Premiera „Leksykonu terminów medialnych” . Wśród autorów członkowie SDP, a koordynatorem działu eseistycznego – dyrektor CMWP SDP

11 marca na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie odbyła się pierwsza publiczna prezentacja monumentalnego dzieła  naukowego pt. „Leksykon terminów medialnych” . Jest to jedyny tak szczegółowy i obszerny zbiór informacji o mediach polskich i światowych na naszym rynku wydawniczym. Powstał przy współpracy blisko 200 polskich badaczy mediów wywodzących się z najważniejszych polskich ośrodków naukowych, w których są prowadzone studia medioznawcze  oraz  badania nad mediami i komunikacją społeczną. Koordynatorem jednego z 12 działów „Leksykonu” pt. „Współczesne problemy mediów i dziennikarstwa” była dr Jolanta Hajdasz, dyrektor CMWP SDP, prof. Wyższej Szkoły Umiejętności Społecznych w Poznaniu i wykładowca Akademii  Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu. Wśród autorów „Leksykonu” są także dziennikarze – członkowie Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, m.in. dr Maria Giedz, dr Monika Pietraszkiewicz, dr hab. Piotr Grochmalski, dr Krzysztof Gurba, dr Marek Palczewski, dr Grzegorz Osiński i redaktorzy: Piotr Legutko,  Hubert Bekrycht, Andrzej Klimczak, Tadeusz Płużański i Sławomir Kmiecik. 

Prace nad „Leksykonem” trwały blisko 3 lata. Leksykon liczy ponad 3000 haseł, pod każdym z nich  umieszczona  jest bibliografia polska i obca. Łącznie „Leksykon” zawiera 2890 haseł definicyjnych oraz 115 eseistycznych wydanych w dwóch tomach przez  Wydawnictwo Adam Marszałek. Jego redakcję naukową tworzą: prof. dr hab. Kazimierz Wolny-Zmorzyński, dr hab. Krystyna Doktorowicz, dr Paweł Płaneta i dr hab. Ryszard Filas.

Zgodnie z tytułem, opracowanie zawiera alfabetycznie ułożony zbiór istotnych dla funkcjonowania mediów terminów, opatrzonych krótkimi  komentarzami wyjaśniającymi. Ich lektura dowodnie pokazuje, jak skomplikowany jest proces komunikowania, z jak wielu technologii korzysta, jakie są powiązania pomiędzy filozofią, etyką, psychologią a przekazem medialnym.Autorzy poszczególnych haseł oferują czytelnikowi obszerny przegląd pojęć, mających znaczenie objaśniające nie tylko dla osób związanych z mediami. Każdy, kto „Leksykon terminów medialnych” weźmie do ręki, znajdzie wyjaśnienie zwrotów przydatnych w zrozumieniu otaczającej rzeczywistości. Opracowanie ma bowiem znacznie szerszy walor edukacyjny, nie ograniczający się do tytułowego zakresu. Jest to więc lektura warta polecenia! –  napisała główna recenzent  publikacji prof. dr hab. Ewa Nowińska z  Uniwersytetu Jagiellońskiego.  Z kolei prof. dr hab. Marek Szulakiewicz z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu w swojej recenzji wyraził przekonanie, iż „Leksykon terminów medialnych” może  nie tylko przyczynić się do popularyzacji pojęć medialnych, ale może także stać się inspiracją i zachętą do zintensyfikowania badań medioznawczych w szybko zmieniającym się w tym kierunku społeczeństwie polskim. Dlatego pochwalić należy Redaktorów za odwagę podjęcia tego ważnego zadania przygotowania takiego Leksykonu. Decyzja taka z pewnością nie była łatwa. Z pewnością zostanie on też dobrze przyjęty przez środowisko badaczy mediów, ale też będzie cenną pomocą dla studentów, dając kompetentne, pluralistyczne i oryginalne spojrzenie na sferę medialną współczesnej kultury. Ma też nieocenione walory dydaktyczne, może być wykorzystany jako podstawa do ćwiczeń i seminariów w zakresie medioznawstwa i kulturoznawstwa – napisał prof. dr hab. Marek Szulakiewicz.

Leksykon był realizowany w ramach projektu Uniwersytetu Śląskiego „Nauka dla Społeczeństwa” i każdy z zainteresowanych odbiorców może mieć do tej publikacji wolny dostęp. Wersję papierową „Leksykonu” można zamawiać w Wydawnictwie Adam Marszałek i w wielu księgarniach internetowych.

Tom I Leksykonu (A -L) w wersji elektronicznej dostępny jest tu: Leksykon-terminow-medialnych-A-L-Tom-1

Tom II Leksykonu (M-Z + hasła eseistyczne) w wersji elektronicznej dostępny jest tu: Leksykon-terminow-medialnych-M-Z-Tom-2-3

Niektórym poprawne posługiwanie się językiem przychodzi trudno... Bardzo trudno... Fot.: archiwum kamieni milowych języka polskiego HB

WALTER ALTERMANN: Eksplozje języka, czyli specjalne komisje sejmowe

Komisje sejmowe to dla języka polskiego chwile wymagających prób. Wszyscy posłowie, członkowie tych komisji, działają i mówią w sytuacjach wymagających mocnych nerwów i mocno osadzonego w głowach języka. Wystarczy, że poseł z opozycji zaatakuje posła z grupy rządzącej i już skacze ciśnienie, już zaatakowanemu cisną się na usta frazy, jakimi nigdy wcześniej się nie posługiwał. A teraz mówi! Ale mówi nieskładnie, patetycznie, językiem chyba prawniczym… Skutkiem czego jest dziwnie i śmiesznie. Oto próbki.

Poseł Michał Szczerba, przewodniczący tzw. komisji wizowej, zwraca uwagę członkowi komisji z PiS,: „Proszę nie eksplorować tego tematu”. Mógłby powiedzieć normalnie, czyli tak: „Proszę mówić na temat, trzymać się głównego tematu, nie wychodzić poza zakres omawianej sprawy”. Ale poseł Szczerba chce przybrać na powadze, na urzędzie, na znaczeniu – i mówi jak wyżej.

Równie dziwacznie poseł Szczerba zwrócił się do innego posła z PiS: „Proszę zachowywać się merytorycznie.” Znamy zwroty – zachowywać się spokojnie, nerwowo, grzecznie, niegrzecznie, kulturalnie, niekulturalnie, taktownie, nietaktownie… O zachowaniu merytorycznym słyszę po raz pierwszy. To powaga sal sejmowych tak wpływa na całkiem zwyczajnych, prostych ludzi, że zaczynają mówić dziwnym językiem. Śmiesznie i strasznie.

Świadomość

Nie tylko jednak członkowie komisji szaleją językowo. Oto wezwany świadek, Mateusz Błaszczyk mówi: „Istnienia kanału przerzutowego byliśmy świadomi”. Dlaczego nie powiedział po prostu, że w konsulacie wiedzieli o kanale przerzutowym? Przecież „świadomość” jest pojęciem z dziedziny psychologii i wcale nie równa się wiedzy.  Można mieć wiedzę, można mieć informacje, ale żeby zaraz mieć świadomość?

Świadomość to podstawowy i fundamentalny stan psychiczny, w którym jednostka zdaje sobie sprawę ze zjawisk wewnętrznych, takich jak własne procesy myślowe oraz zjawisk zachodzących w środowisku zewnętrznym i jest w stanie reagować na nie (somatycznie lub autonomicznie). Przez pojęcie „świadomość” można rozumieć wiele stanów – od zdawania sobie sprawy z istnienia otoczenia, istnienia samego siebie, poprzez świadomość istnienia swojego życia psychicznego aż po świadomość samego siebie. W tym pierwszym przypadku świadomość mają niektóre zwierzęta a świadomość samego siebie posiadają ludzie i najprawdopodobniej szympansy.

Najbardziej klasycznym opisem świadomości jest oczywiście znane „Myślę, więc jestem” (Cogito ergo sum) Kartezjusza. Swoje słynne rozumowanie przedstawił on w „Rozprawie o metodzie” opublikowanej 8 czerwca 1637 r.

Ale co może mieć Kartezjusz do prac specjalnej komisji sejmowej A, tego jeszcze nie wiadomo. I nie wiadomo, kto za tą świadomością stoi. Proponuję zatem powołać kolejną komisję d/s świadomości rzeczoznawców, świadków i członków komisji. Mogą wyjść poważne sprawy, na przykład, że ktoś tam świadomości w ogóle nie ma.

Wymowa komisji

Inny kwiatek językowy znalazłem w czasie prac Komisji śledczej ds. wyborów korespondencyjnych. Tym razem nie składniowy, ale związany z wymową. Oto poseł Michał Wójcik, ostry i zdecydowany zawodnik sejmowy, w czasie swej wypowiedzi kilkanaście razy mówił, że coś tam trwało „dugo”. Jak na doktora nauk humanistycznych trochę słabo i przykro. Ja rozumiem, że ktoś za młodu mówił gwarą wielkopolską, krakowską, śląską lub podhalańską. Szanuję gwary i lubię, ale osoba z dyplomem doktora nauk humanistycznych powinna mówić „długo”. Dlaczego? Bo takie są normy językowe.

