W tej sprawie dowód na to, że nie jest wielbłądem ma przedstawić nie ta osoba, która to powinna zrobić For. HB

STEFAN TRUSZCZYŃSKI: Za habilitację do kontenera

Pan Andrzej Korczak, doktor habilitowany, adiunkt z 14-letnim stażem w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie, wykładowca, autor wielu prac naukowych wydawanych w Polsce i za granicą, za kilka dni, 5 października 2023 r. będzie miał do wyboru – albo potulnie opuścić od dziewięciu lat zakwaterowanie w uczelnianym hotelu o nazwie Eden, albo wyprowadza go w asyście komornika i policji jak pospolitego przestępcę, może i w kajdankach, gdzieś pod most albo i do kontenera.

Powinny to sfilmować kamery niezależnych mediów choćby dlatego, że sprawa werdyktu sądowego czy pan Korczak jest czy już nie jest pracownikiem SGGW zakończona jeszcze nie została. Sąd Pracy (sygn. akt VIIP 5820) nie wysłuchał świadków zgłoszonych przez naukowca. Po prostu precz! Na bruk, bo tak chcą przełożeni pana Andrzeja Korczaka. A powód? Przeglądam historię „choroby”. To egzemplifikacja gangreny, nepotyzmu z korupcją, mafijnej solidarności środowiska, które nie rangą dokonań naukowych a źle pojmowaną solidarnością zmowy wyrzuca człowieka poza nawias pracy i życia. Jeszcze niedawno jednego ze swoich. Bo ten śmiał nie podporządkować się, z a k a z o w i   robienia i zrobienia habilitacji. Adiunkt nie posłuchał i zrobił to w Polskiej Akademii Nauk. Wbrew „woli” swojej przełożonej zajmującej się sprawami etyki a konkretnie mobbingu.

Zanim 5 października kamery zostaną ustawione pod Edenem chciałbym jeszcze zapytać władz całej tej przecież ważnej, historycznej w końcu uczelni polskiej, czy naprawdę nic nie wiedzą o skandalu, który się szykuje.  Magnificencjo, to wszystko dzieje się w Katedrze  Edukacji i Kultury, z której osoby odpowiedzialne kandydują właśnie do krajowych gremiów decyzyjnych o edukacji naukowej.

Przez decyzyjne  ośrodki nauki polskiej przechodzą raz po raz tsunami. Tacy jej niszczyciele jak np. panowie Giertych i Gowin, po krótkiej burzy odpływają w siną dal. A polska nauka odnotowywana jest w światowych rankingach na ostatnich miejscach. Nie może odbić się od dna. Wysyp beznadziejnie słabych z założenia tzw. wyższych uczelni został wprawdzie trochę ograniczony do ok. 300 w skali kraju. Te przystanki dla wędrujących rzesz wieloetatowych wykładowców, pseudoprofesorów to był przerost ambicji regionalnych. Cierpiały także futrzaki. Ratunkiem dla gronostajów była decyzja, że nie muszą być stroje rektorów i wielkiej rzeszy prorektorów ozdabiane futrem żywotnych, łaskawie zgodzono się, że te kapoty mogą być sztuczne. Nie ma natomiast kary dla plagiatorów i miernot, a  tych jest zatrzęsienie. Polecam pracę pogromcy plagiatorów pana dr Marka Wrońskiego.

Jest żądanie: więcej pieniędzy na naukę! Jaką naukę? Gdzie wyniki? To wszystko dzieje się tak od lat. Przykład z SGGW: kara za pracę. Pomiatanie, mobbing przez określających się jako humaniści. Bez żenady, bez wstydu. Zakorzenione jest prawo do przeciętności i wzajemnego popierania w środowisku. o wszystko nie budzi już odrazy. Skąd to przyszło? Jak temu zaradzić?

Tomasz Sakiewicz podczas konferencji "Wizerunek kontra rzeczywistość państw i społeczestw Europy Środkowej w zachodnioeuropejskich mediach" 27.09. 2023 r. Fot. HB

Komentarz Huberta Bekrychta: Pozew codzienny – Sakiewicz przed sądem, czyli milcz, bo wiem, gdzie mieszkasz

Komentarz Huberta Bekrychta: Pozew codzienny, czyli czyli milcz, bo wiem, gdzie mieszkasz (na końcu)

Andrzej Rozenek, który przez lata był zastępcą redaktora naczelnego „Nie”, rzecznika stanu wojennego i władz komunistycznych Jerzego Urbana, pozwał redaktora naczelnego „Gazety Polskiej” i „Gazety Polskiej Codziennie” Tomasza Sakiewicza.

Portal Niezależna tak opisuje wydarzenie, które poprzedziło sądowy finał pewnej konferencji prasowej: „Donald Tusk zorganizował konferencję prasową przed siedzibą TVP. Przyszedł na nią dziennikarz TVP Michał Rachoń i zadawał liderowi PO pytania dotyczące polityki resetu z Rosją realizowaną w czasach rządów PO-PSL. W odpowiedzi… grożono mu więzieniem” – napisał portal Niezależna.

I dalej: „W pewnym momencie doszło do wymiany zdań z Andrzejem Rozenkiem, wieloletnim zastępcą Jerzego Urbana w tygodniku „NIE”, wytrwałym obrońcą esbeckich przywilejów emerytalnych, a obecnie – kandydatem Koalicji Obywatelskiej do Sejmu. Rozenek był wobec dziennikarza TVP wyjątkowo agresywny” – napisano.

