doskonałe, być może zarobki i poziom życie w USA są wyższe niż u nas, ale u nas nikt nie bije murzynów.

Obiektywiści i rzetelniacy

Przez całe dziesięciolecia dziennikarstwo musiało być obiektywne. Teraz niektórzy głoszą, że obiektywizm nie wystarcza i dziennikarstwo ma być rzetelne. Spróbujmy zdefiniować oba pojęcia.

OBIEKTYWIZM. Zacznijmy od logiki. Logika chyba nie bardzo nam pomoże w zdefiniowaniu obiektywności, bo jej zdaniem obiektywność zdania najlepiej zdefiniować przez negację subiektywności. Zdanie jest obiektywne, kiedy nie jest subiektywne. Subiektywne zaś jest wtedy, gdy ustalenie jego wartości logicznej jest możliwe wyłącznie na podstawie nie dających się zweryfikować stanów wewnętrznych osoby wypowiadającej zdanie. To może poszukajmy w filozofii. Obiektywizm – stanowisko filozoficzne głoszące, że przedmiot poznania istnieje poza podmiotem poznającym i niezależnie od niego.

Skoro logika i filozofia nam nie pomogły, to trzeba sięgnąć do tak zwanej wiedzy potocznego języka. A głosi ona, że obiektywizm to bezstronność, postawa badawcza wolna od przesądów i uprzedzeń.

Opierając się tej ostatniej definicji należy z całą surowością stwierdzić, że w w toku tej kampanii wyborczej obiektywne dziennikarskie ostatecznie umarło. To znaczy – już od wielu lat ciężko chorowało, ale jeszcze dychało. Teraz jednak wypada się z nim ostatecznie pożegnać. Mówiąc coś dobrego na jego grobem, ale z tym będzie bardzo trudno. I ja się na takie pożegnalne przemówienie nie piszę.

Tu przypomnę genialną anegdotę Marka Twaina, który napisał, że w małym miasteczku na Dzikim Zachodzie umarł pijak, nicpoń i drobny złodziejaszek, który był zakałą całej społeczności. Trzeba było pochować go na koszt miasta i trzeba było wygłosić nad grobem coś dobrego o zmarłym. Burmistrz nie czuł się na siłach, więc ogłosił, że miasto da dolara – a było to sporo – temu, kto powie dobre słowo o zmarłym. Zgłosił się tylko miejscowy kowal. W dniu pogrzebu całe miasteczko przyszło na cmentarz, żeby usłyszeć co można dobrego powiedzieć o zmarłym. A kowal powiedział tak: „Jaki był zmarły wszyscy wiemy, ale o ileż był lepszy od swego syna”.  Mam nadzieję, że syn – lub córka – naszego dziennikarstwa będzie lepszy. Może będzie nim rzetelność?

RZETELNOŚĆ. Mamy jeszcze kolejne nowe zjawisko, nową definicję dobrego dziennikarstwa, lansowaną przez dziennikarz trochę za bardzo stronniczych. Jest nią „rzetelność”. Słownik języka polskiego PWN twierdzi, że rzetelny to: 1. wypełniający należycie swe obowiązki. 2. taki, jaki powinien być, odpowiadający wymaganiom.

To jednak chyba za mało. Bo definicja nie mówi jak trzeba „należycie wypełniać swe obowiązki”. W przypadku stolarza wiadomo, jak powinien wyglądać rzetelnie wykonany stół, okno, czy szafa. Ale w przypadku dziennikarza jest większy kłopot. Bo co to znaczy: „rzetelność dziennikarska”? Czy wystarczy podawać godzinę jakiegoś wypadku, czy może minutę, a może nawet sekundy? Czy trzeba cytować dosłownie, czy też można omówić wystąpienie kogoś, kogo nie lubimy? Czy można zaczynać od oceny czyjejś wypowiedzi, czy jednak od zacytowania? Czy ważniejsze są fakty, czy nasza ocena tych faktów?

Zalecana bezstronność

Biorąc pod uwagę to, co dzieje się z dziennikarzami zaangażowanymi w wybory, proponuję termin, który może im uświadomić podstawową zasadę wiarygodności zawodowej – bezstronność.  Ja wiem, że w wielu przypadkach – chcąc być bezstronnymi – dziennikarze musieliby mocno hamować objawianie swoich sympatii politycznych, a nawet udawać.

Sam, jako człowiek lubiący teatr, nie widzę nic złego w grze aktorów, w owym „udawaniu”. Taki mają zawód, podobnie zresztą jak dziennikarze.

Wielki Leon Schiller reżyserował w 1925 roku, w warszawskim Teatrze im. Bogusławskiego, wspaniały, mroczny i egzystencjalny  dramat Tadeusza Micińskiego „Kniaź Patiomkin”. Akcja rozgrywa się w czasie historycznego buntu marynarzy na  pancerniku. Ale nie o rewolucję w utworze chodzi, bo jest on o wiele głębszy i sięga tajemnic ludzkiej duszy – jak to u Micińskiego. Otóż w jednej ze scen pewien aktor miał z radością machać czerwonym sztandarem, na długim drzewcu. Gdy jednak aktorowi to proste zadanie nie wychodziło, Leon Schiller powiedział:

– Proszę zagrać to z większym entuzjazmem.

– Ja nie potrafię wydobyć z siebie żadnego entuzjazmu dla tej czerwonej szmaty – odparł aktor.

– Jest pan aktorem, więc ma pan wyobraźnię. Zatem proszę jej użyć i wyobrazić sobie, że jest to biała flaga. I proszę machać nią z ogromnym entuzjazmem.

Autorska propozycja debat

Marzy mi się dyskusja wyborcza w studio, w której obowiązkiem uczestników byłoby wymienić trzy sukcesy przeciwników. I jedną, tylko jedną rzecz nieudaną. Chciałbym bowiem widzieć pocących się ze strachu wszystkich polityków – uczestników tej debaty.

 

Wśród nowości na liście są m.in. mecze z udziałem zawodniczek i zawodników z Polski w ramach najważniejszych turniejów tenisowych. Fot. Pixabay

KRRiT chce zaktualizować listę ważnych wydarzeń sportowych. Ruszyły konsultacje

Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji przedstawiła propozycję nowej listy ważnych wydarzeń sportowych, które powinny być transmitowane bezpłatnie na ogólnopolskich antenach. Kibice mogą zgłaszać do niej swoje opinie i uwagi.

