Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Koń, krowa, kura, Protasiewicz, droga na Ostrołękę…

Cierpię na dziwaczne natręctwo. Nauczony doświadczeniem poprzednich lat rządów Tuska, kiedy pojawia się w przestrzeni publicznej większa czy mniejsza inba, zadaję sobie zaraz pytanie do czego jest Tuskowi potrzebna.

Historia romansu podstarzałego polityka i promującej się przy pomocy składania donosów na lepszych od siebie młodziutkiej aktywistki rozgrzała Internet. Czego tu nie ma… jest i zawsze doskonały jako materiał do plotek mezalians i malowniczy ekshibicjonizm kryzysu wieku średniego (no powiedzmy, że średniego), przezabawne kontrasty pomiędzy wizerunkiem „scenicznym”, a ujawnionym, katastrofa rzekomej „moralnej wyższości” i ogromna, przeogromna porcja żenady. Gdyby tej parze zrobił to ktoś obcy, byłbym gotów jej współczuć, ale jakiej miary by nie przykładać, wychodzi na to, że zrobili to sobie sami.

Inby

W każdym razie sprawa zajęła opinię publiczną na jakieś dwa dni i to niedługo po tym jak wygasła inna inba, wywołana przez zdesperowaną Lewicę, za akceptacją Tuska jak sądzę, ws. rzekomej liberalizacji prawa aborcyjnego, która i tak nie ma szansy legalnie zaistnieć, ponieważ nie podpisze jej Prezydent, albo uzna za niekonstytucyjne Trybunał Konstytucyjny. Trudno nie zauważyć tej korelacji i jednocześnie nie zadać sobie pytania – skoro mamy na tym skupić uwagę, to czego mamy nie zauważyć.

Odpowiedź oczywiście może być tylko złożona i zawierać margines błędu. Oczywistym wydaje się, że mamy odwrócić wzrok od faktu akceptacji przez Tuska paktu migracyjnego, a co za tym idzie przymusowej relokacji nielegalnych imigrantów, wzrostu cen prądu i żywności, przeznaczenia bajońskich sum na TVP „zamiast na onkologię dziecięcą”, chaosu w spółkach skarbu państwa, atrofii programów strategicznych i innych, poruszanych już w mediach kwestii. Wydaje mi się jednak, że jest sprawa, która umyka, a jest nią pogłębiająca się awaria programu wzmacniania polskiej armii.

Koniec żartów

Rosja chwali się, że produkuje ponad 100 czołgów miesięcznie. Załóżmy, że to propaganda i realnie produkuje powiedzmy 50 miesięcznie. W dodatku to niezupełnie nowe czołgi tylko stare skorupy wypełnione nową techniką. Ale w tym czasie Europa, a właściwie Niemcy, są w stanie produkować 50 czołgów, ale… rocznie. I nikt oprócz Niemiec takich zdolności w Unii Europejskiej nie ma. Polska we współpracy z Koreańczykami miała budować czołgi K2PL. Czy ktoś wie co z nimi? Co z kontraktami na „Apacze”?

Ktoś powie – Tusk dba o polski przemysł – no nie bardzo. Portal Defence24 donosi, że z 13 miliardów obiecanych polskiej zbrojeniówce, która ma wyprodukować dla polskiej armii i polskie „Kraby” i „Borsuki” i spolszczoną wersję koreańskich czołgów K2, ta dostała ok. 1.5 miliarda. Jak to jest, że za PiS na wszystko było, na modernizację armii, na projekty strategiczne, na programy socjalne i to przy bezprawnie wstrzymanych „europejskich funduszach”, a tylko doszedł Tusk do władzy a znów „piniendzy ni ma i nie będzie”?

A jeszcze ta „europejska tarcza antyrakietowa”. Czyli w istocie niemiecka, bo przecież Francja czy Włochy jej nie chcą. To sobie Niemcy w Polsce frajera znaleźli. Nasz projekt jest o niebo bardziej zaawansowany, jest realizowany w praktyce, a to niemieckie coś jest ledwo w odległych planach. Nie widzę powodu, żeby guzik do naszej tarczy był gdziekolwiek indziej niż w Warszawie.

W co Pan grasz Panie Tusk?

W kilku kotłach na świecie coraz bardziej wrze. Ukraina, Bliski Wschód, nie daj Boże w przyszłości Tajwan. Te kotły są naczyniami połączonymi. Odciąganie uwagi USA do kolejnych teatrów wojennych na świecie, powoduje, że każdemu z nich mogą poświęcić mniej. Tym samym nasza sytuacja się pogarsza. To co możemy robić, to zbroić się po zęby w możliwie jak najkrótszym czasie. Nie chcę straszyć wojną, ale Rosja po coś te wszystkie czołgi produkuje i trzeba brać pod uwagę każdy scenariusz.

A u nas – koń, krowa, kura, kaczka, drób, aborcja, Protasiewicz, droga na Ostrołękę… AaW co Pan gra Panie Tusk? Co Pan kombinujesz?