Dla wyjaśnienia – gdyby ktoś w pracy magisterskiej, doktorskiej czy hablitacyjnej napisał, że „badania trwały dugo” promotor takiej pracy zwróciłby ją autorowi, mówiąc, że takie błędy są niedopuszczalne. A nie wiem nawet czy podanie włościanina do urzędu w sprawie podatków rolnych byłoby w ogóle rozpatrywane, gdyby ów napisał, że urząd rozpatruje jego sprawę „zbyt dugo”.

Jak sprawozdawcy sportowi walczą z posłami o lepsze

Zdawałoby się, że tylko przebywanie w Sejmie, nie mówiąc już o pracy w nim, onieśmiela tak bardzo, że język kołkiem staje. U osób wrażliwych, nawet praca przy mikrofonie w roli sprawozdawcy sportowego może wywołać panikę.

Bo jak inaczej, jeśli nie wstrząsem emocjonalnym można wyjaśnić taką sytuację – piłkarz jest przewrócony przez rywala. I długo z boiska nie podnosi się. Jest już końcówka meczu, więc zawodnik nie ma już sił. Wyjaśniam, że nie został ciężko sfaulowany, ot taka wywrotka, na skutek popchnięcia przez przeciwnika.

I w tym momencie słyszymy sprawozdawcę: „To są kwestie zmęczeniowe”. Dlaczego komentator nie mówi jak jest, że leżący nie ma już zbyt wielu sił? Że nie zrywa się z murawy, bo chce chwilę odpocząć?

Inkryminowane „kwestie zmęczeniowe” nasuwają mi pomysł, żeby tę frazę rozszerzyć i mówić, że mamy do czynienia z kwestiami głupotowymi, kwestiami brakotalentowymi i wreszcie kwestiami lenistwowymi.

 

Mjr Hieronima Dekutowskiego, ps. „Zapora” w 1946 roku. Fot. Wikipedia

Za Zamek, za Katyń, za Sybir, za krew/Zapłaci „Zapory” piechota – TADEUSZ PŁUŻAŃSKI o mjr. Hieronimie Dekutowskim

7 marca 1949 r., został stracony, wraz z sześcioma podkomendnymi – żołnierzami WiN. Podstawą był wyrok Wojskowego Sądu Rejonowego w Warszawie, chyba najbardziej krwawego trybunału śmierci w stalinowskiej Polsce. Tak zginął Hieronim Dekutowski „Zapora”, jeden z najsłynniejszych bohaterów antysowieckiej partyzantki, najbardziej znany i poszukiwany przez szwadrony NKWD i UB żołnierz Lubelszczyzny. Dziś Poczta Polska zabija pamięć o „Zaporze” wycofując przygotowany przez siebie znaczek z podobizną Pana Majora.

W czasie niemieckiej okupacji, cichociemny, przeprowadził 83 akcje bojowe i dywersyjne. Zasłynął jako obrońca mieszkańców Zamojszczyzny przed represjami. Aresztowany we wrześniu 1947 r., podczas próby przedostania się na Zachód, wskutek zdrady. Zamordowany, po trwającym ponad rok, brutalnym śledztwie, w katowni bezpieki przy ul. Rakowieckiej w Warszawie.

Władysław Siła-Nowicki, powojenny polityczny przełożony Dekutowskiego, inspektor Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość na Lubelszczyźnie, ps. Stefan pisał o tym tak: „Około dwustu-dwustu pięćdziesięciu ludzi o wysokim poziomie ideowym, dobrze uzbrojonych i wyszkolonych, utrzymywanych w dyscyplinie, «trzęsło» połową województwa. Stan ten przypominał pewne okresy powstania styczniowego, gdy władza państwowa ustabilizowana była jedynie w dużych ośrodkach, zaś w terenie istniała tylko iluzorycznie. Oczywiście partyzantka opierała się na pomocy miejscowej ludności ogromnej większości wsi, udzielającej ofiarnie poparcia, kwater i informacji”. Dlatego komuniści postanowili ich zlikwidować.

Egzekucję mjr. Hieronima Dekutowskiego, ps. „Zapora” 7 marca 1949 r. zarządził prezes Najwyższego Sądu Wojskowego Władysław Garnowski. Powołując się na odrzucenie próśb o łaskę przez Bieruta, wniósł o natychmiastowe rozstrzelanie „Zapory” i skazanych z nim WiN-owców: kpt. Stanisława Łukasika, ps. „Ryś”, por. Jerzego Miatkowskiego, ps. „Zawada”, por. Romana Grońskiego, ps. „Żbik”, por. Edmunda Tudruja, ps. „Mundek”, por. Tadeusza Pelaka, ps. „Junak”, por. Arkadiusza Wasilewskiego, ps. „Biały”.

Garnowski, przedwojenny absolwent prawa na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, w czasie wojny AK-owiec, ma na koncie wiele wyroków śmierci na polskich niepodległościowców. Wyrok, po rocznym brutalnym śledztwie w katowni bezpieki przy ul. Rakowieckiej 37 w Warszawie, wydał 15 listopada 1948 roku. Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie w składzie: Kazimierz Obiada i Wacław Matusiewicz (ławnicy), Józef Badecki (przewodniczący). Władysław Siła-Nowicki, który był jednym z podsądnych, wspominał: „Pani Stillerowa [obrońca Nowickiego] poinformowała mnie, że przewodniczący składu Józef Badecki znany jest z bardzo uprzejmego prowadzenia rozpraw i bardzo surowych wyroków. Istotnie, sędzia Badecki, zimny morderca, był cały czas bardzo grzeczny. Od początku zresztą wszyscy byliśmy dla niego morituri…”.

Siła-Nowicki wspominał dalej, że na rozprawę ubrano ich w mundury Wehrmachtu: „Ten mundur hańbił katów, nie ofiary. I nieskończenie ważniejszym od naszego ubrania było to, co przed sądem krzywoprzysiężnym mówiliśmy podczas procesu”. Badecki też przed wojną ukończył prawo na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, po wojnie orzekł co najmniej 29 kar śmierci wobec wrogów „ludu”.

„Był ranek. Pułkownika, który podpisywał zgody na widzenie, nie było. Siadam więc i czekam na niego, a tymczasem sekretarki, młode dziewczyny krzątały się wśród akt. Czerwone teczki – kara śmierci, zielone – wszystko inne. Biorą te czerwone teczki i jedna z nich czyta nazwisko: Dekutowski Hieronim. Jakie śmieszne imię – mówi. A mnie serce zamarło – wiem, co znaczy czerwona teczka! A więc piszą na maszynie jakieś dane o tych skazanych, ale nic poza tym nie wiem – ani kiedy, ani gdzie te wyroki mają być wykonane”.

Tak swoją wizytę w biurze przepustek na ul. Suchej w Warszawie wspominała Irena Siła-Nowicka, żona Władysława Siła-Nowickiego.

Z więziennego biura przepustek Irena Nowicka poszła do aresztu na Rakowieckiej: „Wchodzę ze strażnikiem w bramę, potem korytarzem. Obok przechodzą ludzie, niosący na noszach człowieka. Nie wiem, czy był żywy, czy umarły, ale zrobiło to na mnie okropne wrażenie. (…) Po jakimś czasie słyszymy stukot drewniaków – prowadzą więźniów. Widzę Władka. Pyta od razu: co z moimi? Odpowiadam – nie wiem, zrobiłyśmy wszystko, co było można. Przecież mu nie powiem o tych teczkach na Suchej. (…) Jak się okazało tego właśnie dnia, 7-go marca 1949 roku rozstrzelano na Mokotowie siedmiu wspaniałych ludzi, towarzyszy broni Władka. A on słyszał te strzały, żegnał się z przyjaciółmi…”.

„Pluton egzekucyjny” stanowił jeden morderca: st. sierż. Piotr Śmietański, który, wzorem sowieckim, uśmiercał skazańców strzałem w tył głowy. Ten sam oprawca zabił też innych bohaterów walki o wolną Polskę, w tym rotmistrza Witolda Pileckiego. Przy wyroku asystował naczelnik więzienia, lekarz i kapelan.

 

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Konstytucja płacze nad Szymonem Hołownią

Dzięki pomocy sztucznej inteligencji, wybaczcie nie jestem tu ekspertem albo już można albo niebawem będzie można wytworzyć obraz i dźwięk nie do odróżnienia od oryginalnego nagrania. Oczywiście niesie to ze sobą wiele zagrożeń, w tym związanych z fałszerstwami wyborczymi, ale dla niektórych mogłoby się okazać szansą.

Dr Rafał Brzeski opisał na łamach Tysol.pl, jak już dzisiaj wygenerowane przez sztuczną inteligencję dźwięki i obrazy, wpływają na preferencje wyborcze. Opisał między innymi przypadek jednego ze stanów USA, gdzie chętnych do wzięcia udziału w republikańskich prawyborach demobilizowały masowe połączenia telefoniczne z wygenerowanym przez AI głosem Joe Bidena. Czy inny przypadek z Indonezji, gdzie wygenerowany przez sztuczną inteligencję obraz miał w kampanii wyborczej ocieplić wizerunek ministra obrony.

Przypadek Hołowni

Jako laikowi, wydaje mi się jednak, że skoro na tych, wygenerowanych przez AI filmach, które widziałem, widać było jednak pewną sztuczność, to chyba jednak technologia „wymaga” tu pewnego dopracowania. Oczywiście nie wykluczam, że powstały również filmy, których nie widziałem i które dowodzą, że obraz wygenerowany sztucznie nie odbiega jakością od obrazu prawdziwego.

