Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Dokąd pędzisz kozacze?

Wołodymyr Zełenski zaapelował na forum ONZ o przyznanie Niemcom stałego miejsca w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Napisze to sobie jeszcze raz, bo niektórzy poczciwi pudzie w to nie uwierzą – Wołodymyr Zełenski zaapelował na forum ONZ o przyznanie Niemcom stałego miejsca w Radzie Bezpieczeństwa ONZ.

Tak, chodzi o tych samych Niemców, którzy, według relacji ukraińskich dyplomatów, po rosyjskiej inwazji na Ukrainę, spuścili ją na bambus mówiąc, że „Ukraińcom nie warto pomagać, ponieważ zostało im kilka godzin”. A potem, kiedy okazało się, że jednak nieco więcej, obiecany transport pięciu tysięcy śmiercionośnych niemieckich hełmów, wysyłali, jeśli dobrze pamiętam kilka miesięcy. Chodzi również o tych samych Niemców, którzy nigdy nie rozliczyli się z nazizmu i wiszą nam grube reparacje, ale to może Ukraińców mniej obchodzić.

Kozacka szarża

Kiedy od jakiegoś czasu pisałem, między innymi na tych łamach, że Ukraina właśnie odwraca sojusze i idzie pokłonić się Niemcom, prawdopodobnie z błogosławieństwem USA, spotykałem się z pretensjami na Twitterze. A, że przedwczesne wnioski, a że „Ukraińcy nie są tacy głupi”. Jak się okazuje, jednak są. Czy już wobec serii impertynenckich wypowiedzi ukraińskich polityków, sankcji którymi grozi nam Ukraina, której tyle daliśmy i apelu Zełenskiego, wszyscy, a przynajmniej większość, zgadza się co do tego, że Ukraina postanowiła raz jeszcze energicznie nadepnąć na niemieckie grabie? Jeśli tak, to zostawmy oczywiste fakty i zastanówmy się co z tego wynika.

Kozacka szarża na Polskę ma miejsce niedługo po wizycie niemieckiej minister spraw zagranicznych Annaleny Baerbock w Kijowie. Nieoficjalnie mówi się od dłuższego czasu o ożywionych kontaktach dyplomatycznych Kijowa z Berlinem. Reakcja Zełenskiego na polskie embargo, bezczelne wyrzuty na forum ONZ, wyjście podczas przemówienia Andrzeja Dudy, wydaje się mocno przerysowana. Tak jakby kwestia embarga była tylko pretekstem do wypowiedzenia „przyjaźni” z Polską. Z kolei czasowa korelacja pomiędzy atakami ze strony Ukrainy i niemieckiej indukowanej histerii na punkcie przegrzanej „afery wizowej”, sprawia wrażenie koordynacji. Warto też odnotować jak nagle von der Leyen jest zachwycona postępami Ukrainy na drodze od Unii europejskiej. Być może korelacja daty premiery filmu Holland jest tu przypadkowa. A być może nie. Tak czy siak, trudno nie odnieść wrażenia, że ktoś tu bardzo zapragnął „wygrać” dla „partii niemieckiej” wybory w Polsce.

Polnische Aktion

Z drugiej strony czynni szatani, którzy się za to zabrali, zdają się być dotknięci tą samą wadą genetyczną, co opozycja w Polsce (a może to jakiś wirus przenoszący się w wyniku zbyt bliskich kontaktów). Dość, ze trzeba być ślepym żeby nie widzieć, że wszystkie te nerwowe ruchy… służą znienawidzonemu PiS. Polacy w swojej masie przestali rzucać się na widok Niemca do zbierania szparagów i niemieckie połajanki odnoszą skutki odwrotne do zamierzonego. Z kolei beneficjentem zawału polityki wschodniej, z jakichś powodów, nie potrafi zostać Konfederacja, która nie może wyjść z naiwnej tiktokowej maniery. Paradoksalnie, prezentując twardą postawę wobec niewdzięcznych ukraińskich władz, rządzący w Polsce najlepiej trafiają w emocje społeczne i najwyraźniej kryzys nie tyle im nie szkodzi, co wręcz służy.

A na poziomie państwowym? Tutaj niemieccy „stratedzy” nie przewidzieli do końca, jak się wydaje, wszystkich skutków Polnische Aktion. Jak bowiem wygląda, niezwykle z punktu widzenia Niemiec istotny, mechanizm szantażu, który ma wymusić powstanie Związku Socjalistycznych Republik Europejskich? Ano „rozszerzenie (o Ukrainę) w zamian za oddanie suwerenności przez m.in. Polskę”. No więc, jakby to delikatnie ująć, ta drezyna już nie pojedzie. A przynajmniej nie na tej zasadzie.

Oczywiście, że ta kolejna Polnische Aktion nam zaszkodzi. Odwrócenie znaków – Niemcy pomagają/ Polska morduje „uchodźców”, będzie do jakiegoś stopnia skuteczne, co utrudni prowadzenie polityki zagranicznej. Trzeba się też będzie rozstać z pewnymi złudzeniami i przygotować do tego, że Niemcy będziemy teraz mieli z dwóch stron. Ale przeżyjemy, nie takie terminy przeżywaliśmy.

Ukraiński powróz

Za to Ukraina, uważam, nakłada sobie na szyję powróz i będzie miała wiele szczęścia jeśli ten powróz będzie służył pasaniu jej przez niemieckiego bauera. O wiele bardziej prawdopodobne bowiem jest to, że bauer ją na tym powrozie powiesi, kiedy tylko zaświeci przychylne światło od strony Kremla. Robił to już tyle razy, był czas przywyknąć. Niemcy zawsze, zawsze, niezależnie od tego jaką akurat noszą maskę, ostatecznie wybiorą Rosję. Taka jest ich geopolityczna logika. Ukraina ma szansę wyłącznie na rolę branki. Niekoniecznie żywej.

Dlaczego więc Ukraińcy to sobie robią? Nie wiem. Być może kiedyś ktoś nakręci na Ukrainie odpowiednik serialu „Reset” i wtedy się dowiemy.

O kojarzących się z grą komputerową kandydatach KO pisze CEZARY KRYSZTOPA:Pokemony

Jest taka gra, serial filmowy, właściwie chyba dużo różnych gier i innych mniej i bardziej interaktywnych, wirtualnych przestrzeni, pod wspólną nazwą „Pokémon”. Niech mi wybaczą ich wszystkich znawcy, ja wiem to dosyć powierzchownie, ale jeśli dobrze zrozumiałem, chodzi w tym wszystkim o to, żeby chwytać różne dziwadła do takiej kuli zwanej „pokeball”, a potem używać ich w do walki.

