HUBERT BEKRYCHT: Za pięć dwunasta, czyli cisza, która nie inspiruje

Za kilka minut nie będzie już można niczego powiedzieć o wyborach, wyborcach a nawet o napoju, który jest wyborowy. Taka to głupota młodej przecież jeszcze pokomunistycznej demokracji, że nam tę ciszę wyborczą wciskają jak pasztetową w sklepie z PRL rodem. A my – jak mówi młodzież – „łykamy jak pelikany”. Myślimy, że to taki bezpiecznik demokracji, choć po grudniowych wydarzeniach ub. r. demokracja to czysta abstrakcja. A prawda jest taka, że urzędnicy z Brukseli nie mogą się nadziwić, bo co komu cisza przed wyborami? Ale w krajach, jak o nas mówią, niezbyt rozwiniętych demokratycznie – a tę opinię o Polsce przez lata umacniali politycy obecnej koalicji rządzącej – taka cisza być musi. Nikt nie wie w Polsce dlaczego, ale uśmiechnięte społeczeństwo tak uznaje i tak jest. Chyba.

Nie wiem, czy wszyscy rozumiemy w jakim stopniu cisza przed jakimikolwiek wyborami jest abstrakcją. W dobie wszech dostępu do sieci i zaszyfrowanych informacji, tudzież popularności – przepraszam wyborczych cenzorów – platform, z tym że społecznościowych, takie przepisy to tylko śmiech z prawa. I demokracji. W niczym cisza nie pomaga, bo plakaty wiszą, napisane przed godziną 23:59 w piątek artykuły, posty i zrobione filmiki mogą sobie dyndać w sieci jak pułkownikom prawo w zajmowanych nielegalnie mediach publicznych.

Geografia ciszy

Cisza przedwyborcza a właściwie wybitnie wyborcza nie obowiązuje w krajach o ugruntowanym systemie politycznym – celowo nie piszę demokratycznym – czyli nie jest potrzebna m.in. Brytyjczykom, Szwajcarom, Belgom, Austriakom, Duńczykom, Szwedom, Finom, Litwinom i Portugalczykom. W Europie, najbardziej chyba sprawiedliwy zakaz agitacji, czyli w dniu wyborów, obowiązuje w Niemczech i na Węgrzech. Polska wydarzeniami z grudnia ub. r. zasłużyła ostatnio na ciszę w polityce w ogóle, ale ma tylko prawie dwudniowy zakaz prowadzenia kampanii przed wyborami, tak samo jest w Chorwacji, Grecji, na Cyprze, Irlandii, Bułgarii i na Słowacji oraz we Francji.

Najdłużej trzeba milczeć we Włoszech, bo aż 15 dni przed wyborami a 5 dni cisza trwa w Hiszpanii. Kilkudniowy post od agitacji obowiązuje m.in. w państwach bałkańskich (Serbia, Czarnogóra, Bośnia i Hercegowina, Rumunia) oraz w Luksemburgu a także w Turcji.

Milczenie wyborcze i historia (krótki kurs)

Oczywiście, dla bardziej dociekliwych, wszystko może mieć w tym zestawieniu logiczne uzasadnienie, ale też i nie: Włochy najdłużej milczą przed wyborami, bo rządy po wojnie trudno tam zliczyć a parlament jest rozdrobniony jak karma dla bezzębnego jelenia. Poza tym Italia, poprzez nadmierną agitację panów w czarnych koszulach, już kiedyś płaciła sporą cenę społeczną za zbytnią „wolność” wyborczą. Z drugiej jednak strony w Niemczech cisza jest tylko w dniu wyborów, ale są tacy, którzy właśnie tam po wojnie wyborów w ogóle nie przeprowadzaliby. W Austrii, gdzie nawet malarze mogą drzeć się w dniu elekcji na kogo głosować, też – zdaniem wielu – lepiej przeprowadzać tylko wybory miss (sprawdzić, czy dzierlatki mają brody) lub wybory komitetu domowego.

Wyciszenia demokratyczne

Cisza wyborcza w Polsce tylko raz minęła się z pędzącym pociągiem prawa. Całkiem niedawno całe tabuny ludzi przed lokalami za nic miały ciszę, kiedy w nocy, bez komunikatu PKW, tworzyły się kolejki po formalnym zakończeniu wyborów a w kraju wiadomo było już jakie są wyniki. Nawet jeden poseł roznosił w nocy wśród wyborców swojego okręgu napoje i nie był w masce, czyli każdy mógł go rozpoznać i ów parlamentarzysta mógł agitować za pomocą dobrze zwanej, nie tylko nad Bosforem, twarzy… To taka była wyciszona demokracja. Wybory się uśmiechnęły ustami polityków i sędziów, którzy są demokratami i o ciszę wyborczą dbają, chociaż zastosowano tu wyciszenie ciszy wyborczej.

W czasie podróży przez Europę śladem występowania ciszy wyborczej pominąłem jednak jeden istotny szczegół. Przed ciszą, w jej trakcie i nawet przed powtórnymi czy powtórzonymi wyborami trzeba mieć na kogo głosować. Czego Państwu i sobie życzę.

 

 

Zdj. Maria Przełomiec przez 17 lat tworzyła program "Studio Wschód" w TVP Info Fot.: z FB M. Przełomiec/ SDP

PROTEST PRZECIWKO LIKWIDACJI „STUDIA WSCHÓD” I POZBAWIENIU PRACY W TVP RED. MARII PRZEŁOMIEC

Protest ZG SDP przeciwko likwidacji „Studia Wschód” z TVP Info i pozbawieniu możliwości pracy w TVP autorki programu red. Marii Przełomiec

Zarząd Główny Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich stanowczo protestuje przeciwko likwidacji przez władze TVP. S.A. programu „Studio Wschód” autorstwa redaktor Marii Przełomiec czego konsekwencją jest także pozbawienie jej możliwości pracy dziennikarskiej i usunięcie z grona zatrudnionych w telewizji publicznej. Na początku kwietnia br. wraz red. Marią Przełomiec możliwości wykonywania pracy w TVP pozbawiony został wydawca programu „Studio Wschód” Bartosz Skiba. W grudniu 2023 r. program Produkcja i emisja programu „Studio Wschód” została zawieszona w grudniu 2023 r. od tej pory program już się nie ukazuje.

„Studio Wschód” to autorski program telewizyjny red. Marii Przełomiec, który był emitowany na antenie TVP Info od 17 lat. Miał charakter specjalistycznej publicystyki dotyczącej szeroko rozumianej tematyki wschodniej, omawiał problemy takich krajów jak Rosja, Ukraina, Białoruś, państw basenów Morza Bałtyckiego i Morza Czarnego, Kaukazu a także dawnej sowieckiej środkowej Azji. Prezentował różne punkty widzenia, występowali w nim politycy i eksperci nie tylko z Polski, ale także m.in. z Moskwy, Kijowa, Wilna, Tbilisi, Baku, Waszyngtonu czy Brukseli. Program cieszy się uznaniem i pozytywnymi ocenami widzów telewizji publicznej, jego widownia liczyła blisko 0,5 miliona widzów.

Wobec agresji Rosji na Ukrainę likwidowanie programu telewizyjnego poruszającego tak newralgiczne i ważne dla bezpieczeństwa Polski i Unii Europejskiej tematy jest szczególnie bulwersującym działaniem wykraczającym poza personalne i programowe decyzje redakcyjne. Bezsporny jest fakt fachowego charakteru programu oraz bezkompromisowość i niezależność jego Autorki poruszającej nawet najtrudniejsze i kontrowersyjne dla wielu tematy dotyczące m.in. Rosji i Europy Wschodniej. Oddziaływanie programu wykraczało poza granice Polski, a Studio Wschód było także swoistym forum zbliżania Polaków i narodów naszej części Europy.

Nieuzasadnione merytorycznie, programowo i organizacyjne likwidowanie tak ważnej i wartościowej pozycji programowej TVP jest działaniem skandalicznym. Po zwolnieniu z pracy twórcy i dyrektor Biełsat TV Agnieszki Romaszewskiej, telewizja publiczna decyzją o likwidacji „Studia Wschód” daje po raz kolejny dowód na wspieranie ugodowej wobec Rosji linii programowej obecnych władz TVP.

ZG SDP stanowczo i konsekwentnie protestuje przeciwko takim działaniom TVP, które nie są zgodne z polską racją stanu i które swoimi następstwami wspierają reżimy w Moskwie i Mińsku

 

Członkowie ZG SDP:

Krzysztof Skowroński – prezes

Jolanta Hajdasz – wiceprezes

Mariusz Pilis – wiceprezes

Aleksandra Tabaczyńska – skarbnik

Hubert Bekrycht – sekretarz generalny

Wanda Nadobnik

Maria Giedz

Andrzej Klimczak

Wojciech Pokora

Grzegorz Radzicki

 

                                                                                                                       Warszawa  4 kwietnia 2024 r.

 

 

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Rewolucja 13 grudnia zjada swoje dzieci

Rewolucja zjada swoje dzieci” – to wyświechtane powiedzenie wydaje się wyprawne z treści wieloletnim nadużywaniem. Dlatego wybaczcie, że mimo wszystko wydaje mi się najlepiej opisującym zjawisko, które mam wrażenie szybko narasta od 13 grudnia zeszłego roku.Gdyby przypadek prokurator Wrzosek został opisany przez „prawicowy portal” wywołałby pewnie słuszne, ale ograniczone oburzenie w szeroko pojętej „prawicowej bańce” i tam by pozostał.

Dzięki mechanizmowi plemiennego immunizowania na fakty, prokurator Wrzosek zostałaby jeszcze bohaterką walki z „prawackim oszołomstwem”. Jej pech polega jednak na tym, że afera została ujawniona na portalu zaliczanym do grupy „uśmiechniętych” i przez to w bańce „uśmiechniętych” nie da się jej łatwo zbyć machnięciem ręki.

