TADEUSZ PŁUŻAŃSKI: Towarzyszka Senyszyn przegrała proces z rodzinami Żołnierzy Wyklętych

Stowarzyszenie Rodzin Żołnierzy Wyklętych wygrało w sądzie proces z Joanną Senyszyn. Ma nas przeprosić i skasować wpisy obrażające Żołnierzy Wyklętych. Pozew złożyliśmy w kwietniu 2019 r., wspierani przez Redutę Dobrego Imienia Macieja Świrskiego.

Wtedy też uzasadniałem: „Sytuacja zmusiła nas do reakcji. Towarzyszka Senyszyn wielokrotnie w sposób kłamliwy i skandaliczny wypowiadała się o członkach naszych rodzin, którzy nierzadko w walce o wolność i suwerenność Polski poświęcali życie. Mimo wielu ostrzeżeń nie zaprzestała swoich ataków, a nawet się nasilały”.

Przedmiotem pozwu było 13 postów, które ówczesna posłanka lewicy zamieszczała od 2014 r. na swoim profilu na Twitterze. W jednym z nich Senyszyn pisała: „Wyklęci to nie żołnierze, a bandy wyrzutków społecznych, nierobów i frustratów czekających na III WŚ. Zamordowali 5 tys. cywilów, w tym 187 dzieci, grabili, gwałcili, torturowali, zastraszali Polaków odbudowujących kraj. Ich święto to jawna kpina z obywateli RP. Będzie zniesione”.

Jak informowała nasza pełnomocniczka, adwokat Monika Brzozowska-Pasieka, domagaliśmy się od Joanny Senyszyn usunięcia wpisów, umieszczenia przeprosin na jej profilu w mediach społecznościowych oraz wpłaty zadośćuczynienia w wysokości 100 tys. zł na rzecz stowarzyszenia (wywalczyliśmy 10 tysięcy).

Rok temu, we wrześniu 2023 r., Sąd Okręgowy w Gdańsku przesłuchał czterech członków rodzin Żołnierzy Wyklętych:

Ja zeznawałem jako syn porucznika Tadeusza Ludwika Płużańskiego, ochotnika wojny obronnej 1939 r., żołnierza Tajnej Armii Polskiej, w latach 1940-1945 więźnia niemieckiego KL Stutthof, po wojnie oficera wywiadu Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie gen. Władysława Andersa i bliskiego współpracownika rtm Witolda Pileckiego, skazanego przez komunistów na karę śmierci.
Podkreślałem, że pozwana jest osobą publiczną i jej wpisy miały duże zasięgi oraz wpływ na opinię publiczną, a Senyszyn stanowi wzorzec dla jej środowiska politycznego. Nieprzypadkowo wpisy pojawiały się w okolicach 1 marca, Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych, aby zohydzić polskich niepodległościowców, a Senyszyn powiela komunistyczną propagandę, na podstawie której byli represjonowani i mordowani. Uzasadniałem, że poczułem się dotknięty i obrażony tymi wpisami, bo pozwana, atakując Żołnierzy Wyklętych atakowała mojego ojca.

Później zeznawała Maryla Ścibor-Marchocka, córka Stanisława Pełko Ścibor–Marchockiego, który działał w podziemiu antykomunistycznym na terenie Żuław i Pomorza Gdańskiego, aresztowanego w 1949 r., więźnia komunistycznych katowni.

„W momencie, kiedy słyszałam wypowiedzi pani Senyszyn, to było jak uderzenie w twarz” – mówiła Ścibor-Marchocka. Porównała wypowiedzi profesor Senyszyn do języka, którym posługiwali się oprawcy, którzy przesłuchiwali m.in. jej ojca.
„W dzieciństwie słyszałam, że jestem córką bandyty, więc to dla mnie jest jak powtórzenie tego, co wtedy przeżyłam. Wpisy Senyszyn są dla mnie bolesne i obraźliwe”.

Świadek podkreśliła, że zasięg wypowiedzi pozwanej, jako osoby publicznej, jako parlamentarzysty, powodował, że znów bardzo wiele osób mówiło: „A może jednak twój ojciec był bandytą?”.

Trzecią zeznającą była Aleksandra Moroń, córka st. sierż. Tadeusza Przewoźnika ps. „Kuba” oraz bratanica zastępcy kpt. Henryka Flamego, kpt. Jana Przewoźnika ps. „Ryś”, który w wieku 21 lat zginął w ubeckiej operacji „Lawina”.

Moroń podkreślała, że Senyszyn nazywa Żołnierzy Wyklętych bandytami, a oni byli bohaterami: „Z wielki ubolewaniem czytam wpisy pani Senyszyn, która ma wyższe wykształcenie, tytuł profesorski” – stwierdziła.

Ostatni zeznawał Zbigniew Człowiekowski, syn Kazimierza Człowiekowskiego ps. „Niemsta”, członka Narodowej Organizacji Wojskowej i Armii Krajowej, więźnia sowieckich łagrów, zabitego w 1954 r. w zasadzce zorganizowanej przez funkcjonariuszy UB w Krośnie.

„Dla mnie to były osobiste zranienia” – ocenił wpisy Senyszyn.

Miesiąc później, w październiku 2023 r. zeznania złożył Dariusz Żurek, syn Jana Żurka, ps. „Czarny”, oraz Maria Wanat, córka Kazimierza Człowiekowskiego.

Dariusz Żurek wskazał, że po ponad trzydziestu latach wolnej Polski kwestie dotyczące Żołnierzy Wyklętych zostały wyjaśnione, a ich wkład w walkę o Polskę powinien zostać doceniony.

Żurek przedstawił postać ojca, który w styczniu 1940 r. został wywieziony na przymusowe roboty do Niemiec. Po powrocie do ojczyzny widział zbrodnie dokonywane przez żołnierzy sowieckich (morderstwa, gwałty, kradzieże), dlatego zaangażował się w walkę z okupantem sowieckim i prawdopodobnie w lutym 1946 r. wstąpił do oddziału, którym dowodził Stanisław Panek, ps. „Rudy”.

Oddział rozbijał posterunki Milicji Obywatelskiej i likwidował konfidentów oraz szczególnie niebezpiecznych „utrwalaczy” władzy ludowej. Dokonywane były również rekwizycje w urzędach i spółdzielniach. Doszło do bardzo spektakularnych akcji przeciw Sowietom, jak akcja „Czastary” (zatrzymanie pociągu i rozstrzelanie jadących nim żołnierzy sowieckich), akcja pod Ochędzynem (zatrzymanie kolumny samochodów sowieckich i zarekwirowanie przez partyzantów gotówki).

Powód zeznał, że Jan Żurek został aresztowany w Chobaninie, po donosie konfidenta, oraz że przeszedł ciężkie śledztwo. Uniknął grożącej mu kary śmierci i został skazany na karę 12 lat więzienia. Ostatecznie orzeczeniem Zgromadzenia Sędziów Najwyższego Sądu Wojskowego został zwolniony w lutym 1955 r. po zaliczeniu siedmiu lat i dwóch miesięcy więzienia.

Na pytanie strony pozwanej, czy Żołnierze Wyklęci dopuszczali się pospolitych przestępstw, powód odpowiedział, że w świetle ówczesnego prawa wszelkie wystąpienia przeciwko władzy były przestępstwem.

