W moich szkolnych latach interpretacja utworu literackiego, najczęściej wiersza, często sprowadzała się do rozważań: „Co poeta miał na myśli?”. Na szczęście szybko ten sposób analizy i interpretacji został zakwestionowany, a nawet obśmiany. Już bowiem w szkole średniej dowiedziałem się, że o tym co poeta myślał pisząc wiersz wie tylko sam poeta, a najpewniej Pan Bóg, który wie wszystko.
Zważywszy, że większość poetów przerabianych (jak się wtedy zwykło mówić) w szkołach już nie żyła, szybko doszliśmy do wniosku, że nie należy wykluczyć myślenia w czasie aktu twórczego o przysłowiowej d. Maryni ewentualnie Maryli, co jednemu z Poetów najpewniej się zdarzało. Choć oczywiście, i na szczęście, zdarzały się wyjątki potwierdzające słuszność czytania literatury w zgodzie z metodą co autor miał na myśli.
NFR czy NRF (RFN)?
Stanisław Lem opublikował, w czasach PRL-u naturalnie, opowiadanie, w którym pojawia się domniemanie o istnieniu w głębiach kosmosu, pośród wielu zamieszkałych planet, także takiej, której mieszkańcy osiągnęli najwyższy poziom. Pod każdym względem: cywilizacyjnym, społecznym, ekonomicznym. Jakoż okazało się, że istnieje taka planeta. W przeciwieństwie do zwykłych, kulistych, ma kształt regularnej bryły o sześciu ścianach. A na krawędziach literki NFR, skrót oznaczający, iż jest to rzeczywiście ta wyjątkowa planeta, która osiągnęła Najwyższą Fazę Rozwoju.
Nie muszę dodawać, jak szybko odkryto, iż litery oznaczające skrót wskazujący na stopień rozwoju planety przypominają skrót nazwy pewnego państwa. Ideologicznie nam obcego, ale jakże podziwianego. NRF (RFN) – Niemiecka Republika Federalna (Republika Federalna Niemiec), jedno z dwóch państw niemieckich, jakie istniały przez wiele powojennych lat. Drugim była Niemiecka Republika Demokratyczna – NRD, bliski nasz sąsiad, przyjaciel, sojusznik w ramach Układu Warszawskiego i Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej (RWPG).
Dla większości jednak szczytem luksusu, dobrobytu, cywilizacyjnych osiągnięć, wolności, po prostu najzwyklejszych tęsknot za lepszym życiem, pozostawała jednak NRF. Choć obca, pełna odwetowców, ziomkostw i podżegaczy wojennych, za to wabiąca wszelkimi dobrami, nie tylko luksusowymi. Doskonale więc rozumieliśmy, jakie oko puścił do czytelników Lem i bardzo nas cieszyło, że tak samo postrzegamy świat. No i czytamy to co napisał zgodnie z jego intencjami. Społeczna szkodliwość interpretacji literatury w kategorii co autor miał na myśli jest znikoma. Ale na odrębnym etapie interpretacji, w każdym razie w odniesieniu do innych, pozaliterackich wytworów ludzkiego ducha, już tak.
Pomroczność poetycka
Pamiętam z licznych szkoleń, narad, nawet zwykłych sytuacji zawierania umów, kiedy okazywało się, że prawo – tak jak je zapisano w artykułach, paragrafach, w ustawach – wcale nie musi znaczyć tego, co zapisano. Zawsze, kiedy zapisy dostawali do interpretacji uczeni w prawie okazywało się, że czarne wcale nie musi być czarne. Okazywało się też, że trzeba brać pod uwagę coś tak kuriozalnie brzmiącego, nieprecyzyjnego, w dodatku kojarzącego się z owym „co autor miał na myśli”, jak intencje ustawodawcy. Oraz żebyśmy my, prawni laicy, nie próbowali rozumieć prawa zgodnie z zapisem. Od tego są specjaliści. Oczywiście wysoko płatni, przy czym utarło się, że im więcej dostawali, tym byli lepsi.
O czym przekonujemy się na każdym etapie dziejów najnowszych. Mało kto pewnie pamięta słynną „falandyzację” prawa, ale o „pomroczności jasnej” każdy musiał słyszeć. Mogłoby się wydawać, że szczęśliwie osiągnęliśmy, jako społeczeństwo i państwo, wyższą fazę rozwoju (choć jeszcze nie NFR!), więc nie z nami te prymitywne numerki.
Ale nie! Choć żyjemy w państwie prawa, co z lubością podkreślają na każdym miejscu i o każdej porze politycy różnych opcji, to okazuje się, że jednak interpretacja jest najważniejsza. Prawo, owszem, tak. Tak jak rozumiemy (i stosujemy!) je my. Czyli de facto oni. Póki co, bo MY jesteśmy w pamiętaniu wierni.