Dziennikarka, eseistka, dr nauk humanistycznych, badaczka dziedzictwa kultury, poetka, animatorka kultury. Od 2012 r. przewodnicząca Klubu Publicystyki Kulturalnej SDP. Prezes Związku Literatów na Mazowszu (ZLM) i redaktor naczelna „Ciechanowskich Zeszytów Literackich” wydawanych przez ZLM (od 1999 r.). Główna organizatorka znanych imprez literackich, jak Ciechanowska Jesień Poezji (od 27 lat), czy Międzynarodowy Festiwal M.K. Sarbiewskiego (od 17 lat). Jest autorką kilkunastu książek prozą, ostatnie to: Obława Augustowska (2015), Dziewczyny Obławy Augustowskiej (2017) i Było ich 27 (2020), ośmiu zbiorów poezji, w tym ostatnich: Kończą się wiśnie… (2011), wydany też w j. angielskim i bułgarskim oraz Listy do Marii Konopnickiej z lat 2010-2020 (2020), a także sztuki scenicznej Maria Konopnicka Czarodziejka osobliwa (2022). Ponadto licznych artykułów prasowych i naukowych, w Polsce i poza granicami. Wiele jej utworów przetłumaczono na języki obce. Uczestniczka spotkań autorskich i konferencji naukowo-literackich w kraju i na świecie. Uhonorowana, m.in.: Nagrodą im. Witolda Hulewicza (2006), Odznaką „Zasłużony dla Kultury Polskiej" (2007), Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski „Polonia Restituta” (2010), Medalem „Pro Masovia” (2012), Nagrodą Pracy Organicznej im. Marii Konopnickiej (2012), Brązowym Medalem „Zasłużony Kulturze „Gloria Artis” (2014), Medalem Zygmunta Krasińskiego (2019). Medalem Stulecia Odzyskania Niepodległości (2022).
Drugie w tym roku spotkanie Klubu Publicystyki Kulturalnej SDP odbędzie w środę, 5 lutego 2025 r., o godz. 17.00, w Domu Dziennikarza, przy ulicy Foksal 3/5 w Warszawie – zostanie poświęcone muzyce wysokiej. Gościem będzie bowiem wybitny kompozytor i pianista Janusz Kohut z Bielska Białej, który przybliży swoją pasję, twórczość, karierę oraz wykona kilka własnych kompozycji.
Zapraszam serdecznie!
dr Teresa Kaczorowska,
przewodnicząca Klubu Publicystyki Kulturalnej SDP
***
Janusz Kohut urodził się 24 grudnia 1955 r. w Bielsku-Białej, gdzie ukończył szkołę muzyczną i do dziś mieszka. Później studiował na Uniwersytecie Śląskim, zaś technikę kompozytorską kształcił przez pięć lat pod kierunkiem jednego z najwybitniejszych twórców XX wieku Bogusława Schaeffera.
Janusz Kohut prezentował swoje utwory na wielu koncertach i festiwalach, w Polsce i za granicą. Występował wielokrotnie w Stanach Zjednoczonych (w USA i w Zjednoczonym Królestwie Wielkiej Brytanii odbył w sumie 150 trans koncertowych), w Europie Zachodniej (90 koncertów) Koncertował m.in. na Międzynarodowych Targach Sztuki „Music Fair” we Frankfurcie, Festiwalu „Stakkato” w Berlinie Zachodnim, na targach „EXPO 2000” w Hanowerze (30 koncertów), w Międzynarodowych Festiwalach Pianistów Jazzowych w Kaliszu, Festiwalach Polskiej Muzyki Współczesnej „Poznańska Wiosna Muzyczna”. Brał również udział w imprezach kulturalnych zorganizowanych przez Instytut Polsko-Niemiecki w Darmstadt oraz w Düsseldorfie w ramach „Dni Śląskich w Nadrenii Północnej-Westfalii”. W Polsce dał blisko 2 tysiące autorskich koncertów.
Janusz Kohut jest również jednym z najwybitniejszych polskich kompozytorów muzyki teatralnej i filmowej, m.in. autorem trzech oratoriów, musicalu i kantaty „Niepodległość”, muzyki do serii kilkunastu filmów animowanych Marka Luzara „Szkoła Mędrców”.
Nagrał w sumie 18 płyt autorskich i był wielokrotnie nagradzany, ostatnio otrzymał Medal Stulecia Odzyskania Niepodległości (2018).
W przyszłym roku Politechnika Warszawska będzie obchodzić swoje 200-lecie, zaś Zespół Pieśni i Tańca Politechniki Warszawskiej –75-lecie. Ten jeden z najstarszych uczelnianych zespołów w Polsce odniósł wielki sukces, jest dziś wizytówką Politechniki, w czym ogromną zasługę ma Pani Maria Czupratowska-Semczuk – powiedział prof. Andrzej Jakubiak w Domu Dziennikarza, gdzie gościem Klubu Publicystyki Kulturalnej była legendarna, pochodząca z Wilna tancerka, choreografka, długoletnia kierowniczka artystyczna Zespołu.
Rzadko sama piszę o spotkaniach Klubu Publicystyki Kulturalnej SDP, który prowadzę od jesieni 2012 r. Ale spotkanie 8 stycznia 2025 r. było tak wyjątkowe i wzruszające, że podjęłam temat…
Spotkanie z Marią Czupratowską-Semczuk (w środku), z lewej Teresa Kaczorowska, z prawej prof. Andrzej Jakubiak. Fot. TK
Maria Czupratowska-Semczuk – drobna, skromna, siwiutka, 94-letnia kobieta z błyszczącymi oczyma. Mimo wielu nieszczęść – przeżyć wojennych, repatriacji z rodzinnych Kresów, a ostatnio utraty męża i córki – jest radosna i uśmiechnięta. Witana z czułością przez licznie przybyłych do Domu Dziennikarza swoich artystycznych wychowanków, także przez prof. Andrzeja Jakubiaka, nazywanego „ministrem kultury” Politechniki Warszawskiej. – Zespół Pieśni i Tańca Politechniki Warszawskiej to moje życie! – wyznała była tancerka baletu, wychowanka Opery Lwowskiej, absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego.
Jest z Zespołem Pieśni i Tańca Politechniki Warszawskiej niemal od początku. Przyjechała do Warszawy z Wrocławia jeszcze za Bieruta i Stalina, w 1952 r., kiedy Zespół miał niespełna rok. Pierwsi jego członkowie – studenci Politechniki Warszawskiej – ujęli ją wówczas zapałem, miłością do polskiego folkloru, tańca, muzyki, swoim patriotyzmem.
– Była to wspaniała młodzież, często z Kresów, garnąca się do polskości, pragnąca zapomnieć gehennę wojny, przesiedlenia, Holocaust, obozy koncentracyjne, jeden z tancerzy był lotnikiem Dywizjonu 303. Zespół liczył około 100 osób, przyjmowaliśmy wszystkich chętnych, musieliśmy się liczyć z komunistyczną cenzurą – wspomina, piękną polszczyzną, pani Maria pracująca przez wiele lat jako lektorka języka rosyjskiego, wykładowca, później kierownik Studiów Języków Obcych Politechniki Warszawskiej.
Maria Czupratowska-Semczuk zna cały repertuar Zespołu. Przeżyła z nim ponad 3 tysiące koncertów na scenach krajowych i zagranicznych, na wszystkich kontynentach świata, prezentując polski folklor, pieśni, tańce i melodie z większości regionów Polski, a także całe widowiska artystyczne nawiązujące do polskiej historii narodowej. Zespół uczestniczył w najważniejszych imprezach, m.in. w 1955 r. w Światowym Festiwalu Młodzieży w Warszawie i otwierał Stadion Dziesięciolecia, w 1956 r. brał udział w otwarciu Pałacu Kultury i Nauki; ale koncertów i festiwali Zespołu, trudno dziś policzyć. Pani Maria z sentymentem wspomina jednak niezapomniany pierwszy wyjazd zagraniczny ZPiT PW, w 1956 roku, do Amsterdamu. Ich występy, w pierwszych własnych kostiumach kurpiowskich, utrwaliła wtedy nawet Polska Kronika Filmowa, gdyż Zespół reprezentował Polskę. – Jechaliśmy do Amsterdamu pociągiem, ściśnięci po 10-12 osób w przedziale, zaś nasze kostiumy ciężarówką, która nie zawsze za nami nadążała – opowiada z fantastyczną pamięcią o wrażeniach, o humorystycznych zdarzeniach, a także wręcz o szoku jakiego doznali z powodu obfitości wszystkiego na Zachodzie. Pamięta, że nie mogli nasmakować się coca coli…
Na czarno-białych ujęciach filmowych z tamtych lat najlepiej widać artystyczny temperament i talent muzyków oraz tancerzy, podobnie jak na zdjęciach, które przygotowała na spotkanie Joanna Szczepańska, wiceprezes , była tancerka, absolwentka PW, której mąż też był w Zespole, a wcześniej jej rodzice.
Zespół Pieśni i Tańca Politechniki Warszawskiej stopniowo się rozrastał, przybywało członków, kostiumów, choreografii. Maria Czupratowska-Semczuk była cały czas z Zespołem i jest do dziś – wciąż reżyseruje okolicznościowe przedstawienia (dziś w Zespole uczestniczą tancerze, śpiewacy i muzycy z różnych pokoleń), tworzy choreografie, prowadzi grupę Oldbojów. Na złoty jubileusz ZPiT PW napisała publikację „50 lat z Zespołem Pieśni i Tańca Politechniki Warszawskiej”. Jest Honorową Konsultantką ds. Artystycznych Zespołu Pieśni i Tańca Politechniki Warszawskiej.
– Byłam pod okupacją i niemiecką, i sowiecką, przeżyłam więzienia, ale to przeminęło. Widać mam żyć, aby zapłacić otoczeniu dobrem. Bo nasz folklor jest piękny jak żaden inny na świecie! Począwszy od smętnych rzewnych kujawiaków po ogniste mazury i kujawiaki. To wyjątek w świecie, to ocean najróżniejszych form tanecznych i wokalnych. Dziś muzyka ludowa jest wykorzystywana w muzyce popularnej, często stylizowanej, choć nie zawsze mi się to podoba.
Zespół jest zdobywcą licznych laurów, polskich i międzynarodowych, m.in. srebrnej i brązowej Kolii Książąt Burgundii, srebrnej płyty przyznanej przez francuską Akademię Muzyczną im. Charles’a Crosa Międzynarodowego Festiwalu w Izmirze – Złotej Artemidy, głównej nagrody na Harmonie Festiwal ’99 w Lindenholzhausen w Niemczech. Za zasługi dla Warszawy otrzymał Złotą Syrenkę. Odznaczony jest również Złotym Krzyżem Zasługi oraz dyplomem Ministra Spraw Zagranicznych za propagowanie polskiej kultury za granicą.
– Stopniowo Zespół zaczął stanowić rodzinę, wielopokoleniową, która trwa do dziś – podkreśla seniorka, laureatka prestiżowego Medalu Politechniki Warszawskiej z 2017 r.
Joanna Szczepańska: – Ta nasza zespołowa rodzina, pielęgnowanie więzi istnieją dzięki Pani Marii. Niech Pani zostanie z nami jak najdłużej! – na te słowa sala w Domu Dziennikarza zaśpiewała swojej artystce 200 lat. Posypały się kwiaty, uściski, a trzy młode artystki ZPiT umiliły to spotkanie śpiewem oraz muzyką. – Nie byłoby mnie gdyby nie Zespół! – dziękowała ze łzami w oczach pani Maria.
– Jak oni ją kochają! – komentowała ten wieczór wzruszona Hanna Malinowska-Wegner. Z kolei Bogna Lewtak-Baczyńska, choć była w Zespole krótko, to cudownie go wspomina, podkreślając jego „rewelacyjne zasługi dla kultury polskiej”. – Żaden z instruktorów Zespołu nie zdobył takiej miłości jego członków jak Pani Maria – chylił czoło prof. Andrzej Jakubiak.
Młode artystki z ZPiT PW zapewniły oprawę muzyczną. Fot. TK
O zbrodni w Lasach Piaśnickich dowiedziałam się dopiero kilka lat temu. Jest ona mało znana w dyskursie narodowym, mimo iż Niemcy już na początku II wojny światowej zamordowali tam 12-14 tysięcy polskiej i kaszubskiej inteligencji oraz ofiar akcji „eutanazji” T4. Jednym z najbardziej tragicznych dni było święto Niepodległości Polski, 11 Listopada 1939 roku…
Miejsce zbrodni w pobliżu Wejherowa jak żywo przypomina lasy w Katyniu, Miednoje czy Charkowie. Doły śmierci, gdzie grzebano ofiary, są tak samo rozrzucone w lesie, pośród smukłych, wonnych sosen i tak samo porażają okrucieństwem człowieka, jego barbarzyństwem. Tyle że unicestwienia inteligencji polskiej podczas zbrodni katyńskiej dokonali nasi sąsiedzi ze wschodu – Sowieci, zaś na Pomorzu sąsiedzi z zachodu – Niemcy. Obydwaj okupanci z obydwu stron kraju mordowali Polaków niemal w tym samym czasie – wiosną 1940 roku. Patrząc na ogrom zbrodni trudno wydobyć z siebie głos, stąd w piaśnickim lesie panuje głęboka cisza. Choć… niektórzy zbierają tam grzyby.
Autorka przy Pomnik ofiar w Piaśnicy,
Początek okupacji
Oddziały Wehrmachtu wkroczyły do Wejherowa i Pucka 9 września, a do Gdyni 14 września 1939 r. Od pierwszych dni wojny na Kaszubach i Pomorzu Gdańskim hitlerowcy wprowadzili niebywały terror. Już podczas kampanii wrześniowej zamordowali setki mieszkańców Wybrzeża, aresztowali masowo działaczy polonijnych oraz pracowników polskich instytucji państwowych, przeprowadzali indywidualne i zbiorowe egzekucje. Walki obronne na polskim Wybrzeżu zakończyły się 2 października 1939 r., wraz z kapitulacją obrońców Półwyspu Helskiego.
Na świeżo zajętych terenach jednostki Wehrmachtu, SS i policji niemieckiej przeprowadziły jeszcze większe obławy i masowe aresztowania. Dotyczyło to wszystkich zdolnych do służby wojskowej Polaków i Żydów w wieku od 17 do 45 lat, przedstawicieli polskiej inteligencji i duchowieństwa oraz Polaków uznanych za „wrogo nastawionych do Niemców”. Zatrzymywano ich na podstawie przygotowanych przed wojną list. Tysiące osadzono w aresztach, poddawano torturom, wielu wywieziono na roboty przymusowe. Masowe aresztowania dotknęły również powiat morski, zwłaszcza Puck i Wejherowo.
Intelligenzaktion czyli „Sprzątanie polskiej inteligencji”
Nasilony po zakończeniu kampanii wrześniowej niemiecki terror wymierzony był przede wszystkim w przedstawicieli polskiej inteligencji, czy też – w szerszym ujęciu – w Polaków o rozbudowanej świadomości narodowej. To tę grupę Hitler obarczał winą za politykę polonizacyjną na ziemiach zachodnich w przedwojennej Rzeczypospolitej i uważał za najpoważniejszą przeszkodę do szybkiego zniemczenia Pomorza. Zaliczano do niej przede wszystkim księży katolickich, nauczycieli, lekarzy, dentystów, weterynarzy, oficerów w stanie spoczynku, urzędników, kupców, posiadaczy ziemskich, prawników, pisarzy, dziennikarzy, pracowników służb mundurowych, absolwentów szkół wyższych i średnich, jak również członków organizacji i stowarzyszeń krzewiących polskość. Do końca listopada 1939 r. z powiatu morskiego: Gdyni, Pucka, Wejherowa i pozostałych miejscowości aresztowano kilka tysięcy, trzymano ich w przepełnionych więzieniach, poddawano ciężkim przesłuchaniom, wielu zamordowano.
Aresztowani gdynianie, wrzesień 1939 r. Reprodukcja ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni
Działania władz okupacyjnych aktywnie wspierała mniejszość niemiecka zamieszkująca przedwojenne terytorium Polski. Wielu z nich wstąpiło w szeregi tzw. Selbstschutzu paramilitarnej formacji o charakterze policyjnym utworzonej przez Niemców na okupowanych ziemiach polskich. Członkowie Selbstschutzu byli dla Polaków szczególnie niebezpieczni ze względu na doskonałą znajomość lokalnych stosunków i uwarunkowań społecznych. Volksdeutsche Selbstschutzu korzystali z okazji do uregulowania zadawnionych sąsiedzkich sporów i porachunków, często zagarniali mienie należące do aresztowanych i mordowanych Polaków. Do rozprawy z Polakami podjudzał miejscowych Niemców gdański gaulejter NSDP, Albert Foster, który w przemówieniu w hotelu Prusińskiego w Wejherowie wzywał do mordów słowami: „musimy tych zawszonych Polaków wytępić począwszy od kołyski […] w ręce wasze oddaję los Polaków, możecie z nimi robić, co chcecie!” Zgromadzony na ulicy tłum odpowiedział okrzykami: „Niech zginą psy polskie!” „Śmierć Polakom!”.
