„Od razu zaczęto strzelać. Nie było żadnego ostrzegawczego strzału, żadnych rozmów… Dzieci, jak sądzę, zginęły natychmiast. Zdołałem spojrzeć na Ritę i dzieci… Leżeli już martwi. Rita coś jakby do mnie powiedziała i to było wszystko…” — publikujemy kolejny fragment książki Serhija Kulidy „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”.
„Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji” to książka pisarza i dziennikarza Serhija Kulidy (napisana przy współpracy z Ihorem Bartkivem), poświęcona wydarzeniom na przedmieściach stolicy Ukrainy w pierwszych dniach rosyjskiej agresji. Jest to wstrząsająca kronika wydarzeń (dzień po dniu), których świadkami są mieszkańcy Buczy, a także – pamiętnik autora, który trzy tygodnie spędził w piwnicy swojego domu chroniąc się przed ostrzałem. Publikujemy kolejny fragment książki. Wcześniejsze odcinki można przeczytać TUTAJ
5 marca 2022 roku, sobota, godzina 7.10. Bucza, ulica Lecha Kaczyńskiego, nr 3.
W 2014 roku Rosjanie, ponownie ignorując prawo międzynarodowe oraz własne zobowiązania wobec świata i Ukrainy, wtargnęli na Krym i Donbas.
„Marjinkę zbombardowali, Krasnohoriwkę zbombardowali” — żaliła się Walentyna Czikmarjowa. „Co nam było zostać? Synowie nie chcieli rosyjskich paszportów i nie chcieli do Rosji. Chcieli mieszkać tylko na Ukrainie…”
Jako pierwszy na poszukiwania „nowego świata” wyruszył Witalij Czikmarjow, starszy syn pani Walentyny. „Pojechał dużo wcześniej” — opowiadał jego młodszy brat Ołeksandr. — „I spodobała mu się Bucza”.
„Nie chciałam opuszczać Donbasu, mieszkałam tam 48 lat” — kontynuuje pani Walentyna. — „Tam sprzedaliśmy dom, tutaj kupiliśmy. Starszy syn pomógł nam go kupić”.
Witalij osiedlił się w Leśnej Buczy, a Ołeksandr, w 2018 roku, w pięknym dwupiętrowym domu z czerwonej cegły w centrum miasta, na ulicy Mykoły Muraszki 16, za cerkwią Andrzeja Pierwszego Powołanego.
„Przyjechałam tu dla dzieci, aby im pomagać” — mówi pani Walentyna. — „Ożenili się, żyli. Pojawiły się wnuki. Żyliśmy bardzo dobrze… Dobrze żyliśmy… Dzieci do szkoły, do przedszkola, a ja odbierałam starszego Matyuszę ze szkoły. I młodszego Kłymczika z przedszkola, kiedy Rita była w pracy… Oni, Ołeksandr i synowa Rita, kochali dzieci i siebie nawzajem…”
Rodzina Czikmarjowów rzeczywiście była bardzo zżyta. „Nie mogę opisać, jakie to było szczęście, że byliśmy razem” — opowiadał Witalij. — „Mamy bardzo wielu kumów, przyjaciół i wszyscy są w Buczy. Na każde święta wszyscy razem, u matki. Miała duży stół, pełno dzieci. Mówiła: ‘Czego więcej potrzeba w życiu, kiedy wnuki są obok, dzieci, synowe?’…”
Ale przeklęta wojna dopadła rodzinę także w Buczy… O tragedii Czikmarjowów telewizja nakręciła poruszający dokument o prawie hellerowskim tytule „Bucza 22”, stąd świat dowiedział się o jeszcze jednym przypadku spośród wielu rosyjskich zbrodni w naszym mieście… Dzięki dziennikarzom poznano szczegóły tej straszliwej tragedii. Jednej z tysięcy..