Było to moje pierwsze skojarzenie po prezentacji list Koalicji Obywatelskiej. Opozycja nie po raz pierwszy pilnuje pewnego rodzaju parytetu. Otóż tak jak wcześniej, jak twierdzą niektórzy, Palikota, czy Petru, musi mieć koniecznie kogoś z kategorii „polityczny pajac”. Wszystko wskazuje na to, że w tej roli został obsadzony, a przynajmniej robi wszystko żeby mnie o tym przekonać, dzielny Michał Kołodziejczak.

Mistrz Pokémon

Najwyraźniej nie od rzeczy jest również posiadanie w swojej drużynie, nie wiem dlaczego przychodzi mi tu zaraz na myśl Pani Poseł Klaudia Jachira, „politycznej wariatki”, której to roli tym razem być może będzie usiłowała sprostać obdarzona donośnym głosem i umiejętnością opowiadania kompletnych kocopołów z poważną miną i z miedzianym czołem – Jana Szostak.

Jeśli dodamy do tego byłego współpracownika peerelowskich służb Bogusława Wołoszańskiego i nowe, jeszcze bardziej fantastyczne wcielenie Janiny Ochojskiej – Aleksandrę Wiśniewską, myślę, że spokojnie możemy, odkładając na bok uprzedzenia, uznać Donalda Tuska za „mistrza Pokémon”.

Co ciekawe, podobny mechanizm obserwuję nie tylko w świecie twardej polityki. Otóż przy okazji obchodów rocznicy Sierpnia 80’ w Europejskim Centrum Solidarności (przypominam, że Solidarność od dawna nie ma z nim nic wspólnego), wręczone zostaną tzw. „Medale Wolności Słowa”.

Odpowiedni pokeball

Do medali nominowani zostali tacy ludzie jak prof. Barbara Engelking, według której „dla Polaków śmierć to była kwestia biologiczna, naturalna, śmierć jak śmierć. Dla Żydów to była tragedia, dramatyczne doświadczenie, metafizyka”. Czy też tacy jak Zbigniew Hołdys, który nazwał ostatnio usiłujących korzystać z wolności słowa „symetrystów” – „szmalcownikami” – za „bezkompromisową obronę liberalnych i demokratycznych wartości, bez względu na konsekwencje”. Małżeństwo Owsiaków, bynajmniej nie za talenty biznesowe.

A „wykład o etyce Solidarności”, wygłosi (tadam!) dr Michał Bilewicz. Tak, tak, ten sam, który ukuł pojęcie „antysemityzmu wtórnego”, który w przypadku Polaków ma się objawiać m.in. „kultem Żołnierzy Wyklętych” czy „niechęcią do finansowania Muzeum POLIN”.

Co oni mają wspólnego z „Solidarnością”? Nie muszą mieć nic, ponieważ to nie oni mają tu „budować mit Solidarności”, tylko pasożytniczo wykorzystywany przez ECS „mit Solidarności” ma budować ich, tak żeby jako odpowiednio zbudowane dziwadła, zamieszkiwali właściwy „pokeball” oczekując momentu, w którym zostaną użyci zgodnie z przeznaczeniem.

Marszałek Senatu przeciwko red. Tomaszowi Sakiewiczowi. Nowa sprawa, tym razem z powództwa cywilnego

We wtorek, 22 sierpnia w Sądzie Okręgowym w Warszawie odbyła się pierwsza rozprawa w procesie cywilnym wytoczonym red. Tomaszowi Sakiewiczowi przez marszałka Senatu Tomasza Grodzkiego. Marszałek Senatu żąda od redaktora  naczelnego „Gazety Polskiej” odszkodowania za naruszenie jego dóbr osobistych. Sąd  zabronił rejestracji rozprawy przez media,  mimo, że sprawa nie jest utajniona.  Jak postanowił sąd, następna rozprawa w tej sprawie odbędzie się dopiero za rok, w październiku 2024 roku. 

Jest to drugi proces, jaki wytoczył marszałek Tomasz Grodzki red. Tomaszowi Sakiewiczowi. Pierwsza sprawa toczy się z art. 212 kodeksu karnego od ponad 3 lat.  Obie sprawy  dotyczą publikacji redaktora  naczelnego GP na temat byłego ordynatora Szpitala Szczecin–Zdunowo w zakresie odnoszącym się do podejrzeń o przyjmowanie przez Tomasza Grodzkiego korzyści finansowych. Zarzuty te były i są  formułowane publicznie przez  świadków tych zdarzeń oraz przez prokuraturę, która na ich podstawie sformułowała akt oskarżenia przeciwko marszałkowi Senatu.

Wniosek Prokuratury Regionalnej w Szczecinie o wyrażenie zgody na pociągnięcie do odpowiedzialności karnej marszałka Senatu Tomasza Grodzkiemu został przekazany do Senatu RP w marcu 2021 roku. Wniosek ten dotyczy podejrzenia przyjęcia korzyści majątkowych od pacjentów lub ich bliskich w czasie, gdy Tomasz Grodzki był dyrektorem szpitala specjalistycznego w Szczecinie i ordynatorem tamtejszego Oddziału Chirurgii Klatki Piersiowej. Prokuratura zamierza postawić Tomaszowi Grodzkiemu cztery zarzuty przyjęcia korzyści majątkowych  – w latach 2006, 2009 i 2012 roku. Jak wynika z ustaleń śledztwa, korzyści majątkowe w postaci pieniędzy w złotówkach i dolarach – w wysokości od 1500 do 7000 zł – lekarz przyjmował w kopertach. W zamian zobowiązywał się do osobistego przeprowadzenia operacji lub ich szybkiego wykonania, a także do zapewnienia dobrej opieki lekarskiej. W toku postępowania przygotowawczego ustalono, że w marcu 2012 r. Tomasz Grodzki przyjął 7 000 zł od żony starszego mężczyzny chorującego na nowotwór za osobiste przeprowadzenie operacji. We wrześniu 2009 r. Tomasz Grodzki zażądał od pacjenta za przyspieszenie operacji kwoty 10 000 zł. Pacjent przed operacją przekazał lekarzowi 3 000 złotych i 500 dolarów. Do zapłaty pozostałej części nie doszło, ponieważ po operacji u pacjenta wystąpiły komplikacje zdrowotne i lekarz nie upomniał się o drugą transzę pieniędzy.