Oddział Selbstschutzu działający na Pomorzu w 1939 r. Fot. IPN Gdańsk
Historycy oceniają, że w ramach tzw. akcji „Inteligencja” (Intelligenzaktion), prowadzonej na okupowanych terenach Pomorza między wrześniem 1939 a kwietniem 1940 r., Niemcy zamordowali nawet do 60 tys. przedstawicieli polskiej elity społecznej i politycznej, pacjentów szpitali psychiatrycznych, Żydów oraz osób przywiezionych z głębi Rzeszy. Największym i najbardziej znanym miejscem kaźni ludności Pomorza stały się Lasy Piaśnickie w pobliżu Wejherowa.
Ludobójstwo w Lasach Piaśnickich
Lasy Piaśnickie, to część Puszczy Darżbulskiej, na zachód od szosy wiodącej z Wejherowa do Krokowej, w pobliżu kaszubskich wsi Wielka Piaśnica i Mała Piaśnica. Prawdopodobnie pod koniec września 1939 r. okupanci niemieccy podjęli decyzję, aby leśny obszar o powierzchni ok. 250 ha, położony w odległości ok. 10 kilometrów od Wejherowa, wykorzystać jako miejsce masowych egzekucji.
Akcję ludobójstwa w Lasach Piaśnickich, aby „sprzątnąć polską inteligencję”, rozpoczęto pod koniec października 1939 r. Dla więźniów z Pomorza Gdańskiego i Kaszub ostatnim etapem przed rozstrzelaniem w Piaśnicy było zazwyczaj więzienie w Wejherowie, do którego dowożono ich z lokalnych więzień i obozów. Czasem skazańców przywożono na miejsce kaźni wprost z więzienia w Pucku lub z obozów dla internowanych w Gdyni i Gdańsku. Z kolei transporty z Rzeszy docierały do Wejherowa koleją, „wagonami specjalnymi”. Feliks Kreft – telegrafista na stacji kolejowej w Wejherowie – zeznał po wojnie, że między końcem października 1939 r. a kwietniem 1940 r. do Wejherowa przybywało tygodniowo osiem takich wagonów. Na miejsce kaźni dowożono skazańców, nierzadko ze związanymi rękoma, autobusami lub krytymi samochodami ciężarowymi, którym towarzyszyły motocykle i samochody osobowe przewożące eskortę oraz członków plutonu egzekucyjnego.
Masowe doły śmierci przygotowywali w lesie przed egzekucją specjalnie zatrudnieni niemieccy rolnicy z pobliskich wsi, zaś w okresie od 1 do 13 listopada 1939 r. – 40-osobowa grupa Polaków, więźniów obozu w gdańskim Nowym Porcie. Grupę tę ochrzczono w obozie mianem „Komanda Wniebowstąpienia” (niem. Himmelfahrtskommando). Odizolowano ją od pozostałych więźniów i 14 listopada 1939 r. rozstrzelano w Piaśnicy. Z kolei pluton egzekucyjny (40–60 osób), odpowiedzialny za transport i likwidację ofiar, stanowili esesmani z Gdańska lub ze specjalnego oddziału Wachsturmbann „Eimann” oraz członkowie lokalnego Selbstschutzu.
Oddział SS w Wejherowie. Fot. pracownia fotograficzna Foto Hans Waldemar Engler Neustadt Westpreussen. Archiwum IPN
Prawdopodobnie ofiary zmuszano, aby przed śmiercią rozebrały się do bielizny. Następnie w grupach po 5–6 osób prowadzono je nad krawędzie zbiorowych mogił, gdzie mordowano strzałem w tył głowy, w pozycji stojącej lub klęczącej. Rannych dobijał dowódca plutonu egzekucyjnego. Pozostałe ofiary zazwyczaj oczekiwały na swoją kolej w odległości ok. 200 metrów. Egzekucje odbywały się w dzień, jak i w nocy (w świetle reflektorów samochodowych). W ciągu jednego dnia członkowie Wachsturmbann „Eimann”, zazwyczaj pod wpływem alkoholu, rozstrzeliwali ok. 150 dowiezionych ludzi. Niektórych rannych dobijano ciosami kolb karabinowych, zdarzały się także przypadki grzebania rannych żywcem. Przed egzekucjami – co potwierdzają zeznania świadków oraz wyniki oględzin odnalezionych zwłok – Niemcy torturowali skazańców. Niektóre relacje mówią o bestialskim zabijaniu małych dzieci poprzez rozbijanie ich główek o pnie drzew, w których odnajdywano później dziecięce zęby i włosy. Po zakończeniu egzekucji opróżnione samochody odwoziły do Wejherowa ubrania zamordowanych i przekazywały je nazistowskiej opiece społecznej.
Jednym z najbardziej tragicznych dni w lasach piaśnickich był 11 listopada 1939 r. – w dniu polskiego Święta Niepodległości strzałem w tył głowy zamordowano nad dołami Piaśnicy 314 osób. W gronie ofiar znalazło się m.in. 120 mieszkańców Gdyni, 34 duchownych z terenów powiatu morskiego (w tym siostra Alicja Jadwiga Kotowska, przełożona Zgromadzenia Sióstr Zmartwychwstanek w Wejherowie oraz dziewięciu jezuitów z Gdyni), grupa cywilnych obrońców Gdyni, grupka dzieci żydowskich; rozstrzelano tego dnia też licznych kupców, rzemieślników, nauczycieli, lekarzy, sędziów i urzędników z terenów powiatu morskiego. Egzekucja trwała od wczesnych godzin porannych do godziny 11:00. Mężczyzn i kobiety prowadzono nad doły śmierci piątkami. Niektórzy z grzebanych w dołach jeszcze żyli…
Grób s. Jadwigi Kotowskiej. Fot. Teresa KaczorowskaW Piąsnicy zamordowano dziewięciu jezuitów z Gdyni. Dziś ich postaci stoją w ołtarzu leśnej kaplicy w Piaśnicy. Fot. Teresa Kaczorowska
Niemcy starali się zachować w tajemnicy zbrodnie dokonywane w Piaśnicy. Rodziny zamordowanych informowano, że ich bliscy wyjechali do Generalnego Gubernatorstwa, bądź ich los nie jest znany. Teren lasów wokół Piaśnicy otoczony był zawsze licznymi posterunkami policji, aby zapobiec ewentualnym ucieczkom skazańców i strzec miejsca zbrodni przed niepowołanymi świadkami. Przy wejściach do lasu ustawiono tablice z ostrzeżeniem: „kto pójdzie dalej zostanie bez ostrzeżenia rozstrzelany”. Na czas egzekucji zwalniano do domów wszystkich polskich robotników leśnych. Mimo to ludność polska, która obserwowała liczne transporty więźniów i słyszała dochodzące z lasu odgłosy strzałów, doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co dzieje się w Piaśnicy. Egzekucje polskich więźniów politycznych zakończyły się w pierwszej dekadzie grudnia 1939 r. Akcja eksterminacyjna prowadzona była jednak w Lasach Piaśnickich aż do wiosny 1940 r. (mordowano wtedy osoby przywiezione z terenów III Rzeszy).
Zacieranie śladów zbrodni
Wiosną 1940 r. – wkrótce po zakończeniu akcji eksterminacyjnej w Piaśnicy – Niemcy przystąpili do maskowania miejsca zbrodni, sadząc krzewy i drzewa na miejscu masowych dołów śmierci. A w drugiej połowie 1944 r., w związku ze zbliżaniem się Armii Czerwonej, zaczęli w Piaśnicy niszczyć wszelkie ślady zbrodni. W tym celu wyznaczono grupę 36 więźniów KL Stutthof, których zmuszano do rozkopywania grobów oraz wydobywania ciał ofiar, które następnie palono na leśnych paleniskach. Przez kilka tygodni swąd palonych ciał stale dochodził do pobliskich wsi. Niemcy ponownie zakazali wówczas okolicznej ludności wstępu do lasu. Po siedmiu tygodniach, kiedy „praca” była już zakończona, esesmani zamordowali wszystkich członków komanda i spalili ich ciała. Później oprawcy zatrudniali do maskowania śladów niemieckich rolników z okolicznych wiosek.
Ze względu na akcję zacierania śladów zbrodni, jak również z powodu zniszczenia lub wywiezienia dokumentacji, wciąż nie jest znana dokładna liczba ofiar zbrodni piaśnickiej. Historycy szacują, że w Lasach Piaśnickich Niemcy zamordowali od 12 – 14 tys. mężczyzn, kobiet i dzieci: przedstawicieli polskiej elity politycznej i intelektualnej, rodziny polskie, czeskie i niemieckie przywiezione z głębi III Rzeszy oraz pacjenci niemieckich szpitali psychiatrycznych, których mordowano w ramach akcji T4 rozpoczętej pod koniec 1939 r. zarówno na terenie III Rzeszy, jak i na okupowanych ziemiach polskich.
Grób pomnik poświęcony dzieciomz amordowanymw Piaśnicy. Fot. Teresa Kaczorowska
Ekshumacje i śledztwo w Polsce Ludowej
Jeszcze podczas okupacji, mimo niemieckiego terroru, mieszkańcy okolicznych wsi podejmowali próby uczczenia pamięci zamordowanych. Niemiecka policja nie raz donosiła, że nieznane osoby stawiały w lesie piaśnickim wieńce i palące się świece.
Po wojnie, 4 sierpnia 1945 r., Polski Związek Zachodni i zarząd miejski w Wejherowie zorganizowały pierwszą pielgrzymkę do Piaśnicy. Wzięło w niej udział około 30 tys. osób. Kolejne wielotysięczne manifestacje w Lesie Piaśnickim odbyły się 22 września 1946 r. oraz 31 sierpnia 1947 r., kiedy to nastąpiło poświęcenie miejsc egzekucji.
Po zakończeniu działań wojennych, z inicjatywy Polskiego Związku Zachodniego, w Piaśnicy były prowadzone ekshumacje (7–22 października 1946 ). Spośród 35 zbiorowych mogił, o których istnieniu wspominali świadkowie, udało się odnaleźć pozostałości trzydziestu. Dokładnie przebadano tylko 26 grobów. Przebadane mogiły miały rozmiary od 5,4 do 12,8 metra długości, od 2,6 do 5 metrów szerokości i od 2,5 do 3,9 metra głębokości. Odnaleziono także ślady po dwóch paleniskach. Jedynie w dwóch mogiłach udało się jednak odnaleźć zachowane w całości zwłoki 305 ofiar, w tym pięciu kobiet. W pozostałych odnaleziono wyłącznie szczątki ludzkie, resztki ubrań oraz różne drobne przedmioty. Po ekshumacji niektóre zidentyfikowane zwłoki rodziny zabrały i pochowały na parafialnych cmentarzach.
W Polsce Ludowej prace badawcze oraz starania o upamiętnienie zbrodni w Piaśnicy napotykały na liczne przeszkody ze strony władz. Wynikało to z faktu, iż ofiary Piaśnicy (inteligencja, duchowieństwo, pacjenci niemieckich szpitali psychiatrycznych) nie mieściły się w oficjalnym kanonie ówczesnej polityki historycznej. Prowadzono co prawda śledztwo w sprawie zbrodni, przesłuchano kilkuset świadków, przeprowadzono kilka kwerend archiwalnych oraz wytypowano podejrzanych, ale śledztwo zostało po kilku latach umorzone. W 2011 r. Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu IPN w Gdańsku podjęła decyzję o wznowieniu śledztwa „w sprawie masowych zabójstw obywateli polskich dokonanych jesienią 1939 r. w Piaśnicy koło Wejherowa”, które trwa do dziś. Piaśnica oraz dokonana tam zbrodnia pozostają jednak nadal mało znane ogółowi Polaków.
Odpowiedzialność sprawców
Niektórzy sprawcy zbrodni w Piaśnicy zginęli w trakcie wojny lub zmarli wkrótce po jej zakończeniu. Większość uniknęła kary, jak np. Gustaw Bamberger – okupacyjny wiceburmistrz Wejherowa, uczestnik „selekcji” w tamtejszym więzieniu – piastował po wojnie funkcję wiceburmistrza Hanoweru.
Niektórych jednak skazano. Alberta Forstera, gauleitera NSDAP i namiestnika Rzeszy w Okręgu Gdańsk-Prusy Zachodnie, skazano w 1948 r. na karę śmierci (wyrok wykonano 28 lutego 1952 r. w więzieniu mokotowskim w Warszawie). Także esesmana Richarda Hilderandta – dowódcę SS i Policji w Okręgu Gdańsk-Prusy Zachodnie w latach 1939–1943 skazano na karę śmierci w Bydgoszczy (wyrok wykonano 10 marca 1951 r.). Również esesman z Gdańska, uczestnik brutalnych przesłuchań i „selekcji” na egzekucje do Piaśnicy, przeprowadzanych jesienią 1939 r. w wejherowskim więzieniu Herbert Teuffel został przez sąd okręgowy w Gdyni skazany na karę śmierci (wyrok wykonano w 1948 r.).
Albert Forster. Fot. ze zbiorów Archiwum Diecezyjnego w Pelplinie
W latach 1962–1968 w Hanowerze toczył się proces Kurta Eimanna, oskarżonego o udział w eksterminacji psychicznie chorych w ramach akcji T4. Były dowódca Wachsturmbann „Eimann” przyznał się do zamordowania w Piaśnicy 1200 pacjentów niemieckich szpitali psychiatrycznych. Został uznany za winnego udziału w zbiorowym morderstwie na 1200 osobach oraz za winnego pojedynczych mordów na 10 osobach. Otrzymał wyrok czterech lat pozbawienia wolności, z czego odsiedział jednak zaledwie dwa. Sądzony w tym samym procesie zastępca Wyższego Dowódcy SS i Policji w Okręgu Gdańsk-Prusy Zachodnie SS-Oberführer Georg Ebrecht został skazany na karę trzech lat pozbawienia wolności, lecz zaliczono mu w poczet kary internowanie po 1945 i uznano karę za odbytą.
Pamięć
We wrześniu 1955 r., z inicjatywy lokalnej społeczności oraz Polskiego Związku Zachodniego, na miejscu zbrodni postawiono Pomnik Ofiar Piaśnicy projektu Aleksandra Wieckiego. Po 1989 r. umieszczono tam urny z ziemią zebraną w Dachau i Katyniu i w pobliżu pomnika zainstalowano tablice z dokładną lokalizacją 26 zbiorowych mogił, które otoczono opieką. Z czasem w obrębie miejsca pamięci zaczęto także wznosić rzeźby lub pomniki, które upamiętniały indywidualne ofiary lub grupy ofiar (np. zamordowane dzieci, leśników, nauczycieli, kupców itp.).
Obecnie tym niezwykłym miejscem pamięci opiekują się organizacje społeczne: w tym utworzony w 1989 r. Społeczny Komitet Opieki nad Mogiłami Piaśnicy oraz Stowarzyszenie Rodzina Piaśnicka, powstałe w 1996 r. przy parafii Chrystusa Króla w Wejherowie. W opiekę nad grobami Piaśnicy zaangażowany jest też Urząd Gminy Wejherowo oraz inne pomorskie instytucje i placówki edukacyjne, m.in. Szkoła Podstawowa nr 8 w Wejherowie im. Martyrologii Piaśnicy.
Lasy Piaśnickie, nazywane „Kaszubską Golgotą”, stały się symbolem martyrologii mieszkańców Pomorza i Kaszub w czasie II wojny światowej. Odbywają się w nich co roku uroczystości upamiętniające ofiary zbrodni, połączone z patriotyczną manifestacją. W Wejherowie i okolicy powstają liczne trwałe znaki pamięci poświęcone ofiarom zbrodni: tablice, epitafia, kaplice, pomniki, rzeźby.
W gronie beatyfikowanych 13 czerwca 1999 r. przez papieża Jana Pawła II znalazła się zamordowana w Piaśnicy siostra Alicja Kotowska. W Lesie Piaśnickim, 3 października 2010 r., odsłonięto nową kaplicę–mauzoleum, pełniącą jednocześnie funkcję pomnika. Na słupach podobnych do pni ułożonych w stos zostały wytłoczone nazwiska zidentyfikowanych ofiar zbrodni piaśnickiej.