Obecna lista ważnych wydarzeń sportowych, które muszą być pokazywane w niekodowanych telewizjach ogólnopolskich, zawarta jest w rozporządzeniu z 2014 r. Teraz KRRiT zamierza ją zaktualizować. W zaprezentowanej na stronie regulatora propozycji listy znalazło się kilka nowości. Z Siatkarskiej Ligi Narodów (powstała w miejsce organizowanej w latach 1990-2017 Ligi Światowej) mają być pokazywane mecze reprezentacji mężczyzn nie tylko rozgrywane w Polsce, ale też poza granicami kraju z udziałem naszej drużyny. Na liście są również półfinały i finały mistrzostw świata i Europy w koszykówce mężczyzn, a także wszelkie inne mecze w ramach tych imprez z udziałem reprezentacji Polski, w tym mecze eliminacyjne. Wśród nowości są także Mistrzostwa Europy w Lekkoatletyce; mecze z udziałem zawodniczek i zawodników z Polski w ramach turniejów tenisowych: Australian Open, Roland Garros, Wimbledon i US Open;  mecze z udziałem polskich klubów w ramach Ligi Konferencji Europy UEFA.

KRRiT proponuje zaś wykreślić z listy ważnych wydarzeń zawody Pucharu Świata w biegach narciarskich kobiet.

Konsultacje społeczne listy potrwają do 27 października, odpowiednie formularze są na stronie KRRiT. Osoby fizyczne mogą zgłaszać propozycje anonimowo.

opr. jka, źródło: KRRiT

 

WALTER ALTEMANN: Molier, czyli artyści i polityka

Sztuka od zawsze była częścią polityki. Najpierw antyczni władcy zamawiali sztuki teatralne, malowidła, posągi i świątynie, które miały podkreślać znaczenie ich władzy, nadać jej boski charakter. I artyści – zaliczając w ich poczet również architektów – wykonywali te polityczne zadania. Najprawdopodobniej artyści z tych zleceń mieli, poza pieniędzmi, przyjemność. W wypadku dzieł wybitnych mieli uznanie rodaków, a bywało, że nawet przechodzili do historii.

Jednakże artyści to ludek niepokorny i już w antycznej Grecji zdarzało się, że pisywali sztuki „antypaństwowe”, naruszali tabu danej społeczności, poruszając tematy klęsk i złych rządów danego plemienia. Wtedy spotykała ich kara, najczęściej w postaci zakazu wystawiania ich sztuk, co równało się o wiele niższym dochodom, niż te jakie osiągali przed politycznym wybrykiem.

Molier w walce z donosicielami

W średniowieczu i później, aż do dzisiejszych czasów, artyści również dzielili się na dwie kategorie. Na tych, którzy posłusznie wykonywali polecenia władzy i na tych, którzy poruszali tematy niewygodne dla władzy. Skutkiem czego pojawiła się państwowa cenzura. To znaczy jeszcze inaczej to ujmując – każdy dwór królewski zawsze był pełen usłużnych donosiciele, którzy informowali swych władców, że taki Molier znowu napisał i wystawił coś nieprzyjemnego. Skutkiem tego zwracano Molierowi uwagę, a bywało nawet, że sam król beształ komediopisarza.

Można jednak przyjąć, że pierwsza cenzura, jako instytucja pojawiła się w czasach Ludwika XIV. Ale oczywiście to nie wystarczało, żeby opanować krnąbrny charakter Moliera i innych. Dlatego też kościół brał na siebie obowiązki nazywania rzeczy po imieniu – i imiennie wskazywał, że pan Molier w tym a tym dziele naruszył dobre imię kościoła. Tak było – na przykład – ze „Świętoszkiem”.

Ta komedia dosłownie rozjuszyła kler, bo choć na scenie nie pojawia się żaden ksiądz, to jednak Tartuffe jest człowiekiem kościoła, jest jednym ze świeckich, którzy kościół wspierają, czerpiąc z tego niemałe zyski. I na skutek nacisku kleru król zakazywał grania „Świętoszka”. Ale ponieważ król prowadził z klerem cichą wojnę, to po pewnym czasie zezwalał na granie tego utworu. Król po prostu chciał pokazać kardynałom i biskupom kto tu naprawdę rządzi.

Podsłuchiwanie teatru w Polsce

Stała cenzura, jako urząd, pojawiła się na ziemiach polskich – w Warszawie – w roku 1915, wraz z utworzeniem Królestwa Polskiego. Wtedy to władze carskie delegowały na każde przedstawienia policjantów, którzy później pisali sprawozdania z tego co i jak artyści grali, oraz jak zachowywała się publiczność, jak reagowała na kwestie „antypaństwowe”. Spora część tych raportów zachowała się do dzisiaj i są świadectwem przegranej walki władzy ze sztuką.

Gdybym został doradcą jakiegoś rządu, czego się nie dopraszam, ale wszystko jest możliwe… gdyby zatem ktoś „rządowy” zapytał mnie o zdanie, to jak najserdeczniej, jak najusilniej odradzałbym wchodzenie w zatargi ideowe z artystami. Zabawy z takich zatargów nie ma żadnej, a odpowiedzialność duża. Niepokorni wobec władzy artyści byli, są i będą. A władza bardzo łatwo  może zyskać miano „czepialskiej”, żeby nie szukać gorszych określeń.

W ponurych bierutowskich czasach, Włodzimierz Sokorski – minister kultury i sztuki w latach 1952-56 – na jakimś oficjalnym spotkaniu beształ artystów teatru i pisarzy, że nie są wystarczająco „postępowi”, że są wrogami nowego systemu. Minister posunął się nawet do tego, że z imienia i nazwiska wymieniał niepokornych. Wtedy zabrał głos profesor Bohdan Korzeniewski –  reżyser, krytyk i historyk teatru, tłumacz, pisarz i pedagog, jeden z najwybitniejszych ludzi polskiego teatru – podszedł do mównicy i zapytał Sokorskiego:

– Panie ministrze, czy wie pan jak nazywał się minister kultury, za czasów Moliera?

– Nie wiem – odpowiedział zdziwiony minister.

– No, właśnie! – powiedział Korzeniewski i spokojnie wrócił na swoje krzesło.

Władzy awantury z artystami nie służą

Niestety co i rusz władza próbuje artystów pouczać, przypominając, że to władza ich utrzymuje. Argument to słaby, bo władza „utrzymuje” również kolejarzy, żołnierzy, nauczycieli i policjantów. I co? Władza chce im mówić jak mają nas bronić, chronić, leczyć, uczyć i wozić pociągami? A poza tym… Wszyscy wymienieni – łącznie z artystami – utrzymują się sami ze swej pracy, bo są naprawdę potrzebni. Bywa i tak, że awantury z  artystami wszczynają jacyś lokalni urzędnicy niższej rangi, chcąc – to bardzo możliwe – zaistnieć „ogólnopolsko” jako twardziele.