Z materiału dowodowego wynika również, że w marcu 2009 r. Tomasz Grodzki przyjmując innego pacjenta w prywatnym gabinecie miał poinformować go, że może osobiście operować w publicznym szpitalu w zamian za korzyść majątkową. Podczas kolejnej wizyty pacjent przekazał lekarzowi kopertę z 2000 zł w zamian za osobiste przeprowadzenie zabiegu operacyjnego przez Tomasza Grodzkiego. Tomasz Grodzki miał też przyjąć w maju 2006 roku korzyść majątkową w wysokości 1500 zł od syna jednego z pacjentów w zamian za zapewnienie mu dobrej opieki. Z zeznań świadków wynika, że na oddziale szpitalnym wiedza o tym, że doktor Grodzki przyjmuje łapówki była powszechna. Panowało również przekonanie, że uiszczenie łapówki jest konieczne, aby pacjent był dobrze leczony.

W toku postępowania prokuratura przesłuchała 15 świadków spośród pacjentów hospitalizowanych na oddziale kierowanym przez Tomasza Grodzkiego oraz członków ich rodzin, według których lekarz przyjmował od nich korzyści majątkowe także przed 2006 rokiem. Przestępstwa te uległy przedawnieniu, ale zeznania są ważnym dowodem dla oceny wiarygodności świadków, którzy zeznawali na okoliczność zdarzeń objętych zarzutami. Przestępstwa przyjęcia korzyści majątkowej /art. 228 §1 kk/ zagrożone są karą do 8 lat pozbawienia wolności Zgodnie z obowiązującymi przepisami uchylenie immunitetu posłom i senatorom jest niezbędne do ogłoszenia im zarzutów karnych.

Pod koniec 2019 roku media – w tym „Gazeta Polska” – zaczęły publikować informacje o tym, że Tomasz Grodzki – jako lekarz chirurg zawodowo związany ze Specjalistycznym Szpitalem im. prof. Alfreda Sokołowskiego w Szczecinie – kontaktował się w 2016 r. z prof. Agnieszką Popielą ws. wpłaty „na fundację”. Po wpisie prof. Popieli w mediach społecznościowych na ten temat zaczęli ujawniać się kolejni świadkowie w tej sprawie, co spowodowało, że prokuratura wszczęła w tej sprawie śledztwo. Polityk Platformy Obywatelskiej wytoczył proces Tomaszowi Sakiewiczowi po ujawnieniu przez „Gazetę Polską” tej tzw. afery kopertowej. Marszałek mógłby się oczyścić przed sądem, ale większość senacka nie pozwoliła na odebranie Tomaszowi Grodzkiemu immunitetu.

We wtorek 22 sierpnia przed Sądem Okręgowym w Warszawie zeznawali świadkowie. Jak poinformował portal niezalezna.pl mimo, że rozprawa przebiegała w formie online – o czym strony wiedziały przed jej rozpoczęciem – to na początku łączenia sędzia Eliza Kurkowska przekazała: „powód Tomasz Grodzki wraz z ochroną udał się do sądu” i jak się okazało w gmachu sądu oddano do jego dyspozycji na czas rozprawy osobne pomieszczenie. Tak jak w procesie karnym, także tym razem Sąd – po pytaniach do stron – zabronił mediom  rejestracji rozprawy mimo, że sprawa ta nie jest tajna.  W trakcie składania zeznań przez świadka red. Tomasza Duklanowskiego, rozprawa została przerwana, a Sąd zadecydował, iż będzie ona kontynuowana w październiku 2024 r.

CMWP SDP deklaruje wsparcie dla  red. Tomasza Sakiewicza także w tej sprawie , gdyż w ocenie Centrum zachodzi w niej naruszenie praw obywatelskich red. Tomasza Sakiewicza, w tym konstytucyjnych praw i wolności.

Więcej TUTAJTUTAJ.

Fot. tvp.info

Dyrektor CMWP SDP w Salonie Dziennikarskim w TVP Info

W sobotę 19 sierpnia w programie „Salon Dziennikarski” w TVP Info  gośćmi red. Michała Karnowskiego byli:  Marek Fornela, redaktor naczelny Gazety Gdańskiej, Marcin Wikło, dziennikarz tygodnika Sieci, Józef Orzeł, filozof, menadżer  i szef Klubu Ronina oraz dr Jolanta Hajdasz, dyrektor CMWP SDP.  W prowadzonej na żywo dyskusji poruszono m.in. temat październikowego referendum, startu Michała Kołodziejczaka z list Koalicji Obywatelskiej oraz ewentualnych przyspieszonych wyborów. Komentowano także bieżący przebieg kampanii wyborczej. 

Zdaniem Jolanty Hajdasz, rządząca partia wciąż ma szansę na wygranie wyborów i doprowadzenie do sytuacji, w której przyspieszona elekcja nie będzie potrzebna. Nie zgodzę się z tezą,  że czekają nas przyspieszone wybory. Moim zdaniem jest za wcześnie, byśmy tego typu twierdzenia głosili, bo jest spora szansa, że partia, która jest na czele, wygra te wybory. Do tego ma po swojej stronie system D’Hondta – mówiła. To moment kampanii, w którym jeszcze nie możemy mówić, że nadchodzące wybory niczego nie rozstrzygną – dodała. Marcin Wikło z tygodnika „Sieci” zwrócił uwagę na sytuację tzw. Trzeciej Drogi. To moment, w którym należy rozważać wszystkie możliwości. Równie ważną i możliwą okolicznością jest to, że pewna koalicja nie dostanie ośmiu procent i nie dostanie się do Sejmu – powiedział. Natomiast Marek Formela odniósł się do słów Donalda Tuska o „unieważnieniu” referendum. Donald Tusk ustanowił nowy standard polskiego warcholstwa. Wypiął się na werdykt demokracji, więc jako adwokat demokracji jest całkowicie niewiarygodny – stwierdził red. Formela. bZ kolei Józef Orzeł mówił o sytuacji przedwyborczej Prawa i Sprawiedliwości.  Widać, że Jarosław Kaczyński zdaje sobie sprawę z tego, że część aparatu pisowskiego przysypia i dlatego on wychodzi na pierwsze miejsce i staje się twarzą kampanii – mówił. Będzie walczył premier, będzie walczyła pani Szydło, będzie walczył minister Błaszczak. Ale Kaczyński wyraźnie mówi: nie wygramy jeśli nie będziemy walczyć – dodał Józef Orzeł.

Cała audycja jest TUTAJ.