W grudniu 2015 r. powołano do życia Muzeum Piaśnickie w Wejherowie, jako oddział Muzeum Stutthof w Sztutowie. Jego siedziba mieści się w dawnej wilii dra Franciszka Panka, w której w czasie okupacji była placówka Gestapo oraz sztab powiatowego Selbstchutzu.
Muzeum Piaśnickie w Wejherowie. Fot. Teresa Kaczorowska
Ponadto, 6 października 2023 r., dworcowi kolejowemu w Wejherowie nadano nazwę „Męczenników Piaśnickich”. Na budynku dworca odsłonięto również pamiątkową tablicę. Od 2018 r., we wrześniu, organizowany jest w Wejherowie „Motocyklowy Rajd Piaśnicki”. Zbrodnia w Piaśnicy ma też swoje odbicie w licznych dziełach kultury. Odniesienia do zbrodni w Piaśnicy są dziś obecne w utworach literackich, filmach, komiksach, utworach muzycznych.
Warto dodać, że Piaśnica – największe po obozie koncentracyjnym Stutthof miejsce kaźni ludności polskiej na Pomorzu w okresie II wojny światowe, nazywane „pomorskim Katyniem” lub „Kaszubską Golgotą” – była też dla niemieckich nazistów jednym z największych poligonów doświadczalnych w przeprowadzaniu masowych zbrodni.
Listopad to czas szczególnej refleksji i modlitwy za zmarłych. Cieszy fakt, że Polacy wciąż pamiętają o ofiarach zbrodni w Piaśnicy i oddają im hołd – rozsiane w sosnowym lesie groby są dziś zadbane, z licznymi kwiatami i światłami pamięci.
W czwartek, 7 listopada 2024 r., pod ciężkiej chorobie, odszedł do Domu Ojca, w wieku 86 lat, ks. prałat Stanisław Wysocki z Suwałk (ur. 1 marca 1938 r.). Największy społeczny orędownik prawdy o największej powojennej komunistycznej zbrodni w Polsce, jaką była w lipcu 1945 r. Obława Augustowska. Stracił w niej ojca i dwie starsze siostry, działaczy polskiego ruchu oporu.
Poznałam ks. prałata Stanisława Wysockiego ponad 10 lat temu, kiedy zaczynałam pracę badawczo-reporterską nad tematem Obława Augustowska. I współpracowałam z Nim – jako prezesem Związku Pamięci Ofiar Obławy Augustowskiej 1945 Roku – do końca Jego dni. Owocem są cztery moje książki, a także piąta wydana w j. angielskim („The Augustów Roundup of July 1945”, McFarland, USA 2023). I była to współpraca niezwykle kreatywna, twórcza, inspirująca do podejmowania nowych wyzwań, aby ocalić odchodzącą w zapomnienie największą powojenną zbrodnię komunistyczną, jaką jest Obława Augustowska. I dążyć do jej wyjaśnienia.
Z całą pewnością mogę powiedzieć, że gdyby nie ks. pralat Stanisław Wysoki nie zgłębiałabym tak mocno tego tematu, nie powstałyby moje książki, nie odbyłabym wielu spotkań autorskich i nie wygłosiłabym tylu prelekcji o Obławie Augustowskiej. Bo to Jego oddanie tej Sprawie, bezkompromisowość, Jego dusza społecznikowska, polska, aby wyjaśnić tę zbrodnię, oddać hołd Ofiarom Obławy Augustowskiej, w tym zamordowanym w tej zbrodni Jego ojcu i dwóm siostrom, powoli wciągały mnie w ten temat, któremu poświęciłam ostatnie ponad dziesięć lat.
Cieszę, że ks. Stanisław doczekał się swojej monografii mego autorstwa pt. „Obława Augustowska w oczach świadka” (Warszawa 2024). Książka ta rodziła się w bólach, przez kilka lat, ale została wydana w czerwcu tego roku. Pokazałam w niej ks. prałata Stanisława Wysockiego jako niezłomnego Polaka, świadka historii, budowniczego piękna kilku kościołów i sześciu ważnych pomników (w tym czterech w hołdzie ofiarom Obławy Augustowskiej), charyzmatycznego duszpasterza Kościoła Młodych i pierwszego kapelana NSZZ „Solidarności” w Łomży, a później oddanego proboszcza kilku parafii w płn. Polsce, kapelana akowców i sybiraków, a przede wszystkim jako największego społecznego orędownika wyjaśnienia Obławy Augustowskiej. Cieszę się, że ks. prałat Wysocki zdążył moją książkę poznać i mi podziękować.
Bo ks. Wysocki umiał zawsze i za wszystko dziękować! Potrafił być wdzięczny, zachęcać do działania, doceniać za pracę na rzecz prawdziwych wartości, jakimi były dla Niego „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Był to człowiek niezwykłej szlachetności i skromności, a zarazem ogromnej odwagi, pracowitości i konsekwencji działania. Jestem wdzięczna Bogu, że mogłam Go poznać i współpracować na rzecz Obławy Augustowskiej.
Pożegnałam Go jeszcze w Dzień Wszystkich Świętych, 1 listopada 2024 r., w mieszkaniu jego siostrzenicy lekarki Basi, na jednym z osiedli w Suwałkach, gdzie dożywał swoich ostatnich dni pomiędzy przerwami w szpitalach. Trudno już Mu było wydobyć głos, ale poznał mnie i powiedział cicho: „Pani Tereniuś, ja jestem już namaszczony…”. I pocałował mnie w rękę…
A ja podziękowałam Jemu za obecność w moim życiu, za modlitwy za mnie, za umacnianie mnie w życiowych trudnościach, za troskę w każdym dniu o Polskę!
Spoczywaj w pokoju drogi Księże Prałacie i oręduj dalej w naszej Sprawie! Szczęść Boże!
Ks. prałat Stanisław Wysocki z Teresą Kaczorowską.
Wybuch II wojny światowej spowodował pozostanie Witolda Gombrowicza w Argentynie. Warto w ogłoszonym 2024 Roku Witolda M. Gombrowicza przypomnieć rozterki pisarza sprzed 75 laty, 24-letni pobyt w Buenos Aires i jego ulubione miejsca.
Marian Witold Gombrowicz (1904-1969) – powieściopisarz, nowelista i dramaturg – po podróżach w 1938 r. do Rzymu i Wiednia, przewidywał rychły wybuch II wojny światowej oraz zniszczenie Polski. Był już wówczas w kraju dość znany – rozgłos w kołach literackich zapewniła mu szczególnie powieść Ferdydurke (1938), w Warszawie ogłosił też sztukę Iwona, księżniczka Burgunda (1938) oraz opublikował, pod pseudonimem Zdzisław Niewieski, powieść w odcinkach Opętani (1939). Zasłynął też ze spotkań młodych literatów w warszawskich kawiarniach Ziemiańska i Zodiak, gdzie zapisał się w pamięci jako XX-wieczny Sokrates, ale też jako wyniosły i nonszalancki pozer. Według Jerzego Andrzejewskiego, literata, który go nie znosił (z wzajemnością), Gombrowicz realizował teorię nieustannego ataku, konfrontacji i gry, która stała się jego drugą naturą.
W tej atmosferze Gombrowicz otrzymał od przedsiębiorstwa Gdynia-America Line propozycję podróży do Buenos Aires nowym statkiem „Chrobry”. Inicjatorem zaproszenia był Jerzy Giedroyć z Ministerstwa Przemysłu i Handlu (późniejszy redaktor paryskiej „Kultury” i wydawca, w tym pism Gombrowicza, który u progu wojny decydująco wpłynął na losy autora Ferdydurke). Na bilet – w obydwie strony – dziewiczym rejsem polskiego transatlantyku, Gombrowicz zarobił drukowaniem w odcinkach powieści Opętani. Wypłynął z Gdyni do Bueons Aires 29 lipca 1939 r.
***
Gombrowicz znalazł się na pokładzie „Chrobrego” obok kilku literatów i notabli, m.in. pisarza Czesława Straszewicza, ministra Władysława Mazurkiewicza, senatora Jana Rembielińskiego. Przypłynęli do Buenos Aires 20 sierpnia 1939 r. Gombrowicz pisał w drugiej powieści Trans-Atlantyk:
„Dwudziestego pierwszego sierpnia 1939 roku ja na statku Chrobry do Buenos Aires przybijałem. Żegluga z Gdyni do Buenos Aires nadzwyczaj rozkoszna… i nawet niechętnie mnie się na ląd wysiadało, bo przez dni dwadzieścia człowiek między Niebem i wodą, niczego nie pamiętny, w powietrzu skąpany, w fali roztopiony i wiatrem przewiany. Ze mną Czesław Straszewicz, towarzysz mój, kajutę dzielił, bo obaj jako Literatki żal się Boże mało co opierzone na tę pierwszą nowego okrętu podróż zaproszeni zostaliśmy; oprócz niego Rembieliński senator, Mazurkiewicz minister i wiele nowych osób….”
Statek stał w porcie do 25 sierpnia. Przez pięć dni, na jego pokładzie, a także w Buenos Aires, odbywały się oficjalne przyjęcia i koktajle. Uczestniczył w nich także Gombrowicz, choć przede wszystkim „zapuszczał się w miasto”. Jego pierwsze kroki w argentyńskiej stolicy prowadziły od basenów portowych, gdzie stał „Chrobry” (dziś Terminal nr 3), „przez plac Retiro, na którym wieża stoi przez Anglików zbudowana”, obok trzech dworców Retiro kolei podmiejskiej, trzydziestopiętrowego Casa Cavanagh – najwyższego wówczas budynku Buenos Aires – stojącego na stoku parkowego wzgórza. I dalej na wąską i długą, główną handlową ulicę miasta – Floridę, już wówczas deptak, gdzie były „sklepy Luksusowe, nadzwyczajna Artykułów, towarów obfitość i publiczności kwiat dystyngowanej” – pisze jako narrator Trans-Atlantyku.
Dworzec Retiro. Fot. Teresa Kaczorowska
Buenos Aires, wówczas metropolia bogata i światowa, trzykrotnie większa od Warszawy, musiała zrobić na pisarzu duże wrażenie. Zwłaszcza, że spotykał tam rodaków i poznał przedstawicieli polskiej ambasady. Mówiło się wtedy o nadchodzącej wojnie, choć nie wiedziano jeszcze, że „Chrobry” nie wróci już do kraju, a popłynie do Anglii, będzie uczestniczył w bitwie o Narwik i zostanie zatopiony przez Niemców. Pisarz wiedział, że jako żołnierz byłby katastrofą i nie sprosta patriotycznym obowiązkom. I kiedy już odwiązywano liny, kiedy „Chrobry” odbijał od brzegu, Gombrowicz zstąpił z walizkami na ląd i oddalił się, długo się za siebie nie oglądając. O swoim zamiarze wspomniał jedynie swemu towarzyszowi z kajuty Czesławowi, ale i jemu „…całej prawdy nie chciałem wyjawić, ani też innym Rodakom i Swojakom moim… bo chyba by mnie za nią żywcem na stosie palono, końmi albo kleszczami rozrywano, a od czci i wiary odsądzano”. Dopiero, kiedy był już od brzegu daleko, gdy polski okręt już odpływał, Gombrowicz przystanął, spojrzał na niego i wyklinać zaczął:
„A płyńcież wy, płyńcież Rodacy do Narodu swego! Płyńcież wy do Narodu waszego świętego chyba Przeklętego! Płyńcież do Stwora tego św. Ciemnego, co od wieków zdycha, a zdechnąć nie może! Płyńcież do Cudaka waszego św., od Natury całej przeklętego, co wciąż się rodzi, a przecież wciąż Nieurodzony! Płyńcież, płyńcież, żeby on wam ani Żyć, ani Zdechnąć nie pozwalał, a na zawsze was między Bytem a Niebytem trzymał. Płyńcież do Ślamazary waszy św. żeby was ona dali ślimaczyła!” (Trans-Atlantyk, Ślub (ze wstępem Józefa Wittlina i komentarzem autora), Instytut Literacki, Paryż 1953, s. 37).
Decyzją tą naraził się rodakom w kraju oraz kręgom emigracji polskiej w Buenos Aires. Do dziś Polacy w Argentynie uważają, że stchórzył i nie zachował się patriotycznie, nie chcąc bronić ojczyzny, która została najechana przez Niemców i Rosjan we wrześniu 1939 r. Natomiast większość badaczy twierdzi, że „Gombrowicz ratował siebie jako niepodległą osobowość twórczą”.
Pozostając na emigracji Gombrowicz miał w kieszeni 96 dolarów, co mogło w Argentynie wystarczyć najwyżej na dwa miesiące. Zgłosił się więc o pomoc do polskiej ambasady, która wypłacała mu do 1943 r. niewielkie zapomogi – 100 pesos miesięcznie. Wspomagali go też Polacy z emigracji, ale tylko niektórzy, bo jako pisarz nie był w Argentynie znany, a jego ton i sposób bycia były ekscentryczne i nieprzystające do konwencji wychodźstwa polskiego.
Gombrowicz należał do ludzi zupełnie niezdolnych do podjęcia pracy fizycznej. Potrafił jedynie szukać pomocy u sponsorów, dawców zapomóg czy stypendiów (osób, instytucji, fundacji). Prośbami o interwencje w tej sprawie i narzekaniami na niepowodzenia wypełnione są jego listy w latach wojennych do Józefa Wittlina w USA, czy Jerzego Giedroycia. Nie potrafiąc samodzielnie się utrzymać, znalazł się w fatalnej sytuacji materialnej – właściwie żył jak kloszard. Mieszkał w małych hotelikach, lichych pensjonacikach, podłej noclegowni conventillo El Palomar, często nie płacąc rachunków. Głównie w centrum miasta, w okolicach ruchliwej ulicy Corrientes, krzyżującej się z ulicą-deptakiem Florida. Przez pierwsze 8 lat nic nie pisał.
Argentyńczycy pozwalali mu czasami zarobić artykułami w prasie. Najpoważniejszy tekst Gombrowicza – Sztuka i nuda („El arte y aburrimiento”) – ukazał się w kwietniu 1944 r. w poważnym dzienniku „La Nacion”. Ubogi emigrant próbował też wydawać prowokacyjne pismo-pamflet „Aurora”, gdzie atakował nawet Borgesa (bo „jałowy, nudny i… nazbyt Borgesowski”). Wszystko to nie pokrywało jednak nawet niewygórowanych potrzeb bytowych. Niekiedy w pierwszych latach w Buenos Aires Gombrowicz wygłaszał prelekcje, jak na przykład w Teatro del Pueblo, gdzie 28 sierpnia 1940 r. miał pierwszy odczyt. Zakończył się on jednak skandalem, a Gombrowicz pozostał wśród Polonii na zawsze jako antypolski i nieczytany. Aż do publikacji w „Kulturze” – pomógł znowu Giedroyć. Ale Witoldo de Gombrowicz wyzwalał się już wtedy z polskości i wyprowadzał „Polaków z niewoli kształtu polskiego ducha”, wykutego przez wieki…
Teatr Gran Rex przy ul. Corrientes, gdzie w teatralnej kawiarni Gombrowicz grywał namiętnie w szachy (na pieniądze). Przy kawiarnianych stoikach Rexa, kilkunastu młodych południowych Amerykanów przełożyło na j. hiszpański Ferdydurke (Fot. Teresa Kaczorowska).
Jedyne pieniądze, jakie Gombrowicz umiał zarobić w Buenos Aires, to wygrywać w szachy. Grał na pieniądze z bywalcami Cafe Rex. Kawiarnia z salą szachową mieściła się na górze Teatru Gran Rex przy ulicy Corrientes, a prowadził ją polski mistrz szachów Paulino Frydman. Frydman miał szlachetne serce. Opiekował się Gombrowiczem, podkarmiał go, doskonalił w grze w szachy, wysłał dla zdrowia w kordobańskie góry, pomagał mu zmniejszyć chroniczne suchoty sakiewki. Teatr Gran Rex był przez 19 lat drugim domem pisarza znad Wisły. Pomiędzy namiętnymi partiami szachów, pijał kawę (mnóstwo), prowadził z młodymi literatami platońskie dyskusje – nigdy nudne, nigdy pospolite, nigdy zwykłe, „z całą żarliwością duszy” – bezlitośnie zdzierając maski ludzkie. Siadywał zwykle przy tym samym stoliku, pod wielkimi oknami, z niezapomnianym widokiem na Avenidę de Corrientes i Obelisk biały.
