Reporter TV Republika i członek ZG SDP Janusz Życzkowski tuż po brutalnym ataku ochorniarzy kandydata PO na prezydenta RP Rafała Życzkowskiego zdj. z TV Republika

REPORTER TV REPBUBLIKA JANUSZ ŻYCZKOWSKI Z ZARZĄDU SDP ZAATAKOWNY PRZEZ OCHRONIARZY TRZASKOWSKIEGO

Skandal po prowokacji służb kandydata PO na prezydenta RP. Brutalny atak na reportera TV Republika Janusza Życzkowskiego, członka Zarządu Głównego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Napad służb ochrony Rafała Trzaskowskiego na dziennikarza w Wieluniu. Redaktor Życzkowski został poturbowany przez ludzi prezydenta Warszawy. Reporterowi zniszczono m.in okulary. Na szczęście zachowało się nagranie z uszkodzonej kamery.

W czwartek w Wieluniu, w regionie łódzkim, po wiecu sympatyków Trzaskowskiego reporter TV Republika Janusz Życzkowski chciał zadać pytanie kandydatowi PO o debatę w Końskich. Chodziło o bieżacą dyskusję, którą doraźnie zorganizował sztab Trzaskowskiego w województwie świętokrzyskim, po tym jak kandydat PO odmówił uczestnictwa w debacie kandydatów na prezydenta RP organizowanej 14 kwietnia br. przez TV Republika.

Atak w odpowiedzi na pytanie

Życzkowski szedł z kamerą obok Trzaskowskiego i zaczął pytać o kwestie debaty. Na zarejestrowanym materiale wideo widać, że dziennikarza brutalnie zaatakowano. Reporter TV Republika był przepychany przez ludzi z ochrony Trzaskowskiego i jego sympatyków, kamera upadła na ziemię. Mimo zniszczenia działała i nadal rejestrowała atak.

„Zostałem brutalnie zaatakowany przez ochroniarzy Rafała Trzaskowskiego, uderzono mnie w korpus” – relacjonował Życzkowski zostałem wypchnięty, a sprzęt upadł na ziemię, zniszczono mi okulary” – mówił reporter na natenie swojej stacji.

Kamera, mimo uszkodzedzenia, rejestrowała zajście, ale o tym nie wiedzieli jego uczestnicy i prowokatorzy, którzy przepychali reportera TV Republika.

Trzaskowski mówi co się nie wydarzyło

Zarejestrowano Trzaskowskiego wtrakcie ataku na dziennikrza. Materiał wideo pokazuje, że reporter i kandydat są odgrodzeni kordonem sympatyków polityka PO. Trzaskowski najprawdopodobniej zobaczył leżącą na ziemi kamerę i myśląc, że już nie nagrywa powiedział do Życzkowskiego:

„Niech pan na mnie nie pluje, niech pan nie pluje” – krzyczał Trzaskowski do reportera TV Republika, który w tym momencie mówił kandydatowi, o tym, że go poturbowano i wzywał pomocy. Nikt jej Życzkowskiemu nie udzielił.

Trzaskowski kilka raz mówił o pluciu, kiedy wyraźnie na nagraniu słuchać, że dziennikarz wzywa pomocy. „Agresja nieprawdopodobna” – komentował Trzaskowski myśląc, że nikt – z innych niż przychylne mu telewizje – go nie nagrywa.

Z relacji świadków obserwujących wydarzenie w Wieluniu wynika też, że jednym z przepychających reportera TV Republika mógł być sam kandydat PO na prezydenta RP.

 

***

Komentarz Huberta Bekrychta

To, że ponoć wykształcony i kulturalny kandydat PO na prezydenta RP zachowuje się jak członek osiedlowego gangu z lat 90. ubiegłego wieku można jeszcze wytłumaczyć. Traumą, chęcią zaimponowania kolegom z pracy, znajomym… Bywają takie przypadki.

Zaatakowano jednak reportera, dziennikarza wykonującego swoje obowiązki w telewizji Republika, którą wczoraj, wraz z inną konserwatywną stacją wPolsce24, próbował uciszyć sąd.

Zaatakowano członka Zarządu Głównego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polski, największej w kraju organizacji dziennikarskiej, która walczy o wolność słowa i toczy kolejne boje z cenzurą rządu Tuska. Rządu, który najpierw bezprawnie, siłowo przy użyciu prywatnych firm ochroniarskich, przejął media publiczne w grudniu 2023 roku. Rządu, który wbrew logice i prawu zainstalował w TVP, PR i PAP marionetkowe kierownictwo, które do dziś twierdzi, że sprawuje władze nad nielegalnie przejętymi mediami publicznymi.

Może te nikczemne słowa kandydata PO o rzekomym „pluciu” na niego w momencie, kiedy Życzkowski był w ogniu tej ochroniarskiej prowokacji atakowany, co rejestrowała kamera, wynikają z niewiedzy Trzaskowskiego o mediach. Albo głupoty jego doradców w sztabie wyborczym.

Napiszę wprost:

Panie Rafale, nie wolno robić z siebie idioty, kiedy nagrywa Pana kamera. Nawet, jak taki drogi sprzęt leży na ziemi, wytrącony przez Pana ochroniarzy i wygląda na uszkodzony, to nie oznacza, że urządzenie nie nagrywa…

A kilkanaście minut potem materiał wideo kompromitujący Pana i Pańską „ochronę” – może nawet sztab –  widzi cała Polska…

 

Januszu, trzymaj się! 

 

Hubert Bekrycht, ZG SDP

 

NIE MA NASZEJ ZGODY! – Protest Dolnośląskiego Oddziału Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich

Prace nad zwalczaniem SLAPP w UE ponoć trwają, ale czy poliykom naprawdę zależy na ułatwieniu pracy dziennikarzy i zniesienie absurdalnych procedur, z których pomocą eleiminuje się szkodliwą dla władz krytykę? For. HB

Niemcy alarmują: coraz więcej SLAPP; 60 proc. tzw. procesów nękających dotyczy dziennikkarzy. UE chce zwalczać SLAPP, ale…

Opublikowane niedawno niemieckie badania z jesieni ub. r. że procesy, które ciągną się latami i mają charakter nękający (SLAPP), corac częściej dotyczą dziennikarzy i pracowników mediów oraz samych redakcji – podano na stronie związku Deutsche Journalistinnen und Journalisten Union (DJU) in ver.di., co zacytował portal Biznes Alert

SLAPP (ang. Strategic Lawsuits Against Public Participation) są tzw. procesami zastraszającymi i mającymi zrujnować finansowo dziennikarzy i ich redakcje. Postępowania takie określa się po polsku, jako strategiczne postępowanie sądowe przeciwko udziałowi społecznemu. Z badań DJU wynika, że statystycznie „więcej niż co drugi” przypadek SLAPP, to praktyki prawne wykorzystywane przeciwko dziennikarzom. Służą jako narzędzie do uciszania reporterów, aktywistów i grup społeczeństwa obywatelskiego. Takie postępowanie sądowe jest kosztowne i czasochłonne.

Niemieccy dziennikarze z DJU wezwali rząd w Berlinie do podjęcia zdecydowanych działań przeciwko takim taktykom prawnym. Z badań zleconych przez DJU, Society for Civil Rights, Munich Environmental Institute i Otto Brenner Foundation we wrześniu 2024 roku na próbie prawie 300 osób wynika, że ok. 60 proc. osób dotkniętych procesami SLAPP to dziennikarze. Jedna trzecia z objętych badaniami dziennikarzy musi zmierzyć się z wysokimi żądaniami finansowymi w sprawach sądowych określanych jako nękające.

W badaniach podkreślono psychologiczny ciężar SLAPP i wpływ tych nadużyć na wolność słowa. Europejska dyrektywa anty-SLAPP ma zostać zatwierdzona przez państwa członkowskie UE do końca tego roku.

W Brukseli jednak urzędnicy zaznaczają, że nie są znane jeszcze szczegółowe założenia projektu tego aktu prawnego. Są informacje, że rośnie potężne lobby, polityczne i ponadpartyjne, które nie chce złagodzenia skutków SLAPP, bo to jedyna nieraz droga do wyeliminowania krytyki medialnej wobec władz różnego szczebla.

W Polsce od lat procesy SLAPP przeciwko dziennikarzom od lat obserwuje Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Liczba takich postępowań  wzrasta – zwracała niedawno uwagę dyrektor CMWP SDP i prezes SDP dr Jolanta Hajdasz.

„Apeluję o większy pluralizm i włączenie do europejskich raportów także spraw dotyczących mediów prawicowych i konserwatywnych. Procesy typu SLAPP dotyczą wszystkich dziennikarzy, nie tylko liberalnych i lewicowych. Apeluję, by zacząć je także dostrzegać – przekonywała Jolanta Hajdasz podczas II Europejskiej Konferencji Anty – SLAPP, jaka odbyła w listopadzie ub. r. w Strasburgu.

Nie ma statystyk dotkliwych procesów przeciwko dziennikarzom. Nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Tego typu szykany mające znamiona cenzury rzadko są, z oczywistych względów, opisywane przez wymiar sprawiedliwości jako nękające, bo to mogłoby zaszkodzić sędziom i prokuratorom.