Kolejne zeznania złożyła Maria Wanat, córka wspomnianego Kazimierza Człowiekowskiego, ps. „Niemsta”, która mówiła: „Opinie Joanny Senyszyn osobiście bardzo mnie dotknęły, ponieważ jestem córką Żołnierza Wyklętego, który walczył w czasie okupacji o Polskę, o naszą wolność, a po wojnie został zamordowany przez UB (w 1954 r.). Podanie do wiadomości, że wszyscy Żołnierze Wyklęci mordowali, gwałcili, zabijali dzieci, kobiety, jest wysoce niewłaściwe”.

Powódka wskazała również, że jest w posiadaniu 36 teczek opracowanych przez funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa, które opisują antypaństwową działalność Kazimierza Człowiekowskiego, a także wskazują, iż społeczeństwo Podkarpacia pomagało Żołnierzom Wyklętym.

Maria Wanat wspominała o swoich dramatycznych doświadczeniach, m.in. prześladowaniach czy przesłuchiwaniach przez funkcjonariuszy, którzy starali się wymusić na niej podanie informacji, gdzie ukrywa się jej ojciec. Mówiła, że jej rodzina była represjonowana, oraz że przez lata była nazywana córką bandyty.
Podkreślała, że mocno przeżyła zapoznanie się z wpisami Joanny Senyszyn, że nie zostało w nich podane nazwisko konkretnej osoby, tylko uogólnienie, że wszyscy Żołnierze Wyklęci to złodzieje, bandyci, nieroby, którzy mają być na śmietnisku. „To mnie najbardziej boli, bo przez lata starano się w szkołach przedstawiać Żołnierzy Wyklętych, tych, którzy walczyli za ojczyznę, jako popiół, a komunistów jako błyszczący diament. Historia pokazała, że to nieprawda: Żołnierze Wyklęci nie są popiołem – mówiła Maria Wanat.

CEZARY KRYSZTOPA: Śmieszny i straszny

Jeden Tusk chyba wie po co polazł do neo-TVP, co mam wrażenie nie skończyło się jego wizerunkowym sukcesem. I ja nie wiem, ale trochę się domyślam.

Otóż wydaje mi się, że Donald Tusk idąc do neo-TVP chciał wywołać litość. Nie bardzo mu szło z wizerunkiem  lidera –  za dużo relacji mieszkańców zalanych terenów donoszących o chaosie i braku wsparcia – nie bardzo mu szło z wizerunkiem dobrego cara na tle złych bojarów – albo „lider uczestniczący”, albo „dobry car” – lud nie wpadł w zachwyt nad tym, że „przyjeżdża von der Leyen” – no to postanowił spróbować wziąć nas na litość.

Nieogolony

Nieogolony, w wymiętej koszulce, spocony. Prawie wizerunek umordowanego „kierownika”. Prawie, bo dopiero co lansował się w kurteczce za 7000 PLB i różowiutki „ocieplał sobie wizerunek” „zupką od Gosi”. No, ale trzeba przyznać charakteryzacja pierwsza klasa i może by i kogoś przekonał, w końcu adresatami są tutaj ci, którzy bardzo chcą mu wierzyć, ale pod warunkiem, że nie otwierałby twarzy.

Na swoje nieszczęście został zapytany o swoje słowa z 13 września o tym, że „prognozy nie są przesadnie alarmujące” i odpowiedział: – W piątek 13. nie było jeszcze mowy o powodzi w Polsce. Przygotowaliśmy działania sztabowe i kryzysowe z odpowiednim wyprzedzeniem. Gdybym słuchał się prognoz, które nie były przesadnie alarmujące, to być może uznałbym, że nie mamy się czym przejmować.

No nie jest to prawda. – Dzięki systemowi świadomości powodzi, w ramach systemu Copernicus, zapewniliśmy wczesne ostrzeganie zagrożonym obszarom od 10 września. Wysłaliśmy ponad 100 ostrzeżeń do władz w całym regionie do 13 września – mówił we środę w Parlamencie Europejskim komisarz UE ds. zarządzania kryzysowego Janez Lenarcic podczas debaty na temat fali powodzi w Europie Środkowej. Więcej, komunikat IMGW z 11 września również mówił o powodziach, a Czesi, których dramat dotknął wcześniej ostrzegali od tygodnia.

Bolesne dla obywateli

Dlaczego Tusk to sobie zrobił? Dlaczego idąc do fanatycznie wiernego sobie medium, a jakoś nie bardzo wierzę żeby pytania nie zostały wcześniej uzgodnione, postanowił skłamać w żywe oczy w sposób niesamowicie łatwy do weryfikacji? Mógł tego tematu w ogóle nie dotykać, w nawale kolejnych kłamstw, sztuczek i innych elementów polityki przykrywkowej, za chwilę zapewne mało kto by o tym jego bagatelizowaniu problemu z 13 września pamiętał. Myślę, że to dlatego, że jest żałosną namiastką samego siebie z lat 2007-2014. Namiastką, która nie potrafi przyjąć do wiadomości, że Polacy są już inni niż 10 lat temu, a szczelny, puchowy kordon medialny, którym był otoczony wtedy, nigdy już nie wróci.

Zabawne jest to, że to jest dokładnie ten sam Tusk, który dopiero co straszył nas „Norymbergą”, tym, że będzie łamał prawo, „demokracją walczącą” i siłami zewnętrznymi, które zrobią z nami porządek jeśli coś nam się nie będzie podobało. A straszne i bolesne dla obywateli, są niestety, katastrofalne dla ambitnego państwa w środku Europy, skutki zarządzania przez nieobliczalnego klauna.

 

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Odsetek idiotów wśród profesorów

Nie ma nic gorszego niż człowiek wykształcony ponad własną inteligencję – ta złota myśl Jerzego Dobrowolskiego chyba nigdy nie była tak aktualna i obawiam się, że nie jest jej ostatnie słowo.

Z jednej strony to oczywiście bardzo dobrze, że ludzie się uczą, Z drugiej, postępująca od lat 90’ zeszłego wieku degradacja poziomu nauczania, a także coraz większa liczbą szkół, które owszem dają poczucie, że człowiek się uczył, ale nie dają pewności, że się nauczył, zbudowała ogromną rzeszę uczonych, ale nie nauczonych. Roszczeniowych, pretensjonalnych i łasych na wszelkie okruchy poczucia wyższości. Potocznie zwanych „młodymi, wykształconymi z dużych ośrodków”. Choć często nie tak już młodymi, ułomnie wykształconymi, a w „dużych ośrodkach” od niedawna lub wcale.

Pogarda

Ta potrzeba budowania poczucia wyższości nad innymi z jednej strony wynika z niepewności pozycji społecznej do której aspirują, a z drugiej sprawia, że jest to najbardziej podatna na manipulację grupa społeczna w Polsce. Ośrodki manipulacji, które są w stanie dostarczać im tego poczucia wyższości, mają nad nimi w zasadzie pełną władzę. Zapewniając ich, że „to oni są solą ziemi”, a nie ci tamci drudzy, wobec których mają prawo odczuwać najgłębszą pogardę, w zasadzie są im w stanie wcisnąć każdy kit. Są specjalnie tresowani w zakresie „zdrowego” egoizmu i „prawa do rozwoju osobistego”, przez co również prawie pozbawieni odruchów wspólnotowych. Trudno żeby dostrzegali jakiś wspólny zbiorowy interes z tymi, którymi gardzą.