Teatr Gran Rex był szczęśliwy też i dla Ferdydurke. Przy kawiarnianych stoikach Rexa, kilkunastu młodych południowych Amerykanów dokonało niezwykłej, wspólnej pracy przekładu dzieła Gombrowicza na język hiszpański (pod okiem „sądu ostatecznego” w osobie oddanego Pinery – „Szefa Południowo-Amerykańskiego Ferdydurkizmu”). W atmosferze absurdu, w hałasie, ssąc łapczywie dym nikotyny, przy bilardzie i szachach, ogarnięci trwałym duchem ferdydurkizmu, dniami i nocami, przyjaciele Gombrowicza poszukiwali dla słowa polskiego latynoskich odcieni najwłaściwszych. Nie omijając gombrowiczowskiej groteski, ironii, podtekstów; eufonii, kadencji, rytmu… Hrabia – autor wspomagał ich błyskotliwie, ale pseudohiszpańskim, gdyż nie znał jeszcze dobrze języka.
Hiszpańskojęzyczna pochwalna pieśń młodości – Ferdydurke – ukazała się 26 kwietnia 1947 r., dzięki fundatorce hrabinie Cecilii Benedit de Debenedetti, która jako jedna z niewielu, uwierzyła w geniusz ubogiego emigranta. Ale argentyński establishment zlekceważył „Pana Gombrowicza” – przekonanego o epokowym znaczeniu książki swojej. Zignorowali go i czytelnicy. Dziwaczny, nieznany, nowatorski pisarz z krańców starej Europy nie wdarł się za swego życia w serca i umysły Argentyńczyków (ani polskiej emigracji w Buenos Aires). Został „mętnym anarchistą z drugiej ręki…”. (W. Gombrowicz, Dziennik 1953-1956, s. 214). Naprawił to czas. Dziś legenda Rexa trwa, mimo iż Cafe jest zamknięta, ale Teatro Gran Rex lśni nadal przy Corrientes swoim blaskiem.
***
Drugim ulubionym miejscem spotkań Gombrowicza w Buenos Aires z młodymi literatami była kawiarnia La Fragata, też przy Corrientes. I tutaj Gombro brylował wśród utalentowanych argentyńskich chłopców. Miażdżył wielu w dyskusjach i „sprowadzał do osoby”. I w tej kawiarni panowała niezobowiązująca aura wielkiej zgrywy, absurdalny humor, blaga, młodość umysłu i ducha. I rozmowy przy artystycznym stole – długie, fascynujące o tym co w literaturze, co w filozofii… Otwarte na żart, prowokację, nagły skok myśli. Zabawy niezgorsze, zbijające z pantałyku, wytrącające, „ni z pierza, ni z mięsa”, niewydarzone… Oficjalna literacka Argentyna słyszeć o „Gombro” nie chciała, więc zapłodnił młodych jej synów – wchodzących na scenę artystów (nie tylko z Buenos, ale z Tandilu, Santiago, etc.), bo młodość winna być przeniknięta starszością…. Jego akolici są do dziś naznaczeni czarem Gombrowicza – na poły erotycznym, na poły intelektualnym. Pierwszym uczniem zazdrosny o to miano Gomez („wierna Goma”), platonicznie w Gombrowiczu zakochany. A najwięcej portretów Mistrza wykonał jego drogi Betelu.
Dawna La Fragata to dziś restauracja Petalo (Płatek), przy Corrientes 499. W Petalo podają doskonałą pizzę z cebulą, argentyńskim serem i ziołami, zimne białe wino „Lopez” i wodę „Villavicencio”. Upał i gwar są jak za Gombrowicza…
***
Jednymi z nielicznych przyjaciół Gombrowicz w Buenos Aires byli Maria i Karol Świeczewscy. Pisarz bywał na ich domu na legendarnych niedzielnych obiadach, uczestniczył w dyskusjach, wyjeżdżał też z gospodarzami kilka razy na wakacje, m.in. do Miramar, Cordoby, Mar del Platy. Świeczewscy zwykle wynajmowali dom, a on miał pokój na górze. Miałam jeszcze okazję poznać Marię Świeczewską wędrując śladami Gombrowicza w Buenos Aires. Była miłośniczką przyrody i kultury południowoamerykańskiej, podróżniczką i kolekcjonerką. Wyszła za mąż po raz drugi, za Leonarda Wanke, lekarza rodem ze Lwowa (98 lat), ale nadal podejmowała gości obiadami (w tym mnie). W domu Świeczewskich Gombrowicz prowadził wykłady z filozofii dla pań („oświecał tępe głowy”…). Jak opowiadała Maria Świeczewska, otaczały go zawsze półkolem, przynosiły ciasteczka, płacąc wykładowcy za wykład do „czapki”.
Gombrowicz prowadził też ze Świeczewskimi interesy. Wytwarzali wspólnie popularne plastykowe figurki, m.in. narodowej Madonny Argentyny – Matki Boskiej z Luhano. Świeczewscy wykonywali je na zakupionej przez Gombrowicza automatycznej wtryskiwarce plastiku, zaś dochody z tej produkcji odbierał fundator wtryskiwarki. Maria Świeczewska przyznała, że pieniądze przekazywała Gombrowiczowi jeszcze długo po zaprzestaniu tej produkcji, aby pomóc pisarzowi w utrzymaniu się (mój wywiad z Marią Świeczewską ukazał się w „Rzeczpospolitej” 25 lipca 2009)
Maria Świeczewska, jak inni nieliczni znajomi i goście pisarza (m.in. Jarosław Iwaszkiewicz), bywała u Gombrowicza w Banco Polaco (filia PKO), przy calle Tucuman 462 (w bankowej dzielnicy Buenos Aires, niedaleko narożnika Floridy, gdzie przy pomocy przyjaciół został tam zatrudniony przez osiem lat (1947-1955). Dzięki tej pracy warunki bytowe Gombrowicza ustabilizowały się. Ale jako bankowiec był nieszczęśliwy i mało przydatny. Nigdy nie przeniknął tajników cyfr. Izolował się od bankowej tłuszczy, mimo iż patrzyli na niego przez palce, jak na rozpieszczonego chłopczyka. Nieustannie przypominał, że się marnuje i męczy. Że cierpi, że ma na karku literaturę, najbardziej mu ważką… Nikt jednak w Banco Polaco utworów Gombrowicza nie czytał, ani mu wierzył. Bo wywyższał się, wychwalał, warcholił, palił za dużo, stroił w lustrze miny i grymasy. Zawsze w masce, zawsze z drwiną.
Ulubiona przez pisarza Florida, handlowa ulica-deptak Buenos Aires. Fot. Teresa Kaczorowska
Gombrowicz dbał, aby nie zostać „Urzędniczkiem zarżniętym siedmioma godzinami urzędolenia”. Jak wyznał, parał się w Banco Polaco „prawie wyłącznie literaturą”. Redagował bankowy biuletyn – a w nim rozważania o duszy argentyńskiej i słowiańskiej oraz tezy co to „przepaścistość słowiańsko-polska”. Napisał Ślub, sarmacko-argentyński Trans-Atlantyk (bez sukcesu w Argentynie, choć na hiszpański przełożone) i rozpoczął w 1953 r. pisany aż do śmierci Dziennik (rosół na smaku rzeczywistości).
W Banco Polaco Gombrowicz odczuł ostracyzm argentyńskich rodaków. Został „reżimowcem” (Banco Polaco było agendą władzy w PRL). Ale jednak Gombrowicz nie zaprzedał duszy nowej politycznej wierze. Mimo podziwu dla Sartre’a (choć „wolał nie być do nikogo podobny”), mimo obiecywanych od Iwaszkiewicza awansów, mimo wydawania w tym czasie nad Wisłą swoich książek.
W Banco Polaco, po braku sukcesów literackich w Argentynie, Gombrowicz zmienił kierunek samotnego dryfowania – postawił na współpracę z Giedroyciem i „Kulturą”, na literaturę emigracji. Trans-Atlantyk – według niego „utwór najbardziej patriotyczny i najodważniejszy”, ale też: „Cudactwo i dziwactwo wyssane z palca” – razem ze Ślubem zostały wydane jako pierwszy tom słynnej „Biblioteki Kultury”, przez Instytut Literacki (Paryż 1953). Ten pierwszy tom słynnej „Biblioteki Kultury”, a także pozostałe wszystkie pisma „Jaśnie panicza”, znalazłam pod Buenos Aires, w domu oo. Bernardynów w Martin Coronado, siedzibie Polskiej Misji Katolickiej.
Dziś w kamienicy przy calle Tucuman 462 (w bankowej dzielnicy Buenos Aires, niedaleko narożnika Floridy), zamiast Banco Polaco funkcjonuje inna instytucja.
***
Gombrowicz lubił nie tylko bywać w kawiarniach, ale także dużo chodzić (szczególnie nocą) oraz pływać tramwajem wodnym (lancas collectiva) po Tigre – rozlanych wodach Parany (zanim złączy się z wodami Urugwaju w potężną Rio de la Plata). Pisał, że pruł nie raz „wody kanału, szerokiego jak Aleje Ujazdowskie, cichego, jak Łazienki, ciszą drzew zielonych, wielkich, splątanych u góry tak gęsto iż prawie tworzą szpaler” (W. Gombrowicz, Wędrówki po Argentynie, s. 207). Podziwiał erupcję tropikalnej zieleni i kolory – bardziej czyste i szlachetne jak na starym kontynencie. Wyprawiał się na Tigre z przyjaciółmi i niejednokrotnie na lancas collectiva. I było mu tutaj niebiesko, przyjemnie i zabawnie.
Wraz ze stabilizacją zawodową i zatrudnieniem w Banco Polaco, Gombrowicz znalazł w 1945 r. stałe mieszkanie. Było to jeden, ale obszerny pokój, pełen książek i płyt, w czystym i niedrogim domu Frau Schultze, przy calle Venezuela 615, nieopodal ulubionych ulic Corrientes i Floridy. Kiedy w 1955 r. zwolnił się z Banco Polaco, wiódł tu aż do wyjazdu na stary kontynent prawdziwy żywot literata. Pierwszym owocem wolności była Pornografia. Zaraz potem niedokończona Historia, Wędrówki po Argentynie, potem Operetka, większość Dziennika, gdzie pragnął bronić swojej osoby i „wyrobić jej miejsce wśród ludzi”. I początek Kosmosu, głośnego już we Francji. Bywali tutaj Świeczewscy, Grodziccy, Grocholscy, Lubomirscy… Nawet hrabina Cecylia Benedit de Debenedetti, Nowińscy, mistrz Frydman, młode bractwo jego, Kubańczycy i perła, kamień drogi – Zosia… I goście z Warszawy, Wisłocki, czy Wajda. Przez lat siedem miał ukochanego sąsiada „Russo” – młodego filozofa Alejandra Russovicha, jak on niepowtarzalnego partnera dysput, lektur i spotkań, nie tylko intelektualnych, dziś profesora („wcielenie argentyńskiej genialnej antygenialności”).
Wraz ze stabilizacją zawodową i zatrudnieniem w Banco Polaco, Gombrowicz znalazł w 1945 r. stałe mieszkanie. Było to jeden, ale obszerny pokój w domu Frau Schultze, przy calle Venezuela 615, nieopodal ulubionych ulic Corrientes i Floridy. Fot. Teresa Kaczorowska
Po drodze do Banco Polaco, dwieście metrów dalej, lubił Witoldo wstępować na poranną kawę, rogaliki i na lekturę „La Razon” do Café El Querandi na rogu ulic Peru i Moreno. Dużo palił, szczególnie tabakę z fajki Dunhill. Rozsławił Café El Querandi za sprawą „ręki kelnera”, która stała się centrum kosmosu, siedliskiem ad hoc utworzonego sacrum, ucieczką przed diabelstwem świata. Dziś w kawiarni Café El Querandi jest elegancko i drogo. Tańczy się, podziwia słynne argentyńskie tanga. Ale wciąż brzmi tu słynna jego fraza:
„Gdy kelner podszedł by pytać, czego sobie życzę, ręka mu zwisała, cicha, skulona, sekretna – i niezatrudniona – aż nie wiedząc o czym myśleć pomyślałem o jakimś krzaku, któremu kiedyś przypatrywałem się na jakiejś stacji, z okna pociągu. Ta ręka napadła mnie w ciszy, jaka między nami się wytworzyła… Kropka. Koniec.”
Stosunki Gombrowicza z Polonią były bardzo skomplikowane. Pisarz przyznał, że „…ani przez moment Polski nie kochałem”…(W. Gombrowicz, Dziennik 1961-1966, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1988, s. 101). Uważał, że rodaków trzeba oduczyć patosu, banału, fałszu. I Polacy odpłacali mu się tym samym… Ale niektórzy pomagali.
***
Witold Gombrowicz pokochał Argentynę, choć 24 lata (1939-1963), jakie spędził w tym kraju nie były dla niego łatwe. Najpierw stoczył się na samo dno egzystencji i doznał skrajnej nędzy (pierwsze osiem lat). Potem zyskał pewną stabilizację finansową – dzięki pracy w Banco Polaco (1947-55) oraz literacką (przez osiem ostatnich lat 1955-63 funkcjonował już jako wolny literat). Nigdy jednak nie wyzbył się poczucia tymczasowości i życia „pomiędzy”. Za to w Argentynie czuł się wyzwolony – z konwenansów, obowiązków narodowych, polskości, podwójnej wstydliwej seksualności – co na pewno pomogło mu w kreatorskiej potencji twórczej, dzięki czemu powstały jego najcenniejsze utwory.
Sam pisarz swoje argentyńskie życie na przestrzeni 24 lat oceniał, że
„( …) były to trzy okresy, po osiem lat każdy, pierwszy okres – nędza, bohema, beztroska, próżniactwo,, drugi okres – siedem i pół lat w banku, życie urzędnicze, trzeci okres – egzystencja skromna, ale niezależna, wzrastający prestiż literacki”.
Mówił też o głównych wątkach swojego pobytu: zdrowie, finanse, literatura (W. Gombrowicz, Dziennik 1961-1966, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1988, s. 95).
Miałam wielokrotnie okazję poznania się z Ernestem Bryllem, ale najbardziej zapamiętałam go z jednego ze spotkań w Opinogórze. Powiedział wtedy, że trwa zniewolenie narodowe, więc rola poety winna być podobna jak w epoce romantyzmu. – Poeci powinni wyczuwać pierwsi idące niebezpieczeństwo wynaradawiania, choć nie jest ono dziś tak widoczne jak za czasów rozbiorów kraju czy wojen, ale tym bardziej niebezpieczne. Niestety, wielu literatów odrzuciło w swojej twórczości podstawowe wartości, w tym narodowe, i bardziej kłania się obcym niż rodakom. Obecnie w Polsce kod narodowy jest niezbędny – przekonywał Bryll.
Spotkanie z Ernestem Bryllem w Muzeum Romantyzmu w Opinogórze, prowadzone przez Teresę Kaczorowską, 24 września 2009 r. Fot. Kazimierz Kosmala
Było to 24 września 2009 r., kiedy Ernesta Brylla zaprosiliśmy jako gościa III Opinogórskiego Spotkania z Literaturą, które prowadziłam w Dworze Krasińskich Muzeum Romantyzmu w Opinogórze. Obecnie, kiedy 16 marca 2024 r., odszedł on od nas w wieku 89 lat, jego słowa są jeszcze bardziej aktualne.
Ernest Bryll wywodził się z Mazowsza – jak pisał: „takiego niemrawego, takiego zacnego”, gdzie zawsze jest nieszczęśliwie. Był jednak rodzinnej ziemi wierny i nazywał ją „ojczyzną-płaszczyzną” (w 1967 r. wydał nawet tomik Mazowsze). Urodził się 1 marca 1935 r. w Warszawie, a został chrzczony, jak zwierzył się w Opinogórze – Różanie, w powiecie makowskim. Dzieciństwo spędził w Komorowie Starym koło Ostrowi Mazowieckiej, a także w Gdyni, gdzie ukończył II Liceum Ogólnokształcące. Studiował już jednak w stolicy, w 1957 r. został absolwentem filologii polskiej Uniwersytetu Warszawskiego; ukończył też Studium Filmowe WSF w Łodzi. Mieszkał w Warszawie (przez wiele lat także w Otwocku), wraz z żoną Małgorzatą Goraj, dwiema córkami oraz zwierzętami (psami i kotami).
Próbował swoich sił jako dziennikarz
W czasach akademickich Ernest Bryll próbował swoich sił jako dziennikarz w tygodniku „Po Prostu” (1955-1956). Z uwagi na przeszłość ojca w Armii Krajowej, nie mógł jednak pracować w dziennikarstwie, czego pragnął, stąd jego epizod zatrudnienia w porcie gdyńskim oraz w Stoczni im. Komuny Paryskiej. W latach 1957-1960 był jednym z redaktorów w piśmie literackim „Współczesność”. Jak wiadomo pismo to dało później nazwę całemu Pokoleniu Współczesności, czyli pisarzy urodzonych tuż przed II wojną światową, debiutujących po 1956 r., którzy zaczęli kształtować nową jakość polskiej literatury.
