Zdj.: Zurych Fot.: K.M. Załuski

Co tam Panie u Helwetów? KRZYSZTOF M. ZAŁUSKI: Szwajcaria skręca w prawo

Szwajcarzy wybrali dwuizbowy parlament – Radę Narodu i Radę Kantonów. Zgodnie z przewidywaniami, zwycięzcą po raz szósty z rzędu, okazała się konserwatywna prawica, czyli Szwajcarska Partia Ludowa. Wielkimi przegranymi są natomiast partie lewicowe i proekologiczne. Wybory pokazały, co kolejny europejski naród myśli o swojej suwerenności, o konieczności zwiększenia wydatków na walkę z globalnym ociepleniem, o Unii Europejskiej i otwieraniu granic.

Gdy myślimy o Szwajcarii, najczęściej nasza wyobraźnia podąża ku bajecznym, górskim krajobrazom, czekoladowym smakołykom i luksusowym zegarkom. Jej symbolami są także bernardyny z beczułką rumu i brązowe krowy z dzwonkami pasterskimi na szyi. Jednak tym, co naprawdę wyróżnia tę alpejską krainę, są niezwykły ustrój polityczny, historia i neutralność. Uwagę zwraca także skomplikowana procedura wyborów parlamentarnych i obligatoryjne referenda.

Szwajcaria jest krajem, którego mieszkańcy zdają się rozumieć, że prawdziwa demokracja nie polega tylko na uczestnictwie w wyborach raz na cztery lata, lecz na aktywnym i świadomym udziale obywateli w procesach decyzyjnych. Jest to więc państwo, gdzie „vox populi” jest faktycznie kluczowy, zarówno w parlamencie, jak i podczas referendów. Jest też przykładem pełnej demokracji, a nie jak w wielu tzw. „państwach demokratycznych”, fasadowej pseudodemokracji.

 Europejskość, ale z umiarem

Szwajcaria jest federacją 26 kantonów, będących do połowy XIX wieku samodzielnymi mini-państwami. Dopiero w roku 1848 Helweci z luźnego związku, postanowili przekształcić swoje państwa w federację. Obecnie Konfederacja Szwajcarska ma prawie dziewięć milionów mieszkańców, którzy nadal kultywują swoje odrębne tradycje i używają czterech języków urzędowych: niemieckiego, francuskiego, włoskiego i – w niewielkim stopniu – retoromańskiego.

Państwo to, pomimo położenia w samym sercu Europy, nie należy ani do Unii Europejskiej, ani do Europejskiego Obszaru Gospodarczego. Jego mieszkańcy bowiem, swoją suwerenność traktują z najwyższym szacunkiem. Niepodległość jest tu wartością nadrzędną, co doskonale ilustruje wynik referendum z 2001 roku, w którym Helweci zdecydowanie, bo aż w 77 %, odrzucili koncepcję rozpoczęcia rozmów na temat akcesji do UE. To, co dla wielu państw jest marzeniem, dla Szwajcarów było – i jest nadal – nie do przyjęcia.

Pomimo braku formalnego członkostwa w UE, Szwajcaria utrzymuje jednak specjalne stosunki z Brukselą. Dzięki temu uczestniczy w wybranych (przez siebie) międzynarodowych projektach – jednym z nich jest Układ z Schengen. Szwajcaria angażuje się również finansowo w różne unijne działania – polityczne i gospodarcze np. poprzez partycypowanie w europejskim budżecie. Jest więc najlepszym przykładem tego, że można być poza Unią Europejską i jednocześnie pozostawać integralną częścią europejskiego krajobrazu politycznego – że istnieją sposoby współpracy i osiągania sukcesów, bez konieczności rezygnacji z suwerenności.

Stolicą Szwajcarii jest Berno. To tutaj swoje siedziby ma większość instytucji federalnych i rządowych. Miasto to jest jednak jedynie stolicą funkcjonalną, a nie formalną, jak ma to miejsce w zdecydowanej większości państw świata. Podobnie wyjątkowa jest „stolica” francuskojęzycznej Szwajcarii, nazywana niekiedy „miastem pokoju”. W Genewie działa blisko 240 zagranicznych przedstawicielstw, dziesiątki organizacji międzynarodowych oraz setki organizacji pozarządowych. Swoje siedziby mają tu m.in. agendy ONZ – Rada Praw Człowieka, Światowa Organizacja Zdrowia i Międzynarodowa Organizacja Pracy. Tutaj także mieszczą się centrale Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, Światowej Organizacji Zdrowia, Europejskiej Organizacji Badań Jądrowych i UNICEF-u.

Atrakcyjność Szwajcarii podnosi jeszcze bardziej fakt, że Genewa, Zurych i Berno są centrami finansowymi Europy. To tu rezydują bankowi giganci: Union des Banques Suisses, Banque Cantonale de Genève, Raiffeisen i, upadły w tym roku, Credit Suisse… Helweci szczycą się również drugim, najwyższym w Europie wskaźnikiem siły nabywczej zarobków na mieszkańca – notabene zaraz po, będącym w unii celnej i monetarnej ze Szwajcarią, Księstwie Liechtenstein.

Nic więc chyba dziwnego, że ta niewielka alpejska republika jawi się światu jako przysłowiowy „raj na ziemi”. I że Szwajcarzy tak bardzo cenią sobie jej odrębność i wszelkie tradycje.

Fenomen demokracji oddolnej

Najważniejszą z tych tradycji jest chyba instytucja referendum – Szwajcarzy udają się do urn wyborczych aż cztery razy w ciągu roku. Podczas głosowania wypowiadają się w sprawach istotnych dla powiatu, kantonu lub całej federacji. Co więcej, wyniki tych ludowych plebiscytów są dla członków parlamentu absolutnie wiążące. Można więc śmiało powiedzieć, że demokracja bezpośrednia jest prawdziwą esencją równości obywateli, i że to właśnie dialog i kompromis pomiędzy ludem a władzą kreują sukcesy państwa.

Na szczycie piramidy szwajcarskiego systemu politycznego stoją parlament i władze kantonalne. Szwajcarski parlament, czyli Zgromadzenie Federalne, to instytucja o długiej tradycji. Składa się ona z dwóch izb: Rady Narodu i Rady Kantonów. Rada Narodu, w której zasiada 200 posłów, zwanymi również „deputowanymi Narodu”, stanowi serce szwajcarskiego ustawodawstwa. To tutaj podejmowane są najważniejsze decyzje dotyczące kraju.

Natomiast izba wyższa, czyli Rada Kantonów, złożona z 46 przedstawicieli, reprezentuje interesy konkretnych kantonów, które są podstawowymi jednostkami administracyjnymi państwa. Ciekawostką jest fakt, że z ogółu 26 kantonów, w sześciu z nich – nazywanych „półkantonami” – obywatele wybierają po jednym reprezentancie, a w pozostałych dwudziestu po dwóch. Ponadto konstytucja Szwajcarii określa czas trwania kadencji tylko posłów do Rady Narodu – wynosi on cztery lata. Co istotne, izba ta nie może zostać rozwiązana przed terminem, co jest gwarancją stabilności i ciągłości procesów ustawodawczych.

Kolejnym szwajcarskim „fenomenem demokracji” jest sam proces podejmowania decyzji politycznych – jest on całkowicie oddolny… W Szwajcarii bowiem, to wola społeczeństwa jest fundamentem, na którym opiera się cały system. Kluczową rolę odgrywa więc wspomniana już demokracja bezpośrednia. To właśnie referenda są przejawem świadomości obywateli i ich odpowiedzialności za dobro wspólne. To one są czynnikiem spajającym ten pozornie niespójny naród.

W szwajcarskim modelu decyzyjnym obowiązuje zasada dialogu, jako źródła kompromisu. Tradycja federalistyczna, stanowiąca integralną część szwajcarskiej tożsamości, nakazuje kantonom zajmować się własnymi problemami. Krytyka działań innych kantonów jest niedopuszczalna. To podejście sprzyja wzajemnemu zrozumieniu różnorodności i pluralizmu, co z kolei jest kluczowe dla tworzenia trwałych rozwiązań systemowych.

 Helweci wybierają tradycję

Wybory do organów legislacyjnych w Szwajcarii odbyły się w niedzielę, 22 października. Aż 90 proc. uprawnionych do głosowania „poszła do urn” już w sobotę – za pośrednictwem internetu. Wyniki ogłoszono w poniedziałek. W środę okazało się jednak, że głosy zostały błędnie policzone.

Z oficjalnego komunikatu Federalnego Urzędu Statystycznego w Neuchâtel wynika, że „święto demokracji” zostało zakłócone przez błąd w oprogramowaniu importującym dane z komisji. Jednocześnie Urząd zapewnił, że nowe wyliczenia nie będą miały wpływu na podział mandatów. I rzeczywiście, po korekcie obliczeń po raz szósty z rzędu wygrała narodowo-konserwatywna Szwajcarska Partia Ludowa.

Ostateczne wyniki wyborów wyglądają następująco: 27,9 proc. uprawnionych do głosowania Helwetów wybrało Szwajcarską Partię Ludową (SVP). Socjaldemokraci (SP) uzyskali 18,3 % głosów, Liberałowie (FDP) 14,3 %, Centrum (DM) 14,1 % głosów, Zieloni 9,8 %, Zieloni Liberałowie (GLP) 7,6 % zaś skrajna lewica w ogóle do parlamentu nie weszła. Frekwencja wyniosła zaledwie 44,6 proc. Czyli mniej niż przed czterema laty, gdy głosowało 45,1 proc. obywateli.