Sakiewicz tak charakteryzował Rozenka i jego groźby pod adresem Rachonia. „Mówimy o człowieku, który ma codzienny kontakt z esbekami i który broni ich praw, który się obracał w towarzystwie esbeków, następcy Urbana. I on mówi #wiemy gdzie mieszkasz#. Za takie rzeczy idzie się do więzienia. On powinien zostać natychmiast zatrzymany. Jeżeli prokuratura działa, to mam nadzieję, że właśnie już wszczyna dochodzenie” – mówił Sakiewicz.

Rozenek domaga się wydania orzeczenia zakazującego Sakiewiczowi wypowiedzi porównujących Rozenka do #bandytów politycznych grożących dziennikarzom# Chce również, by Sakiewicz przeprosił go publicznie w TVP Info, a dodatkowo… listownie z własnoręcznym podpisem oraz żeby wpłacił 10 tys. zł na jedną z organizacji.

                                                                 ***

Nazwanie Andrzeja Rozenka dziennikarzem już jest sporym nadużyciem. Wieloletni wicenaczelny poskomunistycznego tygodnika – którego to działalność ogłupia i realizuje interes Kremla, nadto godzi w zdrowy rozsądek, nie ma po prostu dziennikarskich zdolności honorowych. A bycie zastępcą Jerzego Urbana to po prostu hańba.

Pomysł pozwania redaktora naczelnego „Gazety Polskiej ma przed wyborami, przynieść Rozenkowi rozgłos, bo startuje on z listy KO. Pozew w trybie wyborczym przeciwko dziennikarzowi konserwatywnych mediów to pomysł konsekwentny tuż zamknięciu ust ministrowi sprawiedliwości suwerennego kraju przez „niezależny” sąd. Czy Rozenek liczy na kolejny skandal w polskim wymiarze sprawiedliwości?

Może się przeliczy, może nie… Ważne jest, abyśmy pamiętali, że odradza się moskiewski układ w naszym kraju. Przed tym należy strzec Polaków.  

 

 

Hubert Bekrycht,

sekretarz generaly

Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich

red. nacz. portalu sdp.pl

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Dokąd pędzisz kozacze?

Wołodymyr Zełenski zaapelował na forum ONZ o przyznanie Niemcom stałego miejsca w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Napisze to sobie jeszcze raz, bo niektórzy poczciwi pudzie w to nie uwierzą – Wołodymyr Zełenski zaapelował na forum ONZ o przyznanie Niemcom stałego miejsca w Radzie Bezpieczeństwa ONZ.

Tak, chodzi o tych samych Niemców, którzy, według relacji ukraińskich dyplomatów, po rosyjskiej inwazji na Ukrainę, spuścili ją na bambus mówiąc, że „Ukraińcom nie warto pomagać, ponieważ zostało im kilka godzin”. A potem, kiedy okazało się, że jednak nieco więcej, obiecany transport pięciu tysięcy śmiercionośnych niemieckich hełmów, wysyłali, jeśli dobrze pamiętam kilka miesięcy. Chodzi również o tych samych Niemców, którzy nigdy nie rozliczyli się z nazizmu i wiszą nam grube reparacje, ale to może Ukraińców mniej obchodzić.

Kozacka szarża

Kiedy od jakiegoś czasu pisałem, między innymi na tych łamach, że Ukraina właśnie odwraca sojusze i idzie pokłonić się Niemcom, prawdopodobnie z błogosławieństwem USA, spotykałem się z pretensjami na Twitterze. A, że przedwczesne wnioski, a że „Ukraińcy nie są tacy głupi”. Jak się okazuje, jednak są. Czy już wobec serii impertynenckich wypowiedzi ukraińskich polityków, sankcji którymi grozi nam Ukraina, której tyle daliśmy i apelu Zełenskiego, wszyscy, a przynajmniej większość, zgadza się co do tego, że Ukraina postanowiła raz jeszcze energicznie nadepnąć na niemieckie grabie? Jeśli tak, to zostawmy oczywiste fakty i zastanówmy się co z tego wynika.

Kozacka szarża na Polskę ma miejsce niedługo po wizycie niemieckiej minister spraw zagranicznych Annaleny Baerbock w Kijowie. Nieoficjalnie mówi się od dłuższego czasu o ożywionych kontaktach dyplomatycznych Kijowa z Berlinem. Reakcja Zełenskiego na polskie embargo, bezczelne wyrzuty na forum ONZ, wyjście podczas przemówienia Andrzeja Dudy, wydaje się mocno przerysowana. Tak jakby kwestia embarga była tylko pretekstem do wypowiedzenia „przyjaźni” z Polską. Z kolei czasowa korelacja pomiędzy atakami ze strony Ukrainy i niemieckiej indukowanej histerii na punkcie przegrzanej „afery wizowej”, sprawia wrażenie koordynacji. Warto też odnotować jak nagle von der Leyen jest zachwycona postępami Ukrainy na drodze od Unii europejskiej. Być może korelacja daty premiery filmu Holland jest tu przypadkowa. A być może nie. Tak czy siak, trudno nie odnieść wrażenia, że ktoś tu bardzo zapragnął „wygrać” dla „partii niemieckiej” wybory w Polsce.