WOŁODYMYR SYDORENKO: Dziennikarze są celem rosyjskiej armii podczas wojny na Ukrainie

Według ukraińskiej prokuratury od początku rosyjskiej inwazji na pełną skalę na Ukrainę zginęło 49 dziennikarzy, a 43 zostało rannych. Ostatnio pracownicy mediów ucierpieli podczas ataków dronów w Charkowie i Zaporożu.

Zgodnie z międzynarodowym prawem dziennikarze relacjonujący działania wojenne nie są ich uczestnikami, dlatego walczące strony nie tylko nie mogą ich zatrzymywać, czy strzelać do nich, ale powinny też chronić przed przypadkowymi trafieniami. Jednak nie tak zachowuje się armia rosyjska podczas wojny na Ukrainie. Na konferencji przedstawicieli Rady Europy „Dziennikarze mają znaczenie” szef wydziału współpracy z międzynarodowymi organizacjami rządowymi i pozarządowymi Prokuratury Generalnej Ukrainy Oleksandr Ziuz stwierdził, że „dziennikarze są rozstrzelani, nielegalnie przetrzymywani, poddawani torturom i nieludzkiemu traktowaniu”.

Odpowiedzialny za śledztwo w sprawie zbrodni wojennych Ziuz mówił o przestępczej działalności rosyjskich okupantów wobec dziennikarzy na Ukrainie. Prokuratury okręgowe prowadzą 92, a Prokuratura Generalna siedem, postępowań karnych dotyczących zbrodni wojennych wobec dziennikarzy. Najwięcej takich zdarzeń odnotowano w obwodach donieckim, kijowskim, ługańskim, charkowskim, zaporoskim i chersońskim.

Według Oleksandra Ziuza od początku inwazji na pełną skalę zginęło 49 dziennikarzy, w tym 7 obcokrajowców, 43 dziennikarzy zostało rannych, w tym 19 obcokrajowców, a 19 pracowników mediów było bezprawnie przetrzymywanych lub pozbawionych wolności.

„Dziennikarze stali się ofiarami bezpośrednich strzelanin, ostrzału artyleryjskiego terytorium linii frontu, ataków rakietowych na Ukrainę. Byli poddawani nielegalnemu przetrzymywaniu, torturom i nieludzkiemu traktowaniu. Część z nich nadal przebywa na terytoriach czasowo okupowanych i terytoriach Federacji Rosyjskiej jako zakładnicy cywilni” – podkreślił Oleksandr Ziuz.

Od początku inwazji na pełną skalę do sądu trafiły już cztery akty oskarżenia w postępowaniach karnych przeciwko 10 osobom. Trzech z nich zostało już skazanych zaocznie.

Kijowska Prokuratura Okręgowa skierowała do sądu akt oskarżenia przeciwko żołnierzowi Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej, który groził jednemu z dziennikarzy przemocą fizyczną. Został za to skazany na 9 lat więzienia. Chersońska prokuratura regionalna skierowała do sądu akt oskarżenia przeciwko dwóm osobom, które uwięziły dziennikarza w mieście Kachowka i spowodowały u niego obrażenia ciała. Wskazane osoby uznano za winne i skazano na kary pozbawienia wolności.

Oleksandr Ziuz przypomniał, że w ostatnim raporcie misji obserwacyjnej ONZ wskazano, że wielu dziennikarzy zaliczano m.in. do kategorii osób, które doświadczyły nielegalnego pozbawienia wolności, tortur i nieludzkiego traktowania.

„Pracujemy na arenie międzynarodowej, aby postawić przed sądem winnych zbrodni wojennych wobec dziennikarzy” – oznajmił prokurator. – „W każdym przypadku komunikujemy się z przedstawicielami innych krajów. Nasza grupa współpracuje już z właściwymi organami Irlandii i Francji w związku ze śmiercią dziennikarzy z tych krajów. Biuro Prokuratora Generalnego Ukrainy uczestniczy w tworzeniu Międzynarodowej Platformy Powrotu Więźniów Cywilnych przebywających na terytoriach czasowo okupowanych oraz na terytorium Federacji Rosyjskiej. Wśród nich są także dziennikarze”.

„Od początku wojny obserwujemy, jak rosyjskie wojsko poluje na dziennikarzy na Ukrainie” – powiedział szef Narodowego Związku Dziennikarzy Ukrainy (NSJU) Serhij Tomilenko w komentarzu dla Międzynarodowej Federacji Dziennikarzy (IFJ).

„Rosjanie strzelają do dziennikarzy za pomocą dronów i karabinów snajperskich, nielegalnie ich zatrzymują, kierują rakiety i drony w miejsca, gdzie zwykle gromadzą się dziennikarze” – dodał Tomilenko. –  „Także taktyka ponownego ostrzeliwania miejsc, gdzie już doszło do trafień, w których działają ratownicy i pracownicy mediów, całkowicie wpisuje się w rosyjską wojnę z dziennikarzami”.

Podstępne podwójne ataki na Charków 4 kwietnia i na Zaporoże 5 kwietnia raniły czterech dziennikarzy, uszkodziły domy dwóch dziennikarzy i zniszczyły siedzibę jednej z redakcji.

