Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Konstytucja płacze nad Szymonem Hołownią

Dzięki pomocy sztucznej inteligencji, wybaczcie nie jestem tu ekspertem albo już można albo niebawem będzie można wytworzyć obraz i dźwięk nie do odróżnienia od oryginalnego nagrania. Oczywiście niesie to ze sobą wiele zagrożeń, w tym związanych z fałszerstwami wyborczymi, ale dla niektórych mogłoby się okazać szansą.

Dr Rafał Brzeski opisał na łamach Tysol.pl, jak już dzisiaj wygenerowane przez sztuczną inteligencję dźwięki i obrazy, wpływają na preferencje wyborcze. Opisał między innymi przypadek jednego ze stanów USA, gdzie chętnych do wzięcia udziału w republikańskich prawyborach demobilizowały masowe połączenia telefoniczne z wygenerowanym przez AI głosem Joe Bidena. Czy inny przypadek z Indonezji, gdzie wygenerowany przez sztuczną inteligencję obraz miał w kampanii wyborczej ocieplić wizerunek ministra obrony.

Przypadek Hołowni

Jako laikowi, wydaje mi się jednak, że skoro na tych, wygenerowanych przez AI filmach, które widziałem, widać było jednak pewną sztuczność, to chyba jednak technologia „wymaga” tu pewnego dopracowania. Oczywiście nie wykluczam, że powstały również filmy, których nie widziałem i które dowodzą, że obraz wygenerowany sztucznie nie odbiega jakością od obrazu prawdziwego.

Jednak o tym, że przynajmniej my tu w Polsce na tym etapie nie jesteśmy, świadczy przypadek Szymona Hołowni. Oto bowiem, przed wyborami, na bazie tefauenowskiego wesołka (piszę „wesołka” przez grzeczność, ponieważ w gruncie rzeczy jego typ „humoru” wywołuje u mnie raczej zażenowanie graniczące z bólem zębów), zbudowano niemalże wizerunek męża stanu, takiego fajnpolackiego, ale jednak męża stanu. Wykształconego (o czym mają świadczyć okulary), praworządnego (ostatecznie nad konstytucją nawet płakał) i rozsądnego.

A mogło być tak pięknie

A tymczasem od czasu, kiedy został wybrany marszałkiem Sejmu nie bardzo wiadomo czy się z niego śmiać czy nad nim płakać. W ciągu kilku tygodni Szymon Hołownia stał się jednym z głównych „Rympałków” Donalda Tuska, który zabrnął tak daleko w bezprawne działania wobec Kamińskiego i Wąsika, w tym łamanie prezydenckiego, zapisanego w Konstytucji, prawa łaski, że teraz to konstytucja płacze nad Hołownią. Złe pisowskie barierki „oddzielające Sejm od społeczeństwa” zastąpił uśmiechniętymi barierkami łączącymi Sejm ze społeczeństwem. A jakby nie było mu dosyć śmieszności, zagroził publicznie wdeptaniem Putina w ziemię.

Nie wiem jak i czym Szymon Hołownia chce Putina wdeptywać (tym bardziej, że jego koalicyjni koledzy zdecydowali o zmniejszeniu nakładów na polską armię), ale wydaje mi się, że gdyby technologia sztucznej inteligencji była już wystarczająco zaawansowana, Marszałek Sejmu miałby szansę na utrzymanie swojego wizerunku, a my nie bylibyśmy narażeni na nieprzyjemne dysonanse poznawcze. W takim wypadku prawdziwy Hołownia w zasadzie nie byłby potrzebny. Ot, przed wyborami puszczałoby się odpowiednie, wygenerowane przez AI, przedwyborcze słodkie gaworzenie, a po wyborach kompatybilne z nim odrobinę poważniejsze pustosłowie.

A tak, cóż, mamy to co mamy.

Spotkanie ws. projektu ustawy o mediach publicznych i kadry z filmowej sagi "Gwiezdne wojny" Collage: z profilu FB Fundacji Batorego slajdy z prezentacji i zdjęcia ze spotkania; "Star wars" na podstawie pomysłu George'a Lucas'a - dystrybutor vod: Disney + B/red/ H/ re/ e

HUBERT BEKRYCHT: Imitatorzy medialnego DNA, czyli odtwarzająca Radiokomitet zła strona mocy (1)

Gdyby Mistrz Jedi, dostojny Yoda z niezapomnianej sagi „Gwiezdne wojny” przyszedł 26 lutego na transmitowane na FB m.in. przez Fundację Batorego spotkanie „Media obywatelskie – założenia ustawy o mediach służby publicznej” mógłby nie wytrzymać wpływu złej strony Mocy i krzyknąć: „Lorda Vadera hełmy przerabiać musicie na nocniki a nie o publicznych mediach mówić”. Yody nie było i przedstawicieli Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich też. Zresztą, może lepiej, bo ktoś z SDP mógłby od Mistrza pożyczyć, jako wskaźnik do prezentacji oczywiście, miecz świetlny. Spotkanie było największym natężeniem m.in. profesorów Kowalskich, b. szefów KRRiT Dworaków, przewodniczących Zdrojewskich i Fedorowiczów w całym wszechświecie. No i coś tam mówiono o mediach publicznych.

Zdaniem medioznawcy prof. Tadeusza Kowalskiego, który jak tylko PO powraca do władzy jest gotów napisać projekt każdej ustawy medialnej, nowe propozycje uczynią nowe, wspaniałe media publiczne jeszcze wspanialszymi niż były pod rządami PO-PSL a wcześniej dziwnej koalicji dziwnej nie-prawicy z lewicą z wyraźnym akcentem ludowców a jeszcze wcześniej PSL i SLD.

Omawiany projekt profesor określił jako „system nowoczesny, pluralistyczny i mocno konkurencyjny”.

 

Śmiech i pluralizm medialny po 19 grudnia 2024 r.

Oczy moje zalały łzy. Ze śmiechu. Pluralistyczny? Chyba jak koalicja 13grudnia zlikwiduje TV Republikę, TV Trwam, Radio Maryja i Radio Wnet. Nowoczesny? Bójmy się raczej, kiedy znowu podczas trwającej za miedzą wojny nie będzie możliwości wyłączenia nadajników w strategicznych mediach, tak jak podczas zamachu 19 i 20 grudnia 2023 roku. Konkurencyjnych? Chyba, że TVP, PR i PAP dostaną odszkodowanie od TVN, Polsatu i Radia Zet  a także GW za straty finansowe poniesione podczas medialnego zamachu stanu.

I jeszcze jeden cytacik z Kowalskiego. Nie Rocha, Tadeusza. Otóż jego zdaniem PiS do tego stopnia „zawłaszczył” media publiczne, że stały się „narzędziem tworzenia podziałów społecznych”. A to czasem nie poglądy stoją u podstaw tych podziałów?

Wierzy medioznawca, że ludzie dla polityki telewizję oglądać będą. Biada w kraju tym” – dodał mój znajomy Yoda.

Projekt, czyli twórcy i tworzywo

Po Kowalskim wystąpił Dworak, Jan Dworak. Hans Klos polskich salonów medialnych. Specjalista, producent – przedsiębiorca, były prezes TVP i były a może i przyszły szef Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Otóż Dworak przygotował obfitą prezentację złożoną z kilkunastu plansz, które na spotkaniu zorganizowanym przez Fundację Batorego wyświetlano z taką dumą, jakby rządowi Tuska udało się wykraść koperty z nazwiskami laureatów tegorocznych Oscarów. Z pierwszej planszy dowiedzieliśmy się, że projekt ustawy, oprócz Dworaka i Kowalskiego, przygotowali jeszcze, jako społeczni eksperci oczywiście, m.in.: Jacek Weksler i prof. Stanisław Jędrzejewski a współpracowali, też nie wymienię wszystkich, ale Wojciech Majcherek, Przemysław Szubartowicz oraz, oklaski, wybitny prezenter telewizyjny znany z programu „Kawa czy relanium” Robert Luft, który ma także epizody w Sejmie, jako urzędnik, bo z dobrych miejsc z list PO jest niewybieralny i w KRRiT jako człowiek prezydenta Bronisława Komorowskiego.