Jednak o tym, że przynajmniej my tu w Polsce na tym etapie nie jesteśmy, świadczy przypadek Szymona Hołowni. Oto bowiem, przed wyborami, na bazie tefauenowskiego wesołka (piszę „wesołka” przez grzeczność, ponieważ w gruncie rzeczy jego typ „humoru” wywołuje u mnie raczej zażenowanie graniczące z bólem zębów), zbudowano niemalże wizerunek męża stanu, takiego fajnpolackiego, ale jednak męża stanu. Wykształconego (o czym mają świadczyć okulary), praworządnego (ostatecznie nad konstytucją nawet płakał) i rozsądnego.

A mogło być tak pięknie

A tymczasem od czasu, kiedy został wybrany marszałkiem Sejmu nie bardzo wiadomo czy się z niego śmiać czy nad nim płakać. W ciągu kilku tygodni Szymon Hołownia stał się jednym z głównych „Rympałków” Donalda Tuska, który zabrnął tak daleko w bezprawne działania wobec Kamińskiego i Wąsika, w tym łamanie prezydenckiego, zapisanego w Konstytucji, prawa łaski, że teraz to konstytucja płacze nad Hołownią. Złe pisowskie barierki „oddzielające Sejm od społeczeństwa” zastąpił uśmiechniętymi barierkami łączącymi Sejm ze społeczeństwem. A jakby nie było mu dosyć śmieszności, zagroził publicznie wdeptaniem Putina w ziemię.

Nie wiem jak i czym Szymon Hołownia chce Putina wdeptywać (tym bardziej, że jego koalicyjni koledzy zdecydowali o zmniejszeniu nakładów na polską armię), ale wydaje mi się, że gdyby technologia sztucznej inteligencji była już wystarczająco zaawansowana, Marszałek Sejmu miałby szansę na utrzymanie swojego wizerunku, a my nie bylibyśmy narażeni na nieprzyjemne dysonanse poznawcze. W takim wypadku prawdziwy Hołownia w zasadzie nie byłby potrzebny. Ot, przed wyborami puszczałoby się odpowiednie, wygenerowane przez AI, przedwyborcze słodkie gaworzenie, a po wyborach kompatybilne z nim odrobinę poważniejsze pustosłowie.

A tak, cóż, mamy to co mamy.

Czy nie pogrzebie nas żywcem tutaj, w piwnicy? – PIĄTY fragment książki SERHIJA KULIDY „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”

Przed nami tylko śmierć, bieda, zagłada… Nie wiem dlaczego my, Ukraińcy, rozgniewaliśmy Boga… Dlaczego On wystawił nasz naród na taką próbę?… Co zrobiliśmy?… –  publikujemy kolejny fragment książki Serhija Kulidy „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”.

„Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji” to książka pisarza i dziennikarza Serhija Kulidy (napisana przy współpracy z Ihorem Bartkivem), poświęcona wydarzeniom na przedmieściach stolicy Ukrainy w pierwszych dniach rosyjskiej agresji. Jest to kronika wydarzeń (dzień po dniu), których świadkami są mieszkańcy Buczy, a także – pamiętnik autora, który trzy tygodnie spędził w piwnicy swojego domu chroniąc się przed ostrzałem. Wstęp i pierwszy fragment można przeczytać TUTAJ, drugi TUTAJ, trzeci TUTAJ, czwarty TUTAJ.  Tytuły fragmentów od redakcji portalu sdp.pl.

1 marca 2022, wtorek

Godz. 6.15, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, lokal nr NN. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Rano jak zwykle zaniosłem pojemnik z „odpadami” do włazu kanalizacyjnego. (Swoją drogą zapomniałem napisać, że pod dowództwem naszego komendanta Oleksandra urządzono podziemne toalety. Są to zaklejone folią zakamarki w nieużywanych pomieszczeniach i dwa wiadra od farby. Jedno podpisane „M”, drugie – „K”. My mamy osobistą toaletę obok naszego podziemnego „mieszkania”).

Na podwórzu spotkałem Petra, poetę i taksówkarza.

– Mam dla ciebie paczkę papierosów – powiedział. – Chodźmy do mnie.

Petro mieszka na dziewiątym piętrze, ale winda nie działa. Musieliśmy pędzić pod górę, zatrzymując się, żeby złapać oddech. Chłopcy są już starzy, a i konsekwencje palenia stają się coraz bardziej widoczne.

– Tu mieszkam – znajomy pokazał przestronne trzypokojowe mieszkanie. – Spójrz na widok z okna! Stąd w linii prostej jest dwanaście kilometrów do Kijowa. Spójrz, miasto i wieża telewizyjna, jak w dłoni.

Tymczasem Petro pakuje mi torbę – nie tylko papierosy, ale i „kilka ziemniaków” („kilka” to pięć kilogramów), „proszę, daj Tamarze trochę kapusty i pomidorów”, trochę płatków, „bo ja ich nie jem” oraz „a może być bez kawy i słodyczy?”

Kiedy znosiłem to wszystko do piwnicy domem wstrząsnęły dwie potężne eksplozje. Po chwili oczekiwania ostrożnie udałem się na górę. Podwórze zasłane było fragmentami okaleczonych okien, pogiętymi dachami ganków i inną ślusarką. Kiedy podniosłem głowę, prawie zemdlał – pocisk uderzył w loggię Petra. Kolejny poleciał na trzecie piętro od wejścia nr 2.

Na szczęście, jak się okazało, mojemu przyjacielowi nic się nie stało. Był tylko lekko potłuczony…

Godz. 11.30, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, lokal nr NN. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Postanowiłem udać się do Rady Miejskiej. Może kogoś zobaczę, usłyszę lokalne wiadomości, bo krążą plotki, że Rosjanie weszli już do Lisowej Buczy i Worzeli. Przeszukują mieszkania i domy w poszukiwaniu aktywistów, lokalnych polityków i dziennikarzy. Mówi się, że kacapskie hordy mają nawet listy z nazwiskami.

Drzwi do Urzędu Miejskiego były zamknięte, a przy bramie stali nieznani goście z karabinami szturmowymi. Wyjaśniłem kim jestem, że przez 14 lat byłem redaktorem naczelnym „Buczańskich Nowin”. Na próżno. Wojownicy, jak skała, byli nieruchomi. Odszedłem trochę zdenerwowany i zirytowany…

Po drugiej stronie ul. Energetyków znajduje się szpital. Od czasu do czasu podjeżdżają tam karetki i samochody, z których wynoszeni są ranni. Czuję się jak epizodyczna postać w jakimś filmie katastroficznym. Głównym bohaterem nie jestem ja, ale lekarze, którzy dzień i noc nie odchodzą od stołów operacyjnych.

Nawiasem, jak mówimy o lekarzach. Źle się czuję. W przededniu wojny dwóch profesorów, znanych „luminarzy” w świecie medycyny, doszło do wniosku, że mam guza, ale nie ma potrzeby go usuwać. Stwierdzili, że muszę brać pigułki i wszystko będzie dobrze. Mam pewne wątpliwości, czy tabletki działają. Nie ma żadnych zmian w samopoczuciu. Zapewniam sam siebie, że potrzeba trochę czasu, aby zaczęły działać.

Godz. 18.51, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, lokal nr NN. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Właśnie przeczytałem w Internecie, że kacapi uderzyli w wieżę telewizyjną w Kijowie. Jeszcze dziś rano podziwiałam jej sylwetkę – i patrz… Boże, cóż to za suki! Niszczą mój Kijów!… Chcą wymazać naszą przeszłość z powierzchni ziemi.

Kanonada, zatrzymana na krótką chwilę, trwa ponownie. O dziwo (choć z przerwami) nadal jest gaz, woda, prąd i Internet.

Moje dziewczynki, czekając na zimne noce w piwnicy, pakują dodatkowe ciepłe rzeczy. Na zewnątrz jest mróz, a w pomieszczeniu magazynowym nie ma ogrzewania. Tyle, że wniesiono tam grzejnik, a nad drzwiami zawieszono koc. Chłopcy biegają z mieszkania do piwnicy i odwrotnie – z magazynu do mieszkania. Wszystko zależy od intensywności ostrzału. Z mojego punktu widzenia moja żona i córka są fatalistkami. Prawie nie reagują na wybuchy za oknem.

Myślałam, że jakaś książka oderwie mnie od ponurych myśli, ale czy taka istnieje… To, co jest napisane, nie jest postrzegane. Nerwy, trywialnie, jak napięta struna. Nie mogę pojąć, że mój świat zmienił się radykalnie. To całkiem prawdopodobne, że nie spotkam już części rodziny i znajomych. Że w każdej chwili mogę stracić mieszkanie, bibliotekę, kolekcję płyt, z której jestem bardzo dumny. A co najważniejsze, błagam Pana, aby ocalił życie mojej rodziny i oczywiście Yashy, który teraz patrzy na mnie przerażonymi oczami. Pogłaskałem zdezorientowanego psa po głowie i powiedziałem uspokajająco: „Wszystko będzie dobrze, Yasho. Wszystko będzie dobrze…” Podekscytowany pies, liżąc mnie po dłoni, wybiegł na korytarz i zrobił tam wielką kałużę. To jego wyraz emocji…

Godz. 21.33, Bucha, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, piwnica. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Dziewczyny o czymś szepczą, a potem – niespodziewanie – wybuchają wesołym, beztroskim śmiechem.

