Pielgrzymi na motocyklach – relacja TERESY KACZOROWSKIEJ z jubileuszowego zlotu na Jasnej Górze

Radośnie, widowiskowo, w słońcu i z modlitwą rozpoczęli motocykliści swój nowy sezon. Do Częstochowy w pierwszy powielkanocny weekend, 15-16 kwietnia 2023 r., zjechało ok. 40 tys. motocyklistów, nie tylko z Polski. Był to jubileuszowy XX Motocyklowy Zlot Gwiaździsty im. ks. Zdzisława Peszkowskiego.

Organizatorem Zlotów na Jasnej Górze jest Stowarzyszenie Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński. Pierwszy Zlot odbył się w 2004 r., z inicjatywy komandora śp. Wiktora Węgrzyna. Chciał on podziękować patronce Polski za uratowanie życia w groźnym wypadku motocyklowym.

– Złożył wtedy Matce Boskiej Częstochowskiej wotum wdzięczności, w towarzystwie 60 motocyklistów. Potem Zloty rozwinęły się błyskawicznie. Dziś na jubileuszowy XX Zlot przybyło ponad 40 tys. motocyklistów, osiągnęliśmy więc wynik lepszy niż przed pandemią – opowiada na Jasnej Górze wiceprezes Stowarzyszenia Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński Mirosław Wenglorz, motocyklista z Cieszyna.

Inicjatorem Wiktor Węgrzyn

Wiktor Węgrzyn to pomysłodawca Międzynarodowych Motocyklowych Rajdach Katyńskich, które trwają od 2001 r. W latach 70. wyemigrował on z Warszawy do Stanów Zjednoczonych i po obaleniu komunizmu zapragnął w ciekawy sposób przypomnieć zbrodnię katyńską, do dziś bez sądu i kary. W młodości był pasjonatem jazdy motocyklem, pomyślał więc, że pielgrzymi na stalowych rumach mogą to zrobić widowiskowo. Kupił więc motocykl (hondę shadow 750) i razem z Jackiem Kawczyńskim, przyjacielem z Chicago, który też kupił identyczną hondę, rozkręcili motocyklowe patriotyczne eskapady. Do tego stopnia, że kilka lat później, Wiktor Węgrzyn nabył mieszkanie na Krzywym Kole w Warszawie, założył Stowarzyszenie Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński i razem z kapelanem Rodzin Katyńskich ks. Zdzisławem Peszkowskim, przy pomocy polskich motocyklistów, zaczęli z Warszawy organizować pokojowe wyprawy na Wschód.

Na pierwszy start spod Grobu Nieznanego Żołnierza w Warszawie zgłosiło się w sierpniu 2001 r. ponad 40 motocyklistów. Jako pionierzy odwiedzili wówczas świeżo oddane w 2000 r., polskie cmentarze wojenne w Katyniu i Miednoje. Byli pierwszą grupą pielgrzymów na motocyklach, która przejechała kresowe terytoria dawnej Rzeczypospolitej. Kolejne Rajdy tym szlakiem, kierowane przez Wiktora Węgrzyna, prowadziły nieco innymi trasami, ale zawsze szlakiem polskiego oręża, naszych zwycięstw i klęsk. Polscy rycerze na stalowych rumakach zawsze spotykali się z Polakami na Wschodzie, z dyplomatami, oddawali hołd ofiarom zbrodni komunistycznych, zesłańcom powstań narodowych, pochylali głowy nad grobami najwybitniejszych przedstawicieli narodu polskiego, odwiedzając miejsca nierozerwalnie związane z historią naszej Ojczyny. Składali wieńce, stawiali pomniki – np. w 2015 r. aż pięć: trzy pomniki Jana Pawła II oraz św. Faustyny i św. Rafała Kalinowskiego: trzy w Tobolsku na Syberii oraz dwa na Litwie.

Co roku motocykliści znad Wisły pomagali też podnosić się z ruin świątyniom polskim na Wschodzie. Wszędzie zapalali ognie pamięci, nie tylko na grobach Polaków, ale i innych narodów z byłego terenu ZSRS. Zawsze i wszędzie byli entuzjastycznie przyjmowani, szczególnie przez żyjących na wschodnich rubieżach Polaków, którzy co roku na nich oczekują. Pielgrzymi na motocyklach przywożą im dary, książki, umacniają duchowo, krzepią ich serca. „Przywozicie nam kawałek Ojczyzny, patriotyzm, co daje nam potem siłę na cały rok” – mówili motocyklistom wzruszeni rodacy z dawnych Kresach polskich – jako reporterka byłam dwukrotnie na tych niezwykłych Rajdach-Pielgrzymkach: w 2004 i w 2015 r., co zaowocowało dwiema albumowo-reporterskimi książkami: „Zapalają ognie pamięci” (Warszawa 2005) oraz „Od Warszawy do Tobolska” (Warszawa 2015).

Bogaty program XX Zlotu Gwiaździstego

Większość motocyklistów przyjechała do Częstochowy na XX Zlot Gwiaździsty w sobotę, 15 kwietnia 2023 r. Najpierw oddali hołd Żołnierzom Niezłomnym przed pomnikiem kpt. Stanisława Sojczyńskiego „Warszyca” w Częstochowie. Inaugurację na Jasnej Górze rozpoczęli po południu odśpiewaniem „Roty”. Potem uczestniczyli w dwóch spotkaniach: z twórcą słynnej firmy Opitimus Romanem Kluską (opowiadał o swoich doświadczeniach w biznesie) i dr. Teresą Kaczorowską (wygłosiła prelekcję o Obławie Augustowskiej). Patriotyczne pieśni motocyklistów, z ich hymnem, śpiewała „wnuczka katyńska” Maria Lamers z Krakowa. Ideą Zlotów Motocyklowych na Jasnej Górze jest przesłanie ks. Peszkowskiego: „Kocham Polskę i ty ja kochaj”. Pierwszy dzień Zlotu motocykliści zakończyli szerokim udziałem w Apelu Jasnogórskim w kaplicy NMP.

W niedzielę, 16 kwietnia 2023 r., na jasnogórskich Błoniach odbyła się msza święta, celebrowana na Szczycie pod przewodnictwem biskupa seniora diecezji drohiczyńskiej Tadeusza Pikusa. Na rozpoczęciu tegorocznego sezonu motocyklowego biskup Pikus wyraził słowa uznania dla motocyklistów za ich troskę o historię i popularyzację prawdy historycznej, za postawę patriotyczną, za pielęgnowanie polskich tradycji, za wierność Ojczyźnie.

– Niechaj wasze drogi prowadzą zawsze do domu rodzinnego, ale też do domu ojczystego, do Polski, którą tak kochacie! – mówił biskup Pikus w swojej homilii, który po mszy św. dokonał poświęcenia pojazdów.

Tradycyjnie Zlot miał charakter patriotyczny i charytatywny: Motocykliści oddawali krew, mogli nabyć książki Teresy Kaczorowskiej (autorki tekstu), płyty Marii Lamers, a także koszulki i pamiątkowe znaczki rajdowe, z których dochód przeznaczony jest na pomoc Polakom z Kresów. Liczni motocykliści przywieźli też ze sobą zabawki dla dzieci, które trafią tam z darami. Ale nader wszystko radowali się swoją obecnością, wspólnymi spotkaniami, końcem pandemii i zimy.

– Nareszcie wsiądziemy na motocykle, ruszymy na rajdy, wycieczki i parady, poczujemy znowu ten wiatr we włosach – mówili, podkreślając, że jednoczy ich Chrystus, Matka Boża i miłość do Polski.