Polnische Aktion

Z drugiej strony czynni szatani, którzy się za to zabrali, zdają się być dotknięci tą samą wadą genetyczną, co opozycja w Polsce (a może to jakiś wirus przenoszący się w wyniku zbyt bliskich kontaktów). Dość, ze trzeba być ślepym żeby nie widzieć, że wszystkie te nerwowe ruchy… służą znienawidzonemu PiS. Polacy w swojej masie przestali rzucać się na widok Niemca do zbierania szparagów i niemieckie połajanki odnoszą skutki odwrotne do zamierzonego. Z kolei beneficjentem zawału polityki wschodniej, z jakichś powodów, nie potrafi zostać Konfederacja, która nie może wyjść z naiwnej tiktokowej maniery. Paradoksalnie, prezentując twardą postawę wobec niewdzięcznych ukraińskich władz, rządzący w Polsce najlepiej trafiają w emocje społeczne i najwyraźniej kryzys nie tyle im nie szkodzi, co wręcz służy.

A na poziomie państwowym? Tutaj niemieccy „stratedzy” nie przewidzieli do końca, jak się wydaje, wszystkich skutków Polnische Aktion. Jak bowiem wygląda, niezwykle z punktu widzenia Niemiec istotny, mechanizm szantażu, który ma wymusić powstanie Związku Socjalistycznych Republik Europejskich? Ano „rozszerzenie (o Ukrainę) w zamian za oddanie suwerenności przez m.in. Polskę”. No więc, jakby to delikatnie ująć, ta drezyna już nie pojedzie. A przynajmniej nie na tej zasadzie.

Oczywiście, że ta kolejna Polnische Aktion nam zaszkodzi. Odwrócenie znaków – Niemcy pomagają/ Polska morduje „uchodźców”, będzie do jakiegoś stopnia skuteczne, co utrudni prowadzenie polityki zagranicznej. Trzeba się też będzie rozstać z pewnymi złudzeniami i przygotować do tego, że Niemcy będziemy teraz mieli z dwóch stron. Ale przeżyjemy, nie takie terminy przeżywaliśmy.

Ukraiński powróz

Za to Ukraina, uważam, nakłada sobie na szyję powróz i będzie miała wiele szczęścia jeśli ten powróz będzie służył pasaniu jej przez niemieckiego bauera. O wiele bardziej prawdopodobne bowiem jest to, że bauer ją na tym powrozie powiesi, kiedy tylko zaświeci przychylne światło od strony Kremla. Robił to już tyle razy, był czas przywyknąć. Niemcy zawsze, zawsze, niezależnie od tego jaką akurat noszą maskę, ostatecznie wybiorą Rosję. Taka jest ich geopolityczna logika. Ukraina ma szansę wyłącznie na rolę branki. Niekoniecznie żywej.

Dlaczego więc Ukraińcy to sobie robią? Nie wiem. Być może kiedyś ktoś nakręci na Ukrainie odpowiednik serialu „Reset” i wtedy się dowiemy.

WALTER ALTERMANN: Demokracja kapitalistyczna, pieniądze i prawo

Mówią, że demokracja jest najlepszym z możliwych ustrojów. No, nie wiem… Choć oczywiście, przeżywszy realny socjalizm, muszę stwierdzić, że demokracja jest lepsza. Największą zaletą i zarazem wadą demokracji jest to, że rządzi lud. To znaczy lud wybiera, ale rządzą inni, w imieniu ludu. Czasem lud nazywany jest też wyborcami, elektoratem, suwerenem – ale nie zmienia to faktu, że lud nie zna się – w swej glosującej większości – na ekonomii i prawie.

Lud zawsze kieruje się sympatiami i emocjami. Panie głosują na przystojnych, panowie zaś głosują na „twardy i wyrazistych”. Skutkiem czego największe szanse ma zawsze przystojny i krzykliwy. Wady demokracji znane są od zawsze, to znaczy od antycznej Grecji i starożytnego Rzymu. To już wtedy wykształciły się zasady schlebiania ludowi i mamienie go obietnicami nie do spełnienia. I już wtedy bogaci przejmowali majątki ubogich, czyli bogacili się kosztem elektoratu. Choć zarówno bogaci i ubodzy święcie wierzyli w demokrację i straszyli się nawzajem satrapiami Wschodu.

Liberałowie

Jest też inny problem. Mamy w Polsce nie tylko demokrację, ale mamy też panujący nam kapitalizm. A z pełną akceptacją tego ostatniego mam kłopoty. Tym bardziej, że przy tych wyborach objawiają się w Polsce partie skrajnie liberalne, takie, które wyznają doktrynalne założenia liberalizmu. A te założenia są makabryczne.

Liberalizm czy neoliberalizm są doktrynami zakładającymi pełny darwinizm w życiu społecznym. Według tych założeń biedny jest gorszy, bo nie potrafi zostać bogatym. No i ma pecha, że nie urodził się w bogatej rodzinie. Pech zwany był w XIX liberalizmie boską predestynacją, czyli   przeznaczeniem losu każdego człowieka. W co najmocniej wierzyli angielscy i amerykańscy purytanie.

Liberałowie wierzą, że istniej Wielki Boski Plan, według którego działa mechanizm wolnego rynku, który sam z siebie naprawia gospodarkę i handel. Liberowie wierzą też, że wszystko da się wyleczyć przy pomocy ziół i gimnastyki, a edukacja nie jest sprawą państwa, lecz rodziców. Ich zdaniem również państwowe emerytury są zbyteczne, bo starców mają utrzymywać krewni, jeśliby zaś ktoś krewnych nie miał, to trudno, bo w końcu każdy z nas kiedyś i tak umrze. To nie są żarty, są w Polsce partie, które głoszą, że przymusowe ubezpieczenia zdrowotne i emerytalne to okradanie zaradniejszych, którzy nie mogą rozwinąć swych gospodarczych skrzydeł, bo muszą utrzymywać nieudaczników.