– O czym mówicie? – Jestem zaskoczony.

– O kobiecych sprawach – odpowiada Tamara, spoglądając na mnie wesoło. – Na przykład o tym, jak się do mnie zalecałeś…

Rzeczywiście, w Tomoczce zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Kiedyś myślałem, że to jakiś rodzaj przenośni, ale właśnie tak mi się przydarzyło. To było ponad dwadzieścia lat temu. Mieszkałem wtedy w Stanach Zjednoczonych i pewnego razu w przeddzień Nowego Roku po raz kolejny poleciałem na Ukrainę. Zatrzymałem się w Kławdiewie, w domu rodziców, gdzie mieszkał i brat Saszko. Przez całą noc on i mój stary przyjaciel Wołodia świętowali powrót „syna marnotrawnego” do ojczyzny. Rano postanowiliśmy kontynuować „bankiet” w lokalnej kawiarni, która nosiła tradycyjną, często spotykaną, nazwę – „Brzoza”. Tutaj, na progu spotkałem niezwykle piękną, delikatną młodą kobietę.

– Chłopaki, coś knujecie – powiedziała z uśmiechem. – Otwieramy za dwie godziny. Więc…

– Tamaro – brat, który, jak się okazuje, znał właściciela kawiarni, wystąpił naprzód – to jest mój brat Serhij. Właśnie przyjechałem z Ameryki. Chcemy… Pozwól…

– Przepraszam – syknąłem nieudolnie – za najście. Jestem Serhii Kulida, poznajmy się.

– A ja jestem Tamara Kulida – zaśmiała się piękność.

– Czy ty naprawdę… Kulida? – zastanawiałem się, jąkając się.

– A ty?

– Ja, ja… Okazuje się, że też…

Następnie wziąłem w swoją dłoń jej zmarzniętą, delikatną dłoń i weszliśmy do środka… W tej chwili, ulegając jakimś niekontrolowanym uczuciom, spojrzałem ponownie na towarzyszy, którzy weszli za mną, i machnąłem ręką. „Proszę, chłopaki, zostawcie nas w spokoju”.

Wszystko zrozumieli i poszli pić gdzie indziej. Zostałem. Tego dnia prawie nie puściłem ręki Tamary, jakby bojąc się ją stracić. Rozmawialiśmy aż do nocy. Nie mogliśmy się sobą nacieszyć. I już wtedy zrozumiałam: nigdy nie opuszczę tej kobiety… I z czasem zostawiłem te obrzydliwe Stany, pobraliśmy się i zamieszkaliśmy w Buczy…

Godz. 22.56, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, piwnica. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Położyliśmy się spać. Prawie zasnąłem, gdy weszła swatka ze swoim „basem”… Powiadam wam, to prawdziwy „Fender”! Nikt nie śpi… Oprócz oczywiście Oksany… Taki koncert rockowy…

2 marca 2022, środa

Godz. 6.05, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, piwnica. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Świt się jeszcze nie obudził. Wszyscy moi śpią. Nawet swatka uspokoił się. Podszedłem do drzwi piwnicy, które na noc były zamknięte, i zapaliłem papierosa.

Na górze panowała cisza, czasami przerywana eksplozjami. Widziałem komendanta naszej „podziemnej twierdzy”.

– Nie możesz spać? – Oleksandr pytał o oczywistość.

Wzruszam tylko niedbale ramionami. Można to zobaczyć na własne oczy, że tak powiem. A potem z kolei zwracam się do sąsiada z nurtującym mnie od dawna pytaniem:

– Sasza, jak myślisz, kiedy – hipotetycznie, ugh, ugh, ugh – dom poważnie nas zakryje, nie daj Boże, zawali się… Czy nie pogrzebie nas żywcem tutaj, w piwnicy?

– Na pewno nie – odpowiada spokojnie nasz senior. – Mówię to jako były wojskowy. Przede wszystkim nasze ściany mają metr długości i są wykonane z cegły. Sam wiesz. Po drugie, piwnica ma betonowe ściany i podłogi, a po trzecie, na końcu korytarza piwnicy znajduje się wyjście do sąsiedniego pomieszczenie, przez które w razie czegoś będzie można wydostać się na powierzchnię. A tak przy okazji, są też okna, przez które można się wydostać. Dostępny jest także odpowiedni sprzęt – łopaty, łomy…

– Dziękuję, uspokoiłem się…

– Nie jesteś pierwszą osobą, która się tym interesuje. Wszystko będzie dobrze – uśmiecha się Oleksandr.

Godz. 9.00, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, dziedziniec. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Zadzwoniłem do Mychajła Sydorżewskiego, który również mieszka w strefie działań wojennych, w Wyszhorodzie. Szef naszego Związku mówi, że nad ich domem cały czas coś przelatuje – zarówno samoloty, jak i rakiety. Martwi się o los NSPU (Narodowy Związek Pisarzy Ukrainy – red). Mówi, że prawdopodobnie zabierze swojego małego wnuka do obwodu żytomierskiego. Po złożeniu sobie nawzajem życzeń „wszystkiego najlepszego” żegnamy się.

Po naszej rozmowie pomyślałem, że przyszłość „Literackiej Ukrainy” także jest niepewna. Jak to teraz robić, pisać, wydrukować? Skąd w końcu zdobyć środki? W czasie pokoju potencjalni dobroczyńcy tylko obiecywali pomoc, a w czasie wojny…

Ciekawa jest jeszcze jedna rzecz. Przed wojną mój telefon nie cichł – dzwonili nasi pisarze, przysięgali szczerą, wieczną przyjaźń,, ale gdy zaczęły się kłopoty, tylko nieliczni pytali, czy jeszcze żyję w tej Buczy. Nie jestem urażony. Rozumiem, że „każdy umiera w samotności”, ale… Ale rozumiem, że w naszym kraju w niektórych przypadkach człowiek jest szanowany nie ze względu na inteligencję czy wszelakie talenty, ale ze względu na zajmowane stanowisko. Jednak, jak mówią Francuzi, c’est la vie.

Godz. 11.16, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, piwnica. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Zięć postanowił wybrać się na ulicę Szewczenki, gdzie ma dom on, Nina i wnuk. Chce nakarmić swojego Alabaina i dwa koty. Mimo, że odradzaliśmy: „Teraz jest bardzo niebezpiecznie, natkniesz się na kacapy”, nie słuchał. – „Pójdę” – powiedział. „Nie jedli od kilku dni”. Wyszedł i wrócił za godzinę. Mówi, że po mieście jeżdżą rosyjskie BMP i transportery opancerzone, które założyły bazę w „piątej” szkole (dawnym internacie).

Przygnębia mnie to, że nie mam wiarygodnych informacji o sytuacji w Buczy. Jedni mówią, że miasto jest okupowane, inni zapewniają, że sytuacja jest pod kontrolą naszych Sił Zbrojnych.

Godz. 13.21, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, lokal nr NN. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Ludzie czasami tracą panowanie nad sobą. Nerwy tego nie wytrzymują, a jakaś niewinna uwaga może wywołać burzę emocji. Zauważyłem, że w słowniku wielu osób pojawiły się niecenzuralne słowa. Nikt się nikogo nie wstydzi. Nawet „wyrafinowani intelektualiści” używają przekleństw. Mówią, że w ten sposób ludzie „odpuszczają”, że przeklinanie łagodzi ból. Jasne, tak właśnie jest. O tempora, o mores…

Od czasu do czasu rośnie także i tutaj napięcie pomiędzy „starymi i młodymi”. Tamara jednak mądrze rozładowuje „konflikty międzypokoleniowe”, nie doprowadzając sytuacji do kłótni.

Godz. 15.40, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, lokal nr NN. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Kiedy dzieci wyszły, Tamara i ja zostaliśmy sami. Widzę, że czuje się źle, ale „zachowuje swój styl”.

– Posłuchajmy „Czerwonych Gitary”. Tych po niemiecku.

Żona nawiązuje do płyty „Rotten Gitarren” wydanej przez Polaków w 1978 roku w NRD. To właśnie te wykonania ich największych hitów stały się ulubionymi Tamary. Przyznam jednak, że ta płyta zespołu „Czerwone Gitary” brzmi po niemiecku, jak mówi mój wnuk, fajnie.

Ostrożnie kładę krążek na odtwarzaczu, wycieram kurz i opuszczam igłę… Przytuleni do siebie, siedzimy w ciszy na kanapie, słuchając „wiecznych” melodii polskiego zespołu. Powiedzieć, że jesteśmy smutni, to nic nie powiedzieć…

– Tomoczko, zobaczysz: wszystko będzie dobrze – próbuję jeszcze raz uspokoić żonę, ale też nie wierzę w prawdziwość moich obietnic. – Wszyscy będziemy żyć.

Nigdy… Przed nami tylko śmierć, bieda, zagłada… Nie wiem dlaczego my, Ukraińcy, rozgniewaliśmy Boga… Dlaczego On wystawił nasz naród na taką próbę?… Co zrobiliśmy?. .. Dlaczego ta dzika, ignorancka, śliniąca się rosyjska horda chce zniszczyć nasz kraj? Kto by pomyślał, że Rosja zdecyduje się na coś takiego?

Te pytania są w większości retoryczne i nie muszę na nie odpowiadać. I tak wszystko jest jasne: Rosjanie zawsze zaciekle nienawidzili Ukrainy, ich plany zawsze obejmowały zniszczenie naszego narodu.