Już podczas studiów Ernest Bryll czytał swoje wiersze na studenckich wieczorach poetyckich i drukował na łamach pism młodzieżowych. Pierwszy tomik wierszy Ernesta Brylla, pt. Wigilie wariata, został opublikowany przez Iskry w rok po ukończeniu studiów – w 1958 r., drugi – Autoportret z bykiem – dwa lata później. Obydwa zbiory Bryll uznawał jednak za juwenilia, zaś za prawdziwy debiut, w którym udało mu się coś „własnym sposobem” powiedzieć, uważał tomy trzeci i czwarty: Twarz nie odsłonięta (1963) i Sztuka stosowana (1966). Bryll rzucił wtedy czytelników na kolana i wypowiedział się własnym, mocnym głosem. Od tamtej pory często wydawał swoje poetyckie książki, zdarzało się, że po dwa tomy w jednym roku. Pisał do końca swoich dni, w sumie jego dorobek poetycki liczy ponad 40 zbiorów.
Poezja Ernesta Brylla miała różne nurty – od antyromantycznej do neoromantycznej–wieszczej; od obywatelskiej po liryczną. Zawsze jednak, mimo iż miał w życiu okres lewicujący (w połowie lat 60. został członkiem PZPR, z partii tej wystąpił po wprowadzeniu stanu wojennego w 1981 r.), jego ulubionym tematem była Polska – a w niej chłopskość, mazowieckość – opisana przeważnie językiem mięsistym, dynamicznym, plastycznym i zmysłowym (stąd dla niektórych krytyków poezja Brylla jest plebejska). Zawsze była to też poezja – jak całe pisarstwo Brylla – niebanalna, emocjonalna, zaangażowana etycznie, politycznie i moralnie, obywatelska, edukacyjna, odważna, konkretna, poszukująca prawdy, stawiająca pytania o losy narodu i jego miejsca w świecie.
Twórczość Brylla bywała też kontrowersyjna – przez jednych był chwalony, obwoływany wieszczem, przez innych – jak pisze Halina Binkowska w Kanonadzie – spychany w gnojowisko. Bo Bryll nie należał do rzeczników tolerancji, był często apodyktyczny, wręcz napastliwy, gorzko ironizujący, wątpiący, krytykujący. Drażnił, wręcz rozwścieczał, choć z upływem lat złagodniał, stał się bardziej romantyczny. Zdaniem Brylla literatura nie istnieje jednak bez dydaktyki społecznej i narodowej. Zwłaszcza, że nasza polska literatura była zawsze edukacyjną, intelektualną i patriotyczną – a zarazem nie bałwochwalczą – bo łączyła zaangażowanie z krytycyzmem, bezkompromisowość w dyskusji o narodzie i współodpowiedzialność ze współwiną. I u Brylla – szczególnie dramaty – mają wyraz obywatelski, bo domaga się tego dramatyczna historia narodowa, tradycja literacka i nasza zawikłana współczesność. Napięte polskie dzieje każą bowiem ciągle zadawać pytania o los narodu, zmuszają do ciągłego dialogu ze społeczeństwem, co staje się – szczególnie dzisiaj, znowu! – pierwszym obowiązkiem pisarza.
Wiersze Brylla były powszechnie czytane, krytykowane (choć przeważnie pochlebnie), naśladowane – stanowiąc ważny składnik rozwoju kultury polskiej w przeciągu 60 minionych lat. Ryszard Matuszewski nazywał poezję Brylla obywatelską, Piotr Kuncewicz uważał, że cała jego twórczość ma „charakter obsesyjno-wariacyjny”, zaś Tadeusz Nyczek – że to poezja teatralna. Na pewno poezja Brylla przeżyła niejedną przygodę. Przygodę z dniem dzisiejszym, ze światem. z historią, z Polską, z własnym sumieniem, i z Bogiem. Jest to ogromny „zwał pracy”, wielka ryza zapisanego przez lata papieru przez pisarza, który zawsze miał odwagę i „Ładu świata szukał pod polskim niebem i w polskim czasie”[1].
Kod narodowy jest dziś niezbędny
Bryll jest znany głównie jako poeta, ale był on twórcą niezwykle wszechstronnym. Lubił próbować różnych odmian literatury, którą uważał za rzemiosło jak każde inne. Wyznał jednocześnie, że ma nadzieję, że choć trochę z jego „roboty stanie się rzemiosłem niezwykłym, czyli sztuką”. Poza poezją pisał powieści, nowele, dramaty, śpiewogry (oratoria, musicale), teksty piosenek, uprawiał publicystykę oraz krytykę (szczególnie filmową). Jednak kośćcem tego wszystkiego jest poezja, nawet dramat u Brylla – według Piotra Kuncewicza – jest „poezji przedłużeniem”. Sam Ernest Bryll też uważał poezję za najważniejszą w swoim pisarstwie i wierzył w siłę poetyckiego słowa. Twierdził, że poeta ma nawet prawo być zarozumiały, gdyż pisze najważniejsze słowo na świecie.
Podczas spotkania w Opinogórze powiedział – a przybyły tłumy, głównie młodzieży, nie tylko z płn. Mazowsza – że obecnie, kiedy ponownie trwa zniewolenie narodowe, rola poety powinna być podobna jak niegdyś w epoce romantyzmu. Poeci powinni wyczuwać pierwsi idące niebezpieczeństwo wynaradawiania, choć oczywiście nie jest ono tak jawnie widoczne jak za czasów rozbiorów kraju czy wojen, ale tym bardziej niebezpieczne. Niestety, wielu literatów odrzuciło w swojej twórczości podstawowe wartości, w tym narodowe, i bardziej kłania się obcym niż rodakom.
– W Polsce kod narodowy jest dziś niezbędny. O dziwo, nie uczy tego już polska szkoła, nie dba o to rząd, nawet w teatrach nie można obejrzeć Dziadów, Beniowskiego, ani innych podstawowych dzieł naszych romantyków. Mimo iż naród tego pragnie, nikt go jednak nie słucha. Ze społeczeństwem nie ma dyskusji, która była nawet w PRL-u – mówił Bryll, podkreślając, że Polacy zaczynają się wreszcie budzić, o czym świadczy rosnąca pamięć historyczna, czy choćby spontaniczne śpiewanie pieśni z czasów Powstania Warszawskiego. Nie wolno bowiem gubić ani przeszłości, ani teraźniejszości, gdyż obie silnie są z sobą splątane i wzajemnie się oświetlają. Historia jest częścią naszego „teraz” i naród musi o niej pamiętać, bo na równi ze współczesnością tworzy ona tożsamość narodową.
Nowele, powieści, dramaty, oratoria, musicale, sztuki telewizyjne
W drugiej połowie lat 60. zaczęły ukazywać się Brylla nowele i powieści: Studium (1963), Ciotka (1964), Gorzko, Gorzko (1965), Jałowiec (1965), Drugi niedzielny autobus (1969), Betlejem (1987); a także dramaty, oratoria, musicale i sztuki telewizyjne (w sumie ponad 30). Najbardziej znany dramat, a zarazem szczęśliwy debiut teatralny, który utorował mu drogę na sceny – to Rzecz Listopadowa (1968). Ten filozoficzno-moralny traktat o Polce i Polakach do 1973 r. był grany w kilkunastu teatrach. Inne dramaty to: Kurdesz (1968) – ukazujący symboliczny polski kocioł dziejów; Kto ty jesteś (1970) – oratorium-dramat o polskiej historii i teraźniejszości.
Następne sztuki Brylla nie są już tak dyskursywno-obywatelskie – to raczej dramaty stylizacyjne, zbudowane na zasadzie kamuflażu, wieloznaczności i maskarady, farsy ludowe, np. Życie jawą (1972), Doświadczyński (1977), gdzie szyderczo maluje obraz bezmyślnej zbiorowej uległości; Słowik (1977) – bajka przedstawiająca zastraszone społeczeństwo, brak sprawiedliwości i tolerancji, zafałszowaną przez politykę rzeczywistość; Ballada łomżyńska (1977) – sztuka apoteoza o najbardziej podstawowych prawdach i wartościach; Kolęda-Nocka (1980 – znany musical Brylla do muzyki Wojciecha Trzcińskiego ukazuje klimat lat 1970-80, protest przeciw fałszowi (zdobył złotą płytę). Kolęda-Nocka kończy Bryllowy dyskurs teatralny, prowokacyjny, nasycony pasją i lamentem o Polsce i Polakach. Inne, w których pisarz uciekł już raczej w krainę emigracji wewnętrznej i zabawy, to m.in. znane: Po górach po chmurach (1969); Na szkle malowane (1970, ponad 600 spektakli w 1973 r. i pół mln widzów); Wieczernik (1984), Wołał nas Pan (1999) i wiele innych. Również znaczna część wierszy to miniatury dramatyczne, np. utwór Cham.
I jako dramaturg Bryll miał rzadkie szczęście. Jego sztuki były kochane przez teatry i widownię, stawały się szlagierami, wręcz zaistniał w Polsce specyficzny autorski Teatr Brylla. Były szeroko recenzowane i komentowane, podobnie zresztą jak cała twórczość Brylla, bo liczne jego tomy poezji to też bestsellery.
Autor tekstów piosenek, tłumacz
Jak wspomniałam, Ernest Bryll jest też autorem tekstów piosenek. Pisał je od roku 1965, najważniejsze z nich to: Góry, chmury, doliny;Hej, baby, baby; Hej, kurniawa, kolęda;Kolinajka; Kołysanka matki, Miłości mojej mówię do widzenia; Na sianie; Nie zmogła go kula, Po górach, po chmurach; Psalm stojących w kolejce; Wołaniem wołam cię; Peggy Brown; Wszystkie koty w nocy czarne; A te skrzydła połamane. Wiele z nich wykonywały znane zespoły jak: Dwa Plus Jeden, Partita, Myslovitz, Skaldowie oraz wokaliści: Stan Borys, Zofia i Zbigniew Framerowie, Halina Frąckowiak, Marek Grechuta, Jerzy Grunwald, Teresa Haremza, Edward Hulewicz, Halina Kunicka, Bernard Ładysz, Czesław Niemen, Daniel Olbrychski, Jerzy Połomski, Krystyna Prońko, Łucja Prus, Danuta Rinn, Maryla Rodowicz, Urszula Sipińska.
Wiele tekstów Ernest Bryll napisał do muzyki Katarzyny Gaertner (np. Na szkle malowane). W roku 1968 wraz z Markiem Sartem założyli zespół Drumlersi. Sart pisał dla niego muzykę, a Bryll teksty. Współpracował też z takimi kompozytorami, jak Antoni Kopff, Włodzimierz Korcz, Janusz Kruk, Czesław Niemen, Andrzej Zieliński.
Ponadto Ernest Bryll był tłumaczem: z języka irlandzkiego, czeskiego, jidish.
W telewizji i w dyplomacji
Bryll znany był również z TVP. Przez wiele lat był krytykiem filmowym, pracował jako kierownik literacki teatru TVP (1963-1967), jako szef lub kierownik literacki kilku zespołów filmowych (np. Kamera, Silesia, Oko), autor audycji telewizyjnych i radiowych nt. kultury. Był też kierownikiem literackim Teatru Polskiego w Warszawie (1970-1974), w latach 1995-1998 doradcą literackim TVP 2, konsultantem Telewizji Puls–Niepokalanów (2003-2006). Próbował też sił jako wykładowca, m.in. na wydziale filmu Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach (1978-1979) oraz na uniwersytetach amerykańskich (m.in. Sunny University, Albany USA).
Oprócz działalności na niwie literatury i mediów, Ernest Bryll był dyrektorem Polskiego Instytutu Kultury w Londynie (1974-1978) i pierwszym w stosunkach polsko-irlandzkich ambasadorem RP w Republice Irlandii (1991-1995). W czasie spotkania w Opinogórze nawiązywał niejednokrotnie do Irlandczyków, którzy „tak mocno cenią to co swoje i własne, że nawet ich angielski jest irlandzki, tylko dla nich zrozumiały”. Na pytanie: jak to się działo, że w Polsce Ludowej nie dał się zastraszyć, skrępować swojej wyobraźni, ani władzy kupić – umiejąc jednocześnie w niej funkcjonować, nie gardząc zaszczytami (praca w TVP, zespołach filmowych, Londynie czy Irlandii) – Bryll odpowiedział, że nie było łatwo. Władza ludowa ceniła jednak artystów, wręcz się im podlizywała, stąd do wielu kwestii udawało się ją przekonać oraz starcie pomiędzy polityką i sztuką, konformizmem i niezależnością, nie raz wygrać, w przeciwieństwie do obecnych czasów, kiedy liczy się głównie pieniądz. Zapewne dlatego Bryll nie stał się zniewolonym, smutnym słowikiem, jak w swojej sztuce i śpiewał cała czas…
Być może pomogła mu, jak pisał Andrzej Nowak, „chłopska przebiegłość, ograniczone zaufanie, co wyraził w wierszu Przesłanie drugie o przyjaźni, w tomie pt. Autoportret z bykiem z 1960 r.): „Zaufaj tylko drzewu/ drzewo/ aż do pęknięcia słojów/ zachowa ci przyjaźń”. A może w tej nauce „wytrzymania” w PRL-u jednymi z recept Brylla były słowa z innych jego wierszy: „Masz się nauczyć milczenia – to znaczy dobrej gadatliwości” (***, Sztuka stosowana, 1966), czy: „Mieć sztukę umykania. Żeby nie jak szarak/ gnać wywalając ślepia – jakby jeszcze oczy/ były od nas strachliwsze… /Tyle się postarać … /jak konie wiedzieć – galop to nie hańba/ jak konie umieć wyczekać w gromadzie i zrzucić szybko ziemie z kopyt” (***, Sztuka stosowana, 1966).
Żegnany owacjami
Za bogatą twórczość i działalność Ernest Bryll otrzymał wiele nagród i odznaczeń, m.in. Nagrodę im. W. Broniewskiego w dziedzinie poezji (1964), Nagrody Ministerstwa Kultury i Sztuki (1965, 1973), Nagrodę im. S. Piętaka (1968), Order Irlandzkiego Rodu Królewskiego O’Conor (Irlandia 1995), Medal Daniela Gabriela Richarda za krzewienie rozwoju ludowej kultury Słowacji, Początek formularzaNagrodę im. Norwida 2008 (2009), Złoty Medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis” (2010), Nagrodę Literacką m.st. Warszawy w kategorii „Warszawski Twórca” (2018), Medal Stulecia Odzyskanej Niepodległości (2023).
Należał m.in. do PEN Clubu (polskiego i irlandzkiego), SPP, ZAIKS-u, ZAKR-u. Od 2012 r. był pracownikiem Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej (w latach 2012–2018, kierownikiem Działu Literackiego PISF).
Pamiętam, że poetę o tak ogromnym dorobku, żegnano w romantycznej Opinogórze owacjami na stojąco. Spotkanie to trwało dwie godziny, bo długo jeszcze rozmawiał, żartował i podpisywał swoją najnowszą wówczas poetycką książkę Chrabąszcze (2009).
Ernest Bryll był – i mam nadzieję będzie – ceniony i popularny, gdyż przeszedł własną, niezależną i niepowtarzalną drogę twórcza. Był człowiekiem instytucją, Panem Ambasadorem (tytuł ten przysługuje do końca życia), a także ambasadorem polskiego kodu narodowego (ten tytuł pozostanie mu na zawsze).
[1] Sława Bardijewska, Ernest Bryll – prawdy dramatu poetyckiego w: Własna przestrzeń, PIW, Warszawa 1987, s. 79-110.
Academia Europaea Sarbieviana straciła kolejnego wybitnego uczonego. Nocą 16 stycznia 2024 r., zmarł w Warszawie prof. Juliusz Chrościcki (ur. 1942) – wybitny historyk, znawca sztuki i kultury nowożytnej, autor licznych publikacji naukowych, promotor wielu prac magisterskich i doktorskich. Absolwent Wydziału Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie też najdłużej pracował (w latach 1964-2012).
Poza pracą naukową na kilku uczelniach, w Polsce i Francji oraz pełnieniu wielu funkcji, prof. Chrościcki aktywnie działał w Stowarzyszeniu. Academia Europaea Sarbieviana w Sarbiewie (AES) – w 2006 r. był jej członkiem założycielem. Przewodniczył Radzie Naukowej AES, organizował ogólnopolskie konkursy na najlepsze prace naukowe, przekłady i publikacje o „polskim Horacym”. Był wspaniałomyślny i bezinteresowny – czasami, kiedy brakowało pieniędzy na nagrody dla laureatów, finansował je z własnej kieszeni.