W dziewięciu kantonach konieczna będzie druga tura głosowania, która ma się odbyć 12 lub 19 listopada. Mieszkańcy m.in. Genewy, Fryburga, Valais, Ticino, Schaffhausen i Zurychu wyłonią w niej łącznie 13 członków rad. Jednak już teraz można powiedzieć, że zwycięzcami wyborów są partie prawicowe. Świętować może zwłaszcza SVP, której udało się zdobyć 9 dodatkowych mandatów w Radzie Narodu… To przesuniecie w prawo mogło być jeszcze wyraźniejsze, gdyby nie sojusz pomiędzy partiami lewicy. Ich wyborcze porozumienia ocaliły Partię Zielonych i Zielonych Liberałów przed jeszcze drastyczniejszą katastrofą. Pierwsi stracili tylko pięć mandatów zamiast siedmiu, drudzy – sześć zamiast siedmiu. Na powiązaniu list skorzystali również Socjaldemokraci, którzy dzięki nim zdobyli dodatkowe punkty. Co ważne, powiązania wyborcze są obecnie mocno krytykowane. Część ugrupowań opowiada się wręcz za ich likwidacją, ponieważ wyniki tak przeprowadzanych wyborów nie odzwierciedlają rzeczywistej woli elektoratu.

Zwycięstwo Szwajcarskiej Partii Ludowej dla większości politologów było oczywiste. Część badaczy spodziewała się nawet, że SVP osiągnie jeszcze lepszy wynik. Chociażby dlatego, że w czasach międzynarodowych kryzysów potrzeba stabilności wyborców zwykle wzrasta, a chęć na eksperymenty polityczne maleje.

Według badań przedwyborczych, szczególnie istotne dla Helwetów były trzy zagadnienia: wzrost kosztów ubezpieczeń zdrowotnych, relacje z Unią Europejską, zagrożenie ze strony imigrantów oraz zmiany klimatyczne. 22 października Szwajcarzy pokazali, że nie chcą już zwiększania wydatków na walkę z „globalnym ociepleniem”, ani tym bardziej zbliżenia z Unią. Chcą natomiast, aby politycy zajęli się rozwiązywaniem realnych problemów społecznych, a w szczególności nabrzmiewającej kwestii migrantów… Naprzeciwko tym właśnie postulatom wyszli politycy Szwajcarskiej Partii Ludowej.

 SVP jak AfD?

W Polsce szwajcarskie wybory przeszły w zasadzie bez echa. Sukces prawicy nie podobał się jednak wielu politykom europejskim. Zwłaszcza niemieckim. Lewicowo-liberalne media, komentowały to wydarzenie następująco: „Skrajna prawica na fali wzrostu. Szwajcarzy wybrali Szwajcarską Partię Ludową, która jest inspiracją dla Alternatywy dla Niemiec”.

DPA zastanawiała się także nad tym, „dlaczego ten zwrot na prawo nie wzbudza takiego poruszenia, jak wzrost popularności AfD w Niemczech?” I tłumaczyła ten stan mniej więcej tak: „Szwajcarzy doskonale znają swój nietypowy system polityczny. Dlatego zachowują spokój. Nie ma paniki, ‘zapór ogniowych’ ani histerii z powodu wzrostu siły skrajnej prawicy. To, co wywołałoby sensację w innych krajach, tutaj jest częścią systemu”.

Michael Hermann, politolog i dyrektor Instytutu Sotomo, który prowadził przedwyborcze sondaże, uważa że „Szwajcarska Partia Ludowa i Alternative für Deutschland są podobne, choć w niektórych kwestiach SVP jest jeszcze bardziej prawicowa niż AfD”. Zasadnicza różnica między nimi polega jednak na tym, że SVP jest partią rządzącą, a AfD dopiero aspiruje do władzy.

„Politycy SVP w trakcie kampanii wyborczej prezentują twarde stanowiska i atakują przeciwników, jednak jako przedstawiciele rządu zachowują się inaczej”, dodaje Hermann. „Ta podwójna gra jest ugruntowana historycznie i całkowicie przez Szwajcarów akceptowana”.

Ukazujący się w przygranicznej Konstancji „Südkurier” cytuje z kolei niemieckich politologów, którzy stoją na stanowisku, że „SVP i AfD łączą wspólne prawicowo-populistyczne poglądy, najczęściej sprowadzające się do podsycaniu niechęci wobec imigrantów, a zwłaszcza wyznawców islamu”. Oba ugrupowania, twierdzi gazeta, „sprzeciwiają się sankcjom nałożonym na Rosję przez Unię Europejską, a politycy SVP są szczególnie dumni z faktu, że w latach 90-tych skutecznie przeciwdziałali zbliżeniu Szwajcarii z UE”.

Czy rzeczywiście styl polityczny Szwajcarskiej Partii Ludowej i Alternatywy dla Niemiec ma ze sobą coś wspólnego? Takie pytanie stawia historyk z Uniwersytetu we Fryburgu, Damir Skenderovic. Jego analiza wydaje się wskazywać na pewne podobieństwa między oboma partiami. Ekspert charakteryzuje styl obu ugrupowań jako „promujący proste rozwiązania skomplikowanych problemów”. Podsuwa również klucz do zrozumienia ich retoryki – ma nim być „znajdowanie kozła ofiarnego”. Kiedy pojawiają się problemy społeczne, „SVP i AfD wskazują palcem na grupę, którą uważają za winną całej sytuacji. „To klasyczna taktyka, która pozwala im zyskać poparcie i przekonać wyborców, że wskazani winowajcy są źródłem kryzysu”.

„Ale to nie wszystko”, uważa Skenderovic. „Obie te partie, podobnie jak wiele innych prawicowych ugrupowań populistycznych, operują według podobnego schematu myślowego. Zdaniem historyka, jest to zasada „my kontra oni”. „SVP i AfD przedstawiają się jako głos ludu, reprezentujący interesy ‘dołów społecznych’, czyli ‘zwykłych obywateli’, którzy ‘czują się oszukani i zaniedbani przez skorumpowaną elitę’. Jednocześnie politycy obu partii wytykają palcem innych – obcych, przybyszów z zewnątrz, którzy stanowią zagrożenie dla narodu”.

Co powiedzieli nam Helweci?

Analiza Skenderovica nie jest wcale jednoznaczna i bynajmniej nie potwierdza tezy, jakoby SVP i AfD były partiami skrajnie prawicowymi, czy wręcz neofaszystowskimi. Przypomina natomiast antypisowską propagandę, suflowaną Polakom przez liberalną lewicę.

W rzeczywistości Szwajcarska Partia Ludowa ma korzenie ludowe, wręcz chłopskie. Jej historia sięga roku 1917, kiedy to w Zurychu narodziła się Partia Rolników. W krótkim czasie podobne ugrupowania powstały w innych kantonach. Następnie, te luźno powiązane ugrupowania, zawiązały sojusz, który okazał się na tyle silny, że w 1929 roku jeden z jego liderów, Rudolf Minger, zdobył miejsce w rządzie. Choć formalnie partia działa dopiero od roku 1936 jako Partia Rolników, Kupców i Niezależnych, to do tego czasu zdołała już zbudować solidne fundamenty. W 1971 roku SVP połączyła siły z Partiami Demokratycznymi z kantonów Glarus i Gryzonia, tworząc potężną siłę polityczną.

Ideologia SVP to mieszanka narodowego konserwatyzmu, eurosceptycyzmu i izolacjonizmu. Partia ta rzeczywiście sprzeciwia się członkostwu Szwajcarii w międzynarodowych organizacjach, takich jak Unia Europejska czy ONZ. Opowiada się też za surowszymi regulacjami dotyczącymi imigracji, prawa azylowego i kodeksu karnego. W kwestiach gospodarczych wyznaje zasady wolnorynkowe i jest zwolennikiem liberalizmu gospodarczego. Jej kierownictwo popiera m.in. prawo do posiadania broni, utrzymania neutralności państwa i silnej armii, jako narodowej gwardii. W obrębie SVP istnieje różnorodność poglądów – od frakcji centrystyczno-agrarnej po skrzydło narodowe.

Wszystkie społeczeństwa stają przed coraz trudniejszymi pytaniami. I coraz bardziej złożonymi wyzwaniami, bez względu na to, czy są to mieszkańcy bogatej Szwajcarii, czy średnio rozwiniętej Polski… Uczciwym politykom powinno zależeć na udzieleniu suwerenowi uczciwej i zrównoważonej odpowiedzi. Bo przecież decyzja o wyborze przyszłości należy do obywateli, a nie polityków.

Aby zrozumieć prawdziwe intencje sprawujących w naszym imieniu władzę, powinniśmy uważnie przyglądać się innym i temu, jak podejmują polityczne wybory. Na przykład Helwetom, którzy są pod tym względem chyba najbardziej świadomym narodem w Europie… I nie chodzi o to, żeby zamienić Polskę w drugą Szwajcarię. Lecz o to by znaleźć rozwiązania odpowiadające polskiej historii, tradycji, kulturze i tożsamości. Jednym z takich rozwiązań mogłoby być powszechne referenda. Ich wprowadzenie i upowszechnienie, znacząco wzbogaciłoby polską debatę publiczną. Mogłoby także uczynić bardziej transparentnym proces podejmowania decyzji politycznych – zarówno tych na szczeblu centralnym, jak i samorządowym.

Szwajcarska demokracja bezpośrednia, ze wszystkimi jej unikalnymi narzędziami politycznymi, mogłaby też być inspiracją dla tych polityków unijnych, którzy pragną rzeczywistych reform, a nie tylko ich symulowania.

 

Więcej aktualności na temat krajów niemieckojęzycznych na kanale autora: www.youtube.com/@DACHL

 

Czy Kosiniak-Kamysz strzeli ładną bramkę, czy samobója? To zależy tylko od lidera PSL Fot. arch.

A może król Władysław – proponuje STEFAN TRUSZCZYŃSKI: Wygibasy powyborcze

Gdyby Jarosław Kaczyński był przebiegły, jak jest mądry i wytrwały, zaproponowałby Władysławowi Kosiniak-Kamyszowi (po cichu)  przyszłą prezydenturę kraju. Najpierw jednak premierostwo z PiS-em a nie z Platformą.