Kolejne plansze były już tylko odbiciem chęci odbicia mediów publicznych na podstawie ustawy napisanej przez akolitów KO. Bo chyba tym razem KO i przystawki chcą zdobyć media legalnie. Ależ to musi być wysiłek.

„Ludzi nie masz, mieć projektu nie będziesz” – westchnął Mistrz Yoda

Radiokomitet

Przy okazji, z pozostałych plansz prezentacji Dworaka wynika, że centrum wszechświata medialnego ma być nie rząd a KRRiT, bo „media należą bardziej do społeczeństwa obywatelskiego niż państwa” – mówił Dworak. Tu poczułem ścisk w żołądku. Znowu ze śmiechu. A dalej to myślałem, że z tego śmiechu zemdleję, bo były pan prezes TVP powiedział, że projektodawcy „przyznając KRRiT kluczową pozycję” w systemie medialnym „odebrali radzie możliwość swobodnego wyboru zarządów mediów publicznych”.

Chwila niezrozumienia na czołach uczestników spotkania, bo przecież obecna KRRiT, po zmianach ustawowych, nie wybiera od prawie 8 lat prezesów i dyrektorów mediów publicznych – robi to Rada Mediów Narodowych, którą koalicja 13 grudnia chce oczywiście zlikwidować. I… teraz wszyscy spodziewają się, że padnie odpowiedź, kto wybierze zarządy mediów publicznych jak RMN już nie będzie? Przecież o to KO toczyła wojnę z PiS. Ja spodziewam się, że – tym razem w ustawie napisanej przez KO będzie wyjaśnione, że o państwowych mediach decyduje KO. Pan Dworak jednak dokładnie nie wytłumaczył, bo zastosował strategię mistrza. Innego Mistrza Jedi – Obi Wana Ken Obi. Machnął ręką i przeniósł akcję tysiąc lat w przód oraz opowiedział bajkę.

Nie będę tego nazywał inaczej, bo bajka ma przecież morał. Ta też ma, ale nie nadający się do powtórzenie w eleganckim towarzystwie.

Owa bajka Dworaka to powrót do starego jak system komunistyczny pomysłu, aby regionalne ośrodki TVP i regionalne rozgłośnie polskiego radia, tak jak za PRL, były połączone. Co to da? Nic. Chaos, bo wówczas politycy, przede wszystkim wyposzczeni brakiem synekur działacze KO, TD i Nowej Lewicy będą chcieli tym bardziej pożreć smaczny kąsek – telewizję lokalną i radio lokalne pod jednym kierownictwem. A czyj będzie ten regionalny, wszechwładny propagandowo ośrodek medialny na wzór Radiokomitetu z komunistycznych czasów Macieja Szczepańskiego? No czyj, kiedy rządzi KO-TD-NL? Chyba nie Bezpartyjnych Samorządowców.

„Czasu dużo masz niewiele, spieszyć się musisz, bo Moc polityków elektoratu jesiennego słabnie” – skomentował Mistrz Yoda.

Prawdziwe kłamstwa

Galaktyczne zażenowanie wzbudziło także wystąpienie szefa sejmowej komisji kultury i środków masowego przekazu Bogdana Zdrojewskiego, ale nawet najpotężniejsze i pamiętające wszystko polityczne słonie nie przypominają sobie sensu wystąpienia byłego prezydent Wrocławia. Ja jak przez mgłę pamiętam, że Zdrojewski oświadczył, iż obecna ustawa medialna jest anachroniczna. Kopernik, po prostu Kopernik polskiego Sejmu. Dzielnie sekundował mu inny Galileusz. Tym razem z Krakowa, czyli aktor, reżyser i były dyrektor Wydziału Kultury Urzędu Miasta Kraków a także poseł i senator PO Jerzy Fedorowicz, który teraz jest szefem komisji kultury w izbie wyższej parlamentu.

Fedorowicz postanowił, a jakże, przywalić PiS po raz 346 i nazwał „białoruską” instytucją Radę Mediów Narodowych. Panie senatorze, na Boga skoro jednak RMN była przez 8 lat w Mińsku, to co będzie z panem po powrocie do Krakowa, jeśli tamtejsza TVP3 będzie musiała się połączyć z państwowym radiem regionalnym? I mam wrażenie, że tylko białoruski azyl może pana uratować przed linczem krakowskich środowisk artystycznych.

„Apolitycznym być musisz aby apolitycznym nie być, bo nieznana jest moc polityki niepolitycznej” – skończył część pierwszą tej relacji Mistrz Yoda.

 

Drugą część dopiszę wkrótce, jak tylko, po obejrzeniu kolejnych kilkudziesięciu minut dyskusji o wykuwaniu się projektu polskiej ustawy o mediach publicznych, przywiozą mnie z Tworek.

 

"Ni wyżyna ni równina..." Taka gmina - Głowno: centrum miasta w pow. zgierskim (woj. łódzkie)

Miały nie być polityczne,ale są… pisze STEFAN TRUSZCZYŃSKI: Taka gmina

Polityku, nie leń się. Zasuwaj ze swoim partyjnym bossem z miasta do miasta. Z gminy do gminy. Jeszcze możesz objechać sporo spotkań i wieców. Mów tym w terenie na kogo mają głosować. Przecież ty wiesz najlepiej kto tam na dole u nich powinien rządzić. Nie stój, nie czekaj – pomóż! Oni chcą tam sobie wybrać najlepszego u nich lekarza, biznesmena, dzielnego strażaka lub mądrego nauczyciela. A przecież wybrać trzeba najspolegliwszego, zasłużonego działacza swojej partii. Takiego z ustalonej drabinki hierarchicznej. On i tak już długo cierpliwie czeka. On się potem zrewanżuje, będzie wierny. I tak zbudujemy cały gmach na glinianych fundamentach.

 

Polityku, zabieraj ze sobą wiernych i oddanych dziennikarzy. Oni to wszystko właściwie opiszą i wytłumaczą ludowi, co i dlaczego trzeba zrobić. Jeszcze pora, jeszcze czas. Drogi w kraju mamy już wspaniałe i polityków też. To nic, że 15 października wyszło jak wyszło. Nie docenialiśmy oddechu przeciwnika. Wprawdzie przegrał, ale się potem zjednoczył i przebił wroga. Też tak trzeba było zrobić na prawicy. Gapy!

 

No, wprawdzie można było inaczej. Po prostu od dawna stawiać na mądrych i uczciwych, naprawdę prawych i sprawiedliwych, a którzy są nimi to widać gołym okiem. Dobrzy i mądrzy nie potrzebują opiekuńczego parasola partii. Brzydzą się działaniem sekciarskim. W latach 70-tych dostałem w Telewizji Polskiej programy, które polegały na rywalizacji między społecznościami miast – były to transmisje na żywo, gromadziły rekordową widownię, a na miejscu wywoływały impuls społeczny – inicjatywy. Dawały radość i dumę z własnego miasta i powiatu, a nawet województwa. Tam, gdzie wygrywałem jako animator tych imprez oczywiście działając zgodnie z tymi, którzy mi zaufali, dostawałem tytuł honorowego obywatela. Mam ich kilkanaście.