W Zlocie uczestniczyła m.in. Anna Paniszewa dyrektorka represjonowanej polskiej szkoły harcerskiej w Brześciu na Białorusi, więziona w 2021 r., która od dwóch lat jest w Polsce.

– Dziękuję Matce Bożej Częstochowskiej za wolność i proszę o Jej wstawiennictwo za naszego więzionego Andrzeja Poczobuta, który dzisiaj kończy 50 lat – mówiła Paniszewa.

Rajdy trwają

Mimo iż twórca Rajdów i Zlotów, komandor Wiktor Węgrzyn, zmarł 17 stycznia 2017 r. (w wieku 78 lat; spoczywa w świątyni Opatrzności Bożej w Warszawie) Rajdy Katyńskie trwają – w dniach 12-27 sierpnia 2023 r., trasą Warszawa-Olavinlinna, odbędzie się już XXIII Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński im. Komandora Wiktora Węgrzyna.

– Niestety, w tym roku ze względu na wojnę nie pojedziemy na cmentarze katyńskie w Rosji i Ukrainie. Wybieramy się, i to w kilku naszych rajdach, na północ i południe Europy. Ale i tam szukamy polskości. Niech Bóg ma Was w swojej opiece! Szerokości! – życzył kolegom na nowy sezon Bronisław Biel, prezes Stowarzyszenie Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński.

Fot. Mariusz Jaszczurowski, Marcin Szpądrowski

 

 

Stanisław Ostoja Kotkowski przy jednym ze swoich kolaży. Fot. Ze zbiorów Muzeum Historyczne w Przasnyszu

Malował muzykę promieniem lasera – TERESA KACZOROWSKA o Stanisławie Ostoi-Kotkowskim

Mija właśnie 100 lat jak narodził się niezwykle wszechstronny artysta, twórca sztuki laserowej, nazywany Mistrzem światła, Stanisław Ostoja-Kotkowski. W Polsce mało znany, a w świecie sławny, szczególnie w Australii, gdzie rzuciły go losy wojny. Jego przełomowe, wyprzedzające epokę osiągnięcia, wpisano na Listę Dziedzictwa Kulturowego UNESCO.

Ten wybitny malarz, rzeźbiarz, scenograf, fotografik, grafik nazywany „Mistrzem światła”, wykorzystywał w swojej niezwykłej twórczości najnowsze zdobycze techniki, wyprzedzając swoją epokę. Zamienił pędzel na promienie lasera, malował nimi muzykę i – jako pierwszy w świecie – użył efektów laserowych podczas przedstawienia teatralnego (1968) i operowego (1974), wykonując nimi scenografię. Organizował koncerty laserowe, w których zamieniał muzykę w obrazy. Wykonywał grafiki komputerowe inspirowane fraktalami i kolaże optyczne; stawiał pomniki, projektował witraże i mozaiki.

Stanisław Ostoja Kotkowski i jego kolaże, Stirling, lipiec 1982. Fot. Ze zbiorów Muzeum Historyczne w Przasnyszu

Stanisław Ostoja- Kotkowski (1922-1994) urodził się 28 grudnia 1922 r. w Golubiu, jako syn Stefana i Jadwigi Kotkowskich. Był spokrewniony z Witoldem Gombrowiczem – dziadek pisarza, Ignacy Gombrowicz i pradziadek artysty, Stanisław Kotkowski, byli rodzonymi braćmi. Rodzina Kotkowskich przeprowadzała się – najpierw z Golubia do Brodnicy (w 1925 r.  urodziła się tam Irena, jedyna siostra przyszłego artysty), a w 1937 r. do Przasnysza, gdzie Stefan Kotkowski objął stanowisko dyrektora banku w Komunalnej Kasie Oszczędności. Jego syn, nastolatek Staś, uczył się w latach 1937-1939 w przasnyskim gimnazjum, uzyskując w 1939 r. tzw. małą maturę.

– Od najmłodszych lat przejawiał zainteresowania artystyczne – mówi Krzysztof Gadomski, artysta plastyk z Przasnysza, współautor z żoną Agnieszką wydanej w 2006 r. publikacji „Stanisław Ostoja- Kotkowski. Mistrz światła”. – W Przasnyszu przebywał w tym czasie malarz Olgierda Vetesco, u którego w latach 1939-1945 Stanisław mógł pobierać pierwsze lekcje rysunku i malarstwa. Dało to mu podstawy warsztatowe i wiedzę z teorii sztuki.

W Przasnyszu młodzieniec działał też w Polskim Podziemiu, wspierając walkę z okupantem niemieckim. Jego ojciec, bankowiec, po udziale w kampanii wrześniowej trafił do niewoli, a potem na kilka lat do niemieckiego oflagu. Aby pomóc w utrzymaniu rodziny jego syn podjął pracę w miejscowym zakładzie mechanicznym, gdzie zdobył też prawo jazdy. Dzięki temu, a także dzięki dobrej znajomości języka niemieckiego, Stanisław został kierową niemieckiego lekarza powiatowego w Przasnyszu. Swoją pracę wykorzystywał w walce podziemnej, przewożąc łączników i broń służbowym „Adlerem”. Należał do AK, współpracował z miejscową organizacją, której przewodził Henryk Pszczółkowski. Pod koniec wojny został zabrany przez Niemców jako zakładnik, jednak podczas transportu zdołał uciec.

Trafił do amerykańskiej strefy okupacyjnej w Niemczech. Tam, w 1945 r. udało mu się zdać egzaminy do ASP w Dusseldorfie, gdzie w latach 1945-1949 studiował malarstwo. Zainspirowała go twórczość Kandinsky’ego oraz …opera. „Będę malował muzykę” – napisał z Dusseldorfu w jednym z listów do matki w Przasnyszu. W Niemczech też postanowił  wybrać za swoją nową ojczyznę Australię. Wyemigrował jesienią 1949 r.

Stanisław Ostoja Kotkowski, eksperymenty łączenia dźwięku ze światłem 2, Prahran, październik 1976. Fot. Ze zbiorów Muzeum Historyczne w Przasnyszu

W Australii kontynuował studia w Wiktoriańskiej Szkole Sztuk Pięknych w Melbourne, zarabiając na życie jako robotnik i malarz elewacji domów. Podczas licznych podróży po Australii zafascynowała go bogata kolorystyka i światło tego kontynentu. Zaczął poszukiwać odpowiednich farb, aby oddać  niezwykłość wyspy. Znalazł je w USA, były to polimery. W 1955 r., po osiedleniu się w Stirling koło Adelajdy, odbyła się w Royal Society of Arts, South Australia, pierwsza wystawa abstrakcyjnych obrazów Stanisława Ostoi-Kotkowskiego („Ostoja” to pierwszy człon z herbu rodu Kotkowskich, który wykorzystał do sygnowania swoich prac). Zaczął zdobywać coraz większe uznanie i wystawiać prace na kolejnych ekspozycjach, m.in. jego polimerowe dzieła wystawiono w 1965 r. w Pałacu Sztuki w Krakowie. Dwa lata później otrzymał stypendium Churchilla, dzięki czemu odwiedził Polskę, kilka krajów europejskich, a także Japonię i Stany Zjednoczone.

W latach osiemdziesiątych Ostoja zaczął tworzyć obrazy sprzężone z muzyką, przekładać dźwięk na dzieła plastyczne. Marzenie połączenia obrazu i dźwięku zrealizował w 1975 r., kiedy na uniwersytecie w Melbourne zainstalował  kompozycję z 24 płyt z emalii szklistej, wypalonej na stali. Wmontował w nią „theremin” – urządzenie, które wytwarzało muzykę przy kontakcie z ludzkim ciałem. Swoje eksperymentalne „theremity” połączone z dziełami sztuki, optycznymi kolażami prezentował na festiwalach, na budynkach, wystawiał w galeriach, budząc ogromne zainteresowanie.