Jeśli ktoś sądzi, że są teraz, lub będą rozczarowani władzą, którą nam wybrali, bo ta nie realizuje „stu konkretów”, to obawiam się, że grubo się myli. „Sto konkretów” było dla tych mniej licznych frajerów, którzy mogli się na nie nabrać, jedyną twardą obietnicą dla owego „najtwardszego elektoratu” było osiem gwiazdek, które inaczej wyraża się przecież nie w tym „żeby było lepiej”, bo może być nawet i gorzej, ale „żeby im było lepiej niż reszcie”. Tak żeby ich mocno nadwątlone poczucie wyższości znowu nieco bardziej okrzepło. I to im się, trzeba przyznać, całkiem udało.

Awaria

To co im się zdecydowanie nie udaje, to łączenie faktów. I tak jak przez osiem lat PiS, ze swoimi wszystkim prawdziwymi i urojonymi wadami, był winien wszystkiemu, tak teraz nowa, uśmiechnięta władza nie jest winna niczemu. Galopująca drożyzna, ucieczka inwestorów z Polski, kolejne informacje o zamykanych firmach i zwalnianych pracownikach, rachunki grozy, ostatnio widziałem nagranie jakiejś aktoreczki zszokowanej cenami nad morzem. Myślicie, że to im się jakoś klei? Że dostrzegają jakieś związki przyczynowo-skutkowe?

Sędzia Kamila Borszowska-Moszowska opisała na „X” przypadek Wydziału Frankowego Sądu Okręgowego w Warszawie, wydziału, który zajmuje się sprawą kredytów frankowych. Osobiście uważam (kredyt mam w złotówkach), że banki za kredyty frankowe powinny beknąć i szkoda, że rząd PiS je przed tym uchronił i dobrze, że daje się coś załatwić za pośrednictwem sądów. Nie jest natomiast jakąś wielką tajemnicą, że w jakiejś niemałej części, na kredyty frankowe i ich konsekwencje dała się nabrać grupa społeczna, którą powyżej opisuję.

Otóż w tym oddziale, w ramach rozpierduchy Bodnara, trwa właśnie wymiana przewodniczącego – Wydział Frankowy #SO Warszawa – 45 tysięcy spraw w toku! 35  sędziów w tym 30 tzw. neo. Trwa wymiana Przewodniczącego Wydziału z uwagi ma termin powołania. Kto osądzi te sprawy po reformie Bodnara? – pyta pani sędzia. Pewnie nikt, ostatecznie „nie możemy popaść w pułapkę prawniczego formalizmu” i „nie czas żałować róż kiedy płonie las”. Cóż z tego, ze cały system obsługujący „frankowych” klientów banków ulegnie awarii, skoro trzeba realizować założenia „demokracji walczącej” choćby i łamiąc prawo.

Awaria takiego wydziału może dotknąć całej masy „młodych wykształconych”. Myślicie, że to wywoła jakąś refleksję? Że połączą im się jakieś fakty? Zapomnijcie. Te mózgi były kształtowane latami. I lata muszą minąć zanim wytworzą się potrzebne połączenia. Nic z tych rzeczy. Teraz, inaczej niż za PiS, który był odpowiedzialny za wszystko, to są takie zdarzenia jak zjawiska atmosferyczne, może czasem przykre, ale przecież nie mamy na nie wpływu. A znana sentencja prof. Gerarda Labudy jakoby „odsetek idiotów wśród profesorów był taki sam, jak wśród woźniców”, jest już nieaktualna, ponieważ pośród profesorów ten odsetek jest dziś znacznie wyższy. I niekoniecznie wynika z tego, że bardzo ubyło woźniców.

 

 

Por. Adolf Pilch ps. „Dolina”. Fot. Wikipedia

TADEUSZ PŁUŻAŃSKI: Odwet za rzeź Ochoty

W nocy z 2 na 3 września 1944 r. oddział Grupy AK „Kampinos” dowodzony przez cichociemnego por. Adolfa Pilcha ps. „Dolina” dokonał wypadu na wieś Truskaw, gdzie stacjonował kolaboracyjny, rosyjski batalion SS-RONA, wycofany z rzezi Ochoty. Polacy zabili nawet 250 Rosjan i ranili 100, przy stratach własnych 10 zabitych i 10 rannych. To pokazuje, że w Powstaniu Warszawskim też odnosiliśmy sukcesy.

Ale szczególnie niesamowite jest to, w jaki sposób podopieczni por. Doliny – partyzanci Zgrupowania Stołpecko-Nalibockiego Armii Krajowej – dotarli do stolicy. By wziąć udział w Powstaniu przebyli blisko 600 kilometrów. 900 ludzi z bronią, końmi i taborami wyruszyło z Kresów II Rzeczpospolitej pod koniec czerwca.

Kiedy po miesiącu dotarli do Warszawy dowództwo AK zastanawiało się, czy mogą wziąć udział w walkach. „Czy nie zdawano sobie sprawy, że uzbrojenie naszego oddziału stanowiło prawie połowę uzbrojenia powstańczej Warszawy i odpowiednio użyte mogło zaważyć na wynikach pierwszych dni walk o miasto?” – napisał por. Pilch w swoich wspomnieniach zatytułowanych „Partyzanci trzech puszcz”.

Ostatecznie jednak żołnierze zostali włączeni do oddziałów w Puszczy Kampinoskiej. Tu walki powstańcze rozpoczęły się już 31 lipca. „W tym dniu – zapisał „Dolina” – 3 kompania dowodzona przez porucznika „Helskiego” (…) zaskoczyła i zniszczyła grupę kilkudziesięciu Niemców kwaterujących we wsi Aleksandrów. Zginął przy tym jeden nasz żołnierz”. Potem strat było więcej. W nocy z 1 na 2 sierpnia zaatakowali lotnisko na Bielanach, ale tym razem Niemcy nie dali się zaskoczyć. W tych pierwszych dniach zginął m.in. 16-letni Boguś Grygorcewicz, ps. „Mały Orlik”. Idąc do partyzantki napisał rodzicom: „Wy mnie zawsze uczyli, że na pierwszym miejscu Bóg, następnie Ojczyzna, a potem rodzina, więc idę walczyć za Ojczyznę!”

Umierał w szpitalu w Laskach na rękach kapelana AK ps. „Radwan III” – ks. Stefana Wyszyńskiego. Tak wspominał to późniejszy Prymas Tysiąclecia: „Był bardzo poszarpany od kul, bo kiedy został ranny przez trzy dni leżał na deszczu i chłodzie pod kulami. Nikt nie mógł się do niego dostać by go stamtąd zabrać. Więc kiedy wreszcie został przyniesiony do szpitala wojennego był już prawie bez sił i trudno go było uratować. Po operacji czuł się bardzo źle, dostał gorączki, tracił przytomność, choć już nie bardzo wiedział co się z nim dzieje, przez cały czas śpiewał (…) pieśni do Matki Bożej. Pod koniec, przed samą śmiercią, już mylił słowa i melodie, bo był półprzytomny, a jednak ciągle śpiewał… Z tym śpiewem umarł. Pochowałem go na cmentarzu pod Izabelinem, na górce w piasku, bez trumny, bo już trumien nie było. Ale za to dostał na swoją mogiłę piękne kwiaty. Do dziś dnia spoczywa tam, pod Warszawą”.