Liberalizm w swej skrajnej postaci skazuje ludzi na dziedziczna biedę i w sumie jest logicznym dalszym ciągiem niewolnictwa. Bardzo mnie dziwi, że tak wielu młodych ludzi popiera naszych ultra-liberałów. Być może, ci wierzący w liberalizm, są przekonani, że zostaną właścicielami niewolników w stylu Amerykańskiego Południa… Jednak obawiam się, że niechcący zapisują w poczet przyszłych białych niewolników.

Kapitalizm byłby wspaniały

Prezydent USA Herbert Hoover powiedział kiedyś, że: „Kapitalizm byłby wspaniały, gdyby tylko kapitaliści nie byli tak chciwi”.  Hoover (ur. 1874 – zm. 1964), był prezydentem USA w czasach Wielkiego Kryzysu. Miał więc „okazję” zobaczyć mechanizm świata, gdy świat walił się w gruzy. Może dlatego Hoover mówił tak szczerze o amerykańskiej gospodarce i światowej ekonomii. Ale i on był twardym liberałem; pod koniec 1930 r. – gdy kryzys szalał – sprzeciwiał się pomysłowi robót publicznych i zasiłkom dla bezrobotnych. Dopiero na początku 1932 r. zaczęto rozdzielać datki żywnościowe dla najbardziej potrzebujących. Hoover apelował do farmerów o ograniczenie produkcji rolnej, a do kapitalistów o pomoc charytatywną dla potrzebujących, lecz nie potrafił przełamać swojego światopoglądu i przeznaczyć środków na uzdrowienie gospodarki, pomoc dla społeczeństwa. Odszedł w niesławie, niewiele zrobiwszy, bo wierzył w moc samonaprawiającego się rynku.

„Kapitalizm byłby wspaniały, gdyby tylko kapitaliści nie byli tak chciwi” – to samo mówili już w XIX wieku socjaliści, ale tych nie będę cytował, a to dlatego, żeby nie być pomówionym o propagowanie komunizmu. Natomiast cytowanie prezydenta USA chyba mi ujdzie na sucho, bo to konserwatysta, liberał i przywódca ojczyzny demokracji.

Ale strach jest, bo lud nasz obecnie nie odróżnia socjalistów od komunistów. I łatwo ludowi podpaść, tym bardziej, że mamy demokrację, czyli władzę ludu właśnie – z wszystkimi jej implikacjami.

Interwencjonizm

Po Hooverze nastąpił Franklin Delano Roosevelt, który rozumiał, że jedynym sposobem na wyjście z kryzysu jest interwencjonizm. Uruchomił więc prace publiczne, posypały się – jak z rogu obfitości państwowe inwestycje w elektrownie, drogi i autostrady… Młodzi Amerykanie pracowali przy sadzeniu i ochronie lasów, budowaniu tam wodnych. Bezrobotni znaleźli pracę i gospodarka drgnęła. Bo tak jest zawsze w kryzysach w kapitalizmie, państwo musi zacząć – dosypując pieniądze do gospodarki, a potem już kręci się samo. Hoover był konserwatywnym liberałem, Roosevelt był mądrzejszy.

A skąd Roosevelt brał pieniądze? Przede wszystkim wszyscy Amerykanie musieli wymienić złoto na papierowe pieniądze i rząd USA nigdy już gwarantował wymienialności dolara na złoto przy sztywnym kursie. Rząd położył też ręce na bankach, poddając je ścisłej kontroli, zakazując inwestycji zagraniczny. Roosevelt zrobił też to, co naraziło go na miano komunisty – obłożył wysokimi podatkami dochody powyżej 50.000 dolarów rocznie. Ale największe przychody osiągał rząd z dewaluacji dolara. Za prezydentury Roosevelta wartość dolara spadła o ponad 50 procent. Ale już po II wojnie światowej ogromnie wzrosła – mierząc wartość siłą nabywczą.

Piszę o kryzysie lat 30-tych, bo i u nas od czasu do czasu dochodzą do władzy liberałowie, którzy wyznają monetaryzm, czyli wierzą, że stabilny pieniądz, jego wysoka pozycja na rynkach finansowych jest gwarancją pomyślności gospodarczej. I wierzą, że pod żadnymi warunkami, w żadnych okolicznościach państwo nie może ingerować w gospodarkę. A takie myślenie, takie liberalne zasady gwarantują jedynie stagnację, czyli cofanie się.

Tymczasem Roosevelt dowiódł, że jest wręcz odwrotnie. I w USA polityka interwencjonizmu jest nadal realizowana, bo czymże innym są miliardowe zamówienia rządu na broń i programy kosmiczne? Oczywiście są i negatywne skutki bieżące, które później ustępują, jest to, przede wszystkim, spadek wartości pieniądza. To co przed Rooseveltem kosztowało w USA dolara dzisiaj kosztuje 100 dolarów, ale idący za wzrostem gospodarczym wzrost realnych płac, nie tylko rekompensuje nominalny spadek pieniądza, ale znacznie go wyprzedza.

Taka nieliberalna polityka niesie z sobą oczywiste niebezpieczeństwa dla rynku, jak niekontrolowana inflacja. Ale jest jedynym możliwym wyborem. Dlatego też wszelkiej maści liberałowie są – głównie w obliczu obecnych wyborów – prawdziwie groźni dla Polski. Bo nie da się utrzymywać gospodarki i poziomu życia obywateli naszego kraju na stałym, bezpiecznym poziomie. I nie ma powodu.