Na podstawie Biznes Alert (Media Alert) red./ DJU/ EFJ/ IFJ/ CMWP SDP

 

Zegara słonecznego nikt nie oszuka. Na zdjęciu średniowieczne obserwatorium astronomiczne w Jaipurze, stolicy stanu Rajastan w Indiach Fot. HB

HUBERT BEKRYCHT: Ciężkie czasy, czyli dziennikarskie kłamstwa powszednie

Oj, te piekielne eksperymenty na ludzkim śnie muszą się kiedyś źle skończyć. Obudziłem się godzinę wcześniej i od razu piszę felieton. Sprawdźcie, czy ta próba jest jeszcze senna. Wczesne wstawanie to skutek tego, że komuś w UE nie chce się regulować rozsądku. Ciężkie czasy są też dla dziennikarzy i „dziennikarzy”. Tym bardziej, że kłamstwa są teraz w wielu mediach prorządowych częstsze niż reklamy…

Przez ostatnie lata instytucje a nawet rządy wydawały i wydają setki milionów dolarów na walkę z manipulacją w mediach. Wojna z fake newsami trwa. Na razie, niestety, kłamstwa wygrywają. A my, odbiorcy, jesteśmy coraz bardziej skołowani.

Nikt na początku lat 90. ubiegłego wieku, kiedy zaczynałem pracę jako dziennikarz, nie przypuszczał, że po ponad trzech dekadach od powrotu demokracji w Polsce, większość głownych mediów ulegnie totalitarnej manierze wykrzywiania rzeczywistości. Cały czas w uśmiechu. Nerwowym teraz.

Fake newsy są policzalne, można je syntetyzować, analizować, poddawać „obróbce skrawaniem”, potępiać. Gorzej z kłamstwem, które w niektórych mediach egzystuje tak jak prognoza pogody. Przekaz jest częsty i mało precyzyjny. To znaczy, w czasach komercji medialnej prognozy pogody są mało precyzyjne, kłamstwo natomiast rozlewa się w mediach prorządowych jak fala rosyjskiej dezinformacji. Nie sposób odróżnić jedno od drugiego. Nie mogą tego zrobić badania naukowe. Tym bardziej odbiorcy.

Próby zamykania posłów opozycji są pokazywane, jako sprawiedliwa zemsta na opozycji za rzekome „rozkradanie” państwa; opresje i stronniczość obecnego wymiaru sprawiedliwości – chociażby polityczne wyczyny prokurator Wrzosek, która przesłuchuje świadka bez adwokata – są przez media sprzyjające teraz władzy, jako nie budzące wątpliwości postępowania; łamanie prawa w owych prorządowym mediach w związku z ich nielegalnym przejęciem, to – ich zdaniem – prawda, której przez osiem lat rządów PiS nie było… Można tak w nieskończoność – kłamstwo panoszy się wszędzie.

Rząd wspiera manipulacje i podawanie nieprawdy lub tzw. półprawd w mediach, szczególnie społecznościowych, bo się po prostu boi. A strach koalicji 13 grudnia wynika z podłości, które robili i robią. Nie tylko przecież w mediach.

Prościutkie podsumowanie – mieści się w kłamstwach prorządowych mediów i zwalczaniu przez koalicję mediów konserwatywnych, niezależnych – kłamstwo ma krótkie nogi. Coraz krótsze i nawet człowiek niewyspany z powodu zmiany czasu to rozumie.

Hubert Bekrycht

 

HUBERT BEKRYCHT: Czekając na medialny koniec rządowych rozliczeń opozycji

Dziennikarze popierający rząd Donalda Tuska mają spory kłopot, bo tzw. rozliczenia Zjednoczonej Prawicy przekroczyły już poziom absurdu. W Polsce wyraźnie widać łamanie zasad prawnych i obyczajowych, którymi od setek lat kieruje się cywilizacja judeochrześcijańska. Widzą to młodzi i starzy, widzą to też politycy. Wszystkich partii.

Niestety niesprawiedliwość w wymiarze sprawiedliwości zdaje się potwierdzać śmierć śp. Barbary Skrzypek trzy dni po przesłuchaniu jej w prokuraturze. Po przesłuchaniu, które prowadziła nie ukrywająca niechęci do prawicy prok. Ewa Wrzosek. Po przesłuchaniu, do którego nie dopuszczono adwokata wieloletniej dyrektor biura PiS i bliskiej współpracownicy prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Przesłuchaniu, którego celem był powrót do tzw. sprawy dwóch wież, sprawy dawno już wyjaśnionej. Przesłuchaniu, w którym uczestniczyli prawnicy powszechnie i bez zażenowania okazujący pogardę do ugrupowań konserwatywnych, w tym PiS.

Nie wolno mysleć

Media liberalne i lewackie związane z obecnym rządem już kilka godzin po ogłoszeniu śmierci śp. Barbary Skrzypek orzekły, że nie można powiązać zgonu kobiety z przesłuchaniem jej przez prokurator Wrzosek. Czy te media są rzetelne? Nie. Bo nie można niczego wykluczyć. A dziennikarz musi przynajmniej pytać. Pytać o związek przesłuchania z nagłą śmiercią osoby, która od lat pracowała na rzecz głównej polskiej partii prawicowej.

Może media rządowe przeraziły się gróźb prokuratury i prawników? Chodzi o mało subtelne oświadczenia o karach dla tych, którzy odważą się wątpić w to, że śmierci Barbary Skrzypek nie można łączyć z jej przesłuchaniem bez adwokata, za to w obecności znanych z prorządowych sympatii prawników. Media nie są nieomylne, ale nie mogą być naiwne. Słysząc oficjalne rządowe, koalicyjne, „komunikaty” o „absurdalności” zarzutów wobec orwellowsko-kafkowskiego przesłuchania pod nieobecność obrony, przypomina mi się ton mojej niespokojnej młodości.

Dojrzewanie do buntu

Otóż dorastałem, jak zdychała hydra komuny, zbrodniczy potwór, który najpierw sprzymierzył się z faszyzmem w 1939 roku, a potem dominował w naszej części Europy, zresztą nie tylko tutaj. W 1989 roku miałem 20 lat i wpatrywałem się w Okrągły Stół jak alkoholik w inny stół, gdzie stoją butelki. Jak człowiek, który jednak chcąc się wyrwać z jednego nałogu wpada w inne uzależnienie. Z tego uwielbienia dla koncesjonowanej przez Wałęsę, Michnika i Geremka opozycji wyrwały mnie zbrodnie komunistycznej bezpieki. Oficjalnie popełnione przez „nieznanych sprawców” morderstwa księży Stefana Niedzielaka, Stanisław Suchowolca i Sylwestra Zycha.

Myślano, że mordercy duchownych to pogrobowcy komunizmu, ale to byli i są komuniści. Milicjanci i esbecy wmawiali wszystkim, że jeden z księży spadł z krzesła a inny nadużył alkoholu. I dlatego zmarli… Odrażające. Komunizm to nie tylko obecny ustrój opresyjny Korei Północnej czy Kuby, ale to także mentalny stan wielu Polaków wierzących w bezstronność wymiaru sprawiedliwości bez prawa do adwokata dla osoby przesłuchiwanej.

Pęknięcia

Dlaczego o tym opowiadam? Bo po kłamstwach PRL o masowych morderstwach kapłanów tuż przez objęciem władzy przez liberalne skrzydło Solidarności, w wielu młodych ludziach, we mnie też, coś pękło. Przekonaliśmy się właśnie wówczas, że komuna przemalowana na socjaldemokratów nigdy nie przestanie łżeć. Tak jest do dzisiaj.

A media, które powtarzają albo, co gorsza, wierzą w kłamstwa komuny AD 2025, powinny się same rozwiązać płonąc ze wstydu. I już nigdy nie powracać do życia publicznego. Kiedy coś pęknie w zmanipulowanych młodych ludziach nienawidzących konserwatyzmu? Nie wiem, ale oby jak najszybciej.

HUBERT BEKRYCHT: Między wierszami, czyli rządowa cenzura pod patronatem UE

Smutne i dziwne czasy nastały. 36 lat po upadku komuny rząd w Polsce chce cenzury treści internetowych. Dlaczego? Bo tak chce rząd  i władze UE. Liberałowie i lewacy panując udzielnie nad unijnymi strukturami chcą też rządzić w poszczególnych państwach członkowskich. Także rząd RP zatęsknił za dyktaturą demokracji i komunistycznymi urzędami kontroli publikacji i widowisk.

Czy da się zarządzać przy pomocy cenzury? Da się. Chociaż na razie Unia Europejska jest wspólnotą, a nie związkiem przypadkowych krajów z cesarzami niemieckimi lub francuskimi na czele. Jeszcze. Już jednak da się cenzurować treści internetowe na terenie UE. I publikując te słowa nie wiem, czy one do kogoś dotrą, czy może ktoś zechce coś tu „pozmieniać”, ale ja zawsze będę pisać i mówić, co myślę.

Strach przed samodzielnością

Zamysł kontrolowania procesów politycznych poprzez autorytarne działania, mające pod prasą cenzorską ścisnąć wolność słowa, nie jest niczym nowym. Historia cenzury to przecież dzieje urzędników zdjętych strachem i wizją pozbawienia ich władzy. Tak jest teraz w wielu krajach UE, w Polsce też.