 

Gdy się nie powiodło podwijałem ogon. Tak czy owak, to co ludzie w ramach konkursów zrobili dla siebie przecież czynili społecznie. No i dzięki pomocy miejscowej władzy – to wszystko stało się dorobkiem na miejscu. Przygotowanie programu trwało miesiąc. Poznawałem wówczas wiele osób. Oczywiście różnych. Ale wszędzie ujawniali się społecznicy zdolni i przedsiębiorczy. Oczywiście rządziła wtedy „mateczka partia”, ale nie przeszkadzała w turniejach miast. Partyjna łapa nie pchała się między drzwi choćby dlatego, że nie chciała być winna, jeśli miasto przegrało rywalizację.

 

Nadal – choć stary – jeżdżę jako reporter po Polsce i spotykam ludzi wspaniałych. To oni odbudowali kraj, odnowili rolnictwo, uczą, żywią i na pewno Polskę obronią, gdy będzie potrzeba. Wierchuszka kłóci się zażarcie nawet na forum międzynarodowym. A kysz!  Odczepcie się przynajmniej od gminy, od Pcimia, Tuszyna, Stargardu, Łomży, Gorzowa, Kutna, Krakowa, Poznania, Katowic i Łodzi.

 

Teraz też, jak za komuny, władza ma lud pracujący miast i wsi naprawdę w niewielkim poważaniu. Największy obiecywacz, pan Tusk, zręczny piłkarz radzi sobie na estradzie. Gorzej w realu.

 

Gdy zaczynałem pracę dziennikarską w latach 60. poznałem reportera legendę Józefa Kuśmierka. Stale pisał, podkreślał i tłumaczył: ważna władza to ta na dole, to od nich sukces kraju zależy. Niby go czytano i słuchano, ale odsunięty zajął się hodowlą świń. Najkrócej przedstawiając żywot red. Kuśmierka można napisać: pochodził ze środowiska kupiecko-katolickiego, ale poszedł z lewicą w czasie wojny do lasu. Potem nawet do komunistycznej partii. Jednak stalinizm go ocucił, po kilku latach legitymację rzucił i stał się uciążliwym krytykiem władzy ludowej, a nawet członkiem KOR-u. Ponieważ był bohaterem wojennym, uczestniczył w zamachach na Niemców i był rzeczywiście odważnym człowiekiem. Szedł przez całe życie swoją drogą, a właściwie jeździł, wojażował, bo jako reporter z krwi i kości nie siedział na stołku, ale zawsze był w terenie. W 1987 roku pisał: „Prawa ekonomiczne nie są piękne ani brzydkie, ani sprawiedliwe, ani niesprawiedliwe. Prawa ekonomii rozróżniają tylko jedno – czy praca przynosi zysk czy straty. (…) Czy znamy ludzi, czy znamy kadry gotowe podjąć się działalności zgodnej z tymi prawami? Pierwszą cechą inteligencji jest szukanie wyjścia z każdych niesprzyjających okoliczności, a nie poddawanie się tym okolicznościom. Mamy rozmazgajoną inteligencję. Mamy rozdygotaną własnymi sprzecznościami – opozycję czepiającą się wspomnień, próbującą wskrzesić to, co wskrzesić się nie da, bo po prostu minęło. Mamy za to bardzo liczną i przez to groźną armię ludzi wykształconych w posłuszeństwie i potakiwaniu. (…) Po rozbiorach Wielkopolsce groziła absolutna germanizacja. To śmiertelne zagrożenie zmobilizowało tysiące i dziesiątki tysięcy bezimiennych dziś działaczy gospodarczych, którzy uratowali dla Polski tę najbardziej polską i najbogatszą z dzielnic. (…) Właściwi ludzie rodzą się we właściwej atmosferze. Od tego jaką atmosferę uda się stworzyć wokół tych ludzi, taką będziemy mieli kadrę i taką przyszłość”.

 

Może i Kuśmierek jest dziś anachroniczny, a co mamy dziś? Nie ma zaborców, ale sytuacja jest podobna ze strony Unii Europejskiej. Jeśli dobrowolna Wspólnota się nie rozleci to ubezwłasnowolni społeczeństwa, które ją wymyśliły. O niczym innym zresztą były „Kraj Rad” nie marzy. Przynajmniej roi to sobie jego morderczy władca.

 

Dziś reporterzy siedzą przed komputerami. Telewizje, radia, inne media mamy już podwójne, wrogie sobie. Wprawdzie słychać nawoływania by politycy odczepili się od mediów, ale kolejni ich nowo mianowani szefowie a także ci odsunięci nie potrafią stworzyć niezależnych medialnych bytów. Mało tego – wymyślają „trzecie drogi” pomnażając w ten sposób czynowniczy stan. Obajtek odkupił od Niemców koncert prasowy Polska-Press. I dobrze, że odkupił. Ale nie kupił zaplecza redakcji. 16 tytułów w całej Polsce nie osiągnęło wiele. A przecież niektóre gazety wychodzą na terenie wielomilionowych aglomeracji. Dlaczego mają tak niskie nakłady? Zaledwie kilkunastotysięczne. Dlaczego nie stworzono tam dobrych zespołów. Dlaczego przyjęto takich a nie innych naczelnych? Dlaczego zdarzają się redaktorzy, którzy rządzą na raz kilkoma tytułami? Przykładem koronnym jest „Dziennik Bałtycki”. Do tego typu terenowych gazet wpycha się odgórnymi decyzjami ogólnopartyjne przekazy propagandowe. Tak samo jest z regionalnymi ośrodkami telewizyjnymi i radiowymi. Centrale zmieniają tylko swoich przedstawicieli, którzy, owszem, dobrze się zapowiadają i na tym sprawa się kończy.

 

Mówi się tylko – ratunek w sprywatyzowaniu. Ale nie może to być uwłaszczenie kapitału wrogiego tubylcom. A tak się dzieje. To powinno być wzmocnienie, dofinansowanie choćby przez reklamy państwowych firm. Np. małych lokalnych telewizji, które bez takiego wsparcia sobie nie poradzą. To są ważne media. One powinny przedstawiać ludzi do wyborów władz miejscowych.

 

Obiecanki unijne dzielą się na blokowania przedwyborcze, aby doprowadzić do upadku narodową władzę i na obiecywania gruszek na wierzbie (płaczącej), które to – te gruszki – będą spadać obijając się bardzo a potem przyjdzie za nie bardzo drogo zapłacić, bo to żadna darowizna a tylko pożyczka. Czekaj tatka latka, jedz importowane, sprowadzone towary używaj, wiezione będą na obcych statkach, przeładowywane w obcych portach a wy prywiślańscy będziecie mieli szansę na zlewozmywakach. Chłopi przestańcie orać i doić, bo wasze krowy wydalają za dużo gazów. Lotnisko to będziecie mieli w Berlinie. A po zreperowaniu bałtyckiej rury (co jest bardzo proste) odbierać będziecie ruskie  paliwo okrężnie z Niemiec, gdzie struktura odbiorcza  Nordstreamu jest już całkowicie gotowa i kosztowała Niemców bardzo wiele. Oni tego nigdy odpuszczą. Te dwie dziurki w Nordstreamie zreperuje się za pomocą wymiany niewielkiego segmentu. I popłynie z powrotem, to co wynika z niemiecko-ruskiego układu. Handlowej floty nie kupimy, choć to na świecie jeden z najlepszych biznesów, a o zbudowaniu statków u siebie (Polskie Linie Oceaniczne miały ich 174 a teraz mają… 2, zapomnieć trzeba, bo zniszczono infrustrukturę a fachowcy wyjechali… Ostatnio zbudowaliśmy naprawdę świetne nabrzeża portowe, rozbudowaliśmy miejsca do cumowania statków, wykonaliśmy bardzo ważny przekop – tylko nie wiadomo po co, śmieje się obywatel Donald Tusk. Trampkarz futbolowy jednak się zasapie. Może przyjdzie nowy już w kamaszach skórzanych. Europejską armią, której jeszcze nie ma porządzi facet o historycznym nazwisku. Kim on naprawdę jest. Reklamowano go być może przesadnie z ministrem Ławrowem a teraz – i to dobrze – wygłosił słuszną i odważną mowę na międzynarodowym forum. Brawo panie Sikorski. Ale tylko za to.