 

JANUSZ WIKOWSKI ponownie prezesem oddziału gdańskiego SDP

Prezesem Oddziału SDP w Gdańsku, wybranym jednogłośnie na nową kadencję, został red. Janusz Wikowski. Zgodnie z nowym Statutem SDP kadencja władz będzie trwała nie trzy a cztery lata. Zebrani wybrali też delegatów na Zjazd SDP.

Relacja Marii Giedz:

Podjęto wiele spraw dotyczących środowiska dziennikarskiego, w tym konieczności obrony niezależności dziennikarskiej oraz prawa do pracy. Z aprobatą odniesiono się do inicjatywy zwołania Kongresu Wolności Słowa.

Zebranie poprzedzono wspólną, krótką modlitwą za zmarłych dziennikarzy, członków gdańskiego SDP, którzy odeszli do Pana, w ciągu ostatnich trzech lat.

Fot. Janusz Wikowski

Dokonano też uroczystego wręczenia nagrody specjalnej red. Jolancie Roman-Stefanowskiej, autorce reportażu „Szukałem Ojca 76 lat”, wyemitowanego w TVP 3 Gdańsk w 2023 r. Materiał ten znalazł się wśród prac nagrodzonych w Konkursie o Nagrody SDP. Przyznano mu „Nagrodę Specjalną”, ufundowaną przez Oddział Gdański.

Warto tu dodać, że gdyby nie upór red. Stefanowskiej i bardzo żmudna kwerenda prowadzona niemal na całym świecie przez autorkę nigdy nie udałoby się odkryć, gdzie został pochowany Jerzy Ebert, powstaniec warszawski, więzień niemieckiego obozu koncentracyjnego Stutthof na Żuławach, który zmarł podczas prowadzonego przez Niemców w 1945 r. Marszu Śmierci. Notabene decyzją Niemców ze Stutthofu wyruszyło 11 tyś. więźniów, przeżyło 4,5 tys. Jerzy Ebert, ojciec Jana Eberta, emerytowanego profesora Politechniki Warszawskiej i również powstańca warszawskiego nie miał tego szczęścia. Na dodatek Niemcy zrobili wszystko, aby nikt nigdy nie dowiedział się, gdzie został pochowany, zarówno on, jak i inni więźniowie. Dzięki red. Jolancie Roman-Stefanowskiej udało się odkryć jedną z białych kart tragicznej historii Pomorza.

Fot. Andrzej Gojke

Przewodniczenie obradom powierzono red. Maciejowi Wośko (były redaktor naczelny Dziennika Bałtyckiego, obecnie redaktor naczelny Gazety Bankowej). W obradach udział wzięli m.in. cenieni w środowisku redaktorzy tworzący na Pomorzu niezależną prasę: Jan Jakubowski, Edmund Szczesiak, Andrzej Liberadzki, Maciej Łopiński oraz Edmund Krasowski.

– W mediach pomorskich pracuje i publikuje wielu dziennikarzy należących do Stowarzyszenia – powiedział Janusz Wikowski, przedstawiając sprawozdanie Zarządu. – Nasi przedstawiciele w radach programowych mediów publicznych (Radia Gdańsk oraz Telewizji Gdańskiej) reprezentują nasze środowisko i przestawiają opinie oraz stanowiska dotyczące także spraw dziennikarskich, prawa do wykonywania zawodu. Zarząd formułował opinie dotyczące niezależności dziennikarzy, wolności mediów oraz wyrażające obawy o przyszłość prasy regionalnej, lokalnej. Kierowane były w różnej formie stanowiska w obronie wolności mediów i prawa, niezależności oraz warunków i możliwości publikacji.

– Warto zaznaczyć nasz udział w aktywnym monitoringu – pomocy Centrum Monitoringu Wolności Prasy – kontynuował Wikowski – w sprawach sądowych dziennikarzy gdańskich (szczególnie w procesach z art. 212 kk). Kilku dziennikarzy z Pomorza otrzymało skuteczną pomoc podczas procesów sądowych.

W dyskusji podkreślano, że środowisko gdańskich dziennikarzy ma duży wkład w podejmowanie przez Zarząd Główny i Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP w działania w obronie interesów i praw dziennikarzy. To nie tylko wyrażane stanowiska, protesty, lecz działania prawne, wspomaganie osób pokrzywdzonych (materialnie i doradczo).

– W obecnej sytuacji mediów w Polsce (w tym także na Pomorzu) warto poprzeć inicjatywę zwołania Kongresu Wolności Słowa i aktywnie włączyć się w udział Stowarzyszenia w tym przedsięwzięciu – stwierdził Janusz Wikowski.

Ustępującym władzom Oddziału Gdańskiego udzielono absolutorium, doceniono ich pracę w kwestii uporządkowania działalności merytorycznej, członkowskiej, jak i finansowej. Komisja Rewizyjna podkreśliła, że Oddział nie posiada osobowości prawnej i nie może bezpośrednio zabiegać o wspomaganie finansowe w formie grantów, dotacji czy darowizn.

W dyskusji nad sprawozdaniem podkreślono, że mimo trudnych warunków finansowych i lokalowych Zarząd organizował wiele spotkań integracyjnych będących spoiwem dla pomorskiego środowiska dziennikarskiego. Podczas spotkań prezentowane były także wydawnictwa (książki, publikacje, wystawy fotograficzne) autorstwa naszych członków. Podejmowano tematy mediów na Pomorzu, problemów zawodowych występujących w naszym środowisku oraz wyrażania opinii i wniosków dotyczących działalności Stowarzyszenia. Stworzono możliwości rozwoju życia stowarzyszeniowego, czego owocem jest zainteresowanie przynależnością do Stowarzyszenia młodych dziennikarzy (także z prasy lokalnej i mediów społecznościowych) a także uaktywnienie działalności wielu członków Oddziału.

Na nową kadencję – zgodnie ze Statutem na okres 2024- 2028 wybrano w prawomocnym, głosowaniu tajnym Zarząd Oddziału Gdańskiego w składzie: prezes – Janusz Wikowski, sekretarz – Robert Kwiatek, skarbnik – Andrzej Gojke, członek Zarządu – Piotr Piotrowski. Powołano Komisję Rewizyjną: przewodnicząca – Maria Giedz oraz członkowie – Piotr Kubiak i Krzysztof Kurkiewicz. Rzecznikiem dyscyplinarnym został Tadeusz Woźniak. Zgodnie z zapisami w znowelizowanym Statucie nie powołano terenowego Sądu Koleżeńskiego oraz Komisji Członkowskiej.

Podczas Zebrania wybrano delegatów Oddziału na Sprawozdawczo-Wyborczy Zjazd Delegatów Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, który odbędzie się w Kazimierzu Dolnym w dniach 11-13 października 2024 r.

Wyborcze zebranie gdańskiego oddziału zakończyło się interesującą dyskusją m.in. na temat sytuacji dziennikarzy pracujących w mediach regionalnych i lokalnych. Poruszono kwestę „sądów kapturowych” (po 13 grudnia 2023 r.) upodlania dziennikarzy, mobbingu, zwalniania ich z pracy tylko za to, że byli zatrudnieni w okresie poprzednich rządów. Mówiono o dramacie zwalnianych dziennikarzy konserwatywnych, ale też o szukaniu pomocy dla szykanowanych, którym zakazuje się prawa wykonywania zawodu. Postulowano, aby Stowarzyszenie jeszcze mocniej broniło dziennikarzy przed bezprawiem, aby Fundacja Solidarności Dziennikarskiej stworzyła możliwości pomocy organizacyjnej i finansowej dziennikarzom pozbawionych prawa do pracy i publikacji.