Wrzosek

Dzięki Patrykowi Słowikowi i Wirtualnej Polsce – nie mam żadnej wiedzy, żeby miało to być elementem jakiejś podskórnej rozgrywki, więc zakładam, że ujawnione zostało w najlepszej intencji – dowidzieliśmy się, że wnioski prokuratorskie dotyczące TVP  – w dość powszechnym mniemaniu cierpiącej na przerost ambicji i pragnienie atencji, jednocześnie wielce „zasłużonej” dla „walki o demokrację” – prokurator Ewy Wrzosek, miały powstać poza prokuraturą. Wskazuje się na międzynarodową kancelarię Clifford Chance, która obecnie… obsługuje media publiczne. Co ciekawe ta sama kancelaria znajduje się w centrum skandalu finansowego Cum-ex w Niemczech.

No i chyba zrobiło się zbyt „grubo” żeby zbyt wielu chciało prok. Wrzosek „ratować”. Wprawdzie najbardziej fanatyczni jak Tomasz Lis, wzywają, żeby „nie zostawiać swoich na polu bitwy”, ale już Donald Tusk „staje w obronie” tak jakoś enigmatycznie i jakby pozostawiając sobie możliwość ewakuacji. A już rzecznik dyscyplinarna adwokatury uznała, że „zachodzi prawdopodobieństwo popełnienia deliktu przez adwokatów”, Prezes Naczelnej Rady Adwokackiej, uznał, że „granice zostały przekroczone”, nawet neo-prokuratura Korneluka informuje, że „prowadzi śledztwo”. Usiłowanie tłumaczeń na zasadzie „wyższej racji” chyba nie przynosi rezultatów.

Bracia Morales

Smutne i głodne święta panowały chyba również w hacjendzie „Braci Moralesów” czyli rozjechanego w Wirtualnej Polsce (sprawę z Moralesem ujawniła wcześniej „poprzednia” TVP) doradcy Platformy Obywatelskiej i internetowego hejtera Bartosza Kopani, oraz jego brata, również internetowego hejtera znanego na platformie „X” jako CasperVanDeHag – Marcina Kopani (sprawa ujawniona na Salonie24 przez Marcina Dobskiego), przypadkiem szefa podlegającej Trzaskowskiemu warszawskiej spółki miejskiej. Podczas jednej z telewizyjnych debat Trzaskowski zapowiedział jego zwolnienie.

Trudno powiedzieć, czy ujawnienie przez Onet sprawy Marka Balawajdera, który miał się dopuścić licznych przypadków mobbingu w RMF ma podobny kontekst. Prawdopodobnie nie, choć im więcej tego typu spraw, tym bardziej drapię się po głowie. Na pewno ciekawie brzmią jakby zawoalowane „groźby” Tuska wobec dziennikarzy WP.

I tak „najdzielniejsze z dzielnych” i „najwierniejsze z wiernych” matrosy rewolucji 13 grudnia, dopiero co cieszyły się euforią entuzjastycznego, mówiąc po ziemkiewiczowsku „jechania PiS”, a już same są „jechane”. Dopiero co łaknący krwi lud niósł ich na ramionach, a już okazało się, że niesie ich w stronę szafotu. Dopiero co czuli się Panami świata, a tu jakaś gilotyna robi zygu zygu po gardzieli.

„Rewolucja zjada swoje dzieci” – przynajmniej na razie, bo do „robespierów” jeszcze nie doszła.

Wielki skandal w Wielki Tydzień – HUBERT BEKRYCHT: Leworządność, czyli włam do posłów

W wielkich mediach nie brakuje informacji o brutalnym wejściu Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego do pustego domu, będącego w tym czasie w szpitalu, b. ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. I jakoś tak się składa, że – w głównym nurcie medialnym – prawie wszyscy wypowiadający się na ten temat prawnicy przyjęli prorządową postawę, że „zło” trzeba wypalać ogniem i mieczem. Paradne, głupie czy przypadkowe? Te pytania powrócą już po świętach. Na przykład o legalność przeszukania domu parlamentarzysty opozycji z ważnym immunitetem, kiedy nikogo nie ma w domu. To nie Rwanda, zatem nie musimy myśleć, czy PO to Hutu a PiS Tutsi i kto kogo zabije pierwszy. Jeszcze nie musimy, ale to temu rządowi, Radzie Ministrów Donalda Tuska, pozostanie wstyd z powodu rekwizycji dziecięcych tabletów z bajkami.

Koalicja KO, TD i NL postępuje według zasady „rób kontrowersyjne rzeczy przed świętami”.

Oto niektóre z nich:

Zamykaj media publiczne i wyłączaj podczas trwającej wojny sygnał telewizji publicznej przez Świętami Bożego Narodzenia.

W karnawale wejdź nielegalnie do Kancelarii Prezydenta i wywlecz stamtąd posłów, którzy zostali przez Prezydenta RP uniewinnieni.

Przed Wielkanocą włam się do domu ex ministra sprawiedliwości oraz mającego immunitet posła i przeszukuj go pod nieobecność domowników, bo gospodarz leży w szpitalu chory na raka. Także jeszcze przed rezurekcją wejdź do innych posłów opozycji i zniszcz im mieszkania i domy, ogrodzenia, drzwi i okna, bo może coś zrobili…

Co będzie dalej?

Przed 15 sierpnia, tuż przed przemówieniem zatrzymajcie Prezydenta RP, bo palił kiedyś w miejscu dla niepalących a 11 listopada wyciągnijcie z domu prezesa PiS, bo nie posprzątał w ogródku. Może też wywiozą byłego premiera do lasu, bo przecież już to robiły służby bronione przez prominentnych przedstawicielu ekipy rządzącej.

Niemożliwe? A to, co się dotychczas stało było możliwe? Zamknąć część mediów, to jak zamknąć w więzieniu część społeczeństwa, akurat tę część nieprzychylna rządowi, który zaczął pracę 13 grudnia 2023 r.

Strach przed świętami

W rękach władz są prawie wszystkie media. Poza społecznymi i konserwatywnymi oraz na tyle niszowymi, aby koalicjantom nie opłacało się ich niszczyć. Najpierw w głównych portalach, telewizjach, rozgłośniach i gazetach zaczyna się realizacja mechanizmów, które teraz tam pracujących zarzucali poprzednim władzom politycznym. Niby takie samo od lat przestawienie torów, ale zupełnie inne metody. Tyle, że większość odbiorców nie ma, gdzie zweryfikować nieprawdziwych albo tylko propagandowych informacji rządowych, bo jeszcze nie dawno można było przełączyć się na inny kanał, a teraz – z jednym wyjątkiem TV Republika –  już nie. To jeszcze nie wszystko – manipulacje są wszechmocne. Główny nurt ma po prostu przestraszyć ludzi sprzeciwiających się takim metodom rządzenia.

A cóż lepiej podkreśli ów strach, jak rzucona przez prorządowych purystów prawnych maksyma, że jak się odbiera tablety rodzicom to należy odbierać też dzieciom, bo przecież…

No, co do cholery może być w smartfonie kilkulatka czy nawet nastolatka? Filmy animowane, zdjęcia z imprez, numery telefonów do nauczycieli, gra fantasy?

Wstyd i cyrk

Panowie profesorowie od siedmiu boleści, to są rodziny parlamentarzystów z immunitetami. Nie można dokonywać przeszukań bez obecności właścicieli, bo jaką wówczas wartość mają dowody? Podrzucić kompromitujące materiały potrafią wszystkie służby świata, ale znajdować je pod nieobecność lokatorów tylko te kochające władze. Każdą. A takie służby są do kitu i nie służą państwu tylko powinny służyć w cyrku.

Powinni się również wstydzić pracownicy mediów, którzy od 19 grudnia pokazują bezkrytycznie poczynania tego rządu, pokazują bezprawie nazywając je państwem prawa, kiedy to w rzeczywistości balansowanie na krawędzi bezpieczeństwa, bo na wschodzie czekają rządni naszej krwi i ziemi rosyjscy zbrodniarze. Działania rządu i tzw. niezależnych mediów są już pod lupą wielu międzynarodowych służb naprawdę strzegących praworządności. Co z tego wyniknie nie wiem, ale wiem jedno – złe uczynki wracają.

 

Pierwszy dzień zjazdu: od lewej Krystyna Morkosińska, Marcin Wolski, Krystyna Różańska-Gorgolewska, Janusz Życzkowski, Jolanta Hajdasz Fot. HB

Nowy statut to nie żadna rewolucja: Komentarz JOLANTY HAJDASZ po zjeździe SDP

Nie siłowe przejęcie mediów publicznych przez polityków, nie postawienie w stan likwidacji Polskiego Radia, Telewizji Polskiej, 17 rozgłośni regionalnych Polskiego Radia i Polskiej Agencji Prasowej, nie brutalne rozpoczęcie likwidacji Telewizji Biełsat i pozbawianie pracy setek dziennikarzy, lecz zmiany w statucie Stowarzyszenia stały się w relacjach Oddziału Warszawskiego SDP najbardziej istotnym elementem Nadzwyczajnego Zjazdu Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.  Wyjątkowo emocjonalny ton tych relacji oraz to, iż jedną z nich (wyjątkowo złośliwie)  napisała osobiście honorowa prezes SDP red. Krystyna Mokrosińska sprawiły, iż czuję się w obowiązku ostudzić choć trochę rozgrzane głowy i przypomnieć fakty dotyczące i zjazdu, i konkretnych, nowych zapisów w Statucie naszego Stowarzyszenia. 

Wbrew temu co pisze była prezes oraz jej zaledwie kilku kolegów z Oddziału Warszawskiego, nowy statut nie jest żadną stowarzyszeniową rewolucją, a nawet po jego rejestracji w KRS-ie Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich będzie prowadziło działalność statutową i gospodarczą tak jak do tej pory. Mam tylko nadzieję, że będziemy jeszcze bardziej profesjonalni i skuteczni. Ale po kolei.

 Skąd idea nowego statutu SDP?  