 

Marszałek bez generalskiego szlifu bardzo sprawnie a nawet wesoło prowadzi obrady parlamentarne. Tyle że głównie na tematy zastępcze. Licytujemy się w prognozach czy urosną znów płoty i bariery. Czy więcej będzie na etacie silnych chłopców do eskortowania delikatnych ministrów?  Tak się dziać będzie aż do pierwszego strzału. Potem już wiwatów nie będzie. Sukcesy aborcyjno-antykoncepcyjne wyprowadzą tłumy szczęśliwych kobiet na radosne manifestacje. Już nie będzie ordynarnych wrzasków z dachów samochodów. Nikt nie będzie rzucać mięsem, bo nasze panie skrzętnie będą liczyć, czy wystarczy na obiadowe dania?

 

Prezydent Warszawy uruchomi wielkie hodowle egzotycznych robali, zieloni ochłodzą się wiatrakami a niektóre z tych gigantycznych słupów mają mieć ponad 100-metrowe skrzydła, ale tylko25-letnią gwarancję. Co potem stanie się z tym złomem? Może sprzedamy Chińczykom?

 

Ugory zamienią się w pustynie. To też dobrze – dlaczego mamy mieć tylko jedną – Błędowską? Zawsze nam Unia pomoże, a NATO obroni. Na co więc się zbroić i żołnierzy szkolić? Przecież pan Siemoniak cudem powrócił do władzy. To okazuje się dobry planista, strateg a może nawet prorok. Dlaczego zresztą mamy tylko 100-osobowe ministerialne grono? Przecież można zatrudnić więcej. Więcej też będzie luksusowych limuzyn na ulicach. Tak jak w Moskwie, gdzie tłuste biznesowe koty Putina, wskutek zatorów w ruchu ulicznym, muszą fruwać helikopterami w śmigłowcowym stadzie. Nic to, że zatruwają. My ograniczymy CO2.

 

Gdy wreszcie skończy się wojna, rusko-amerykańsko-holendersko-ukraińska pszenica popłynie do nas wartkim strumieniem. Samowystarczalne – kozie mleko jest zdrowe – chłopskie gospodarstwa będą wreszcie bezproblemowe. Uratują nas z kłopotów banki światowe bazując na polskim wkładzie z rajów podatkowych. Wreszcie będzie gut a nawet very good. Tylko komu będzie dobrze?

 

Zdj. Dawno, dwno temu tak w USA reklamowano broń i amunicję. Górny napis "Najtańsza amunicja w Ameryce" Dolny napis: "Z reguły działa..."

HUBERT BEKRYCHT: Nie mamy Pańskiego statutu…, czyli Born in the Pi aR eL

Przykre to, ale trzeba to w końcu napisać – w Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich każdy, no prawie każdy, chce mieć swój statut. Przed zjazdem, a szczególnie przed zjazdem statutowo-programowym, który odbędzie się w Kazimierzu 16 i 17 marca br. dyskusja z reguły kończy się awanturą. Bo wszyscy właśnie tuż przed głosowaniem mają genialne pomysły na zapisy naszej stowarzyszeniowej konstytucji, ale tylko kilkanaście osób brało udział w trwających półtora roku posiedzeniach Komisji Statutowej.

Ludzie, teraz chcecie wszystko jeszcze raz przerabiać, nie powiedzieli Wam szefowie oddziałów, że możecie zgłaszać poprawki? Kontaktowaliście się z Waszymi reprezentantami w komisji? Jeśli nie, to czy naprawdę uznajecie, że teraz komisja przyjmie setki poprawek?  Macie oczywiście do tego prawo. Ale jeśli dopiero teraz włączył wam się „redaktor krytyczny”, to odpowiem jak szatniarz z „Misia”: Nie mamy Pańskiego statutu…

Zmiany

Bo wszyscy nie mogą osobiście pisać statutu. A nowy jest konieczny, ponieważ prawnie obecny dokument jest z legislacyjnego średniowiecza, a na pewno sprzed czasów wolności obywatelskiej i gospodarczej.

Dyskusja to jedyny sposób, aby rozstrzygnąć jak nasza stowarzyszeniowa konstytucja ma wyglądać. Musi być to jednak debata nad jakimś projektem. Toteż Komisja Statutowa SDP przedstawiła taki projekt. Na pewno nie jest idealny, ale wynika z kilkudziesięciu godzin spędzonych przed komputerem lub w naszej siedzibie, kiedy to analizowaliśmy każdą propozycję, każdy punkt statutu, każdą analizę prawną. Tak, były to trudne obrady i czasem bardzo do siebie podobne, bo nie raz trzeba było zajmować się przecinkami lub frazeologią prawniczą. Obrady – wybaczcie sarkazm – podczas których nie kłóciliśmy się o to, kto ma być w następnych władzach stowarzyszenia a cierpliwie – jakkolwiek banalnie to zabrzmi – myśleliśmy o przyszłości SDP w tych najtrudniejszych od 1989 roku czasach.

To jeszcze nie wybory

Oczywiście bardzo się cieszę, że będziemy dyskutować na temat statutu i wcale teraz nie martwią mnie odgłosy wyborcze, bo przecież jeszcze w tym roku wybierzemy nowe władze. Tylko na tym marcowym zjeździe nie postępujmy tak, żeby utopić statut w różnego rodzaju jałowych dyskusjach. Kampania wyborcza do władz SDP będzie latem i jesienią. Tam proszę wylewajcie swoje „żale” pod adresem Zarządu Głównego, promujcie się zachęcajcie do głosowaniu na Was. Dlatego nie o tym, no może nie przede wszystkim o tym, powinniśmy rozmawiać na marcowym zjeździe, bo na pierwszym planie jest projekt statutu.

Nie cofajmy zegarów

Wybaczcie, ale postawa roszczeniowa wobec statutu nic nie zmieni. Nie każdemu musi się wszystko podobać, tak jak Konstytucja Polski, kodeks spółek handlowych, regulaminy pływalni lub placu zabaw. Ważny jest kompromis i debata nad tym konkretnym projektem.

Byłem dawno temu jako reporter na pewnym zjeździe pewnej partii politycznej. Jeden z jej młodych członków proponował, aby ugrupowanie się zmieniło na bardziej – jak to nazwano – progresywne (pewnie wiecie już, co to za partia). Starszy członek oburzył się i odparł, że on też za tym jest, ale nie mogą członkowie owej partii zapominać, kiedy się urodzili. I na dowód swoich nowocześnie „konserwatywnych” poglądów zacytował, w mało chyba przemyślany sposób, piosenkę Bruce’a Sprinsteen’a „Born in the USA” chcąc podkreślić przywiązanie do… Polski. Pudło. Konsternacja i cisza na sali. Nagle słychać głos partyjnego nestora prowadzącego obrady:

– Chciałeś chyba powiedzieć: Born in the Pi aR eL.