Był duszą kilkunastu międzynarodowych Festiwali M.K. Sarbiewskiego „Chrześcijański Horacy z Mazowsza”, które prowadzę na płn. Mazowszu od 18 lat, wraz z kilkunastoma podmiotami. Współpracował ze mną niemal na co dzień – nie tylko w sprawie Festiwali, ale też konferencji naukowych (występowaliśmy z referatami w Wilnie, Opawie, w kilku miejscach w Polsce), jako redaktor zamieszczał moje teksty w uniwersyteckim piśmie „Barok. Historia – literatura – sztuka”. Ponadto donosił mi często – zawsze z radością! – o wyszukanych pracach naukowych na temat Sarbiewskiego lub jego epoki, zachęcał badaczy, studentów i doktorantów do podejmowania badań tematycznych, pomógł mi nawiązać współpracę z Zamkiem Królewskim w Warszawie – a wszystko po to, aby wskrzesić z niepamięci sławnego poetę, ks. jezuitę M.K. Sarbiewskiego rodem z Sarbiewa.
Cenił też pismo literackie, które prowadzę od 25 lat – „Ciechanowskie Zeszyty Literackie”. Publikował na jego łamach i, jak mawiał, nie mógł się oderwać od lektury każdego nowego numeru tego rocznika, zanim nie przeczytał go od deski do deski.
A przy tym ten wybitny, dystyngowany naukowiec był osobą niezwykle serdeczną, życzliwą, otwartą na ludzi. Aż trudno uwierzyć, że już się nie zobaczymy… Przecież tak niedawno był jeszcze w świetnej formie! – także kiedy półtora roku temu uroczyście świętował swoje 80. urodziny (na zdjęciu). Jego odejście jest niepowetowaną stratą – dla nauki, dla sztuki, dla przyjaciół i bliskich.
Spoczywaj Juliuszu w pokoju! I miej baczenie – na nas i na Polskę, która była tak Ci droga! Cześć Twojej Pamięci!
Kończy się ustanowiony przez Sejm IX kadencji Rok Aleksandry Piłsudskiej z d. Szczerbińskiej. Warto więc przypomnieć tę mało znaną Patronkę 2023 r., kobietę niezwykłej odwagi, działaczkę niepodległościową i społeczną, oddaną żonę i matkę, a także strażniczkę pamięci o Marszałku Józefie Piłsudskim.
Aleksandra Szczerbińska pochodziła z Suwałk – urodziła się nad Czarną Hańczą 12 grudnia 1882 r., w zubożałej, patriotycznej rodzinie szlacheckiej. Już w dzieciństwie straciła oboje rodziców – ojciec, Piotr Paweł Szczerbiński, urzędnik suwalskiego magistratu, zmarł jak miała 14 lat, zaś matka Julia Jadwiga z Zahorskich jeszcze wcześniej, kiedy Ola skończyła 12 lat. Wychowaniem jej oraz licznego rodzeństwa zajęła się głównie babka Karolina Zahorska, też zaangażowana w walkę Polaków o odzyskanie niepodległości.
Po ukończeniu w 1901 r. rosyjskiego żeńskiego gimnazjum w Suwałkach 19-letnia Ola rozpoczęła samodzielną drogę życiową. Wyjechała do Warszawy, w ciągu dwóch lat kształcenia zdobyła zawód buchalterki i w 1903 r. rozpoczęła pracę w biurze fabryki wyrobów skórzanych na warszawskiej Pradze. Jednocześnie uczęszczała na wykłady tajnego Uniwersytetu Latającego dla kobiet.
Ola Szczerbińska w Suwałkach, 1901 r., ze zbiorów Muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku, depozyt Fundacji Rodziny Józefa Piłsudskiego
Bojowniczka o niepodległą Polskę
W 1904 r. Aleksandra Szczerbińska wstąpiła do Polskiej Partii Socjalistycznej. Od razu dała się poznać jako działaczka odważna, zaangażowana, biorąca na siebie coraz trudniejsze zadania. Już 13 listopada 1904 r., podczas manifestacji na Placu Grzybowskim w Warszawie, przenosiła broń, a nawet „dynamit w pasie”. Niedługo potem PPS powierzyła jej nadzór nad składami broni – w jednym z nich, w maju 1906 r. poznała Józefa Piłsudskiego. Było to dla niej ważne wydarzenie, o którym wspominała: „Czekałam na przybycie tego człowieka, którego imię było już legendą w Polsce podziemnej”.
Rok później 40-letni Piłsudski wyznał już miłość o 15 lat młodszej bojowniczce o wolną Polskę. Ich związek był jednak bardzo trudny. Piłsudski był żonaty z inną działaczką PPS, Marią Piłsudską de domo Koplewską, primo voto Juszkiewicz, która do śmierci 17 sierpnia 1921 r. nie chciała się zgodzić na rozwód. „Jestem w tragicznym trójkącie i nie wiem jak z niego wybrnąć” – pisał w listach do Oli.
W 1907 r. Aleksandra została za swoją działalność aresztowana przez policję rosyjską i osadzona na Pawiaku w Warszawie. Po czterech miesiącach, w kwietniu 1907 r., zwolniono ją z braku dowodów. Była jednak obserwowana i dalsza jej praca w konspiracji stała się w Warszawie niemożliwa. Postanowiła więc zmienić wygląd, przefarbowała sobie włosy, zapakowała w kufry broń i wyjechała z Warszawy do Kijowa.
Brała udział w wielu akcjach bojowych, w tym w akcji pod Bezdanami (wrzesień 1908), czy w napadzie na bank Państwowy w Kijowie. Przez pewien czas mieszkała też we Lwowie, gdzie pracowała w biurze fabrycznym. Nawiązała tam współpracę z powstałym w 1912 r. Związkiem Strzeleckim, wstąpiła do jego żeńskiej sekcji. Współtworzyła również Towarzystwo Opieki nad Więźniami Politycznymi.
W Legionach i w Polskiej Organizacji Wojskowej
Po wybuchu I wojny światowej Aleksandra Szczerbińska wstąpiła do Legionów Polskich. W I Brygadzie była komendantką kurierek legionowych i wywiadowczyń, szkoliła je, werbowała nowe. Od 1915 r. działała w nielegalnej Polskiej Organizacji Wojskowej pod zwierzchnictwem Piłsudskiego. Na terenie okupacji pruskiej przechowywała broń, przewoziła literaturę, za co została znowu aresztowana, tym razem przez Niemców, w listopadzie 1915 r. Przez rok była więźniarką polityczną – internowana najpierw na Pawiaku, potem w obozie w Szczypiornie (w dramatycznych warunkach, w brudnych, zimnych barakach pełnych szczurów) i w Lubaniu na Śląsku. Zwolniono ją dopiero w listopadzie 1916 r. Wróciła wówczas do Warszawy i podjęła pracę urzędniczki w suszarni jarzyn. W latach 1917-1918 pracowała w POW jako kurierka materiałów wybuchowych i wywiadowca, często w sytuacjach skrajnie niebezpiecznych.
Kiedy Józef Piłsudski był więziony w Magdeburgu Aleksandra urodziła, 7 lutego 1918 r., córkę Wandę. Wrócił po 16 miesiącach internowania, 10 listopada 1918 r. – zobaczył wtedy po raz pierwszy pierworodną córkę, która miała dziewięć miesięcy. Drugą córkę, Jadwigę, Aleksandra urodziła kiedy Piłsudski był już Naczelnikiem Państwa, 28 lutego 1920 r. Nadal była jednak skazana na samotne macierzyństwo. Mogła zamieszkać razem z mężem i dziećmi w Belwederze dopiero po ślubie, który odbył się 25 października 1921 r., po 15 latach bliskiej znajomości (po śmierci w Krakowie Marii Piłsudskiej).
Józef Piłsudski z rodziną i adiutantami w Sulejówku, ze zbiorów Muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku, depozyt Fundacji Rodziny Józefa Piłsudskiego
W podwarszawskim Sulejówku
W styczniu 1921 r. Aleksandra Piłsudska zakupiła 5-morgową leśną działkę w podwarszawskim Sulejówku, z letnim drewnianym domem, ogrodem, warzywnikiem, pasieką. Spędzała tam z córkami wiosny i lata, a Piłsudski w wolnych chwilach dojeżdżał z Belwederu. Jego żołnierze zorganizowali jednak zbiórkę na budowę dla nich całorocznego domu – w ten sposób powstał szybko, niemal społecznymi siłami, Dworek „Milusin”, który Komitet Daru Żołnierza Naczelnemu Wodzowi przekazał Piłsudskim 21 czerwca 1923 r.
Oboje kochali tę leśną willę i ogród, w którym pracowała głównie Aleksandra. Ale pomagali jej adiutanci i przyjaciele Piłsudskiego, gosposia Adela, był dochodzący pszczelarz. W tym okresie Piłsudska sprawdziła się jako oddana żona, wychowująca córki matka, tworząca atmosferę gospodyni domu, choć w cieniu męża. Bywały u nich tysiące gości, szczególnie 19 marca – na imieniny Józefa i 12 grudnia – na imieniny Aleksandry.
Aleksandra i Józef Piłsudscy z córkami: Wandą i Jadwigą, ze zbiorów Muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku, depozyt Fundacji Rodziny Józefa Piłsudskiego
– Spędzili w Dworku „Milusin” najpiękniejsze trzy kolejne lata, do przewrotu majowego 1926 r. – uważa Małgorzata Basaj, historyczka i muzealniczka, kierowniczka Działu Wystaw i Popularyzacji Nauki w Muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku. – Piłsudski wycofał się wówczas z funkcji publicznych, miał wreszcie czas dla rodziny, zajął się pracą pisarską. Pisał książki nocami, a właściwie dyktował żonie, tak powstał jego „Rok 1920”. Aleksandra, poza rolą gospodyni, żony i matki, była więc również sekretarką męża. Kiedy w maju 1926 r. Marszałek wrócił do władzy, Piłsudscy zamieszkali w Belwederze. Do w Sulejówka przyjeżdżali tylko odpoczywać.
Działaczka charytatywna i społeczna
Piłsudska nie należała do żadnej partii, ale jako Marszałkowa prowadziła szeroką działalność charytatywna, społeczną i honorową. Po 1926 r. wspierała bezdomnych, osoby bezdomne, biedną młodzież, kombatantów, pomagała sierotom rodzin wojskowych, ale też odsłaniała pomniki i wystawy, bywała na licznych państwowych uroczystościach, często zastępując Piłsudskiego. Zajmowała się m.in. pozyskiwaniem finansów dla stowarzyszenia „Nasz Dom”, które prowadziło zakład dla sierot. Została honorową członkinią i przewodniczącą założonego w 1925 r. Stowarzyszenia „Rodzina Wojskowa” (otrzymała legitymację nr 1). W organizacji tej organizowała w Warszawie przedszkola i szkoły powszechne dla rodzin wojskowych. Do 1939 r. była przewodniczącą zarządu Komitetu Opieki nad Najbiedniejszymi Mieszkańcami Warszawy „Osiedle”. W stowarzyszeniu „Osiedle” wspierała mieszkańców baraków dla bezdomnych w Warszawie, a w towarzystwie „Opieka” zakładała świetlice z bibliotekami dla młodzieży.
Od 1926 r. Marszałkowa zasiadała także w Kapitule Orderu Virtuti Militari (była też uhonorowana tym orderem w 1922 r.), była inicjatorką ustanowienia odznaczenia Krzyż Niepodległości (miała legitymację nr 2). Walczyła również o równouprawnienia kobiet, działała w Unii Obrończyń Ojczyzny. Zainicjowała, współredagowała i pomogła w wydaniu dwóch tomów, cenionych do dziś wspomnień uczestniczek działań niepodległościowych.
Aleksandra Piłsudska mocno przeżyła utrzymywanie przez męża zażyłych stosunków z lekarką Eugenią Lewicką – powszechnie sądzono, że to romans – w której w towarzystwie Piłsudski spędził zimę 1930/1931 na Maderze. Najbliższa przyjaciółka Aleksandry, Janina Prystorowa, wspominała, że „Ola jest struta, zmartwiona, na wpółprzytomna”. Po powrocie Piłsudskiego z Madery, Aleksandra zażądała od niego zerwania wszelkich kontaktów z Lewicką, co też się stało. Lekarka Eugenia Lewicka – zaszczuta, upokorzona i załamana – popełniła samobójstwo.
Aleksandra Piłsudska (trzecia od prawej w dolnym rzędzie) na spotkaniu dam wchodzących w skład organizacji zajmującej się losem sierot i bezdomnych dzieci, ofiar I wojny światowej, Warszawa 1934, Internet
– Po śmierci męża i wyprowadzeniu się z Belwederu na ulicę Klonową, Aleksandra podjęła się nowej roli – stała się strażniczką pamięci o Marszałku. To dzięki niej, ocaleniu przez nią pamiątek i gromadzeniu ich, powstało w 1936 r. Muzeum Józefa Piłsudskiego w Belwederze – twierdzi dr Tomasz Osiński z Oddziału IPN w Lublinie
Aleksandra Piłsudska w Londynie, ze zbiorów Muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku, depozyt Fundacji Rodziny Józefa Piłsudskiego
Na emigracji w Londynie
Aleksandra prowadziła szeroką działalność społeczną i charytatywną także na emigracji w Londynie, gdzie udało się jej z córkami ewakuować 28 września 1939 r., po wybuchu II wojny światowej. Emigracja była dla niej wielką tragedią – jej wieloletnia walka o Niepodległą legła w gruzach. Niemniej jednak, jak tylko mogła, pomagała innym, kształciła córki, nadal była kobietą czynu. To dzięki niej powstał w 1947 r. Instytut Józefa Piłsudskiego w Londynie, a także w dużej mierze otwarte 14 sierpnia 2020 r. Muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku. W jego zbiorach są bowiem eksponaty i pamiątki z Muzeum Józefa Piłsudskiego w Belwederze, które w czasie II wojny światowej uległo likwidacji, a po wojnie jego zbiory zostały rozproszone.
Aleksandra Piłsudska ze Szczerbińskich zmarła 31 marca 1963 r. w Londynie, gdzie została pochowana na cmentarzu North Sheen. Jednak 28 października 1992 r. prochy jej przeniesiono do Warszawy i złożono w grobowcu rodzinnym na cmentarzu Powązkowskim, gdzie spoczywa razem z córkami Wandą i Jadwigą oraz z zięciem, kpt. Andrzejem Jaraczewskim.
Grób Aleksandry, Jadwigi i Wandy Piłsudskich oraz kapitana Andrzeja Jaraczewskiego na cmentarzu Powązkowskim w Warszawie, Internet
Znowu w Polsce
Córki, Wanda i Jadwiga Piłsudskie, powróciły w 1990 r. z Anglii do Polski. Założyły Fundację Rodziny Józefa Piłsudskiego, odzyskały Dworek i utworzono Muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku. Jest ono od 2020 r. prowadzone wspólnie przez Fundację Rodziny Józefa Piłsudskiego oraz Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Muzeum to pamięta o Pani Marszałkowej – w jej urodziny, 12 grudnia 2023 r., otworzyło dwie plenerowe wystawy biograficzne w dwóch muzeach: w Sulejówku oraz w warszawskich Łazienkach, zatytułowane „Moje wybory – Aleksandra Piłsudska”.
O swojej rodaczce pamiętają też suwalczanie. W okresie międzywojennym nie zerwała ona związków z Suwałkami. Wspierała lokalne inicjatywy, m.in. budowę gmachów dla szkół, od 1934 r. Szkoła Podstawowa nr 2 nosi jej imię. W 1935 r. A. Piłsudska została uhonorowana tytułem „Honorowy Obywatel Miasta Suwałk”. Ma też tablicę na rodzinnym domu (obecnie to W. Gałaja 47), jest nad Czarną Hańczą patronką jednej z ulic, gotowy jest też jej pomnik (pierwszy w Polsce), który wkrótce ma być odsłonięty.
Klub Publicystyki Kulturalnej SDP stracił kolejną osobę. Zmarła Barbara Petrozolin-Skowrońska.
W niedzielę, 22 października 2023 r., o godz. 22.40, zmarła Barbara Petrozolin-Skowrońska (ur. 24 lipca 1937 r. w Warszawie) – historyczka, dziennikarka należąca od lat do Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich (współpracowała m.in. z „Kulturą”, „Literaturą”, „Mówią Wieki”, „Nowymi Książkami”), animatorka i społeczna działaczka kultury. Była absolwentką LO nr 157 im. Marii Skłodowskiej-Curie w Warszawie oraz wydziału historii Uniwersytetu Warszawskiego. Interesowała się losami polskiej inteligencji, historią prasy, dziejami Warszawy.