Radziłbym – gdybym został tym doradcą rządowym – nie zwracać uwagi na nieprzychylne dla rządu zdania artystów. Po prostu przemilczałbym, robiąc wrażenie, że mam na głowie tak ważne sprawy, podejmuję właśnie tak istotne tematy, zanurzam się w otchłaniach filozofii egzystencjalnej, że po prostu nie mam czasu i zdrowia, żeby ciągle komentować co o mnie myśli jeden z drugim… artysta.

Przemilczanie to również narzędzie polityczny.  A otwarte spory, awanturki, pyskówki osłabiają przecież majestat władzy, która nie powinna schylać się, żeby posłuchać co tam malutcy wygadują.

 

P.S. Ten felieton jest miejscami żartobliwy, żeby rozjaśnić przedwyborcze niebo.

 

Fot. TVP Historia

W Klubie Historycznym SDP o sporcie w przedwojennej Polsce

Klub Historyczny SDP zainauguruje nowy sezon spotkań projekcją wyjątkowego filmu. Już 28 września w Domu Dziennikarza na Foksal, o godz. 18.00 będziemy mogli obejrzeć drugi odcinek serialu dokumentalnego „Historia polskiego sportu” ze scenariuszem i w reżyserii Zbigniewa Rytela (Produkcja TVP 2022).

Autor jest historykiem z wykształcenia, a także byłym reprezentantem Polski w lekkiej atletyce i to w filmie widać. Wiedza i doświadczenie pozwalają mu spojrzeć na sport w szerszym kontekście historycznym, społecznym i psychologicznym. Rozłożenie akcentów między relacjonowaniem wyników, liczby medali, wybitnych osiągnięć i porażek a spojrzeniem na kulturotwórczą rolę sportu, powoduje, że każdy znajdzie tu coś dla siebie.

Film opowiada o dziesięcioleciu, kiedy Polska odzyskała niepodległość po I wojnie światowej, wówczas po raz pierwszy organizowano wielkie imprezy sportowe, rangi igrzysk olimpijskich i lokalne zawody, w których startowali przyszli mistrzowie wspólnie z amatorami. Sport stawał się zjawiskiem społecznym. Historia sportu splata się – w filmie, jak w życiu – z historią państwa, narodu, kulturą i siecią relacji międzyludzkich. Mówią o nich bardzo ciekawie eksperci, historycy i sami bohaterowie, wśród których nie mogło zabraknąć Janusza Kusocińskiego i Haliny Konopackiej. Zobaczymy też bardzo precyzyjny, wręcz misterny kolaż ruchomych obrazków, zdjęć i fragmentów filmów, które razem – opatrzone komentarzem Autora – tworzą dzieło, od którego trudno się oderwać.

Zbigniew Rytel ma niezwykły dar łączenia wątków, postaci i anegdot. Dla zachęty przytoczę jedną z nich, bo dotyczy naszych kolegów po fachu – pewnie mało kto wie, że podczas pierwszych zimowych igrzysk olimpijskich to dziennikarze zastąpili spóźnionych sportowców podczas otwarcia imprezy. Tym, którzy wciąż się zastanawiają, czy ten wrześniowy wieczór spędzić na Foksal, powiem jeszcze, że w filmie śpiewają Jan Kiepura i Hanka Ordonówna, a Andrzej Wajda kręci „Popioły”. I to wszystko ma ścisły związek ze sportem.

Gorąco polecam!

Dorota Bogucka


Zbigniew Rytel jest laureatem m.in. nagrody im. Kazimierza Wierzyńskiego w kategorii „Najlepsza publikacja o tematyce sportowej” za film dokumentalny „100 lat polskiego sportu” (więcej można przeczytać TUTAJ).

Jego film dokumentalny pt. „Sport w TVP – obrazki z wystawy”, zrealizowany z okazji 60-lecia Telewizji Polskiej, został finalistą mediolańskiego festiwalu filmowego. Inne dokumenty, jak choćby „Krzysztof Wiłkomirski – ostateczna walka”, „Idolka” o Justynie Kowalczyk czy „PKOl – 90 lat na olimpijskim szlaku”, były nagradzane podczas festiwali w Polsce i zagranicą, czasami nawet w tak odległych krajach jak Uganda. Film „Dzieci Mniejszego Księcia” pokazywany był na wielu festiwalach na całym świecie. Zwyciężył w Dżakarcie, a w Mediolanie otrzymał honorowe wyróżnienie („Mention d’Honneur”).

Fot. mat. pras.

Anna Bogusiewicz nową prowadzącą weekendowe „Wiadomości”

Do zespołu prowadzących weekendowe główne wydania „Wiadomości” TVP dołączyła Anna Bogusiewicz.

Redaktor Anna Bogusiewicz jest absolwentką filologii polskiej na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim Jana Pawła II. Z Telewizją Polską związana jest od sześciu lat. W 2017 roku została researcherem w zespole „Wiadomości”, gdzie współpracowała przy tworzeniu reportaży. W grudniu 2020 roku zaczęła prowadzić serwisy wieczorne i „Poranek Info” na antenie TVP Info. W sierpniu br. dołączyła do grona prowadzących program „Plan dnia”. 17 września zadebiutowała zaś w roli prowadzącej specjalne wydanie „Wiadomości” z Suwałk.

opr.jka, źródło: Telewizja Polska

Fot. Pixabay

WOŁODYMR SYDORENKO: Strzały i wybuchy w rosyjskich szkołach

Po zajęciu Krymu kult brutalnej polityki w Rosji rozwija się coraz bardziej. Skutkiem tego może być coraz większa liczba terrorystycznych ataków w rosyjskich placówkach edukacyjnych.