Stanisław Ostoja Kotkowski, eksperymenty łączenia dźwięku ze światłem, Prahran, październik 1976. Fot. Ze zbiorów Muzeum Historyczne w Przasnyszu

Angażował  się również w projektowanie dekoracji scenicznych i teatralnych, stosując zaskakujące kinetyczne dekoracje świetlne, łącząc muzykę ze światłem, baletem, obrazem. W 1968 r. zastosował po raz pierwszy w świecie laser na scenie – zaprezentowana na Festiwalu Sztuki w Adelajdzie sztuka „The Veldt” Raya Bradbury’ego, z zastosowaniem wiązki laserowej, była pierwszym tego rodzaju pokazem na świecie. Później stał się twórcą opraw scenicznych wielu oper i widowisk – do 1974 r. wykonał ich, z wykorzystaniem lasera ponad 30. Uległ magii lasera. W 1982 r. Ostoja był np. autorem scenografii do „Wesela” Stanisława Wyspianskiego, które zostało wystawione w Teatrze Polskim w  Adelajdzie na 30-lecie tego teatru. W ciągu kilkunastu lat pracy scenografa tak udoskonalił swój warsztat, że zaczął  malować dekoracje sceniczne samym  światłem.

Stanisław Ostoja Kotkowski, kompozycj z emalii szklistych, 1975 r. Fot. Ze zbiorów Muzeum Historyczne w Przasnyszu

Cały czas parał się również innymi formami sztuki. Jest autorem licznych płaskorzeźb, rzeźb, fresków i konstrukcji świetlnych w gmachach użyteczności publicznej (w Melboume, Adelajdzie, Pert, Canberze), abstrakcyjnych kompozycji malarskich wykonanych w emalii szklistej, kolaży optycznych, grafik komputerowych, fotografii artystycznych, pokazów fotografiki kinetycznej, spektakli i koncertów laserowych. Poza urządzeniami wytwarzającymi muzykę w zetknięciu z ludzkim ciałem („thereminami”), jest też twórcą wież chromasonicznych, w tym śpiewającej wieży w Adelajdzie (1978), reagującej na ruch uliczny gamą kolorowych, pulsujących świateł,  czy kinetycznego fresku słonecznego Solaris (1986).

Ostoja był artystą wszechstronnym, niezwykle pracowitym, a jego talent i niespokojny duch zmuszały go do ciągłych poszukiwań, co czyniło go nowatorem i wizjonerem. Należał do wielu światowych towarzystw, w tym Royal Society of Art w Londynie, był laureatem mnóstwa międzynarodowych nagród. Został uhonorowany m.in. przez królową Elżbietę II najważniejszym australijskim odznaczeniem państwowym „Orderem Australii” (1992) i przez ministra kultury RP Medalem „Zasłużony dla Kultury Polskiej” (1990).

Z Polską nigdy nie zerwał kontaktów – odwiedził ją dwukrotnie, m.in. w 1991 r., kiedy zaprezentował swój koncert laserowy w Filharmonii Narodowej w Warszawie. Odwiedził też wtedy Przasnysz – matkę, kolegów szkolnych, był przyjęty przez władze. Działał aktywnie w środowisku australijskiej Polonii, propagował kulturę polską na tym odległym kontynencie. Jest autorem pomnika Tadeusza Kościuszki, który stanął w 1988 r. w Cooma, ok. 80 kilometrów od Góry Kościuszki – najwyższego szczytu Australii. Wykonał też pomniki Bohaterstwa Żołnierza Polskiego, Ofiar Katynia w Adelajdzie, a także mozaikę w kościele św. Maksymiliana Kolbe w Ottoway. Prace Ostoi-Kotkowskiego można dziś oglądać w australijskich oraz zagranicznych zbiorach państwowych i prywatnych. W lutym 2008 r. archiwum jego dzieł na University of Melboume – zawierające różnorodne formy sztuki artysty, m.in. zapisy wykładów, programy, fotografie, slajdy, pokazy laserowe, modele rzeźb, rzeźby – wpisano na australijską Listę Pamięć Świata UNESCO „Memory of the Word Register of Australia”.

Po śmierci, nocą z 2 na 3 kwietnia 1994 r., spoczął w Polsce – w grobie rodzinnym na Cmentarzu Wojskowym w Warszawie na Powązkach, razem ze swoją siostrą Ireną.

– Sprowadziłam prochy Stasia z Australii do Warszawy, przy wsparciu Ministerstwa Spraw Zagranicznych, bo w Australii rodziny nie założył – opowiada dbająca o pamięć wuja, mieszkająca w Warszawie jedyna córka Ireny, Liliana Adamczyk, która jest spadkobierczynią wielu jego obrazów. – Archiwum Ostoi, m.in., grafiki komputerowe, własnoręcznie wykonane albumy, artykuły o nim i książki są natomiast w Muzeum Narodowym w Warszawie, które przekazał w darze sam artysta.

Pamięć o Stanisławie Ostoi-Kotkowskim niesie też Przasnysz, gdzie do końca mieszkali i spoczywają jego rodzice. Miejscowe Muzeum Historyczne posiada cenny zbiór korespondencji i zdjęć, które przekazała matka artysty Jadwiga Kotkowska, są tez listy do jego przasnyskich kolegów, oryginalne karty pisane z całego świata oraz inne pamiątki. W Przasnyszu jedna z ulic oraz dom kultury noszą jego imię, organizowane są ogólnopolskie Festiwale „Fabryka Światła”, Przeglądy Sztuki Współczesnej im. Stanisława Ostoi- Kotkowskiego. Od 2006 r. przyznawany jest też Medal Stanisława Ostoi- Kotkowskiego w trzech kategoriach: twórca uznany, debiut, medal honorowy. Przasnysz upamiętnia też 100. urodziny Stanisława Ostoi -Kotkowskiego – w formie wystaw, warsztatów, spektakli laserowych, konkursów, testów, prelekcji  – w miejscowych placówkach kultury. Np. w sierpniu br. Miejska Biblioteka Publiczna zorganizowała spotkanie z australijskim muzykiem dr. Robinem Foxem, który inspiruje się twórczością Stanisława Ostoi–Kotkowskiego tworząc spektakle, koncerty oraz widowiska łączące laser z dźwiękiem i przenosząc widzów w sferę, w której światło oraz muzyka działają jako jedno.

Jeden z koncertów laserowych Ostoi. Fot. Ze zbiorów Muzeum Historyczne w Przasnyszu
Panel ekspercki z udziałem profesorów Wiesława Wysockiego, Grzegorza Górskiego i Marii Szonert-Biniendy.

TERESA KACZOROWSKA: Festiwal Mazurka Dąbrowskiego

Podczas Festiwalu Mazurka Dąbrowskiego (28-30 września 2022 r.), ponad 30 działaczy Polonii, przybyłych z kilku państw obydwu półkul świata, przybliżono Patronów 2022 Roku w Polsce i poruszono wiele istotnych spraw dotyczących emigracji polskiej. Festiwal zorganizowało Światowe Stowarzyszenie „Republika Polonia” z USA, a dofinansowała go Kancelaria Prezesa Rady Ministrów Mateusza Morawieckiego. Festiwal prowadziła prezes tej organizacji, mecenas Maria Szonert-Binienda ze Stanów Zjednoczonych.

Muzeum Hymnu Narodowego w Będominie

Pierwszego dnia rodacy z zagranicy odwiedzili na Kaszubach dwa muzea związane z Józefem Wybickim: Muzeum Hymnu Narodowego w Będominie (w jego gmachu urodził się, 29 września 1747 r., Józef Wybicki) oraz Muzeum Historyczne Generała Wybickiego w Sikorzynie (dawny dwór Wybickich, gdzie autor Hymnu Polski się wychowywał). Te dwa ciekawe muzea łączy szlak turystyczny, wśród pięknych kaszubskich jezior i lasów.