Wojna, której wszyscy się spodziewali, ale świadomie odrzucali taką możliwość, wybuchła rankiem 24 lutego. „Nie wiedzieliśmy, co robić, co z rodzicami, dokąd uciekać” — mówi zrozpaczony Witalij. — „Zostaliśmy. A po 25 lutego nie było już szans, żeby wydostać się z Leśnej Buczy. Saszko mógł wyjechać, gdyby ktoś wiedział, do czego to wszystko zmierza. Ale dokąd miałby jechać, zostawiając rodziców? Rozmawialiśmy przez telefon. Siedzieli w piwnicy. U mamy była taka solidna piwnica. A z każdym dniem było coraz gorzej”.
Według relacji Ołeksandra: „Siedzieliśmy w piwnicy przez tydzień, a może i dłużej… Kiedy było cicho, wychodziliśmy na górę… Mama była cały czas z ojcem, bo on był sparaliżowany, a nie było jak go sprowadzić do piwnicy…”.
Pani Walentyna wspomina tamte dni, nie kryjąc łez: „Matyusza siedział w piwnicy osiem dni i pisał na laptopie: ‘Bardzo kocham Ukrainę. Zaatakowali nas Rosjanie. Nienawidzę ich! Gdybym miał 18 lat, poszedłbym bronić swojej Ukrainy, ale mam tylko dziewięć lat. Ale bardzo, bardzo kocham swoją Ukrainę’. A wtedy zaczęli tak bombardować, że dzieci były przerażone, nie spały. W piwnicy było wszystko słychać…”.
Wieczorem 4 marca synowa nie wytrzymała napięcia i niepewności:
— Mamo, wyjedziemy — zwróciła się Rita do teściowej. — Wszyscy już wyjeżdżają…
Razem z Czikmarjowami Buczę postanowili opuścić ich sąsiedzi — Halina z mężem Ołegiem oraz jego matka. Przygotowali dwa samochody: Ołeksandr Czikmarjow — swojego forda, a sąsiedzi — białego dodge’a z napisem na szybie dużymi literami „DZIECI”…
„Psychicznie nie dało się już tam wytrzymać” — mówił Ołeksandr.
O siódmej rano następnego dnia, jak wspomina pani Walentyna, „rano była cisza. Pomyślałam: może już przestali strzelać. I wyjechali. Zamknęłam im bramę. Rita doszła do furtki i powiedziała: ‘Mamo, no to trzymajcie się’. A syn nic nie powiedział. Nie pożegnałam się. Byłam w takim szoku, że nawet z wnukami się nie pożegnałam. Oni w półśnie wsiedli do samochodu i odjechali. I sąsiedzi pojechali z nimi. Za kierownicą była kobieta…”.
Plan był taki: wpaść do Witalija w jego domu w Leśnej Buczy, zatankować samochody, bo prawie nie mieli paliwa, a potem wszyscy razem do Kijowa. „U nas było naprawdę źle, aż strach” — opowiadał Witalij. — „Byliśmy już ubrani, spakowani”. Cały czas na telefonie.
— Włącz głośnik, żebym słyszał — powiedział Witalij do Rity, która siedziała obok Ołeksandra, prowadzącego forda, zaraz po tym, jak rodzina ruszyła spod swojego domu.
Kiedy samochód skręcił w bulwar Bohdana Chmielnickiego, Rita zameldowała:
— Wyjechaliśmy, jedziemy…
— Mów, co widzisz po lewej, co po prawej…
— Wszystko w porządku — uspokajała bratowa. — Przejeżdżamy przez „Warszawkę”.
— Co teraz widzisz? — dopytywał Witalij
— Przed nami zakład PTEM i coś stoi na drodze…
— Zatrzymajcie się!…
Nagle w słuchawce rozległ się głośny strzał i rozpaczliwy krzyk Rity:
— Ojej, trafili mnie! W nogę!…
— Zawracajcie!
Witalij usłyszał jeszcze kilka strzałów i jak jego bratowa krzyczy z bólu i przerażenia. Potem telefon ucichł…
Ołeksandr opowiadał: „Zatrzymaliśmy się, zatrzymali się też sąsiedzi” — wspominał tragiczne szczegóły tego dnia, które wydarzyły się naprzeciwko budynku PTEM w Buczy, przy ulicy Lecha Kaczyńskiego 3.