Demokracja a prawo

Kilkanaście lat temu doszło w Danii do – wymuszonej przez opinię publiczną – dymisji ministra sprawiedliwości. A stało się to tak. Policja zatrzymała jakiegoś przestępcę, wielokrotnie już skazywanego złodzieja. Ponieważ było to akurat w sobotę wieczorem, zatrzymanego w areszcie złodzieja wypuszczono dopiero po 26 godzinach. A prawo w Danii mówi, że bez decyzji sądu, można zatrzymać człowiek jedynie na 24 godziny.

Prasa podniosła krzyk, zrobił się raban, że tak nie wolno, że złamano prawo. Na to głos zabrał minister sprawiedliwości, mówiąc, że nie rozumie o co chodzi, że zatrzymany to stary kryminalista… Stwierdził też, że duńskie prawo jest niedobre, skoro pozwala zatrzymać podejrzanego jedynie na dobę.

Na takie dictum ministra raban zrobił się jeszcze większy. A premier wymusił w końcu na ministrze rezygnację. Media duńskie uznały to za sukces demokracji.

Wniosek jest z tego taki, że minister nie jest od tego, żeby komentować i narzekać na obowiązujące prawo. On ma je wykonywać. I kropka. Tym bardziej, że słowo „minister” pochodzi z łaciny i oznacza sługę (od: ministrare – służyć, podawać do stołu). A może członkom rządu należałoby co jakiś czas przypominać etymologię słowa „minister”, żeby nie zapominali, że są jedynie sługami narodu, że nie są nad nami?

Z tego duńskiego przypadku wynika jedno generalne przesłanie – w demokracji najważniejsze jest prawo. A literalne przestrzeganie go jest oznaką stopnia demokracji w danym kraju. Warto o tym pamiętać i u nas, bo zbyt często słychać o łamaniu prawa, o obchodzeniu go, o tzw. duchu prawa… Przecież i u nas da się słyszeć: „A co to tam wielkiego, no może coś i było nie tak, ale to w końcu nieistotne drobiazgi, że prawo u nas marne, że trzeba by je zmienić…”. Przestrzegałbym przed takim podejściem do prawa, czyli do demokracji. Bo właśnie od machania ręką na prawo zaczynały się wszystkie okropności na świecie.

Jest tak, jak mawiał major B. w Studium Wojskowym – „Nie byłoby w wojsku żadnych wypadków, gdyby żołnierze sumiennie przestrzegali tego, co zapisane jest w regulaminach”. Wtedy mnie to śmieszyło, dziś myślę, że miał rację.

Ten duński przypadek przypomniał mi się teraz, bo teraz właśnie nadciągają wybory. A od wielu obecnych ministrów i byłych ministrów wszystkich partii, takich którzy znowu kandydują ciągle słyszę, że koniecznie trzeba zmienić prawo, że zdarzały się i im także różne niezgodności z prawem, ale że były do błahostki, nie warte wspomnienia… Ale najwięcej ochoty na zmianę prawa w Polsce mają oczywiście tacy, którzy nigdy żadnej władzy jeszcze nie mieli. Może na szczęście, dla nas?

 

Problem językowy, czy problem lenistwa? WALTER ALTERMANN: Zaopiekowany problem

„Czy ten problem będzie zaopiekowany?” – zapytała rzecznika rządu Piotra Müllera dziennikarka TVN24. To odkrycie językowe miało miejsce 14.09.2023 r., w biały dzień. Jest to istotne novum przynajmniej dla mnie, a to dlatego, że dowodzi w jaki sposób zmienia się nasz język. 

Geneza tego zwrotu ma swe źródło w języku medyków, z czasów COVID 19, gdy mówili oni swoim fachowym językiem do nas prostaczków. Oczywiście „zaopiekowany” pochodzi od opieki i opiekowania. Medycy w czasie pandemii mówili, że „pacjent jest już zaopiekowany”, co było dziwne, ale zrozumiałe. Wolałbym, żeby mówili, że „pacjent jest już pod naszą opieką”, ale taki jest język fachowy medyków i mówi się trudno, i leczy się dalej.

Jednak dziennikarka TVN24 poszła o krok dalej i stwierdziła, że można się również „zaopiekować” problemem. A na takie dictum zgody już nie ma. Problem jest pojęciem abstrakcyjnym i jak najzupełniej nieożywionym, zatem nie przysługuje mu żadna opieka i żadne „zaopiekowanie”. Można opiekować się ludźmi, kotem i psem, ale problemem? Jest to dziwoląg równy temu, gdyby któryś medyków powiedział: „Pacjent zmarł, ale jest już zaopiekowany”.

TVN zasłynął ostatnimi laty poważnym wagowo słowotwórstwem, a chodzi mu głównie o „ukobiecenie” różnych zawodów i stanowisk, które mają w języku polskim jedynie formę męską. Nie jest to zjawisko groźne. Jest nawet zabawne i mnie rozwesela.

Za co odpowiada minister

 Z kolei wspomniany wyżej rzecznik rządu Piotr Müller, odpowiadając wspomnianej wyżej dziennikarce również popisał się silnym odruchem słowotwórstwa. Powiedział bowiem tak: „Minister odpowiada za ten obszar”.

Jednak w dalszej części swej wypowiedzi rzecznik nie odnosił się ani do naszego pięknego Mazowsza, nie do lasów, nie do ziemi ornej pokrytej łanami zbóż czy buraków cukrowych, a nawet nie do dumnych naszych Tatr. Jak się okazało rzecznikowi, gdy mówił o „obszarze”, chodziło o sferę spraw, z które odpowiada minister.