U nas cenzura, którą chce nam na wybory prezydenckie zafundować rząd pod „parasolem” kontrolującym Internet „dla dobra obywateli”, to propozycje haniebne, ale wynikające z prawa unijnego. Prawa, które – przypominam – nie jest nad naszym prawem krajowym. Na szczęście. W ogóle nie da się skutecznie cenzurować Internetu podczas kampanii wyborczej. Orędownicy tego pomysłu UE – czyli, między licznymi działaczami polskiej demokratury, premier Tusk i wicepremier, minister cyfryzacji Gawkowski – dobrze o tym wiedzą.

Cenzura i kara

Rząd chce po prostu karać opozycję i konserwatywne media za coś, co zawsze będzie mógł wytłumaczyć „unijnymi regulacjami”, m.in. DSA – aktem o usługach cyfrowych. Koalicji zależy na nie mającej reguł walce wyborczej i zainstalowaniu swojego człowieka w Pałacu Prezydenckim. I tylko temu jest podporządkowane cenzurowanie „treści niezgodnych z DSA”. Na przykład za napisanie, co czynię, że DSA to bzdura.

Zatem, jeśli rząd uruchomi do walki wyborczej zakazy internetowe, to o ile nie zdąży bezprawnie wsadzić do aresztów takich parlamentarzystów opozycji jak poseł Matecki, obejmie restrykcjami i karami pozostałych polityków konserwatywnych mających olbrzymie grono obserwatorów na profilach społecznościowych, tzw. zasięgi. I o taką, w istocie komunistyczną, cenzurę chodzi. Nie tylko o treści chodzi, lecz o piszących słowa krytykujące rząd Tuska. Mam nadzieję, że nie aparat władzy nie zdąży do 1 czerwca br.

Precz z komuną!

Był taki skecz Kabaretu Moralnego Niepokoju. Radiowiec tłumaczył praktykantce kto to był Jaruzelski emitując przemówienie zbrodniarza, który wprowadził stan wojenny. „A to taki sympatyczny dziadunio” – mówi dziewczyna. Radiowiec precyzuje. „Dziadunio… On mógłby ci wyłączyć fejsbuka” – wyjaśnia. I wówczas praktykantka niszczy płytę z nagraniem dyktatora.

I tak, bardzo prosto, trzeba tłumaczyć, co to jest wolność słowa… Jeśli przestaniemy nostalgicznie i głupio patrzeć na PRL, tak jak na „najweselszy z baraków obozu komunistycznego”, wtedy cenzura prewencyjna UE, rządu w Polsce i ta najgorsza, w nas, w końcu upadnie.

  ***   ***  ***

Czy nic się, do cholery, nie zmieniło? Czy urząd cenzury przeniósł się z ulicy Mysiej w Warszawie do budynku przy al. Ujazdowskich? Ponoć na Mysiej przy Brackiej, nad tablicą sławiącą wolność słowa, unosi się krztuszące się ze śmiechu cenzorkie echo Polskiego Apatycznego Prewencyjnego Ducha Ustawy Prawie Aktualnej.

TADEUSZ PŁUŻAŃSKI: Jeden brydżysta, drugi szachista, obaj to mordercy sądowi

Z Wikipedii dowiemy się przede wszystkim, że Marian Frenkiel to polski brydżysta, laureat wielu rozgrywek krajowych, europejskich i światowych, kapitan reprezentacji. Tymczasem ten brydżowy mistrz to stalinowski morderca sądowy. Drugi komunistyczny zbrodniarz to Władysław Litmanowicz, wybitny szachista.

To najpierw o Frenklu. Urodził się w 1919 roku w Łodzi jako syn Bronisława – oficera WP i lekarza, oraz Róży z Heflichów. Przed wojną ukończył łódzkie Prywatne Gimnazjum Męskie i trzy lata prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim.

MOPR i „Czerwony Sztandar”

We wrześniu 1939 roku Marian wraz z rodziną uciekł do Sowietów. Najpierw do Łucka, gdzie jego ojciec objął miejscową klinikę. Potem na Uniwersytecie Iwana Franki we Lwowie kontynuował studia prawnicze. Tu został członkiem Międzynarodowej Organizacji Pomocy Rewolucjonistom (MOPR), i współpracownikiem „Czerwonego Sztandaru” (sowieckiej propagandówki wojskowej wydawanej w języku polskim). Przez jakiś czas „zwiedzał” Ukrainę w ramach batalionów pracy, by w końcu zatrudnić się w teatrze w Czkałowie (Kazachstan), a potem Orsku (południowy Ural).

„Oficer” śledczy

Karierę aktorską (po zmobilizowaniu do „LWP pracował w teatrze 1. Korpusu PSZ w ZSRS) przerwał przydział na „oficera” śledczego. Potem już tylko piął się po szczeblach stalinowskiego aparatu bezprawia. Po „wyzwoleniu” rodzinnej Łodzi utrwalał ludowy terror za biurkiem miejscowych prokuratur wojskowych. Nowy okupant musiał docenić jego pracę, skoro już w 1946 roku awansowano go do Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Jednocześnie ukończył prawo na Uniwersytecie w Łodzi. W 1954 roku został przyjęty do PZPR.

Tym gorzej dla faktów

Z opinii służbowej płk Mariana Ryby, p.o. Naczelnego Prokuratora Wojskowego: „Cieszył się autorytetem przełożonych i podwładnych. Posiadaną wiedzę i doświadczenie umiał przekazać młodym oficerom. (…) Brał udział w opracowaniu poważniejszych instrukcji i zarządzeń Naczelnej Prokuratury Wojskowej. (…) Wolny czas poświęca na czytanie literatury pięknej. Interesuje się sportem i sztuką”.Do obowiązków prokuratora Frenkla należało prowadzenie i nadzorowanie śledztw w sprawach wojskowych. Lansował tezę, że jeżeli fakty są inne niż chciałaby prokuratura, to… tym gorzej dla faktów.

W raporcie „odwilżowej” Komisji Mariana Mazura napisano, że Frenkiel ponosi odpowiedzialność m. in. za:
„- niereagowanie na wyjaśnienia oskarżonych (…) składane na rozprawie, a zawierające zeznania o niedozwolonych metodach śledztwa – przeciwnie – w odpowiedzi na skargę Kryski [płk Jan Kryska był katowany przez Informację Wojskową], zażądał wyższej kary, uznając to za okoliczność obciążającą. Na stosowanie niedozwolonych metod śledztwa wskazywało wniesienie osk. Rolińskiego na noszach na salę sądową, czym prokurator nie zainteresował się, (…)
– oskarżanie w znacznej ilości spraw „spisku wojskowego”, w „sprawie bydgoskiej” i żądanie wysokich kar, jakkolwiek w sprawach tych było wiele niewyjaśnionych sprzeczności i wątpliwości, do wyjaśnienia których nie dążył wbrew obowiązkowi prokuratora (…)”

Żeby było ciekawiej, w 1956 roku Frenkiel zasiadał w komisji badającej miejsca potajemnych pochówków zamordowanych więźniów. Na liście było wiele jego ofiar. Komisja oczywiście niczego nie ustaliła.

Nieopodal „Łączki”

Prokurator Marian Frenkiel oskarżał również w sprawie mjr Zefrina Machalli, w której karę śmierci orzekał sędzia Stefan Michnik. 10 stycznia 1952 roku Machalla został stracony.
W 1956 roku Marian Frenkiel został przeniesiony do rezerwy w stopniu pułkownika. W Telewizji Polskiej odpowiadał za audycje dla Polonii. A potem spełniła się jego miłość do sportu – został mistrzem świata w brydżu. Jego okazały grób (zmarł przez nikogo nie ścigany w 1995 roku w Warszawie) znajduje się na stołecznych Powązkach Wojskowych nieopodal „Łączki”, gdzie do dołu śmierci jego koledzy wrzucili mjr Zefiryna Machallę.

Nauczyciel w Armii Czerwonej

Po Marianie Frenklu – mistrzu brydża, który wcześniej był stalinowskim mordercą sądowym, czas na innego zbrodniczego sędziego – Władysław Litmanowicza, szachistę.
Urodził się w 1918 r. jako Abram Wolf w nauczycielskiej rodzinie Marka i Róży z Birencwajgów. W 1939 roku ukończył Wydział Prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Do czerwca 1941 roku kształcił się w Instytucie Nauczycielskim w Równem, pracując również jako nauczyciel. Potem deportowany w głąb ZSRS. Buchalter w kołchozie w Kagalniku pod Azowem (1941). W sierpniu 1941 roku został zmobilizowany do Armii Czerwonej. Ukończył miesięczną Szkołę Podoficerską. 11 sierpnia 1944 roku przeniesiony do „ludowego” Wojska Polskiego.

Gdzie jest mój ojciec?