 Doktor nie musiałby na ten zaszczyt zbyt długo czekać. Prezydent Andrzej Duda kolejny raz już nie wystartuje. Kolejnego kandydata konserwatywnego – na razie – m nie widać. Nie słychać też, by koalicja nienawiści wobec PiS-u miała uzgodniony program. Nic dziwnego, bo startowali przecież oddzielnie i dopiero po godzinie trzeciej nad ranem 16 października zlali się w jedno ciało.

Ciągle się dogadują. Gadu-gadu a tu trawa nie rośnie.

Pisał Tuwim: :

„Trawo, trawo do kolan

podnieś mi się do czoła

Żeby myślom nie było

Ani mnie, ani pola”

Ale kto by tam słuchał poetów. Sztucznie wywołane, rozpalające zmysły dyskusje, np. o aborcji, zagłuszają rzeczowa rozmowę o przyszłości rolnictwa, na temat energii atomowej i naszego lotniczego miejsca w świecie.

Panie Władysławie, potraktuj pan dotychczasowe rozmowy jako „przenośnię”, która daleko by pana nie przeniosła. I gdy Prezes Kaczyński rzeknie o czym jest na wstępie tego felietonu – ani chwili się pan nie wahaj. Bo to se nevrati. Tylko raz w życiu się trafia. Żona zostałaby prezydentową, dzieciaki… No śmiało proszę pomarzyć i czynić krok we właściwym kierunku. Co było a nie jest – nie pisze się w rejestr. Tuskowi postaw pan piwo, najlepiej niemieckie, nie za mocne. Nie przejmuj się pan pomarszczoną coraz bardziej, srogą twarzą pana Donalda. Srogość to albo rzeczownik abstrakcyjny.

W pańskim gabinecie, a właściwie na ścianie sekretariatu obejrzałem piękny portret Wincentego Witosa. Wie pan zapewne, jak potraktowano tego prawdziwego obrońcę Polski w 1920 roku, który zwołał aż 70 procent naszego wojska. Zamknięto go w Berezie Kartuskiej. Dziś prawdziwy przywódca chłopski (40 procent ówczesnej ludności kraju) ma piękny pomnik przy Placu 3 Krzyży w Warszawie.

Jest pan dużo bardziej wyedukowany, ale czy ma pan odwagę i serce do walki. Zobaczymy. A więc najpierw gmach w Alejach Ujazdowskich i wejście, którego pilnuje postument Jana Olszewskiego. A później pałac prezydencki określany przezwiskiem nieładnym jako namiestnikowski.

Przepuści pan możliwość takiego wyboru? Wystarczy teraz jeden właściwy krok. „Jeden krok” jak śpiewał bard Andrzej Dąbrowski – jak każe maszerować też Dąbrowski, tylko generał. Na pańskich długich nogach to łatwe.

Wprawdzie Donald Tusk wyrwie sobie resztki włosów a Czarzasty będzie wyglądał jak nabzdyczony indor. Hołownię zostawmy, dzieci i ryby głosu nie mają. Potem zagospodaruje pan Bosaka, który chodzi w bardzo eleganckich bucikach i mamy rząd z wicepremierem Morawieckim, Sawickim (rolnictwo), Błaszczakiem i dalej wg. uzgodnienia z prezesem. Oczywiście Kaczyńskim.

Platformersi polecą na Tempelhoff, jeśli tam jeszcze przyjmują. Co taki rząd potem zrobi? Na pewno nie zredukuje armii, będzie budował CPK i elektrownie atomowe. I będzie po prostu rządził tu i teraz z Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, nie z uroczego kanclerskiego żółtego domu na przeciwko Wyspy Muzeów w Berlinie.

Ciekawe, że propaganda PO w ostatnich dniach unika pańskiego nazwiska panie Kosiniak. Ani jedno „k” ani drugie nie padają np. w ostatnich numerach Gazety Wyborczej. Proszę sprawdzić. Najwidoczniej boją się pytać pana o sprawy aborcyjne, o krówki i świnki. Ufa im pan? Przecież Warszawka gardzi i kpi z pana i kolegów z PSL-u. Tak naprawdę to śmierdzą im gnojem co w swoim czasie zauważyła bezkompromisowa, wyłączona z obiegu Renata Beger.

Panie Władku, żeby nie było jak u Wyspiańskiego: „Został ci się jeno sznur”. Szansa prezydentury polskiej jest przed panem. Rzeczywista. W PO to pan kariery nie zrobi. Proszę popatrzeć na pańskiego kolegę Jarosława Kalinowskiego, obecnie europosła, który ładnie śpiewał, tańczył w ludowym zespole a nawet orał zręcznie traktorem własne pole. Teraz waży ok. 120 kg i już nie chodzi po salonach ani Brukseli a tym bardziej na Wiejskiej. Bo i po co.

Panie Kosiniak – śmiało! Struzik, Sawicki – pomogą. „Tygrysek” – jak nazywa Pana mądra i reprezentacyjna małżonka – czy aby to na pewno dobra ksywa. Mieliśmy już lwy, pora na zdecydowanego drapieżnika z prawdziwymi kłami. Bo i pogonić za Odrę trzeba wielu. Miłośnicy Niemiec wkrótce się przekonają i wybiorą swoje miejsce. Wolna droga, co mówię – wolne autostrady.

* * *

Jeszcze drepczą trochę w lewo, ciut, ciut w prawo. Robią śmieszne ważne miny. Uważajcie chłopaki by w krowi placek nie wdepnąć – chociaż to na szczęście.

Kaczyński stoi na wysokim wzgórzu i patrzy jak Napoleon na to tragiczno-śmieszne pole bitwy. Płakać czy się śmiać? Ale to przecież nasza ojczyzna. Prezes czeka. Niech harcownicy wybiegają się, zmęczą i przyjdą na poważne rozmowy. Lepiej poczekajmy jeszcze, lepiej się nie spieszmy. W Warszawie mamy już jeden wał – Miedzeszyński. I wystarczy.

 

 

 

WALTERA ALTERMANNA Uciechy wyborcze – część druga i ostatnia

„Uciechy” to po staropolsku „rzeczy zabawne, śmieszne scenki teatralne, krotochwile”. Naprawdę traktuję i od początku traktowałem te wybory bardzo poważnie, aliści nie mogę oprzeć się przedstawienia kilku uciesznych zdarzeń wyborczych, które mnie rozbawiły.

Siłą KO jest dostrzeżenie faktu, że świat się dynamicznie zmienia, że z każdym kolejnym dziesięcioleciem te zmiany przyspieszają.

Koalicja Obywatelska

Są oczywiście i tacy ludzie, którzy wchodzą do wody, żeby masą własnego ciała powstrzymać rwący nurt wezbranej rzeki, ginąc oczywiście bez sensu, ale chlubnie i bohatersko. Koalicja Obywatelska wybrała bardziej współczesną i zrozumiałą politykę. Mówiąc językiem polityki: Donald Tusk i jego partyjni koledzy „podgarnęli” tych, którzy czują się świetnie w świecie nowoczesnych technik i mniej restrykcyjnych obyczajów. I do nich apelowali.

Jest faktem, że nasze społeczeństwo jest podzielone, i to pod różnymi względami. Są tacy, którzy w nowoczesnych i współczesnych obyczajach widzą jedynie zgorszenie, sodomię i obrazę tradycji narodowej. Ale są i tacy, którym życie bez ślubu, nawet w związkach jednopłciowych nie przeszkadza być porządnymi obywatelami i kochać swój kraj. Są nawet i tacy, którzy sami żyjąc po bożemu nie gorszą się tymi, którzy są mniej tradycyjni.

Starożytni Rzymianie mawiali: „Tempora mutantur et nos mutamur in illis”, co się na polski tłumaczy: „Czasy się zmieniają, a my zmieniamy się wraz z nimi”. Ano świat się zmienia… I tę zmianę dostrzegła partia Donalda Tuska. I to dlatego pewnie on będzie premierem. Choć może być bardzo uciesznie, gdy przyjdzie nam obserwować jak ogon, czyli Kosiniak i Hołownia, będą próbowali trząść psem, czyli Tuskiem.

Ciekawe też jest, czy dawny doktrynalny liberał Tusk wróci do swej dawnej wiary, że w państwie wszystko samo się dzieje, że rząd ma tylko nie przeszkadzać niewidzialnej ręce rynku. Bo w tę rękę nikt na świecie już nie wierzy, poza naszymi, polskimi liberałami. Ano, mamy takie rodzime, bardzo ucieszne dziwactwo. I bardzo też groźne.

Trzecia Droga

Dwóch czołowych polityków tego ugrupowania, pan Hołownia i pan Kosianiak-Kamysz, twierdzą że to oni zwyciężyli, że oni mają największy sukces. Sukces jest bezsprzecznie, ale o zwycięstwie mowy nie ma. Szczególnie, gdy weźmie się pod uwagę, że nie było było zbornego. Trzecia Droga, w swych wystąpieniach dość natrętnie odwoływała się do metafizyki, czyli do Boga i ziemi. Jeżeli to przyniosło im niemal 15 procent poparcia, to znak widomy, że spora część Polaków bardziej wierzy niż myśli.

Myślenie metafizyczne ma u nas wielką tradycję, szczególnie pod rozbiorami, gdy warstwy przewodzące narodowi nie chciały się przyznać, że owe rozbiory to ich wina – bo co miał w XVIII wieku do gadania chłop i łyk, czyli mieszczuch?

Można zatem powiedzieć, że w swoim programie żadnych, żadniutkich konkretów Trzecia Droga nie przedstawiła, za to jej liderzy byli mocno – jak na mój gust za mocno – uduchowieni. Ale tak to już jest u osób mających problem z precyzyjnym myśleniem, z liczeniem i klasyfikacją  problemów, że działają w mocnym uniesieniu duchowym. Widać liderzy Trzeciej Drogi dobrze wiedzieli, że takich jak oni, jest co najmniej 15 procent. I poszedł swój do swego. I sukces jest, ale zwycięstwa to ja nie widzę?