Nie cofajmy czasu, nie miejmy pretensji o to, że biegnie. Pozostańmy na marcowym zjeździe głównie przy sprawach statutowych i programowych.

Zdj. Okładka Dziełów Polski, t. IV, prof. Andrzeja Nowaka. Wyd. Biały Kruk Fot. grafika/ st/ h/ re

STEFAN TRUSZCZYŃSKI: Quo vadis Prezesie, quo vadis PiS?

Najważniejszy, a na pewno najciekawszy, obecnie uczący nas historii profesor, czyli Andrzej Nowak z Uniwersytetu Jagiellońskiego nie jest organizacyjnie członkiem partii PiS, ale jak podkreśla z naciskiem zawsze i powtarza to nadal w ciągu ostatnich dni – popiera Prawo i Sprawiedliwość, głosuje i zapowiada, że będzie dalej głosował na PiS i także wyraża jednoznaczne wielkie uznanie za dokonania wobec prezesa partii Jarosława Kaczyńskiego.

Wypowiedzi profesora są oczywiście przejrzyste, zbudowane czytelnie i jednoznaczne. Są to jednak teraz – dodajmy – słowa najbardziej krytyczne jakie przeczytaliśmy i usłyszeliśmy (Poranek Radia Wnet 21.02 br. w rozmowie z reporterem Łukaszem Jankowskim). Krytyczne wobec tego co dzieje się obecnie z Prawem i Sprawiedliwością kierowaną przez prezesa.

Profesor nie owija w bawełnę: morderstwo smoleńskie nie doczekało się przez lata właściwych działań – przede wszystkim powołania sejmowej komisji śledczej; idiotyczny pomysł na szczęście nieskuteczny – próba piątki dla zwierząt; zielony ład; zła ocena obecnej sytuacji stosunku społeczeństwa do PiS, optymistyczne nieuzasadnione oczekiwania i brak prognoz, że występujące oddzielnie partie nienawidzące PiS-u „zleją się” po wyborach i wspólnie przegłosowywać będą każda propozycję Kaczyńskiego. To błędy podstawowe i niszczące wszystko, co prawica zapowiadała. Wreszcie, szczególnie aktualna sprawa i bolesna, to niedocenienie i złe przygotowywanie się do wyborów samorządowych. Profesor konkretnie użył przykładu z Krakowa, a można zaufać, że na swoim mieście zna się i uważnie śledzi co tam się dzieje.

W czasie transmisji „Poranku WNET” prezes  Jarosław Kaczyński w ogóle nie odniósł się do tych zarzutów. Być może jedno wydarzenie po drugim było w zbyt krótkim czasie, ale wypowiedz prof. Nowaka na portalach i gwałtowne reakcje internautów pojawiły się już kilkadziesiąt godzin wcześniej.

Wypowiedź profesora, szczerego – tak uważam – admiratora Jarosława Kaczyńskiego, zwolennika Prawa i Sprawiedliwości to nigdy nie byłą prymitywna i nachalna propaganda. Mądre wypowiedzi pięknym polskim słowem wspierał on przez lata ważne i słuszne propozycje PiS. Teraz jednak mamy prawdziwy szok. Zaskoczenie. Czy słuszne są zarzuty?

Żeby nie chować się tchórzliwie powiem wprost: uważam, że całkowicie zgadzam się z profesorem. Jeśli nawet – jako  felietonista – chciałbym by głos z Krakowa został nagłośniony. Rządowe media jeszcze nie wiedzą co z tym z robić. W dzienniku telewizyjnym „19.30” we wtorek było tylko jedno informacyjne zdanie. Oczywiście to tak nie zostanie.

Dajmy sobie spokój z dyskusją czy to jest atak, dlaczego zarzuty padły. Niech złotouści, wszechobecni potakiwacze a także zwykli opozycjoniści i po prostu durnie dadzą sobie i nam spokój w wygłaszaniu komunałów. Porozmawiajmy o tym co PiS rzeczywiście zrobił źle i dlaczego jest jak jest. Płakanie nad rozlanym mlekiem to strata czasu. A już go bardzo brakuje. Kolejne wyboru tuż. Nie chcę też oglądać nachalnych i zakłamanych gęb, które zalewają do znudzenia media powtarzaniem wyświechtanych racji. PiS, prezes Kaczyński muszą powiedzieć jak się bronić. Krytyka i biadolenie nad niegodziwościami Tuska, które oczywiście są, nie wystarczy. Kamiński i Wąsik, podstępnie wyrwani prezydentowi to już anegdota roku 2023. Nie mówmy też „trzeba było”. Mówmy co trzeba zrobić ze słusznym gniewem rolników, obojętnie kto jest tu bardziej lub mniej winny.

Quo vadis prezesie Kaczyński, quo vadis partio? Dotychczas ciągle moja partio. Może rzeczywiście dajcie sobie siana od rolników, bo dotychczasowy współakcjonariusz rolnictwa zajął się armatami choć chyba nie bardzo się na tym zna. Owszem, zaczyna jako wicepremier i minister mówić głośniej, ale na drogach i torach pojawiają się już barykady. Zabawny Kołodziejczak to jest pomysł na pięć minut. Morderstwo smoleńskie? „Nie ma woli politycznej” – powiedziała i słusznie autorka ważnego, wnikliwie przygotowanego filmowego raportu Ewa Stankiewicz. Profesor Wiesław Binienda, który wykonał ogromną pracę, został w ojczyźnie obrażony. Był też dobry dokument  Michała Rachonia z prawdą o Smoleńsku. Ale to wszystko nadal jest wykpiwane. Zdrajcy, kłamcy wdrapali się na stołki decyzyjne i już podważają, niszczą najważniejsze decyzje gospodarcze. Czy prezesowi został tylko Mariusz Błaszczak? Inni bowiem milczą. Tak to się jawi.

Quo vadis panowie? Gdzieście się pochowali? Jeśli akumulatory się wyczerpały trzeba oddać miejsce tym, którzy chcą walczyć. Są i w końcu ujawnią się opinii publicznej obywatele patrioci i na tych ludzi na pewno musimy i skutecznie będziemy stawiać. Wypowiedział się wybitny profesor – tego nikt nie jest w stanie podważyć. Był i jest podział państwa. Był pół na pół. Teraz niestety robi się inaczej. Ale niech unijno-niemieccy platformersi zbyt szybko się nie cieszą. Stawiają na zbędne i zupełnie śmieszne komisje sejmowe. Tam się robi groźne miny, których nikt się nie boi. Wiemy wszyscy kto jest kto i co robił w ostatnich latach. Wybory, podsłuchy i cały ten bełkot to strata czasu. To żenada, tematy zastępcze.

Jak ustawić sprawy gospodarcze z groźną przecież dla nas rolniczo Ukrainą? Gdzie i kiedy będą elektrownie atomowe? Kiedy będziemy mieli najlepsze samoloty, systemy obronne, czołgi i armaty? Od kogo je kupimy? Już nie Sasin będzie się kłócił z Morawieckim ani Ziobro z Kaczyńskim. Reset. No i kim okażą się ci nowi, jak się okazuje bardziej przebojowi Czarnek, Tarczyński czy senator Andrzejewski. Jest stagnacja. Jest najwyższy czas by potrząsnąć, by się obudzić. I to już.