Przez wiele lat była związana z Pracownią Dziejów Inteligencji IH PAN, współpracowała też z Pracownią Dziejów Warszawy. Wieloletnia redaktorka encyklopedii PWN (w latach 1990-98 redaktorka naczelna), wydawczyni wyróżnionej licznymi nagrodami „Encyklopedii Warszawy”. Przez dziesięć lat była przewodniczącą Komisji Historycznej w Towarzystwie Przyjaciół Warszawy.
Autorka licznych publikacji, artykułów, scenariuszy słuchowisk radiowych oraz książek: „Król Tatr z Mokotowskiej 8. Portret doktora Tytusa Chałubińskiego” (Iskry, Warszawa 2005, wydanie drugie jubileuszowe, Iskry, Warszawa 2020) i pozycji najbardziej znanej, dotyczącej postaw społeczeństwa Warszawy w XIX wieku – „Przed tą nocą” (IW ,,Pax”, Warszawa 1988, 2007); po raz trzeci wydana jako „Przed nocą styczniową” (Zysk, Warszawa 2013).
Ciechanowska Jesień Poezji 2020, spotkanie autorskie w jednej z ciechanowskich szkół średnich.
Barbara była osobą niezwykle aktywną i ciekawą świata. Pracowała, działała nie tylko w Warszawie, ale też często wyjeżdżała. Uczestniczyła również w imprezach literacko-kulturalnych na płn. Mazowszu – bywała na Wiosnach Literatury w Gołotczyźnie (ostatni raz w 2021 r.), na Ciechanowskich Jesieniach Poezji w Ciechanowie i Opinogórze (ostatni raz w 2020 r.), na Festiwalach Macieja Kazimierza Sarbiewskiego – w Płońsku i Sarbiewie, w 2019 r. była też z nami na wyprawie studyjnej w Wilnie. Odbywała spotkania autorskie w szkołach i muzeach, spotykała się z uczniami, wygłaszała prelekcje. Publikowała także w naszym periodyku „Ciechanowskie Zeszyty Literackie”.
Prywatnie była serdeczną, miłą, uczynną koleżanką. Przyjaźniłyśmy się od października 2005 r., kiedy poznałyśmy się w Stella Plage, na francuskim wybrzeżu Atlantyku, podczas VIII Międzynarodowego Sympozjum Biografistyki Polonijnej we Francji i V Salonu Książki Polonijnej. Przyjeżdżała potem na Ziemię Ciechanowską, zachwycając się jej bogatą kulturą i tradycją oraz kultywowaniem ich w regionie. „Mieszkasz w niezwykłym, ciekawym zakątku naszego kraju” – mawiała często, dodając, że na Saskiej Kępie jej tego brakuje.
Od jesieni 2012 r., kiedy zostałam przewodniczącą Klubu Publicystyki Kulturalnej SDP, spotykałyśmy się już regularnie – w Domu Dziennikarza, przy ul. Foksal 3/5, na comiesięcznych spotkaniach Klubu, które prowadzę trzynasty rok. Była zaangażowana, zabierała głos w dyskusjach, imponując wiedzą historyczną i kulturoznawczą, ciekawymi pomysłami oraz chęcią do działania, i to do końca swoich dni. Zawsze znalazłyśmy czas na pogawędkę, czasem chodziłyśmy do Lwowskiej na kolacyjki, niekiedy nocowałam u niej na Saskiej Kępie. Była niezwykle ciepłą osobą, uśmiechniętą, nie zważającą na dolegliwości, które ją ostatnio dopadały. Nigdy nie biadoliła, nie narzekała, nie utyskiwała. Zawsze oddana Polsce oraz synowi i jego rodzinie – śledziła karierę Krzysztofa, rozwój i kształcenie jego latorośli, ciesząc się z ich sukcesów.
Barbara Petrozolin-Skowrońska i Teresa Kaczorowska zostały tego samego dnia, 8 września 2022 r., uhonorowane Medalem Stulecia Odzyskanej Niepodległości.
Śmierć Barbary Petrozolin-Skowrońskiej to strata nie tylko dla rodziny, ale dla kultury polskiej. Odeszła bowiem osoba aktywna, z dużym dorobkiem twórczym i społecznym, pracowita, prawa, zasłużona dla Polski, zawsze zatroskana o jej los. Będzie jej mądrości i kultury bardzo mi brakowało.
Basiu, jestem przepełniona żalem po Twoim odejściu. Ubolewam, że już nie będziemy się widywać w pierwsze środy miesiąca, że nie będę na Ciebie wyglądać w Domu Dziennikarza w Warszawie na kolejnych spotkaniach Klubu Publicystyki Kulturalnej SDP, którego byłaś nieodłącznym członkiem. Na ostatnim spotkaniu, 4 października 2023 r., nie było Ciebie, ale napisałaś smsa: „Teresko kochana, przegapiłam Twoje spotkanie, może dodałoby mi sił…żałuję..”. Odeszła 18 dni później, mając 86 lat.
Pozostaniesz Basiu na zawsze w moim sercu. Spoczywaj w pokoju droga Przyjaciółko. Cześć Twojej pamięci!
W czwartek, 15 czerwca 2023 r. zmarł Bohdan Urbankowski – poeta, dramatopisarz, doktor nauk humanistycznych, filozof, działacz podziemia niepodległościowego, neoromantyk, piłsudczyk, dziennikarz. Należał do Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, był członkiem Klubu Publicystyki Kulturalnej SDP, bywał na comiesięcznych spotkaniach tego Klubu, a kilkakrotnie był jego głównym gościem. Laureat najważniejszej nagrody dziennikarskiej – Lauru Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich (2014).
Bohdan Urbankowski urodził się 19 maja 1943 r. w Warszawie. Wychowywał się na Śląsku, bo jako półtoraroczne dziecko był ranny w Powstaniu Warszawskim, przeszedł obóz w Pruszkowie, skąd matce udało się z nim zbiec (ojciec akowiec został w jednym z obozów). Po latach powiedział: – Byłem w Powstaniu Warszawskim, ale jako przedmiot, niewielki, w tobołku mamy.
W Bytomiu rozpoczęła się twórczość literacka Bohdana Urbankowskiego – już jako uczeń I Liceum Ogólnokształcącego im. Jana Smolenia zorganizował działający w tej szkole Klub Artystów Anarchistów. Po maturze powrócił do Warszawy, gdzie ukończył studia polonistyczne i filozoficzne na Uniwersytecie Warszawskim. Doktoryzował się pracą poświęconą filozofii Dostojewskiego, która doczekała się dwóch wydań książkowych pt. Dostojewski – dramat humanizmów (1978, 1994). Był organizatorem i przewodniczącym Międzyuczelnianej Sekcji Badań Filozofii Polskiej (1978-1981), wykładowcą kilku wyższych uczelni – wykładał filozofię m. in. w Wyższej Szkole Ekonomii i Innowacji w Lublinie oraz w Instytucie Nauk Humanistycznych AWF.
Mając 28 lat został twórcą i teoretykiem Ruchu Nowego Romantyzmu. W latach 1970-1981 przewodniczył tej antykomunistycznej formacji literackiej, uznającej tradycję romantyzmu polskiego za podstawę programową, działającej w Warszawie, Płocku, Łodzi, Bytomiu i – krótko – w Lublinie. Po jej rozbiciu przez władze związał się w 1978 r. z nurtem niepodległościowym opozycji.
Był w Peerelu współredaktorem wielu pism i wydawnictw podziemnych. W stanie wojennym współpracował ze „Słowem Podziemnym”, łódzkim Biuletynem „Solidarności” i „Prześwitem” oraz wydawnictwami Związku Piłsudczyków. W latach 1986-88 publikował w miesięczniku „Wiara i odpowiedzialność” (po półtora roku został rozwiązany), w berlińskim „Poglądzie”, w podziemnym piśmie dla nauczycieli „Tu Teraz”, a później w wydawnictwach KPN (był członkiem tej pierwszej antykomunistycznej partii politycznej w całej Europie środkowo-wschodniej, założonej 1 września 1979 r. przez Leszka Moczulskiego). Redagował pisemka „Przyszłość Polski” i „Konfederata”. Według słownika pseudonimów Kto był kim w drugim obiegu pisywał w co najmniej 9 pismach pod 10 pseudonimami. Był stypendystą Instytutu im. Piłsudskiego w Nowym Jorku i Editions Dembinski w Paryżu.
W PRL był inwigilowany przez SB (jako figurant „Romantyk”) i wielokrotnie usuwany z pracy. Po wprowadzeniu stanu wojennego usunięto go z Polskiego Radia. Po paromiesięcznym bezrobociu znalazł pracę w Warszawie, jako zastępca red. nacz. miesięcznika „Poezja”, skąd po dwóch latach został wyrzucony z „Poezji” za druk fragmentów Czerwonej mszy. Na szczęście znalazł pracę jako kierownik literacki w Teatrze im. Jerzego Szaniawskiego w Płocku.
Dokładniejsze o nim dane są w IPN, w donosach i wyciągach z donosów: TW Karola – Jana Jaśniaka, TW Xa – Józefa Kurylaka, konsultanta MSW Aleksandra – Nawrockiego, TW Orłowskiego – Andrzeja Zaniewskiego, TW Jana – Leszka Żulińskiego, TW Marii Wolskiej – Barbary Kmicic i innych.
Za działalność w podziemiu antykomunistycznym, jako jeden z pierwszych w III RP, otrzymał odznakę Zasłużonego Działacza Kultury (1989), Medal „Solidarności” Zasłużony w Walce o Niepodległość i Prawa Człowieka (2001) oraz Płomień Solidarności (2015). Był także kawalerem Krzyża Wolności i Solidarności, Srebrnego Krzyża Zasłużony dla KPN, Krzyża Oficerskiego „Polonia Restituta” i społecznego medalu POLONIA MATER NOSTRA EST. W 2019 r. otrzymał również odznakę „Zasłużony dla Kultury Polskiej” oraz Medal Pro Bono Poloniae. Od 2016 r. był członkiem nadzwyczajnym Światowego Związku Żołnierzy AK – odznaczony Medalem „Za Zasługi dla Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej” (2019). Człowiek Roku Klubu Ronina (2017).
W III RP był konsultantem ds. oświaty i wychowania Ministerstwa Obrony Narodowej w rządzie Jana Olszewskiego. W latach 1992–2000 przewodniczył Warszawskiemu Oddziałowi Odnowionego ZLP; organizował Sejmiki Kultury Narodowej, Międzynarodowe Dni Poezji, Płockie Dni Romantyzmu.
Niemal do końca był aktywny, społecznie i literacko. Do śmierci był wiceprezesem Rady Instytutu Historycznego Nurtu Niepodległościowego, przewodniczył Radzie Programowej Związku Piłsudczyków, współpracował z kilkoma redakcjami, jak „Studia Filozoficzne”, czy „Gazeta Polska”. Ale głównie pisał książki.
Jest autorem blisko 60 książek, w tym kilkunastu zbiorów poezji, m.in zbioru Głosy, który doczekał się siedmiu wydań, dziesięciu nagród, a także kilkunastu krajowych i zagranicznych realizacji radiowych i scenicznych. Autor licznych pozycji z dziejów polskiej filozofii (Myśl romantyczna; Absurd – ironia – czyn; Kierunki poszukiwań; Filozofia czynu, ostatnia – to najnowsze czterotomowe Żródła – Dzieje myśli polskiej (2017), powstające od 1968 r. – zostały uhonorowane zostały Nagrodą MKiDN (2018). Jest autorem także licznych monografii: Adama Mickiewicza, Fiodora Dostojewskiego, Józefa Piłsudskiego, Karola Wojtyły, Zbigniewa Herberta – a za poświęconą Piłsudskiemu monografię Marzyciel i strateg, kilkakrotnie wznawianą, Urbankowski otrzymał w 2015 r. Nagrodę „Przeglądu Wschodniego” i w 2019 r. – Nagrodę im. Conrada (przez Instytut Piłsudskiego w Nowym Jorku). Z kolei jego monografia Jana Pawła II doczekała się dwóch wydań i przekładu na język słowacki. Z kolei poświęcona analizie kultury sowieckiej w Polsce Czerwona Msza – czterech wydań.
Napisał też liczne widowiska plenerowe, opowiadania i powieści (Ścieżka nad drogami. Fraktale; Krew nie wysycha nigdy; Ja Szekspir, ja Bóg; Gwiazdy rdzewieją na dnie Wisły). Z kolei dramaty sceniczne i radiowe Urbankowskiego zebrane zostały w kilku książkach: Chłopiec, który odchodzi; Dramaty płocki;, Piłsudczycy – Dyptyk; Sny o ojczyźnie; Trwa jeszcze bal; Cienie. Sztuki Urbankowskiego otrzymały kilkanaście nagród na konkursach teatralnych i radiowych, a także Nagrodę Towarzystwa Teatru – Złotą Maskę im. Rajmunda Rembielińskiego (2014).
Jest też laureatem wielu innych nagród literackich (Juliusza Słowackiego, Księcia Poetów, Cypriana K. Norwida, Georga Trakla, etc), filozoficznych – w Kanadzie i Szwajcarii, a także najważniejszej nagrody dziennikarskiej – Lauru Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich (2014). Za całokształt działalności literackiej otrzymał też Srebrny Medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis” (2017).
Jednym z trzech ostatnich dzieł Bohdana Urbankowskiego jest Gniazdo polskie – wspólna pamięć narodu (Biały Kruk, Warszawa 2020), w którym przekonywał, że od tysiąca lat Polska jest potęgą kulturową na kontynencie europejskim. Ten znakomity pisarz i filozof dokonał w Gnieździe polskim przeglądu wielkich polskich osiągnięć w dziedzinie sztuki i historii myśli, akcentując mocno wkład Polaków w rozwój cywilizacji łacińskiej, a przede wszystkim – w rozwój idei wolności. Autora fascynowała Rzeczpospolita jako przedmurze chrześcijaństwa, tak dawniej, jak i dziś. Snuł swą opowieść piórem wrażliwego na piękno słowa prawdziwego mistrza literatury. Urbankowski argumentował, że kultura jest dostępną nam formą wieczności. Dzieła i twórcy, zwycięstwa i bohaterowie, triumfy i konspiratorzy istnieją jako twory zbiorowej wyobraźni, ale też wiecznie, choć nieraz już tylko w formie mitów.
Wymieniłam wiele wyróżnień i odznaczeń, jakimi został uhonorowany Bohdan Urbankowski. Chciałabym dodać, że w 2020 r. – Roku 100-lecia Bitwy Warszawskiej – został też odznaczony przez Prezydenta RP Medalem „Stulecia Odzyskania Niepodległości” (2020). I właśnie Niepodległość, także w literaturze, była tematem XXII Spotkania z Literaturą w Opinogórze, które prowadzę w Muzeum Romantyzmu w Opinogórze. Bohdan Urbankowski kochał Opinogórę, mimo choroby przyjął zaproszenie, 8 października 2020 r., wraz z córką Hanią. A wywód tego znakomitego filozofa i patrioty był fascynujący! Nie było bowiem w Polsce lepszego specjalisty od znaczenia słowa Niepodległość jak Bohdan Urbankowski. Myślę, że nie przypuszczał, że widzi wtedy tę romantyczną miejscowość po raz ostatni. Dwa lata później ukazała się jego książka – ostatnia! – Romantyzm polski (Wydawnictwo Biały Kruk, 2022), a rok wcześniej jeszcze – Bohaterowie i zdrajcy. Wspólna pamięć narodu (Wydawnictwo Biały Kruk, 2021). Do końca pisał, był niezwykle pracowity, niezmordowany!
Uhonorowaliśmy Go tamtego dnia w jego ukochanej Opinogórze, 8 października 2020 r., Medalem Zygmunta Krasińskiego. Tym samym stał się członkiem Kapituły tego Medalu. Moja ostatnia rozmowa z Nim, pod koniec maja 2023 r., dotyczyła komu przyznać ten Medal w 2023 r. Zaproponował Instytut Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku. Bo Marszałek Piłsudski to była Jego wielka miłość, podobnie jak wielką Jego miłością była Polska. Będzie nam, i Polsce, bardzo Ciebie, Bohdanie, brakowało! I w Twojej Opinogórze, i w Klubie Publicystyki Kulturalnej SDP, gdzie Twój mądry głos był dla nas zawsze ważny. Mam nadzieję, że będziesz orędował teraz Polsce już z wysoka.
Pogrzeb Bohdana Urbankowskiego odbędzie się w piątek, 23 czerwca o godz. 14 na warszawskim Cmentarzu na Wólce Węglowej, kaplica św. Ignacego.