Skąd zatem bierze się używanie zwrotu „odpowiedzialny za obszar”? Ano z tego, że tak ujęta odpowiedzialność brzmi poważnie, niemal wojskowo. A gdyby rzecznik powiedział, że minister jest odpowiedzialny za te sprawy, za te problemy… to by już nie brzmiało poważnie i rządowo. Nadto, minister zostałby sprowadzony do roli jakiegoś niziutkiej rangi urzędnika… A „obszar odpowiedzialności” brzmi godnie, poważnie i wręcz rządowo.

Radziłbym naszym „oficjalnym osobom” mówić prosto i bez nadmiaru urzędniczej poezji.

W Poznańskiem czy w poznańskim?

Pan od meteo mówi w Polsat News, że w poznańskim lunie. I pokazuje na mapie tereny Wielkopolski. Otóż, mamy dwa różne adresy językowe pod tymi samymi bliskimi adresami. Mamy województwo poznańskie i mamy historyczne ziemie poznańskie, zwane też Wielkopolską.

I tak jakoś wyszło w języku naszym, że prawidłowe jest mówić: „W województwie poznańskim”, ale gdy chodzi o Wielkopolskę musimy pisać i mówić: „W Poznańskiem”. Tak samo jest z łódzkim (gdy mowa o województwie), ale Łódzkiem (gdy mamy na myśli tereny historyczne, geograficzne), a nawet w warszawskim (województwo) i Warszawskiem (gdy mamy na uwadze krain geograficzną, historyczną). Warto tę zasadę przyswoić, bo język to również tradycja historyczna.

Szansa nie jest karą

Dziennikarz sportowy TVP mówi: „Istnieje szansa, że Legia zapłaci karę za zachowanie swoich kibiców”. Otóż szansa nie jest karą. Chyba, że dziennikarz jest zaciekłym anty-legionistą. Ale znam człowieka z jego nieskrywanej miłości do Legii, więc ten wariant nie wchodzi w rachubę. Jemu zapewne chodziło o to, że za zachowanie swych kiboli Legia może zostać ukarana pieniężnie przez UEFA. I wyszło tak, jakby adwokat mówił do swego podopiecznego: „Jest szansa na karę śmierci dla pana”.

Szansa to nadzieja, łut szczęścia, szansa to możliwość małej kary, a nawet wywinięcia się „na sucho” z rąk Temidy. Choć Temida ręce ma zajęte, bo w lewej ma wagę szalkową, a w prawej ręce trzyma nagi miecz. A na oczach ma opaskę, co ma znaczyć, że nie patrzy „na różne takie” okoliczności, że jest sprawiedliwa i kieruje się jedynie prawym. Dura lex sed lex. Mają jednak dziennikarze szczęście, że ich frywolnościami językowymi nie zajmuje się owa Temida…

Łacina z automatycznego tłumacza

Bardzo „interesujące” tłumaczenie łacińskiej maksymy, przywołanej wyżej przeze mnie, „Dura lex sed lex” można znaleźć w tłumaczu Google. Przekład jest taki: „Prawo jest trudne, ale prawo”. Być może tłumaczył to jakiś student prawa, któremu nauka nie szła, ale naprawdę łacińska maksyma znaczy „Twarde prawo, lecz prawo”.  Co oznacza, że trzeba się godzić nawet z niesprzyjającymi nam wyrokami, bo prawo jest prawem.

To jednak jest doskonały przykład na to, że żadna AI nie zastąpi czterech lat łaciny w porządnym

liceum.

 

 

Informacja od redaktora tekstu W. Altermana: 

Nawet automatyczny edytor tekstu podkreśla słowo „zaopiekowany”. Podkreśla „wężykiem”.

 

 

Chcę zintegrować środowisko dziennikarskie – rozmowa z PAWŁEM GĄSIORSKIM, prezesem Oddziału SDP w Katowicach

Planuję reaktywację Klubu Młodego Dziennikarza”. Członkowie SDP będą mogli w tym klubie przekazywać swoją wiedzę i bogate doświadczenie zawodowe. Zależy mi również na zorganizowaniu konkursu dla młodych dziennikarzy – mówi Paweł Gąsiorski, nowy prezes Oddziału Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich w Katowicach, w rozmowie z Małgorzatą Ireną Skórską.

Jakie ma Pan plany, pomysły i jakie zmiany czekają Oddział Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich w Katowicach podczas Pana kadencji, która potrwa do 2026 roku?

Jeśli chodzi o zarząd naszego oddziału,  to przyznam, że zmiany są funkcyjne i kosmetyczne. Poprzednia prezes, Janina Jadwiga Chmielowska, w tym roku postanowiła przekazać swoje stanowisko. Tak się złożyło, że to ja wygrałem, bo kandydowałem na stanowisko prezesa. Jeśli chodzi o pozostałych członków zarządu, to po walnym zebraniu zmieniła się tylko jedna osoba – redaktora Jędrzeja Lipskiego zastąpiła Teresa Koziatek. Dodatkowo niektórym członkom zarządu zostały przydzielone nowe funkcje. Mam nadzieję, że w nowym składzie szybko i skutecznie przystąpimy do działania, a okres mojej kadencji nie będzie czasem zmarnowanym. W ostatnich latach działania Oddziału Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich w Katowicach nie były zbyt intensywne, co też spowodowane było pandemią. Mam nadzieję, że teraz zbliżymy się do ludzi, a co za tym idzie, otworzymy się bardziej na członków naszego oddziału. Podczas najbliższego wrześniowego zebrania planujemy przedstawienie całemu zespołowi nowego programu. Liczę na zaangażowanie w kolejne projekty. Plany są konkretne i zobaczymy, czy uda nam się je zrealizować.