A nasi zachodni „partnerzy” jak zwykle „wyrażają zaniepokojenie”. Jednak teraz już „bardzo głębokie”. Lepiej byłoby „zamknąć niebo”, dać broń…

Godz. 22.55, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, piwnica. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Wieczorem Tamara i ja zostaliśmy zaproszeni na „herbatę” przez Tanyę, sąsiadkę chyba z siódmego piętra. Do 2014 roku mieszkała z rodziną w obwodzie donieckim, ale kiedy przyszli tam Rosjanie, zamieszkała w naszym bloku w Buczu. Kobieta jest bardzo gościnna i przyjemna w komunikacji. Opowiadała o okropnościach współistnienia z konkwistadorami „rosyjskiego świata”.

Siedzieliśmy dwie godziny, po czym wróciliśmy do naszych podziemnych „mieszkań”. Okazało się, że swatka przeniosła się do pobliskich boksów, gdzie nocowali Ninusia, Wołodia i zięć.

Dobranoc!…

Kolejny fragment wkrótce na naszym portalu.

"Ni wyżyna ni równina..." Taka gmina - Głowno: centrum miasta w pow. zgierskim (woj. łódzkie)

Miały nie być polityczne,ale są… pisze STEFAN TRUSZCZYŃSKI: Taka gmina

Polityku, nie leń się. Zasuwaj ze swoim partyjnym bossem z miasta do miasta. Z gminy do gminy. Jeszcze możesz objechać sporo spotkań i wieców. Mów tym w terenie na kogo mają głosować. Przecież ty wiesz najlepiej kto tam na dole u nich powinien rządzić. Nie stój, nie czekaj – pomóż! Oni chcą tam sobie wybrać najlepszego u nich lekarza, biznesmena, dzielnego strażaka lub mądrego nauczyciela. A przecież wybrać trzeba najspolegliwszego, zasłużonego działacza swojej partii. Takiego z ustalonej drabinki hierarchicznej. On i tak już długo cierpliwie czeka. On się potem zrewanżuje, będzie wierny. I tak zbudujemy cały gmach na glinianych fundamentach.

 

Polityku, zabieraj ze sobą wiernych i oddanych dziennikarzy. Oni to wszystko właściwie opiszą i wytłumaczą ludowi, co i dlaczego trzeba zrobić. Jeszcze pora, jeszcze czas. Drogi w kraju mamy już wspaniałe i polityków też. To nic, że 15 października wyszło jak wyszło. Nie docenialiśmy oddechu przeciwnika. Wprawdzie przegrał, ale się potem zjednoczył i przebił wroga. Też tak trzeba było zrobić na prawicy. Gapy!

 

No, wprawdzie można było inaczej. Po prostu od dawna stawiać na mądrych i uczciwych, naprawdę prawych i sprawiedliwych, a którzy są nimi to widać gołym okiem. Dobrzy i mądrzy nie potrzebują opiekuńczego parasola partii. Brzydzą się działaniem sekciarskim. W latach 70-tych dostałem w Telewizji Polskiej programy, które polegały na rywalizacji między społecznościami miast – były to transmisje na żywo, gromadziły rekordową widownię, a na miejscu wywoływały impuls społeczny – inicjatywy. Dawały radość i dumę z własnego miasta i powiatu, a nawet województwa. Tam, gdzie wygrywałem jako animator tych imprez oczywiście działając zgodnie z tymi, którzy mi zaufali, dostawałem tytuł honorowego obywatela. Mam ich kilkanaście.

 

Gdy się nie powiodło podwijałem ogon. Tak czy owak, to co ludzie w ramach konkursów zrobili dla siebie przecież czynili społecznie. No i dzięki pomocy miejscowej władzy – to wszystko stało się dorobkiem na miejscu. Przygotowanie programu trwało miesiąc. Poznawałem wówczas wiele osób. Oczywiście różnych. Ale wszędzie ujawniali się społecznicy zdolni i przedsiębiorczy. Oczywiście rządziła wtedy „mateczka partia”, ale nie przeszkadzała w turniejach miast. Partyjna łapa nie pchała się między drzwi choćby dlatego, że nie chciała być winna, jeśli miasto przegrało rywalizację.

 

Nadal – choć stary – jeżdżę jako reporter po Polsce i spotykam ludzi wspaniałych. To oni odbudowali kraj, odnowili rolnictwo, uczą, żywią i na pewno Polskę obronią, gdy będzie potrzeba. Wierchuszka kłóci się zażarcie nawet na forum międzynarodowym. A kysz!  Odczepcie się przynajmniej od gminy, od Pcimia, Tuszyna, Stargardu, Łomży, Gorzowa, Kutna, Krakowa, Poznania, Katowic i Łodzi.

 

Teraz też, jak za komuny, władza ma lud pracujący miast i wsi naprawdę w niewielkim poważaniu. Największy obiecywacz, pan Tusk, zręczny piłkarz radzi sobie na estradzie. Gorzej w realu.

 

Gdy zaczynałem pracę dziennikarską w latach 60. poznałem reportera legendę Józefa Kuśmierka. Stale pisał, podkreślał i tłumaczył: ważna władza to ta na dole, to od nich sukces kraju zależy. Niby go czytano i słuchano, ale odsunięty zajął się hodowlą świń. Najkrócej przedstawiając żywot red. Kuśmierka można napisać: pochodził ze środowiska kupiecko-katolickiego, ale poszedł z lewicą w czasie wojny do lasu. Potem nawet do komunistycznej partii. Jednak stalinizm go ocucił, po kilku latach legitymację rzucił i stał się uciążliwym krytykiem władzy ludowej, a nawet członkiem KOR-u. Ponieważ był bohaterem wojennym, uczestniczył w zamachach na Niemców i był rzeczywiście odważnym człowiekiem. Szedł przez całe życie swoją drogą, a właściwie jeździł, wojażował, bo jako reporter z krwi i kości nie siedział na stołku, ale zawsze był w terenie. W 1987 roku pisał: „Prawa ekonomiczne nie są piękne ani brzydkie, ani sprawiedliwe, ani niesprawiedliwe. Prawa ekonomii rozróżniają tylko jedno – czy praca przynosi zysk czy straty. (…) Czy znamy ludzi, czy znamy kadry gotowe podjąć się działalności zgodnej z tymi prawami? Pierwszą cechą inteligencji jest szukanie wyjścia z każdych niesprzyjających okoliczności, a nie poddawanie się tym okolicznościom. Mamy rozmazgajoną inteligencję. Mamy rozdygotaną własnymi sprzecznościami – opozycję czepiającą się wspomnień, próbującą wskrzesić to, co wskrzesić się nie da, bo po prostu minęło. Mamy za to bardzo liczną i przez to groźną armię ludzi wykształconych w posłuszeństwie i potakiwaniu. (…) Po rozbiorach Wielkopolsce groziła absolutna germanizacja. To śmiertelne zagrożenie zmobilizowało tysiące i dziesiątki tysięcy bezimiennych dziś działaczy gospodarczych, którzy uratowali dla Polski tę najbardziej polską i najbogatszą z dzielnic. (…) Właściwi ludzie rodzą się we właściwej atmosferze. Od tego jaką atmosferę uda się stworzyć wokół tych ludzi, taką będziemy mieli kadrę i taką przyszłość”.

 

Może i Kuśmierek jest dziś anachroniczny, a co mamy dziś? Nie ma zaborców, ale sytuacja jest podobna ze strony Unii Europejskiej. Jeśli dobrowolna Wspólnota się nie rozleci to ubezwłasnowolni społeczeństwa, które ją wymyśliły. O niczym innym zresztą były „Kraj Rad” nie marzy. Przynajmniej roi to sobie jego morderczy władca.

 

Dziś reporterzy siedzą przed komputerami. Telewizje, radia, inne media mamy już podwójne, wrogie sobie. Wprawdzie słychać nawoływania by politycy odczepili się od mediów, ale kolejni ich nowo mianowani szefowie a także ci odsunięci nie potrafią stworzyć niezależnych medialnych bytów. Mało tego – wymyślają „trzecie drogi” pomnażając w ten sposób czynowniczy stan. Obajtek odkupił od Niemców koncert prasowy Polska-Press. I dobrze, że odkupił. Ale nie kupił zaplecza redakcji. 16 tytułów w całej Polsce nie osiągnęło wiele. A przecież niektóre gazety wychodzą na terenie wielomilionowych aglomeracji. Dlaczego mają tak niskie nakłady? Zaledwie kilkunastotysięczne. Dlaczego nie stworzono tam dobrych zespołów. Dlaczego przyjęto takich a nie innych naczelnych? Dlaczego zdarzają się redaktorzy, którzy rządzą na raz kilkoma tytułami? Przykładem koronnym jest „Dziennik Bałtycki”. Do tego typu terenowych gazet wpycha się odgórnymi decyzjami ogólnopartyjne przekazy propagandowe. Tak samo jest z regionalnymi ośrodkami telewizyjnymi i radiowymi. Centrale zmieniają tylko swoich przedstawicieli, którzy, owszem, dobrze się zapowiadają i na tym sprawa się kończy.

 

Mówi się tylko – ratunek w sprywatyzowaniu. Ale nie może to być uwłaszczenie kapitału wrogiego tubylcom. A tak się dzieje. To powinno być wzmocnienie, dofinansowanie choćby przez reklamy państwowych firm. Np. małych lokalnych telewizji, które bez takiego wsparcia sobie nie poradzą. To są ważne media. One powinny przedstawiać ludzi do wyborów władz miejscowych.