„Od razu zaczęto strzelać. Nie było żadnego ostrzegawczego strzału, żadnych rozmów… Dzieci, jak sądzę, zginęły natychmiast. Zdołałem spojrzeć na Ritę i dzieci… Leżeli już martwi. Rita coś jakby do mnie powiedziała i to było wszystko…”
Ołeh Doroszuk, którego rodzice mieszkali w pobliżu Czikmarjowych, opowiadał, że wtedy nadjechała kolumna pojazdów z literą „V” na bokach. Buczanie zjechali na bok i zatrzymali się w tzw. zatoczce, żeby przepuścić kolumnę wojskową. Zostali rozstrzelani”.
„Miałem postrzeloną nogę, jej kawałek zwisał” — wspominał niemal ze łzami Ołeksandr, przywołując ten przerażający moment. — „Upadłem na ziemię, czołgałem się w stronę drzew… Moja noga wyglądała, jakby została odstrzelona. Nie z jakiegoś pistoletu czy karabinu, ale z czegoś dużego kalibru. Ostrzelali cywilny samochód, który nie był w żaden sposób zamaskowany. Nawet nie zapytali, dokąd jedziecie, dlaczego i po co? Po prostu zaczęli strzelać. Było im wszystko jedno…”
Gdy Ołeksandr wydostał się z uszkodzonego samochodu, ten stanął w płomieniach… Martwe dzieci i jego żonę pochłonął ogień… W drugim samochodzie, jak opowiadał Ołeh Doroszuk, „zginął wujek Ołeh” (Towkacz), a jego żona, która została ranna w ramię, razem z teściową zdołały później dotrzeć do szpitala…
Po pewnym czasie na ulicy pojawili się pojedynczy przechodnie. „Podszedł do mnie mężczyzna, zobaczył mnie i zaczął ze mną rozmawiać” — opowiadał Ołeksandr. — „Znalazł w samochodzie sąsiadów jakiś koc, którym owinął mi nogę. Potem poszedł szukać pomocy. Po jakimś czasie pojawiło się jeszcze dwóch mężczyzn, dwóch młodych chłopaków. W tym momencie przejeżdżał samochód. Chłopcy zatrzymali go i położyli mnie na tylnych siedzeniach”.
Za kierownicą tego białego samochodu toyoty siedział były pracownik Prokuratury Generalnej, Walery Ranskyj. „Piątego marca, kiedy te potwory były już wszędzie, jechałem do Leśnej Buczy” — wspominał mężczyzna. — „Przede mną widzę, że w zatoczce naprzeciwko PTEM stoją dwa samochody: biały dodge i jeszcze jeden przed nim. I dwóch ludzi tam się krząta. Zahamowałem, dają jakieś znaki, żebym się zatrzymał. Zatrzymuję się, otwieram okno, a oni pytają: czy mogę zawieźć rannego do ambulatorium na Puszkina, które znajduje się na podwórzu bloku. Pytam, gdzie jest ranny? A oni mówią: ‘Tam, w parku’. Mówię: ‘Chłopcy, znajdźmy coś, jakiś prześcieradło’. I wyciągałem go przez lewe drzwi, a oni mi go podawali…”
Już po chwili, zaledwie jakieś trzysta metrów dalej, Walery Ranskyj dowiózł ciężko rannego do punktu medycznego, który przed wojną nazywał się Dziennym Ośrodkiem Opieki. „Ludzie krzyczą, że tu jest ranny” — opowiadał chirurg wojskowy, Serhij Sachacki. — „Podbiegamy… Jedyną rzeczą, którą udało mi się z niego wyciągnąć, było to, że nazywa się Saszko Czikmarjow. I że pochodzi z Doniecka… Patrzę na jego stan, zakładam opaskę uciskową, próbuję z nim rozmawiać. Mierzę ciśnienie — prawie nie ma, 60 na 0! Zakładamy kroplówkę… Nie było krążenia obwodowego. Trzymałem kroplówkę, a krew już przez nią płynęła… Dzięki Bogu, udało się dowieźć go do szpitala… Od razu trafił na salę operacyjną…” Jednak nogę trzeba było amputować aż do kolana. O tych strasznych wieściach matka Ołeksandra dowiedziała się od sąsiadki, której cudem udało się uratować przed niechybną śmiercią…
Po ewakuacji szpitala Ołeksandra przewieziono do Kijowa na dalsze leczenie.