„Rosyjski dron spadł 5 – 6 metrów ode mnie” – powiedziała charkowska dziennikarka Julia Bojko, która przygotowuje materiały dla telewizji Biełsat. W wyniku eksplozji doznała wstrząsu mózgu, mimo tego kontynuowała pracę. Według jej relacji, gdy około pierwszej w nocy rozpoczął się ostrzał Charkowa, najpierw jeden „shahed” poleciał w kierunku pobliskiej stoczni. Rodzina Julii zeszła na pierwsze piętro, po czym nowy dron uderzył w trzypiętrowy budynek obok. W wyniku tej eksplozji w domu Julii wypadły szyby z okien, uszkodzone zostały drzwi i dach. Dziennikarka opuścił budynek i udała się na miejsce wybuchu.

„Miałam czas na filmowanie przez 10 – 15 minut, a potem usłyszałem, jak ratownicy zaczęli krzyczeć: ‘Idźcie do schronu!’ Poszłam za medykami, ale usłyszałam, że ‘shaheed’ jest już zbyt blisko i odruchowo upadłam na ziemię – opowiadała Julia. – „Dron spadł niedaleko, od razu się zapalił, zrobiło się gorąco. Gdybym była trochę bliżej, prawdopodobnie bym już nie żyła”.

Tego samego dnia w wyniku eksplozji wyleciały także okna w mieszkaniu dziennikarza Wadyma Makaryuka. „Obudziłem się po eksplozji. Później zobaczyłem przez okno kolejny błysk. Szyba w oknie pękła i wyleciała w wyniku uderzenia. To częsta rzecz w Charkowie… Oczywiście, że to przerażające” – mówi Wadym.

Charkowski dziennikarz Wiktor Pichugin, który 4 kwietnia ucierpiał podczas rosyjskiego ataku na swoje miasto, nadal przechodzi leczenie i badania. Tej nocy Wiktor pojechał na miejsce eksplozji, gdzie dron uderzył w trzypiętrowy budynek mieszkalny.

„Zacząłem filmować pracę ratowników i medyków. W pewnym momencie usłyszałem „Leci na nas dron!” – wspomina Wiktor. – „Wbiegłem do samochodu ratowników medycznych. Ostatni z medyków zdążył wskoczyć do bagażnika. Fala uderzeniowa natychmiast zatrzasnęła drzwi – byliśmy piętnaście metrów od miejsca wybuchu. Część lekarzy, którzy byli ze mną w samochodzie, doznała urazu ciśnieniowego. Z głowy zerwało mi hełm, najprawdopodobniej w wyniku eksplozji. Po wybuchu filmowałem jeszcze pracę ratowników i medyków. Potem znowu ogłosili zagrożenie ze strony dronów i wszyscy udaliśmy się do schronu…”

Olga Zvonaryova, korespondentka ukraińskiej agencji informacyjnej „Ukrinform”, która 5 kwietnia w Zaporożu znalazła się pod ostrzałem wroga, przebywa w szpitalu. Dziennikarka ma uszkodzone udo, w które wbiło się wiele odłamków, oraz złamany nadgarstek.

„Stan pacjentki był dość poważny, na skutek rozległego urazu i utraty krwi. Wszystko jednak zrobiliśmy na czas – powiedział Ukrinform Petro Ryżenko, dyrektor miejskiego szpitala pogotowia ratunkowego.

Olga wspomina, że ​​po pierwszych trzech atakach rakietowych na Zaporoże ona i jej koledzy pracowali na miejscu wybuchów. Zjechali się tam ratownicy i policja. Wkrótce wszyscy usłyszeli czwartą rakietę i zaczęli uciekać.

„Ale ona leciała tak szybko, że zdążyła tylko upaść na bok w pobliżu samochodu, który stał obok mnie. Strona, na której leżałam, jest nieuszkodzona, ale górna została poraniona” – opowiada”. – „Szyba w samochodzie była rozbita, ze zbiornika wyciekała benzyna, dobrze, że się nie zapaliła… Jestem bardzo wdzięczny moim kolegom i lekarzom, którzy byli na miejscu i bardzo szybko mi pomogli Założyli opaski uciskowe, wezwali pogotowie dla mnie i innej dziennikarki, która również została tam ranna. Dzięki takim działaniom udało mi się wówczas uniknąć śmierci…” Mimo tego Olga pozostaje w optymistycznym nastroju. „Dużo pracy. Kiedy kości się zrosną, ponownie pójdę przygotować materiały” – mówi.

Dziennikarka ukraińskiej telewizji „1+1” Kira Oves odniosła ranę ciętą w głowę podczas tej samej eksplozji co Olga Zvonareva i przebywa w szpitalu. Od dwóch godzin pracowała w pobliżu miejsca wybuchu „Dokumentowaliśmy szkody, przeprowadziliśmy wywiady z ludźmi. Nagle nad głową usłyszałam gwizd i natychmiast eksplozję. Nie czułam rany, tylko krew spływającą po mojej twarzy. Pobiegliśmy szukać miejsca do ukrycia się, bo mógł nastąpić kolejny atak. Mogę powiedzieć, że i tak miałam szczęście – bardziej dotknęło to moją koleżankę Olgę Zvonarevę…” – dodaje Kira Oves.