W latach 1947-1952 Litmanowicz był sędzią Wojskowego Sądu Rejonowego w Krakowie, Kielcach i Warszawie. Wielu polskich oficerów skazał na karę śmierci, w tym 32-letniego porucznika Edmunda Bukowskiego. Ten Wilnianin, uczestnik Powstania Warszawskiego, odznaczony m. in. Krzyżem Walecznych, po 1945 roku nie złożył broni, by przez całą Europę wozić rozkazy i fundusze służące walce o niepodległość. W ciężkim śledztwie na Rakowieckiej nie przyznał się do antypolskiej działalności, stracony na Mokotowie 13 kwietnia 1950 roku.
Zwłoki porucznika Edmunda Bukowskiego zidentyfikowano w 2013 roku na „Łączce” Cmentarza Wojskowego na Powązkach w Warszawie. Podczas uroczystości jego syn Krzysztof Bukowski mówił:
– Gdy zabrali mi ojca, miałem osiem miesięcy. Nie było też mamy, która jako łączniczka odsiadywała wyrok 15 lat więzienia. Wychowywali mnie dziadkowie. Z naszej rodziny komuniści aresztowali 16 osób. Przez lata nie wiedziałem, co się stało z ojcem. Teraz, dzięki IPN, już wiem.

Wyróżniany i odznaczany

W latach 1952-1955 Litmanowicz był oficerem do zleceń doradcy szefa GZP WP płk. W. Zajcewa. Karierę w „ludowym” Wojsku Polskim zakończył w 1955 roku w stopniu majora (przeniesiony do rezerwy).Władysław Litmanowicz był jednym z najsłynniejszych powojennych… szachistów. W przerwach między skazywaniem ludzi na śmierć brał udział w finałach mistrzostw Polski. I tak np. w 1952 roku występował w międzynarodowym turnieju w Międzyzdrojach oraz reprezentował Polskę na olimpiadzie szachowej w Helsinkach.

W szachy grał, ale też o szachach pisał. Dziennikarstwem i publicystyką parał się od początku lat 50. Zapewne wieczorami, po powrocie z ciężkiej pracy w sądzie. W 1950 roku został redaktorem naczelnym miesięcznika Szachy, którą to funkcję pełnił nieprzerwanie do 1984 roku. Również od 1950 roku prowadził dział szachowy w „Trybunie Ludu”. Szachowe kolumny redagował – do połowy lat 80. w wielu czasopismach (Express Wieczorny, Perspektywy, Żołnierz Polski, Żołnierz Wolności, Świat Młodych).

W związku ze swoim zamiłowaniem sprawował w światku szachowym szereg niebagatelnych funkcji – krajowych i międzynarodowych. W 1968 roku otrzymał tytuł sędziego klasy międzynarodowej, jako sędzia brał udział w wielu prestiżowych imprezach na świecie, w tym w olimpiadach (1980, 1984, 1986). Z kolei za osiągnięcia dziennikarskie oraz publicystyczne został odznaczony w 1973 roku Krzyżem Kawalerskim, a w 1982 roku Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Zmarł w 1992 roku, pochowany na Cmentarzu Komunalnym Północnym w Warszawie. Jego żona, Mirosława Litmanowicz, była czołową polską szachistką, mistrzynią Polski i świata.

Adam Humer bijąc więźniarkę: „Nie wrócę do domu na kolację, bo jestem bardzo zajęty”

31 grudnia 1954 został zwolniony ze stanowiska wicedyrektora Departamentu Śledczego MBP, które pełnił od trzech lat. Adam Humer to synonim stalinowskiego zła – jeden z najbardziej wpływowych, a zarazem okrutnych ubeków. Był panem życia i śmierci wielu polskich patriotów. Jego nazwisko budziło wśród więźniów bezpieki powszechną grozę. Humer prowadził najważniejsze dla komunistycznej partii i państwa śledztwa polityczne.

To on nadzorował sprawy przeciwko powojennemu antykomunistycznemu podziemiu: czterem kolejnym zarządom Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość oraz trzem komendom Narodowych Sił Zbrojnych. To on rozpracowywał opozycyjne Polskie Stronnictwo Ludowe, przesłuchując jej prezesa Stanisława Mikołajczyka. Większość śledztw kończyła się wyrokami śmierci podczas sfingowanych procesów.

Ekspert od „prania mózgu”

Adam Humer zatwierdził akt oskarżenia wobec rtm. Witolda Pileckiego, zamordowanego następnie strzałem w tył głowy w więzieniu mokotowskim w Warszawie. Taka sama śmierć spotkała też przedwojennego polityka narodowego Adama Doboszyńskiego, nad którym Humer znęcał się ze szczególnym bestialstwem. Innego narodowca – Tadeusza Łabędzkiego 9 czerwca 1946 r. zakatował na śmierć, a jego ciało zostało następnie wywiezione potajemnie z aresztu przy ul. Rakowieckiej i zrzucone do bezimiennego dołu śmierci na warszawskiej „Łączce”.
Adam Humer osobiście torturował również więźniów-księży, w tym ordynariusza kieleckiego, biskupa Czesława Kaczmarka, któremu podczas pokazowego procesu komuniści zarzucili szpiegostwo na rzecz Stanów Zjednoczonych i Watykanu.
Tego, jak zniszczyć człowieka, uczył się w swojej prawdziwej ojczyźnie: ZSRS, zapewne w eksperymentalnej jednostce zajmującej się „praniem mózgu”: obozie NKWD nr 388 w Stalinogorsku (dziś Nowomoskowsk w środkowej Rosji).

Córka prawnika…

Adam Humer urodził się w 1917 r. w Camden w USA jako Adam Teofil Umer, w polsko-żydowskiej rodzinie Otylii i Wincentego. W bezpiece dochrapał się stanowiska wicedyrektora Departamentu Śledczego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego i stopnia pułkownika.
Ojciec Wincenty został zabity z wyroku Polskiego Państwa Podziemnego 31 maja 1946 r. w Kmiczynie na Lubelszczyźnie, gdzie jako przedstawiciel narzucanej Polakom, komunistycznej władzy przeprowadzał reformę rolną i agitował za referendum ludowym. Wtedy polscy niepodległościowcy wydali wyroki śmierci również na Adama i jego brata Edwarda, nie udało się ich jednak wykonać. Adam miał jeszcze dwie siostry: Wandę i Henrykę Umer – również komunistyczne działaczki PPR.
Tu dotykamy słynnych związków Magdy Umer z Adamem Humerem. Przypomnę Państwu takie oto oświadczenie piosenkarki: „Mój tata miał na imię Edward. Był prawnikiem i wspaniałym człowiekiem. Nie jestem córką Adama Humera i nie raz już odpowiadałam na to pytanie. A ponieważ wylano już na mnie z tego powodu wiadra pomyj, postanowiłam nie odpowiadać na żadne zaczepki. Lżona przez anonimowych korespondentów czuję się czasem, jakbym była córką Hitlera, Stalina, Berii i nie wiem kogo jeszcze…” Bez wątpienia córką Stalina Magda Umer nie jest, ale – jak sama napisała – Edwarda Umera, prawnika. Prawnikiem być może ojciec był, ale nade wszystko funkcjonariuszem zbrodniczej, powołanej przez Stalina Informacji Wojskowej. Czyli jednak nie tak daleko…

Obalić „pańską Polskę”

Już w czasie studiów Adam Umer wstąpił do Komunistycznego Związku Młodzieży Zachodniej Ukrainy, co po 1944 r. zaprowadziło go – w sposób dla funkcjonariuszy komunistycznych naturalny – do PPR i PZPR. Przed wojną był zaangażowany w zamachy na urzędników państwowych II Rzeczpospolitej, żołnierzy i oficerów Wojska Polskiego. Nie trzeba chyba dodawać, że była to działalność jednoznacznie antypolska.
Kiedy we wrześniu 1939 r. Tomaszów Lubelski, gdzie mieszkał, zajęli sowieci, Adam Umer mógł się ujawnić i oficjalnie wystąpić jako wróg Polski. Aby swoim kolegom-komunistom pomóc obalić „pańską, burżuazyjną Polskę”, razem z innymi członkami KZMZU zorganizował Powiatowy Komitet Rewolucyjny i został jego wiceprzewodniczącym. Po wyjeździe w połowie października 1939 r. do Lwowa wstąpił na kurs prawa na Uniwersytecie Lwowskim, gdzie m.in. został „brygadierem grupy propagandowej”. Od marca 1941 r. był członkiem Wszechzwiązkowego Leninowskiego Związku Młodzieży Komunistycznej we Lwowie.
Po powrocie do Tomaszowa Lubelskiego ukrywał się, a z chwilą sowieckiego „wyzwolenia” w 1944 r. organizował terenowe Rady Narodowe. W jednej z nich – Powiatowej Radzie Narodowej w Tomaszowie Lubelskim – został kierownikiem Wydziału Propagandy i Informacji.
W Tomaszowie Lubelskim również – 12 września 1944 r. – rozpoczął „służbę” w bezpiece. Wtedy jeszcze używał rodzinnego nazwiska Umer. W tomaszowskim UB pracował razem ze wspomnianym młodszym bratem Edwardem Umerem. Walczyli z „bandami”, czyli niepodległościowym podziemiem. Po nieudanym zamachu podziemia na ich szefa – Aleksandra Żebrunia, Umerowie przenieśli się do Lublina. Tu też zwalczali „bandy”. Od września 1944 r. do lutego 1945 r. Adam Umer był kierownikiem sekcji śledczej Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie.