 Zacznijmy od genezy Zjazdu. Jest nią uchwała Zjazdu Poprzedniego, z 2021 r., w czasie którego delegaci zobowiązali nowo wybrany Zarząd Główny SDP do zorganizowania w tej konkretnej kadencji Zjazdu Statutowego. Powołali nawet w tym celu specjalne gremium – Komisję Statutową, która w imieniu wszystkich miała zająć się opracowaniem nowego statutu. Ten dotychczasowy z 2012 r. miał kilka zapisów niezgodnych z obowiązującym Prawem o Stowarzyszeniach (Ustawa z dnia 25 września 2015 r. o zmianie ustawy – Prawo o stowarzyszeniach oraz niektórych innych ustaw) oraz takich, które wydawały się wielu z nas przestarzałe. Jednym z takich przepisów była np. konieczność wybierania aż dziewięcioosobowego Naczelnego Sądu Dziennikarskiego oraz dziennikarskich sądów we wszystkich oddziałach SDP, choć w ostatnich latach nikt nie kierował do nich praktycznie żadnych spraw, a one same również nie wykazywały się inicjatywą. W załączniku nr 1 do niniejszego tekstu jest fragment protokołu Zjazdu SDP z 2021 r. mówiący o konieczności zorganizowania Zjazdu Statutowego i powołania Komisji Zjazdowej.

Jaki był skład Komisji Statutowej i dlaczego obradowała ponad półtora roku?

Zjazd z 2021 r. powołał Komisję Statutową w dość szerokim składzie – weszli do niej wszyscy członkowie Zarządu Głównego oraz po jednym przedstawicielu każdego oddziału SDP. W toku prac tej komisji do jej składu zaprosiliśmy jeszcze przedstawiciela Głównej Komisji Rewizyjnej oraz i Rzecznika Dyscyplinarnego SDP oraz Honorową Prezes SDP.  Komisja obradowała regularnie od 2 grudnia 2021 r. do 25 lipca 2023 r.  odbywając swoje posiedzenia zawsze w trybie zdalnym, co wszystkim odpowiadało. Spotkań było co najmniej kilkanaście, prace posuwały się wolno, bo dokument jest dość obszerny, posiedzenia były dość długie i żmudne, bo omawialiśmy systematycznie każdy rozdział Statutu. Nierzadko toczyły się przy tym długie i ostre dyskusje, ale wszyscy się zgodziliśmy, że efektem naszej pracy będzie jeden dokument – wypracowany przez nas projekt nowego Statutu SDP. Na swoim ostatnim posiedzeniu Komisja Statutowa przegłosowała więc w całości wypracowany w toku swoich prac projekt i uchwaliła, iż rekomenduje go Zjazdowi Delegatów do przegłosowania. Niestety nie uczestniczył w tym ostatnim posiedzeniu  (i kilku poprzednich) delegat z Poznania i jednocześnie dotychczasowy szef Sądu Dziennikarskiego, co stało się potem przyczyną wielu jego wystąpień przeciwko dokumentowi, „którego nie miał okazji zatwierdzić”. Inni członkowie Komisji tych wątpliwości nie mieli i nie zgłaszali.

Dlaczego Komisja Statutowa obradowała bez przedstawiciela Oddziału Warszawskiego i bez Prezes Honorowej SDP?

Odpowiedź jest prosta – sami z tej pracy zrezygnowali. Mimo wysyłanych zaproszeń, na które odpowiedzią było milczenie. Z nieznanych nikomu przyczyn w pracach Komisji Statutowej postanowił nie uczestniczyć Prezes Oddziału Warszawskiego SDP. Ale… Wypada wspomnieć, bo to w tej sprawie ważne, w wpracach komisji wzięła udział przedstawicielka Zarządu Głównego Sonia Kwaśny, co prawda mieszkającą i pracującą na Śląsku, ale z oddziału warszawskiego.  Dzięki niej wszyscy w OW mogli dowiedzieć się o pracy komisji. Czy wiedzieli? Jestem pewna, że  Sonia przekazywała te informacje członkom oddziału. A dlaczego prezes o tym nie wiedział, to już pozostanie jego tajemnicą. Również Prezes Honorowa SDP zlekceważyła taką wspólną pracę i nie pojawiła się na żadnym spotkaniu – ani zdalnie ani  osobiście. Potem mgliście tłumaczyła, że „ma taki styl pracy”, bo tego że w komisji była nie negowała. Może dlatego jest dla niej takim wielkim zaskoczeniem zgoda większości delegatów, którzy na Zjeździe zrobili wszystko, by praca ogromnej grupy zaangażowanych obecnie w rzeczywistą działalność w Stowarzyszeniu nie poszła na marne i by udało się uporządkować tę naszą stowarzyszeniową konstytucję oraz ją przegłosować. Ciągle nie mogę wyjść z osłupienia…… Kilkanaście zjazdów SDP przeżyłam, ale to co zdarzyło się 16 marca 2024 r. na zjeździe w Kazimierzu przekroczyło moją wyobraźnię – opisuje dzisiaj Prezes Krystyna Mokrosińska zdziwiona, że tak niewiele osób działających dziś w Stowarzyszeniu podziela jej oceny i uwagi do tego nowego Statutu wypracowanego wspólnie przez grupę dwudziestu kilku osób. To naprawdę nic dziwnego, że ci, których każdy z nas reprezentował w tej komisji, zagłosowali później za przyjęciem tego dokumentu i że nie dopuścili do tego, by się okazało, że przyjechaliśmy do Kazimierza daremnie. Mimo usilnych działań małej grupy osób z Warszawy, które koniecznie chciały – jak to nazwały – zerwać Zjazd. Swoje uwagi do Statutu Oddział Warszawski przesłał w ostatniej chwili przed Zjazdem, kilka miesięcy po zakończeniu prac Komisji Statutowej.

 Co się stało z projektem statutu Oddziału Warszawskiego?

 Faktycznie, tak jak pisze prezes Mokrosińska, został on „uwalony” tzn. nie doszło do jego osobnego procedowania. Prawda jest bolesna – ten tekst nie wzbudził specjalnego zainteresowania nikogo, poza jego autorami. Nie było jak go omawiać, bo po pierwsze wpłynął zbyt późno, by mogła się odnieść do niego Komisja zajmująca się opracowaniem nowego projektu Statutu. Został więc dołączony do materiałów Zjazdowych jako osobny, ale nikt z delegatów nie upomniał się o dyskutowanie na nowo, tego, co zostało wypracowane PRZED ZJAZDEM. Nic odkrywczego zresztą w tym projekcie nie było – poza utrzymaniem w dotychczasowym kształcie nieszczęsnego Sądu Dziennikarskiego, który ma już naprawdę znaczenie historyczne i coraz bardziej marginalne. I jeszcze poza nowatorską myślą, by z władz stowarzyszenia wykluczyć „właścicieli czy udziałowców prywatnych spółek medialnych” , co z działalności stowarzyszeniowej wyklucza każdego dziennikarza, który odnosi zawodowy sukces i np. rozkręca swoją firmę, albo tych, którzy prowadzą działalność gospodarczą, bo też są „właścicielami” ….  Mówiąc wprost – młodsi uczestnicy Zjazdu pukali się w czoło, o co tym ludziom z Warszawy chodzi. Sprawa była zresztą przedmiotem osobnej dyskusji na Komisji Statutowej w zimie czy wiosną ubiegłego roku. Nie było sensu powtarzać tamtej dyskusji. I jeszcze sprawa możliwości wynagradzania członków władz Stowarzyszenia za wykonywaną pracę, co tak zbulwersowało byłą Prezes, że potem w proteście oddała swój mandat delegata. Faktycznie, jest to wyjątkowo bulwersująca sprawa, że komuś mamy płacić za wykonywaną pracę, a jest ona niemała, bo przecież SDP to duża firma, której suma bilansowa to 8-9 milionów zł, a majątek w postaci dzierżawionych nieruchomości też jest niemały. I ten kto za to odpowiada, ma się tym wszystkim zajmować w miejsce swojej pracy zawodowej nie pobierając za to wynagrodzenia choć już od 2015 r. przepisy na to pozwalają? Dziwię się, że starszych kolegów z Oddziału Warszawskiego nie bulwersuje choćby to, że SDP zatrudnia dziś co najmniej kilkanaście osób na etatach, ale nie ma w tym gronie żadnych dziennikarzy, bo oni pracują społecznie i „statut im zabrania zarabiać” mimo iż nadzorują jak w każdej firmie pracę tych osób na etatach. Krystyna Mokrosińska odwołuje się do swojej tylko społecznej pracy w Stowarzyszeniu, nie zauważa jednak, że czasy się zmieniły, a gloryfikowana przez nią „praca społeczna” ma zresztą także swoje ciemne strony – pani Krystyna nie chce opowiadać o tym, do jakich nadużyć finansowych doszło w czasie, gdy była Prezesem i o tym, że zmuszona była składać doniesienia do prokuratury przeciwko swoim obrotnym współpracownikom. Naprawdę lepiej w sprawach finansowych działać transparentnie i szanować zasadę, że ludzie mają prawo oczekiwać wynagrodzenia za swoją pracę. Delegaci na Zjazd przegłosowali ten punkt bez problemu.

 Czy na Zjeździe było quorum i po co ono było potrzebne?

To zasadnicze pytanie dotyczące tego Zjazdu – każdy inny, np. wyborczy funkcjonuje w tzw. II terminie, w którym obraduje ta liczba delegatów, która stawiła się na Zjeździe  i oni są władni podejmować uchwały. Ale na Zjeździe Statutowym jest inaczej – by uchwalić Statut potrzebna jest obecność ½  wszystkich delegatów i co najmniej 2/3 z nich musi zagłosować za przyjęciem Statutu. Na dziś mamy w SDP 155 delegatów, połowa z nich to 78 osób. Przed zjazdem potwierdziły udział 93 osoby, ale rano 16 marca zarejestrowało się nas jedynie 73 … Dramat, reszta w pracy lub w innych obowiązkach. Ale gdy tylko usłyszeli (jak dobrze, że istnieją telefony komórkowe), co się dzieje, ruszyli do Kazimierza, by wziąć udział w Zjeździe. Przed kluczowym głosowaniem było nas już 80. Do przegłosowania Statutu potrzebne było 53 głosy, a za jego przyjęciem było osób 59. Statut przeszedł bez problemu, mimo iż część delegatów z Oddziału Warszawskiego ostentacyjnie nie głosowała. Nie wzięli jednak tego pod uwagę, że system nie wylogowuje nikogo w czasie głosowania, ich spóźniony bojkot nie miał już więc żadnego znaczenia. Trochę techniki i takie złośliwe ludzkie manipulacje stają się bezprzedmiotowe.