Drugiego dnia w centrum hotelowo-konferencyjnym w Turznie pod Toruniem odbyła się konferencja poświęcona Patronom Roku 2022 – Marii Konopnickiej (odczyt „Maria Konopnicka – postać, twórczość oraz jej znaczenie dla Polaków spoza kraju” wygłosiła autorka tego tekstu, dr Teresa Kaczorowska, szefowa Klubu Publicystyki Kulturalnej SDP), Józefowi Mackiewiczowi (prelekcje mieli Romuald Mieczkowski i Maria Szonert-Binienda) oraz Józefowi Wybickiemu (o historii Hymnu Narodowego opowiedział Lech Makowiecki). W drugiej połowie dnia zaplanowano dwa interesujące panele: ekspercki pod hasłem „Co to znaczy być państwowcem?” z udziałem profesorów Wiesława Wysockiego i Grzegorza Górskiego oraz panel polonijny z reprezentantami polskiego rządu i działaczy polonijnych. Na zakończenie dnia prof. Ryszard Grucza przybliżył historię pałacu w Turznie (bywali w nim m.in. Fryderyk Chopin, Zawisza Czarny), a Lech Makowiecki zaprezentował swój program artystyczny.

Podkreślano, że Polonia – często  bardziej patriotyczna niż Polacy w kraju – jest dla kraju olbrzymim kapitałem i może być animatorem wizerunku Polski za granicą. Ocenia się, że jedna trzecia narodu polskiego żyje na obczyźnie, choć dokładna liczba nie jest obecnie znana. – Zamierzamy wkrótce zrobić dokładne badania o liczebności naszych rodaków w świecie, już powołaliśmy  zespół koordynacyjny – obiecał dyrektor Departamentu Współpracy z Polonią i Polakami za Granicą Jan Badowski, który odpowiadał na liczne zapytania emigrantów.

Park Pamięci Narodowej „Zachowali się jak trzeba” w Toruniu

Ostatniego, trzeciego dnia, wybrano się do Torunia. Zwiedzono tam otwarty w 2020 r. Park Pamięci Narodowej „Zachowali się jak trzeba”, który oddaje hołd blisko 35 tysiącom Polakom ratującym Żydów. Jest to rozwinięcie powstałej w 2016 r. Kaplicy Pamięci Męczenników Polskich znajdującej się naprzeciwko, w Sanktuarium NMP Gwiazdy Nowej Ewangelizacji  i św. Jana Pawła II, gdzie później odbyła się msza św. pod przewodnictwem o. dr. Tadeusza Rydzyka w intencji Polonii, a szczególnie Światowego Stowarzyszenia „Republika Polonia”. Na zakończenie Festiwalu, w Akademii Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu (niepublicznej szkoły wyższej założonej w Toruniu przez o. Tadeusza Rydzyka w 2001 r. należącej do Fundacji Lux Veritatis) zaplanowano wystąpienia przedstawicieli polskich władz oraz instytucji, szeroką dyskusję oraz panel polonijny z udziałem Waldemara Gołębiewskiego z USA.

Działacze polonijni z Nowego Jorku Halina i Zbigniew Koralewscy, z Teresą Kaczorowską

Emigranci podkreślali, że dopiero od 2015 r. Polonia na świecie traktowana jest przez kraj ojczysty poważnie jako część narodu i bardziej wspierane są jej inicjatywy w dziedzinie kultury, edukacji, czy gospodarki. Z kolei minister Jan Dziedziczak, pełnomocnik Rządu do Spraw Polonii i Polaków za Granicą, prosił  rodaków w świecie o pomoc w ich krajach w obronie dobrego imienia Polski, nawoływał do jedności, zachowania języka ojczystego i kultury. – Polska i Polonia powinny być partnerami dla spraw Rzeczypospolitej – mówił.

„Amor” Balbiny Switycz-Widackiej w parku Zamkowym w Olsztynie. Fot. Teresa Kaczorowska

Amor w olsztyńskim parku Zamkowym to ja. Rozmowa z wnukiem olsztyńskiej rzeźbiarki Balbiny Świtycz-Widackiej

Babcia, absolwentka krakowskiej ASP, wychowanka prof. Laszczki, nie ceniła zdeformowanej, hołdowniczej sztuki socrealistycznej. Wolała klasykę – mówi dr Kamil Solarski, wnuk Balbiny Świtycz-Widackiej (1901-1972), artystki rzeźbiarki pochodzącej z Kresów, która przez ostatnie 20 lat swego życia mieszkała i tworzyła w Olsztynie, w rozmowie z Teresą Kaczorowską.

Teresa Kaczorowska: Podczas wakacji turyści odwiedzają często Warmię i Mazury, w tym stolicę regionu Olsztyn, gdzie w parku Zamkowym zachwycają się licznymi pomnikami Balbiny Świtycz-Widackiej, jak „Wiosna”, „Amor”, czy fontanna „Ryba z dzieckiem”. W tym roku, dokładnie 28 lipca 2022 r., mija 50 lat od śmierci ich autorki. Czy Olsztyn przypomni w jakiś sposób artystkę, która przez zawieruchę wojenną musiała opuścić rodzinne Polesie, ale pokochała miasto nad Łyną?

Kamil Solarski. Fot. Teresa Kaczorowska

Kami Solarski: Niestety, dbająca o jej pamięć i twórczość córka, czyli moja mama Jowita Solarska z domu Widacka, którą się opiekuję, liczy już 88 lal i jest bardzo chora. Ciekawą inicjatywę przypomnienia artystki podjęła niedawno „Gazeta Olsztyńska”, z czego bardzo się cieszę.

Jak wspomina Pan swoją babcię Balbinę Świtycz-Widacką?

Pamiętam, że byłem jej ukochanym wnuczkiem, wręcz oczkiem w głowie. Może zacznijmy od jedzenia – zawsze przygotowywała mi to co lubię, szczególnie kotlety schabowe, nauczyła mnie też jadać dorsze. Gotowała mi, mimo iż nie lubiła tego zajęcia, wolała jadać w restauracjach, w kawiarniach, szczególnie w Staromiejskiej. Byłem przez nią rozpieszczany, spełniała moje wszystkie zachcianki, w tym zamiłowanie do podróży pociągiem. Urządzaliśmy wyprawy koleją śladami jej pomników, np. do Rucianego Nidy, gdzie jest pomnik Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, do Ełku gdzie stoi pomnik Michała Kajki, do Bisztynka, aby obejrzeć pomnik Henryka Sienkiewicza, czy do Warszawy, aby zobaczyć  jej słynną rzeźbę „Poleszuczka z dzieckiem”, którą podarowała marszałkowi Józefowi Piłsudskiemu na dzień jego ostatnich imienin. Najdłuższą podróż z babcią Bają odbyłem do Krakowa, gdzie odwiedziliśmy kuzyna Jana Widackiego, znanego adwokata. Jeździłem z babcią także do innych krewnych, w tym do Sochaczewa, do jej młodszej córki Kariny, siostry mojej mamy. W rodzinie nazywaliśmy ją Bają, inni mówili do niej Bajka, gdyż nie lubiła swego imienia Balbina. Mówiła, że nie jest telewizyjną gęsią…

Ale podobno miał Pan w domu dwie babcie…

Balbina Świtycz-Widacka. Fot. ze zbiorów rodziny Solarskich

Moi rodzice byli zajęci pracą naukową na uczelni w Kortowie, więc całe szczęście, że w domu były babcie – poza Bają także Janina Solarska, matka mego ojca prof. Henryka Solarskiego. Obie się bardzo lubiły, ale wychowywała mnie głównie Baja. Była na luzie, niezwykle tolerancyjna i wyrozumiała, nawet kiedy nie chciałem się uczyć. Pilnowała mnie jednak, abym uczęszczał na religię. To dzięki niej przyjąłem pierwszą komunię i sakrament bierzmowania.