Tymczasem zwęglone szczątki Rity Czikmarjowej oraz jej dzieci pozostawały w spalonym samochodzie na ulicy Lecha Kaczyńskiego. Jak opowiadała pani Walentyna: „Leżeli tam dwadzieścia trzy dni. Nie można ich było zabrać. Strzelanina była straszna…”.
Na odwagę, by zebrać szczątki znajomych, zdobył się Ołeh Doroszuk, który ryzykując własne życie, pełnił funkcję wolontariusza w Buczy. „Musiałem wychodzić na ulicę, bo trzeba było pomagać znajomym starszym ludziom” — opowiadał wolontariusz. —„Kilka razy mnie zatrzymali, pytali — gdzie jest biała opaska? Nie nosiłem jej, mówiłem — widzicie, mam na szyi szalik Dynamo? Jest tam biały kolor. A oni na to: dokumenty, telefon, rozbieraj się, ręce za plecy… Kiedyś wracałem do domu od rodziców. W tym czasie okupanci rabowali sklepy i biura. Zatrzymali mnie, związali ręce taśmą z tyłu, szalik owinęli wokół twarzy i też zaklejono taśmą, postawili mnie pod ścianą. Stałem tak cztery godziny”.
28 marca Ołeh Doroszuk udał się do PTEM, aby zabrać szczątki ludzi. „Poszedłem tam rano” — opowiadał mężczyzna. — „Pojawił się tam też kolejny minibus, biały volkswagen, również ostrzelany. Okazało się, że kobietę pochowano w parku, a na mogile położono tabliczkę rejestracyjną”. (Na marginesie, świadkiem tego, jak orkowie zabili pasażerów tego samochodu, był burmistrz Buczy Anatolij Fedoruk. „Byłem świadkiem rozstrzelania trzech rodzin, które jechały samochodem” — opowiadał dziennikarce „Ukraińskiej Prawdy” Ołdze Kyryłenko 8 kwietnia. — „W jednym przypadku była ranna kobieta z dzieckiem, mężczyzna błagał na rosyjskim posterunku, by ich nie zabijali, bo ona była w ciąży. Faktycznie pochował ją na skrzyżowaniu ulic Lecha Kaczyńskiego i Szewczenki… Zastrzelili ich w samochodzie, który wciąż tam stoi. Tablicę rejestracyjną mężczyzna faktycznie wykorzystał zamiast krzyża… Są informacje, że i jego też zastrzelili”).
Ołeh Doroszuk kontynuował: „Spojrzałem do samochodu i zobaczyłem, że ciała wciąż leżą w środku… Wziąłem koc, przykryłem nimi ciała sąsiadów, zamknąłem drzwi, żeby psy nie mogły się tam dostać, i poszedłem szukać pomocy. Nikogo nie znalazłem. Wróciłem. Rozłożyłem koc, wyciągnąłem ciała, wziąłem jakiś worek. Włożyłem tam czaszkę, kości. Zawiązałem w węzeł, zarzuciłem worek na ramię i poszedłem w stronę domu. Dotarłem do skrzyżowania ulicy, gdzie mieszkali, i zawołałem sąsiadów. Weszliśmy na teren kościoła, wykopaliśmy na boku mogiłę.”