Opracowanie na podstawie mat. z portalu wpolityce.pl. Więcej TUTAJ.

Fot. TVP.info

Prokurator Generalny zaskarżył do Sądu Najwyższego wyrok skazujący Magdalenę Ogórek i Rafała Ziemkiewicza

Prokurator Generalny Zbigniew Ziobro skierował do Sądu Najwyższego skargę nadzwyczajną w sprawie bulwersującego wyroku na Magdalenę Ogórek i Rafała Ziemkiewicza – ustalił portal wPolityce.pl. Przeciwko skazaniu dziennikarzy na grzywny w wysokości 10 tys. złotych za rzekome zniesławienie psychoterapeutki i aktywistki Elżbiety Podleśnej protestowało Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP.

Sprawa dotyczy materiału z programu „W tyle wizji” TVP.info z 2019 roku, w którym Magdalena Ogórek i Rafał Ziemkiewicz opisywali agresywne zachowanie Elżbiety Podleśnej oraz jej współpracowników i znajomych. Chodziło o skandaliczny atak aktywistów na red. Ogórek wyjeżdżającą z siedziby Telewizji Polskiej. Napastnicy ubliżali wówczas dziennikarce TVP i usiłowali uniemożliwić jej odjazd sprzed biurowca. Podleśna skierowała do sądu prywatny akt oskarżenia dotyczący zniesławienia jej przez dziennikarzy. W grudniu 2022 roku sąd skazał publicystów na grzywnę w wysokości 10 tys. złotych, a 24 maja 2023 roku Sąd Okręgowy w Warszawie utrzymał w całości wyrok sądu rejonowego.

Protest przeciwko takiej decyzji sądu wystosowało Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP (TUTAJ).

„W ocenie CMWP SDP wyrok ten narusza zasadę wolności słowa demokratycznego państwa, której podstawą jest swoboda wypowiedzi dziennikarza. Wymiar sprawiedliwości zignorował bowiem istotne aspekty sprawy mające wpływ na jej rozstrzygnięcie. Przede wszystkim Sąd nie wziął pod uwagę charakteru programu, w jakim doszło do rzekomego zniesławienia aktywistki i psychoterapeutki. To audycja satyryczna, emitowana na żywo, w której dziennikarze komentują spontanicznie najnowsze i najbardziej interesujące z ich punktu widzenia zdarzenia, a ich wypowiedzi ze względu na charakter programu są utrzymane w lekkim tonie i wyrażają ich subiektywny punkt widzenia często wykorzystując przy tym elementy ironii. W ocenie CMWP SDP inkryminowane wypowiedzi red. Ogórek i red. Ziemkiewicza spełniały to kryterium gatunkowe satyrycznej audycji telewizyjnej emitowanej na żywo”  – napisała wówczas dr Jolanta Hajdasz, dyrektor CMWP SDP.

16 sierpnia portal wPolityce.pl, podał, że Prokurator Generalny Zbigniew Ziobro skierował do Sądu Najwyższego skargę nadzwyczajną na korzyść dziennikarzy telewizji publicznej, skazanych z prywatnego aktu oskarżenia aktywistki, która uznała, że wypowiedzi oskarżonych zniesławiały ją na polu zawodowym, jako psychoterapeutkę. Informację potwierdziło biuro prasowe Prokuratury Krajowej.

Jak opisuje portal, oskarżeni zwrócili się do Prokuratura Generalnego z wnioskiem o wywiedzenie skargi nadzwyczajnej. Analiza przeprowadzona w Prokuraturze Krajowej wykazała, że oba zapadłe w tej sprawie wyroki naruszyły obowiązujące przepisy karne, jak i przepisy Konstytucji RP.

„W skardze nadzwyczajnej Prokurator Generalny Zbigniew Ziobro wskazał, że Sąd Najwyższy w swoim orzecznictwie wielokrotnie dokonywał wykładni znamion przestępstwa zniesławienia. SN wyraźnie stwierdził, że pomówienie musi mieć charakter wypowiedzi o faktach, ponieważ tylko wtedy będzie możliwe przeprowadzenie dowodu prawdy przewidzianego w art. 213 kk. Tymczasem badane w postępowaniu wypowiedzi dziennikarzy były ewidentnie oceniające. Nie przedstawili oni żadnego skonkretyzowanego zarzutu w stosunku do oskarżycielki i jej praktyki zawodowej psychologa, tudzież psychoterapeuty, poprzestając jedynie na wypowiedzeniu swoich wrażeń co do charakteru jej działalności publicznej, w której skądinąd nie ucieka ona od kontrowersji” –  poinformowała portal wPolityce.pl Prokuratora Krajowa.

Śledczy podkreślili również m.in., że naruszenia, których dopuścił się Sąd są na tyle istotne, że uznać należy, iż nie zostały zrealizowane wynikające z art 45 ust. 1 Konstytucji RP obowiązki sądu zbadania wszystkich istotnych aspektów danej sprawy i należytego uzasadnienia wyroku. Tym samym oba orzeczenia warszawskich sądów jawią się jako arbitralne. Działania sądów naruszyły również art. 14 i art. 54 ust. 1 Konstytucji RP odnoszących się do wolności prasy i środków społecznego przekazu, de facto tłumiąc krytykę prasową.

Prokurator Generalny wniósł o uchylenie wyroku Sądu Okręgowego i uniewinnienie dziennikarzy.

opr. jka, źródło: wPolityce.pl

Fot. arch.

WALTER ALTERMANN: Jak to hymn Rosji płynął Wisłą

Radio TokFM 1 sierpnia 2023 roku, nawiązując do obchodów rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego, w tytule informacji ze zgrozą donosiło, że podczas uroczystej parady statków wycieczkowych na Wiśle, słychać było dobiegający z jednego z nich hymn ZSRR. Powiało skandalem. Jednakże w dalszej części informacji portalu internetowego TokFM mówi się już o „Międzynarodówce” i to kilkukrotnie.

Czyli, dekomunizacja odniosła skutek, skoro ktoś taki fakt zauważył. Z drugiej jednak strony – informacja radia jest dowodem zupełnej niewiedzy historycznej. A dobrze by było wiedzieć, że hymn Rosji ma tę samą melodię, korą miał hymn ZSRR. Zmieniono słowa, ale muzyka pozostała. Co już poddaje w wątpliwość prawdziwość tej informacji.