 Jakie wnioski?

Oczywiście nikt z nas nie jest w stanie przewidzieć, czy KRS zarejestruje nasz nowy statut i jak długo to potrwa.  Zaniepokojonych tym, że honorowa Prezes w proteście przeciwko jego uchwaleniu „złożyła mandat” pragnę uspokoić, iż nie będzie to miało żadnych konsekwencji, bo ten mandal wygasał sam z siebie i bez straty dla nikogo każdy mógł wykonać taki gest, bo nigdy więcej te mandaty nie będą potrzebne . Po prostu na kolejny Zjazd SDP musimy już wybrać nowych delegatów. Wśród nich może się znaleźć także Prezes Krystyna, jeśli tylko zejdzie na ziemię i zacznie znowu reprezentować pracujących w zawodzie dziennikarzy, to ją pewnie wybiorą.  I jeszcze jedno – wulgaryzmy, jakie cytował Zbigniew Rytel pod adresem sekretarza generalnego SDP Huberta Bekrychta na swoim portalu nie zasługują na żaden komentarz. Koleżankom i kolegom z Oddziału Warszawskiego proponuję zamiast takich językowych złośliwości zwyczajną pracę w Stowarzyszeniu w interesie  i z pożytkiem dla nas wszystkich.  Na pewno warto, choć mimo zapisów w nowym statucie nie można obiecać, iż każdemu się to opłaci.

Jolanta Hajdasz

                                                 wiceprezes SDP                                               

                                                                                                                                               

                                                                                                                                            23 marca 2024 r.

Collage: HB/ re/ e Screen shot: FB E. Żuraw - profil publiczne oraz archiwum apolityczne sdp.pl

HUBERT BEKRYCHT: Kandydatka Lewicy z list KO w zarządzie Polska Press i czystka w PPG – połączycie kropki?

Według informacji naszego portalu rozpoczęła się następna fala czystek w PPG, czyli w Polska Press należącym do Orlenu koncernie wydającym kilkanaście gazet regionalnych i prowadzący portal i.pl, którego kierownictwo właśnie wyrzucono. Pracę stracili – wg. źródeł sdp.pl – m.in.  redaktor naczelnego i.pl Piotr Kotomski i dyrektor ds. transformacji cyfrowej Paweł Fąk. Spółka pl 24 ma być zlikwidowana  a i.pl przeniesione do PPG. Zlikwidowane mają też być: Nasza Historia, Biuro Spraw Korporacyjnych, Biuro Strategii i BTC. Czystka trwa, a jej autorką – jak przekazali informatorzy – kieruje najprawdopodobniej członek zarządu PPG Elżbieta Żuraw, która znana jest nie tylko z wieloletniej pracy w korporacji Polska Press. Żuraw jest także aktywistką postkomunistycznej lewicy w Łodzi, która ubiega się o miejsce w radzie miejskiej i zawziętą przeciwniczką Kościoła katolickiego – zasłynęła zdjęciami na tle zniszczonego pomnika Jana Pawła II.

Apolityczna – jak mówiła o sobie Żuraw po objęciu miejsca w zarządzie PPG – działaczka lewicy startuje z list Koalicji Obywatelskiej, która w kampanii wyborczej w Łodzi pożarła dawny SLD i jeszcze dającą oznaki życia politycznego Nową Lewicę.

Cała Polska pod jednym adresem

To hasło przytoczone w śródtytule ma identyfikować markę – Polskę Press Grupę. Od kilkunastu lat pracująca tam działaczka łódzkiej lewicy Elżbieta Żuraw pięła się w korporacji po wysokich stopniach kariery. Z jej poglądami nie było to chyba trudne, kiedy PPG była w rękach niemieckiego koncernu, ale czy skomplikowało się po objęciu Polska Press przez Orlen? Jeśli nawet, Żuraw przeczekała te kilka lat. Teraz jest w zarządzie.

Najciekawsze jest to, że pracujący obecnie dla koalicji rządzącej dawni krytycy Orlenu i Polska Press zarzucający „upolitycznienie” firmy, po obsadzeniu władz paliwowego giganta swoimi ludźmi, nie mają nic przeciwko politycznym nominacjom.

Bo przecież nie jest chyba „apolityczną” kandydatka najpierw na posła a potem na radną, reprezentująca lewicę a teraz KO Elżbieta Żuraw? Jeśli to działanie apolityczne, to chyba zmieniono również w teorii prawa definicję niektórych doktryn. Chyba postkomunistycznych.

Selfie na tle zdewastowanego pomnika papieża

Pani Elżbieta Żuraw jest związana z Polska Press od prawie dwudziestu lat. Swoją karierę w Spółce zaczynała w 2005 r. od stanowiska Analityka Sprzedaży. Posiada szeroką wiedzę z obszaru finansów popartą dużym doświadczeniem zdobytym m. in. w trakcie realizacji dużych projektów firmowych. Od 2009 r. pełni funkcje na stanowiskach menadżerskich jako Menadżer ds. Budżetu oraz Dyrektor Finansowy. Od 2015 r. jest Dyrektorem Zarządzającym Centrum Usług Wspólnych Polska Press Grupy – to fragment ze strony PPG po wyborze E. Żuraw do zarządu.

Zwalnia się obecnie całe kierownictwo Polska Press. Czy patrzy się przy tym na dobro firmy? Moim zdaniem nie. Rozpoczęte reformy będą zamykane w więzieniu niekompetencji takich ludzi jak pani Żuraw. Jako specjalistka od finansów mogła być nawet świetnym pracownikiem, ale zarząd grupy medialnej wymaga jednak wiedzy dziennikarskiej i ogólnej dotyczącej chociażby dobrego imienia firmy. Co Żuraw o tym wie? Na pewno niewiele o wystąpieniach publicznych.

Kiedy w 2023 roku przed wyborami parlamentarnymi przed łódzką archikatedrą zdewastowano pomnik św. Jana Pawła oblewając monument farbą pracownica Polska Press E. Żuraw i aktywistka lewicy zamieściła na profilu społecznościowym swoje zdjęcie – niektórzy mówili wówczas, że to selfie – na tle zbeszczeszczanej postaci polskiego papieża. Napisała też słabiutki tekst pouczając wszystkich co złego – jej zdaniem – zrobił Ojciec Święty…

„Zapuść Żurawia”

Ukończyła kierunek Ekonometria i Informatyka na Uniwersytecie Łódzkim na wydziale Ekonomiczno-Socjologicznym. Na tej samej uczelni kontynuowała poszerzanie wiedzy w ramach studiów podyplomowych z Rachunkowości i Sprawozdawczości Finansowej – frag. z biogramu na stronie PPG

Zatem pani prezes Żuraw jest dobra, bo zna się na rachunkowości, chociaż przy sprzedaży – a o sprzedaży Polska Press właśnie plotkują pracownicy domów mediowych – wystarczy matematyka z podstawówki. Problemem w przypadku członka zarządu grupy, jest kompletny brak wiedzy na średnim poziomie językowo-semantycznym, co eliminuje panią Elżbietę z grona ludzi mogących oceniać dziennikarzy i pracowników mediów.

Przede wszystkim jej hasło wyborcze jest absolutną pomyłką i dowodem na niezrozumienie polskiej frazeologii. „Zapuść Żurawia do Rady Miejskiej!” – zachęca Żuraw we wpisie na FB z pięknym zdjęciem z posłem Tomaszem Trelą, pogromcą PiS.

Słowniki PWN i inne pomoce językowe wskazują jednak, że „zapuść żurawia” jako popularny, by nie rzec nieco kolokwialny, związek frazeologiczny oznaczający ściąganie ( co nie przystoi ani politykom ani członkom zarządu) potocznie oznacza: „zaglądać gdzieś ukradkiem, podglądać coś, najczęściej niezbyt dyskretnie i wyciągając przy tym szyję”. Określenie to łączy się w inny sposób z polskimi wyrazami na przykład „nie powinna zapuszczać żurawia w jego przeszłość”. Choć i to jest troszkę zbyt potoczne, by nie powiedzieć knajackie. Zatem nie można „zapuszczać żurawia – a nawet Żurawia – do Rady Miejskiej” a co najwyżej – jak podają słowniki – „zapuszczać żurawia do książki / zeszytu”. I to też wydaje mi się knajackie. Chyba, że pani Żuraw chce się „zapuszczać” do Rady Miejskiej, ale po pierwsze to zupełnie inny związek frazeologiczny i też kolokwialny.

Nic nie znaczę bez lewicowej drużyny, która mi ufa i mnie wspiera

Powyższe zdanie w śródtytule pochodzi z profilu FB pani Żuraw.

A teraz jeszcze ostatni rozdział biogramu pani prezes, precyzyjnie członka zarządu PPG, Elżbiety Żuraw:

Wielokrotnie udowodniła swoją lojalność wobec firmy, zaangażowanie, jak również partycypacyjny model zarządzania. Jednocześnie angażuje się w działalność społeczną uczestnicząc aktywnie w wolontariacie – czytamy w biogramie E. Żuraw na stronie PPG.

Na pewno nie jest wolontariuszką w zarządzie Polska Press. O czym przypominają jej kontrkandydaci w wyborach samorządowych 2024 roku. O działalności politycznej Elżbiety Żuraw napisał Tomasz Grabarczyk z Konfederacji załączając do tekstu zdjęcie pani Elżbiety z Markiem Belką.