W wyniku eksplozji w Zaporożu zniszczone zostało biuro wydawnictwa „RIA-Piwden”, które przeniosło się tam z Melitopola, czasowo okupowanego przez Rosjan.

„Obecnie oceniamy skutki ostrzału” – mówi dziennikarka Svitlana Zalizetska. – „Wynieśliśmy cały sprzęt ze zniszczonego biura i umieściliśmy go w dwóch różnych miejscach. Teraz szukamy nowej siedziby. Nie możemy dalej pracować w zniszczonym biurze”.

NSJU deklaruje solidarność z poszkodowanymi kolegami oraz z tymi, których domy i redakcje zostały zniszczone, zapewnia im niezbędną pomoc materialną i organizacyjną. „Podziwiamy odwagę dziennikarzy, którzy poświęcają się szybkiemu informowaniu odbiorców i pomimo zagrożenia nadal pracują w miejscach znajdujących się bezpośrednio przy linii frontu” – mówi Serhij Tomilenko, szef NSJU. Sieć Dziennikarskich Centrów Solidarności Narodowego Uniwersytetu Ukrainy niezwłocznie przetwarza i weryfikuje informacje o dziennikarzach i środkach masowego przekazu potrzebujących pomocy, nawiązuje z nimi kontakt i udziela doraźnej pomocy.

Amerykański Komitet Ochrony Dziennikarzy (CPJ) wzywa Rosję do zaprzestania ostrzału infrastruktury cywilnej na Ukrainie i wyraża solidarność z dziennikarzami z Charkowa i Zaporoża, którzy ucierpieli w wyniku ostatniego rosyjskiego ostrzału.

„Fakt, że dziennikarze, relacjonując następstwa poprzednich ataków, znaleźli się pod nowym ostrzałem, pokazuje stopień ryzyka, jaki podejmują, oraz ich zaangażowanie w dokumentowanie wojny Rosji na Ukrainie” – powiedziała Gulnoza Said, koordynatorka programu CPJ na Europę i Azję Środkową. „Władze rosyjskie i ukraińskie powinny zbadać niedawne ataki na ukraińskich dziennikarzy w Charkowie i Zaporożu, a Rosja powinna zaprzestać ataków na infrastrukturę cywilną na Ukrainie” – dodała.

 

Zakłócanie sygnału Radia Maryja. Interweniuje Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji

W ubiegłym tygodniu doszło do zakłócania sygnału Radia Maryja. W wyjaśnienie sprawy włączyła się Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji.   

Do zakłócenia sygnału Radia Maryja na satelicie Eutelsat, który następnie jest przekazywany na nadajniki UKF doszło po raz pierwszy w ubiegłą środę. W trakcie audycji „Rozmowy Niedokończone” słuchacze byli odcięci od przekazu rozgłośni przez około 45 min.

W kolejnych dniach zakłócenia powtarzały się, stacja podniosła moc nadawczą, ale nie rozwiązało to całkowicie problemu. W piątek Radio Maryja, po uzyskaniu zgody Centrum Satelitarnego, zaczęło nadawać na nowej częstotliwości satelitarnej, wówczas odbiór dobywał się już bez zakłóceń.

Źródło zakłócania sygnału nie zostało wykryte. W wyjaśnienie sprawy włączyła się Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji.

„Sygnał Radia Maryja transmitowany przez satelitę Eutelsat prawdopodobnie od kilku dni jest zagłuszany silnym sygnałem satelitarnym. Według dotychczasowych ustaleń źródło zagłuszenia nie znajduje się na terenie Polski. Sprawa jest już badana przez międzyrządową organizację EUTELSAT IGO – Europejską Organizację Telekomunikacji Satelitarnej, we współpracy z Krajową Radą Radiofonii i Telewizji” – podano w komunikacie KRRiT na portalu X.

opr. jka, źródła: Radio Maryja, X

 

Facebook/Agnieszka Romaszewska

AGNIESZKA ROMASZEWSKA pozywa Telewizję Polską

Agnieszka Romaszewska, wieloletnia dziennikarka Telewizji Polskiej i twórczyni Biełsatu, niedawno zwolniona dyscyplinarnie, poinformowała o złożeniu pozwu przeciwko TVP.

„Szanowni Państwo, wczoraj właśnie złożyłam pierwszy pozew przeciw TVP, kolejny w przyszłym tygodniu. To jednak nie powinno tak być, że po 32 latach pracy wyrzuca się człowieka jak śmieć” – napisała w czwartek Agnieszka Romaszewska na swoim profilu na Facebooku.

„Czy wcześniej robiono takie rzeczy? Tak owszem. Pamiętam choćby przypadki Andrzej Szozda i Jerzy Sosnowski i ileś innych.