Zebrani zaaprobowali wniosek o pilne sporządzenie raportu o sytuacji dziennikarzy Pomorza po zmianie władzy w mediach (po 13 grudnia 2023 r.). Sytuacja jest bowiem – jak podkreślano podczas dyskusji – bardzo niepokojąca. Przytoczono przykłady. Wielu dziennikarzy zwolniono lub odsunięto od pracy (w Telewizji Gdańskiej, Radiu Gdańsk, a ostatnio także w prasie regionalnej). Komisaryczne władze mediów w tzw. likwidacji wywodzą się lub są związane z partiami politycznej koalicji rządzącej.

Zwrócono też uwagę na niezgodne z prawem wydawanie prasy (czasopism, portali) przez władze samorządowe. Ta sprawa powinna być podjęta na Zjeździe SDP.

Podczas Walnego Zebrania podjęto wnioski skierowane do władz Stowarzyszenia, w tym do Zjazdu. Oto niektóre z nich:

  1. Z aprobatą odniesiono się do przedsięwzięcia – zwołania Kongresu Wolności Słowa, w którym SDP oraz przedstawiciele OG SDP powinni aktywnie uczestniczyć.
  2. Wnioskowano o jeszcze większą aktywność członków Oddziału w mediach (Forum Dziennikarzy, mediach społecznościowych).
  3. Pozytywnie oceniono planowane działania nowego Zarządu Oddziału w celu urealnienia listy członków (i formalnych działaniach statutowych wygaszających członkostwo na podstawie Statutu).
  4. Zwrócono się do Delegatów o aktywne uczestnictwo w Zjeździe i udział w głosowaniach nad absolutorium dla władz centralnych oraz wyborze nowych władz gwarantujących utrzymanie wysokiego standardu merytorycznego (w tym Centrum Monitoringu Wolności Mediów, Form Dziennikarzy, portalu: www. sdp.pl), dbałości o kondycję finansową (w tym także z działalności gospodarczej: Centrum Prasowe Foksal, Domu Dziennikarza w Kazimierzu Dolnym oraz racjonalnymi decyzjami w sprawach majątkowych – nieruchomość w Wildze i inwestycyjnych). Wyrażono opinię, że – zgodnie z nowelizacją Statutu i racjonalizacją kosztów – będzie można połączyć funkcje w nowym Zarządzie z zadaniami wykonawczymi, m.in. dyrektora CMWP, redaktora portalu i Forum Dziennikarzy
  5. Należy domagać się od ZG większej pomocy finansowej dla oddziałów bez osobowości prawnej.
  6. Zwrócono uwagę, że należy podjąć decyzje dotyczące działalności Fundacji Solidarności Dziennikarskiej, aby zgodnie z intencją Fundatora, czyli SDP realizowała cele statutowe i przynosiła korzyści dziennikarzom (w tym z Pomorza) – merytoryczne i materialne. Wyrażono opinię, że Funkcja Prezesa Fundacji nie powinna być łączona personalnie z funkcją Prezesa Stowarzyszenia.

 

Graf.: Herb Gdyni/ domena publ.

STEFAN TRUSZCZYŃSKI: Zanim zatonie będzie nieprzejezdna

Po moim felietonie o Gdyni sprzed kilku dni, dostałem telefony i maile. Znajomi dziennikarze, a także nieznajomi dotychczas mieszkańcy Gdyni zwracają mi uwagę, że pat urzędniczy w mieście to mniejsze zło niż doprowadzenie miasta do stanu komunikacyjnej zapaści.

Wokół śródmieścia rosną dzielnice, a właściwie już małe miasteczka takie jak Sokółki, Wiczlino, Chwarzno, Zielenisz. Ulica Chwarznieńska, która do nich prowadzi jest totalnie zapchana w dodatku w nieustannej, dziadowsko prowadzonej przebudowie. Gdynia się dusi. Dusi się, bo tzw. ulicę Czerwoną buduje się od trzech lat, a to arteria, która MA odciążyć trasę przez ulicę Śląską i Czerwonych Kosynierów. Komunikacja w Gdyni to problem numer jeden. Trudno pojąć dlaczego tak zaniedbano tę sprawę. Może drogowców wygryźli deweloperzy, bo ci i owszem maja naprawdę wspaniałe sukcesy.

Mało tego, szykuje się już na jesieni budowa rzeczywiście wspaniałego, nowego osiedla mieszkaniowego, u wlotu to miasta od strony Redłowa. Kiedyś stał tam znak „Uśmiechnięta Gdynia”, wielka plansza, która witała wjężdżających do miasta. Rzeczywiście po zapchanym Gdańsku i ograniczonym drogowo Sopocie, Gdynia była bez korków i witała swoimi szerokimi ulicami pojazdy z całej Polski. Miasto się dusi i podobno nie zanosi się na szybką poprawę, ponieważ lobby budowlane najwyraźniej nie rozumie potrzeb mieszkańców.

Nowe wielkie osiedle w rejonie Wzgórza Maksymiliana Kolbe zapowiada się rewelacyjnie. Będzie miało ponoć jeden z najwyższych domów mieszkalnych w kraju – aż 120 metrowy. Za kilka miesięcy być może zacznie się budowa.

Deweloperów trzeba szanować, o ile postępują zgodnie z prawem. Bo to oni mają pieniądze na inwestycje. Oni też dają ludziom pracę i oby zawsze z sukcesem kończyli rozpoczęte budowy. Wszystkim – powodzenia.

   ***

Gdynianie, słychać, że protestujecie przeciwko tradycyjnemu już w mieście triatlonowi, bo zakłóca życie miasta. Ale to tylko przecież jeden dzień w roku, a reklama na całą Polskę. Gdynianie, chyba nie doprowadzicie do takich ewenementów jak obecnie w środku sezonu rozwalenie jezdni, głównej przelotówki w Sopocie. Po wojnie nazywała się ona imenia Stalina. I tak jak wtedy – teraz już 20 października, a potem Al. Niepodległości – jest główną drogą przejazdu przez miasto. Jak to się stało, że miejscowa władza prowadzi remont na tej arterii gdy trwa największe letnie obciążenie?

Szanowni radni, dogadajcie się – zarówno ci młodzi, jak i weterani wyborów gdyńskich. Ci których mieszkańcy nie wybrali niech się nie mszczą na wyborcach, bo będzie to tak jak w porzekadle „na złość mamie odmrożę sobie uszy, albo zrobię w portki”.

Gdynianie, patrzą na Was ci, którzy Gdynię stworzyli i kochali, których pomniki stoją przy 10 lutego i Władysława IV – premier przedwojennego rządu profesor inżynier Eugeniusz Kwiatkowski, a także wspaniały obrońca robotników ksiądz proboszcz Hilary Jastak.

Gdynia to miasto z morza, a nie z głupoty i źle pojmowanej ambicji wybrańców.