„W swoim programie wyborczym zawarła postulat „fachowcy, a nie kolesie”. Minęło parę miesięcy i jak widać to hasło przestało mieć znaczenie. To przecież czysty przypadek, że Pani Żuraw trafiła do rady nadzorczej Polski Press. Wcale nie pomogła jej w tym pozycja polityczna i znajomość z liderami Lewicy. Witamy w uśmiechniętej Polsce” – napisał łódzki lider Konfederacji. I jeszcze jeden głos łodzkiego polityka. Tym razem radnego Nowoczesnej Damiana Raczkowskiego – kandydata KO do rady miejskiej. „Kandydatka do Rady Miejskiej w zarządzie Polska Press. Widze, że my coraz bardziej przestajemy różnic się od PiS” – napisał z przerażeniem Raczkowski.

„A co jak (E. Żuraw – red.) zostanie radną? Też będzie ok, że zasiada w zarządzie gazety wydawanej na lokalne rynki” – pytał radny KO, czyli kolega z partyjnych list, z których startuje do samorządu pani Żuraw.

 

Nie wiem, czy działalność polityczna przeszkadza w zarządzaniu dużą firmą medialną, ale na pewno może pomóc w kampanii – o ile pani Elżbieta byłaby nieuczciwa wywierając naciski na łódzkich dziennikarzy i.pl oraz Dziennika Łódzkiego lub Expressu Ilustrowanego. Ale to niemożliwe. Chyba…

O rolnikach i ich protestach pisze WALTER ALTERMANN: Żywią y bronią

Żeby zrozumieć dzisiejsze protesty rolników w Polsce i całej Europie, trzeba przyjąć jako pewniki kilka podstawowych przesłanek. Po pierwsze – większość z nas (tak w Polsce, jak w całej Europie) ma chłopskie pochodzenie. Po drugie –  przez ostatnich 150 lat wieś europejska wyludniła się a chłopi powędrowali do miast. Po trzecie – potomkowie dawnych chłopów nie szczycą się pochodzeniem pradziadków, dziadków i rodziców, bo europejska wieś była biedna, niewykształcona, zapóźniona kulturowo, więc nie ma się czym chwalić.

W związku z powyższymi przesłankami należy postawić pytanie, czy potomkowie wieśniaków są w stanie zrozumieć tych, co pozostali na roli? Niestety nie, bo nie rozumieją współczesnej wsi i nie chcą jej zrozumieć – inaczej mówiąc: potomkowie chłopów nie chcą wsi rozumieć, nie chcą też się z wsią identyfikować. A przede wszystkim już wsi nie znają. „Miastowi” mają jakieś mgliste wyobrażenie wsi, wyniesione z XIX wiecznych lektur – może głównie z „Placówki” Prusa i uroczej baśni Marii Konopnickiej „O krasnoludkach i o sierotce Marysi”.

Zysk ponad wszystko

To miejskie wyparcie się wsi ma swoje konsekwencje w traktowaniu dzisiejszych problemów rolnictwa europejskiego. Tym bardziej, że media powtarzają opinie wielkich banków, funduszy inwestycyjnych i światowych handlarzy płodami rolnymi.  A te opinie są takie, że produkcja rolna w Europie jest droższa niż na świecie, czyli, że się nie opłaca.

Gdzieś tak od 40 lat światowe rynki artykułów rolnych zostały opanowane przez kilka wielkich koncernów, dla których zysk jest jedyną wartością. Dla nich nie ważne jest czy zboża, którymi oni zalewają Europę pochodzą z Brazylii czy z Ukrainy. Ci handlarze stawiają na zysk, czyli nie są zainteresowani droższymi płodami rolnymi z Europy. A produkcja rolna w Europie jest, bo musi być droższa.

Czy polskie rolnictwo jest rozdrobnione

W ostatnich tygodniach we wszystkich mediach pojawiają się polscy przedstawiciele instytucji finansowych, eksperci ekonomiczni, którzy z uporem powtarzają, że polskie rolnictwo jest słabe, bo ponad 50 procent polskich rolników ma gospodarstwa 10 hektarowe. I dziwne, że wygłaszanie takich bzdur nie spotyka się z ripostą dziennikarzy. Ale też, ci dziennikarze mają o rolnictwie takie pojęcie, że mleko i jajka biorą się ze sklepów. A dodatkowo, że węgiel bierze się z piwnicy.

Dlaczego ci eksperci nie mówią, jaki procent żywności jest w Polsce wytwarzany przez te małe gospodarstwa, takie do 10 hektarów? Bo okazałoby się, że na owe mityczne 10 hektarowe gospodarstwa rolne przypada niespełna 20 procent produkcji rolnej, czyli że większość produkcji rolnej dają duże gospodarstwa.

Skąd zatem biorą się te dane? Ano stąd, że nie bierze się pod uwagę produkcji, ale hektary, zupełnie jak za cara.

Kto naprawdę jest w Polsce rolnikiem

Trzeba powiedzieć wprost, że większość małych gospodarstw rolnych istnieje dzięki ubezpieczeniom KRUS. Bo każdy ubezpieczony w systemie KRUS płaci o wiele niższe składki emerytalne i zdrowotne, niż ubezpieczeni w ZUS. Różnicę między składkami pokrywa budżet państwa. Kilkanaście lat temu okazało się, że wystarczy kupić choćby 1 hektar ziemi i ubezpieczyć się jako rolnik, wraz z rodziną. A tej ziemi wcale nie trzeba uprawiać! Można ją dzierżawić prawdziwym rolnikom.

„Urolnienie” mieszczan żyjących na wsi

Oczywiście już ciche wspominanie o reformie KRUS-u, napomknięcia o potrzebie oddzielenia prawdziwych rolników od „niby rolników” sprowadzają potężny gniew „wielkiego obrońcy wsi”, czyli PSL. A ponieważ partia ta ma nieograniczone zdolności koalicyjne, więc nikt jej nie zaczepia. A liczba zarejestrowanych, jako rolnicy, KRUS-owców rośnie. Oczywiście kosztem budżetu państwa.

Dzisiaj rolnik mający te mityczne 10 hektarów może co najwyżej hodować 3 krowy i kilkanaście świń. Co prawda Unia Europejska za pełnoprawne gospodarstwo rolne uznaje gospodarstwo o areale 60 hektarów, ale o tym się u nas nie mówi.

Czym zatem są te małe gospodarstwa rolne? Przez Unię Europejską uznawane są za gospodarstwa socjalne, mające być alternatywą dla wiejskiego bezrobocia. I w większości te małe gospodarstwa taką rolę spełniają. Ale nie od nich oczekuje się masowej, większościowej produkcji.

Jest jeszcze jeden problem do wyjaśnienia. Na manifestacjach i blokadach dróg przez rolników z całą pewnością nie ma tych małych rolników, bo ich nie jest stać na zakup i utrzymanie nowoczesnych traktorów. Tam demonstrują rolnicy mający po 100 i więcej hektarów. I tam są właśnie ci, którzy produkują większość artykułów rolnych.

Nawozy i inne środki produkcji

Problem z polskim i europejskim rolnictwem jest i taki, że od wybuchu wojny w Ukrainie ogromnie wzrosły ceny środków produkcji, takich jak nawozy, środki ochrony roślin, szczepionki dla zwierząt, części zamiennych do maszyn rolniczych, olej i benzyna. Najboleśniej odczuło rolnictwo duży, bo kilkukrotny, wzrost cen nawozów. Co jest skutkiem wzrostu cen gazu ziemnego, bo jest on wykorzystywany w dużych ilościach przy produkcji nawozów.

Czy polskie państwo mogłoby dotować polskie rolnictwo, poprzez dopłaty do nawozów? Mogłoby, ale jeśli dotacje trafią do producentów nawozów, to niekoniecznie polski rolnik na tym zyska, bo firmy nawozowe mogą swój produkt wyeksportować nawet daleko zagranicę. Wyjściem byłyby dotacje dla rolników, w zależności od posiadanych przez nie areałów. Tak, ale to wymagałoby sporo pracy, więc prościej jest dotować zakłady wytwarzające nawozy. Bo żaden urzędnik nie lubi mieć więcej pracy.

Przyczyny upadku europejskiego rolnictwa

Nie ma jednej przyczyny upadku rolnictwa. Jest niechęć urzędników do wsi, jest wypieranie rodzimej produkcji przez tańszy towar z Brazylii, Ukrainy i innych krajów. Jest też ogromny nacisk na Unię Europejską przez światowych handlarzy płodami rolnymi, którzy chcą zarabiać więcej. Jest również bezmyślność nas wszystkich, nas konsumentów, którzy woleliby kupować tańszą żywność. Niestety taka polityka może mieć tragiczne skutki.

Zagrożenia

Na sztandarach insurekcji Tadeusza Kościuszki był dumny i mądry napis „Żywią y bronią”. Warto o tym pamiętać, że żywność i armia są podstawami niezależnego bytu każdego narodu. Co da armii, nie ma w Polsce dyskusji, wszyscy chcą sprawnej i silnej armii. Ale już co do „żywicieli” istnieje poplątanie z pomieszaniem. Są tacy, którzy nie widzą różnicy pomiędzy żywnością importowaną a własną. Ci zbłąkani mózgowo nie rozumieją, że w razie wojny możemy pozostać bez jedzenia. I co, jak Brytyjczycy w czasie II wojny światowej mamy sadzić buraki i ziemniaki na miejskich trawnikach?

Kłopot polega na tym, że prosty głos rozsądku nie znajduje posłuchu w Unii Europejskiej i w Polsce. Natomiast głos międzynarodowych producentów i handlarzy żywnością znajduje przychylne ucho urzędników UE. Może ci lobbyści mają jakiś urok osobisty? A może też umieją znaleźć sprzymierzeńców swych interesów za pieniądze? Dowodów nie mam, ale nie wykluczam.