W Grecji, w nadmorskim mieście Nauplion na Peloponezie, odsłonięto w niedzielę, 11 czerwca 2023 r. pomnik polskiego poety Juliusza Słowackiego. Monument stanął przy kościele katolickim pw. Przemienienia Pańskiego z inicjatywy jego proboszcza, chrystusowca ks. Ryszarda Karapudy. Pomnik został sfinansowany przez tę parafię, a jego wykonawcami są ukraińscy artyści: rzeźbiarz Aleksander Porozhniuk i jego żona, historyk sztuki Liza Porozhniuk.
Artyści Liza i Aleksander Porozhniukowie. Fot. Teresa Kaczorowska
Artyści ci pochodzą z Doniecka, od 2014 r. są uchodźcami wojennymi i przebywają w Polsce – znaleźli schronienie na plebanii w Zielonej na płn. Mazowszu.
Pisarka z Polski, przewodnicząca Klubu Publicystyki Kulturalnej SDP, dr Teresa Kaczorowska, wygłaszając podczas uroczystości odczyt o podróży Juliusza Słowackiego po Grecji w 1836 r. i jego związkach z Helladą, podkreśliła, że bez przyjaźni autorów pomnika z ks. Ryszardem Karapudą, z czasów kiedy ten duszpasterz pracował w Doniecku, nie byłoby tego monumentu.
– W Grecji powstało dzieło polsko-ukraińskie – mówiła. – Dziękuję Wam za nie z całego serca! Dziękuję za pamięć i hołd oddany wielkiemu polskiemu poecie. Dziękuję za ten pierwszy ślad upamiętniający obecność Juliusza Słowackiego w Helladzie 187 lat temu!
Uroczystość była bardzo podniosła. Uczestniczył w niej nuncjusz papieski w Grecji ks. biskup Jan Romeo Pawłowski, który przewodniczył mszy św. i wygłosił homilię. Była też konsul z Ambasady Polskiej w Atenach Ewa Pańczuk, ponadto dyrektor Instytutu Archeologicznego w Atenach prof. Juliusz Czebreszuk, działacze polonijni (Instytut J. Słowackiego przygotował ulotkę) oraz 40-osobowa grupa uczniów i nauczycieli ze Szkoły Polskiej w Atenach, którzy recytowali fragmenty wiersza „Grób Agamemnona” Juliusz Słowackiego. Z Polski przybyli też ukraińscy artyści Liza i Aleksander Porozhniukowie.
Ks. Ryszard Karapuda z dr. Teresą Kaczorowską.
Uroczystość zakończyła się radosną biesiadą przy polskich gołąbkach, które przygotowali Wioletta i Marek Stuskowie, Polacy mieszkający w pobliskim Argos.
***
Juliusz Słowacki (ur. 4 września 1809 r. w Krzemieńcu, zm. 3 kwietnia 1849 r. w Paryżu) to jeden z największych poetów polskich, przedstawiciel epoki romantyzmu. Obok Adama Mickiewicza i Zygmunta Krasińskiego jest jednym z polskich wieszczów narodowych.. Mimo iż żył niecałe 40 lat, jego twórczość literacka jest bogata i bardzo różnorodna – pozostawił po sobie 13 dramatów, blisko 20 poematów, setki wierszy, listów oraz jedną powieść.
Grecja ciekawiła Słowackiego od najmłodszych lat (jego ojciec, Euzebiusz Słowacki, był filologiem klasycznym, grecystą). O wyprawie do Grecji, i dalej po Egipcie, Palestynie i Syrii, poeta marzył od lat. Zrealizował ją w okresie od sierpnia 1836 r. do czerwca 1837 r. Nazwie ją później „pobożną podróżą”.
Pierwszym etapem życiowej wędrówki poety była Grecja. Słowacki z kolegą, Zenonem Brzozowskim, wypłynęli z Neapolu 24 sierpnia 1836 r. Poeta zabrał ze sobą drewniany sekretarzyk podróżny, pióro, zeszyt na notatki oraz ołówek i album rysunkowy. 4 września 1836 r. przypłynęli na wyspę Korfu, gdzie Słowacki spędził 4 dni i spotkał się z greckim poetą Dionizosem Salomosem. Potem popłynął do Patry, gdzie odwiedził bohatera greckiego powstania narodowego Kanarisa (Konstantinosa). Z Patry Słowacki z kolegą udali się konno wzdłuż północnego brzegu Peloponezu do Nauplion – nadmorskiego miasta, które w latach 1823–1834, było pierwszą stolicą nowożytnego państwa greckiego, siedzibą pierwszego rządu wolnej Grecji i króla Ottona.
Być może Słowacki odwiedził w Nafplio świątynię, przy której stanął pomnik, ale była ona wtedy meczetem. Dopiero w czerwcu 1839 r. król Otto przydzielił meczet katolikom, którzy było w Nafplio ok. 300 i nie mieli swojego kościoła. W 1840 r. przeprowadzono jego remont i król Otto nadał świątyni imię Przemienienia Pańskiego, co miało oznaczać przemianę Grecji po wyzwoleniu kraju z tureckiej długiej niewoli.
Z Napfilo Słowacki jechał przez Argolidę, w tym Argos, a 19 września 1836 r. dotarł z kolegą do Myken, które wywarły na nim ogromne wrażenie. Lwia Brama, zasypana rumowiskiem tysiącleci, ledwo wystawała wtedy ponad powierzchnię. Pobliski Grób Agamemnona (Skarbiec Atrydów) też nie przypominał dzisiejszego stanu. Wiodący do niego korytarz i brama do połowy były zasypane. W miejscu legendarnego grobu bohatera spod Troi, na tle dziejów starożytnej Grecji, poeta rozważał nieszczęsne losy własnego narodu. Pisał:
Polsko! lecz ciebie błyskotkami łudzą!
Pawiem narodów byłaś i papugą;
A teraz jesteś służebnicą cudzą —
Choć wiem, że słowa te nie zadrżą długo
W sercu — gdzie nie trwa myśl nawet godziny:
Mówię — bom smutny — i sam pełen winy!
(Juliusz Słowacki, „Grób Agamemnona”)
Te smutki i pamięć o Ojczyźnie poniesie Słowacki przez cały czas podróży…
Z Myken poeta udał się do Koryntu, w którym był zaledwie jeden dzień. Następnego dnia dotarł do Aten, gdzie spędził tydzień. Ostatnim punktem w Grecji była dla Słowackiego wyspa Siros, skąd odpłynął z kolegą statkiem do Aleksandrii. Na Siroz Słowacki napisał całą „Pieśń I i III” ze swej poetyckiej relacji z podróży. Z kolei pod Aleksandrią poeta-pielgrzym, poeta-tułacz, napisał sławny „Hymn o zachodzie słońca: Smutno mi Boże”… Najczystszy to przykład liryki religijnej uderzającej w ton prywatnej modlitwy pełnej tęsknoty do kraju i przeświadczenia o znikomości człowieczej egzystencji.
Później podróżował po Palestynie, Syrii i Libanie. Powrócił do Europy (do Livorno we Włoszech) 16 czerwca 1837 r. Z głową pełną wrażeń, jak pisał, po tej „ślicznej podróży”, „pełnej przyjemności i zachwyceń”.
Podróż ta była dla poety nieoceniona, zarówno pod względem twórczym, duchowym, jak zdrowotnym. Zaowocowała licznymi utworami i rysunkami, poeta wysłał też pięć listów do matki (zachowały się trzy), a reminiscencje tej podróży rozsypał później w całej swej twórczości. Poza tym podróż ta umocniła go na ciele, czuł się zdrowszy i silniejszy, a przede wszystkim bogatszy duchowo – powrócił nawet do praktyk religijnych. Po powrocie, 11 lipca 1837 r., Słowacki pisał z Livorno do matki:
„Grecja pełna ruin przecudownych podobała mi się bardzo, i bardziej niż Rzym mnie zachwyciła […].
Radośnie, widowiskowo, w słońcu i z modlitwą rozpoczęli motocykliści swój nowy sezon. Do Częstochowy w pierwszy powielkanocny weekend, 15-16 kwietnia 2023 r., zjechało ok. 40 tys. motocyklistów, nie tylko z Polski. Był to jubileuszowy XX Motocyklowy Zlot Gwiaździsty im. ks. Zdzisława Peszkowskiego.
Organizatorem Zlotów na Jasnej Górze jest Stowarzyszenie Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński. Pierwszy Zlot odbył się w 2004 r., z inicjatywy komandora śp. Wiktora Węgrzyna. Chciał on podziękować patronce Polski za uratowanie życia w groźnym wypadku motocyklowym.
– Złożył wtedy Matce Boskiej Częstochowskiej wotum wdzięczności, w towarzystwie 60 motocyklistów. Potem Zloty rozwinęły się błyskawicznie. Dziś na jubileuszowy XX Zlot przybyło ponad 40 tys. motocyklistów, osiągnęliśmy więc wynik lepszy niż przed pandemią – opowiada na Jasnej Górze wiceprezes Stowarzyszenia Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński Mirosław Wenglorz, motocyklista z Cieszyna.
Inicjatorem Wiktor Węgrzyn
Wiktor Węgrzyn to pomysłodawca Międzynarodowych Motocyklowych Rajdach Katyńskich, które trwają od 2001 r. W latach 70. wyemigrował on z Warszawy do Stanów Zjednoczonych i po obaleniu komunizmu zapragnął w ciekawy sposób przypomnieć zbrodnię katyńską, do dziś bez sądu i kary. W młodości był pasjonatem jazdy motocyklem, pomyślał więc, że pielgrzymi na stalowych rumach mogą to zrobić widowiskowo. Kupił więc motocykl (hondę shadow 750) i razem z Jackiem Kawczyńskim, przyjacielem z Chicago, który też kupił identyczną hondę, rozkręcili motocyklowe patriotyczne eskapady. Do tego stopnia, że kilka lat później, Wiktor Węgrzyn nabył mieszkanie na Krzywym Kole w Warszawie, założył Stowarzyszenie Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński i razem z kapelanem Rodzin Katyńskich ks. Zdzisławem Peszkowskim, przy pomocy polskich motocyklistów, zaczęli z Warszawy organizować pokojowe wyprawy na Wschód.
Na pierwszy start spod Grobu Nieznanego Żołnierza w Warszawie zgłosiło się w sierpniu 2001 r. ponad 40 motocyklistów. Jako pionierzy odwiedzili wówczas świeżo oddane w 2000 r., polskie cmentarze wojenne w Katyniu i Miednoje. Byli pierwszą grupą pielgrzymów na motocyklach, która przejechała kresowe terytoria dawnej Rzeczypospolitej. Kolejne Rajdy tym szlakiem, kierowane przez Wiktora Węgrzyna, prowadziły nieco innymi trasami, ale zawsze szlakiem polskiego oręża, naszych zwycięstw i klęsk. Polscy rycerze na stalowych rumakach zawsze spotykali się z Polakami na Wschodzie, z dyplomatami, oddawali hołd ofiarom zbrodni komunistycznych, zesłańcom powstań narodowych, pochylali głowy nad grobami najwybitniejszych przedstawicieli narodu polskiego, odwiedzając miejsca nierozerwalnie związane z historią naszej Ojczyny. Składali wieńce, stawiali pomniki – np. w 2015 r. aż pięć: trzy pomniki Jana Pawła II oraz św. Faustyny i św. Rafała Kalinowskiego: trzy w Tobolsku na Syberii oraz dwa na Litwie.
Co roku motocykliści znad Wisły pomagali też podnosić się z ruin świątyniom polskim na Wschodzie. Wszędzie zapalali ognie pamięci, nie tylko na grobach Polaków, ale i innych narodów z byłego terenu ZSRS. Zawsze i wszędzie byli entuzjastycznie przyjmowani, szczególnie przez żyjących na wschodnich rubieżach Polaków, którzy co roku na nich oczekują. Pielgrzymi na motocyklach przywożą im dary, książki, umacniają duchowo, krzepią ich serca. „Przywozicie nam kawałek Ojczyzny, patriotyzm, co daje nam potem siłę na cały rok” – mówili motocyklistom wzruszeni rodacy z dawnych Kresach polskich – jako reporterka byłam dwukrotnie na tych niezwykłych Rajdach-Pielgrzymkach: w 2004 i w 2015 r., co zaowocowało dwiema albumowo-reporterskimi książkami: „Zapalają ognie pamięci” (Warszawa 2005) oraz „Od Warszawy do Tobolska” (Warszawa 2015).
Bogaty program XX Zlotu Gwiaździstego
Większość motocyklistów przyjechała do Częstochowy na XX Zlot Gwiaździsty w sobotę, 15 kwietnia 2023 r. Najpierw oddali hołd Żołnierzom Niezłomnym przed pomnikiem kpt. Stanisława Sojczyńskiego „Warszyca” w Częstochowie. Inaugurację na Jasnej Górze rozpoczęli po południu odśpiewaniem „Roty”. Potem uczestniczyli w dwóch spotkaniach: z twórcą słynnej firmy Opitimus Romanem Kluską (opowiadał o swoich doświadczeniach w biznesie) i dr. Teresą Kaczorowską (wygłosiła prelekcję o Obławie Augustowskiej). Patriotyczne pieśni motocyklistów, z ich hymnem, śpiewała „wnuczka katyńska” Maria Lamers z Krakowa. Ideą Zlotów Motocyklowych na Jasnej Górze jest przesłanie ks. Peszkowskiego: „Kocham Polskę i ty ja kochaj”. Pierwszy dzień Zlotu motocykliści zakończyli szerokim udziałem w Apelu Jasnogórskim w kaplicy NMP.
W niedzielę, 16 kwietnia 2023 r., na jasnogórskich Błoniach odbyła się msza święta, celebrowana na Szczycie pod przewodnictwem biskupa seniora diecezji drohiczyńskiej Tadeusza Pikusa. Na rozpoczęciu tegorocznego sezonu motocyklowego biskup Pikus wyraził słowa uznania dla motocyklistów za ich troskę o historię i popularyzację prawdy historycznej, za postawę patriotyczną, za pielęgnowanie polskich tradycji, za wierność Ojczyźnie.
– Niechaj wasze drogi prowadzą zawsze do domu rodzinnego, ale też do domu ojczystego, do Polski, którą tak kochacie! – mówił biskup Pikus w swojej homilii, który po mszy św. dokonał poświęcenia pojazdów.
Tradycyjnie Zlot miał charakter patriotyczny i charytatywny: Motocykliści oddawali krew, mogli nabyć książki Teresy Kaczorowskiej (autorki tekstu), płyty Marii Lamers, a także koszulki i pamiątkowe znaczki rajdowe, z których dochód przeznaczony jest na pomoc Polakom z Kresów. Liczni motocykliści przywieźli też ze sobą zabawki dla dzieci, które trafią tam z darami. Ale nader wszystko radowali się swoją obecnością, wspólnymi spotkaniami, końcem pandemii i zimy.
– Nareszcie wsiądziemy na motocykle, ruszymy na rajdy, wycieczki i parady, poczujemy znowu ten wiatr we włosach – mówili, podkreślając, że jednoczy ich Chrystus, Matka Boża i miłość do Polski.
W Zlocie uczestniczyła m.in. Anna Paniszewa dyrektorka represjonowanej polskiej szkoły harcerskiej w Brześciu na Białorusi, więziona w 2021 r., która od dwóch lat jest w Polsce.
– Dziękuję Matce Bożej Częstochowskiej za wolność i proszę o Jej wstawiennictwo za naszego więzionego Andrzeja Poczobuta, który dzisiaj kończy 50 lat – mówiła Paniszewa.
Rajdy trwają
Mimo iż twórca Rajdów i Zlotów, komandor Wiktor Węgrzyn, zmarł 17 stycznia 2017 r. (w wieku 78 lat; spoczywa w świątyni Opatrzności Bożej w Warszawie) Rajdy Katyńskie trwają – w dniach 12-27 sierpnia 2023 r., trasą Warszawa-Olavinlinna, odbędzie się już XXIII Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński im. Komandora Wiktora Węgrzyna.
– Niestety, w tym roku ze względu na wojnę nie pojedziemy na cmentarze katyńskie w Rosji i Ukrainie. Wybieramy się, i to w kilku naszych rajdach, na północ i południe Europy. Ale i tam szukamy polskości. Niech Bóg ma Was w swojej opiece! Szerokości! – życzył kolegom na nowy sezon Bronisław Biel, prezes Stowarzyszenie Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński.
Fot. Mariusz Jaszczurowski, Marcin Szpądrowski
Kontynuując przeglądanie strony zgadzasz się na instalację plików cookies na swoim urządzeniu więcej
The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.