„Niedozwolone metody”

Potem bracia przenieśli się do Warszawy. Obaj, jako wybitni specjaliści od łamania kręgosłupów, bez trudu znaleźli pracę w centrali resortów siłowych. Edward Umer trafił do Informacji Wojskowej, Adam Umer do Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Wtedy, zapewne po to, aby zmylić trop zamachowców, ten drugi do nazwiska dodał sobie „H” i został Humerem. W stolicy dochrapał się stanowiska wicedyrektora Departamentu Śledczego MBP. Nie prowadził wyłącznie pracy „biurowej”, czyli przesłuchań. Prócz zwalczania „reakcyjnego podziemia” był obecny np. podczas tzw. pogromu kieleckiego w lipcu 1946 r. – prowokacji sowieckich służb specjalnych mającej pokazać światu, że Polacy to antysemici.
Józef Dusza, inny ubecki kat w randze podpułkownika, tak zeznawał o stalinowskich metodach śledczych: „Od chwili, gdy zacząłem pracować na Mokotowie, zetknąłem się z faktami bicia więźniów. (…) Tych metod nauczyłem się od swych przełożonych, którzy sami bili więźniów. Przychodzili oni w czasie przesłuchań i sami bili oraz dawali nam polecenia bicia więźniów. Byli to między innymi Różański, Czaplicki, Humer, Serkowski, Imiołek vel Śliwa i wielu innych, których nazwisk nie pamiętam. Były wypadki, których dokładnie nie pamiętam, że już na Koszykowej przywożono pobitych więźniów. Wszyscy oficerowie śledczy stosowali w różnych fazach i różnych rozmiarach niedozwolone metody. Taka była atmosfera i takie nastawienie otrzymywaliśmy od swoich przełożonych”.
Katowany w śledztwie as polskiego lotnictwa, Stanisław Skalski, zapamiętał: „Wszedł z różnego kalibru gumami major Szymański. Midro, Szymański, Serkowski i Humer znęcali się nade mną. Bity od pięt do głowy straciłem poczucie czasu. Nagi znalazłem się w odchodach karceru”.

Śledztwo trwało przez dwa lata

Adam Humer prowadził również sprawę narodowca Adama Doboszyńskiego. Potem zeznawał przeciwko niemu przed stalinowskim sądem, potwierdzając, że „osobiście przesłuchiwał” oskarżonego. Stwierdził, że Doboszyński początkowo „był arogancki i odmawiał zeznań”, ale w końcu, przytłoczony wiedzą i dociekliwością śledczych, musiał powiedzieć prawdę. Po przyznaniu się do winy Doboszyński miał się zwierzyć Humerowi: „Jestem szczęśliwy, że mogę po tylu latach zrzucić nareszcie ten kamień z serca, zrzucić z siebie tę zmorę, która mnie dręczyła przez szereg lat”.
Przed sądem Doboszyński zupełnie inaczej opisywał śledztwo nadzorowane przez Humera: „Przyszedł moment, że władze śledcze wysunęły zarzut mojej współpracy z wywiadem niemieckim, jak wnioskowałem, opierając się na fałszywych zeznaniach Kowalewskiego [„agent celny”, czyli kapuś w celi]. Przez dłuższy czas opierałem się i nie chciałem się przyznać do tego faktu, który nie jest prawdą. W miarę moich rozmów z oficerami śledczymi przekonałem się, że władze śledcze mają całą koncepcję mojej współpracy. […] Walczyłem dalej. Wtedy rozpoczęła się na mnie presja fizyczna […] 4 doby byłem bity i męczony bez przerwy. […] Po tych 4 dobach widząc, że wyjdę z tych męczarni w najlepszym dla mnie razie ze zdrowiem zrujnowanym tak, że nawet wyrok uniewinniający będzie dla mnie bez wartości […] postanowiłem przyznać się do czynów niepopełnionych. […] Śledztwo trwało przez dwa lata. Musiałem brnąć dalej i komponować, bo byłem zagrożony w każdej chwili tym, że ponownie zaczną się represje”.
Jadwiga Malkiewiczowa (siostra Doboszyńskiego, więziona na Mokotowie w ramach odpowiedzialności rodzinnej i bardzo brutalnie traktowana), w książce „Wspomnienia więzienne” napisała: „Widząc przed sobą mikrofony [na sali sądowej], Adam wierzył, być może, że radio transmituje w całości jego słowa [przekazy radiowe, podobnie jak późniejszy stenogram z procesu, też zostały spreparowane]”.

„Odpowiedzialności nie ponosi”

Humer został zwolniony ze stanowiska 31 grudnia 1954 r., a z resortu 31 marca 1955 r. W piśmie płk Mikołaja Orechwy, dyrektora kadr MBP z 8 stycznia 1955 r. czytamy: „Ppłk Humer był długoletnim V-Dyrektorem Departamentu Śledczego w b. MBP i na nim ciąży odpowiedzialność za wadliwe metody w pracy oraz wszystkie braki tamtego odcinka. Jednak jak ustaliła Komisja wyłoniona przez Biuro Polityczne KC PZPR ppłk Humer za niedozwolone metody w śledztwie osobiście odpowiedzialności nie ponosi.” Czyli sprawę zbrodni Adama Humera zamieciono pod dywan, a wiadomo, że nie tylko tolerował znęcanie się nad aresztowanymi, ale znęcał się nad nimi osobiście.
Po zwolnieniu z bezpieki Humer został przeniesiony do Ministerstwa Rolnictwa, w którym pracował na stanowisku starszego radcy w Gabinecie Ministra. Szybko wrócił jednak do resortu (przemianowanego z UB na SB), pełniąc funkcję oficjalnego doradcy, specjalizującego się w zwalczaniu polskiego ruchu narodowego.
Władze PRL odznaczyły go Krzyżem Kawalerskim i Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Otrzymywał emeryturę dla zasłużonych, cieszył się przywilejami kombatanckimi.

Zepsuci do szpiku kości bandyci

W 1992 r. został tymczasowo aresztowany, a dwa lata później skazany na dziewięć lat więzienia za wymuszanie zeznań torturami. III RP udowodniła mu udział w wielu przesłuchaniach, upokarzanie, głodzenie i torturowanie więźniów politycznych. Zeznająca na procesie szyfrantka AK Maria Hattowska zapamiętała, jak Humer kopał ją i bił nahajką zakończoną metalową kulką w krocze. Po 150 uderzeniach w nerki zmęczył się i oddał narzędzie innym, by bili ją dalej. W trakcie innego przesłuchania – zeznawała – zadzwonił telefon, Humer podniósł słuchawkę i powiedział, że nie wróci do domu na kolację, bo jest bardzo zajęty. Po chwili znów przystąpił do bicia. Będącą już w agonii dziewczynę cudem odratował lekarz. Oczywiście Humer utrzymywał, że w przesłuchaniu Hattowskiej nigdy nie brał udziału.
W 1996 r., po apelacji złożonej przez obrońców, Sąd Wojewódzki w Warszawie (drugiej instancji) zmniejszył mu wyrok do siedmiu i pół roku więzienia. Okazało się, że zgodnie z kodeksem karnym z 1932 r., który obowiązywał również w latach 50., kiedy oskarżony popełnił zarzucane mu przestępstwa, jest to najwyższa kara, jaką mógł otrzymać.
Dokumentalistka Alina Czerniakowska, która filmowała proces Adama Humera, wspomina: „Napluł mi na kamerę, mam taki kadr. Jak byli funkcjonariusze UB wychodzili z sądu, to ludzie ustawili się szpalerem i mówili o nich, że to są bandyci, łobuzy. Humer był cyniczny, machnął ręką, że jego to w ogóle nie obchodzi. Oskarżycielem posiłkowym była wtedy pani mec. Izabela Skorupkowa. Powiedziałam jej wtedy, może naiwnie, że w każdym z tych zbrodniarzy, Humerze i kolegach jest jakaś odrobina człowieczeństwa, że wiedzą, że robili źle. Ona mi odpowiedziała, że tam nikogo takiego nie ma, że oni są do szpiku kości zepsuci, że to są bandyci, którzy dziś zrobiliby to samo.”
Adam Humer, jako jeden z nielicznych ubeckich oprawców, trafił na krótko za kraty: na Rakowiecką, do swojego dawnego gabinetu. Niektórzy funkcjonariusze więzienni nadal zwracali się do niego per „dyrektorze”. Zmarł 12 listopada 2001 r. podczas przerwy w odbywaniu kary, w swoim mieszkaniu przy ul. Marszałkowskiej, nieopodal Placu Unii Lubelskiej.

Collage: El Pais, 20 minutos, materiały org. dziennikarskich w Hiszpanii/ red/ hrob/ ee/ r

Hubert Bekrycht: W pseudodziennikarskim błocie, czyli Rubcow wiecznie żywy

Latem br. cały świat obserwował wymianę podejrzewanych o szpiegostwo ludzi z kręgów kulturowych Zachodu i Wschodu. Wymianę dokonały między sobą USA i Rosja. Wśród ludzi ważnych dla Putina był Pablo Gonzales alias Pawel  Rubcow – pułkownik rosyjskich służb specjalnych, szpieg udający dziennikarza, który w Polsce inwigilował m.in. środowisko medialne. Miał nawet dziewczynę, dziennikarkę m.in. stacji Euronews.  I coraz głośniej słychać, że to nie było małe grono osób.