No i najważniejsze – Trzecia Droga podkreślała cały czas swój katolicki i konserwatywny rodowód… Kłopot ludowcy i hołowniacy mają z tym, że na Trzecią Drogę złożyły się dwie partie i naprawdę nie wiadomo, jak będą dogadywali się między sobą, w parlamencie.

PSL od zawsze reprezentuje twardy chłopski konserwatyzm i równie twardą walkę o dopłaty do ziemi, ciągników, nawozów, a w finale do płodów rolnych. Może już czas, by zacząć uważać PSL za partię postsocjalistyczną? Z kolei partia Hołowni uosabia metafizyczno-klerykalny liberalizm. I jak oni teraz między sobą uzgodnią, że rolnikom należą się stale rosnące dopłaty, skoro liberalizm, dla zasady, zabrania jakiejkolwiek ingerencji państwa w rynek? Oczywiście dogadają się bez wstydu, bo polityka jest pozbawiona wstydu, a PSL dogadywał się już w przeszłości z każdym.

Dogadywanie się wspólników Trzeciej Drogi między sobą, to jedno, ale jak ludzie Hołowni i Kosiniaka-Kamysza – będą funkcjonować, jak współrządzić z Koalicją Obywatelską i Lewicą? Tym bardziej, że już w ciągu dwóch pierwszych dni po wyborach Trzecia Droga kilka razy wyraźnie mówiła przyszłym koalicjantom, że nie zgodzi się na ich program w sprawie liberalizacji prawa do aborcji i twardszego stosunku do kościoła.

Ucieszne zmiany osobowości polityków

Zmiany w postawach ideowych wszystkich partii po wyborach są oczywiste i wcale nieśmieszne. Już w poniedziałek powyborczy niektórzy z posłów PiS zaczęli podobno kaperować posłów z innych ugrupowań, z tych samych ugrupowań, które jeszcze 24 godziny wcześniej były im tak nienawistne.

Bardziej jednak ucieszne są zmiany osobowości polityków. Dosłownie wszyscy pisowscy posłowie, występujący w rozmaitych telewizjach, z dnia na dzień stali się kulturalni i zupełnie nienapastliwi! Cud objawiony! A nie można to było być takimi w czasie kampanii? Może dzisiaj nie byłoby potrzeby układać się z posłami innych partii?

Najzabawniejsze zmiany zaszły jednak w tzw. wizerunku Władysława Kosiniaka-Kamysza. Przed wyborami jawił się przed kamerami jako króliczek–przytulanka, albo – jak mówi o nim jego własna żona – „Tygrysek”. Prezentował się jako milusi, gołębiego serca i nawet trochę ciapowaty człowiek. Ale wystarczył jeden dzień i jakby wrócił od chirurga plastycznego z USA. No, nie ten sam osobnik! I nie mamy już tygryska, mamy groźnego tygrysa szablozębnego z kenozoiku.

Po wejściu jego ugrupowania do parlamentu, od Kosiniaka-Kamysza wieje siłą, mrozem i grozą. Wzrok ma teraz twardy, na twarzy cienia uśmiechu, czoło zmarszczone, słowa waży, mówi krótko i dobitnie. Normalny wódz! Gdyby to tylko było konstytucyjnie możliwe, powinien zostać głównodowodzącym Wojska Polskiego. A najśmieszniejsze, choć i najgroźniejsze zarazem, że pan  Kosiniak-Kamysz prowadzi rozmowy z Koalicją Obywatelską i Lewicą, ale przez różne telewizje. I tam mówi publicznie na co się Trzecia Droga zgodzi, a na co jego zgody nie ma.

Naprawdę, rozkoszny koalicjant, taktowny, skory do ustępstw, otwarty na innych. O takich  mówi stare przysłowie: „Chroń nas Boże od przyjaciół, z wrogami poradzimy sobie sami”. A może Kosiniak-Kamysz przygotowuje sobie medialny grunt na koalicję z PiS-em? Nie wykluczałbym takiego obrotu rzeczy, bo nie takie wolty wykonywał już PSL w przeszłości.

W sumie – po wyborach – jest się z czego pośmiać, oby nie był to jednak śmiech przez łzy.

 

Poszukiwania WALTERA ALTERMANA: Uciech wyborczych część pierwsza

„Uciechy” to po staropolsku „rzeczy zabawne, śmieszne scenki teatralne, krotochwile”. Naprawdę traktuję i od początku traktowałem te wybory bardzo poważnie, aliści nie mogę oprzeć się przedstawienia kilku uciesznych zdarzeń wyborczych, które mnie rozbawiły.

Pierwsza ucieszna historyjka, to fakt, że poza jedną partią wszyscy są zwycięzcami.

Kto wygrał?

Jedyną partią, która przyznaje się do przegranej jest Konfederacja Wolność i Niepodległość. Sławomir Mentzen powiedział to wyraźnie już w niedzielę wyborczą.

Lewica również nie ogłasza zwycięstwa, ale twierdzi że jest zadowolona. Tak naprawdę, jej wynik nie ogłusza i głowy nie urywa. Politycy tej partii mieli nadzieję na wynik w granicach 12 procent, a jest raptem 8,6 procenta.

Zatem zarówno Konfederację, jak Lewicę, czekają długie miesiące rozpatrywań, analiz i hipotez słabych wyników. I ręczę swoim doświadczeniem, że jednej zasadniczej przyczyny nie znajdą, bo zawsze jest ich kilka.

Konfederacja Wolność i Niepodległość

Co prawda już w niedzielę wyborczą Janusz Korwin-Mikke oświadczył, że to wina programu, z którym jego ugrupowanie szło do wyborów, bo zabrakło w nim walki o przywrócenie kary śmierci. I mówił to ze śmiertelną powagą, która zresztą cechuje go przy ogłaszaniu każdego kolejnego horrendum. Pamiętamy przecież jego średniowieczne widzenie roli kobiet w społeczeństwie, które jego zdaniem powinny być głównie w kuchni, rodzić dzieci i służyć mężowi. Korwin-Mikke ma też na koncie mętną i obrzydliwą opinię o pedofilii, w której nie widzi niczego strasznego.

Jeszcze przed wyborami pan Bosak, na pytanie o straszne pomysły Korwin-Mikkego,  stwierdził z uśmiechem, że Korwin-Mikke taki już jest, bo lubi bulwersować. Jak na majestat RP, jak na walkę o Sejm i Senat, to taka dezynwoltura Korwin-Mikkego powinna być tępiona karą, o jaką właśnie sam walczy.

W sumie Konfederacja objawiła się w tych wyborach jak partia liberalno-anarchistyczna. Jak oni godzą programowy demontaż państwa z liberalizmem? Bo kto miałby zapewnić liberałom wolność, jak nie państwo? Program Konfederacji przeraża i zarazem śmieszy.

Lewica

Lewica ma w Polsce jeden, ale za to bardzo duży problem – jest nim przypisywanie Nowej Lewicy i partii Razem wszystkich zbrodni i niegodziwości komuny, w tym tej polskiej, z czasów PRL-u.

O dziwo takie opinie wygłaszają dzisiaj głównie ludzie starsi, którzy zaznali z rąk komuny  takich niegodziwości jak darmowe mieszkania, powszechna i bezpłatna edukacja, opieka  zdrowotna, a nawet – o zgrozo – wczasy pracownicze, nie mówiąc już i talonach na trabanty. Wielu z tych starszych ludzi, w tamtych latach nie protestowało, nie wyrażało – nawet w domowych pieleszach – najmniejszego sprzeciwu wobec reżimu. Gorzej – wielu z nich było w PZPR lub jego przybudówkach, nadzorowanych przez tę partię stowarzyszeniach i związkach zawodowych. Ano, widocznie na tym ma polegać ekspiacja tych dręczonych. I ta postawa byłych beneficjentów rządów komuny jest ucieszna.

Nadzieję jednak lewica ma – świadczy o tym niezłe poparcie wśród ludzi młodych, żyjących dniem dzisiejszym i następnymi.

Dzisiejsza lewica to zupełnie inny twór niż za Leszka Millera, bo wtedy była poniekąd Małą Platformą. A z lewicowości pozostał jej jedynie libertynizm, a i to nie za bardzo ostry. Jeszcze jakieś pięć lat temu marzeniem wielu prominentnych działaczy SLD było zostanie członkiem Platformy, co zresztą wielu się udało, jak byłemu przewodniczącemu SLD, Grzegorzowi Napieralskiemu. I poniekąd samemu Millerowi, który obecnie nie jest, ale przecież jest, mocno związany z partią Donalda Tuska.

Dzisiejsza lewica, głównie dzięki Włodzimierzowi Czarzastemu i Adrianowi Zandbergowi, wraca na klasyczne dla każdej lewicy tory – stała się partią walczącą o los najsłabszych w społeczeństwie, pokrzywdzonych w procesie transformacji ustrojowej. Myślę, że mając na uwadze panujący we wszystkich pozostałych partiach „polski okrutny liberalizm”, jest dobrze, że na naszej scenie politycznej mamy też – dla równowagi – partię lewicową.

Zatem – jak ustaliliśmy – przegranymi są: Konfederacja i Lewica. Ale kto zwyciężył? Po złoty laur zwycięzcy wyciągają się ręce aż trzech partii – Prawa i Sprawiedliwości, Koalicji Obywatelskiej i Trzeciej Drogi. Przypatrzmy się tym mniemanym zwycięzcom bliżej.

Prawo i Sprawiedliwość

Ta partia utrzymuje, że została zwycięzcą wyborów. Faktycznie, osiągnęła najlepszy wynik z wszystkich startujących w wyborach, ale prawdziwym zwycięzcą jest przecież to z ugrupowań, które utworzy rząd. Bo wybory parlamentarne polegają tylko na tym, żeby po wyborach rządzić, a nie na zbieraniu procentów.