Jak ocenia Pan rzeźby babci?

Są dla mnie niezwykle cenne. Babcia, absolwentka krakowskiej ASP, wychowanka prof. Laszczki, nie ceniła zdeformowanej, hołdowniczej sztuki socrealistycznej. Wolała klasykę, więc z zamówieniami w czasach PRL-u miała trudności. W wolnych chwilach rzeźbiła drobne artystyczne miniaturki, nawiązujące do folkloru warmińsko-mazurskiego i poleskiego. Mamy ich blisko 300. Ale kiedy otrzymywała zamówienie na jakieś dzieło, to w rodzinie panowała pełna mobilizacja. Wszyscy przeżywaliśmy swoistą akcję. Babcia miała pracownię w Kortowie pod rektoratem i tam jej pomagaliśmy: przywoziliśmy odpowiednią glinę z cegielni, wyrabialiśmy ją ręcznie, mieszaliśmy, ugniataliśmy, oblepialiśmy nią konstrukcję. Baja dopracowywała potem artystyczne szczegóły, następnie powstawał odlew gipsowy, do którego wlewało się cement, biały gips, czy brąz. Pamiętam, że przy odlewach pomagał jej też Wilhelm Bobrzyk, nauczyciel plastyki. W ten sposób stworzyła ok. 50 głów i popiersi znanych postaci w cyklach, m.in. „Zasłużeni dla Warmii i Mazur”, czy „Artyści, naukowcy, politycy”.  Poza tym wykonała 14 rzeźb pomnikowych, w tym  9 z nich jest w Olsztynie, m.in. trzy fontanny: „Ryba z dzieckiem”, „Rybactwo i Rybołóstwo” oraz „Kormoran”. Razem Baja jest autorką blisko 1000 dzieł.

Pozował Pan do niektórych?

Tak, byłem modelem do kilku rzeźb, na przykład „Amor” w olsztyńskim parku Zamkowym nad Łyną to ja, podobnie jak dziecko na fontannie „Ryba z dzieckiem”. Kiedy pozowałem robiło się nerwowo, bo musiałem tkwić nieruchomo. Całe szczęście, że babcia pracowała fragmentami i robiła mi jako dziecku przerwy, podczas których mogłem trochę pobiegać.

Gdzie można zobaczyć rzeźby Balbiny Świtycz-Widackiej?

W różnych miejscach w Polsce i poza granicami – w przestrzeni publicznej, w muzeach, w kolekcjach prywatnych. Ponad 40 rzeźb można oglądać w Kortowie, w autorskiej galerii mieszczącej się na kilku poziomach Auli prof.  Mieczysława Kotera, czyli w budynku dawnego Kina. W Kortowie, gdzie mieszkaliśmy, stoi też jej kilka rzeźb, m.in. „Kormoran”, „Rolnictwo i Rybołóstwo”. Na frontonie rektoratu UWM, czyli w gmachu gdzie znajdowała się jej pracownia, umieszczono w 1992 r. tablicę pamiątkową z wizerunkiem artystki i napisem „Balbina Świtycz-Widacka (1901–1972). Rzeźbą swoją ukochała Warmię i Mazury”. Jest ona też patronką jednej z ulic na olsztyńskim osiedlu Pieczewo. Olsztyn sporo babci zawdzięcza – była współzałożycielką Towarzystwa Miłośników Olsztyna, angażowała się w działalność Związku Artystów Plastyków, Stowarzyszenia „Pojezierze”, prowadziła społecznie zajęcia rysunku i malarstwa.

Balbina Świtycz-Widacka to także poetka. Mimo iż napisała ponad 1000 wierszy, aforyzmów, fraszek i erotyków, tylko niewielką część wydrukowano w prasie i antologiach. Jej twórczość nie doczekała się też nawet jednego zbiorku… Czy jej utwory literackie się zachowały?

Tak, są w moim posiadaniu, podobnie jak własnością rodziny jest większość jej rzeźb. Baja pisała poezję głównie nocą, kiedy przychodziła do niej natchnienie.

Zmarła stosunkowo  młodo, w wieku 71 lat, 28 lipca 1974 roku. W jakim był Pan wtedy wieku?

Miałem szesnaście lat. Jej śmierć była dla nas zaskoczeniem, nie mówiąc o wielkim bólu. Pamiętam, że panowały wtedy straszne upały i babcia skarżyła się, że „serce jej kamieniem leży”. Lekarz stwierdził jednak, że to nic groźnego, ale skierował ją do szpitala, aby zrobić badania. I już na drugi dzień, o dziesiątej wieczorem, zmarła w olsztyńskim szpitalu. Cierpiała na rozedmę płuc, bo całe życie dużo paliła, ale miała też kłopoty z układem krążenia. Pogrzeb był sporym wydarzeniem, przybyło dużo ludzi, po nabożeństwie w olsztyńskiej katedrze spoczęła w Brodnicy, obok swego męża Iwona Widackiego, krewnego Rodziewiczówny, właściciela majątku koło Kobrynia na Polesiu. Oboje, z córkami Jowitą i Kariną, przetrwali tam okupację, najpierw sowiecką, potem niemiecką, i znowu sowiecką. Po zakończeniu wojny tułali się po Polsce i mój dziadek, mąż Bai, zmarł  9 sierpnia 1949 r. w Brodnicy. W 1972 r. znowu więc się połączyli… Na pewno odwiedzę ich grób 28 lipca, w 50. rocznicę śmierci Bai.

Co Pan odziedziczył po babci Balbinie Świtycz-Widackiej?

Luz, swobodny tryb życia, dużo też palę.

„Wiosna” Fot. Teresa Kaczorowska
„Rybactwo i Rybołóstwo”. Fot. Teresa Kaczorowska
„Ryba z dzieckiem”. Fot. Teresa Kaczorowska
Olsztyn-Kortowo, część dzieł w Galerii Rzeźby Balbiny Świtycz-Widackiej. Fot. Teresa Kaczorowska
Joanna Modrzejewska, prawnuczka Marii Konopnickiej

Poetka była dla mojej mamy prawdziwą babcią Marysią. Rozmowa z prawnuczką Marii Konopnickiej

Przez ostatnie 20 lat życia Maria Dulębianka towarzyszyła mojej prababci w podróżach po Europie. Obydwie kochały literaturę, łączyła je także pasja społecznikowska, były bojowniczkami o wyzwolenie Polski, czy równouprawnienie kobiet. W rodzinie nigdy i nikomu do głowy nie przyszło, że one są partnerkami homoseksualnymi. To są wierutne kłamstwa – mówi Joanna Modrzejewska, prawnuczka Marii Konopnickiej, w rozmowie z Teresą Kaczorowską.

Teresa Kaczorowska: Mimo iż Maria Konopnicka miała sześcioro dzieci, to jedynych wnuków doczekała tylko po najmłodszym synu Janie. Wnuki pochodziły jednak od dwóch żon Jana – czworo po Jadwidze Brzozowskiej: Anna (1894-1948), Janusz Stanisław (1895-1962), Zofia (1898-1971) i Maria (1902-1976) oraz dwie wnuczki po Jadwidze z Rajkowskich: Aniela (1912—1940) i Krystyna (1913-1988). Pani jest po pierwszej żonie Jana Konopnickiego, a dokładnie jedynaczką jego córki Zofii Konopnickiej. Czy  uważa Pani, że Konopnicka zasługuje dziś na pamięć? Rok 2022 Sejm ogłosił Rokiem Marii Konopnickiej, słusznie?