Przed zajęciem Krymu przez Rosję w 2014 roku w regionie tym nie dochodziło do żadnych wydarzeń terrorystycznych. W szczególności dzieci w przedszkolach i szkołach mogły się czuć bezpiecznie, nikt ich nie porywał, nikt do nich nie strzelał. Sprawa zastrzelenia studentów Politechniki w Kerczu w 2018 roku głęboko poruszyła mieszkańców Krymu. Większość postrzegała to wydarzenie jako operację specjalną FSB mającą na celu zastraszenie nauczycieli i stanowiącą pretekst do wprowadzenia wzmożonych środków bezpieczeństwa i policyjnego monitoringu sytuacji w szkołach. Jak zauważa RFE/RL, strzelanina w szkole kerczeńskiej była pierwszym tego typu wydarzeniem w historii Krymu „Są ludzie w Rosji przyzwyczajeni do takich ataków terrorystycznych, tragedii, zgonów i masowych morderstw. Niestety Krymczycy, którzy odnaleźli się w rosyjskich realiach, muszą się do tego przyzwyczaić. Wiele osób mówi to między sobą: >Czego chcesz, jesteśmy teraz w Rosji, musimy się do tego przyzwyczaić<” – opisywano.

Prawda jest taka, że ​​w rosyjskich szkołach i na uniwersytetach było wiele podobnych tragedii. Dziennikarze próbowali sporządzić przybliżoną listę takich tragicznych, wydarzeń. W latach 90. odnotowano tylko jeden taki przypadek – w 1997 r. w Wyższej Wojskowej Szkole Dowodzenia i Inżynierii Budowlanej w Kamyszynie 18-letni podchorąży Serhij Lepnyow zastrzelił innych kadetów z karabinu maszynowego. W wyniku masowego mordu zginęło 6 osób, 2 osoby zostały ranne.

Później zbrojne ataki na placówki oświatowe, czyli „strzelaniny w szkołach”, zdarzały się znacznie częściej.

1 września 2004 r. 32 uzbrojonych terrorystów wzięło jako zakładników ponad 1100 osób w Szkole nr 1 w Biesłanie i przetrzymywało je w zaminowanym budynku przez ponad dwa dni. Po pierwszych eksplozjach zakładnicy zaczęli uciekać z budynku. W wyniku ataku terrorystycznego zginęły 333 osoby (314 z nich to zakładnicy, 186 to dzieci), a co najmniej 783 osoby zostały ranne.

2 sierpnia 2011 roku w przedszkolu w Komsomolskiej nad Amurem doszło do eksplozji, ranna została pięcioletnia dziewczynka. Wszczęto postępowanie karne z artykułu „atak terrorystyczny”.

Po zajęciu Krymu kult brutalnej polityki w Rosji rozwija się coraz bardziej. Dlatego liczba ataków terrorystycznych w rosyjskich placówkach edukacyjnych tylko wzrosła. W 2014 roku były trzy takie przypadki. 3 lutego 15-letni uczeń 10. klasy uzbrojony w karabinek i karabin otworzył ogień w szkole nr 263 w Moskwie, w wyniku czego dwie osoby zginęły, a jedna została ranna.

20 października uczeń dziewiątej klasy uzbrojony w nóż i kij baseballowy zaatakował w jednej ze szkół w mieście Elektrostal. Ochroniarz szkoły zginął po tym, jak napastnik dwukrotnie uderzył go kijem i kilka razy dźgnął nożem.

4 grudnia były uczeń otworzył ogień z pistoletu pneumatycznego w sali gimnastycznej w Tomsku. Ranne zostały cztery osoby – dyrektor i trzech uczniów liceum.

W 2015 roku miały miejsce dwa ataki terrorystyczne w szkołach. 20 marca uczeń dziewiątej klasy otworzył ogień z pistoletu pneumatycznego w szkole nr 64 w Tomsku. Dwóch uczniów ósmej klasy odniosło lekkie obrażenia. Z kolei 30 listopada w budynku Liceum nr 62 w Saratowie, podczas zajęć pokazowych sztuk walki, podczas kłótni z trenerem karate, ojciec jednego z uczniów otworzył ogień z pistoletu. Trener zginął, dwóch kolejnych rodziców zostało rannych.

Rok 2016: 18 marca w mieście Nachodka na Kraju Nadmorskim 19-letni chłopak w gabinecie dyrektora szkoły zabił nożem 15-letnią dziewczynę, a następnie popełnił samobójstwo.

5 września 2017 roku w budynku Centrum Wychowawczego nr 1 w mieście Iwantiówka 15-letnia uczennica 9. klasy uderzyła siekierą nauczycielkę informatyki w głowę, a następnie postrzeliła ją w brzuch i twarz z wiatrówki. Później zaczęła detonować ładunki wybuchowe. Trzej uczniowie w obawie o swoje życie wyskoczyli z okna na drugim piętrze i doznali złamań. W wyniku ataku 4 osoby zostały ranne.

1 listopada w moskiewskim Zachodnim Zespole Kształcenia Ustawicznego odnaleziono ciała nauczyciela i ucznia. Uczeń zabił nauczyciela, opublikował zdjęcie zwłok w Internecie, a następnie popełnił samobójstwo.

Rok 2018 był rekordowy pod względem ataków terrorystycznych w rosyjskich szkołach. Oprócz strzelaniny w Kerczu doszło jeszcze do czterech innych tragicznych zdarzeń. 15 stycznia 16-letni były uczeń szkoły i uczeń 10. klasy uzbrojeni w noże przyszli na lekcje w czwartej klasie w szkole nr 127 w Permie. Napastnicy zaczęli dźgać dzieci i nauczycielkę (otrzymała 17 ran). Później przestępcy uderzali się nożami, próbując popełnić samobójstwo. W wyniku ataku rannych zostało 15 osób: 12 uczniów 4. klasy, nauczyciel i obaj napastnicy.

19 stycznia 15-letni uczeń 9. klasy szkoły we wsi Sosnowy Bir na przedmieściach Ułan-Ude (Buriacja) wrzucił do klasy koktajl Mołotowa i zaczął uderzać siekierą osoby wybiegające z budynku. W wyniku ataku rannych zostało 7 osób: nauczyciel i 6 uczniów, w tym sam napastnik.

21 marca 13-letni uczeń oddał kilka strzałów z pistoletu pneumatycznego w szkole nr 15 w mieście Szadrinsk (obwód kurgański) podczas lekcji, gdy nauczyciel opuścił klasę. Rannych zostało siedmiu uczniów 7. klasy.

18 kwietnia w szkole nr 1 w Sterlitamak (Baszkortostan) 17-letni uczeń 9. klasy poprawczej dźgnął nożem dwie 15-letnie uczennice (jedna z nich w panice wyskoczyła przez okno i została ranna).

10 maja 16-letni student otworzył ogień z karabinu myśliwskiego w filii Nowosybirskiej Wyższej Szkoły Technologii Transportowych w mieście Barabińsk. Po czym wyszedł na korytarz i popełnił samobójstwo.