No i jeszcze ta okropna pomyłka, utożsamienie hymnu ZSRR z Międzynarodówką… To nie tylko są dwie różne pieśni, z inną muzyką i innymi tekstami. Międzynarodówka powstała we Francji daleko wcześniej od hymnu ZSRR, słowa napisano w 1871 roku, a muzykę w 1888 i była zawsze pieśnią lewicy – różnych odcieni. Hymn ZSRR powstał natomiast w roku 1944.

Wnioski są dwa. Pierwszy, że można nie lubić i zwalczać, ale trzeba dokładnie wiedzieć co się zwalcza. Drugi wniosek – coś mi się zdaje, że autor informacji chyba się poważnie przesłyszał, bo „słyszał z brzegu” i w końcu nie wiadomo co do niego dotarło.

Herkules cmentarny

Branża pogrzebowa w Polsce jest dość skomplikowana, bo to trzeba mieć do dyspozycji cmentarze, trumny i pracowników. Najczęściej w dużych miastach są dwie-trzy duże firmy oraz bardzo dużo punktów, które jedynie przyjmują zamówienia, ale pogrzebami zajmuje się zawsze któraś z tych dużych firm. Można zatem mówić o pośrednikach w branży.

Nic w tym zdrożnego, ale zauważyłem, że te małe firmy mają kłopot z wyborem nazwy dla siebie. Dominuje antyczna Grecja i Rzym. Są Styksy, Charonowie i Orfeusze. Ostatnio jednak zaskoczył mnie szyld: „Zakład pogrzebowy. Herkules”.

Nie dowierzając samemu sobie sprawdziłem, że w wersji greckiej Herakles, a w wersji rzymskiej Herkules nie mieli nic wspólnego z podziemnym, mrocznym światem. No, poza tym, że Herakles umarł w mękach przez koszulę podarowaną mu przez kochankę Dejanirę. Skąd zatem tak dziwaczna nazwa dla zakładu pogrzebowego? Z głębokiej nieznajomości antyku. Ale skoro nie wiem, nie jestem pewny, to słowa nie używam – nie jesteśmy w końcu w Sejmie.

Chyba, że właściciel zakładu oferuje obsługę osiłków, dorównujących silą Herkulesowi. Może ma takich, którzy w czwórkę mogą ponieść na ramionach dwie trumny naraz? W sumie strasznie i śmiesznie zarazem.

Ogólnie po całości

Ludzie w miejscach publicznych – na przystankach autobusowych, w tramwajach, sklepach – prowadzą rozmowy przez komórki głośno i bez zahamowań. Tym samym chcąc – nie chcąc, stajemy się biernymi uczestnikami ich życia. Bywa to często krępujące. Głównie jednak ludzie opowiadają innym „komórkowcom” głupoty i banały. Co w sumie jest dla nich kompromitujące, a dla przygodne słuchacza dość przykre.

Powie ktoś, że to nowy obyczaj… A ja powiem, że to po prostu brak kultury. Ostatnio w tramwaju musiałem wysłuchać komórkowego monologu nastolatki, który „szedł” tak:

– Idziesz na koncert tej Kowalskiej? Chodź, chodź ze mną, ja idę, to się spotkamy. Wiesz, że ja bardzo ją lubię, ogólnie. A ty też ją lubisz po całości? No to cześć, czekam ciebie o piątej przy zegarze.

Restołracja

Polska „restauracja” pochodzi od francuskiego „restaurant” co po francusku wymawia się jako „restoran” – w przbliżeniu. Niemniej od XVIII wieku Polacy spolszyczyli sobie restaurant i wymawiali ją tak jak piszą po polsku.

Rewolucja zaczęła sie niedawno i ogromna rzesza ludzi we wszystkich telewizjach mówi „restołracja”, Dlaczego? Nie wiem, ale widocznie ci lepsi z nas uznali, że trzeba dać znać, że oni znają francuski. I za nic im, że nie ma w polszczyźnie „restołracji zabytków”. Ano przykre, że znowu Polak małpuje zagranicę.

TAK oraz NIE

„Ona chroni swojej prywatności” – pisze dziennikarz na portalu WP Kobieta. Grubsza sprawa, bo trzeba było napisać: „Ona chroni swą prywatność”. Jeżeli zaś nie chroniłaby, to poprawnie będzie: „Ona nie chroni swojej prywatności”.

Smutne, że coraz więcej osób nie rozumie, że obowiązuje u nas zasada: kupiłem sól, nie kupiłem soli, znalazłem krzesło, nie znalazłem krzesła. Jest ojciec? Nie ma ojca. Czyli dopełniacz łączy się z przeczeniem, z twierdzeniem negatywnym. A mianownik z twierdzeniem pozytywnym. Tyle i aż tyle.

Bo takie są przypadki w języku polskim:

  • Mianownik (M.) – kto? co? (jest) – np. wiatr, misie
  • Dopełniacz (D.) – kogo? czego? (nie ma) – np. wiatru, misiów
  • Celownik (C.) – komu? czemu? (się przyglądam) np. wiatrowi, misiom
  • Biernik (B.) – kogo? co? (widzę) np. wiatr, misie
  • Narzędnik (N.) – (z) kim? (z) czym? (idę) np. (z) wiatrem, misiami
  • Miejscownik (Ms.) – o kim? o czym? (mówię) np. (o) wietrze, misiach
  • Wołacz (W.) – zwrot do kogoś lub czegoś np. góro! Misie!

To „było uczone” w szkole podstawowej, ale warto znowu wykuć tę zasadę deklinacji na blachę.

 

Międzynarodowe echo wsparcia CMWP SDP dla redakcji Radia Wnet dla Białorusi

Międzynarodowa Platforma Ochrony Dziennikarstwa i Bezpieczeństwa Dziennikarzy (The Platform for the Protection of Journalism and Safety of Journalists) opublikowała protest CMWP SDP przeciwko uznaniu redakcji Radia Wnet dla Białorusi za ekstremistyczne przez reżim Aleksandra Łukaszenki. Protest został opublikowany jako „alert”  19 lipca br. 

10 lipca br. CMWP SDP stanowczo potępiło uznanie przez białoruski reżim Radia Unet – Redakcji Radia WNET dla Białorusi za medium ekstremistyczne oraz po raz kolejny potępiło trwające na Białorusi represje przeciwko mediom i współpracującym z nimi osobom. W następstwie tej publikacji Międzynarodowa Platforma Ochrony Dziennikarstwa i Bezpieczeństwa Dziennikarzy działająca na rzecz mediów w państwach członkowskich Rady Europy 19 lipca opublikowała protest i przyznała, iż uznanie materiałów  Radia Wnet dla Białorusi „za ekstremistyczne” przez reżim Aleksandra Łukaszenki jest próbą zastraszenia dziennikarzy i wywierania na nich „efektu mrożącego” (ang. „other acts having chilling effects on media freedom”). Platforma zaapelowała także o wycofanie etykiety „ekstremista” z tego medium.