 

Obiecanki unijne dzielą się na blokowania przedwyborcze, aby doprowadzić do upadku narodową władzę i na obiecywania gruszek na wierzbie (płaczącej), które to – te gruszki – będą spadać obijając się bardzo a potem przyjdzie za nie bardzo drogo zapłacić, bo to żadna darowizna a tylko pożyczka. Czekaj tatka latka, jedz importowane, sprowadzone towary używaj, wiezione będą na obcych statkach, przeładowywane w obcych portach a wy prywiślańscy będziecie mieli szansę na zlewozmywakach. Chłopi przestańcie orać i doić, bo wasze krowy wydalają za dużo gazów. Lotnisko to będziecie mieli w Berlinie. A po zreperowaniu bałtyckiej rury (co jest bardzo proste) odbierać będziecie ruskie  paliwo okrężnie z Niemiec, gdzie struktura odbiorcza  Nordstreamu jest już całkowicie gotowa i kosztowała Niemców bardzo wiele. Oni tego nigdy odpuszczą. Te dwie dziurki w Nordstreamie zreperuje się za pomocą wymiany niewielkiego segmentu. I popłynie z powrotem, to co wynika z niemiecko-ruskiego układu. Handlowej floty nie kupimy, choć to na świecie jeden z najlepszych biznesów, a o zbudowaniu statków u siebie (Polskie Linie Oceaniczne miały ich 174 a teraz mają… 2, zapomnieć trzeba, bo zniszczono infrustrukturę a fachowcy wyjechali… Ostatnio zbudowaliśmy naprawdę świetne nabrzeża portowe, rozbudowaliśmy miejsca do cumowania statków, wykonaliśmy bardzo ważny przekop – tylko nie wiadomo po co, śmieje się obywatel Donald Tusk. Trampkarz futbolowy jednak się zasapie. Może przyjdzie nowy już w kamaszach skórzanych. Europejską armią, której jeszcze nie ma porządzi facet o historycznym nazwisku. Kim on naprawdę jest. Reklamowano go być może przesadnie z ministrem Ławrowem a teraz – i to dobrze – wygłosił słuszną i odważną mowę na międzynarodowym forum. Brawo panie Sikorski. Ale tylko za to.

 

Marszałek bez generalskiego szlifu bardzo sprawnie a nawet wesoło prowadzi obrady parlamentarne. Tyle że głównie na tematy zastępcze. Licytujemy się w prognozach czy urosną znów płoty i bariery. Czy więcej będzie na etacie silnych chłopców do eskortowania delikatnych ministrów?  Tak się dziać będzie aż do pierwszego strzału. Potem już wiwatów nie będzie. Sukcesy aborcyjno-antykoncepcyjne wyprowadzą tłumy szczęśliwych kobiet na radosne manifestacje. Już nie będzie ordynarnych wrzasków z dachów samochodów. Nikt nie będzie rzucać mięsem, bo nasze panie skrzętnie będą liczyć, czy wystarczy na obiadowe dania?

 

Prezydent Warszawy uruchomi wielkie hodowle egzotycznych robali, zieloni ochłodzą się wiatrakami a niektóre z tych gigantycznych słupów mają mieć ponad 100-metrowe skrzydła, ale tylko25-letnią gwarancję. Co potem stanie się z tym złomem? Może sprzedamy Chińczykom?

 

Ugory zamienią się w pustynie. To też dobrze – dlaczego mamy mieć tylko jedną – Błędowską? Zawsze nam Unia pomoże, a NATO obroni. Na co więc się zbroić i żołnierzy szkolić? Przecież pan Siemoniak cudem powrócił do władzy. To okazuje się dobry planista, strateg a może nawet prorok. Dlaczego zresztą mamy tylko 100-osobowe ministerialne grono? Przecież można zatrudnić więcej. Więcej też będzie luksusowych limuzyn na ulicach. Tak jak w Moskwie, gdzie tłuste biznesowe koty Putina, wskutek zatorów w ruchu ulicznym, muszą fruwać helikopterami w śmigłowcowym stadzie. Nic to, że zatruwają. My ograniczymy CO2.

 

Gdy wreszcie skończy się wojna, rusko-amerykańsko-holendersko-ukraińska pszenica popłynie do nas wartkim strumieniem. Samowystarczalne – kozie mleko jest zdrowe – chłopskie gospodarstwa będą wreszcie bezproblemowe. Uratują nas z kłopotów banki światowe bazując na polskim wkładzie z rajów podatkowych. Wreszcie będzie gut a nawet very good. Tylko komu będzie dobrze?

 

Rys. Cezary Krysztopa

Apel i analiza CEZAREGO KRYSZTOPY: Do sąsiadów Ukraińców

Jestem zwyczajnym Polakiem, jednym z wielu. Nie mam odwagi żeby przypisać sobie prawo do mówienia za innych, mogę mówić za siebie, ale wydaje mi się, że na tle innych historii, moja jest na tyle podobna, że można w jakimś stopniu założyć, że wielu z nas myśli podobnie. Tym bardziej, że mam wrażenie, że jakoś nikt nie jest zainteresowany tłumaczeniem Ukraińcom czy światu motywacji Polaków, więc może ja spróbuję.

Tuż po wybuchu inwazji Rosji na Ukrainę 24 lutego 2022 (w wojnie, która trwa przecież już od 2014) byłem w szoku. Pomimo licznych oznak nadchodzącego kataklizmu, nie dopuszczałem do siebie myśli, że za mojego życia Rosja się na to poważy. Ale się poważyła. Jak wielu innych Polaków zrobiłem co mogłem. Mieszkanie po Babci wynajęliśmy uciekającym przed wojną Ukrainkom (płakały mi na ramieniu kiedy mówiłem im po rosyjsku – inaczej nie umiałem – „wy doma, nie ispugajties, wy doma”). Razem z Synami jeździliśmy na Dworzec Zachodni i Wschodni w Warszawie wozić jedzenie uchodźcom, a w Redakcji Tygodnika Solidarność urządziliśmy punkt zbierania ubrań, żywności i niezbędnych sprzętów, które na bieżąco odbierali goszczący u nas goście.

Pomoc

Moje państwo podjęło jeszcze większy wysiłek, na Ukrainę pojechały setki czołgów, wozów opancerzonych, moździerze, myśliwce, karabiny, śmigłowce, rakiety, potężne generatory, Starlinki i pewnie wiele rzeczy, do których rząd się nawet przed Polakami nie przyznał. Polska podjęła ogromny wysiłek finansowy w zakresie utrzymania ukraińskich uchodźców, w czym „proimigracyjna” przecież Unia Europejska nie pomogła Polsce prawie wcale. Dla UE ważni byli imigranci zarobkowi z Afryki, a nie prawdziwi uchodźcy wojenni z Ukrainy. Ten ogromny wysiłek Polska poniosła samotnie. Dlatego uważam, że rację mają ci ukraińscy politycy, którzy mówili, że „bez Polski Ukraina by nie przetrwała”.

Oczywiście mieliśmy w tym również interes. Lepiej Putina zatrzymywać na Dnieprze niż na Bugu, a tym bardziej na Wiśle. Ale jednak, jak to się mówi „bliższa koszula ciału”, nie wydaje mi się żeby Niemcy zrobili dla Polaków to co Polacy zrobili dla Ukraińców. Za to wydaje mi się, że Ukraińcy mają ogromne szczęście, że ich sąsiadem jest Polska, a nie Niemcy. Pamiętacie Szanowni Ukraińcy jak Was Niemcy, ówcześni „strategiczni partnerzy” i obecni „wielcy przyjaciele Ukrainy” potraktowali? Pamiętacie jak mówili Waszym dyplomatom, że ‘nie ma sensu Wam pomagać”? Jak miesiącami wysyłali Wam „5 tysięcy hełmów”, które okazały się kaskami budowlanymi? Przecież to była ta sama administracja Olafa Scholza, która obecnie kłamie na temat pomocy Ukrainie kilkukrotnie zawyżając jej wartość i wielokrotnie nie dotrzymując słowa. Czy jakiekolwiek państwo w historii zrobiło coś takiego jak Polska zrobiła Ukrainie, kiedykolwiek w historii? Czy w takiej sytuacji można by oczekiwać pewnej wdzięczności?

A co Polska otrzymała w zamian (nie twierdzę, ze od Ukraińców, myślę, że ci są tak samo okłamywani przez ukraińskojęzyczne media na Ukrainie jak Polacy przez polskojęzyczne w Polsce, mam na myśli ukraińskie władze) po tym jak skończyły się Jej „prezenty’? Wasz prezydent, Wołodymyr Zełenski nawet nie kiwnął Palcem żeby zezwolić Polakom na ekshumacje ofiar Rzezi Wołyńskiej, choć nie kosztowałoby go to nic, tylko świstek papieru. Nie zrobił tego ani w rocznicę w 2022 roku, ani w 2023 i nie zrobi tego w 2024. Za to oskarżył Polskę o prorosyjskie motywacje na forum ONZ i w sporym stopniu, uderzając tym samym w narrację PiS o bezwzględnej pomocy Ukrainie, pomógł osadzić w Warszawie człowieka Berlina, Donalda Tuska, którego zadaniem, oczywiście moim skromnym, szarym zdaniem, jest możliwe ograniczenie samodzielności Polski i demontaż jej ewentualnych przewag konkurencyjnych wobec Niemiec (nie jest również żadnym „przyjacielem Ukrainy”, sprawdźcie kiedy po raz pierwszy po inwazji Ukrainę odwiedził). Zapewne się tego ze swoich ukraińskojęzycznych mediów nie dowiecie, ale tak jak Zełenski był w Polsce długo bohaterem, tak dziś sięga niewiele powyżej zera.