W 2019 roku odnotowano cztery ataki terrorystyczne. 13 maja w sali gimnastycznej nr 7 w Kazaniu (Tatarstan) 17-letni uczeń 10. klasy wziął jako zakładników 4 nauczycieli i 12 kolegów, grożąc im nożem kuchennym i wiatrówką. 28 maja 15-letni uczeń siódmej klasy wrzucił do swojej klasy koktajle Mołotowa. Na szczęście nie zapaliły się. Przestępca uderzył jednak siekierą w głowę 12-letniego ucznia 6. klasy.

31 października pijany mężczyzna włamał się do przedszkola i zamordował 6-letnie dziecko. 14 listopada 19-letni student otworzył ogień w Wyższej Szkole Budownictwa i Mieszkalnictwa Amur w Błagowiszczeńsku (obwód amurski). Przestępca zaczął także strzelać do policji, która odpowiedziała ogniem. 3 osoby zostały ranne, 2 osoby zginęły, napastnik zastrzelił się.

2021 rok – pięć ataków terrorystycznych. 11 maja w Kazaniu – masowy mord w gimnazjum nr 175. 19-letni Ilnaz Galiawiew, były uczeń gimnazjum, spowodował eksplozję i otworzył ogień do osób znajdujących się w budynku. Zginęło 9 osób (7 uczniów i 2 nauczycieli), 32 osoby zostały ranne.

21 maja 17-letni uczeń 10. klasy dźgnął w gardło 74-letniego nauczyciela w Liceum nr 1 w mieście Berezniki w obwodzie permskim.

20 września 18-letni student Timur Bekmansurow popełnił masowe morderstwo na Uniwersytecie w Permie, otwierając ogień do ludzi ze strzelby. W wyniku ataku zginęło 6 osób, a 47 zostało rannych. 13 grudnia 18-letni absolwent gimnazjum Władysław Strużenkow zdetonował ładunek wybuchowy na werandzie gimnazjum w Sierpuchowie w obwodzie moskiewskim. W wyniku eksplozji 13 osób, w tym napastnik, zostało rannych.

Groza aktów terrorystycznych i ich liczba zaczynają jeszcze bardziej narastać po rozpoczęciu wojny na Ukrainie przez Władimira Putina.

W 2022 roku 28 marca w Krasnojarsku 19-letnia Polina Dworkina, po zabiciu ojca w domu, przyszła z karabinem gładkolufowym do przedszkola nr 31, została jednak rozbrojona i zatrzymana.

26 kwietnia 26-letni mężczyzna otworzył ogień w przedszkolu w wiosce Veshkaima w obwodzie uljanowskim. Najpierw zranił przed budynkiem asystenta nauczyciela, następnie wszedł do przedszkola, zastrzelił nauczyciela, który próbował go powstrzymać, zabił dwójkę dzieci w wieku 5 i 6 lat, a następnie zastrzelił się.

26 września w szkole nr 88 Iżewskiej Republiki Udmurcji jej absolwent, 34-letni Artem Kazantsev, otworzył ogień z dwóch pistoletów, zabił 18 osób (w tym 11 dzieci), ranił 23 osoby i zastrzelił się.

W 2023 roku, 3 kwietnia, w szkole nr 633 w Petersburgu uczeń dziewiątej klasy otworzył ogień z pistoletu pneumatycznego. W wyniku ataku czwórka dzieci odniosła lekkie obrażenia.

Psychologowie od dawna zauważają tendencję, że brutalna polityka państwa w stosunku do innych krajów i narodów prowadzi do wzrostu poziomu okrucieństwa jego ludności, co skutkuje większą liczbą wszelkiego rodzaju przestępstw. To nieszczęście wydarzyło się w Rosji. Teraz niezwykle trudno będzie się wyrwać się z tego błędnego koła, a najgorsze jest to, że wynikiem tego znów może być śmierć niewinnych ofiar.

 

Grafika: piłka i piłeczki Archiwum/ h

O tym, co jest między zabawą a emocjami pisze WATER ALTERMANN: Sport zamiast

Jestem telewizyjnym kibicem, oglądam – trochę w nadmiarze – transmisje piłki nożnej, siatkówki, tenisa i snookera. Oglądam bo lubię patrzeć na zmagania sportowców z przeciwnikami i samymi sobą. Jednak nie jestem chyba typowym kibicem, bo sport traktuję jako dobrą rozrywkę – nie krzyczę, gdy nasi strzelają bramki, nie rozpaczam i nie popadam w melancholię, gdy przegrywają.

Dwa lata temu nasza najlepsza tenisistka Iga Światek weszła do wąskiego grona  najlepszych zawodniczek świata. Media i opinia publiczna – wyrażana w internecie – były zachwycone. Komplementom nie było końca. Pojawiły się też opinie i uwagi fachowców, z których większość jest fachowcami samozwańczymi. Gdzieś tak półtora roku temu Iga Świątek objęła tron i na 71 tygodni zagościła na pierwszym miejscu rankingu. Społeczność nasza była dumna, wzruszona i uniesiona polskością zawodniczki.

Nasza mała podłość

Oczywiście natychmiast pojawiły się również głosy sceptyków, szukających nieziemskich  wytłumaczeń takiego stanu rzeczy, to znaczy interwencji sił nadprzyrodzonych. Większości z Polaków nie mieściło się bowiem w głowie, że 21 letnia panna z Warszawy weszła na takie tenisowe wyżyny. Inni wiedzieli w tym sukcesie panny Świątek znak, że jesteśmy jednak narodem wybranym. Świątek zachowywała się w tym szaleństwie normalnie i mówiła, że stara się grać jak najlepiej, że nie wszystko jeszcze umie i cieszy się.

Tu zaznaczę, że bardzo niewielu piszących o „Zjawisku Świątek” mówiło, że to jest tylko sport, że w tej dziedzinie nie ma nic na zawsze i na stałe. Narodowa duma rosła, rosła, balon megalomanii z sukcesem zaczął się nadymać i nadymać… Aż pękł, bo Iga Świątek straciła pierwsze miejsce. Naprawdę nic się nie stało, bo obecnie jest druga. Tu powiedzmy od razu – panna Świątek osiągnęła największy sukces, od czasu gdy Polacy zaczęli grać w tenisa.

Ale z utratą korony zaczęło się nowe szaleństwo. Natychmiast pojawili się fachowcy – tacy,  co sami nigdy nie doszli nawet do pierwszej pięćsetki w rankingu – i zaczęli objawiać istna wściekłość. Podjęli zajadłą krytykę swej niedawnej idolki, wytykając jej wszystkie możliwe słabości, nieumiejętności i chwiejność charakteru nawet.