Joanna Modrzejewska: Z pewnością jako pisarka zasługuje, aby o niej pamiętać, wznawiać jej wydania, sięgać po jej utwory. I nie mówię tego jako prawnuczka, ale Polka. Twórczość Marii Konopnickiej jest wciąż aktualna, niesie treści patriotyczne, wolnościowe, ponadto niezwykłe wartości estetyczne i artystyczne. Jej liryka dla dzieci jest też wciąż nie do zastąpienia. Czekaliśmy na ogłoszenie jej Roku wiele  lat.

Czyli Konopnicka jest nadal potrzebna?

Z pewnością tak. Aby uczyć miłości do kraju i własnego narodu, co jest dziś konieczne. Moja prababcia była gorącą patriotką, pełniła służebną rolę wobec rodaków i poprzez swoją twórczość oraz działalność przyczyniła się w dużej mierze do odzyskania przez Polskę niepodległości.

Często się dziś mówi i pisze o homoseksualizmie Marii Konopnickiej. Proszę się do tego odnieść…

To absolutna bzdura. W rodzinie nigdy i nikomu do głowy nie przyszło, że one są partnerkami homoseksualnymi. Owszem, przez ostatnie 20 lat życia Maria Dulębianka towarzyszyła mojej prababci w podróżach po Europie, ale była ona zaprzyjaźniona z naszą rodziną. Malarka, podobnie jak moja prababka, pragnęła poznawać europejską kulturę i sztukę, muzea, biblioteki i galerie. Obydwie kochały też literaturę i miały podobne poglądy w wielu innych sprawach. Łączyła je także pasja społecznikowska, były bojowniczkami o wyzwolenie Polski z niewoli, czy równouprawnienie kobiet. Ponadto Dulębianka była pomocna Marii w trudach podróży, opiekowała się poetką w ostatnich latach życia kiedy ona była chora. Nigdy nie słyszałam, że to były partnerki. To są wierutne kłamstwa, porządni badacze nie podają tego, bo nie ma na to żadnych dowodów.

Ale nikogo w rodzinie nie dziwiło, że razem podróżują, zamieszkują?

Nie. W tamtych czasach kobiecie nie wypadało samej podróżować po świecie, we dwie było im raźniej i bezpieczniej. Zwłaszcza, że doskonale się rozumiały. A podróżowały w trudnych warunkach, na twardych siedzeniach w pociągach, bo mojej prababci nie było stać na bilet koleją luksusowej pierwszej klasy, tylko trzeciej. Pisywała w listach do swoich dzieci, że wsiadła do wagonu bez przedziałów wprost z peronu, że jedzie razem z przekupkami handlującymi serami, jajami, czy żywym drobiem, że panuje potworny tłok i okropny zaduch. Te podróże były do tego stopnia dla niej męczące, że nie życzyła ich „nawet Moskalom!

Pomija się też często niektóre wątki z biografii Marii Konopnickiej, jak choćby ten związany z ziemią ciechanowską.  Może nie był ważny jej w życiu?

Sądzę, że jednak bardzo istotny. W Ciechanowie osiedlił się bowiem najmłodszy jej syn Jan Konopnicki, mój dziadek – z żoną i jedynymi wnukami poetki. Potem w podciechanowskim Przedwojewie nabył, przy pomocy matki, posiadłość z dworem. Cała rodzina tam przyjeżdżała, także moja prababcia poetka. W Przedwojewie powstało siedlisko, miejsce spotkań rodzinnych podczas świąt, czy uroczystości familijnych. Takie gniazdo rodzinne istniało u Jana najpierw w Arkadii, a potem w Przedwojewie. Jarosław Konopnicki, mąż poetki i mój pradziadek, też dożywał swoich lat u Jana. Zmarł w 1905 roku w Ciechanowie, jego ciało przewieziono w trumnie koleją do Warszawy, gdzie spoczął na Powązkach.

Jaka poetka była prywatnie? Czy Pani mama, córka Jana Konopnickiego i Jadwigi z Brzozowskich, opowiadała o swojej babci?

Babcię Marysię wspominała zawsze ciepło i serdecznie, jako prawdziwą babcię. Moja mama urodziła się w 1898 roku w Kapitule nad Bzurą, gdzie jej ojciec a mój dziadek, Jan Konopnicki dzierżawił młyn. Od piątego roku życia wychowywała się jednak i mieszkała w Ciechanowie, potem w podciechanowskim Przedwojewie. Miała tam okazję bliżej babcię poznać. Konopnicka odwiedzając Jana zabierała wnuki, w tym moją mamę na spacery – nad rzekę, do lasu. Jako kilkuletnia dziewczynka mama zapamiętała dłonie babci – drobne i delikatne. Ale jak prowadziła ją za rączkę, to mama czuła siłę tych dłoni i niczego się nie bała, babcia dawała jej poczucie bezpieczeństwa. Mama zachwycona też była włosami babci Marysi, które się falowały i miały wyjątkowy rudozłoty kolor. Nawet zazdrościła, że sama ma włosy jak druty, a babcia piękne loki. Zapamiętała też, że recytowała jej wiersze. Jednego mama nauczyła i mnie – poetka ułożyła go podczas ich spaceru. Nie został on nigdzie opublikowany, zachował się tylko w naszej rodzinie i do dziś go pamiętam. Brzmi tak: „Mówi niania, że w dąbrowie/ chodzą za dnia aniołowie/ i gdzie stąpną nóżką bosą/ tam zakwita kwiat pod rosą./ Bo gdy tak się w słońcu bawi/ ślad anielski drży na trawie”.

Mama Pani, Zofia z Konopnickich, wpajała więc swojej jedynaczce miłość do utworów Konopnickiej…

Oczywiście. Kiedy byłam mała czytała mi wiersze prababci, później już sama sięgałam po jej twórczość. Jestem na niej wychowana, tak jak całe pokolenia Polaków. Niektóre utwory do dziś wręcz uwielbiam, jak na przykład „Stefek Burczymucha”, „Pimpuś sadełko”, „Na jagody”, czy o „O Janku wędrowniczku”. Jej poezja jest czysta, prosta, śpiewna, wiele utworów Konopnickiej można śpiewać. Poza utworami dla dzieci lubię utwór „Imagina”, która do dziś robi na mnie wielkie wrażenie, a także piękne liryki z Włoch.

A była Pani w Ciechanowie i Przedwojewie?

JM: – Nie byłam, znam je tylko z opowiadań swojej mamy. Chciałam kiedyś pojechać do Przedwojewa, ale odradzono mi, bo podobno dwór znajduje się w stanie opłakanym. Ale może teraz został wyremontowany?

Niestety, jest jeszcze w gorszym stanie. W Ciechanowie też coraz mniej materialnych śladów po Marii Konopnickiej. Nie ma już Domu Ludowego, na otwarcie którego poetka napisała w 1907 r. wiersz „Na otwarcie Domu Ludowego w Ciechanowie”. Nie istnieje młyn, który Jan Konopnicki dzierżawił w latach 1903-1914, ani dom przy młynie, gdzie mieszkał. Ostatnim obiektem dawnych zabudowań młyńskich, które Jan dzierżawił, jest niewielki budyneczek wciśnięty w Farską Górę byłego biura młyna, ale też przeznaczony jest do rozbiórki. A bywała Pani w ocalałym dworku poetki w Żarnowcu za życia córek Marii Konopnickiej?