 

 

 

Może z tego zjazdu trzeba zapamiętać tylko urocze widoki? Collage/ Lum/ fot.: ii HB i archiwum zjazdów burzliwych

Hubert Bekrycht: DUŻY ZJAZD, CZYLI SZARPANIE KWORUM I RZUCANIE MANDATU

Przednówek to ciężka pora dla poszukiwaczy sensacji. W przeciwieństwie do przednówków w folwarkach dziennikarskich, teraz, gdzie nie gdzie kilka złotych na jedzenie jest i nie trzeba ciężko pracować a ponieważ wszyscy są apatyczni można coś zaatakować. Na przykład Zjazd Statutowo-Programowy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, ktory odbył się w Kazimierzu Dolnym 16 i 17 marca br. Wielkanocne króliki, które z trudem budzą się po zimie, opowiadają, że atak kilku osób ze stołecznego oddziału SDP nie tylko nie odzwierciedla stanowiska większości delegatów warszawskich, ale jest wyłącznie sprawą urażonej ambicji szefa oddziału.

Idea zjazdu była bardzo prosta: uchwalenie statutu w miejsce przestarzałej już konstytucji SDP oraz przyjęcie kilku ważnych uchwał w sprawie bezprecedensowego i bezprawnego ataku rządzących na wolne media. Scenariusz niewymagający. Wystarczyło kilkanaście godzin koncentracji, ale oczywiście zawsze znajdą się malkontenci.

Poszło o to, że nadal najliczniejszy, ale – jak mówili delegaci – nie najważniejszy w kraju oddział warszawski zgłaszał ustami swej sekretarz pretensje, bo – jej zdaniem – delegatów stołecznych było za mało (ok. 40 proc.). Nic to, że ZG SDP prosił nie raz, aby wybrano ich przed zjazdem, bowiem ci, którzy – w ocenie protestujących – nie dostali delegacji nie byli „ustępującymi władzami”, jak to jest przyjęte, tylko trzy lata temu nie wybrano ich ponownie do władz naczelnych (automatyczny mandat zjazdowy), co było m.in. dla późniejszego prezesa OW SDP niemałym szokiem.

W Kazimierzu wczesną wiosną, gdzie ambicje wszystkich rosną…

Zanim zatem na dobre zjazd się zaczął zaplanowana wcześniej awantura nieco przyćmiła jego poważną wymowę. Zaprotestował osobiście szef warszawskiego oddziału, który przyjechał specjalnie na zjazd z miną męczeńską. Podkreślał, że źle go potraktowano i nie słyszał pytań, dlaczego nie wybrano w lutym dziesięciorga delegatów. Czyżby bał się, że nie zostanie wybrany? Nie wierzę. Obnosił się prezes OW SDP z bólem w imieniu „odrzuconych”. Na moje pytanie w sobotę rano, czy jadł już śniadanie, odparł oburzony, że nie jest przecież delegatem. Mój Boże, jedna z najważniejsza w SDP osób narzeka w taki sposób. Nasz Dom Pracy Twórczej jest znany z gościnności. Bułka z serem czy wędliną albo jajecznica i kawa na pewno znalazłaby się. Poza tym goście zjazdu, a statut taki potwierdzono w przypadku prezesa, mają prawo do zakwaterowania i wyżywienia.  Zatem, poza jedzie na ambicji płozach… Może właśnie dlatego, że ów dygnitarz stołecznego SDP nie jadł śniadania był w słabej formie i nie mógł wytłumaczyć pretensji z jakimi przyjechał.

Nie szukajcie piasku w maku, lecz napiszcie dobry statut

Nie można było mu wytłumaczyć, tego, co pięćdziesiąt razy już wcześniej tłumaczono. W informatyce nazywamy to trwałą przerwą w półprzewodnikach. W życiu określa się to jako ośli upór i chęć rozwalania wszystkiego, co usiłuje się przez lata złożyć. Bo nikt nie zajmował się tym, co w statucie ma być zmienione, tylko trzeba było brnąć w dawno rozstrzygnięte sprawy formalne. Prezes OW, jak księżniczka w bajce, zniknął przed obiadem. Może był głodny. I jeszcze ktoś go próbował zdyskredytować opowiadając, że wrócił do Warszawy, „bo się spieszył na swoje przyjęcie imieninowe a nic nie postawił”. To nie ludzie, to wilki.

Na zjeździe jednak narastał nastrój szarpania kworum, bo główny dokument SDP mógł być uchwalony tylko przy określonej liczbie zarejestrowanych elektronicznie delegatów. Była sobota przed południem, zatem wielu z dziennikarzy miało jeszcze zajęcia. Dojeżdżali z najdalszych zakątków Polski, aby wziąć udział w uchwalaniu statutu. Nieliczna grupa rekonstrukcji starych porządków – kilkoro osób z OW SDP, nie wiadomo, czy z poparciem swojego szefa – przekonywała, że zjazd powinien być powtórzony. Czyli, logiczne – zdaniem rozłamowców – było, iż kolejne dziesiątki tysięcy złotych ze wspólnej kasy stowarzyszenia miały być wydane, bo ktoś nie policzył, że i tak statut będzie uchwalony, że i tak dojadą delegaci, że kworum będzie i można już procedować ewentualne poprawki, bo wspomnianego kworum wymaga tylko głosowanie nad najważniejszym w SDP dokumentem.

Najdziwniejsze było to, że rozłamowcy zwrócili się do Naczelnego Sądu Dziennikarskiego SDP, aby rozstrzygnął spór o liczbę ich delegatów i w ogóle, aby stwierdził, że statut jest do luftu. Z tym, że nikogo przedtem nie zawiadomiono, a niektórzy członkowie NSD mnie pytali o co chodzi? Zatem odpowiadałem, że sąd działa jawnie i nie jest tworem kapturowym, ale małą liczebnie, wesołą warszawską grupę rekonstrukcji starych porządków to nie obchodziło i mało sprytnie, krzycząc na całą salę zapowiadali rokosz.

W szczytowym momencie, kiedy było już kworum niezbędne do uchwalenia statutu, dlatego, że grupa zbierała podpisy (chyba 7) pod protestem i się zwyczajnie spóźniła, zarządzono głosowanie. Chcieli oddać tzw. klucze do elektronicznych paneli do głosowania, ale było już za późno. Statut przegłosowano dużą większością głosów a oni nawet nie byli przeciw, bo stali w kolejce do zwrotu aparatury… Smutne i komiczne zarazem. Oczywiście firma nadzorująca głosowania musiała im tłumaczyć, że ich głosu nie policzono, bo…nie głosowali, ale nie wylogowano ich z sytemu, bo trwało głosowanie. W mojej rodzinie są przedszkolaki, które rozumieją takie „subtelności”.

Nic to, wściekli i poczerwieniali na twarzy ludzie z warszawskiej grupy rekonstrukcji socjalizmu podczas głosowań nawet tak ochoczo nie wymachiwali szablami, czyli aparatami fotograficznymi, którymi cały czas rejestrowali zjazd. Oni po prostu byli zaskoczeni.

Przy okazji chylę czoła przed większością obecnych na zjeździe członków OW SDP, że mimo swoich wątpliwości i sprzeciwów nie dołączyli do grupy rozłamowców i nie przyłączyli się do szalonego tańca rozszarpującego kworum.

Także przy okazji wypada powiedzieć, że oprócz dwóch osób z władz warszawskiego oddziału nikt prominentny nie brał udziału w tym pożal się Boże puczu. Za to szalała trójka, a właściwie należałoby napisać „trojka”, zawsze wiernych ideałom rozpienienia każdej dyskusji miłych i kulturalnych mężczyzn, o których nie słyszano w żadnej polskiej redakcji.

Suma summarum statut przyjęto. Przegłosowano też kilka ważnych uchwał o bezprawnych wobec mediów działaniach rządu powstałego 13 grudnia ub. r. i o skandalicznym wyrzuceniu z TVP twórczyni telewizji Biełsat red. Agnieszki Romaszewskiej i zawieszeniu programu Studio Wschód red. Marii Przełomiec. Tekst uchwał PONIŻEJ:

Uchwały Nadzwyczajnego Statutowo-Programowego Zjazdu Delegatów Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich

Porzuć mandat delegata – oto losu pierwsza rata

Z mandatu delegata zrezygnowała prezes honorowa SDP Krystyna Mokrosińska, bo nie podobało jej się, że w statucie znalazła się, uwaga, uwaga MOŻLIWOŚĆ pobierania gratyfikacji finansowej przez członków zarządu. Chodziło tylko o to, aby władze nie musiały pożyczać na hotele i paliwo, bo oficjalne zwroty kosztów nie obejmują wielu grup wydatków.

Życzliwe pani prezes grono rozesłało dramatyczny apel do „prawdziwych działaczy” SDP, którzy momentalnie zrobili, przepraszam za wyrażenie, „spory syf” w sieci. Na profilach społecznościowych o gigantycznych zarobkach członków ZG SDP donosili z reguły ci, którzy przepadli w głosowaniach zjazdów wyborczych i zmuszeni są do „anonimowej” pracy w oddziałach. Jednemu z nich – jak mówimy na łódzkich Bałutach – dałbym po pysku, ale nie warto, nie ma zdolności honorowych.

Niewiele osób – podczas tej internetowej „zemsty” – miało zauważyć, że to nie zarobki zarządu, niewielu też wie, że taka MOŻLIWOŚĆ jest od następnej kadencji, czyli nie dotyczy naszego składu. A następny zarząd… No cóż, kandydaci na start. Prężcie się obiecujcie, zrezygnujcie ze wszystkich swoich aktywności zawodowych, dajcie się wybrać. I przypominam następna kadencja – to też jest w nowym statucie – potrwa nie trzy, jak teraz, ale aż cztery lata.

No i argument – „KRS tego statutu nie przyjmie”, od prezes honorowej SDP aż na szeregowych członkach oddziału regionalnego kończąc były ostrzeżenia w sprawie KRS. Skąd oni to wszyscy wiedzą, skoro sam KRS jeszcze nie ma nowego statutu? Chyba, że już ma… Przypomnę może, że poprzedniego statutu KRS nie przyjął – i stąd ten zjazd – ponieważ jeden z członków władz zjazdowych nie złożył podpisu…

I mieliśmy zjazd morałów – kanonada niewypałów

Zatem pani prezes honorowa, po raz kolejny, zamiast łączyć podzieliła nas na zwolenników „zarabiania” – jak twierdzi – na majątku SDP i tych o „czystych intencjach” tych, którzy nawet na emeryturach mogą, jak się ich grzecznie poprosi, być we władzach, bo teraz mogą a przez lata, kiedy byli we władzach mieli etaty, stanowiska i pieniądze z reguły w topowych mediach. Teraz nie są we władzach, to się wściekają, że ktoś dostanie parę złotych na przykład na części do prywatnego komputera lub oponę do samochodu. Też prywatnego. Praca społeczna, pracą społeczną, ale czasy się bardzo zmieniły, jeśli my nie będziemy profesjonalnie zarządzać stowarzyszeniem, to kto to zrobi? Specjalistyczne firmy – jak proponują rozłamowcy – czy, przy całym szacunku, emeryci, którzy mogą posiedzieć w naszym biurze.