Wszystko to dowodzi jednego – jesteśmy narodem płochym i podławym. Kierujemy się bardziej emocjami niż rozumem, mamy wygórowane ambicje i oczekiwania – co zresztą wielokrotnie w tym miejscu podnosiłem.

Co zrobiłbym ja, gdyby spłynęła na mnie taka fala hejtu, podłości i nędznych opinii? Być może zacząłbym grać pod inną flagą? Mówiąc przy tym bardzo wyraźnie, że nie będę dostarczał satysfakcji rodakom, którzy są tak wredni.

Polski tenis

Z rzeczy śmiesznych należy zauważyć, że w momencie „królowania” Igi Świątek pojawiły się  głosy o polskim tenisie, polskiej szkole tenisa i różne inne polskie uniesienia. A przecież polski tenis i polska szkoła tenisa nie istnieją!

W ostatnich 50 latach ledwie troje zawodników z Polski zwędrowało wysoko – Wojciech Fibak, Agnieszka Radwańska i Iga Świątek. I z pewnością ich sukcesy nie były wynikiem jakiejkolwiek „polityki tenisowej”. Każda z tych trzech osób osiągnęła sukces dzięki samym sobie i rodzinom, bo uprawianie tenisa jest po prostu bardzo drogie.

Nasze miejsce w tenisowym świecie

W pierwszej dwudziestce rankingu WTA pań mamy reprezentowane takie kraje: Czechy 4 zawodniczki, USA 3, Rosja 3, Łotwa 2,  Białoruś 1, Brazylia 1, Francja 1, Grecja 1, Kazachstan 1, Polska 1,  Szwajcaria 1, Tunezja 1.

Natomiast w pierwszej dwudziestce panów mamy natomiast reprezentowane takie kraje: USA – 4 zawodników, Rosja 3, Włochy 2,  Australia 1, Bułgaria 1, Dania 1, Grecja 1, Hiszpania 1, Kanada 1, Niemcy 1, Norwegia 1,  Polska 1, Serbia 1,  Wielka Brytania 1.

Jednak pierwsze dwudziestki nie oddają polskiego problemu z tenisem, bo poza nami po jednym przedstawicielu ma więcej krajów. Właściwe miejsce Polski w tenisie oddaje klasyfikacja pierwszych setek zawodniczek i zawodników. A tu jesteśmy w bardzo słabi.

Wśród panów w pierwszej setce mamy jedynie Hurkacza, który jest 17. Następny z Polaków to Kamil Majchrzak, który jest na miejscu 240. W TOP 300 rankingu jest również Daniel Michalski – 269, Kacper Żuk jest 302, Maks Kaśnikowski 31,1 a Filip Peliwo 358. Krótko mówiąc – w pierwszej setce mężczyzn mam jednego Polaka a w pierwszej 400-setce ledwie 7. Polaków.

Trochę lepiej prezentują się Polki: Iga Świątek jest na 2. miejscu, Magda Linette jest 24. Magdalena Fręch jest 64. Potem mamy długachną przerwę i Katarzynę Kawę na miejscu 251. Weronikę Falkowską na miejscu 303; Maję Chwalińską na 413; Urszulę Radwańską jako 423; Martynę Kubkę na 481.

To nie są miejsca, którymi można się chwalić. Tym bardziej, że spośród wszystkich państw dawnych „demoludów” jesteśmy najgorsi. Piszę o demoludach, bo po 1989 roku wszystkie te państwa miały jednakowe szanse w tenisie. Myśmy swojej nie wykorzystali. Będąc na miejscu władz polskiego związku tenisa, widząc ten ranking – pochlastałbym się.

Ale nie, nasze władze tenisowe chwalą się Świątek i Hurkaczem… Jakby to były ich dwa wielkie sukcesy. Trochę to jest jest tak, jakby władze carskiej Rosji były dumne, że późniejsza noblistka Maria Skłodowska była dowodem na wysoki poziom edukacji w Priwislinskim Kraju.

Tenis jest oznaką poziomu cywilizacji

Tenis jest w świecie bardzo ważny, jest też świetną promocją państw. Bo dzisiaj tylko państwa wysoko rozwinięte należą do tenisowej elity. Świat docenia Igę Świątek, bo świat zna się na tenisie. Ale uznaje nas za tenisowego kopciuszka – zgodnie zresztą z prawdą

Zapytajmy więc, jak my Polacy opiekujemy się, jak wspomagamy nasz tenisowy świat? Ile mamy kortów tenisowych w Polsce? Ile klubów? Czy kluby tenisowe otrzymują  dotacje samorządowe i państwowe? Ile dostają, jeśli w ogóle?

Jeżeli chcemy być dumni z naszych tenisistek i tenisistów, to wspierajmy utrzymanie klubów, w których uprawia się tenis. Bo jak na razie, to tenis jest sprawą garstki zapaleńców, którzy i tak osiągają dużo. Jako społeczeństwo powinniśmy być dumni z rozwoju i poziomu tenisa w Polsce, z tego, że tak wielu Polaków gra w tę dyscyplinę, ale jak na razie nie ma z czego.

Kto ma prawo do dumy

Sport jest prywatną sprawą uprawiających go. Możemy być zadowoleni – jako Polacy – że mamy tak zdolnych i upartych w treningach rodaków. Ale duma? To chyba trochę za dużo. Matki i ojcowie Igi Świątek oraz Huberta Hurkacza mogą być z dzieci dumni, oni tak, ale my wszyscy pozostali?  Chyba, że ktoś wspiera finansowo kluby tenisowe, ten ma prawo do dumy. Ale reszta?

Jest też problem ontologiczny – kogo reprezentuje, na przykład – Iga Świątek? Z pewnością siebie samą. Gdy gra w zawodach międzynarodowych, to wtedy reprezentuje nasz kraj. Ale w normalnych zawodach touru WTA jest Polką grającą w tenisa. Ale… czy gdy odnosi sukcesy, zapuszczony fizycznie mieszczuch z Łomży czy Łodzi ma powód do dumy? Nie dopisujmy się do cudzych sukcesów. I nie miejmy pretensji jak zawodnikom nie idzie.

Kto nas reprezentuje

Polacy kochają piłkę, ale tylko wtedy, gdy naszym idzie. A nasi piłkarze nożni przegrywają ostatnio z kim się da. I natychmiast pojawia się fala pretensji do kopaczy, że mało ambitni, że lekceważą obowiązki reprezentanta. Każda kolejna ich przegrana jest automatyczni narodową klęską.