 

Tu nie ma żadnego łamania konkordatu. Wywiad Jolanty Hajdasz dla portalu wPolityce.pl

Takie groźby, jakie dziś słyszymy pod adresem Radia Maryja i o. Tadeusza Rydzyka obnażają rzeczywiste intencje rządzących i ich hipokryzję – mówi w rozmowie z red. Robertem Knapem z portalu wPolityce.pl dr Jolanta Hajdasz. Dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP komentuje słowa Romana Giertycha z KO, który domaga się odebrania koncesji Radiu Maryja za łamanie konkordatu. Tu nie ma żadnego łamania konkordatu. To nie on przyznawał koncesję. Jeśli będzie trzeba to Polacy obronią te media – mówi dobitnie wiceprezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich – czytamy na portalu wPolityce.pl.

Portal wPolityce.pl: Czytała pani wpisy Romana Giertycha atakujące o. Tadeusza Rydzyka?

 Dr Jolanta Hajdasz: Mam tylko słowa najwyższego oburzenia i potępienia za  naprawdę obrzydliwy atak Romana Giertycha na ojca Tadeusza Rydzyka. Powiem tylko, że  Giertych nikomu łaski nie robił. To nie on przyznawał koncesję Radiu Maryja i Telewizji Trwam i nie on będzie ją odbierał. Radio Maryja otrzymało koncesję zgodnie z prawem, a on niech zacznie je wreszcie poważać i  szanować. Posunął się tak daleko, że trudno racjonalnie dyskutować o tych kalumniach i insynuacjach.

Giertych twierdzi, że w Polsce łamany jest konkordat i jako odpowiedzialnego wskazuje o. Tadeusza Rydzyka. Mówi o odebraniu koncesji Radiu Maryja.

Tu nie ma żadnego łamania konkordatu. Jego zapisy zakazują osobom duchownym pełnienia funkcji państwowych i publicznych. Nie mogą zasiadać w żadnych gremiach partyjnych i politycznych, nie mogą kandydować wyborach. Koniec, kropka. Konkordat i polskie prawo nie odbierają kapłanom biernych praw wyborczych ponieważ są obywatelami naszego kraju. Mogą myśleć tak jak chcą, mogą wyrażać swoje poglądy i głosować według swego uznania. Duchowni mają wg mnie nawet prawo do wyrażania swoich opinii – zwłaszcza w mediach, które sami tworzą. Przecież mamy demokrację i wolność słowa, możemy tworzyć własne media. Nikt nikogo nie zmusza do słuchania i finansowania Radia Maryja czy Telewizji Trwam. Nikt nie musi akceptować prezentowanych tam treści, bo w przestrzeni publicznej mamy prawo do własnego zdania. Ale powtarzam – duchowni katoliccy i katolicy mają do tego prawo.

O. Tadeusz Rydzyk i  powstałe z jego inicjatywy dzieła złamały monopol medialny lat 90-tych III Rzeczpospolitej i wychowały całe zastępy dziennikarzy. Czy Giertych nie widzi tego, że uderza w rzeczy, które już na stałe mają swoje miejsce w historii Polski?

W prawdziwie demokratycznym kraju o. Tadeusz Rydzyk i wszyscy współpracownicy, którzy razem z nim tworzyli Radio Maryja i Telewizję Trwam byłyby osobami, które odbierają nagrody państwowe. Za te media i za wszystkie inicjatywy , które powstały wokół nich. Po 30 latach oddanej służby społeczeństwu w Polsce media te zasługują na szacunek i docenienie za to, co zrobili ich twórcy dla nas wszystkich. Lista tych zasług jest naprawdę bardzo długa. Zacząć należy od tego, co było najistotniejsze, czyli od przełamania monopolu liberalnych mediów w latach 90-tych. W okresie transformacji ustrojowej, kiedy Radio Maryja zaczęło nadawać, wiele młodych osób było zafascynowanych odejściem od ustroju komunistycznego do demokracji, ale mało kto dostrzegał jednak to, że ogromne grupy społeczne nie miały swojej reprezentacji w mediach, były bez szans na przebicie się ze swoim sposobem myślenia i swoimi problemami. To było medialne wykluczenie. O. Tadeusz Rydzyk i Radio Maryja wyciągnęło do nich rękę nie pytając o nic i niczego nie żądając. O. Tadeusz Rydzyk pokazał jak rozwiązywać trudne problemy społeczne nie lekceważąc ludzi. Wiele mediów o charakterze konserwatywnym, prawicowym, opierających się na wartościach chrześcijańskich i katolickich uczyło się dziennikarskiej etyki zawodowej od Radia Maryja i od ojców redemptorystów.

Sądzi pani, że rządzący chcą przestraszyć twórców Radia Maryja, aby nie ośmieliło się ich krytykować?

Ataki, z którymi dziś mamy do czynienia są bezprecedensowym szkalowaniem i nagonką polityczną na środowisko, z którym rządzący nie mogą sobie poradzić. Gdyby nie Radio Maryja i Telewizja Trwam oraz inne konserwatywne media, to rządziłoby się im o wiele łatwiej. Mogliby robić wszystko z przejmowanymi kolejno segmentami gospodarki i kultury. Donald Tusk i jego ministrowie dobrze wiedzą , że muszą uciszyć i zniszczyć autorytet Radia Maryja, aby zrealizować swoje plany. To co napisał poseł Roman Giertych przyjmuję z najwyższym oburzeniem i mam nadzieję, że tego typu gróźb nikt na poważnie nie będzie brał. W przeciwnym razie mielibyśmy do czynienia z całkowitym upadkiem państwa.

Obawiam się, że Roman Giertych nie jest samotną wyspą na tych wodach .

Powiem wprost. Gdyby Radio Maryja głosiło poglądy bliskie Romanowi Giertychowi i rządzącej koalicji, byłoby oceniane bardzo pozytywnie. Mówiłby wtedy, że to medium wiarygodne i rzetelne, bo jest zaangażowane w sprawy obywateli, że jest to medium, które nie lekceważy ważnych i istotnych społecznie problemów.

Ale tak nie jest i nie będzie. Czy oni się tego boją?

Absolutnie tak. Ale chcę podkreślić, że Romanowi Giertychowi coś się pomyliło. Ta ogromna rzesza słuchaczy Radia Maryja, to nie tylko „moherowe berety” według słów Donalda Tuska, którą można zredukować wyłącznie do poziomu kartki wyborczej. Zdecydowanie nie! To są ludzie mający własne poglądy, którzy wiedzą gdzie jest ich miejsce w świecie. To jest dla nich bardzo ważne, że mają swoje media, z których mogą dowiedzieć się o tym co dzieje się na świecie i dokonać interpretacji pewnych wydarzeń. Radio Maryja ma tę wielką zaletę, że jako jedno z niewielu mediów katolickich potrafi odnosić się do bieżących wydarzeń społecznych, politycznych i kulturalnych. Co więcej to radio umożliwia słuchaczom szeroką dyskusję. I to jest jego ogromna wartość. Za to słuchacze cenią to radio i nie życzą sobie, by odbierać mu koncesję pod sztucznie wykreowanym problemem „ingerencji w politykę”. Zawsze pod tym pretekstem atakuje się Kościół, gdy głosi prawdy niewygodne dla polityków.

Roman Giertych był kiedyś wiązany ze środowiskiem Radia Maryja.