O tym opowiadała inna sąsiadka, pani Nadia: „Wykopaliśmy osobny grób, pochowaliśmy ich, postawiliśmy krzyż, wszystko jak należy” — mówi mieszkanka Buczy, Nadija. Na tabliczce tego krzyża sąsiedzi zapisali: „Czikmarowie: Rita, 34 lata, Matwiej, 10 lat, Kłym, 4 lata”, oraz daty urodzin i dzień śmierci — 5 marca 2022 roku…
„Zastanawialiśmy się, czy w ogóle powiedzieć babci, że jej wnuki są tutaj pochowane” — wzdychał Ołeh Doroszuk. — „Przyznaliśmy się dopiero trzeciego lub czwartego dnia…” Pani Nadia dodaje: „Potem przyprowadziliśmy babcię i pokazaliśmy: „Waliczko, tutaj leży twoja synowa i wnuki…”.
Ołeh kontynuuje: „I zaczęła tu przychodzić każdego ranka, przynosić im ciastka albo piec naleśniki. Wiecie, jak to zawsze bywa… Codziennie rano gotowała im jedzenie, swoim wnukom…”.
Zmarłych ekshumowano 12 kwietnia, a tydzień później rodzina pochowała Ritę, Matwieja i Kłyma…
„Powiedziałem Ołeksandrowi, że trzeba żyć” — wspominał Witalij Czikkmarow. — „Tak, to straszne. Ale trzeba żyć dalej. Matka jest, ojciec jest… Będziemy musieli żyć dalej. Chłopcy chcieli mieć psa… Zdobędziemy psa… Zbudujemy budę… Trzeba go czymś odciągnąć, trzeba…”
Ale niezależnie od słów pocieszenia, takie rany emocjonalne nigdy nie zagoją się w rodzinie Czikkmarowych.
„Rita, jakby to przeczuwała” — płacze pani Walentyna. — „Siedzieliśmy pewnego wieczoru na kanapie, a ona mówi: ‘Niedługo urodziny Tarasa Szewczenki. Matwi musi nauczyć się wiersza.’ I zaczęła recytować:
'Jak umrę, to pochowajcie
Mnie na mogile
W szerokim stepie
Na mojej umiłowanej Ukrainie…’
Rita jakby przeczuwała swoją śmierć… Przeczuwała…
Nie wejdziemy do grobu zamiast wnuków i Rity. Musimy żyć dalej dla Ołeksandra, który przeżył, dla Witalija, który całe życie nas chronił… Chciał nas ocalić z Doniecka, od tamtej wojny, a trafiliśmy na tę…”
Bucza, ulica Centralna. Około 5 marca.
83-letni Wiktor Turyk, cierpiący na głuchotę, wyszedł na balkon swojego mieszkania i zobaczył na dole rosyjski czołg. Czołgista również go dostrzegł i krzyknął do starca: „Schowaj się, dziadku! Nie wolno wychodzić!” Jednak Wiktor nie rozumiał czego od niego chciano i nadal stał na miejscu. Gdy sąsiedzi, widząc, że celują w Turyka z karabinu, zaczęli krzyczeć: „Nie strzelajcie, chłopcy, on jest głuchy!” — relacjonowała sąsiadka Alla. — „Na próżno. Strzał — i Hala Turyk już wdową…”
Bucza, ulica Wodociągowa, nr 54
Władysław Wergiński, który mieszkał na ulicy Wodociągowej 54, wyszedł z mieszkania, aby wyrzucić śmieci. I już nie wrócił… Jego matka, Ludmiła, opowiadała dziennikarzom: „Nie ma go, nie ma. Zniknął mój Władysław. Serce czuje coś złego. Idę do Rosjan, błagam: 'Powiedzcie, co z nim, gdzie on jest?’ Nic nie mówią, tylko mnie przepędzają jak psa. Czekam, aż się zmienią, znowu idę: 'Szukam dziecka, zrozumcie!’ Żaden nie powiedział, choć doskonale wiedzieli, gdzie leży. Sami go przecież zastrzelili. Znalazłam go później, kiedy poszłam zebrać coś na rozpałkę. Obok leżeli Ania Kopaczkowa i Jura Martynenko…”