Jak na razie szanse PiS na trzecią kadencję są słabe, zatem o zwycięstwie mowy być nie może. Taktyka powyborcza PiS, z ogłaszaniem sukcesu, trochę przypomina mi propagandową taktykę ZSRR w sporcie. Pamiętam, że pod koniec lat sześćdziesiątych na którychś mistrzostwach w lekkoatletyce zwyciężyli Polacy, bo zajęli pierwsze miejsce w klasyfikacji medalowej. A do wyłonienia mistrzów cały świat używał właśnie systemu medalowego: złoty, srebrny i brązowy. I taka miła dla nas wiadomość poszła w szeroki świat.

Jednak z wielkim zdziwieniem wyczytałem w „Prawdzie”, że to nie Polacy zwyciężyli, ale   sportowcy ZSRR. I na taką dziwną dla świata okoliczność w Związku Radzieckim – ten jeden jedyny raz – inaczej policzono punkty, bo łącznie z punktami za miejsca nawet dziesiąte. I był kolejny sukces Kraju Rad? Był!

Moim zdaniem w działaniach PiS, podczas ośmioletniej kadencji rządowej, dało się zaobserwować wyraźny brak korelacji między czynami a słowami. Co było bardzo ucieszne i co odbiło się na wyniku. Chodzi o to, że czyny, szczególnie w dziedzinie obronności, gospodarki i socjalnej były dobre. Natomiast towarzysząca im propaganda była nazbyt wojownicza, wpadająca nawet w agresję. I jest faktem, że w tych wyborach twarzami tej partii byli wściekli, bezwzględni i agresywni „młodzieńcy”. A nie wszyscy wyborcy taką wojowniczość lubią, niektórzy nawet się jej boją.

Ale nie ja będę dochodził „dlaczego” z PiS-em jest jak jest. Jedyne co mógłbym radzić, to na przyszłość więcej spokoju, a nawet dobieranie na „medialne twarze partii” ludzi spokojniejszych, grzeczniejszych po prostu – w końcu wszystkie partie są jedynie sługami państwa i narodu. A co to za sługa, który z hukiem stawiając talerz na stole, krzyczy przy tym: „Chyba państwu smakuje. Prawda?!”

Dalsze ucieszne przykłady z wyborów, zamieszczę w następnym felietonie, żebyśmy nie zażartowali się na śmierć.

 

Głupota czy sabotaż – zastanawia się HUBERT BEKRYCHT: Nowe karpie w radiowej Trójce

Do większości mieszkańców bliższych i dalszych okolic Turowa, którzy głosowali na partie chcące zamknąć tamtejszą elektrownie i kopalnię odcinając rejon od miejsc pracy i redukując produkcję energii elektrycznej w kraju oraz do młodych, którzy wybrali ugrupowania postulujące odebranie młodzieży przywilejów fiskalnych, dołączył dziennikarz Wojciech Dorosz z radiowej Trójki. Jest on jedynym znanym mi na całym świecie szefem organizacji dziennikarskiej – medialnej i zwiazkowcem postulującym zwolnienia m.in. dziennikarzy w swojej firmie. I właśnie dlatego Dorosz przypomina karpia, który domaga się przyspieszenia świąt Bożego Narodzenia. Karpia – nich mi ryby wybaczą – politycznego.

Karp zresztą kojarzy się z radiową Trójką, z którą W. Dorosz jest związany od 17 lat. Jednak nie chodzi o związek owego redaktora z karpiem z dawnych piosenek III PR. Jest poważniej.

Oto Wirtualnych Mediach Wojciech Dorosz powiedział: „Powiem wprost: wkurzyliśmy się, gdy w mediach pojawiły się konkretne nazwiska. To ludzie znający się na rzeczy, więc nie chodzi o nich, ale o sposób, w jaki to się dzieje. Bez konkursu, bez konsultacji.

Znów czujemy się jak osiem lat temu, gdy przysłano do Polskiego Radia osoby, które miały wprowadzić porządki według politycznego zamówienia. Ten system jest chory i należy go natychmiast zmienić” – mówił Wirtualnym Mediom dziennikarz Programu Trzeciego Wojciech Dorosz, wiceprzewodniczący Związku Zawodowego Dziennikarzy i Pracowników Trójki oraz prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy i Twórców Radia Publicznego.

Organizacje te wystosowały oświadczenie dotyczące mediów publicznych. „Media robią dziennikarze. Nie ma powrotu do starego. Media publiczne trzeba zbudować na nowo” – czytamy w oświadczeniu. „Uważamy, że nie powinni nimi kierować ani politycy ani dziennikarze z przeszłością polityczną. I proces zmian w tym duchu trzeba zacząć od zaraz, bez usprawiedliwiania się okresem przejściowym, niezależnie od działań, na jakie zdecyduje się nowy rząd demokratycznej opozycji” – napisano w dokumencie, którego tekst opublikowały także WM.

Wojciech Dorosz ma receptę na takie ewentualne działania KO, TD i Lewicy: „- Z Polskiego Radia powinno odejść kilkadziesiąt osób. Jest tu duża grupa publicystów i komentatorów politycznych o bardzo wyrazistych poglądach i służebnej postawie wobec wciąż rządzącej partii, którzy zdecydowanie nie powinni dłużej pracować w mediach publicznych. Wystarczy być może przeprowadzić z nimi rozmowy i jeśli stwierdzą, że nie będą w stanie pracować w nowych realiach, to pójdą gdzie indziej. Zapewne dojdzie do dużych zwolnień, choć akurat znaczna część tych osób nie jest u nas na etacie. Są zatrudnieni w ramach umów B2B albo cywilno-prawnych. Natomiast nie uważam, by z powodu tych kilkudziesięciu partyjnych funkcjonariuszy kara miała spaść na pozostałych ponad 1200 pracowników Polskiego Radia, często związanych z tą instytucją od wielu lat – uważa nasz rozmówca” – napisały 24 października Wirtualne Media.

Muszę przyznać, że w pierwszym momencie nie uwierzyłem i to nie dlatego, że WM często nie podają  informacji w taki sposób, w jaki ja rozumiem dziennikarstwo. Po prostu pomyślałem, że to głupota, kunktatorstwo lub sabotaż. Oczywiście Dorosz to doświadczony dziennikarz. Zatem, dlaczego mówi takie bzdury o konieczności zwalniania pracowników PR będąc liderem organizacji dziennikarskich i medialnych, także w PR? Nie wiem dlaczego to zrobił, ale może za kilka dni dowiemy się, że nie Dorosz nie autoryzował wypowiedzi albo, że źle go zrozumiano. Przecież nie uwierzę, ze redaktor od prawie 20 lat związany z mediami publicznymi nie pomyślał, że skoro jego niektórzy znajomi z Trójki i Polskiego Radia zaczną uważać go za zdrajcę (albo od dawna uważają), to politycy liberalni i lewicowi wyznaczający po raz kolejny, kto może i powinien pracować w mediach publicznych,mogą wkrótce zrezygnować z Dorosza…

„Nie, nie” – podpowiedziały mi głosy resztek mojego rozsądku. „Redaktor Dorosz taki głupi nie jest” – dodały głosy.

Wobec tego naprawdę nie wiem dlaczego redaktor Trójki i lider organizacji dziennikarskich i medialnych, związkowiec zachował się jak karp, który sam się zabił już w październiku, ale jeszcze wcześniej wypatroszył się i usmażył albo – co tam kto lubi – podał się w galarecie.

Jeszcze jedno, dlaczego Dorosz – jak wielu pracowników Trójki i innych anten PR – nie odszedł z rozgłośni publicznej jak wstrętny PiS likwidował dziennikarzom wolność słowa? Przecież nie uwierzę, że został, aby przygotować grunt politykom KO, TD i Lewicy oraz lepiej poczuć rolę medialnego inkwizytora…

Hubert Bekrycht

sekretarz generalny Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, członek ZG SDP

(artykuł jest wynikiem osobistych poglądówi  rozmyślań Autora, bo refleksje to miał ostatnio I. Kant.)

24.10.2023 r.

Fot. z FB Józefa Skowrońskiego

Wspomnienie przyjaciół z SDP o BARBARZE PERTOZOLIN-SKOWROŃSKIEJ

 Są tacy ludzie, którzy samą obecnością wśród innych łagodzą obyczaje, chłodzą kłótnie i skutecznie namawiają do współpracy. Dziennikarstwo z założenia musi podejmować sprawy trudne. Dziennikarze mają różne poglądy i sami sobie wypracowują metody działania. Są dziennikarzami jeśli mają w sobie pasję. Jeśli chcą służyć przekazywaniem informacji, jeśli dokładają maksymalnych starań przy dokumentowaniu i pisaniu. Mają w pracy łatwiej, kiedy trafią na mądrych szefów i współpracowników. Redaktor Barbara Petrozolin-Skowrońska taka była.

To są cechy charakterystyczne, które się ma lub nie. Oczywiście należy dobro kształtować w sobie. Ale to w dobie powszechnej rywalizacji jest trudne. Człowiek po prostu dobry zawodowo jest na ogół życzliwy innym. Barbara wszystko, co osiągnęła zawdzięczała sobie, zdolnościom, pracowitości i rozwadze. Była zawsze wśród ludzi w zespołach twórczych, w redakcjach. Aktywna i uśmiechnięta. Była – jak to się określa – dziennikarką piszącą, a nawet pisarką historyczną bo pozostawiła dokonania książkowe. Szczególnie dał się zapamiętać opis rywalizacji partii politycznych w okresie Powstania Styczniowego. Tam każde zdanie jest konkretne i ważne. Ciekawe są opisy działań inteligencji warszawskiej wśród ludzi gór.

Pokolenie Barbary Petrozolin-Skowrońskiej już prawie odeszło lub odchodzi. Pozostają biogramy przez Nią napisane będące ważnym źródłem informacji. Mówią nam i sami powtarzamy – spieszmy się, bo ludzie tak szybko odchodzą. Ile to jeszcze zabierają ze sobą wiedzy i ważnych faktów, bo nie zdążyli o nich napisać, nagrać, opowiedzieć.