 

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Coraz bardziej gorące krzesło Donalda Tuska

Donald Tusk się spieszy. A przynajmniej tak sądzę. Nie spieszy się z powodu nagłego przebudzenia Polaków pod wpływem autorytarnej hucpy jego ppłk Rympałków, to może nastąpić, ale procesy dysonansów poznawczych są długie i bolesne, tylko z powodu zniecierpliwienia jego białych Panów.

Nie jestem i nigdy nie byłem jakimś szczególnym fanem sondaży i zawsze doradzam daleko idącą ostrożność w ich odbiorze. Tak i teraz niektóre, co bardziej fantastyczne sondaże wydają się być bardziej tworzone jako „argumenty” przeciwko wcześniejszym wyborom, albo narzędzie do straszenia koalicjantów, niż probierz rzeczywistych poziomów poparcia dla poszczególnych partii. Ale przynajmniej część sondaży potwierdza moją tezę, że chociaż mamy do czynienia z cenną konsolidacją wewnętrzną obozu prawicy, to żeby myśleć o poszerzeniu elektoratu szeroko pojętego obozu niepodległościowego, trzeba mieć szerszą, pozytywną ofertę, a nie tylko „to co PiS robił zawsze, co umie i co się sprawdzało”.

Zmartwienia Donalda Tuska

Dlatego wydaje mi się, że na chwilę obecną, Tusk trzymając pewnego rodzaju szantażem wspólnoty przestępczej koalicjantów za buźki, nie musi się martwić o odpływ elektoratu. Ten najbardziej twardy będzie zachwycony bezprawiem dopóki „głowy pisowców będą się toczyły ulicami”, a ten bardziej umiarkowany, czyli elektorat koalicjantów, może jest trochę przestraszony, zszokowany planami likwidacji inwestycji strategicznych, czy zmniejszeniem wydatków na armię, ale i tak nie ma dokąd pójść. Tak więc, przynajmniej póki co, nie wydaje mi się żeby Donald Tusk czuł presje ze strony swojego elektoratu, czy elektoratu koalicjantów.

Natomiast zmartwieniem Donalda Tuska, nie mam wiedzy w tym zakresie, to tylko moja spekulacja, intuicja, nazwijcie to jak chcecie, są jego biali Panowie. Tak, dokładnie ci sami, którzy go z zadaniem wywołania chaosu w Polsce i obniżenia jej konkurencyjności wobec Niemiec, nad Wisłę wysłali. Wydaje się, że to nie tak miało być. Donek miał „załatwić” sprawę brutalnymi metodami podpowiadanymi przez swojego niemieckiego sahiba Klausa Bahmanna, ale jednego wieczora! No dobrze, może kilku dni. Byłoby brzydko, mało demokratycznie, może ktoś by się skrzywił z niesmakiem, ale po Nowym Roku mało kto by już o tym pamiętał.

Zmartwienia białych Panów Donalda Tuska

A tymczasem Tusk ugrzązł ze swoim blitzkriegiem jak Putin pod Kijowem. Podpułkownik Rympałek tak dał ciała na całej linii, że nawet „zaprzyjaźnione” sądy musiały to przyznać. Bodnara trzeba było spalić jako „prawniczego aŁtoryteta” żeby bronić Rympałka. I tylko tym dwóm minister Hennig-Kloska zawdzięcza, że nie jest największym pośmiewiskiem rządu. Podła proweniencja przeróżnych ciemnych typów, wracających do władzy, również nie daje jakiejś wielkiej nadziei na uspokojenie sytuacji w najbliższym czasie.

A biali Panowie Tuska mają eurowybory za kilka miesięcy. Trudne eurowybory, w których środek politycznej ciężkości może się przesunąć w kierunku tych strasznych „populistów”. Wprawdzie zachodnie media ciągle trzymają linię zawodowego optymizmu, ale jak długo uda się utrzymać fikcję? Biali Panowie Tuska zdają sobie sprawę z tego, że pomimo ich medialnej supremacji w krajach zachodniej Europy, coraz więcej ludzi zawsze jakoś dowiaduje się prawdy. A jak wyglądają jako „demokraci” i „obrońcy praworządności” wspierając jednocześnie w Warszawie bandytę, którego ludzie łamią prawo przegryzając ciastko do porannej kawy i wynajmując tępych karków żeby napadali na media?

I w tym sensie wydaje mi się, że krzesło Donalda Tuska przed ogromnym nowym telewizorem w KPRM, może być coraz bardziej gorące.

SDP – BAZA DANYCH O AKTACH BEZPRAWIA W NIELEGALNIE LIKWIDOWANYCH MEDIACH PUBLICZNYCH

W związku z bezprawną próbą zniszczenia przez koalicję rządową 13 grudnia Telewizji Polskich, Polskiego Radia i Polskiej Agencji Prasowej wraz z ich ośrodkami regionalnymi, prosimy o przysyłanie do Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich i do Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP wszelkich sygnałów dotyczących nielegalnej likwidacji mediów publicznych w całej Polsce.

Koleżanki i Koledzy, Szanowni Państwo,

postępuje bezprawna likwidacja mediów publicznych, czyli cenzurowanie przez rząd 13 grudnia informacji, które powinny dotrzeć do Odbiorców w Polsce. Prosimy zatem o przesyłanie wszystkich wiadomości o przejawach represji wobec dziennikarzy mediów publicznych a także o łamaniu praw pracowniczych oraz przykłady wstrzymywania informacji i innych negatywnych zjawisk towarzyszących procesowi nielegalnego przejęcia TVP, PR, PAP wraz z ośrodkami regionalnymi.

To ważne, abyśmy dokumentowali bezprzykładny zamach na media w Polsce. Wkrótce, m.in. dzięki sygnałom od Was, stworzymy archiwum prezentujące przykłady niszczenia mediów i praw obywatelskich do informacji.

Prosimy o wysyłanie informacji na temat bezprawnych działań wobec mediów publicznych do portalu SDP:[email protected](red. nacz. Hubert Bekrycht) oraz do od lat obserwującego Centrum Monitoringu Wolności Prasy [email protected] (dyrektor dr Jolanta Hajdasz).

Fot. HB

Militarny niezbędnik mitów WALTERA ALETRMANNA: Do woja!

Ministerstwo Obrony Narodowej zapowiada znaczne zwiększenie przeszkoleń wojskowych. Stało się tak zapewne dlatego, że wojna na Ukrainie pouczyła cały świat, że obowiązujące przez prawie siedemdziesiąt lat doktryny wojenne były jedynie mitami.

 Zarówno doktryny NATO, jak i Układu Warszawskiego, zakładały, że światowy pokój może zapewnić jedynie wzajemne odstraszanie atomowe. Na Zachodzie wierzono, bo bardzo chciano w to wierzyć, że Związek Radziecki będzie się demokratyzował i najbardziej będzie mu zależało na rozwoju gospodarczym i dobrobycie Rosjan.

Pierwszy mit – o odstraszaniu

Obie strony miały się bać zupełnego zniszczenia świta, czego skutkiem miał być pokój. Oczywiście z wyłączeniem wojen lokalnych, takich jak w Korei, Wietnamie, Afganistanie, Iraku i jeszcze w kilku innych miejscach globu. Te wojny lokalne służyły podtrzymywaniu stałego napięcia między oboma blokami wojskowymi, co z kolei miało utrzymywać w ryzach społeczeństwa – tak Zachodu, jak Wschodu. Te małe wojny pozwalały też USA i Rosji rozwijać sektory zbrojeniowe, co prowadziło jednak do wzrostu siły gospodarki USA i coraz większego regresu gospodarki Rosji. Takie są bowiem prawa ekonomii, że biedny na zbrojeniach traci, a bogaty bogaci się jeszcze bardziej.