Są takie sprawy, które tradycyjnie trzeba dokończyć w starym roku. Postaram się, chociaż nie jest to łatwe. Zmowa milczenia? Gorzej, mafijna solidarność i to niestety w naszym środowisku. Udającemu dziennikarza szpiegowi Gonzalesowi – Rubcowowi, jeszcze w pierwszej połowie 2024 r. otwarcie sprzyjały międzynarodowe – liberalne i lewackie środowiska medialne, międzynarodowe, też głównie politycznie poprawne, organizacje dziennikarskie i… spore grono pracujących w Polsce dziennikarzy.

Więzień sumienia, szpiegowskiego

Wspierali też Rubcowa, do czasu powitania przez Putina na moskiewskim lotnisku, nawet politycy liberalni bajdurząc o prawie do obrony i to w momencie, w którym każde dziecko wie, że pan udający Hiszpana i mający dwa paszporty w tym Federacji Rosyjskiej, mógł być, a był, kremlowskim kretem w Polsce i na Ukrainie. Chociaż nie tylko.

Rubcow siedział w polskim areszcie jako „więzień sumienia” – tak przynajmniej określały go niektóre narodowe stowarzyszenia (m.in. hiszpańskie) zrzeszone w Europejskiej Federacji Dziennikarzy (EFJ). Te obrażające wszystkich bzdury o „więźniu sumienia” powtarzali też polscy dziennikarze. Rubcow siedział w areszcie od zatrzymania go na ukraińskiej granicy w czwartym dniu inwazji Moskwy na Kijów. Zresztą wcześniej był wydalony z Ukrainy. Po tym jak Gonzalesa w sierpniu br. witał w Moskwie Putin z Internetu nie zniknęły protesty przeciwko „przetrzymywaniu wbrew prawom człowieka Rubcowa w polskim areszcie” autorstwa lewicowych krajowych i międzynarodowych organizacji dziennikarskich, a nawet autorstwa liberalnych i lewackich polityków oraz kilku organizacji obrony praw człowieka. I szpiega.

Znikające punkty  i pytanie b. premiera

Zniknęły natomiast z globalnej sieci materiały z rozmaitych towarzyskich imprez dziennikarskich, podczas których był obecny Rubcow, bo jeszcze niedawno, kilkanaście osób przyznawało, że widywały szpiega w różnych miejscach rozrywkowej Warszawy. Z dziennikarzami. I nie tylko.

I skończyłbym na tym, bo wiatru w polu ani w sowieckich stepach, tajgach i tundrach nie pogonię, ale…

Pracownica państwowej telewizji, znowu, Pani Justyna Dobrosz-Oracz – obecnie TVP w likwidacji – słynąca z niebywale konsekwentnych prorządowych zachowań, była uprzejma zapytać b. premiera Mateusza Morawieckiego z PiS o to, czy prokuratura przesłuchała go już na okoliczność kampanii „Stop Russia Now”? Chodziło o kampanię, w którą zaangażował się ponad dwa lata temu polski rząd, a która to akcja miała uświadomić Europie bestialstwo Kremla i przypominać o zbrodniach wojsk Putina na Ukrainie. Dlaczego Dobrosz-Oracz teraz pytała o to byłego szefa rządu? Nie wiem, ale nie potrafię osiągnąć takiego poziomu dziennikarstwa jak pani Justyna, zatem zostaję ze swoją niewiedzą. Zainteresowała mnie jednak odpowiedź Morawieckiego.

„A co pani powie o swoich kontaktach z panem Rubcowem” – zapytał były premier/ Pracownica TVP w likwidacji zaczęła grozić Morawieckiemu pozwem. „No, będzie miał pan proces, bo nie miałam żadnych kontaktów, panie premierze, proszę nie trzaskać drzwiami, bo to jest poniżej krytyki”. Tak, trzaskanie drzwiami kulturalne nie jest, ale premier Morawiecki nie miał okazji trzasnąć, bo natychmiast we framudze pojawiła się pani Justyna. Ona szybka jest i w słowach i w kocich ruchach, którymi zaskakuje swoich rozmówców, głównie z prawicy, pędząc za nimi korytarzami sejmowymi jak ekspres „Leśmian” przez Żyrardów.

Straszenie polityków opozycji?

Czy pani Justyna wytoczyła proces o zniesławienie byłemu premierowi dwóch konserwatywnych rządów? Nie słyszałem, ale to nie znaczy, że nie wytoczyła. Zresztą, może szef resortu sprawiedliwości Adam Bodnar uruchomił specjalny dyskretny tryb takich pozwów, szczególnie dla skrzywdzonych przez prawicę dziennikarzy. Dziennikarzy i „dziennikarzy”. A coraz ich więcej, bo niektórzy, nawet na wysokich stanowiskach w mediach publicznych w latach 2016 – 2024, czyli za PiS, najpierw pracowali kilka lat w tych samych mediach, a tuż przed objęciem rządów przez PO i jej akolitów stawali się wrogami prawicy.

Powróćmy jednak do zasadniczego wątku ruskiego szpiega, pułkownika Rubcowa. Czyli Gonzalesa udającego hiszpańskiego dziennikarza i mającego w Polsce kontakty z dziennikarzami. Czy premier Morawiecki pozwoliłby sobie na pomawianie przedstawicielki mediów albo błąd wobec niej, gdyby czegoś ważnego nie wiedział na temat kontaktów Dobrosz-Oracz? W końcu to on był premierem kiedy służby aresztowały Rubcowa za szpiegostwo.

Murem za murem

Cały ten dialog emitowała TVP w likwidacji jak zdartą płytę. Tak jakby bezprawnie przejęta przez obecny rząd telewizja publiczna w likwidacji chciała, aby jej malejące grono odbiorców usłyszało, że będzie proces byłego premiera z pracownicą TVP. Ale może jestem przewrażliwiony.

Nielegalnie przed rokiem wybrane władze TVP w likwidacji demonstracyjnie we wszystkich mediach społecznościowych ogłosiły, ze są „Murem za Justyną”. Nawet sam pan nielegalny dyrektor generalny TVP w likwidacji Tomasz Sygut na swoim profilu na X, jako „Tomek Sygut” umieścił grafikę z  Dobrosz-Oracz stojącą pod ścianą i banerem „Murem za Justyną”.

Nielegalny generalny dyrektor TV w likwidacji napisał „Telewizja Polska jednoznacznie stoi za dziennikarzami odkrywającymi prawdę”. W pierwszym odruchu pomyślałem, że Sakiewicz, Rachoń, bracie Karnowscy, Skowroński, Krysztopa czmychają teraz znacznie dalej niż na Węgry nie chcąc być bronieni przez Syguta. Człowieka, który w TVP pełnił chyba więcej funkcji niż partii zaliczył Korwin-Mikke. Syguta, który trochę kiedyś podpadł asystentowi i ministrowi Tuska, ale potem „odszczekał” – jak to dziennikarz gończy – i od tej pory jest za pan brat z władzą liberalno-lewicowo-lewacką.

Kto widział partnerkę szpiega?

Zaraz, zaraz, czy to już nie Sygut pełnił funkcję jednego z władców TVP, kiedy rok temu pacyfikowano jej budynki a w jednej z reżyserek stała sobie skromnie pod ścianą, ale oko kamery ją wychwyciło, uważaną za dziewczynę Rubcowa panią Magdalenę Ch? No bo stała – widzieli wszyscy i wszyscy wiedzieli, że z ludźmi służb rządu Tuska, w niedostępnym dla wszystkich pomieszczeniu pani będąca partnerką ruskiego szpiega udającego hiszpańskiego dziennikarza.

Kto jej tam pozwolił wejść? Chyba ktoś mogący decydować… Czy partnerka Gonzalesa też udawała dziennikarkę? Jakich stacji?  Euronews, TVP, TVN a może innych? Nie, nie, po trzykroć nie –  ona była dziennikarką utrzymującą w Warszawie i innych stolicach Europy rozległe środowiskowe kontakty do pierwszych dni sierpnia, kiedy Rubcowa na moskiewskim lotnisku powitał Putin.

Potem kobieta rozpłynęła się. Zlikwidowała konto na profilach społecznościowych, nie odbierała telefonów, prokuratura milczy, czy toczy się przeciwko niej jakieś postępowanie w związku ze znajomością z towarzyszem pułkownikiem GRU. Słowem była, nie ma. I nawet martwiłbym się o człowieka, ale ktoś mnie niedawno przekonał, że wróci. Gdzieś się ta pani w końcu pojawi, jak nie u nas, to w innym kraju. I to jako dziennikarka…

Częściowe przejaśnienia

Teraz po roku od bezprawnego napadu rządu Tuska na polskie media i blisko pięć miesięcy od powrotu Rubcowa do Rosji, wiele spraw się wyjaśnia. A to ktoś z wysoko postawionych urzędników w TVP współpracował z uzurpatorami. A to ktoś inny pomógł dziwnemu prawnikowi i wspomnianemu, nielegalnie wybranemu dyrektorowi Sygutowi wjechać na podziemny parking TVP przy ul. Woronicza w Warszawie i stamtąd w tajemnicy wjechać na dziesiąte, tzw. prezesowskie piętro, aby z urzędującym prezesem podpisać protokół przejęcia telewizji państwowej wartej setki miliardów złotych.