Platforma Ochrony Dziennikarstwa i Bezpieczeństwa Dziennikarzy z założenia jest mechanizmem wspomagającym dialog między rządami i organizacjami dziennikarzy, mający na celu powstrzymanie naruszeń wolności prasy w państwach członkowskich Rady Europy oraz umożliwienie dziennikarzom wykonywania zawodu bez narażania ich bezpieczeństwa. Platforma ma także na celu poprawę ochrony dziennikarzy, skuteczniejsze radzenie sobie z groźbami i przemocą wobec pracowników mediów oraz wspieranie mechanizmów wczesnego ostrzegania i zdolności reagowania na nieprawidłowości w ramach Rady Europy. Platforma funkcjonuje od 2015 r. , jak informują osoby ją tworzące „ułatwia ona gromadzenie i rozpowszechnianie informacji o poważnych obawach dotyczących wolności mediów i bezpieczeństwa dziennikarzy w państwach członkowskich Rady Europy, gwarantowanych przez art. 10 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka”.  Współpracujące organizacje partnerskie – zaproszone międzynarodowe organizacje pozarządowe i stowarzyszenia dziennikarzy , w tym Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich – wydają ostrzeżenia o naruszeniach wolności mediów i publikują roczne raporty na temat sytuacji w zakresie wolności mediów i bezpieczeństwa dziennikarzy w Europie. Platforma ma przez to umożliwiać systematyczne informowanie Rady Europy o sytuacji w zakresie wolności mediów w państwach członkowskich oraz podejmować w odpowiednim czasie skoordynowanych działań, gdy jest to konieczne oraz  proponować odpowiednie reakcje polityczne w dziedzinie wolności mediów.

Publikacja alertu Safety of Journalists Platform TUTAJ.

4 lipca białoruski sąd uznał białoruską Redakcję Radia Wnet i portal Radio Unet.fm (Радыё Ўнет) za organizację ekstremistyczną. Poinformowało o tym 7 lipca b.r. Radio Wnet. Za przynależność do takiej organizacji na Białorusi grozi nawet 8 lat pozbawienia wolności. Status „organizacji ekstremistycznej” oznacza, iż za publikowanie przez ten podmiot materiałów dziennikarskich grozi odpowiedzialność administracyjna i/lub karna. W praktyce konsekwencją dla dziennikarza może być wysoka grzywna lub kara aresztu, a potem skazanie w procesie karnym na pobyt w więzieniu, czy nawet w kolonii karnej o zaostrzonym rygorze. Represjonowani mogą być także odbiorcy takiego medium. Wg informacji dziennikarzy Radia Wnet za lajkowanie i podawanie dalej np. w mediach społecznościowych materiałów takiej organizacji uznanej na Białorusi za „ekstremistyczną” użytkownik może być ukarany grzywną w wysokości od 500 do 800 zł ( w przeliczeniu na polskie złotówki) lub 15-dniowym aresztem oraz konfiskatą „narzędzia przestępstwa”, czyli telefonu lub komputera. Za jakąkolwiek formę współpracy z takim medium grozi nawet 7 lat pozbawienia wolności, a za administrowanie „ekstremistycznych” kanałów i tworzenie materiałów grozi do 10 lat więzienia. Oczywistym jest, że perspektywa takiego wyroku powstrzymuje odbiorców  od sięgania do treści z niezależnych źródeł, także takich jak Radio Unet.

Radio Unet rozpoczęło swoją działalność 11 listopada 2020 roku i zostało utworzone przez dziennikarzy zmuszonych do opuszczenia Białorusi w wyniku represji. Białoruskie wydanie Radia Wnet jest częścią Polskiego Radia Wnet i jest nadawane codziennie rano i wieczorem. Jak czytamy na portalu wnet.fm Radio Unet powstało po to, aby Białorusini, którzy opuścili ojczyznę, mogli zabrać głos za granicą i wiedzieć, co dzieje się ze społeczeństwem białoruskim w różnych częściach świata. Audycje Radia Unet tworzą białoruscy redaktorzy we współpracy z polskimi studiami Radia Wnet w Warszawie, Kijowie, Wilnie i Lwowie oraz korespondentami Radia Wnet działającymi w Polsce, Ukrainie, Litwie i Szwajcarii.

Oświadczenie CMWP SDP w sprawie uznania materiałów redakcji Radia Wnet dla Białorusi za ekstremistyczne jest TUTAJ.

Fot. Maria Giedz

Red. Piotr Filipczyk prawomocnie uniewinniony! Sprawa była objęta monitoringiem CMWP SDP

21 lipca 2023 r. Sąd II instancji uniewinnił red. Piotra Filipczyka, dziennikarza z portalu wPolityce.pl od zarzucanego mu czynu z art. 212 kkk, czyli zniesławienie Henryka Jezierskiego, właściciela wydawnictw motoryzacyjnych w Trójmieście za użycie zwrotu: „zdemaskowany jako tajny współpracownik SB”. Wyrok jest prawomocny. Sprawa od początku był objęta monitoringiem CMWP SDP, jej obserwatorem była red. Maria Giedz.

Oskarżyciel prywatny Henryk Jezierski domaga się poszanowania własnej osoby w wypowiedziach medialnych, a jednocześnie sam i to niejednokrotnie wykorzystywał nośnik, jakim są media, do poniżania innych – powiedziała Sędzia Sądu Okręgowego  w Gdańsku Małgorzata Westphal-Kowalska odczytując uzasadnienie wyroku. W oparciu o szczegółową analizę materiału dowodowego Sąd II instancji utrzymał w mocy wyrok Sądu I instancji. Ponadto Sąd obciążył oskarżyciela prywatnego, czyli Henryka Jezierskiego, kosztami procesu. 10 marca 2023 r. na podstawie wyroku wydanego przez Sąd Rejonowy w Gdyni Filipczyk wygrał w sądzie w sprawie o zniesławienie Henryka Jezierskiego. Jednakże wyrok nie był prawomocny. Jezierski odwołał się, zaskarżając wyrok I instancji w całości.