Roman Giertych jest idealnym przykładem polityka, który to środowisko traktował interesownie. Chciał robić karierę bazując na autorytecie Radia i jego twórców ale jak widać po jego późniejszych działaniach, nigdy nie utożsamiał się do końca z tym, co głosiło Radio Maryja. Jako szef Ligi Polskich Rodzin szukał tam poparcia i popularności. Dziś atakuje Radio Maryja, bo  dość szybko zdemaskowano jego zamiary i nie udało mu się niczego uzyskać z tego, co wówczas chciał osiągnąć. A on po prostu zdradził swoje środowisko i podeptał ideały, którym rzekomo służył. Gdyby robiłby to wszystko w dobrej wierze, to pozostałby wiernym tym ideałom. On niestety postąpił podle. I postępuje tak nadal.

Jeśli ekipa rządząca wygra wybory prezydenckie i zmieni KRRiT to wówczas odbiorą Radiu Maryja koncesję?

Takie słowa w ustach polityków koalicji rządzącej mnie nie dziwią. Wystarczy kiedy spojrzymy na bezprawie z jakim mamy do czynienia po 13 grudnia 2023 r. zwłaszcza jeśli chodzi o media publiczne. Te groźby niestety są realne i oni mogą to zrobić. Dysponując aparatem państwowym, policją i siłą będą w stanie zrealizować nawet najbardziej kontrowersyjny plan. Ale to im się to nie uda. Nie uda im się odebrać katolikom i konserwatystom w Polsce wolności opisywania otaczającej nas rzeczywistości. Przypomnijmy sobie te setki marszy w całej Polsce w obronie Telewizji Trwam, gdy Platforma Obywatelska odmówiła jej miejsca na multipleksie w tzw. pierwszym procesie koncesyjnym w 2012 roku . Ludzie domagali się od KRRiT – zdominowanej wtedy, co warto pamiętać, przez ludzi z Platformy Obywatelskiej – przyznania miejsca na multipleksie tej telewizji, która przecież istniała i od lat nadawała satelitarnie. A przyznano je nawet stacjom, które nie miały programu i nawet nie podjęły nadawania. Opór społeczny będzie wielki, nie mam wątpliwości.

Nie będziemy stać spokojnie?

Jeśli będzie trzeba to Polacy obronią te media. Takie wpisy i groźby, jakie dziś słyszymy pod adresem Radia Maryja i ojca Tadeusza Rydzyka obnażają jednak rzeczywiste intencje rządzących i ich hipokryzję, bo tak dużo mówią o wolności słowa i demokracji. W ich wydaniu to niestety czyny przeczą słowom, więc konieczny jest nasz opór i nie uleganie kłamstwom i manipulacjom, z jakimi mamy do czynienia przez cały czas funkcjonowania obecnego rządu.

Dziękuję za rozmowę.

Wywiad jest TUTAJ.

Fot.: arch

HUBERT BEKRYCHT: Od czego gorsza jest nadgorliwość?

Jeden z portali, które opisują media kierując ostrze krytyki wyłącznie w kierunku konserwatywnych dziennikarzy, zwrócił tym razem uwagę na pracownika neo TVP. Ów dziennikarz miał czelność napisać coś złego o koalicyjnym PSL na, uwaga, uwaga prywatnym profilu w mediach społecznościowych.

Bezprawnie przejęta w grudniu 2023 r. Telewizja Polska, potem w likwidacji, była uprzejma zawiesić reportera Panoramy TVP Bartłomieja Bublewicza a sprawę skierować do Komisji Etyki. Chodziło o niezadowolenie owego dziennikarza wyrażone na profilu społecznościowym. Niezadowolenie opisane bardzo emocjonalnie i – chyba – szczerze.

Sami swoi i tylko swoi

„Nie ma miejsca na PSL w koalicji rządzącej. Na miejscu premiera zaryzykowałbym nawet wcześniejsze wybory” – napisał na X Bublewicz sfrustrowany postępowaniem ludowców podczas debaty w sprawie aborcji. Nie mógł? Zdaniem nielegalnych władz TVP w likwidacji nie mógł. Dlaczego? Bo jego wpis wystawia na szwank koalicyjną jedność? Bo nadal PSL domaga się większej liczny „swoich” ludzi w TVP, jak to jeszcze do 2016 roku bywało…

Reporter chciał się pewnie podlizać PO, ale przeszarżował. Powinien przecież wiedzieć, że arytmetyka jest bezlitosna i bez PSL nie ma żadnej koalicji. I nie ma też bezprawnie wybranych po 19 grudnia 2023 roku władz mediów publicznych. Zawieszono go, ale w przeciwieństwie do innych dziennikarzy w TVP, nikt się chyba za nim nie wstawi. Tak się teraz „robi” media.

Trójpodział władzy: media, nasze media i tylko nasze media

Drugi błąd jaki popełnił Bublewicz to komentarz na platformie X dotyczący bezprawnego zatrzymania b. wiceministra sprawiedliwości Michała Romanowskiego. „Kompromitacja to mało powiedziane. Nieprzygotowana prokuratura, wiarygodność działań na zerowym poziomie. Decyzja sądu pokazuje jak ważny jest i powinien być trójpodział władzy dla całej klasy politycznej” – napisał Bublewicz.

W sumie to reporter Panoramy napisał w tej akurat sprawie z sensem, ale znowu przeszarżował. Zapomniał, że jego nielegalnie wybranie szefowie właśnie dlatego są jego nielegalnymi szefami, że taką krytykę mają dusić w zarodku…

Zawieszony wisi teraz jak relikty komunistycznych i postkomunistycznych czystek w TVP i dziwi się pewnie, że za taką krytykę został potraktowany jak prawicowiec. Nie dziw się chłopie, będzie gorzej.

Sztandar Młodych powraca?

Dziwi coś innego. Zwykle wyrozumiały dla liberalnych mediów portal udający specjalistyczne forum o mediach tym razem „obnażył”, „podkreślił”, „uwypuklił”, że takie zachowanie „niezależnych” reporterów „nie licuje”. Zespół dawnego komunistycznego Sztandaru Młodych byłby dumny z takich interpretacji (SM to w PRL takie przedszkole dla obecnego mainstreamu i nowoczesnych neoreporterów). Zresztą, kilkoro dawnych dziennikarzy Sztandaru Młodych jest jeszcze w obiegu dzisiejszych głównych środków masowego przekazu – na przykład na Mokotowie i Wilanowie.

 

Hubert Bekrycht (FB i X)

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Uważasz, że jesteś człowiekiem? A masz na to jakieś dowody?

Kiedy piszę ten felieton, wiadomo już, że polska pięściarka Julia Szeremeta zmierzy się w finale Igrzysk Olimpijskich w Paryżu w kategorii do 57 kilogramów z Lin Yu-ting, budzącą ogromne kontrowersje zawodniczką/zawodnikiem z Tajwanu, która/który nie przeszedł testu płci Międzynarodowego Stowarzyszenia Boksu, ze względu na zbyt wysoki poziom testoteronu i posiadanie męskiego zestawu chromosomów XY.

Nie jest to jedyny tego typu przypadek, dość wspomnieć przypadek Imane Khelif, pięściarki/pięściarza z Algierii. Zresztą całe Igrzyska w Paryżu rozpoczęły się od skandalu podczas otwarcia, które zamieniło się w swego rodzaju progresywno-satanistyczną orgię z elementami antychrześcijańskiego świętokradztwa. Jednocześnie groźba kary wisi nad brązową medalistką igrzysk olimpijskich w Paryżu w skateboardingu, Brazylijką Rayssą Leal, która ośmieliła się na wizji przekazać w języku migowym „Jezus jest drogą, prawdą i życiem”. Międzynarodowy Komitet Olimpijski chowa jak może głowę w piasek, ale jeśli francuscy organizatorzy Igrzysk planowali przy ich pomocy pokazać siłę „wartości europejskich”, to z użyciem ogromnych środków pokazali raczej schyłkową dekadencję, upadek idei olimpijskiej i zwyczajną małpią złośliwość.