Ktoś teraz dopiero, chociaż od kilku miesięcy głośno o tym w sieci i mediach, przypomniał sobie, że widział Magdalenę Ch. w reżyserce  TVP podczas medialnego zamachu stanu. Ktoś połączył kropki i zaczął szperać w Internecie. Niewiele jest już zdjęć Rubcowa w Polsce, niewiele fotek jego partnerki i tej partnerki koleżanek i kolegów ze środowiska dziennikarskiego. Ale coś tam zostało. Internet jednak nie płonie. A i pojawiły się ciekawe memy, które wzburzyły niektórych dziennikarzy posądzanych o znajomość z Rubcowem.

Pytania bez odpowiedzi. Na razie

Były premier i były zwierzchnik polskich sił specjalnych pytał jednak w obecności kamer jedną z „dziennikarek” TVP o jej kontakty z ruskim szpiegiem Rubcowem. I wtedy wszystkie siły nielegalnie przejętych mediów publicznych stanęły „Murem za Justyną”. Pewność czy desperacja? Wyrachowanie czy złośliwość? Nie znam odpowiedzi na te pytania. I właśnie dlatego je stawiam.

Co dalej z Rubcowem? Pewnie już go szykują do następnej misji. Może tym razem pan pułkownik zostanie kobietą, dziennikarką i pojedzie do Korei Południowej a tam poda się za azylantkę z północy półwyspu. Nie mam siły się nad tym zastanawiać. Dziennikarze liberalni i lewaccy w Polsce są wystarczająco ciekawym środowiskiem, aby przyciągnąć nie tylko szpiegów, ale i cyrkowców, chińskich producentów wiecznych piór i drwali ze Skandynawii…

***

Wszystkim wypatrującym pierwszej gwiazdki życzę szybkiego wyjaśnienia polskich afer medialnych i w mediach, a ci, którzy chcą prawdy o Rubcowie niech cierpliwie poczekają…

Dobrych Świąt Narodzenia Pańskiego i wspaniałego Nowego Roku, powrotu wolności słowa i kresu cenzury w Polsce a nade wszystko końca niebezpiecznych rządów prowadzących nasz kraj na skraj przepaści!

 

Hubert Bekrycht

Redaktor naczelny portalu SDP,

sekretarz generalny SDP

Premier Donald Tusk jeszcze nie jako premier po raz trzeci - wiosna 2022 r. Fot. HB/ red/ graf. - re/ ee

STERFAN TRUSZCZYŃSKI: O Tusku, który niszczy Polskę

Mówią że jest Niemcem, a może to jest po prostu diabeł. Diabeł wcielony. Z wielokulturowego Gdańska buntującego się w XVII wieku przeciwko Polsce; ze strzępów fal i tłustej ryby, z zielonych glonów i rzęsy w Zatoce Puckiej, ze śladów czarnych kormoranów, co połowę tego, co zjedzą zaraz wyrzucają; z dziadka z Wehrmachtu, a wcześniej być może z prapradziadków licznych na Ziemi Bełchatowskiej w XVI i XVII wieku; a może wywodzi się z Motławy płynącej pod żurawiem gdańskim, tam gdzie gaworzył w niemieckim języku w polskiej telewizji?

 Kim jest ten obywatel rządzący w Polsce przez trzy dni w tygodniu. Miał kopę kędzierzawych blond włosów na głowie a teraz mu chudy kosmyk zakrywa łysinę. Majewski (Michał) i Reszka (Paweł) napisali o nim trzystustronicową książkę.Trzynaście lat temu. Tytułując „Daleko od miłości”. Rzeczywiście dość daleko. Choć 15 października naiwni ludzie dali wyraz uwielbienia dziwnego i niespodziewanego stojąc nocą w długich kolejkach do urn.

Miłość

Tak było. I nie da się zaprzeczyć i nie warto się dziwić, bo PiS przespał sprawę. A tuskowi ludzie ciągle w ogonkach wyborczych czekali. Mówili prawnicy, że tak nie można, ale kto by tam słuchał… Miłość nie jedno ma imię.

Majewski – Reszka kilkanaście lat temu napisali:  „Z chłopaka w krótkich spodenkach stał się bezwzględnym graczem. Donald Tusk. Kim właściwie jest? Czy z cygarem w ustach, całowany w policzek przez współpracowników wydaje wyroki na dawnych przyjaciół – Schetynę, Drzewieckiego, Rokitę? A może jest wizjonerem, do którego polityka nie dojrzała”.

I jeszcze jeden cytat z tego samego źródła: „Nie ma jednego Donalda Tuska. Raz jest naturalny i spontaniczny, a potem jest produktem PR-u, któremu słowa dyktują sondażowe słupki. Czasem apodyktyczny i nieugięty. Innego dnia gra brata-łatę. Bywa intelektualistą, a później luzakiem z podwórka, który potrafi kląć na czym świat stoi.  Który jest prawdziwy?  Każdy!”

Rzeczywistość

Jak długo trwać będzie ta zabawa? Chyba trzeci raz już się nie powtórzy. Młodzi sprzed roku założą rodziny, będą musieli płacić podwójnie za światło, w ogóle za prąd, za używki i rozrywki. Znudzą się im gęby plotące w kółko obiecanki cacanki.

Wiatraki na lądzie i morzu uschną bez wiatru. Słoneczko marniutkie szklanych elektrowni nie nagrzeje. Atomówka dla nas to fatamorgana. A żarnowieckie betonowe silosy – chłodziarki mające łatwy dostęp do wody z Bałtyku zarosną sitowiem. Dawno, dawno temu szybko wybudowano w gdyńskiej Chyloni hotele dla  atomowych załóg. Teraz też błyskawicznie wycięto drzewa na zaplanowanych atomowych terenach. Ale tylko tyle zrobiono.

Powrót do przesłości?

Oj Tusku, Tusku, tyś z Wybrzeża, z Gdańska, który niejednokrotnie stawiał się przeciwko Polsce. Czy teraz mieszkańcy Wybrzeża i całego kraju postawią się Donaldowi premierowi? Ten z Waszyngtonu triumfuje, ten nad Bałtykiem tonie. Grożą już nam rosyjskie okręty, które uciekają z syryjskich akwenów. A marnuje się od lat wspaniały port wojenny, który wybudowaliśmy tuż przed wybuchem II wojny światowej na cyplu helskim. Niemcy, kiedy go na krótko zdobyli w czasie II wojny światowej trzymali tu u-boty. Zaleta tego w pełni wybudowanego portu to fakt, że w kilka minut obrończe okręty, w tym podwodne mogą zagrozić nieprzyjacielowi drogę na Bałtyku. Mogą błyskawicznie wyjść na pełne morze, bo droga wyjściowa, głębokości tu występujące i cały port chronione są falochronami od strony Zatoki Puckiej.

 

To marnotrawstwo woła o pomstę do nieba.  Podobnie jak cała nasza gospodarska morska – rybołówstwo, przemysł stoczniowy, sprzedana za bezcen flota handlowa. Jeszcze w 1989 roku Polskie Linie Oceaniczne miały 174 pełnomorskie, nowoczesne statki, Polska Żegluga Morska ponad setkę wspaniałych transportowców. To była nasza duma. Flota handlowa, w większości zbudowana w polskich stoczniach. Gdzie są pieniądze za te statki? Dowody sprzedaży i podpisy sprzedawczyków łatwo odnaleźć.

Przyszłość niejasna

Panie Tusk, przestań Pan mizdrzyć się do narodu, najwięcej czasu poświęcając na turystykę Gdańsk – Warszawa i z powrotem. Jeśli tak bardzo lubisz podróże wybierz się Pan do Honolulu lub na Pernambuco. Wystarczy.

Panie Schnepffowa i Oracz  nie zagadają rzeczywistości, choć powiedzą – przeczytają wszystko co im się każe. Przypominają dawno już zapomnianych – Falską, Kozerę i innych miłośników stanu wojennego. One też znikną – nagle tak jak dziennikarze do specjalnych poruczeń przed laty. Będą musiały schować się gdzieś głęboko i nie pokazywać już nigdy ludziom.

Panie Tusk, jakież to będzie Pan miał hasło w historycznym podręczniku. Teraz dla polskich uczniów klasy VIII napisali podręcznik „Europa nasza historia” panie i panowie – Brückman, Huneke, Kohla, Peters, Schalz i Schröder.

Aufidersein.

 

Stefan Truszczyński

 

 

Archiwalne zdjęcia "serdeczności" między łódzkimi klubami - Widzewem i ŁKS - przerobione na napisy antyrządowe Grafika: hb/ re/ ee/ fot. gra/ hb

Hubert Bekrycht: MEDIALNA ZDRADA STANU W POLSCE wymaga osądzenia przez Międzynarodowy Trybunał

Kiedy prawie rok temu pisałem o siłowym, bezprawnym przejęciu mediów publicznych i ustanowieniu, na wzrór bolszewicki, nowych marionetkowych władz medialnych spółek skarbu państwa, nie sądziłem, że rząd Tuska posunie się tak daleko… Przyznaję to z bólem. Nie sądziłem, bo naiwność czyni ludzkie życie nieco lżejszym. 