Desperacja rolników

Czytam na Waszych forach i w Waszych mediach jak wyklinacie polskich rolników od czci i wiary. Wielu z tych rolników również Wam pomagało. A zadajecie sobie pytanie co nimi kieruje? Dlaczego protestują? Zadaliście sobie pytanie dlaczego rolnicy protestują w całej Europie? Może warto żebyście spróbowali to zrozumieć? Otóż Unia Europejska, do której tak bardzo chcecie wstąpić (ja  tego nie neguję, rozumiem, że macie prawo i swoje powody), w jakimś sensie oszalała i dla realizacji obłąkanych klimatycznych pomysłów jest gotowa zniszczyć rolnictwo w całej Europie. W sensie klimatycznym niczego to nie zmieni, ponieważ Europejczycy nadal będą musieli jeść, tylko żywność dla nich nie ma być produkowana na terenie Europy, ale w Ameryce Południowej i na Ukrainie. W ogólnym bilansie emisji gazów, biorąc pod uwagę wyśrubowane europejskie normy i wydłużenie tras dostaw, sytuacja zapewne nawet się klimatycznie pogorszy. A piszę, że „oszalała w jakimś sensie”, ponieważ akurat (co za przypadek!) sprawa wygląda całkiem racjonalnie z punktu widzenia Niemiec, które same nie mają jakiegoś szczególnie potężnego rolnictwa, ale chętnie w zamian za żywność sprzedadzą do Ameryki Południowej swoje samochody i w zamian za zniszczenie np. polskiego rolnictwa (z punktu widzenia Niemiec świetny interes, jak za darmo), przekupią wpływowe koncerny rolne pasożytujące na Ukrainie, które z kolei, tu uważajcie, będą stanowiły silne proniemieckie lobby w nadchodzącej presji na „pokój” z Rosją.

Rozumiecie ten mechanizm? Wiem, że nie i to nie dlatego, że jesteście „głupi”, tylko dlatego, że ze swoich ukraińskojęzycznych mediów się tego nie dowiecie. Mówi się Wam, że „Polacy wysypują ukraińskie święte zboże”, nie powinni wysypywać, nie uważam żeby to była właściwa forma protestu, ale to nie jest „ukraińskie zboże”. To jest waluta gigantycznych koncernów, które eksploatują Ukrainę i zdaje się nawet nieszczególnie płaca podatki do jej budżetu. Zdecydowana większość nie jest ukraińska, a nawet ciężko określić jakiej są narodowości, to międzynarodowe potężne pasożyty, które wykorzystują słabość państwa ukraińskiego. A teraz są ugłaskiwane przez Niemcy obietnicą zniszczenia europejskiego rolnictwa i zwiększenia bajońskich zysków, bo przecież bardziej opłaca im się sprzedawać w Europie niż w Afryce.

Rolniczy problem

Tyle że jest pewien problem, bo europejscy, w tym polscy rolnicy, nie chcą się na to zgodzić. Wyobraźcie sobie, ze inwestując latami w swoje gospodarstwa, rozwijali je zaciągając milionowe kredyty żeby się dostosować do wyśrubowanych europejskich norm. Mają pozwolić to zniszczyć? Wy byście pozwolili? Zresztą nie chodzi przecież tylko o ich partykularny interes. Chodzi również o nasze bezpieczeństwo żywnościowe. Widzieliście jak podczas pandemii zerwane zostały światowe łańcuchy dostaw? Widzieliście jak wyglądała „solidarność europejska”, kiedy to państwa, w czym chyba, co za przypadek, przodowały Niemcy, kradły sobie nawzajem transporty środków medycznych? A jeśli Rosja, co nie daj Boże, napadnie na Polskę pozbawioną własnego rolnictwa, to czy Polska może liczyć na przychylność Niemców w zakresie transportu żywności przez ich terytorium (pamiętacie jeszcze jak transporty dla Ukrainy musiały omijać terytorium Niemiec?), czy może lepiej tego nie sprawdzać?

Przyjrzyjcie się też proszę swoim rządzącym. Czy naprawdę tak jak usiłują przedstawić, „starają się z Polską dogadać’, czy też może w ich interesie jest eskalacja konfliktu? Czy wobec porażek militarnych nie potrzebują zwrócenia uwagi na inny „front”, na którym używają swoich europejskich (a de facto niemieckich) przyjaciół do „dyscyplinowania” Polski. Czy ogłoszona w świetle kamer propozycja Zełenskiego, który oficjalnie wzywa do rozmowy Andrzeja Dudę i Donalda Tuska, ale nieoficjalnie też nieustanie łajająca Polskę Ursulę von der Leyen, na pewno jest szczera? Z kim tak naprawdę chce rozmawiać?

Spróbujcie zrozumieć

Prawdopodobnie okienko możliwości „wielkiej miłości polsko-ukraińskiej’ już się zamknęło i dalibóg, nie mam takiego przekonania, że z winy Polaków. Nie mam również przekonania, że z winy większości Ukraińców. Ot, daliśmy się rozegrać Niemcom jak dzieci, nie pierwszy raz w historii. Trochę szkoda, bo razem mogliśmy naprawdę zbudować coś samodzielnego. A tak, my walczymy o suwerenność, a Wy o przetrwanie. Postawiliście znów na Niemcy i  w moim najgłębszym przekonaniu, znów się na tym „przejedziecie”, ale cóż, ja Wam przyjaciół nie będę wybierał, gdybym miał dziś ponownie przyjąć czy nakarmić ukraińskich uchodźców ponownie bym to zrobił, podobnie jak wielu rolników jak sądzę. I choć mam wielką ochotę napisać „my”, to postaram się trzymać konwencji mówienia za siebie – Ja życzę Wam, bo uważam, że swoją dzielną walką udowodniliście, że macie do tego absolutne prawo, utrzymania niepodległej, wolnej Ukrainy, zwycięstwa nad kremlowskim imperium zła i tego żebyśmy pozostali sąsiadami. Wygrajcie tę wojnę, albo chociaż przetrwajcie.

A żebyśmy mogli być sąsiadami żyjącymi w zgodzie, czy choćby ze sobą rozmawiającymi, wyjdźcie proszę z bańki informacyjnej ukraińskojęzycznych mediów (my również staramy się wychodzić z baniek informacyjnych należących do obcych koncernów mediów polskojęzycznych) i spróbujcie zrozumieć. Polscy rolnicy, czy szerzej europejscy rolnicy mają powody żeby protestować, a wręcz mają powody do desperacji. Głupie banery – naprawdę dziwne jak na polskie warunki, moja rodzina to w większości rolnicy i naprawdę wiem co mówię, to karygodne, ale w istocie wobec strategicznej istoty problemu – to didaskalia. Polska oddała Wam co mogła, ale rolnictwa oddać nie może.

O dużej aktywności w SDP przed zjazdem statutowym pisze Hubert Bekrycht: Tylko polityka może nas „uratować”

W niektórych jednostkach naszego stowarzyszenia trwa, jak co trzy lata, karnawał. Wreszcie – jak mówią niektórzy nasi członkowie – stowarzyszenie „ożyło”. Oczywiście to nieprawda, bo od jesieni 2021 roku w SDP trwa mozolna praca. Tylko po prostu spory są ciekawszym tematem rozmów niż długie zebrania. Jedni liczą już głosy, inni widzą na stanowiskach w zarządzie siebie albo swoich znajomych. Ktoś się wypowiada byle tylko był szum, ktoś inny – wydaje się, że całkiem anonimowo – delikatnie sugeruje to i owo. Karuzela, karuzela. Tymczasem pamiętajmy, zanim będą wybory do władz, 16 i 17 marca br. w Kazimierzu Dolnym odbędzie się Nadzwyczajny Zjazd Statutowo-Programowy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.

Ostatnie dwa lata to żmudna praca Komisji Statutowej SDP, delegaci oddziałów i przedstawiciele władz pod prawniczym i administracyjnym okiem dyskutowali o przyszłym statucie – konstytucji SDP. Zaproponowali projekt tego dokumentu. Niestety, oprócz kilkunastu pilnych uczestników posiedzeń, delikatnie ujmując, wszyscy inni członkowie SDP nie są zbyt zainteresowani zmianami w statucie. A muszą one być wprowadzone.

Dlaczego?

Bo ta obecna jest mocno przestarzała i to ostatni moment, kiedy można coś zmienić z korzyścią dla członków stowarzyszenia.

Jeśli to nie zrobimy teraz to zmieni nas prawodawca, tylko wówczas nie będziemy mieli na to żadnego wpływu. Chyba, że SDP wprowadzi kiedyś do Sejmu kilkudziesięciu posłów, ale szanse na to są – na razie – marne. Dla przejrzystości dyskusji w przedzjazdowej gorączce dodam, że poprzednie zdanie to żart…

Chyba

Bo kandydatów byłoby sporo i to nie tych, o których mówią ludzie widzący siebie w polityce.