Ale jeszcze bardziej nie powinno być tak, że bez specjalnego powodu odbiera się komuś, pod koniec jego zawodowej kariery, projekt, który był dla niego więcej niż pracą, a któremu poświęcił 18 lat swojego życia – rezygnując na jego rzecz właściwie ze wszystkiego: z życia prywatnego z rozrywek, podtrzymywania relacji towarzyskich. I powiedzmy sobie szczerze: tylko dzięki takiemu poziomowi zaangażowania ten projekt powstał, przetrwał i odniósł sukces, którego właściwie nikt nie neguje…” – dodała.

W dalszej części swojego wpisu Agnieszka Romaszewska podkreśliła: „Nie powinno tak być, że wsadza się klin w zbudowany z wielkim trudem przez lata, zgrany, dobry, profesjonalny zespół, rozbija jego solidarność, niszczy przyjaźnie, że od ludzi w gruncie rzeczy oczekuje się by w trosce o przyszłość ważnego projektu i własną w trzy tygodnie po wywaleniu założycielki i szefowej udawali, że jest super i że nic się nie stało”.

Jej zdaniem, takie działanie „w normalnym kraju nie powinno uchodzić na sucho”.

Dziennikarka założyła na portalu zrzutka.pl zbiórkę na pokrycie kosztów pozwu.

„Wszelkie pieniądze które uda się zebrać ponad to co konieczne na sprawę – przekażę na Fundację Strefa Solidarności, która wspiera poszczególne projekty Biełsatu” – zaznaczyła Agnieszka Romanowska.

Wieloletnia dziennikarka TVP i twórczyni Biełsatu została zwolniona z Telewizji Publicznej w połowie marca.

Agnieszka Romaszewska, szefowa Biełsatu, została zwolniona

Przeciwko tej skandalicznej decyzji protestował Zarząd Główny SDP oraz Zjazd Delegatów SDP, czyli najwyższa władza Stowarzyszenia.

 

Protest Zarządu Głównego SDP przeciwko zwolnieniu z pracy w TVP dyr. Agnieszki Romaszewskiej-Guzy

Bekrycht: PO WYRZUCENIU ROMASZEWSKIEJ Z TVP W MOSKWIE STRZELAJĄ SZAMPANY

„Nie trzeba nikogo przekonywać o zasługach redaktor Agnieszki Romaszewskiej – Guzy. Opozycjonistka antykomunistyczna, rzetelna dziennikarka pracująca od lat 90. XX w. w TVP zawsze była wzorem uczciwego wykonywania naszego zawodu. Po stworzeniu telewizji Biełsat, jako szefowa unikatowej w Europie Środkowej i Wschodniej instytucji jak nikt inny rozumie potrzebę przekazywania prawdziwych informacji na tereny Białorusi, Rosji i innych państw byłego bloku sowieckiego. Jej zwolnienie traktujemy de facto jako próbę przerwania tej misji i początek likwidacji Biełsatu przez polskie władze” – napisali delegaci Zjazdu w swoim stanowisku.

opr. jka, źródło: Facebook/Agnieszka Romaszewska

Kwietniowe spotkanie Klubu Publicystyki Kulturalnej SDP. Projekcja filmu „Alma Polaca, czyli polska dusza” i spotkanie z reżyserem

Czwarte w 2024 r. spotkanie Klubu Publicystyki Kulturalnej SDP będzie filmowe. W pierwszą środę miesiąca, 3 kwietnia 2024 r., o godz. 18.00, w Domu Dziennikarza, przy ulicy Foksal 3/5 w Warszawie, zaplanowano bowiem projekcję filmu „Alma Polaca, czyli polska dusza” (34 minuty) oraz dyskusję. Reżyserem tego filmu, scenarzystą oraz jednym z autorów zdjęć i producentem jest Arkadiusz Gołębiewski, który będzie też gościem spotkania.

Serdecznie zapraszam!

dr Teresa Kaczorowska,

przewodnicząca Klubu Publicystyki Kulturalnej SDP


Arkadiusz Gołębiewski (ur. 12 czerwca 1968 r. w Ciechanowie) – operator, reżyser, producent, scenarzysta filmowy, fotografik, społecznik. Absolwent Wydziału Operatorskiego i Realizacji TV PWSFTViT w Łodzi. Jako reżyser debiutował fabularyzowanym dokumentem „Jam jest Maryse Boticelise” (1998), a jako autor zdjęć – filmem fabularnym „4 w 1” w reżyserii Wenentego Nosula (1999). Twórczość Gołębiewskiego obejmuje przede wszystkim filmy dokumentalne, w których skupia się na powojennej historii Polski. Do dziś wyreżyserował kilkanaście obrazów, m.in. „Życie za życie, Rozbity kamień”, „Dzieci kwatery „Ł”, Tropem wyklętych”, „Inka. Zachowałam się jak trzeba”. Wielu z nich był też autorem zdjęć, scenarzystą i producentem, w tym „Alma Polaca, czyli polska dusza” (2016), który zostanie pokazany 3 kwietnia 2024 r. w Domu Dziennikarza.