Mandat oddać i w strumieniu pływać wciąż w stowarzyszeniu

Naprawdę szanuję prezes honorową SDP Krystynę Mokrosińską i wielokrotnie dawałem temu świadectwo. Nie przeszkadzała mi jej wyniosłość, bezkompromisowy styl prowadzenia niektórych spraw, pouczanie wszystkich. Spierałem się z nią odważnie narażając na „razy” jej bezmyślnych akolitów, nie mylić z przyjaciółmi pani Krystyny, którzy ją zawsze wspierają.

Dla mnie Mokrosińska pozostanie legendą. Legendą SDP. Tylko szkoda, że znowu zrobiła dziwny ruch polegający na „połowicznym działaniu”. Nie rozumiem jej. Złożyła mandat i co? To tylko zjazd a statut pozostanie. Jeśli się z czymś nie zgadzam, rezygnuję. Broń Boże nie namawiając pani Krystyny do rezygnacji z członkostwa, myślę, ze znowu ktoś wykorzysta zasługi prezes honorowej i skorzysta, że jest ona nadal w SDP i zaatakuje jesienią na zjeździe wyborczym…

Komentarz wiceprezes SDP Jolanty Hajdasz PONIŻEJ:

Nowy statut to nie żadna rewolucja: Komentarz JOLANTY HAJDASZ po zjeździe SDP

Rymowanka nie dla dzbanka

Aby nieco rozluźnić nieco atmosferę, napisałem małą rymowankę, która nie jest nawet w dziesiątej części tak dobra, jak owiany legendą hymn minionego zjazdu autorstwa naszego barda Marcina Wolskiego (gratulacje Marcinie), ale pozwolą Państwo, że pośmieję się z pani honorowej prezes SDP.

Z życzliwości i wdzięczności za to, co zrobiła, nie chcę jej pouczać i kierować przyciężkie uwagi.

 

Są w Madrycie i w Samarze,

Są w Toronto, koło Mińska,

Są w Nairobi dziennikarze

I Krystyna Mokrosińska.

 

Są na świecie kwiaty piękne,

Każdy, nawet narośl chińska,

Lecz dziennikarz o nich nie wie

I Krystyna Mokrosińska.

 

Są rozsądni na tym globie,

Są i głupi – nie ich wina,

Dziennikarze i królowie,

Mokrosińska też Krystyna.

 

Dziwne gry są na tym świecie,

Ktoś gra w klipę, ktoś bez atu,

Nawet w durnia gra dziennikarz,

Lecz nie zrzeka się mandatu…

 

(edytowane 26.03)

Aby zakończyć te zjazdowe i pozjazdowe wątki, z dziennikarskiego obowiązku, dodam, że za ten komentarz, rymowanki i całokształt zostałem ostro zaatakowany przez prezesa oddziału warszawskiego. No, cóż, jego zdaniem obrażam wszystkich przeciwników statutu i samą prezes Honorową tymi „wierszydłami” ( a pisałem, że rymowanką). Wolno mu. W końcu jest prezesem. Dodał prześmieszny wiersz Juliana Tuwima, który każdy mądrzejszy licealista dedykuje swoim adwersarzom. Ten o psie, mezaliansie i tym, co ten pies robi podmiotowi, którego lży koncertowo Poeta. Prezes OW SDP podparł się na koniec „roliczania mnie” słowami Tuwima a ja, ponieważ raczej piszę prozą, w odpowiedzi prezesowi oddziału stołecznego zacytowałem Ryszarda Kapuścińskiego. PONIŻEJ:

Lulu i inne przypadki, czyli: nie rób ze mnie bazyliszka – Hubert grzecznie prosi Zbyszka

 

Fot.: archiwum zdjęć błota, którym obrzuca się często SDP

HUBERT BEKRYCHT: Komu przeszkadza SDP i czego nie zauważa Press?

Przestały mnie bawić manipulacje Press, bo są szkodliwe nie tylko dla dziennikarzy i pracowników mediów, do których – teoretycznie – adresowane są treści popularnego niegdyś miesięcznika. Likwidacja prestiżowych, także dawno temu, nagród i mnożące się w portalu jak króliki wiadomości o niczym, to przyczyna frustracji autorów i kierownictwa. Ale znaleźli sobie już wroga – Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i portal sdp.pl Według dawnych spiskowych teorii najlepiej znaleźć winnego i atakować go jak 6 marca br. policja rolników – z tej metody eskalacji konfliktu korzysta Press wobec SDP. Ostatnio znowu napisano, że jesteśmy janczarami PiS i maszerujemy w takt eurosceptycznych bębnów. Nieprawda to określenie nie oddające stopnia manipulacji Press w tej sprawie, zatem po kolei:

Wiceprezes SDP i dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Mediów dr Jolanta Hajdasz wzięła udział w spotkaniu z przedstawicielami Komisji Europejskiej, jakie odbywa w ramach corocznego przeglądu stanu praworządności we wszystkich państwach członkowskich UE. SDP uczestniczyło w konsultacjach po raz trzeci.

Spotkanie prowadzili dr Bartosz Marciniak i Maciej Styczeń z wydziału DG ds. Sprawiedliwości i Konsumentów (Jednostka C1 – Praworządność) Komisji Europejskiej. Stronę polską oprócz Jolanty Hajdasz z SDP reprezentował red. Krzysztof Bobiński z Towarzystwa Dziennikarskiego i Jacek Wojtaś z Izby Wydawców Prasy.

Spotkanie 

Hajdasz zapytana przez KE o opinię w sprawie wolności mediów powiedziała:

Reprezentuję Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich, największą, najstarszą i najaktywniejszą organizację dziennikarzy w Polsce. Nasza ocena tego, co wprowadza w mediach publicznych obecny rząd Donalda Tuska jest wyjątkowo negatywna. Jest to bezwzględne naruszenie zasady wolności słowa i wolności prasy. Niszczenie mediów publicznych trwa już od dwóch miesięcy” – podkreśliła szefowa CMWP SDP.

Hajdasz pytano także o opinię wobec Krajowej Rady Radiofonii. „Obecnie to KRRiT stoi na straży prawa dotyczącego systemu radiowo-telewizyjnego, ponieważ władza brutalnie niszczy ten system i łamie prawo medialne” – mówiła.

W notatce CMWP znalazło się również zdanie: Krzysztof Bobiński i Jacek Wojtaś przedstawili odmienne od SDP stanowisko .

Szczegóły stanowiska SDP opisano na stronie CMWP SDP oraz na sdp.pl – tekst poniżej

CMWP SDP na spotkaniu z przedstawicielami Komisji Europejskiej o wolności mediów w Polsce

Nie pisząc o tym, co takiego powiedzieli o stanie mediów w Polsce Bobiński i Wojtaś podczas spotkania, Press wystrzelił z kapiszona i napisał piórem Mariusza Kowalczyka:

W Polsce nowy rząd niszczy media, bezwzględne i brutalnie naruszając zasady wolności słowa i prasy – poinformowała przedstawicieli Komisji Europejskiej Jolanta Hajdasz, wiceprezeska Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Kreśląc zafałszowany obraz sytuacji po zmianie władzy w Polsce, dodała, że prorządowe media zastraszają reklamodawców, którzy chcą się reklamować w ‘mediach opozycyjnych’. – To kuriozum. Odwracanie kota ogonem w partyjnym interesie – ocenia Mariusz Kowalczyk z „Presserwisu”. Tak orzeczono w Press.

Tak, bo tak

Nie przedstawiono żadnych argumentów na podważenie przytoczonych przez Hajdasz przykładów medialnego zamachu stanu, ale już zarzucono jej „zafałszowanie obrazu mediów”.

Chyba ani Press ani, co gorsza, Komisja Europejska i jej eksperci nie sprawdzili, że niszczenie i likwidacja mediów publicznych w Polsce zostały kilkakrotnie skrytykowane przez międzynarodowe organizacje dziennikarskie, m.in. European Federation of JournalistsInternational Federation of Journalists, do których należy SDP. O tym powinien zresztą wiedzieć uczestnik spotkania, apolityczny działacz liczącego niecałe 100 osób (dane EFJ – 2023) Towarzystwa Dziennikarskiego Krzysztof Bobiński. Jeździ on często na zjazdy EFJ, niekiedy z żoną, byłą eurodeputowaną PO i z kolegą noszącym nawet na lotnisku kurtkę z logo EPL (EPP), frakcji PE do której należy PO, co oczywiście – zdaniem członków TD – nie świadczy o upolitycznieniu ich Towarzystwa, najwyżej o ich wyższości nad dziennikarzami, którzy mają wątpliwości co do sprawiedliwego traktowania Polski w Brukseli.

Dalej w relacji Press o stanowisku SDP jest już tylko bardziej groteskowo.

„Gdyby Jolanta Hajdasz chciała uczciwie opowiedzieć przedstawicielom KE o sytuacji mediów w naszym kraju, powinna zacząć od tego, że reprezentuje skrajnie upartyjnioną organizację, która podszywa się pod cieszące się niegdyś jakim takim zaufaniem stowarzyszenie dziennikarzy” – oznajmiono w Press, w którym to mediów ze świecą można szukać złych opinii o mediach broniących jak socjalizmu partii, które składają się na obecną koalicję rządzącą, co za przypadek, od 13 grudnia.