Statut i program wymagają pilnych korekt, ponieważ często w naszym statucie nie ma rozwiązań przystających do realiów trzeciej dekady XXI wieku. I to jest problem. Nasze stowarzyszenie „fruwało” przez ostatnie dwadzieścia pięć lat od zawodowej korporacji, poprzez tradycyjną grupę wsparcia aż do związków zawodowych. Żadne z tych rozwiązań nie jest dobre. Potrzeba kompromisu, którego nie znaleźliśmy. Czy się uda? Teraz?

Teraz

Bo jeśli nie, wyborcze zapędy w drugiej połowie roku mogą wysadzić w kosmos SDP.

To znaczy prawdziwie popchnąć stowarzyszenie w stronę polityki. I to nie w jej prawą stronę, co zawsze podnoszą nasi przeciwnicy. Zresztą najwięcej przeciwników SDP jest w samym SDP…

Polityka może pomóc

Bo teraz właśnie wystarczy się jej przyjrzeć, aby wiedzieć, dlaczego politycy obecnie rządzący krajem tak chcą zniszczyć SDP i niezależne dziennikarstwo.

SDP nie było w smak żadnej władzy, poprzedniej też nie (niech się krytycy przyjrzą), ale teraz rządząca ekipa, chce elektronicznym ogniem i mieczem wypalić ślady naszego oporu wobec największej próby zniszczenia mediów po 1989 roku.

Albo będzie skansen

Bo nas do tego skansenu politycy wepchną, bo silny SDP nie podoba się nikomu.

Czy mamy być tylko stowarzyszeniem organizującym, całkiem nieźle zresztą, imprezy kulturalne i wieczorki literackie? To byłoby na rękę obecnie rządzącym. Dlatego zanim pokłócimy się na zjeździe wyborczym, trzeba dobrze zastanowić się nad programem na najbliższe lata i uchwalić w końcu statut.

Bo minister Sienkiewicz zbuduje nam skansen w Kazimierzu, gdzie inni dziennikarze i „dziennikarze” oraz pracownicy mediów będą nas tam oglądać. Co trzy lata.

 

Pracownicy regionalnych rozgłośni Polskiego Radia nie chcą połączenia z TVP

Ponad 700 pracowników regionalnych rozgłośni Polskiego Radia podpisało się pod listem do szefa resortu kultury, premiera, marszałków Sejmu i Senatu oraz Sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu, w którym stanowczo protestują przeciwko pomysłowi połączeniu regionalnych rozgłośni Polskiego Radia z regionalnymi ośrodkami telewizyjnymi.

List, który w poniedziałek rano można było przeczytać na stronach internetowych niektórych regionalnych rozgłośniach Polskiego Radia, jest oddolną inicjatywą pracowników tych stacji. Podpisało się pod nim 741 osób – dziennikarzy, realizatorów, techników, informatyków, pracowników pionów administracyjnych z 14 na 17 regionalnych rozgłośni. Dotyczy on przygotowywanej nowej ustawy medialnej.

W związku z niepokojącymi informacjami na temat planowanego połączenia regionalnych ośrodków telewizyjnych z 17 regionalnymi rozgłośniami Polskiego Radia, my – pracownice i pracownicy tych rozgłośni oczekujemy prawa do pełnej informacji o planowanych zmianach oraz dostępu do osób tworzących projekt nowego ładu medialnego w Polsce” – czytamy w liście. Dalej autorzy pisma domagają się możliwości przedstawienia swojego stanowiska i wzięcia udziału w pracach nad nową ustawą.

„Zabieramy głos, ponieważ zmiana polegająca na odebraniu regionalnym rozgłośniom statusu samodzielnych spółek i połączenie z ośrodkami telewizyjnymi wpłynie negatywnie na jakość i warunki wykonywanej pracy, zuboży pejzaż medialny i kulturowy poszczególnych regionów oraz sprawi, że nie będziemy w pełni zdolni do wypełniania zadań misyjnych” – podkreślono w liście.

Zwrócono też uwagę na odmienności mediów jakimi są radio i telewizja.

„To właśnie radio regionalne z dużą liczbą szybkich serwisów informacyjnych jest dla Słuchaczy pierwszym, podstawowym źródłem informacji. Telewizja produkuje ich o wiele mniej i innymi metodami. Próba połączenia mediów o tak różnej specyfice jak radio i telewizja w praktyce negatywnie wpłynie na szybkość i jakość podawania informacji. Stworzenie wspólnego newsroomu dla mediów, które z natury rzeczy posługują się odmiennymi środkami przekazu (słowo i obraz), jest nieracjonalne ze względów merytorycznych oraz organizacyjnych” – zauważono.

Autorzy listu podkreślili również szczególną rolę społeczną i kulturotwórczą, jaką pełnią rozgłośnie regionalne Polskiego Radia.

„To właśnie samodzielność formalno-prawna daje naszym rozgłośniom możliwość organizacji wielu przedsięwzięć kulturalnych, społecznych czy charytatywnych, które stają się wizytówkami regionu, a z nas czynią instytucje kultury i zaufania społecznego, co pozwala na budowanie wspólnotowości na poziomach regionalnych i lokalnych” – napisano w liście.

Połączenie regionalnych rozgłośni ze ośrodkami telewizyjnymi źle wpłynie na zarządzanie tymi instytucjami, „a iluzoryczne oszczędności w funkcjonowaniu przez ograniczenie zatrudnienia nie zneutralizują paraliżu decyzyjnego”. Autorzy listu obawiają się, że doprowadzi to w końcu do „stopniowego ograniczania rozwoju sztuki radiowej na rzecz kilkukrotnie droższych produkcji telewizyjnych”.

„Dostrzegamy potrzebę zmian, które doprowadzą do uporządkowania i uniezależnienia mediów służby publicznej od świata polityki. Nie jesteśmy im przeciwni i deklarujemy współpracę. Media służby publicznej powinny bowiem należeć do społeczeństwa i pracujących w nich ludzi – piszą na koniec pracownicy regionalnych rozgłośni Polskiego Radia. Apelują jednak, żeby twórcy przyszłej ustawy zaprosili do dyskusji nad nią przedstawicieli 17 regionalnych rozgłośni Polskiego Radia i w swoich pracach kierowali się interesem słuchaczy tych stacji.

opr. jka

 

W ramionach przyjaciół – MYKOŁA SEMENA o książce Jurija Szczerbaka

W Kijowie odbyła się prezentacja książki „Ukraina w ramionach Polski. Rzeczywistość i proroctwa” autorstwa ukraińskiego dyplomaty, analityka, pisarza i dziennikarza Jurija Szerbaka. Wydana na koszt Ministerstwa Kultury Ukrainy publikacja jest rozprowadzana bezpłatnie na terenie całego kraju.

Jak zauważył w swoim przemówieniu Jurij Szczerbak, książka jest wyrazem wdzięczności narodu ukraińskiego wobec narodu polskiego za przyjęcie milionów uchodźców oraz udzielenie schronienia ukraińskim kobietom i dzieciom, którzy uciekali przed rosyjskimi czołgami, artylerią, bombami i rakietami. Ukraińcy w Polsce czuli, że są w bezpiecznych ramionach przyjaciół.

Jurij Szczerbak był ambasadorem Ukrainy w USA, Izraelu, Meksyku i Kanadzie, ale to Polskę uważa za swoją drugą ojczyznę. Ożenił się z Marią Milon, Polką pochodzącą z Katowic, która studiowała na Uniwersytecie Kijowskim. Przeżyli razem ponad 60 lat. Szczerbak często odwiedzał Polskę, pracował tutaj, znał postacie polskiej opozycji antykomunistycznej, w szczególności Lecha Wałęsę. Wraz z żoną brali udział w wydarzeniach „Solidarności”, przyczyniali się do rozwoju ukraińsko-polskiej przyjaźni i współpracy.

Jako motto swojej książki Jurij Szczerbak wziął słowa z orędzia Papieża Polaka Jana Pawła II z okazji 60. rocznicy tragedii wołyńskiej: „Nowe tysiąclecie żąda, aby Ukraińcy i Polacy nie pozostawali więźniami smutnych wspomnień z przeszłości, ale przemyśleli na nowo bieżące wydarzenia w nowym duchu, spojrzeli na siebie z powiewem jedności, zobowiązując się do budowania lepszej przyszłości dla wszystkich”.

Autor książki, zwracając się do czytelników, stwierdza, że „nasze wspólne jutro, nasza jedność, jako mur ochronny przed agresją Moskwy, jest podyktowana żywotną koniecznością samego istnienia naszych państw i narodów. Bo nie ma niepodległej Polski bez niepodległej Ukrainy. I odwrotnie”.

Książka zawiera wiele znanych dzieł publicystycznych Jurija Szczerbaka, pełnych przeczuć nadchodzącej wojny. Znajdziemy w niej też  publikacje Jurija Szczerbaka, które ukazywały się w polskich mediach, w szczególności w „Gazecie Polskiej”, „Nowym Państwie”, na portalu niezalezna.pl  poświęcone przyjaźni i wzajemnej pomocy Ukraińców i Polaków.

Jedno ze zdjęć w książce – Jurij Szczerbak w czasie spotkania w Warszawie z prezesem SDP Krzysztofem Skowrońskim i wiceprezesem Jolantą Hajdasz.