Skandale

W tym duchu utrzymany jest również ciąg skandali związanych ze startem zawodników, których płeć łatwo zakwestionować. Skandali wynikających nie tylko z zaprzeczenia podstawowej sportowej uczciwości, ale przecież również ogromnego zagrożenia zdrowia, a być może również życia zawodniczek, które z natury są słabsze od zawodników o męskiej budowie i z wyższym poziomem testosteronu.

Jak donoszą media obydwa przypadki nie są przypadkami transseksualistów, choćby takich którzy nawet nie przeszli żadnych „modyfikacji”, a tylko „deklarują” swoją „kobiecość”, ale przypadkami zaburzeń rozwoju płciowego. To nieco inna sytuacja, ale również w takiej, choćby ze względu na bezpieczeństwo zawodniczek, nie powinni z nimi rywalizować. A jeśli wbrew duchowi sportu rywalizują, to tylko po to, żeby zaspokoić cywilizacyjne roszczenia pozostających w mniejszości, ale wpływowych progresywnych inżynierów społecznych.

Ktoś powie – no a co, mamy wykluczać z życia społecznego ludzi z problemami rozwoju płciowego? – z życia społecznego nie – odpowiem – ale ze sportu kobiecego, choćby ze względu na bezpieczeństwo kobiet, tak. Załóżmy nawet, że taki natłok, szczególnie w olimpijskim boksie, bardzo rzadko w naturze występujących przypadków zaburzeń rozwoju płci, jest czymś zwyczajnym, to chyba nie ma chyba przeszkód, żeby rywalizowali z mężczyznami? Tam nie będą budzić takich kontrowersji.

Człowiek kontra goryl

I jeszcze jeden, może nico bardziej długookresowy aspekt całego tego żałosnego przedstawienia. Otóż dziś elementem mainstreamu jest kwestionowanie definicji płci. Natomiast w drodze jest już kwestionowanie definicji człowieczeństwa, ponieważ właśnie do tego zmierzają różne „ruchy transgatunkowe”, które wprowadzają do głównego nurtu językowego pojęcie „osoby zwierzęcej”. Być może więc w przyszłości naszym zmartwieniem będzie nie bicie w ringu kobiety przez mężczyznę, ale np. człowieka przez goryla albo niedźwiedzia.

A jakie to daje pole do popisu przemocowym reżimom, czasem dziś nieco zakłopotanym tzw. „prawami człowieka”.

 

Dziennikarze TVP Sport i sportowcy apelują w sprawie Przemysława Babiarza. Interweniuje też RPO

Prawie 150 osób – pracownicy redakcji TVP Sport oraz sportowcy – podpisało się pod listem z prośbą o przywrócenie Przemysława Babiarza do komentowania igrzysk olimpijskich w Paryżu. Interwencję w sprawie dziennikarza podjął również Rzecznik Praw Obywatelskich.

„Przemysław Babiarz to jeden z najlepszych komentatorów w Polsce. Od lat 90. ubarwia słowem największe sukcesy naszych sportowców. Robi to tak, że komentowane przez niego transmisje – nawet odtwarzane po latach – cały czas wywołują ciarki i wzruszenie. To dzięki jego pracy widzowie śledzący dyscypliny przez niego obsługiwane wybierają kanały Telewizji Polskiej, a nie konkurencyjne – podkreślają na wstępie autorzy listu.

Dalej proszą o umożliwienie Przemysławowi Babiarzowi relacjonowania igrzysk w Paryżu

„Przemysław Babiarz pracuje przede wszystkim dla kibiców, To oni czekają na sportowe święto, na polski sukces, na łzy radości i piękne historie. Czekają na komentarz Przemysława Babiarza” – zauważono.

Autorzy listu przypominają, że igrzyska olimpijskie to czas pokoju i „jedności poprzez sport, który jest piękny, bo łączy, a nie dzieli”.

„Poglądy ma każdy. Przemysław Babiarz swoje też ma. Nie z każdym trzeba się zgadzać. Jednak pogląd dobrze mieć. Dobrze mieć też szacunek do tego, że ktoś myśli inaczej” – czytamy w liście.

Pismo adresowane jest do Tomasza Syguta,  dyrektora generalnego Telewizji Polskiej w likwidacji, podpisało się pod nim prawie 150 osób – sportowcy, wśród nich m.in. Anita Włodarczyk, Natalia Kaczmarek, Justyna Święty-Ersetic, Tomasz Majewski, Joanna Jóźwik, Artur Partyka, oraz dziennikarze TVP Sport, np. Jacek Laskowski, Jacek Kurowski, Paulina Chylewska, Sylwia Dekiert, Piotr Sobczyński, Marcin Rams, Aleksander Dzięciołowski.

Internauci komentujący list w mediach społecznościowych zwrócili uwagę na brak podpisów Dariusza Szpakowskiego i Mateusza Borka.

Władze TVP w likwidacji odsunęły red. Przemysława Babiarza od relacjonowania Igrzysk Olimpijskich i zawiesiły w pracy za jego słowa o piosence „Imagine” Johna Lennona, którą można było usłyszeć podczas ceremonii otwarcia IO w Paryżu. „Świat bez nieba, narodów, religii i to jest wizja tego pokoju, który wszystkich ma ogarnąć. To jest wizja komunizmu, niestety” – stwierdził dziennikarz.

Protest przeciwko skandalicznej decyzji TVP od razu wystosował Zarząd Główny Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich TUTAJ.

Prośbę o wyjaśnienie sprawy zawieszenia red. Przemysława Babiarza skierował do Tomasza Syguta również Rzecznik Praw Obywatelskich Marcin Wiącek.

W swoim piśmie zwrócił uwagę, że wolność wypowiedzi dziennikarskiej podlega szczególnej ochronie na podstawie art. 54 Konstytucji RP i art. 10 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Przypomniał, że do  „jej szczególnego poszanowania zobowiązany jest m.in. nadawca publiczny, który powinien zapewnić możliwość nieskrępowanego wypowiadania się przez dziennikarzy oraz pluralizm poglądów”.

Rzecznik zwrócił też uwagę, że przy ocenie wypowiedzi dziennikarza trzeba ocenić jej kontekst.

„Odmienne kryteria mają bowiem zastosowanie do wypowiedzi pisemnych i do wypowiedzi ‘na żywo’.

Ponadto ewentualne zastosowanie sankcji wobec dziennikarza powinno być proporcjonalne, a środek w postaci zawieszenia w obowiązkach służbowych jest jednym z najbardziej dolegliwych. Działania nadmiarowe, wykraczające poza ramy proporcjonalności, rodzą również ryzyko wywołania efektu mrożącego w stosunku do innych dziennikarzy pracujących w mediach publicznych” – podkreślił Marcin Wiącek.

opr. jka, źródła: X, RPO

Kontynuując przeglądanie strony zgadzasz się na instalację plików cookies na swoim urządzeniu więcej

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close