Ponadto A. Gołębiewski jest pomysłodawcą, twórcą i dyrektorem Festiwalu Filmów Dokumentalnych „Niepokorni, Niezłomni, Wyklęci” w Gdyni, na którym prezentowane są głównie filmy poruszające tematykę powojennej historii Polski (ostatnio także innych krajów). Pokazują one rolę podziemia i opozycji demokratycznej w walce z komunistycznym reżimem w latach 1944–1989.. W trakcie festiwalu NNW odbywają się nie tylko projekcje filmowe, ale także spotkania i dyskusje ze świadkami historii, naukowcami, twórcami.

Gołębiewski jest też autorem wielu ciekawych projektów, w tym edukacyjnego dla młodych adeptów sztuki filmowej „Nakręć dziadka komórką”, „Młodzi dla historii”, Młodzieżową Akademię Filmową. Powołał też Akademię Filmową Festiwalu NNW w ramach, której realizowane są Warsztaty Scenariuszowe Filmów Fabularnych, a także Pitching Forum.

Został uhonorowany licznymi nagrodami, m.in. Medalem „Pro Patria” (2016), Krzyżem Kawalerskim Odrodzenia Polski (2016), Medalem Stulecia Odzyskanej Niepodległości (2019), Nagrodą im. Jacka Maziarskiego (2019), Złotym Krzyżem Zasługi Węgier (2020), Czeską Nagrodą „Strażnik pamięci” (2020), doroczną Nagrodą Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego (2021), Srebrnym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis” (2023); tytułem

Kustosz Pamięci Narodowej IPN (2023), wyróżnieniami: „Strażnik Pamięci” tygodnika „DoRzeczy” i „Człowiek Wolności” tygodnika „Sieci”.


„Alma Polaca, czyli polska dusza” –  to opowieść o Polakach, którym przyszło zmagać się z tragedią narodową po katastrofie samolotu 10 kwietnia 2010 r. Kamera przez kilka dni wnikliwie dokumentuje nastrój ulic Warszawy (Krakowskie Przemieście) oraz atmosferę Krakowa w dniu pogrzebu Pary Prezydenckiej. Przewodnikiem tygodnia żałoby narodowej staje się Wenezuelczyk Luis (ok. 40 lat), który postanawia w tych dniach zgłębić tajemnice polskiej duszy. Osią filmu jest podróż Luisa pociągiem do Krakowa. W pociągu jadą pielgrzymi na uroczystości pogrzebowe Marii i Lecha Kaczyńskich. Podczas podróży Luis rozmawia z kilkunastoma osobami, starając się zrozumieć polską historię. Wśród rozmówców są głównie ludzie młodzi, którzy w odpowiedzi na zadawane łamaną polszczyzną pytania, próbują mu przybliżyć złożoność polskiej historii i specyfikę tzw. „polską duszę”. Film to swoiste lustro, w którym możemy się obejrzeć. Są tkliwe historie, łzy, ale też żartobliwe sceny obnażające nasze narodowe słabości. Sceny opisowe i rozmowy uzupełniane są materiałami archiwalnymi, dzięki czemu film staje się zapisem stanu ducha przypominającym tamte tragiczne dni, jakich przyszło nam, Polakom, doświadczyć.

 Scenariusz i reżyseria: Arkadiusz Gołębiewski.

Muzyka: Marcin Pospieszalski.

Zdjęcia: Arkadiusz Gołębiewski, Grzegorz Liwiński, Jacek Niewadzi, Andrzej Wyrozębski.

Fot. Ilona Ptak

Premiera filmu „Zagłębie. Pamięć”  –  nieznane relacje ocalałych Żydów w nowym dokumencie Dagmary Drzazgi 

 –  Najtrudniejsze w realizacji tego filmu były emocje  –  tak o przejmującym dokumencie, opowiadającym o zagładzie Żydów z Zagłębia, mówi jego reżyser Dagmara Drzazga, związana z Oddziałem SDP w Katowicach. Emocji nie brakowało też na widowni kina „Kosmos” w Katowicach, gdzie w piątek 22. marca odbyła się premiera filmu dokumentalnego pt. „Zagłębie. Pamięć”.

Film opowiada o zagładzie ludności żydowskiej w Zagłębiu w czasie II wojny światowej. Twórcy dokumentu towarzyszą grupie ze Światowego Związku Żydów Zagłębia z Izraela, Kanady i Stanów Zjednoczonych, która przyjechała do Polski, aby uczcić 80-rocznicę likwidacji gett w Będzinie i Sosnowcu. Widzowie mogli zobaczyć i usłyszeć nieznane dotąd relacje ocalonych czy zwierzenia ludzi, których rodziny zginęły w obozach zagłady.  W filmie pojawiły się także unikatowe zbiory archiwalne z czasów masowej eksterminacji Żydów.  –  Ważna w tym filmie jest warstwa archiwalna. Mam na myśli niepokazywane nigdy wcześniej niemieckie dokumenty, mówiące o sukcesywnie planowanej zagładzie w Zagłębiu. Cenne i niezwykle poruszające stały się także archiwalne nagrania filmowe i radiowe oraz wspomnienia ocalonych, które znalazłam w Żydowskim Instytucie Historycznym w Warszawie  –  podkreśla twórczyni scenariusza i reżyser filmu profesor Dagmara Drzazga, związana z Uniwersytetem Śląskim i ośrodkiem Telewizji Polskiej w Katowicach.