Na odczytanie wyroku zgłosił się jedynie oskarżony red. Piotr Filipczyk oraz red. Maria Giedz, obserwator  CMWP SDP. Ta sprawa to kolejna przegrana Henryka Jezierskiego. Warto przypomnieć, że red. Piotr Filipczyk w swoich publikacjach nie wchodził w spór, ani w polemikę  z Henrykiem Jezierskim, ale odważył się opisać konflikt pomiędzy nim, a gdańskim radnym PiS Waldemarem Jaroszewiczem. Spór Jezierskiego z Jaroszewiczem zakończył się wygraną Waldemara Jaroszewicza prawomocnym wyrokiem. Niemniej Jezierski oskarżył z art. 212 kk Piotra Filipczyka za artykuł opublikowany w dniu 29 stycznia 2019 r. p.t. „Teczkowy skandal w Gdańsku? Sprawę zbada policja. Radni PiS dostali maile, że jeden z nich miał współpracować z SB”.

Notabene Henryk Jezierski oskarżył lub pozwał do sądu kilkunastu dziennikarzy zarówno z Trójmiasta, jak i innych rejonów Polski, między innymi pozwany przez Henryka Jezierskiego był także prezes SDP, Krzysztof Skowroński, którego sprawa została umorzona.  Kilku dziennikarzy wygrało w tych procesach, np. Ewa Leśniewska-Jagaciak, trójmiejska dziennikarka, obecnie mieszkająca w Niemczech. Większość tych procesów miała doprowadzić do  udowodnienia, iż Henryk Jezierski nie był tajnym współpracownikiem SB z czasów PRL-u.

Zapewne nikt by się tą kwestią nie zajmował, gdyby Henryk Jezierski po publikacji dra Daniela Wicentego z gdańskiego oddziału IPN pt.  „Weryfikacja gdańskich dziennikarzy w stanie wojennym” (wydanej przez IPN w Gdańsku w 2015 r.) nie zechciał kandydować na członka Rady Programowej TVP Gdańsk. W książce tej na stronie 77 czytamy: „Henryk Jezierski – pracownik sekretariatu redakcji. Proponuje się pozostawić w zespole”. Do tego jest przypis nr 17: [Jezierski] „Zarejestrowany jako KTW (prawdopodobnie 27 IV 1988 r.), a następnie jako TW ps. „Jurek” przez Wydział III WUSW w Gdańsku (nr rej. 57968, nr arch. I-26134), wyrejestrowany 3 VII 1989 r. ze względu na „odmowę współpracy” (na podstawie wypisu z dziennika rejestracyjnego b. WUSW w Gdańsku; materiały nie zachowały się)”.  Te zdania były cytowane w kilku publikacjach dziennikarskich dotyczących kontrowersji wokół kandydowania Henryka Jezierskiego do Rady Programowej TVP 3 Gdańsk  jako działacza  Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy, w sytuacji , gdy  KSD nie udzieliło mu swojego poparcia.

Ta lawina pozwów i oskarżeń wzbudziła zainteresowanie dziennikarzy, zwłaszcza że wszystkie materiały dotyczące przeszłości Henryka Jezierskiego z okresu PRL-u zostały zmikrofilmowane, a następnie w 2010 r. spalone wraz z mikrofilmami. Dlatego też w książce D. Wicentego brakuje wyraźnego potwierdzenia o współpracy Jezierskiego z SB. I rzeczywiście dzisiaj, mając do dyspozycji jedynie pustą teczkę Jezierskiego niczego nie można mu udowodnić. Jednak sprawa w Trójmieście nadal jest głośna właśnie przez te procesy, jakie wytacza dziennikarzom Henryk Jezierski.

Data odmowy współpracy z lipca 1989 r. wiąże się z sytuacją jaka zaistniała w Polsce po „Okrągłym Stole” i zachodzącej w naszym kraju transformacji politycznej, o czym wspomniano w Sądzie II instancji podczas przedstawiania prawomocnego wyroku. Był to okres, w którym „tajni współpracownicy”, czy też „kandydaci na tajnych współpracowników” masowo wyrejestrowywali się i niszczyli swoje dokumenty. Ponadto osoby, którym przypisywano współpracę z SB, zwłaszcza po 2010 r., kiedy wszystkie dokumenty zostały zniszczone, występowały do sądu w celu uzyskania „sądowego certyfikatu niewinności”. Zdarzało się też, że osoby te próbowały udowodnić, iż nie współpracowały z SB wnioskując o taką decyzję do IPN. Henryk Jezierski otrzymał taką decyzję o nr 1041/OP/2019, wydaną w dniu 11 maja 2019 r., w której zaznaczono, że „nie był pracownikiem, funkcjonariuszem lub żołnierzem organów bezpieczeństwa państwa”. Jednak brakuje wyraźnego stwierdzenia, które posiadają np. osoby represjonowane, że był lub nie współpracownikiem SB. Zamieszczono tam jedynie informację, że w archiwum IPN „nie zachowały się dokumenty wytworzone przez niego lub przy jego udziale w charakterze tajnego informatora lub pomocnika przy operacyjnym zdobywaniu informacji przez organy bezpieczeństwa państwa.”

 

Jak podkreśla IPN pomnik w Olsztynie fałszuje historię. Zajęcie miasta i regionu przez Armię Czerwoną nie było żadnym wyzwoleniem tylko pasmem terroru i zbrodni. Fot. IPN

TADEUSZ PŁUŻAŃSKI: Relikty komunizmu wciąż straszą

„Straszy w mieście” – akcję o takiej nazwie prowadzi Instytut Pamięci Narodowej. Jej kolejna odsłona ma teraz miejsce w Olsztynie, gdzie wciąż stoi sowiecki obiekt propagandowy, nazywany potocznie „szubienicami”. Prezes IPN dr Karol Nawrocki apeluje do samorządów, aby usuwały z przestrzeni publicznej relikty komunizmu.

„Szubienice” to wielki pomnik ku czci Armii Czerwonej autorstwa Xawerego Dunikowskiego. Nieopodal kłamią przechodniom w oczy Dąbrowszczacy. To ochotnicy XIII Brygady Międzynarodowej im. Jarosława Dąbrowskiego, którzy podczas wojny domowej 1936-1939 chcieli budować w Hiszpanii „totalitarne stalinowskie państwo” i służyli „zbrodniczej ideologii komunistycznej” – według określeń IPN. Już raz uratował ich sąd, podzielając opinię działaczy Partii Razem, że w tej komunistycznej brygadzie walczyli nie tylko komuniści, a właściwie komuniści stanowili mniejszość. Większością mieli być – zdaniem sędzi Katarzyny Matczak – ochotnicy o najróżniejszych poglądach politycznych: socjaliści, związkowcy, robotnicy, nawet działacze sanacyjni (?!). Czyli żadni komuniści, tylko demokraci i postępowcy. A zatem liczba komunistów okazała się niewystarczająca do dekomunizacji ulicy. Zandbergowo-sądowy sojusz zablokował tym samym zmianę Dąbrowszczaków na Erwina Kruka, mazurskiego poetę i działacza Solidarności.