Nie jestem z tych, co tak tragicznie, gdy klęska – i euforycznie, gdy sukces – odbierają grę naszych piłkarzy. Bo to jest tylko sport. I myślę też, że nie jest dobrze, gdy sport tak mocno nas podnieca, bo są w kraju poważne problemy, które naprawdę powinny nas zajmować. I są sukcesy – poza sportem – które powinny nas cieszyć. Ale cóż – sport coraz bardziej staje się lekarstwem „zamiast”. To tak jakby na zapalenie oskrzeli lekarz zapisywał nam krople do oczu.

Tu pojawia się oczywiste pytanie, kto nas reprezentuje… Ano, mamy Prezydenta Państwa, premiera, ministrów, burmistrzów, radnych wszystkich szczebli – reprezentujących nas, bośmy ich wybrali. Nawet gdy nie głosowaliśmy na danego „przedstawiciela władzy”, to on i tak nas reprezentuje, zgodnie z zasadami demokracji. I od nich wymagajmy, cieszmy się z ich sukcesów, i krytykujmy, gdy zasłużą.

A sportem bawmy się. Pamiętając, że w zabawie także przegrana jest zapisana w jej  regulaminach. I znajdźmy sobie poważne problemy do zmartwień. Najpierw w nas samych, potem w naszych rodzinach i całym społeczeństwie. Wystarczy zgasić telewizor i otworzyć oczy na świat.

 

Zgłoszenia do XVIII Polonijnego Festiwalu „Losy Polakow 2023”

Fundacja Polska-Europa-Polonia zaprasza do udziału w XVIII Polonijnym Festiwalu „Losy Polaków 2023” . Zgłoszenia przyjmowane są do 1 października 2023 roku. Patronem wydarzenia jest Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich.

Festiwal Polonijny „Losy Polaków” to prezentacja profesjonalnych i amatorskich dzieł multimedialnych z zakresu: filmu, telewizji, radia, Internetu ukazujących życie Polaków w różnych krajach świata. Jego celem jest promocja polskiej historii, kultury, tradycji w kraju i zagranicą.

Na festiwal zgłaszać można filmy, programy telewizyjne, audycje radiowe i multimedialne oraz strony internetowe. W tegorocznej edycji przewidziano specjalną kategorię prac o życiu i nauczaniu św. Papieża Jana Pawła II i Jego roli w powstaniu Ruchu Solidarność oraz projekcje filmów z tym związanych z archiwum 37 Festiwali KSF Niepokalana.

Organizatorzy zachęcają także do nadsyłania filmów i programów radiowych oraz multimedialnych z kraju i zagranicy dokumentujących pomoc okazaną przez Polaków na całym świecie podczas wojny na Ukrainie oraz nawiązujących do filmu zrealizowanego przez Fundację Polska Europa-Polonia „Solidarność 2022” (zwiastun TUTAJ).

Zgłoszenia przyjmowane są do 1 października 2023 (formularz TUTAJ). Dotychczas nadesłano już 26 filmów z 6 krajów (aktualizowane wykazy TUTAJ).

Festiwal zakończy się w sobotę, 4 listopada 2023, później planowane są tradycyjne projekcje pofestiwalowe zagranicą, w tym w Kanadzie i USA.

Więcej informacji można znaleźć na stronach: https://warszawa.mazowsze.pl  oraz https://www.losypolakow.pl.

Twórczość Pawła Kuczyńskiego w rysunkowych kadrach na wystawie w Olsztynie

W Galerii Usługa Jazz Bar w Olsztynie odbył się wernisaż Pawła Kuczyńskiego, uznanego rysownika prasowego, zajmującego się także ilustracją wydawniczą. To tegoroczny laureat Nagrody Głównej Konkursu na Rysunek Prasowy im. Aleksandra Wołosa organizowanego przez Oddział Warmińsko-Mazurski SDP.

W swoich pracach autor stara się otworzyć ludziom oczy na aktualne problemy, podejmuje tematykę biedy, bezlitosności wojny, okrucieństwa i innych przywar, na które podatne jest współczesne społeczeństwo. Jest absolwentem wydziału grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu. Zdobył około 160 nagród i wyróżnień w kraju i na świecie. Współpracował m.in. z Wprost, Newsweekiem, Nie, Gazetą Wyborczą, miesięcznikiem Charaktery.

Wydarzenie odbyło się 8 września w Galerii Usługa Jazz Bar Olsztynie. – Cieszymy się, że po raz kolejny możemy gościć w gościnnych prograch Galerii, która jest pomysłodawcą i współorganizatorem wydarzenia. Nasze stowarzyszenie stara się promować rysunek prasowy, organizujemy liczne wystawy, a już niedługo zapraszam na kolejne kulturalne przedsięwzięcia. Wspólnie z rysownikami pokażemy różne interpretacje Mikołaja Kopernika i jego twórczości na wystawach w Szczytnie i olsztyńskim planetarium – mówi Mateusz Kossakowski, prezes Warmińsko-Mazurskiego Oddziału Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.

Oprawę muzyczną przygotował Janusz Wójcik. Komisarzem wystawy jest Zbigniew Piszczako (na zdjęciu górnym). Wystawę można oglądać do 10 października.

Więcej zdjęć z wernisażu na stronie Oddziału Warmińsko-Mazurskiego SDP TUTAJ.

Fot. Maria Giedz

Czas na dożynki – relacja MARII GIEDZ ze święta plonów w Gostomiu na Kaszubach

15 sierpnia, zgodnie z odwieczną tradycją, obchodziliśmy święto Matki Boskiej Zielnej (oficjalnie Wniebowzięcie Najświętszej Marii Panny, a także święto Wojska Polskiego). 8 września przypada święto Matki Boskiej Siewnej (kościelne święto Narodzenia Najświętszej Marii Panny). Okres pomiędzy tymi świętami, to najlepszy czas na dożynki, czyli święto plonów, stary słowiański zwyczaj chętnie kultywowany w różnych rejonach naszego kraju. Kaszuby są pod tym względem szczególne, gdyż od zawsze „trzymają z Bogiem”, więc wszystko musi być tak, „jak Pan Bóg przykazał”.