Zdjęcia kręcone były m.in. na terenie Zagłębia Dąbrowskiego: w Sosnowcu i Będzinie, w miejscach, gdzie dawniej znajdowały się żydowskie getta, przy dworcu kolejowym, od którego odjeżdżały „wagony śmierci” oraz w Oświęcimiu w Miejscu Pamięci i Muzeum „Auschwitz-Birkenau”.

 –  Najtrudniejsze w realizacji tego filmu były emocje. To jest film dokumentalny, tu nie grają aktorzy. Dotykamy bardzo głębokich ludzkich przeżyć, traumy, która przeszła na pokolenia. Jestem bardzo wdzięczna wszystkim moim bohaterom, ponieważ okazali nam ogromne zaufanie  –  mówiła w trakcie premiery Dagmara Drzazga.

Silnych emocji nie brakowało także po premierze. Na widowni znaleźli się bohaterowie filmu, m.in. Adam Szydłowski, pasjonat historii, który chętnie dzielił się swoją wiedzą na temat życia żydowskich mieszkańców Będzina, siostry ze Zgromadzenia Karmelitanek Dzieciątka Jezus w Sosnowcu oraz 90-letnia Danuta Niciarz, która opowiedziała o wstrząsających doświadczeniach II wojny światowej i we wzruszającym geście przekazała autorce dokumentu rodzinną fotografię z tamtych lat.

Po premierze Grzegorz Franki, prezes Związku Górnośląskiego, zaznaczył, że w samym Sosnowcu i Będzinie mieszkało łącznie około 45 tysięcy Żydów, po których dziś niemalże nie ma żadnych śladów.  –  Prof. Dagmara Drzazga  –  nasza śląska reżyserka, laureatka bardzo wielu nagród (…) pokazała bolesny fragment historii Żydów i ich polskich sąsiadów, którzy jeszcze osiemdziesiąt parę lat temu żyli ze sobą w zgodzie tuż obok nas, za Brynicą, w Będzinie i Sosnowcu. To nie jest film piękny, czy radosny. To jest dzieło przerażające i niezwykle emocjonujące. Ale mimo to, widz odnajduje w nim nadzieję i pragnienie pokoju.  –  napisał Grzegorz Franki swoim Facebooku.

Zdjęcia do filmu realizowali: Witold Kornaś, Michał Sławiński, Bartosz Dominik i Jakub Jędras (dron), za dźwięk odpowiadał: Andrzej Piwowarczyk, za montaż i udźwiękowienie: Beata Widuch, a producentem filmu była Krystyna Nowojska. Film wyprodukowała TVP Katowice dla TVP Historia. Widzowie zobaczą go na ogólnopolskiej i regionalnej antenie Telewizji Polskiej już niebawem.

Ilona Ptak

Więcej zdjęć z premiery można zobaczyć na stronie Oddziału SDP w Katowicach TUTAJ.

Kazimierz Dolny. Łysy szczyt Krzyżowej Góry z trzema drewnianymi krzyżami. Fot. Maria Giedz

Spacer po miejscach zadumy – MARIA GIEDZ o Kazimierzu Dolnym mniej znanym

Mekka artystów, malarzy, literatów, miejsce licznych imprez, usytuowana nad Wisłą, przyciąga rzesze turystów, zachwyca renesansowymi kamienicami rozlokowanymi wokół rynku z drewnianą studnią, pięknymi spichlerzami ustawionymi wzdłuż rzeki, kościołami, zamkiem, urokliwymi wąwozami…. Czegoż tu nie ma? A i ileż tu znakomitości można spotkać! Oczywiście chodzi o miasteczko Kazimierz założone, jak nam się wydaje, przez znakomitego polskiego króla Kazimierza Wielkiego, który „zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną”.

Nie do końca jest to prawda, gdyż za czasów rządu Kazimierza Wielkiego miejscowość już istniała, a król wzniósł jedynie niewielki murowany zamek. Ponadto piękne kazimierskie murowane kamienice powstały nieco później, za rządów innego władcy, ale prawdą jest to, że Kazimierz Wielki nadał Kazimierzowi prawa miejskie. Natomiast co do nazwy, to wiąże się z innym władcą, Kazimierzem Sprawiedliwym, który w 1181 r. osadę Wietrzna Góra podarował klasztorowi Zgromadzenia Sióstr Kanoniczek Regularnych Zakonu Premonstratensów, potocznie zwanych norbertankami. Na cześć darczyńcy zakonnice zaczęły ową osadę zwać Kazimierzem i pod taką nazwą zapisano ją w Roczniku Kapituły Poznańskiej w 1249 r.