Niestety szybko musiałem zweryfikować prawie 55-letnie doświadczenie życiowe i stawić czoła 32-letniemu doświadczeniu dziennikarskiemu. Nie miałem jednak żadnych wątpliwości, że to co widzę, słyszę i to, co opisują koleżnaki i koledzy praktycznie uwięzieni przez reżim Tuska w siedzibach mediów publicznnych zasługuje na solidny rzetelny przekaz.

Rok temu

Oto, co 20 grudnia ok. 12.50 napisałem na portalu sdp.pl:

„Do czarnych dat polskiej historii przejdzie na pewno 20 grudnia 2023 r., czyli wyłączenie nadajników TVP Info i nielegalna próba „odwołania” władz TVP, PR i PAP bez podawania nazwisk nowych tzw. członków zarządów tych mediów. Zresztą, najprawdopodobniej tych ludzi, – jeśli w ogóle tacy są – nikt nie powołał, bo może to zrobić zgodniej z prawem tylko Rada Mediów Narodowych a to gremium tego nie zrobiło.

Nigdy nie zapomnimy o rządzącym od 13 grudnia br. gabinecie Tuska, nie zapomnimy ich bandyckiego przejęcia władzy w mediach, zresztą nie tylko w mediach.

Jaruzelski śmieje się z piekła do swoich naśladowców. Serdecznie. (…) To jawne pogwałcenie zasad demokracji. Ja uznaję, że ktoś nas napadł, bo wyłączono sygnał programu TVP Info, programu informacyjnego, a dzięki temu można nadawać komunikaty w czasie wojny. Jako dziennikarz PAP nie uznaję też tzw. odwołania moich przełożonych, bo może to zrobić tylko RMN. A nie zrobiła

Dla zaspokojenia głupiej żądzy zemsty wyborców a nade wszystko akolitów medialnych rządu Donalda Tuska, powtórzono to, czego dokonali komuniści i sowieccy agenci w Polsce 13 grudnia 1981 roku. (…)”.

I między innymi za te cztery akapity kilka miesięcy później dyscyplinarnie zwolniono mnie z pracy w Polskiej Agencji Prasowej, gdzie ponad 4 lata z mojego 32-letniego dziennikarskiego życia spędziłem jako zwykły korespondent. Z  Łodzi.

Głupia zemsta

Oczywiście takich tekstów było przedtem i potem, co nie miara, ale akurat to, co stało się 20 grudnia ub. r. nie mogło nikogo z dziennikarzy nie zbulwersować, nie zdenerwować, nie wkurzyć, nie wk…ić. Chodzi o prawdziwych dziennikarzy a nie klakierów tej dziwnej lewackiej kamaryli, która rok temu przejęła nielegalnie media publiczne.

Nie darowano mi też, że jestem sekretarzem generalnym SDP. Marionetkowe władze PAP, którym wytoczyłem proces za bezprawne dyscyplinarne wyrzucenie z pracy, nie nadają się nawet do prowadzenia kiosku z gazetami, a co dopiero do kierowania sporą agencją informacyjną w środku Europy, toteż na wyrok czekam ze spokojem. Chociaż, jak mówiła seniorka Pawlakowa z „Samych swoich”: „Sąd sądem…”. No, poczekam.

Świadczyć o medialnym zamachu stanu

Taka jest też jest historia wielu innych zwolnionych z miediów publicznych – w dużym skrócie i przybliżeniu, zachowując odpowiednie proporcje, bo nie porównuję się ze zdolniejszymi i bardziej znanymi koleżankami i kolegami także ukąszonymi przez medialną żmiję po 20 grudnia 2023 r.

I niech Was nie zwiodą tzw. symetryści. Obecność w siedzibach polityków PiS i SP była, podczas tzw. kontroli poselskich, konieczna. Bez tego, skoro ochorniarze zatrudniani przez grupę „Wejście” rzucali się na parlamentarzystów, co byłoby z dziennikarzami broniącymi swoich miejsc pracy? Wówczas, kiedy targały wszystkimi emocje?

Teraz może tacy dziennikarze wychodziliby za dobre sprawowanie, aby czekać na kolejny proces, bo przecież rządowi namiestnicy we władzach TVP, PR i PAP, mogliby zarzucić im „zbrojne ataki na siły porządkowe”. I nie ważne byłoby, że „atakujący to nikczemnej postury dziennikarka/dziennikarz” ważne, że „zaatakowali”. Tak mogłoby być, gdyby nie politycy PiS. Nie wierzycie? Zapytajcie koleżanek i kolegów obserwujących konflikty zbrojne zaczynające się zazwyczaj w mediach… I to nie tylko na Wschodzie.

Wszyscy zwolnieni lub przeznaczeni do zwolnienia po rządowym napadzie na media publiczne –  czy to prezesi: Matyszkowicz, Adamczyk, Surmacz, Kamińska, czy to czołowi dziennikarze mediów publicznych, m.in.: Romaszewska-Guzy, Tulicki, Gargas, Pereira, Brodzik, Rachoń, Popek, Borecki, Ziemiec i wielu, wielu innych – mają w sobie wiele determinacji, aby robić swoje, ale nade wszystko chcą świadczyć o kradzieży mediów, „w majestacie prawa”. No właśnie – ani majestacie ani prawa.

Jak walczyć z medialną mafią?

Do tego przez cały rok 2024 rządowi siepacze Tuska rzucali czym popadnie w media konserwatywne. Tego też nie zapomnimy… Całe szczęście, że TV Republika, wPolsce24, Tygodnik Solidarność, Tysol.pl, Niezależna.pl, Gazeta Polska, Telewizja Trwam, Radio Maryja, Radio Wnet i sdp.pl oraz wiele innych niezależnych mediów, ma się dobrze. Albo nieźle. Albo tak sobie. Ale są. Trwa walka.

Czy jest to turniej rycerski? Nie, nie i potrzykroć nie. Łachudry zasługują na takie samo postępowanie wobec nich. Wiem, wiem, nie powinniśmy itd… Tylko, że oni – np. media spod znaku żółto-niebieskiej gorączki krwotocznej toczącej Polskę medialną od ponad 27 lat – takich wyrzutów sumienia nie mają. To samo dotyczy neo TVP… Z Polsatem mam problem, bo oni są jak jeden z nieżyjących już polityków. Nie wiadomo, czy schodzą, czy wchodzą po schodach.

Likwidacja prawa, zapowiedź nieuznania wyborów w 2025 roku, likwidacja wszystkiego co dobre w gospodarce, aby sprzedać nasze rynki Berlinowi, Paryżowi a może, czort wie, nawet Moskwie, to nie są zarzuty na nieistniejących już kolegiach ds. wykroczeń za „uprowadzenie” krowy sąsiada albo „celowe doprowadzenie do upicia się sąsiadki alkoholem nielegalnej producji”.

Zniszczenia i Międzynarodowy Trybunał

Ekipa, która zniszczyła media publiczne i wyłączyła podczas wojny sygnał telewizyjny, nie zasługuje na miano rządu. To są po prostu dekonstruktorzy narodu polskiego, państwa i społeczeństwa, więzi między obywatelami oraz, tak napiszę to, bandyci medialni.

Nie ma sensu zresztą tłumaczyć ile nas Polaków, w tym prawdziwych dziennikarzy i pracowników mediów, kosztowałą ta medialna zdrada narodowa. Zamach stanu w najczystszym wydaniu nie może być sądzony przez polski sąd. A Boga w tej sprawie też, na razie, zostawmy.

Domagam się Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości dla Tusków, Kierwińskich, Sienkiewiczów, Kosiniaków-Kamyszów i innych tego typu „polityków”, który niszcząc media publiczne, a także próbując uniemożliwić pracę mediom konserwatywnym, wystawili w grudniu 2023 roku Polskę na cel Rosjanom operującym za naszą wschodnią granicą. Wyłączenie sygnału telewizyjnego TVP Info i 16 oddziałom regionalnym TVP na kilkanaście dni potwierdza winę tej liberalno-lewackiej ekipy.

Całe szczęście, że także ruscy żołnierze, zaczynają pić już przed świętami Bożego Narodzenia i kończą w połowie stycznia…Rok temu też tak było. Ale drugi raz tyle szczęścia mieć nie będziemy.

 

Hubert Bekrycht *

red. nacz. portalu SDP – sdp.pl

sekretarz generalny SDP

*poglądy wyrażone przeze mnie w tym felietonie nie stanowią odzwierciedlenia stanowiska władz SDP

 

Poniżej felieton z 20 grudnia 2023 r., kiedy, po bezprawnym przejęciu przez rząd mediów publicznych, wyłączono sygnały TVP Info i 16 oddziałów terenowych TVP:

Hubert Bekrycht: ZAMACH STANU NA ŻYWO, CZYLI STAN WOJENNY NIE TYLKO W MEDIACH