Na Pomorzu dożynki organizuje się więc zazwyczaj w okresie owych trzech tygodni pomiędzy świętami maryjnymi. W tym roku Gmina Kościerzyna – nie mylić z miastem, które pretenduje do bycia stolicą Kaszub, konkurując z Kartuzami – zorganizowała święto plonów w Gostomiu, maleńkiej wsi w sercu Kaszub, zamieszkanej zaledwie przez niecałe 200 osób, a dokładnie przez 175 osób. Teoretycznie w tejże wsi nic nie ma interesującego poza żwirownią i nowym, wzniesionym w 1992 roku kościołem, notabene filią starego, pięknego kościoła parafialnego w Stężycy. A jednak Gostomie ma coś w sobie, co przyciąga, co fascynuje i nawet nie jest to przyroda, gdyż żwirownia psuje krajobraz.

Ponoć w czasach przedchrześcijańskich było to miejsce sabatu czarownic, ale i miejsce kultu słowiańskiego bóstwa, mówi się też, że było tu grodzisko, gdyż nad wsią wznosi się Łysa Góra, czyli Łyska, druga co do wysokości góra na Kaszubach (225,3 m n.p.m.). I podobnie jak Wieżyca (329 m n.p.m.) ma swoją jasną i ciemną stronę, chociaż tylko jeden wierzchołek, za to rozległy. Ponoć na Łysce znajduje się miejsce spoczynku Smętka (słowiańskie bóstwo smutku, symbol zła oraz symbol niemieckiego okupanta…). Aleksander Majkowski, znakomity pisarz kaszubski, ale i polski, a także poeta i dziennikarz (żył w latach 1876-1938) na początku XX w. pisał, że we wsi tej mieszkała kaszubska szlachta. Niestety dosyć uboga, bo tamtejsze ziemie nie są urodzajne, więc zwano je „pustymi” albo „czystymi polami”.

Według tradycji w wigilię św. Jana, czyli w najkrótszą noc, chociaż niektórzy twierdzą, że działo się to w czasie zrównania dnia z nocą, czyli 21 marca, na Łysce obchodzono stary obrzęd szukania kwiatu paproci, palenia ognisk, a przede wszystkim ścinania kani (kania to ptak, który w kaszubskiej tradycji jest symbolem zła). U podnóża góry odbywały się też miejscowe sądy. Wierzchołek Łyski, był niegdyś łysy, niczym nie porośnięty, więc wzbudzał respekt, ale i strach. W okolicznych miejscowościach mówiło się, że to miejsce przeklęte, bo nie chciało na nim rosnąć żadne drzewo. Dzisiaj wszystko się zmieniło i rośnie tam gęsty las.

Zmiany zaczęły następować w okresie międzywojennym, kiedy ziemie te znalazły się w granicach Państwa Polskiego. Otóż w roku 1935 na Łysej Górze rozpoczęto budowę Pomorskiej Szkoły Szybownictwa Ligi Obrony Przeciwpowietrznej i Przeciwgazowej. Miejsce to odkrył Szczepan Grzeszczyk, jeden z ojców polskiego szybownictwa, gdyż w tamtych czasach szybowce (samoloty bezsilnikowe) wystrzeliwano z lin gumowych, podobnie jak kamień z procy, i właśnie warunki topograficzne Łyski o stromych zboczach, ale i klimatyczne o sprzyjających szybownictwu prądach powietrznych znakomicie się do tego nadawały. Inicjatorem budowy był wicestarosta kościerski o nazwisku Paszkiewicz. Powstały tam wówczas wielkie hangary na 8 szybowców. O nazwie Łyska zapomniano, bo zaczęto ją zwać „Bezmiechową Północą” w odróżnieniu od Bezmiechowej Góry w gminie Lesko na Podkarpaciu.

Podczas okupacji, a więc po 1939 r. Niemcy wykorzystywali to miejsce do prowadzenia kursów szybowcowych dla pilotów Luftwaffe. Po II wojnie światowej wydawało się, że wszystko powróci do normy. Niestety szkoła funkcjonowała jedynie do roku 1950. Potem cały ten teren zajęło wojsko. Utworzono stację radarową z olbrzymim bunkrem (dawnym hangarem) niewidocznym z góry. Rozlokowała się tam 221 kompania radiotechniczna wchodząca w skład 22 batalionu radiotechnicznego stacjonującego koło Chojnic. Ponoć jednostka była wyposażona w stacje radiolokacyjne typu JAWOR-M2. Niedaleko wzgórza znajdowały się koszary wojskowe. Jednostka została zlikwidowana pod koniec lat 90. XX w.

Do dzisiaj zachowała się metalowa brama, a za nią droga okalająca teren szkoły szybowcowej. W centrum owego terenu znajduje się spory wykop, z którego wchodzi się do owych betonowych hangarów, od góry zasypanych ziemią, na których rosną drzewa. W najwyższym punkcie wzgórza rozlokowano rowy, okopy i niewielkie bunkry (może z okresu wojny), a także okrągłą wieżę. Wszystko to wygląda tajemniczo, a zimą, kiedy spadnie śnieg, niezwykle malowniczo.

Tak więc Gostomie pozornie niewidoczne i przez wielu niedoceniane ma swoją „duszę”, magiczny urok, co czuło się również podczas dożynkowych uroczystości. Skromna msza św., ot taka zwyczajna, bez „pompy”. Skromne uroczystości, w których co prawda wzięło udział kilku znanych polityków, ale mimo zbliżających się wyborów parlamentarnych nie było żadnej agitacji. Za to składano życzenia rolnikom, a nawet niektórych wyróżniono. Zaprezentowano też interesujący film o samej wsi, a także o małżeństwie dożynkowych starostów: Arlecie i Adamie Cieszyńskich i to bez wymieniania ich zasług. Pokazano ich zwykłą, codzienną, ciężką pracę. Podobnie było z dekoracjami wsi – bez przepychu, ale niezwykle pomysłowo, czego przykładem był m.in. kombajn wykonany z balotów słomy albo policjant z „suszarką” stojący przy znaku nakazującym zwolnić do 30 km na godzinę. Nawet jednemu z polityków wyrwało się (podczas składania życzeń), że właśnie Gostomie było najładniej, a jednocześnie dyskretnie przyozdobione ze wszystkich miejscowości dożynkowych, które w tym roku odwiedził.

Ciekawostką były również dożynkowe wieńce, które jak to na Kaszubach, w większości nawiązywały do motywów religijnych i to katolickich, gdyż Kaszubi pomimo promowanej przez pruskich zaborców reformacji, nie przeszli na protestantyzm. Zachowali swoją tradycyjną mowę, a przede wszystkim wiarę, co podkreślają w kaszubskim hymnie.

 

Fot. Maria Giedz