Drugi mit – o przewadze biznesu nad wojnami

Na naszych oczach upada teraz mit drugi, mówiący o tym, że światowy biznes nie dopuści do wybuchu dużej wojny. Zwróćmy uwagę, że z upadkiem ZSRR i bloku wschodniego świat jednak się zmienił. Rosja utraciła pozycję światowego mocarstwa, a państwa NATO (poza USA) uznały, że zbroić się nie muszą, bo teraz nastał czas na handel, współpracę gospodarczą i technologiczną z Rosją. A przede wszystkim na tani gaz, ropę i inne surowce. Zachód zaczął sobie wmawiać, że Rosja nikomu już nigdy nie zagrozi, więc nastał czas na uściski i pocałunki z Niedźwiedziem.

Zachód jednak, a właściwie ci którzy nim rządzą, czyli banki i wielki przemysł, nie brał pod uwagę, że Rosja nie jest Zachodem. Bo nie znał historii Rosji i rosyjskiej mentalności. Jedynie państwa, które świeżo wyzwoliły się spod dominacji Rosji, te nieduże i biedne państwa dawnego Bloku Wschodniego ostrzegały… Ale kto by tam słuchał biednych krewnych, ledwo co zapraszanych do pańskiego stołu.

Nawet w USA, za niedawnej prezydentury Donalda Trumpa, dominowała chęć braterstwa interesów z Rosją (chociaż niektórzy politolodzy twierdzą, że to nieprawda). Interesów, mimo zajęcia już przez Rosję ukraińskiego Krymu. Obecnie Trump sposobi się do ponownej prezydentury, oświadczając, że zakończy wojnę Rosja-Ukraina w jeden dzień. Oczywiście nie mówi jakim i czyim będzie to kosztem. Zapowiada nawet wycofanie się USA z NATO. Można zatem mniemać, że gdyby Rosja zażądała kiedyś oddania jej państw bałtyckich i Polski, to ów Trump na to pójdzie. W imię Światowego Pokoju Dobrych Interesów.

A bez USA Europa będzie bezbronna wobec Rosji. Tym bardziej, że jest już rozbrojona. W imię interesów.

Mit trzeci – że ktoś nas obroni

W ostatnich miesiącach na Ukrainie sypie się w gruzy mit trzeci, dotyczący już bezpośrednio Polski. Wchodząc do NATO wierzyliśmy, że Rosja nigdy nie zaatakuje żadnego z państw NATO, bo Pakt Północnoatlantycki nas obroni. Mało tego, wierzyliśmy, że gdy tylko NATO mruknie, to ruski niedźwiedź ucieknie do nory.

Zachód do dzisiaj nie może pojąć, że Rosji nie powstrzymają nawet milion poległych Rosjan. Matuszka Rosija jest dla Rosjan świętością. U nich nigdy nie doszło do masowych demonstracji, do publicznego palenia powołań do wojska, jak miało to miejsce w USA w czasie wojny wietnamskiej. I to nie tylko ze strachu. Rosjanin bardziej niż w Boga wierzy w konieczność istnienia wielkiej Rosji, takiej, której ma się bać cały świat.

Teraz na Ukrainie objawiła się nowa, czyli stara wojna. Nastąpił powrót do strategii i taktyki znanej jeszcze z I wojny światowej. A jest to wojna na wyniszczenie. I do takiej wojny Europa jest zupełnie nieprzygotowana.

Jeżeli ta nowa wojna wybuchnie, pochłonie miliony ofiar – i to bez użycia bomb atomowych. A wygra ją ten blok, który dotrzyma placu. Czy w tej nowej wojnie ktoś z NATO nas realnie wesprze? Najbardziej prawdopodobne jest wsparcie moralne. I tyle.

Armia z powszechnego poboru

Dlatego Polska musi być o wiele silniejsza militarnie, niż to wydawało się jeszcze rok temu. Musimy mieć armię, która będzie w stanie uzupełniać ludzkie zapasy, rzucać na front kolejne siły. Armia zawodowa tu nie wystarczy. Moim zdaniem trzeba powrócić do masowego poboru i szkolić jak największą liczbę żołnierzy. W czasie pokoju będą oni w rezerwie, a w razie najgorszego – już przeszkoleni – będą mogli trafić na front.

Ukraińcom los dał sporo czasu na szkolenie rezerw, ale nie jest pewne czy da Polakom. Żebyśmy nie byli znowu mądrzy po szkodzie.

Oczywiście armia zawodowa musi być podstawą naszych sił zbrojnych. Ale musimy też wreszcie przyjąć, że każdy zdrowy i sprawny mężczyzna będzie mógł i będzie umiał efektywnie służyć w wojsku. Przy okazji – najwyższy już czas wrócić do szkolenia studentów.  Bo nie może być tak, że wykształconych będą bronić ci niewykształceni.

Męża stanu daj nam Panie!

Do tego wszystkiego potrzeba nam tylko jeszcze jednego. Męża stanu, który powie Polakom, że pora pójść do wojska – na roczne, lub półroczne choćby szkolenie, ale przecież nie takie sobotnio-niedzielne.

Obawiam się, że może być i tak, że nikt z potencjalnych mężów stanu nie odważy się tego powiedzieć, bo to zawsze jakieś wybory za pasem, jakieś słupki poparcia… Ojczyznę oczywiście kochamy bardzo, ale z poświęceniem dla niej kilku miesięcy życia… może być wielki problem.

 

 

Fot. HB/ re/ r

Upraszczanie, czyli zabijanie ducha języka – WALTER ALTERMAN: Cwane słówka

Rośnie liczba słów i słówek, które mają osłodzić nam rzeczywistość. Nie ma już w językowym obiegu głodu, biedy, nędzy i rozpaczy. Chcemy, żeby świat był miły i ładny, żeby nie denerwowały bogatych, zasobnych czy żyjących dostatnio przykre „zjawiska społeczne”.

Oto w związku z nadciągającymi mrozami, w Polsat News można było usłyszeć informacje o „kryzysie bezdomności” oraz o „osobach bezdomnych w przestrzeni publicznej”. Ot, taka sobie pogaducha dziennikarza z ekspertem „od problemów społecznego wykluczenia”.  Prawda, że przy użyciu takich słów łatwiej przełknąć rzeczywistość?

Tymczasem tego roku, do połowy  stycznia, zmarło z wyziębienia 11 osób. Dlaczego nie mówimy już, że są wśród nas ludzie bezdomni? Stefan Żeromski, wielki autorytet moralny dla współczesnych mu Polaków, jakoś się nie wstydził, nie owijał w bawełnę, nie lukrował rzeczywistości. Podobnie zresztą jak Bolesław Prus. Ale wtedy pisarze byli bardziej odpowiedzialni. Dziś większość naszych pisarzy zachowuje się tak, jakby byli wychowani na „Klanach” lub „Na Wspólnej”. Dodatkowo – za życia Prusa i Żeromskiego wielka część Polaków wierzyła, że z nierównościami społecznymi, z powszechnie otaczającą ich nędzą i biedą da się coś zrobić.

A dzisiaj media (wszystkie jak jedno) czapkują sytym. A świat opuszczonych przez ludzi i Boga traktują jak przykre ogrody zoologiczne.

Stare druki to nie starodruki

„Kradzież XIX wiecznych ksiąg z Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego. Skradziono kilkanaście starodruków w połowy XIX wieku.” – poinformował TVN.