Odejście przychodzi nagle i zawsze zaskakuje. Poranny komunikat radiowy o świcie jest jak grom, jak wypadek, przeraża i zasmuca. Zostaje potem w sercu żal, a nawet pretensje do samego siebie czy wszystko zrobiliśmy gdy mieliśmy jeszcze okazję być razem. Szczególnie jeśli byliśmy w przyjaźni i mogliśmy to dobrze wykorzystać. Gazety, książki to ratunek. Warto do nich wracać. Tak jak do rozmów, wspólnych wycieczek koleżeńskich. Wtedy myśli się również, że było tego za mało. Zostaliśmy w smutku. Możemy popatrzeć na zdjęcia, na ładną twarz, uśmiechniętą.

 

Żegnaj Basiu. Dobrze, że byłaś z nami.

 

Przyjaciele z Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich

 

 

 

Rys. Cezary Krysztopa

2 w 1, czyli Hubert Bekrycht robi rząd a CEZARY KRYSZTOPA rysując pisze więcej niż inni przez rok

Cezary Krysztopa w tym jednym rysunku zawarł, satyryczną oczywiście, przepowiednię przyszłych rządów OSCZO czyli Okaże Się Czy Zjednoczonej Opozycji.

Hubert Bekrycht robi rząd…:

 

Prezes Rady Minstrów Rotacyjny w dni parzyste – Donald Tusk (KO);

Prezes Rady Ministrów Rotacyjny w dni nieparzyste – Anna Maria Żukowska (N. Lewica)

Prezes Rady Ministrów w niedzielę – Szymon Hołownia (TD);

Wiceprezes Rady Ministrów ds. rolnictwa ds. kobiet – Joanna Scheuring-Wielgus (N.Lewica)

Wiceprezes Rady Ministrów ds. rolnictwa i dobrego samopoczucia PSL oraz równouprawnienia emerytalnego płci – Władysław Kosiniak-Kamysz (TD);

Wiceprezes Rady Ministrów ds. ideologii ogólnej i programowej – Włodzimierz Czarzasty (N. Lewica d. PZPR);

Współwiceprezesi Rady Ministrów ds. nadzoru ogólnego – Dariusz Joński i Michał Szczerba (KO);

Gościcnnie – Wiceprezes Rady Ministrów ds. życzliwych kontaktów z Konfereracją – Grzegorz Braun (Konf.)

 

MSZ ds. mężczyzn – Marta Wcisło (KO)

MSZ ds, kobiet – Cezary Tomczyk (KO)

MSWiA – Kaudia Jachira (KO)

MON – Bogusław Wołoszański (KO – Rewo)

 

Min. Rodziny i Spraw Społecznych – Marcin Bosacki (KO);

Ministerstwo Zdrowia – (edit) długie poszukiwania, bo wszyscy kandydaci na L4, ale chyba Bartosz Arłukowicz (KO) – jak mu znowu nie wyjdzie będzie się ukrywał. Jako Agent;

Min. Aktywów Państwowych  – Sławomir Śmiszek (N.Lewica);

Min. Cyfryzacji i Czasopism Rolniczych – Michał Kołodziejczak (KO, chociaż na krótko);

Min. Edukacji i Edukacji Trudnej ds. ortografii – Agnieszka Dziemianowicz-Bąk (N.Lewica);

Min. Edukacji – Jan Grabiec (KO);

 

Ministerstwa Finansów, Funduszy Regionalnych, Rozwoju i Technologii, Infrastruktury, Sześciu Punktów PKB co rok-  Ryszard Petru (TD);

Min. Ochrony Środowiska i Czasopism Gospodarczych – Michał Kobosko (TD);

 

Min. Kultury i Ścieżek Edukacyjnych w Muzeach Pod Gołym Niebiem – Sławomir Nitras (KO)

Min. Sprawiedliwości i Prawa Karnego – Roman Giertych (KO)

Min. Sportu – Tomasz Zimoch (TD)

Min. Turystyki i Rozliczania Zbrodni Poprzednich Rządów – Tomasz Trela (N. Lewica)

 

Redakcja reklamacji nie przyjmuje. Elektorat niezadowolony uprasza się o kontakt z Pentagonem.

 

Hubert Bekrycht

red. nacz. sdp.pl

 

HUBERT BEKRYCHT: Nie dajmy pogrążyć dziennikarstwa

Kończy się kampania wyborcza i kończy się wizja tradycyjnego dziennikarstwa w Polsce. Nie zamierzam udawać, że nie wiem, czyja to wina. Otóż, za degradację i degenerację naszego zawodu odpowiadają politycy opozycji, głównie KO. Są oczywiście i inni odpowiedzialni za ten stan rzeczy, także – nieliczni, ale są – przedstawiciele prawicy, lecz to jednak główne przekazy medialne opozycji są wyjątkowo chamskie i tępe. A to, delikatnie mówiąc, nie wpływa dobrze na rozwój naszej żurnalistyki.

Jest kilkanaście minut do północy, za chwilę zacznie kompletnie nikomu nie potrzebna cisza wyborcza, którą – moim zdaniem – należy jak najszybciej zlikwidować. Zatem, jak najkrócej potrafię postaram się dowieść, że długo będziemy odbudowywać dziennikarstwo skutecznie degenerowane przez opozycję podczas tej kampanii.

Niechby tylko chodziło o media opozycji, czyli tzw. mainstreamowe, ale ta ohydna maź mieszana przede wszystkim przez KO i Lewicę wylała się na media publiczne, społeczne i po prostu prawicowe. Nie możemy o tym zapominać podczas pracy. Nie wystarczy narzekać, trzeba dziennikarstwo naprawić, po latach politycznych kleszczy. Od czasów „oszczędzania” komunistów po Okrągłym Stole, poprzez przemilczanie rzeczywistych powodów odwołania rządu Jana Olszewskiego, co owocowało powrotem układu komunistycznego wspieranego liberalną głupotą politycznych naśladowców wszelkich negatywnych skutków wolnego rynku aż na przesuwaniu granic pomiędzy życiem publicznym a dziennikarstwem i straszeniem nas przez polityków, straszeniem głównie przez działaczy opozycji.

Teraz, panuje moda na owe „przesuwanie granic”. Kiedy polityk opozycji nie chce odpowiedzieć na pytanie, wtrąca, że pytający dziennikarz jest „z innych niż uczciwe media” albo odpowiada pytaniem na pytanie albo prowokuje dziennikarza albo – jak Tusk zapytany o skandaliczne fakty z działalności rządu PO-PSL prezentowane w programie „Reset” –mówi do reportera TVP, że jest pijany, bo czuje od dziennikarza alkohol. Nie wyjaśnia, dlaczego ma lepszy węch niż pies myśliwski, bo dziennikarz był od niego o 10 metrów, ale gdy reporter – po godzinie – przywozi potwierdzony przez odpowiednie służby dowód, że nie pił napojów wyskokowych, Tusk „rżnie głupa” i nie przeprasza udając, że chodzi o coś innego niż chodzi.

To już nie Sławomir Nitras, który odbierający dziennikarzom głos, to już nie senator Krzysztof Kwiatkowski atakujący reportera, bo nie potrafi bądź nie chce odpowiedzieć na pytanie o jego rozmowy z ministrem sprawiedliwości Rosji w Łodzi tuż po tragedii smoleńskiej, to już nie Dariusz Joński, który kpi i prowokuje dziennikarzy, bo nie lubi pytań o swoją przeszłość w postkomunistycznej partii, to nie Michał Kołodziejczak, który dopuszczał do tego, że dziennikarzom podczas konferencji prasowej pod nogami wybuchały petardy – to Tusk, lider opozycji rozpoczyna wojnę z dziennikarzami, którzy nie są w stanie uwierzyć w to, iż opozycja zmieni nasz kraj i nie chowają się za „brakiem poglądów”.

Z przyzwolenia Tuska wzrasta niechęć do dziennikarzy od TVP i Polskiego Radia poprzez PAP, prawicowe media aż na mediach kierowanych przez ojca Tadeusza Rydzyka kończąc. Dostaje się czasem i niektórym przedstawicielom mediów „dobrych dla opozycji”. Tutaj reprymenda jest „przyjacielska”, bo poprzedzona telefonem do szefów.

W mediach jedni nie schodzą z obranej drogi próbując bronić dziennikarzy, inni próbują negocjować z opozycji a jeszcze inni nie robią nic. Pojawia się też wątek niektórych prawicowych polityków, którzy nie rozumiejąc mediów psują je, nawet, jeśli te media nie atakują prawicy. Na to też nie można sobie pozwolić.

Na pewno nie można jednak pozwalać na zastraszanie dziennikarzy przez opozycję, która skutecznie przed 2015 rokiem niszczyła media publiczne pielęgnując serwilizm w koncernach wspierających liberalne i lewicowe a nawet lewackie trendy w dziennikarstwie. Nie dajmy się, nie każda prawdziwa wiadomość jest propagandą, ale dbajmy też, o jakość przekazu.

 

Hubert Bekrycht

13 października 2023 r. – godz. 23.53

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Dlaczego Niemcy muszą zmienić rząd w Polsce?

Wiadomo, każde wybory są o wszystko, każde są „najważniejsze od 30 lat”, w każdych „musimy się zmobilizować, żeby nie dopuścić”. Ale ta kampania wyborcza jest jakoś dziwnie nerwowa. Wojna na Ukrainie, chaos w Izraelu, jakieś drgawki UE, wiadomo, ale wydaje się, że bez „innych szatanów”, którzy są tu i teraz wyjątkowo „czynni”, całej tej nerwowości wytłumaczyć się nie da.

Zauważyliście jak Scholz zaatakował Polskę bezpośrednio na wiecu? Że niby kilkaset wątpliwych i badanych przez polską prokuraturę przypadków wiz miało spowodować migracyjna katastrofę w Niemczech.