Po walnym zebraniu śląskiego oddziału pojawiła się propozycja współpracy z młodymi i przyszłymi dziennikarzami. Na czym miałyby polegać takie międzypokoleniowe działania?

W moich planach jest reaktywacja „Klubu Młodego Dziennikarza”. Taki klub samodzielnie prowadziłem wiele lat temu. Mam nadzieję, że moja propozycja będzie poparta przez zarząd naszego stowarzyszenia. Dodatkowo chciałbym rozpocząć współpracę z różnymi uczelniami, które by mogły wesprzeć nasz pomysł.  Chciałbym również zorganizować kursy, czy też spotkania dla naszych członków na temat prawa prasowego, autorskiego, ale również dla najmłodszych pod kątem pracy dziennikarskiej.

Jaki będzie udział zarządu i pozostałych członków Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich w Katowicach w działaniach związanych z powołaniem Klubu Młodego Dziennikarza?

Członkowie Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich będą mogli w tym klubie przekazywać swoją wiedzę i bogate doświadczenie zawodowe. Chodzi o to, aby najmłodszym adeptom sztuki dziennikarskiej przelać jak najwięcej wiedzy od wieloletnich praktyków i autorytetów świata dziennikarskiego.  Zależy mi również na zorganizowaniu konkursu dla młodych dziennikarzy. W chwili obecnej wszystko jest na etapie pomysłu. Planujemy też cykl spotkań wprowadzających w świat  nowinek technologicznych związanych z pracą dziennikarską, zarówno dla młodych, jak i starszych dziennikarzy.

Spośród wielu pomysłów, jakie projekty warto jeszcze wziąć pod uwagę i czy w jakimś stopniu przyczynią się one jeszcze do rozwoju oddziału?

Chciałabym również, aby nasz oddział otworzył się na współpracę międzynarodową, dlatego podjąłem już pewne kroki w tym kierunku. Uśmiecham się do związku dziennikarzy w Ostrawie. Nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy nie mogli współpracować przy większych projektach i konferencjach z dziennikarzami z Czech. Pewne kroki w tym kierunku już zostały poczynione. Kolejnym ważnym punktem mojego programu jest otwarcie się na rozrywkę dla dziennikarzy, dlatego wiele wskazuje na to, że nasz oddział zostanie partnerem medialnym zawodów sportowych. Sami jako organizacja dziennikarska również możemy zostać współorganizatorem zawodów piłki nożnej w województwie śląskim. Raz jeszcze podkreślę, że w tej kadencji zależy mi głównie na tym, żeby zintegrować tak bardzo spolaryzowane środowisko dziennikarskie.

W jaki sposób można rozpowszechnić markę SDP na Śląsku i czy oprócz patronatów medialnych, konferencji, paneli dyskusyjnych są jakieś inne pomysły, które przyczynią się do promocji działań oddziału?

Nasz oddział z każdym rokiem tracił na wartości, bo od dekady nie byliśmy widoczni na żadnych dużych wydarzeniach na terenie Śląska. Zarząd SDP w Katowicach działał  i pracował, natomiast nie na tyle,  żeby marka SDP była rozpoznawalna. Jako oddział występowaliśmy w niewielu sprawach i zajmowaliśmy stanowisko sporadycznie, dlatego mam nadzieję, że zaczniemy ten stan rzeczy zmieniać. Plan działania naszego zarządu ze środowiskiem dziennikarskim będzie  długofalowy. Mam nadzieję, że uda nam się zjednoczyć grono dziennikarskie, które, jak już wspominałem, jest bardzo podzielone. Jako organizacja zaczniemy zabierać głos, bronić rzetelności i praw dziennikarskich.

Jakiś  czas temu powstała strona oddziału SDP w Katowicach, gdzie zaczynacie aktualizować różne treści istotne dla społeczności dziennikarskiej z regionu. Pojawiły się również wstępne informacje na temat publikacji dotyczącej historii Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich w Katowicach. Czy to początki wybudzania oddziału katowickiego z długiego letargu?

Strona https://sdp.net.pl/ powstała jeszcze za kadencji poprzedniej pani prezes. Nie ukrywam, że byłem jej pomysłodawcą i współautorem. Stron naszego oddziału, jest zintegrowana z portalem sdp.pl. Jeśli chodzi o monografię, to bardzo się cieszę, że zarząd zgodził się na realizację tego pomysłu. Historyk podpisał umowę z naszym oddziałem i już pracuje nad pierwszą publikacją, która zostanie dla przyszłych pokoleń.

Paweł Gąsiorski mieszka i pracuje w regionie częstochowskim. Od wielu lat publikuje w mediach  lokalnych. 16 czerwca 2023 roku został wybrany prezesem Oddziału Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich w Katowicach. Jego pasją jest tenis stołowy.

