Filmowe życie ministry – MIECZYSŁAW KUŹMICKI: Tańcząca z lekturami

Fotomontaż ze strony PCh24.pl - Polonia Christiana

W mediach pokazała się rozmowa z Barbarą Nowacką, prezentowaną w roli ministra lub ministry edukacji. Pierwsze skojarzenie, jakie automatycznie niemal się nasuwa, kieruje w stronę filmu o ponętnym tytule „Pani mister tańczy”, nakręconego w 1937 roku przez Juliusza Gardana. Tytułowa pani minister z tamtego obrazu ma siostrę bliźniaczkę, aktorkę kabaretową. Jej sceniczne popisy i popularność oczywiście idą na konto poważnej pani minister stojącej na czele Ministerstwa Ochrony Moralności Publicznej.  

 Obie role odtwarzała gwiazda przedwojennego polskiego kina, kabaretu i estrady, Tola Mankiewiczówna. Jej filmowe perypetie oczywiście dobrze się skończyły, wyjaśniły się też nieporozumienia wywołane podobieństwem sióstr zajmujących tak różne pozycje w zawodowej hierarchii. Wystarczyły niespełna dwie godziny filmowego seansu. 

 To dygresja, ale bardzo na czasie. Zastanawiam się bowiem, ile trzeba będzie czekać na odkręcenie tego, co proponuje aktualna pani minister. Nie od spraw moralności, ale oświecenia, czyli edukacji. A także komu? czemu? potrzebne są proponowane, a właściwie już zadekretowane zmiany, choćby w liście lektur, jakie młodzież powinna w czasie lat nauki poznać. Wiem, to temat rzeka. Sam przeżyłem wiele różnych zmian, pamiętam też, co zwykł powtarzać studentom jeden z wykładowców, kiedy jeszcze byłem na pierwszym roku polonistyki. Otóż mówił on, jeszcze przed Marcem 68, że żadna reforma edukacji w Polsce nie trwała dłużej niż pięć lat. I nawet jeśli z dzisiejszej perspektywy gołym okiem widać, że okresy te bywają dłuższe, to z reguły nie przekraczają dwóch kolejnych kadencji sejmowej większości. Czyli lat ośmiu.  

 Stąd u każdego z jakim takim doświadczeniem życiowym i dostatecznie długą perspektywą musi pojawić się zaskoczenie (?): po co to wszystko, jeśli za niewiele lat wahadło wychyli się w drugą stronę albo zwyczajnie powróci do stanu sprzed aktualnej reformy. Zastanawiam się zwłaszcza, dlaczego nagle Jarosław Marek Rymkiewicz, poeta wybitny, hołubiony i popularyzowany a także honorowany przez środowisko „Gazety Wyborczej” – jest przecież laureatem Nagrody Literackiej Nike w 2003 za tomik poezji „Zachód słońca w Milanówku”, stał się „niejakim Rymkiewiczem”. Dla którego wstęp na listy lektur polecanych młodzieży został wzbroniony. Jest on bowiem „poetą sekty smoleńskiej” – jak można wyczytać z wypowiedzi aktualnej „pani ministry”. Cokolwiek to znaczy. Bo np. jeśli wszystko, co napisał po katastrofie smoleńskiej jest zaliczane do „poezji sekty smoleńskiej”, a w związku z tym dla wszystkich innych (nie-smoleńskich) sekciarzy jest be, to może wystarczyło zostawić wybór jego wierszy sprzed 10 kwietnia 2010 roku? Gdyby oczywiście była wola…  

 Tu jeszcze jedna dygresja. Jestem sporo od „pani ministry” starszy i pamiętam, jak omijano w PRL-u cenzorski zapis na Miłosza, przynajmniej w jakiejś części. Nie drukowano jego nowych wierszy, które pisał na emigracji, ale przedwojenne, a nawet te z tomu „Ocalenie” (Warszawa 1945) można była znaleźć w różnych antologiach. Kto chciał, a jeszcze trafił na dobrego polonistę, mógł je czytać. Podobnie zresztą uważa niejaka pani Nowacka: „To, że kogoś nie ma na liście lektur, nie znaczy, że go nie można czytać.” Bo z listy lektur wyrzucono nie tylko Jarosława Marka Rymkiewicza, jeśli więc tylko jemu poświęcam miejsce, to z przyczyn poniekąd patriotycznych. Mógłbym dodać: lokalno-patriotycznych dla jego wyjątkowych łódzkich konotacji. Bo to Łódź była dla niego miejscem nauki i pierwszych dokonań artystycznych. Tu zdał maturę, a następnie ukończył polonistykę na Uniwersytecie Łódzkim, gdzie też czas pewien pracował jako asystent. Wchodził w skład zespołu redakcyjnego tygodnika „Odgłosy”, był też, krótko wprawdzie, kierownikiem literackim Teatru Ziemi Łódzkiej. Debiutował jako poeta tomikiem „Konwencje”, opublikowanym przez Wydawnictwo Łódzkie w 1957. Ta sama oficyna wydała jego drugi tom poezji „Człowiek z głową jastrzębia” (1960) oraz dramaty: „Król Mięsopust” i „Porwanie Europy” w jednym tomie w 1977 roku. Wreszcie w Łodzi został laureatem Nagrody Literackiej im. Juliana Tuwima w 2015 roku.  

 Nic dodać, poza tym, że najczęściej o tym, co młodzież powinna czytać, a przynajmniej wiedzieć o ważnych, znaczących osobach i dziełach, z reguły decyduje ktoś: rodzic, nauczyciel, wychowawca, wykładowca, profesor, nad którymi jednak są ministrowie i ministry. Wyznaczają kierunki, opracowują programy, wskazują nazwiska, tytuły warte poznania albo skazane na niebyt. Dlatego jeśli się o nich – autorach i dziełach – nie mówi, nie ma ich w programie ani na liście lektur, to jakby ich nie było. I nie trzeba wielkiej przenikliwości, by stwierdzić, że większość z tych, co dziś chodzą do szkół, nigdy do raz „przerobionych”, a tym bardziej „nieprzerobionych” lektur nie wróci. Niezależnie od okoliczności, od takich czy innych decyzji administracyjnych, jedna kwestia nie ulega wątpliwości. Rymkiewicz ma swoje miejsce w kanonie polskiej literatury jako wybitny poeta, prozaik, eseista, dramaturg, tłumacz, znawca twórczości polskich romantyków z Mickiewiczem na czele.  

 Pani ministra zaś – językoznawcy formę tę wywodzą od łacińskiego słowa minister, które oznacza sługę, pomocnika – doskonale znalazła się w roli posłusznej wykonawczyni politycznych poleceń. Na pewno nie jest to rola warta pamięci następnych pokoleń.