Niemiecka desperacja

Nie sprowadzanie na hura setek tysięcy, czy wręcz milionów nielegalnych imigrantów w imię polityki „Herzlich Willkommen” czy pod pretekstem lewicowej utopii multi-kulti, tylko kilkaset wiz wydanych przez Polskę. Przecież to się kupy nie trzyma. W dodatku łamie wszelkie dotychczasowe zasady niemieckiej polityki zagranicznej. Do tej pory chytrzy Niemcy od brudnej roboty mieli na posyłki Holendrów,  Belgów, czy Czechów. A teraz sam KANCLERZ musiał sobie pobrudzić ręce. Czyż nie świadczy to o wysokim poziomie desperacji?

Albo sprawa z odwróceniem (miałem to określić inaczej, ale nie chcę żeby ktoś miał przeze mnie kłopoty) Zełenskiego. Do tej pory takie rzeczy Niemcy robili w białych rękawiczkach, a teraz uszyli to nićmi grubymi jak liny okrętowe. Podobno nawet Amerykanie byli zdegustowani. A sprawie przyklaskiwały i winą obarczały Polskę głównie media niemieckie i media tych krajów, które są pod największym niemieckim wpływem. To jak bezczelnie instytucje europejskie znoszące unijne embargo na import (nie tranzyt!) ukraińskiego zboża, zostały wykorzystane przez Niemców do skłócenia Polski z Ukrainą, też raczej widać z daleka. Jeśli dorzucić do tego coraz bardziej nerwowe codzienne wiosłowanie niemieckich mediów dla Polaków w Polsce, mamy dość szeroki obraz histerii w jaką na punkcie Warszawy wpadł Berlin.

Dlaczego?

Najświeższym elementem złożonej odpowiedzi jest chyba tekst brytyjskiego „Daily Telegraph” – „Polska próbuje przejąć od Niemiec koronę przemysłowego centrum Europy”. Dlaczego to w ogóle możliwe? Z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że ze wszystkimi problemami, Polska dynamicznie się rozwija. A po drugie dlatego, że Niemcy same podcięły sobie korzenie wzrostu.

Nie, 24 lutego 2022 roku Niemcom świat się nie zawalił. O ich ówczesnym stanie ducha świadczą opowieści ukraińskich dyplomatów, którzy zwrócili się wtedy do swojego „strategicznego sojusznika” o pomoc i usłyszeli, że „nie warto Ukraińcom pomagać, ponieważ Ukrainie zostało kilka godzin”. Trudno wobec tego nie odnieść wrażenia, że Niemcy nie byli jakoś szczególnie zaszokowani inwazją, a raczej oczekiwali jej szybkich efektów. Niestety, ich strategiczny sojusznik – Władimir Putin, skrewił. Wziął na Ukrainie w d. tak, że śmiech rozległ się we wszystkich strefach czasowych. I dopiero, wraz z docieraniem tej świadomości, Niemcom świat się zaczął walić.

A tak było pięknie

A tak było pięknie. „Wspólna” niemiecko-rosyjska – imperialna przestrzeń od Lizbony do Władywostoku, była w zasadzie na ukończeniu. Polska, która się jej koncepcji przeciwstawiała, właściwie osamotniona, po wyborach w USA opuszczona przez zamorskiego sojusznika, który w zasadzie oddał Europę w zarząd duumwiratowi Berlin-Moskwa. Tani gaz płynął do Niemiec szerokim strumieniem Nord Stream, a miał płynąć jeszcze szerszym. Gospodarki krajów unijnych spętane eko-szantażem, nie miały wyjścia, musiały w końcu przejść na system, w którym jedynym dysponentem kurka z rosyjską energią w Europie były Niemcy, które i tak już trzymały UE za mordę, choćby przy pomocy euro. I już, już miały wystrzelić szampany, sypnąć się konfetti i zagrać Odę do Radości z rosyjskim zaśpiewem, gdy nagle okazało się, że strategiczny sojusznik Władimir pokpił sprawę, wszystko schrzanił, sen prysnął jak bańka mydlana, a Berlin został z gaciami spuszczonymi do połowy uda.

Od tamtej pory Niemcy musieli sporo znieść. Kryzys wynikający z braku gazu, połajanki sojuszników, najbardziej bolesne ze strony pogardzanej Polski, niełaska Waszyngtonu zirytowanego ambiwalentną postawą, katastrofa wizerunkowa „moralnego mocarstwa” i dobijające przemysł kosmiczne ceny energii. No, ale nikt nie da tyle ile Niemiec obieca, więc Olaf Scholz obiecał co trzeba, że Niemcy zerwą wreszcie z prorosyjskimi mrzonkami, przestaną importować rosyjskie surowce, Ukrainie tyle sprzętu wojskowego obiecają, że się propagandowe niemieckie instytutu skichają ze szczęścia, a Ukraińcy z przekonania, że „oto strategiczny sojusznik nareszcie się zlitował i ustrategicznił”. A w ogóle to dokonają takiego Zeitenwende, jakiego świat nie widział.

Imperium kontratakuje

No a gdzie dzisiaj w rzeczywistości są Niemcy? Mogli przywrócić do działania swoje elektrownie atomowe, ale tego nie zrobili i najwyraźniej nie mają zamiaru. Przeciwnie, w Niemczech mówi się o naprawie zniszczonego w wyniku tajemniczego wybuchu gazociągu Nord Stream, przecież nie po to żeby nie wracać do dealu z Rosją. Mało tego, mówi się o tym, że pod „nalepką” kazachskiej, nadal sprowadzają rosyjską ropę naftową. Mało tego, nagle dziwnie wzrosły obroty handlowe Niemiec z niektórymi krajami postsowieckimi. Ukraińcy muszą się zadowolić obietnicami, ponieważ Niemcy spełniają tylko niewielką część obietnic, a o Zeitenwende mało kto już chyba pamięta. Jeśli ktoś nie widzi tego, że Niemcy przygotowują się jak rękawiczka na przyjęcie rosyjskiej ręki, to jest ślepy jak martwy kret.

W tym samym czasie „mocarstwo moralne” odzyskuje, jak pisze Grzegorz Kuczyński na łamach Tysol.pl, pole w Europie Środkowej, w ostatnim czasie zdegustowanej jego „zaskakująco” dwuznaczną postawą wobec rosyjskiej inwazji. Wynik wyborów na Słowacji Niemców raczej nie martwi. Fico jest „prorosyjski”? Doskonale. Antyamerykański? Świetnie. Jest też prounijny i to również doskonała dla Niemców informacja. Węgry? Wcześniej, podobnie jak Polska, chłopiec do bicia. Ale teraz i niemiecki przemysł widzi na, nie stroniących od kontaktów z Kremlem Węgrzech, perspektywy i UE przebąkuje o wypłacie KPO (podczas gdy oskarżenia o korupcję przy wydawaniu unijnych pieniędzy, akurat na Węgrzech, w odróżnieniu od Polski, mają pewne podstawy). Bułgaria i Rumunia zmiękły pod niemiecką ręką wchodząc w kompromis ws. ukraińskiego zboża. I w Chorwacji i w Słowenii Berlin może być zadowolony z rozwoju sytuacji i w Mołdawii ciężko pracuje na zadowalające efekty. O Ukrainie nie wspomnę, bo nie możemy jej powstrzymać przed kolejną próba nadepnięcia na niemieckie grabie.

Głupia Polska

I tylko ta głupia Polska stoi na przeszkodzie nie tyko w realizacji koncepcji niemieckiej Mitteleuropy, jakieś Trójmorze buduje ze szlakami komunikacyjnymi, które nie tylko nie są Niemcom potrzebne, ale są wręcz konkurencyjne. Śmie przyciągać firmy z Niemiec kusząc je niskimi cenami energii, a nawet w ramach procesu skracania szlaków dostaw, firmy wychodzące z Chin. Śmie podejmować konkurencyjne inwestycje infrastrukturalne, jakieś porty, lotniska, przecież to nie do pomyślenia! Staje okoniem desperackiej próbie zglajszachtowania europejskich państw pod niemieckim butem (no wiem, Morawiecki, ale jakoś tam staje). No i, co najważniejsze, przecież wielka „wspólna przestrzeń” od Lizbony do Władywostoku, nie powstanie z wielką dziurą w miejsce Polski w samym środku.

No to co pozostaje Niemcom, oprócz rzucenia wszystkiego co mają na próbę zmiany rządu (ze wszystkimi jego wadami, których jestem świadom) w Warszawie?

Durnie

Na koniec mam jeszcze przesłanie dla tych, którzy nie mogą się doczekać żeby się w tej niemieckiej „Europie” rozpuścić. Durnie. Sądzicie, że dostaliście zaproszenia do pełnienia ról równorzędnych Niemcom? Nie, nie macie szans nawet na rolę wice-Niemców. Taka oferta w ogóle nie leży na stole. To znaczy leży, ale skierowana wyłącznie do wąskiej grupy Waszych kierowników, którzy mają pełnić rolę swego rodzaju gubernatorów lebensraum nad Wisłą. Wam ma przypaść wyłącznie rola rynku zbytu i taniej siły roboczej. Niemcy potrzebują Was w zastępstwie chińskich niewolników, ponieważ Chiny, po zassaniu niemieckich technologii, coraz mniej Niemiec potrzebują, a i Wielki Brat zza Atlantyku jest coraz bardziej zirytowany zbliżeniem niemiecko-chińskim.

Na tym powozie nie dostaniecie wygrzanego miejsca obok niemieckiego pana. Waszą rolą będzie ten powóz ciągnąć w zaprzęgu. Dokonajcie więc przynajmniej intelektualnego eksperymentu i pomyślcie, czy nie lepiej ciągnąć wspólnie powóz, może nieco ciasny, ale za to własny?