Często, od dziecka. Znałam Zofię, ulubioną córkę poetki, po drugim mężu Mickiewiczową, którą poetka traktowała nie jak córkę, a przyjaciółkę. Zofia dożyła długich lat w Żarnowcu. Spędzaliśmy tam liczne wakacje całą gromadką dzieci, m.in. z prawnukiem poetki Jankiem Bieleckim, który związany był blisko z Ciechanowem. Nazywaliśmy Zofię „babcią Mickiewiczową”. Mimo iż dwa razy wychodziła za mąż, za Królikowskiego i Mickiewicza, nie doczekała swoich dzieci ani wnuków, więc chętnie przyjmowała wnuki swego brata Jana. Babcia Zofia Mickiewiczowa była jednak dość ostra dla naszej urwisowskiej piątki. Całe szczęście, że miała pomoc domową, nieocenioną panią Władzię, która przygotowywała nam posiłki, codziennie gotowała, mając na głowie cały dom i ogród, a nawet krowę.

W rodzinie mówiło się o mężczyznach Marii?

Wspominano głównie o jednym – o Maksymilianie Gumplowiczu, który oszalał z miłości do niej i jeździł za Marią po całej  Europie. Kiedy odrzuciła jego zaloty i ofertę matrymonialną strzelił do siebie z pistoletu, pod jej drzwiami w Wiedniu w 1897 r. i wkrótce zmarł w Grazu. To była tragedia, bo stała przed nim otworem kariera naukowa, a zakochał się w „starej babie”, jak mówiono. Rozmawiano też czasem o mężu Jarosławie Konopnickim, że Maria była z nim najpierw bardzo szczęśliwa. Potem jednak zaczął męczyć ją styl życia męża, ciągłe polowania, intensywne życie szlacheckie, ponadto ciągłe prawowanie się w sądach. Jarosław nie umiał zupełnie zadbać o swój majątek, o własną rodzinę, ani o wykształcenie swoich dzieci.

Zgadza się Pani z określeniem, że Maria Konopnicka to poetka anachroniczna, jak wielu dziś ją określa?

Jestem zdziwiona tym określeniem. Ubolewam również, że jej utwory wycofywane są z lektur szkolnych, nawet „Baśń o krasnoludkach i o sierotce Marysi”. Naturalnie poezja mojej prababci różni się od współczesnej, ale tej z kolei ja nie rozumiem.


Joanna Modrzejewska, rocznik 1935, prawnuczka Marii Konopnickiej, mieszkanka Łodzi.

 

 

Tutaj rezydował sam generał Sierow – dr TERESA KACZOROWSKA o Strzeleckiej 8

Na pozór zwyczajna, z mieszkaniami na czterech piętrach, narożna kamienica. Jedna z tych już odnowionych na warszawskiej Pradze. Niewielu mieszkańców stolicy wie jednak jakie kryje tajemnice.

 

– Wychowywałem się tutaj, chodziłem do szkoły, ale nic nie wiem o jej mrocznej przeszłości – mówi, patrząc na policyjne patrole zdziwiony taksówkarz, zatrzymując się w pobliżu, bo 28 lutego 2020 r. na Strzelecką wjazdu nie ma. Trwa otwarcie Izby Pamięci IPN „Strzelecka 8”.

 

***

 

Kamienica przy Strzeleckiej 8 – zbudowana w drugiej połowie lat trzydziestych na zlecenie właściciela ziemskiego hr. Zygmunta Jórskiego – w 1939 r. nie została jeszcze całkowicie ukończona ani zasiedlona. Po wybuchu II wojny światowej wprowadzili się do niej dzicy lokatorzy. W 1944 r., po wkroczeniu na Pragę oddziałów Armii Czerwonej, Sowieci pozbyli się lokatorów i przekształcili ją w główną kwaterę NKWD w Polsce – rezydował w niej sam generał Iwan Sierow (1905-1990), zbrodniarz stalinowski, współodpowiedzialny m.in. za mord polskich oficerów w zbrodni katyńskiej. „Sowiezytator” Polski, w Warszawie był głównym doradcą NKWD przy Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego (MBP). W kolejnych latach w kamienicy mieścił się areszt Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (WUBP). W latach 1944-48 zwożono tutaj z całego regionu „wrogów ludu”, głównie żołnierzy polskiego ruchu niepodległościowego. Piwnice zamieniono na więzienne cele, a mieszkania – na pokoje brutalnych przesłuchań i tortur. Przez katownię przy Strzeleckiej przeszły setki patriotów, m.in. przywódcy Polskiego Państwa Podziemnego: Kazimierz Pużak (przewodniczący podziemnego parlamentu Rady Jedności Narodowej) i Jan Stanisław Jankowski (delegat Rządu RP na Kraj, wicepremier) – w marcu 1945 r. NKWD, z rozkazu gen. Sierowa, zwabiło i uprowadziło ich zdradziecko do Moskwy i skazało w Procesie Szesnastu.

 

 

Z meldunków polskiej siatki wywiadowczej, latem 1945 r.:

 

„[…] dom przy Strzeleckiej 8 jest na zewnątrz ogrodzony drutem kolczastym, na którym widnieją napisy: przechodzić na drugą stronę. Wieczorem budynek oświetlają cztery silne reflektory oraz strzegą wzmocnione straże zewnętrzne. Mieszkańcy sąsiednich domów opowiadają, że z budynku władz bezpieczeństwa dochodzą stałe jęki, a nawet odgłosy salw […] w piwnicach budynku umierają ludzie na skutek bicia, podczas badania przez funkcjonariuszy służby bezpieczeństwa”.

 

„W NKWD w Lublinie – ulica Chopina, w Warszawie – ulica Strzelecka i we Włochach stwierdzono stosowanie „śruby skroniowej” (ściskanie głowy), powolne zrywanie paznokci, „kajdanki amerykańskie” powodujące silny napływ krwi do dłoni, w następstwie czego pęka skóra i krew wytryska spod paznokci. Zemdlonych cuci się zastrzykami z morfiny”.

 

 

„Porucznik Borowski uwolniony z obozu w Rembertowie podaje sposób badań na Pradze. Badany stoi nago w piwnicy po kolana w wodzie. Przystawia się mu w odległości 3 centymetrów od oka pręt żelazny ostro zakończony by się nie schylał i bije prętami metalowymi owiniętymi drutem po karku., plecach i nogach, aż do utraty nieprzytomności”.

 

 

Więźniów ze Strzeleckiej, którzy przeżyli bestialskie przesłuchania, wywożono do byłej fabryki „Pocisk” przy ul. Marsa 110, zamienionej na obóz specjalny NKWD nr 10. Także w głąb Rosji do łagrów albo rozstrzeliwano ich w  więzieniu przy ul. 11 Listopada („Toledo”). Kiedy już rozprawiono się z „bandytami”, w 1948 roku w kamienicy zamieszkali „zasłużeni” funkcjonariusze UB i MO wraz z rodzinami (hr. Zygmunt Jórrski, jako „kapitalista i spekulant” został pozbawiony prawa własności do kamienicy na rzecz MBP). Funkcjonariuszom przydzielono też byłe więzienne cele na piwnice – łącznie 41 pomieszczeń. Jeszcze kilka lat temu przechowywano w nich zapasy na zimę, czy ziemniaki. W 2015 r., dzięki aktywności obywateli Pragi oraz IPN, piwnice tej kamienicy zostały wpisane do rejestru zabytków.

