1 sierpnia tego roku mija 80 lat od wybuchu Powstania Warszawskiego. To wielka i tragiczna rocznica. Historycy spierają się od lat o sens, potrzebę i skutki Powstania. Jednak rocznica nie jest najlepszą datą do podejmowania dyskusji i rozsupływania wątpliwości.
Jest faktem bezspornym, że zryw powstańczy ludności Warszawy w sierpniu 1944 roku jest w naszej historii jednym z najważniejszych wydarzeń. I jednym z najbardziej tragicznych. Dlatego pamięć o bohaterach walki i cywilnych ofiarach musi być stała, nieprzemijająca. I to jest, nas współczesnych, wielki obowiązek, bez jakichkolwiek wątpliwości.
Nie tylko w Warszawie
Mogiły uczestników Powstania rozsiane są po całej Polsce. Ja, w mojej rodzinnej Łodzi, odwiedzając cmentarze natykam się na liczne groby powstańców. Nie wiem, czy leżą w tych mogiłach rodowici łodzianie, czy też warszawiacy, których powojenne losy rzuciły do Łodzi.
Wzrusza mnie, że na grobach uczestników Powstania co roku znajduję szarfy, przypominające o ich zasługach i odwadze. Te szarfy zawieszają organizacje patriotyczne – i dzięki im za to. Myślę jednak, że każdego 1 sierpnia powinny się w wielu miastach odbywać uroczystości poświęcone Powstaniu i powstańcom. Nie tylko dlatego, że na miejskich cmentarzach wielu miast spoczywają bohaterowie tamtych walk. Ale głównie dlatego, że Powstanie, pamięć o nim jest sprawą nas wszystkich, nie tylko warszawiaków.
Wychowanie
Znałem wielu powstańców i żaden z nich nie narzekał, nie biadolił nad własnym losem. To byli inni, niż my, ludzie. Byli twardzi, poważni i nie mieli cienia wątpliwości, że zrobili dobrze.
Polska międzywojenna nie była rajem, miała swoje okropne grzechy, to fakt. Ale tych „przedwojennych” łączył szacunek dla własnego kraju. I wynikające z niego najprostsze poczucie obowiązku. A była nim konieczność walki za kraj.
Wielką zasługą tej międzywojennej Polski było patriotyczne wychowanie młodzieży. Ci ówcześni młodzi mieli swoje polityczne poglądy, sympatyzowali z różnymi partiami, ale w chwilach próby – jak się okazało – łączyła ich Polska. Była dobrem najwyższym i niekwestionowanym. Była ponad codzienną walką polityczną, ponad swarami i sporami.
Wtedy nikt nie nawoływał do szacunku dla munduru, bo ten szacunek był oczywistością. Żołnierz w międzywojennej Polsce miał szacunek i cieszył się uznaniem. To był jeden z głównych elementów patriotycznego wychowania.
Władysław Broniewski, obywatel komunizujący, ale przecież nie komunista, bo legionista, uczestnik wojny polsko-rosyjskiej, żołnierz II wojny światowej wyraził najświętszą prawdę o tamtych pokoleniach, gdy pisał:
Są w ojczyźnie rachunki krzywd,
obca dłoń ich też nie przekreśli,
ale krwi nie odmówi nikt:
wysączymy ją z piersi i z pieśni.
Czy jesteśmy gorsi
Oczywiście my „dzisiejsi” jesteśmy gorsi o naszych dziadków i ojców. Dzisiaj zajadłość polityków, wszystkich partii i frakcji, jest tak ogromna, a cele o jakie walczą na śmierć i życie są tak malutkie i śmieszne, że mówienie dzisiaj o patriotyzmie wydaje się donkiszoterią. Jakimś aberracyjnym wariactwem i mysim popiskiwaniem.
Dzisiaj mamy odwrócenie piramidy wartości, bo najważniejsze jest to co nieistotne, co jest drobiazgiem i co nie pozostawi w historii nawet marnego odcisku na piasku. Mam wrażenie, że większość moich współczesnych bierze bibelociki za kredens na którym je ułożono, fundamenty za kurka na dachu, bełkoty polityczne za programy dla kraju.
Demontaż polskości
Coraz częściej reżyserzy (jak w „Zielonej granicy” Agnieszka Holland) okpiwają nie tylko polską armię, ale też podważają w ogóle potrzebę istnienia Polski. Oczywiście w historii naszej kultury najokrutniej smagał rodaków Słowacki. Ale miał do tego prawo, bo – jak pisał – gryzę sercem. Swoje wątpliwości miał też Gombrowicz. Ale oni nigdy nie podważali fundamentów polskości. Poza tym – co wolno wojewodzie…
Są wśród nas tacy, którym śni się świat bez narodów i społeczeństwo świata mówiące jednym językiem. Piękna to utopia, ale w realnie istniejącym świecie jest groźna i złowieszcza, bo demobilizująca.
Przeprowadzono ostatnio badania z pytaniem: „Czy wziąłbyś udział w wojnie?” I oto ponad 60 procent respondentów odpowiedziało, że nie. To nie są dobre prognozy na przyszłość. To jest widomy znak, że jest z nami niedobrze. Najwyższa już pora, żeby członkowie naszych politycznych elit walnęli się w swoje głowy. Może taki wstrząs uświadomiłby im, że nie jest najważniejsze czy Pipsztycki zamiast Dziubasa będzie w Sejmie. Patriotą trzeba być na co dzień – w pracy i traktowaniu innych współobywateli. Inaczej, jak pisał Tadeusz Borowski „Zostanie po nas złom żelazny i głuchy, drwiący śmiech pokoleń.”
Nadzieja
Wielką naszą nadzieją jest nasze poczucie humoru. I nie damy się ogłupić „nowocześniakom”. Opowiadał mi ostatnio znajomy, że podczas stowarzyszeniowego spotkania górników, w jakimś uroczym pałacyku, na tarasie, gdy panowie popijali wódkę (było już po oficjalnym zebraniu) podeszła do nich nieznajoma pani, przysiadła się i powiedziała:
– Ja już nie wiem co robić, gdzie uciekać jak będzie wojna? Nie wiem czy do Szwajcarii czy do Włoch?
– Najlepiej do Argentyny, tam już jest pełno hitlerowców – odpowiedział jeden z uczestników spotkania.