 

 

 

Nie wiadomo, czy polska lewica brała lekcje anatomii, ale związana z tym wiedza polityków ugupowania nie powala... Rembrandt, Lekcja anatomii doktora Tulpa, 1632 olej na płótnie, 169,5 × 216 cm, Maurithuis, Haga Fot: HB

WALTER ALTERMANN: Śmieszne drobiazgi wyborcze albo lekarze mimo woli

Nie ma nic śmieszniejszego niż wpadki i odjazdowe zachowania ludzi, którzy chcą być poważni, bo uważają – dla przykładu – że wybory są rzeczą najpoważniejszą z poważnych. Nie mówię, że wybory nie są ważne, ale zalew powagi, a właściwie grozy, dla których wybory są jedynie pretekstem, w ostatnich dniach jest powalający. Może jest i tak, że politycy wiedzą to, czego my prości ludzie o samych sobie nie wiemy – że lubimy się bać?

Żeby chociaż jeden na dziesięciu polityków, reklamujących siebie i swoje partie miał choć odrobinę poczucia humor, minimalny – niechby jak główka szpilki – dystans do siebie samego… Nic! Wszyscy politycy zachowują się jak japońscy samurajowie, którzy w przypadku przegranej musieli popełnić seppuku. Te wybory niosą z sobą przerażający nastrój grozy i apokaliptyczne wizje.

Gdybym już trochę na tym świecie nie żył, uwierzyłbym siewcom zagłady. Ale przecież wiem z doświadczenia, że nasz polski świat po wyborach wróci do normy. Na kolejne cztery lata. Dlatego zatem tak bardzo mnie cieszą – choć jest to humor najczarniejszy z czarnych – gdy widzę i słyszę w tej kampanii ucieszne wpadki? Proszę bardzo, oto przykłady.

Prosimy o entuzjazm

1 października 2023 roku, w katowickim Spodku odbywa się konwencja PiS. Telewizje relacjonują ją rzetelnie, choć niektóre wyraźnie sympatyzują z odbywającym się w tym samy czasie marszem opozycji po Warszawie.

Najpierw na ogromnej scenie tej hali sportowej w Katowicach pojawia para młodych ludzi, kobieta i mężczyzna, w którym rozpoznaję rzecznika PiS – Rafała Bochenka. I ta młoda para „rozgrzewa” zgromadzoną publiczność. Nie mam nic przeciwko, bo tak robią wszystkie partie w takich razach, czyli w okolicznościach. Jednak pan Bochenek w pewnym momencie rzuca wyzwanie zgromadzonym:

– Klaszczemy – krzyczy do mikrofonu – i proszę o więcej spontaniczności!

Być może chciał powiedzieć „więcej entuzjazmu”, ale powiedział „spontaniczności”.

Z drugiej strony – prowadzenie takich spotkań jest niezwykle stresujące i trzeba mieć stalowe nerwy, żeby się takiego zadania podjąć.

Prowadzący spotkania wyborcze

Dawno, dawno temu, w odległym województwie… konwencję pewnej partii prowadził przyjaciel młodego lidera tej partii – reporter prywatnej stacji telewizyjnej.

Jegomość powiedział, że jest apolityczny, a już na pewno nie będzie głosował na partię, która zaprosiła go do prowadzenia tej konwencji. Był to jakiś discjokey, kiedyś oprócz telewizji pracował w lokalnym radio – osobnik żywy i żywiołowy, a jakże, ale nie przewyższający inteligencją młodzieżowych muzyków, których lansował w programach.

Po takim wstępie zapanowała na widowni martwa cisza. Sytuację uratował jednak starszy pan, który wstał i zaczął mocno bić brawo – spontanicznie, ale z rozmysłem. Po chwili klaskali wszyscy, dając do zrozumienia, że cenią sobie „obiektywizm” prowadzącego.

Nuda powtórzeń

To co istotne mówią w kampanii zawsze liderzy partii. Dlatego też rola „szeregowych kandydatów” łatwa nie jest. Rekordziści bywają w telewizjach i radiostacjach po kilka razy w tygodniu. Rodzi się więc pytanie – czy są oni w stanie powiedzieć cokolwiek nowego? Czy objawią jakieś nieznane jeszcze publiczności elementy programu swych partii? Oczywiście, że nie. Takich cudów nad urną nie ma.

I leje się z ekranów i głośników potop powtórek, zalewa nas zwielokrotniona fala tego, co już znamy, bo przecież mówili to liderzy. Przy czym tu trzeba kandydatów pochwalić, że powtarzając po liderach, umieją stworzyć wrażenie, że sami to wszystko przed chwila wymyślili. Naprawdę, świat teatru i filmu stracił wielu uzdolnionych aktorsko osobniczek i osobników, którzy marnują się w polityce.

Jednakże kandydaci mają świadomość, że powtarzają już wielekroć powiedziane. I to rodzi w nich stres. A najlepszym ratunkiem przed stresem jest agresja i dlatego w studiach odbywają się dzikie awantury i prezentacja nieprzystojnych zachowań kandydatów.

Tu muszę jednak uderzyć się w piersi i powiedzieć, że trochę przesadziłem, bo programy partyjne są w dyskusjach na dalekich, bardzo dalekich planach. Na pierwszym zaś są próby zniszczenia przeciwników politycznych, próby odebrania im godności i prawa do rozumu. Na razie są to próby zniszczenia werbalnego, ale jednak są.

W sumie dyskusje są ucieszne, bo argumenty ad personam, odnośnie przeciwników, też są już dobrze znane. Tym samym wygrywa ten, kto głośniej krzyczy, częściej przerywa adwersarzom

Obowiązki dziennikarzy

Od dawna wśród wielu dziennikarzy panuje moda na luz. Szczególnie gdy chodzi o ubieranie się do pracy. Mówię o panach dziennikarzach, bo panie z natury swej płci bardzo dbają o wygląd, i słusznie. I oto, skutkiem luzu, mamy ciężkie zderzenie dwóch światów. Jest kampania przedwyborcza, kandydaci organizuję mnóstwo konferencji i zawsze są starannie ubrani. Dominuje – wśród panów kandydatów – garnitur i niebieska koszula, Krawaty są nieczęste, ale bywają.

Dziennikarze natomiast są niechlujni, ubrani niby to wygodnie, ale bez „sznytu”. Zgodnie z Wyspiańskim; „Ubrałem się w com ta miał”. Ostatnio widziałem dziennikarza – z mikrofonem swojego radia, bo mikrofony są teraz „obrendowane”, czyli posiadają logo firmy, która dziennikarza posyła na daną konferencję prasową. Jednak tu nazwę stacji pominę, bo być może ów dziennikarz pracuję tam w ramach resocjalizacji?

Zatem, radiowiec ów miał na sobie, od dołu patrząc: sandały, szorty i koszulę w ptaki, jakby akurat wrócił z Hawajów. W sumie ubrany był jak ostatnia łachudra.

Serce. Po której stronie?

Znaleźć dobre hasło wyborcze nie jest łatwo, a nawet jest to niezwykle trudne i ciężkie. I ja to rozumiem. Jednak obecne hasło lewicy powala z nóg. Bo jaki jest sens tej hasłowej myśli, że „serce mam po lewej stronie? Skoro lewica jest po lewej stronie układu politycznego i ponieważ serce każdy ma po stronie lewej, więc lewica jest serdeczna, i jest tak bliska człowiekowi, jak jego serce, i dlatego trzeba na lewicę głosować. Prawda, że paranoja?

Anatom, który wymyślił to hasło oraz politolodzy i działacze lewicowych partii, którzy to hasło wzięli jak swoje są – mym zdaniem – infantylni. Albo też mają mnie za równego sobie – gdy idzie o czytanie ze zrozumieniem – czyli za idiotę.

Żeby nie było tak smutno przypomnę fragment o położeniu serca z „Lekarza mimo woli” Moliera. Przypomnę, że tytułowy bohater jest wieśniakiem, który przez 6 lat „wysługiwał się lekarzowi”, a potem przez przypadek uznany został za lekarza – cudotwórcę.

 

SGANAREL

Czy to jest chora?

GERONT

Tak. To moja jedyna córka, byłbym w rozpaczy, gdyby umarła.

SGANAREL

Niechże ją Bóg broni! Nie wolno jej umrzeć bez przepisu lekarza.

GERONT

Oniemiała nagle, i to bez przyczyny; ten właśnie wypadek stał się powodem odwłoki małżeństwa.

SGANAREL do chorej

Daj mi panna rękę. do GERONTA Wyraźnie widać z pulsu, że jest niema.

GERONT

Tak, ale chciałbym, abyś mi pan mógł powiedzieć, skąd to pochodzi.

SGANAREL

Sądzę, że to zatamowanie czynności języka zależne jest od pewnych humorów, które my uczeni nazywamy humorami złośliwymi; tym bardziej, że wapory są uformowane przez wyziewy soków tworzących się w ogniskach choroby. Otóż, gdy te wapory, przechodzą od lewej strony, po której leży wątroba, ku prawej stronie, w której znajduje się serce, może się zdarzyć, że płuco spotyka na swej drodze pomienione wapory, wypełniające komory łopatki; że zaś właśnie te wapory…

GERONT

W istocie, nie można lepiej tego wywieść. Jedna tylko rzecz mnie uderzyła: to ustęp o sercu i wątrobie. Zdaje mi się, że pan je mieścisz inaczej, niż są; że serce jest po lewej stronie, a wątroba po prawej.

SGANAREL

W istocie; tak było dawniej: ale myśmy to zmienili i teraz uprawiamy medycynę zupełnie nowym systemem.

GERONT

Nie wiedziałem i przepraszam za swoje nieuctwo.

SGANAREL

Nic nie szkodzi; nie ma pan wszak obowiązku dotrzymywać nam kroku co do wykształcenia.

 

Molier jest mądry i zabawny, mam jednak przeczucie, że ta kampania do niczego mądrego, ani zabawnego nie doprowadzi.