 

***

 

Najpierw oddanie hołdu przy pamiątkowej tablicy na zewnętrznej fasadzie kamienicy. Wieńce, hymn narodowy, krótka historia obiektu. Potem uroczystość na parterze kamienicy, otwarcie Izby Pamięci IPN i wystawy „Czerwona mapa Warszawy” (z miejscami komunistycznych represji w stolicy). Duże wrażenie robi wiszące pod sufitem 115 czerwonych tabliczek z adresami podobnych obiektów w kraju – to zaledwie jedna piąta, bo siedzib NKWD/PUB w całym kraju jest ponad 550. Wystąpienia i czytanie listów reprezentantów najwyższych władz Polski, Warszawy Pragi, partii, stowarzyszeń, kombatantów. Powtarzają się słowa, że jest to miejsce naznaczone męką, głodem, krwią, bezmiernego cierpienia i walką o godność. Miejsce tragedii, ale i niezwykłej odwagi oraz męstwa przeciwko sowieckiej machinie terroru.

 

– Oddajemy dziś to miejsce państwu polskiemu, abyśmy mogli poznać i opowiadać, w kraju i zagranicą, jak wyglądało nowe zniewolenie Polski po „wyzwoleniu”, jak jedna okupacja, niemiecka, została zastąpiona drugą, sowiecką –  mówi prezes Instytutu Pamięci Narodowej dr Jarosław Szarek. – Tu oprawcy katowali polskich patriotów, a potem w tej kamienicy mieszkali. To miejsce opowiada o ich zbrodniczej komunistycznej ideologii. Ale po kilkudziesięciu latach prawda zwyciężyła. Dziś możemy dowiedzieć się jaką ofiarę nasi przodkowie płacili za polskość. Winniśmy im pamięć!

 

Wśród kilkorga kombatantów obecna była jedyna więźniarka Strzeleckiej 8 – sierżant Krystyna Miszczak-Opałło, urodzona 26 sierpnia 1921 r. Łączniczka AK ps. „Elżbieta”,  uczestniczka Powstania Warszawskiego. Na wózku, 99-letnia kobieta mówiła reporterce ledwie słyszalnym głosem:

 

– Od września 1945 r. należałam do WiN-u. Zostałam aresztowana 21 stycznia 1946 r., tuż po zdanych egzaminach na architekturę. Przywieziono mnie tutaj, na Strzelecką do wojewódzkiego UB, z całą grupą. Tutaj byłam przesłuchiwana, więziona w piwnicy, spałam na nagiej glinianej posadzce. Skazano mnie na rok więzienia, odsiedziałam ten wyrok w areszcie przy 11 Listopada. Zwolniono mnie dopiero w 1947 r. Ale UB nachodziło mnie bardzo długo, namawiało do współpracy, raz aresztowali mnie nawet w wigilię.

 

Największe wrażenie robi ostatnia część uroczystości: zwiedzanie piwnic w tej niezwykłej kamienicy. Są one doskonale zachowane: z oryginalnymi drzwiami, celami (wraz z numerami), korytarzami, murowanymi ścianami z czerwonej cegły. Jedynie dawne gliniane posadzki zostały utwardzone betonem. Najbardziej wzruszają inskrypcje – wyryte na ceglanych ścianach, a także na drewnianych drzwiach cel. Najczęściej są to imiona, nazwiska, daty, krzyże, kalendarze. I modlitwy, jak: „Matko módl się za nami”, „Jezu wróć”, „Śmierć naszym wybawieniem”. W piwnicach przy ulicy Strzeleckiej 8 zachowały się setki takich śladów po więzionych Polakach. W kilkunastu byłych celach można usłyszeć dokumentalne nagrania byłych więźniów. Oto jedno z nich:

 

   „Wjechaliśmy w podwórze dużej  kamienicy. Kazano wysiadać. Jeden ze współwięźniów poznał, że jesteśmy w posesji jego rodziny na Pradze, zajętej przez NKWD na ulicy Strzeleckiej. Znowu rozlokowano nas w małych piwniczkach na węgiel. Ja się znalazłem się z jednym kolegą z Włoch, drugiego nie znałem. Klitka tak mała, że z trudem mogliśmy się koło siebie położyć. Głowy dotykają jednej ściany, a od nóg do przeciwległej nie było nawet kroku. Słowem, rozmiar grobu. Podłoga gliniana, pokryta grubą warstwą miału węglowego i cieniutką warstwą czegoś… Żadnego okienka. W kompletnej ciemności przesiedzieliśmy kilka dni, tracąc kompletnie poczucie czasu. Potem zainstalowano żarówkę, żarzącą się czerwonym nikłym światłem. Paliła się dla odmiany całą dobę, do reszty rozstrajając nerwy i wyżerając oczy. Bicie nas dwóch było niczym w porównaniu z naszym trzecim towarzyszem. To był prawdziwy bohater męczennik. Niestety, nawet jego nazwiska zanotować nie mogę. Mam wrażenie, że używany przez niego „Borowicz” był pseudonimem. W śledztwie żądano, aby wydał innych. A on milczał. Przez kilka dni, może nawet tydzień, bito go prawie bez przerwy, dzień i noc. Na krótkie pauzy powracał do naszej piwnicy. Krew mu szła nie tylko z nosa, ust, uszu, ale po prostu ze wszystkich otworów ciała. Odebrano mu kożuch. W piekielnym zimnie leżał więc między nami dwoma przykrywając się naszymi płaszczami. Nogi od bicia tak mu spuchły, że musiał chodzić boso…Dwa razy na dobę wypuszczano nas do ubikacji z dziurą w podłodze. Biedak nie mógł sam iść. Prowadziliśmy go więc, a właściwie ciągnęliśmy pod ręce…Któregoś dnia rozebrać się już nie mógł. Zdjąłem mu ubranie, potem bieliznę i widzę w półmroku, że ma na sobie jeszcze coś ciemnego. W pierwszej chwili sądziłem, że to trykot. Dopiero gdy dotknąłem poczułem, że była to skóra koloru ciemnobrązowego, od stóp do głowy. Biedne skatowane ciało odmawiało mu kompletnie posłuszeństwa. […] Pazurami wydłubaliśmy w kąciku celi dziurę, do którego krwawo wymiotował […] W nocy majaczył i nieprzytomnie i szeptał: boli, boli, boli […] Biedny męczennik niedługo potem, w nocy, skonał”.

 

Dr Tomasz Łabuszewski z IPN, autor ekspozycji przy Strzeleckiej 8:

 

   – To wszystko potwierdza, że brunatną okupację w Polsce zastąpiła okupacja czerwona. Oprawcy, którzy tu pracowali i mieszkali niczego nie żałowali. Nie przeszkadzały im ani numery cel pozostałe na drzwiach piwnic, ani setki inskrypcji. Ale paradoksalnie, dzięki temu swoistemu, trudnemu do zrozumienia poczuciu wrażliwości, te materialne ślady komunistycznego terroru dotrwały do naszych czasów. Oni je dla nas zachowali.

 

Czerwona mapa Warszawy miała złowrogie, straszliwe rozmiary. To ponad 17 tysięcy aresztowanych przez WUBP w Warszawie, ponad 4 tysiące zatrzymanych przez stołeczną „bezpiekę”, to 8 tysięcy powstańców warszawskich wpisanych do tzw. ewidencji operacyjnej. To obraz stolicy żyjącej przez całą pierwszą powojenną dekadę w cieniu „czerwonej mapy”.

 

Tekst i zdjęcia: Teresa Kaczorowska

 

Artykuł ukaże się w najbliższym „Forum Dziennikarzy”

 

Budynek przy Strzeleckiej 8 obecnie

 

 

Izba Pamięci IPN „Strzelecka 8”

 

 

Była więźniarka Strzeleckiej 8, Krystyna Miszczak-Opałło ps. „Elżbieta”, liczy dziś 99 lat

 

Piwnice, które w latach 1944-48 były więziennymi celami dla polskiego podziemia niepodległościowego