Miasta, które same, dobrowolnie, się nie zdekomunizują, mogą podzielić los Koszalina. Tam 39-latek za pomocą koparki obalił ostatnio „Pomnik Zwycięskiej Armii Radzieckiej” (sowiecki żołnierz przytulał dziewczynkę, która trzymała w ręku symbol pokoju – gołąbka).

W 2019 r. podobny los spotkał pomnik tow. Zygmunta Berlinga w Warszawie – o jego odbudowę bezskutecznie apelował tow. Włodzimierz Czarzasty. Berling, zwerbowany przez NKWD w obozie w Starobielsku, przyjął obywatelstwo ZSRS, współtworzył deklarację lojalności wobec Stalina, a potem zatwierdzał wyroki śmierci na żołnierzach przeciwnych sowietyzacji Polski.

Los Berlinga zapewne podzieli rzeszowski monument wdzięczności Armii Czerwonej. Bo choć prezydent miasta Tadeusz Ferenc bronił go jak niepodległości, a jego następca Konrad Fijołek robił uniki, wygląda na to, że Społeczny Komitet Zniesienia Pomnika postawi na swoim.

Podobnie miejscowa komuna broni „Pomnika Wdzięczności, Męczeństwa i Braterstwa Broni” w Żywcu. Obok polskiego żołnierza trzymającego tarczę z orłem dumnie stoi tam sowiet z pepeszą. W latach 90. XX wieku monumentu nie rozebrano z powodu… gniazdowania na jego szczycie bocianów. I wymowy pomnika nie zmieniło późniejsze dodanie niewielkiej tabliczki z napisem: „Poległym za wolną i sprawiedliwą Polskę w latach 1939-1945”.

I jeszcze dla (anty)przykładu miasto w zachodniopomorskim. W Łobzie napis na tablicy głosi: „Żołnierzom polskim i radzieckim poległym w walce o wyzwolenie i przywrócenie Ziemi Łobeskiej do Macierzy”. Do Macierzy – Rosji, a przynajmniej do muzeum komunizmu powinien trafić ten i pozostałe komunistyczne monumenty.

 

Collage: HB, żródła: Rzeczpospolita, Polsat News, AP, DPA, PAP

HUBERT BEKRYCHT pisze jak łatwo media tracą resztki dobrej opinii: Rzeczpospolita bez głowy…

Przyznam, że jak dostałem od kolegi fotografię pierwszej strony środowego (12 lipca 2023 r. ) dziennika Rzeczpospolita z informacją, że zdjęcie szefów państw NATO ukazało się bez głowy (dosłownie) prezydenta Polski Andrzeja Dudy, myślałem, że to żart.

Sprawdziłem. Niestety, nie. W oryginale na tej fotografii, w centrum kadru są: szef NATO, prezydent Francji, nad nim prezydent Polski, a dalej w prawo prezydenci USA, Niemiec i premier Wielkiej Brytanii a wśród innych głów państw jest też prezydent Turcji…

Na zdjęciu na pierwszej stronie Rzeczpospolitej jest tylko Stoltenberg, Macron, Biden, Scholz i Sunak. Nad prezydentem Francji stoi prezydent Duda, ale, jakkolwiek to zabrzmi, bez głowy… Na pierwszej stronie polskiej gazety uzurpującej sobie prawo do bycia pierwszym prasowym medium opiniotwórczym ucina się zdjęcie, tak aby nie było twarzy prezydenta Polski na ważnym spotkaniu międzynarodowym!

Nie znam podobnego przypadku i dlatego o tym piszę. Nie zaglądam nawet do mediów innych państw reprezentowanych na szczycie w Wilnie, aby wiedzieć, że ani brytyjskie, ani francuskie, ani amerykańskie a już na pewno nie niemiecki gazety i portale nie „ucięły” głów swoich głów państw. Co więcej, nawet tam, gdzie w centrum kadru nie zmieścili się inni przywódcy, w tych krajach ich politycy mają na zdjęciach głowy. I w przeciwieństwie do redaktorów Rzeczpospolitej coś w tych głowach mają.

Rzeczpospolita dziennik jeszcze całkiem niedawno naprawdę rzetelnie opisujący naszą rzeczywistość umieścił na pierwszej stronie motto „Najbardziej opiniotwórcze medium dekady”. No cóż, dobre samopoczucie redakcji dopisuje, bo to co zrobili 12 lipca to nie tylko skandal, ale zbrodnia medialna. Niestety nie penalizowana w żadnych kodeksach, ale – mam nadzieję – zbrodnia medialna, która wywoła odpowiednią reakcję. Nie tylko wśród czytelników gazety.

Mam nadzieję, że redaktor naczelny Rzeczpospolitej Bogusław Chrabota, dzięki któremu dziennik ratował do 12 lipca może kilka promili swojej dawnej dobrej opinii, ze wstydu stał się czerwony jak leninowskie sztandary. Bo to w końcu nad rzeką Moskwą najlepiej wycinano ze zdjęć stalinowskich prominentów… To jednak było prawie sto lat temu.

Aby to jednak uczynić teraz prezydentowi kraju, w którym ukazuje się gazeta trzeba być albo głupim albo…

Rzeczpospolita bez głowy to nie jest przypadek, chyba, że zdjęcia kadrowano do druku i publikacji w Berlinie albo Amsterdamie. To nie jest przypadek, bo na drugiej stronie wydania Rzeczpospolitej z 12 lipca reklamowana jest działalność jednego z lewicowych aktywistów Sławomira Sierakowskiego, którego teksty są po prostu lewackie. To nie przypadek, bo po kilku minutach lektury, nie tylko tej z 12 lipca, nie widać większych różnic między Rzeczpospolitą a Gazetą Wyborczą.

I jeszcze mój ukochany dowcip, który daje się jeszcze, na szczęście, twórczo przerabiać:

Jaka jest różnica między Rzeczpospolitą a Platformą Obywatelską. Żadna. No, może tylko taka, że w Rzeczpospolitą można teraz rybę zapakować.