Zarzuty, że coś jest nieuczciwe, że SDP jest upartyjnione są oczywiście rzucane bez chociażby próby poznania racji drugiej strony, co w medium piszącym często o warsztacie dziennikarskim jest dosyć dziwne, ale przewidywalne.

Miazga

Nie wiem pod kogo podszywa się redakcja Press, ale ten przykład dowodzi, że ów portal i periodyk udają medium specjalistyczne adresowane do dziennikarzy i pracowników mediów. Bo pomijanie racji drugiej strony wobec poważnych oskarżeń jest tylko medialną miazgą, nie dziennikarstwem – to tak jakby minister chyba kultury Bartłomiej Sienkiewicz – powołując się na swojego Wielkiego Przodka, Pisarza i Noblisty Henryka Sienkiewicza – został doradcą prezydenta Turcji w sprawach Królestwa Szwecji przed przyjęciem naszych północnych sąsiadów do NATO. Chociaż Turkom mógłby nasz minister chyba kultury doradzać, ale w innych sprawach. Chyba.

Press w kolejnej części „artykułu” kpi ze słów Jolanty Hajdasz, która opowiadała o szantażowaniu firm reklamujących się w mediach opozycyjnych. Dalej Press podaje jeden przykład z anteny TV Republika. „Prawie każdy, działając w interesie swojej firmy, wycofałaby reklamy, żeby jego marka nie kojarzyła się z takim plugastwem” – pisze Press na klawiaturze Mariusza Kowalczyka.

Ów cyngiel Press jest chyba zresztą zadowolony, że praktycznie powtarza to, co pisała jego redakcja przez ostatnie lata. Ale mógł nie wiedzieć, że to powtórzenia, w końcu za kadencji PiS był też w Newsweeku, który to tygodnik, co za przypadek, również pisał źle o rządzie, tylko wyrażał to innymi, mocniejszymi słowami. Zatem znowu Press i Kowalczyk po raz 238. sklonowali jakże „apolityczną” opinię o szefie KRRiT. „Z licznych działań Macieja Świrskiego wynika jasno, że głównym jego zadaniem jest nękanie i karanie mediów, które zakłócają partyjny przekaz PiS. Po zmianie władzy Krajowa Rada nadal jest młotem na tych, którzy nie podobają się Jarosławowi Kaczyńskiemu i jego partii” – tak napisano w Press. Chyba ludzie z redakcji zapomnieli z czego jeszcze słynie przewodniczący Świrski. Podpowiem, nie lubi kłamstw na swój temat często wykorzystując wówczas instrumenty prawne.

W związku z tym, co powiedziała o KRRiT, na koniec steku bzdur zwanych „artykułem” wystrzelił w kierunku Jolanty Hajdasz pistolecik z Press podpisany jako Mariusz Kowalczyk. Właściwie wypalił cichutko, bo zamiast huku pojawił się smrodek i to nie dydaktyczny. „Tego wszystkiego jednak Jolanta Hajdasz nie powie. Bo SDP wiernie służy politykom” – zaznaczył w „artykule” Press Kowalczyk.

Presserwilizm

Skoro tak mocno biją szefową CMWP SDP pomagającą od lat wszystkim bez wyjątku dziennikarzom, to komu służą członkowie redakcji Press? Ja wiem. Służą głupocie. Głupocie, która opłaca się po 19 grudnia 2023 r. wszystkim mediom głównego nurtu, które, nie przejmując się zasadami etyki, opluskwiają nie tylko dziennikarzy konserwatywnych, ale i każdego ośmielającego się mieć inne zdanie o rządzie 13 grudnia.

Nikt z nas we władzach SDP nie ma legitymacji żadnej partii, ale są – ufam, że poza SDP – dziennikarze, który zapisali się do koalicji 13 grudnia. Nie są oni oczywiście na listach członków ugrupowań tworzących gabinet premiera Donalda Tuska, ale w stłuczonym lustrze swoich wyrzutów sumienia, będą jeszcze nie raz oglądali zniekształconą kłamstwami twarz.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Fot.: re/h/a

HUBERT BEKRYCHT: Mój bełkot kontra niestrawny twarożek polityczny

W sprawie krytycznego wobec Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich artykułu zabrał głos szef Press, miesięcznika chwalącego media sławiące obecny rząd i ganiącego wszystkie inne. Oczywiście, że sdp. pl i piszący te słowa nie spodobali się szefowi Press. Szydziłem nieco z miesięcznika i elektronicznego rejestru sukcesów „dobrych” mediów oraz porażek mediów „złych” – nie dziwię się frustracji kierownictwa periodyku, który mój wstęp do odpowiedzi prezesa SDP Krzysztofa Skowrońskiego nazwał „bełkotem” – z tego określenia wkurzonego szefa Press jestem dumny.

Publikacja Press poświęcona była w całości zmanipulowanej przez SDPR (organizacja, która sprzyjając Jaruzelskiemu, w stanie wojennym ukradła Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich) informacji, że z powodu instalacji monitoringu w Domu Dziennikarza użytkownicy i goście budynku przy ul. Foksal 3/5 mają trudności z wejściem do środka.

Moja odpowiedź we wstępie listu prezesa SDP Krzysztofa Skowrdońskiego była adekwatna do ekscytacji Press.

STOWARZYSZENIE DZIENNIKARZY POLSKICH: Kto ryje pod domem na Foksal?

W odpowiedzi na publikację sdp.pl z 2 marca szefostwo Press wyjaśnia, że autorzy publikacji nie mogli się dowiedzieć wszystkiego, bo SDP nie odpowiada na prośby o komentarz. Nie pisze kierownictwo miesięcznika, kiedy ta próba miała miejsce. Przyznaje się tym samym redakcja miesięcznika poświęconemu m.in. dziennikarstwu, iż zasad dziennikarskich nie dopełniła i napisano bzdury. Chyba głównie na podstawie jednego źródła, czyli członka SDRP, który opisał, jak to dotyka go, że nie wita go już „uśmiechnięty portier” a nie bezduszne maszyny monitoringu.

Prezes Skowroński wysłał odpowiedź na nieprawdziwe informacje Press. I tutaj zaczął się dramat szefa periodyku. Opisuje to w takich słowach:

„Zanim zdążyłem wczytać się w odpowiedź Skowrońskiego (przyszła pocztą we wtorek), portal Sdp.pl już opublikował ten list u siebie. Towarzyszył mu z założenia chyba humorystyczny wstęp Huberta Bekrychta, naczelnego serwisu” – piszę wyraźnie poruszony szef Press jadąc po mnie jak 12 lat temu premier po nie oddanych jeszcze do użytku autostradach.

„Z nieskładnego tekstu zrozumiałem, że autor (…) udziela nam serii redaktorskich rad, po czym konkluduje: ‘Działacie, aby uśmiechnięta władza rządu 13 grudnia, była uśmiechnięta jeszcze bardziej’”.

Ano tak, tak napisałem, bo nie podobała mi się publikacja w poświęconemu dziennikarstwu miesięczniku. Publikacja łamiąca wszelkie standardy dziennikarstwa właśnie. Publikacja przemycająca pogłoski przeplatana wynurzeniami człowieka tęskniącego za PRL.

Dalej jest tylko dla mnie lepiej, bo biorąc pod uwagę trudną pisownię mojego nazwiska, redakcja nie popełnia tu błędu (dziękuję), jak to dawniej bywało. Najbardziej ucieszyła mnie bezsilność szefa Press, który pisze na koniec:

„Wciąż wolę więc myśleć, że SDP trzyma intelektualny poziom Skowrońskiego, który co prawda basuje PiS-owi, ale potrafi pisać, a nie Bekrychta, którego bełkotu nie pojąłby nawet Sasza Pastuszew – Marek Twaróg, Press.pl”.

Epitety jak epitety, ale dawno, dawno temu na moim podwórku przy trzepaku autora powitałby tylko śmiech, bo z takiego groteskowego powodu moja banda nie wytaczała armat.

Cóż zrobić, choć niechętnie, ale odpowiadam:

  1. Nie jestem po imieniu z bandytą Pastuszewem i nie wiem, czy to z sympatii, czy z innego powodu redakcja zdrabnia jego imię;
  2. Nie wzięto pod uwagę, że może celowo wstawiłem „bełkot”, aby nasi wrogowie nie zrozumieli;
  3. Dla was moje zdania o Press to „bełkot”, znam takich dziennikarzy, dla których moje określenia waszego stylu pracy to prawda;
  4. Wydaje mi się, że redakcję rozjuszyło moje odniesienie się bezpośrednio do Press: „Działacie, aby uśmiechnięta władza rządu 13 grudnia, była uśmiechnięta jeszcze bardziej”;
  5. Konwencja napisanego przeze mnie wstępu była istotnie, w założeniu, żartobliwa. Nie każdy jednak musi mieć poczucie humoru. Nawet kierownictwo Press;
  6. Po „niestety” w tytule waszego „artykułu” z 5 marca br. powinien być chyba przecinek;
  7. I to jest najważniejsze, prezes SDP odniósł jednak sukces – Press publikując odpowiedź Skowrońskiego wreszcie przyznało się do błędu. Oczywiście nieświadomie.

 

W pojedynku na krytyczne zdania o czymkolwiek i „intelektualne poziomy” i kto potrafi pisać niech zabrzmi pulitzerowska fraza szefa Press, wówczas szefa Dziennika Zachodniego:

„Rozprawiono się z Rzecznikiem Praw Obywatelskich. Prof. Adamowi Bodnarowi skończyła się kadencja, a w kwestii nowego rzecznika władza nie zamierza dogadywać z opozycją. Pat.”

Marek Twaróg, Dziennik Zachodni 15 kwietnia 2021 r.

Czyli, szach i mat. Koniec publicystyki.

I jeszcze przypowieść. Wyjaśniam szefostwu Press – to żart.Pewna hrabina dowodząc swojej odwagi kupiła sobie trzy nocniki. Złoty, srebrny i brązowy. A jak weszli ruscy to i tak się… Nie zdążyła po prostu…

 

Hubert Bekrycht

red. nacz. portalu sdp.pl