Niestety jest to kolejna wiadomość mocno bałamutna. W Polsce bowiem przyjęło się uważać za starodruki księgi powstałe od czasu Gutenberga do końca XVIII wieku. W Anglii do 1640 roku. Zatem skradzione księgi były stare, owszem, ale starodrukami jednak nie były.

Czym są rzeczone „starodruki”? Uważa się za nie wszystkie publikacje, takie jak: książki, broszury, mapy, dokumenty, druki ulotne, grafiki wydane pomiędzy rokiem 1450 a 1800.

Mamy też inkunabuły, którymi są druki pomiędzy rokiem 1440 a 1500. Są jeszcze manuskrypty – to księgi pisane ręcznie, głównie przed wynalezieniem druku, ale i późniejsze. Manuskrypt to słowo pochodzące z łacińskiego manu scriptus lub z manu scriptum, czyli „napisane ręcznie”. Dzisiaj jako manuskrypt oznacza się dwa pojęcia: 1. manuskrypt – w naukach historycznych rękopis będący zabytkiem piśmiennictwa; 2. manuskrypt – w terminologii wydawniczej rękopis lub maszynopis, przygotowany do rozpoczęcia procesu składu.

 Ostrzeżenia

Zaskoczenia są zawsze nagłe. Reszty możemy się spodziewać, czyli zaskoczenia opisują to, czego się nie spodziewaliśmy. Piszę o tym, bo nie jeden już raz w życiu byłem zaskakiwany, zatem powinienem spodziewać wszystkiego, głównie tego co najgorsze.  A jednak informacja Polsatu, z 11 I 2024 roku mnie zaskoczyła.

Oto relacjonując wystąpienie profesora Adama Glapińskiego prezesa NBP, stacja „wykreowała” następujący komunikat: „Profesor Glapiński ostrzegał o tym, że inflacja może wzrosnąć”.

Otóż w tym przypadku błąd składniowy polega na tym, że autorowi tej wypowiedzi nieznane są ścisłe zasady rządzące pojęciem „ostrzegania”. Autor tego błędu mógł powiedzieć poprawnie tak: 1. Profesor Glapiński ostrzegał, że inflacja może wzrosnąć; 2. Profesor Glapiński ostrzegał przed tym, że inflacja może wzrosnąć.

Możemy ostrzegać kogoś przed kimś, np.: Ostrzegał mnie przed tą kobietą; Ona go co do Tomasza ostrzegała. Można też ostrzegać kogoś przed czymś: Ostrzec kogoś przed obławą, przed niebezpieczeństwem. A także można ostrzegać kogoś, że: Kierowca ostrzegał mnie, że droga w tym miejscu jest niebezpieczna.  

Ale w żadnym razie nie można powiedzieć, że ktoś ostrzegał o tym, jak miało to miejsce w „inkryminowanym” przypadku Polsatu. A tak naprawdę, to rzecz w tym, że dla autora tej, tak niefortunnej, wypowiedzi nie ma żadnej różnicy między „informował” a „ostrzegał”. A przecież różnica jest. Dla znających podstawy rodzimego języka.

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Niemcy przeprowadzają eksperymenty na Polakach

Czy wiedzą Państwo, że jesteście właśnie poddawani eksperymentom? Warto na to zwrócić uwagę, ponieważ mówi się o tym całkiem otwarcie.

Wszystko wskazuje na to, że tragifarsa, której jesteśmy świadkami w ostatnich tygodniach, odbywa się według wskazań niemieckiego publicysty Klausa Bachmanna, który już kilka dni po wyborach w Polsce pisał w Berliner Zeitung (który kiedyś usiłował przejąć amerykański koncern, ale ostatecznie musiał się wycofać, ponieważ tylko w Polsce obce koncerny mogą być właścicielami mediów, w Niemczech muszą to być koncerny niemieckie), że nowy rząd „musi skierować całą siłę państwa policyjnego, które PiS zbudował przeciwko PiS i prezydentowi”. Nic to, że „policyjne państwo PiS” istniało tylko w chorych niemieckich głowach, ppłk Rympałek poradził sobie z pomocą zaprzyjaźnionych agencji ochroniarskich.

Eksperyment 1

Ten sam Bachmann, w tym samym Berliner Zeitung niedługo później ponownie rozgrzeszał Donalda Tuska pisząc, że „Nad Wisłą rozpoczyna się dość unikalny na skalę światową eksperyment, który może być nauką dla wielu innych krajów: demokratycznie wybrana koalicja partii demokratycznych próbuje uczynić kraj ponownie demokratycznym przy użyciu metod niedemokratycznych. Warto zwrócić uwagę na słowo „eksperyment”, ponieważ od tamtego czasu jest ono używane tu i tam do opisywania tego co się dzieje w Polsce, co może wskazywać, że nie pojawiło się w zbolałej głowie Bachmanna samoistnie.

I to jest ta część eksperymentu, do którego Niemcy, ustami między innymi Klausa Bachmanna, przyznają się otwarcie. Coraz więcej jednak wskazuje na to, że to tylko faza wstępna, wersja oficjalna. O wiele bardziej istotną jest część, która polega na wykastrowaniu Polski bez znieczulenia z jej szans rozwojowych, ze szczególnym uwzględnieniem konkurencyjności wobec Niemiec.

Eksperyment 2

Pamiętacie głośny sondaż z listopada zeszłego roku Dziennika Gazety Prawnej, który wykazał, że miażdżąca większość Polaków popiera budowę CPK, elektrowni atomowych i wysoki wzrost wydatków na zbrojenia? No to zapnijcie pasy, ponieważ nasz nowy rząd, coraz więcej na to wskazuje, w imię niemieckich interesów, wyrżnie nam te inwestycje do kości. Po co Polska ma mieć dochody z CPK, skoro z ruchu towarowego do Polski dochody mają Niemcy? Po co ma mieć elektrownie atomowe? Jeszcze by miała energię tańsza niż w Niemczech. Po co ma mieć silną armię? Już tam Moskwa z Berlinem zdecydują gdzie mają przebiegać jakie granice. Do tego dorzuci się likwidację IPN i CBA, dla których Polacy w tym samym sondażu również wyrazili wysokie poparcie, a na koniec odda polskie weto Brukseli i można gasić światło. Czują Państwo elektrody poprzypinane do miejsc intymnych? Eksperymentatorzy właśnie podkręcają napięcie.

Czas ucieka

A jaka jest w tej sytuacji odpowiedź największej partii opozycyjnej, która przecież jest gospodarzem powyższych tematów, to ona je podniosła i mogłaby nadal podnosić. Ano odpowiedź brzmi: „Zróbmy marsz, kartoniadę w Sejmie, zaśpiewajmy „Rotę”, albo uwalmy Bosaka, co nam tu będzie fikał”. Tak, trochę szydzę, może i wobec naprawdę wielkiego Protestu Wolnych Polaków, niesprawiedliwie, konsolidacja wewnętrzna też jest potrzebna, ale sami odpowiedzcie, czy to jest reakcja na miarę potrzeb i wyzwań przed którymi stoi Polska? Szczególnie, że zarówno wyniki zapomnianego referendum, w którym mniej więcej po 11 milionów osób głosowało „nie”, co daje po kilka milionów więcej niż wynik wyborczy PiS, jak i pluralistyczny skład Protestu Wolnych Polaków, na który przyszli zarówno wyborcy Konfederacji, jak i Trzeciej Drogi, pokazuje, że jest potencjał poszerzenia okna możliwości.

Żarty się skończyły. Szybo rosną realne straty. Zagrożenia się materializują. Czas ucieka. A my naprawdę nie mamy obowiązku grać roli ofiary niemieckich eksperymentów.