O mediach i komunikacji na Forum Ekonomicznym w Karpaczu

„Etyka mediów w erze dezinformacji”, „Czwarta władza. Jak media kreują rzeczywistość?”, czy „Dziennikarz naszych czasów. Nowe oblicze zawodu” – to tematy tylko niektórych paneli dyskusyjnych na temat mediów, jakie odbyly się w pierwszym dniu Forum Ekonomicznego w Karpaczu. Biorą w nich udział zarówno dziennikarze, jak i przedstawiciele organizacji zajmujących się różnymi elementami komunikowania masowego. Na Forum akredytowanych jest kilkuset dziennikarzy z większości największych i najważniejszych redakcji w kraju, m.in. TVP, Polskiego Radia, PAP, Rzeczpospolitej, Onetu, Interii, Polska Press, TV Trwam oraz  kilkuset redakcji newsowych i  branżowych. Głównym partnerem medialnym Forum jest w tym roku Rzeczpospolita i Polskie Radio, a wśród głównych partnerów komercyjnych są dwie firmy medialne –  TVN Warner Bros. Discovery oraz platforma TikTok. Partnerami medialnymi imprezy, prezentującymi swoje logotypy na materiałach reklamowych organizatorów  jest ponad 70 redakcji z Polski i zagranicy.  CMWP SDP zostało zaproszone do udziału w Forum Ekonomicznym po raz drugi. 

Jednym z największych wyzwań, przed którymi stoją media, jest dezinformacja. Zjawisko to polega na celowym rozpowszechnianiu nieprawdziwych informacji w celu manipulowania opinią publiczną. Wyzwanie pogłębia się, gdyż w dobie Internetu każdy może publikować treści, co prowadzi do szybkiego i niekontrolowanego rozprzestrzeniania się fałszywych informacji.  Czy w erze dezinformacji etyka mediów  odgrywa jeszcze jakąś rolę, czy przeciwnie, nasze czasy to kres etyki dziennikarskiej –  to pytania, na które odpowiadali uczestnicy pierwszego panelu dyskusyjnego poświęconego najbardziej aktualnym problemom współczesnych mediów. Odbył się on w pierwszym dniu Forum, 5 września.   Panel ten prowadził red. Michał Karnowski z tygodnika Sieci, a uczestniczyli w nim Michał Ossowski, red. nacz. Tygodnika Solidarność, Olga Dziedzic z Fundacji Impuls Dla Młodych,  red. Jaśmina Nowak z Radia Wnet, Ion Ionita, red. naczelny  Adevarul/Historia z Rumunii i Ron Haviv z USA, współzałożyciel VII Photo Agency.  Rozmówcy zgodzili się, iż dezinformacja ma poważne konsekwencje, takie jak podział społeczeństwa, wzrost napięcia politycznego oraz osłabienie demokracji. W ich ocenie  etyka mediów jest nadal bardzo istotna, także po to, by chronić odbiorców przed dezinformacją i propagandą. Media są na etapie permanentnej rewolucji technologicznej, postęp techniczny jest tak szybki ze nie nadążamy za nim, fake się rozchodzi co najmniej sześć razy szybciej,  a sprostowanie się nie klika – powiedział red. Marcin Ossowski. W takiej sytuacji trzeba postawić na edukację, na uświadamianie ludziom, czym jest dziennikarstwo i w jaki sposób w dzisiejszym świecie sprawdzać źródła informacji, z których się korzysta – stwierdził Ron Haviv. Potrzebujemy standardów,  potrzebujemy kodeksów, ale przede wszystkim trzeba walczyć o profesjonalizm i prawdę w mediach  – podsumował red. Michał Karnowski.

Codziennie, w czasie trwania Forum Ekonomicznego w Karpaczu odbywa się kilkanaście  paneli dyskusyjnych poświęconych m.in.mediom, komunikacji, wykorzystaniu mediów w cyberprzestępczości i cybebezpieczeństwie, oraz narzędziom i metodom wykorzystywania mediów do działań informacyjnych, marketingowych, politycznych, czy  w sprawach dotyczących bezpieczeństwa.  Wśród dziennikarzy z Polski  uczestniczacych w dyskusjach i prowadzących panele są m.in. red. Rafał Ziemkiewicz, red. Maria Przełomiec, red. Krzysztof Ziemiec, red. Bogusław Chrabota, red. Grzegorz Nowacki, czy  red. Nicola Bochyńska. Na zaproszenie organizatorów  udział w panelu dyskusyjnym pt. „Media apolityczne. Na ile to realne?” weźmie także Jolanta Hajdasz, dyr. CMWP SDP.

Fot. Wikipedia

Holenderska spółka większościowym udziałowcem wydawcy „Rzeczpospolitej”

Należąca do Grzegorza Hajdarowicza firma KCI nie kontroluje już spółki Gremi Media, wydającej m.in. dzienniki „Rzeczpospolita” i „Parkiet”. Większościowym udziałowcem stała się holenderska spółka Pluralis, wspierana przez fundusz miliardera George’a Sorosa.

Jak poinformowała spółka KCI w komunikacie giełdowym,  „24 sierpnia 2023 r. doszło do realizacji opcji >Call<, na podstawie której Pluralis nabył pakiet 240.416 akcji serii A uprzywilejowanych co do głosu spółki Gremi Media S.A., co pozwoliło na osiągnięcie przez Pluralis 57% głosów na walnym zgromadzeniu Spółki Gremi Media S.A.”

Pluralis po raz pierwszy w Gremi Media zainwestował w 2021 roku. Wśród akcjonariuszy tej holenderskiej firmy są m.in.  King Baudouin Foundation, fundacje Tinius Trust i KIM, Mediahuis, Media Development Investment Fund, Soros Economic Development Fund. Jak podkreśla Bloomberg, informując o tej transakcji, spółka wspierana jest przez fundusz miliardera George’a Sorosa.

opr. jka, źródła KCI, bloomberg.com

Kontynuując przeglądanie strony zgadzasz się na instalację plików cookies na swoim urządzeniu więcej

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close