Wczesną wiosną, a raczej na przedwiośniu, zazwyczaj jest to okres Wielkiego Postu, w Kazimierzu jest pusto. Turystów brak. Nieliczni snują się po miasteczku, szukają miejsc, w których można pokontemplować, wyciszyć się, zadumać i niekoniecznie muszą to być wnętrza kościołów. Co ciekawe Kazimierz znakomicie się do tego nadaje. Cisza, czyli brak wielkomiejskiego gwaru, rozpraszających świateł, śpieszących się ludzi, za to są ładne obiekty zabytkowe, jest piękna przyroda i niezwykłe, historyczne miejsca, które w tę atmosferę świetnie się wpisują. Niestety są mało znane i często niezauważane. Proponuję więc spacer po miejscach zadumy, który można podzielić na kilka odcinków.

Zapomniany powstaniec

Niemal w centrum miasta, w bok od głównej drogi odchodzi brukowana ulica Juliusza Małachowskiego, którą poprowadzono wąwozem zwanym Małachowskiego. Może nie jest to najpiękniejszy wąwóz w Kazimierzu i jego okolicach, ale wiedzie w górę obok Domu Pracy Twórczej Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich i Kuncewiczówki (rodzinny dom pisarki Marii Kuncewiczowej i jej męża Jerzego, m.in. polityka ruchu ludowego) do mogiły powstańca listopadowego. To właśnie tam 18 kwietnia 1831 r. zginął Juliusz Małachowski, o czym wspomina napis wyryty na kamiennej płycie: „Juliusz Hr. Małachowski ur. 1802 r. poległ 18 kwietnia 1831 r. pod Kazimierzem w tem miejscu. Wieczny odpoczynek racz mu dać PANIE”. Co prawda ten polski poeta, a jednocześnie podpułkownik, dowódca piechoty, a dokładnie kosynierów został pochowany w rodzinnym grobowcu w Końskich (woj. świętokrzyskie), ale w miejscu jego śmierci ułożono płytę nagrobną, niestety dość zaniedbaną.

Symboliczny grób Juliusza Małachowskiego, , który w tym miejscu, w górnej partii wąwozu zginął w 1831 r. broniąc Polski. Fot. Maria Giedz

O samym powstańcu niewiele wiadomo poza faktem, że był hrabią herbu Nałęcz, synem generała Stanisława Aleksandra Małachowskiego i Anny z domu Stadnickich. W czasie powstania listopadowego dowodził batalionem strzelców sandomierskich, których utrzymywał na własny koszt. Podczas powstania, w walce z „Moskalami”, dokonał kilku brawurowych akcji, za co został odznaczony Złotym Krzyżem Orderu Virtuti Militari. W Kazimierzu doszło do starć wojsk rosyjskich z przeprawiającymi się przez Wisłę wojskami polskimi. Batalion Małachowskiego osłaniał Polaków. Dzień wcześniej udało się Małachowskiemu uratować wojska polskie od klęski. Dobę później takiego szczęścia nie miał. Zginął od kul nieprzyjaciela.

Kazimierska „ściana płaczu”

Z Wąwozu Małachowskiego, jakieś 200 m za symboliczną mogiłą powstańca, można skręcić w lewo i zejść innym, stromym, dość zarośniętym wąwozem, do ulicy Czerniawy. To kolejny, głęboki wąwóz. Na jego przeciwnym zboczu znajduje się przedziwny pomnik – ściana w połowie pęknięta, z obu stron obłożona połamanymi macewami.

Na owym zboczu w 1851 r. powstał cmentarz żydowski (kirkut). Żydzi w Kazimierzu osiedlili się dość wcześnie, bo już w połowie XV w. Ich pierwszy cmentarz, prawdopodobnie założony w XVI w., znajdował się u podnóża góry Sitarz, przy ulicy Lubelskiej, gdzie dzisiaj znajduje się boisko szkolne.

Tuż po rozpoczęciu wojny w 1939 r., a dokładnie 19 września do „opróżnionego” z zakonników klasztoru Ojców Reformatów wprowadzili się Niemcy i ich tajna policja, czyli Gestapo. To oni w klasztornych piwnicach zorganizowali więzienie, a raczej katownię dla Polaków i Żydów. Od momentu wprowadzenia się do Kazimierza Niemców rozpoczęły się zbiorowe egzekucje. Przeprowadzano je głównie na żydowskim kirkucie na Czerniawach. Niemcy rozstrzeliwali tam nie tylko Żydów, ale i Polaków. To również tam powstało żydowskie getto. Od kwietnia 1942 r. do marca 1943 r. straciło życie około 3 tyś. Żydów z Kazimierza i okolicznych miejscowości. Zaledwie kilku udało się uratować. Niestety nie wiemy ilu Polaków tam rozstrzelano, podaje się tylko, że sporo. W 1939 r., czyli przed wkroczeniem do Kazimierza Niemców mieszkało tam 4641 osób, w tym 2,5 tys. Żydów. Po wojnie liczba mieszkańców zmniejszyła się prawie o połowę.

Kazimierska ściana płaczu – symboliczny pomnik poświęcony Żydom z Kazimierza zabitym przez Niemców. Fot. Maria Giedz

Niemcy w Kazimierzu niszczyli wszystko, nie tylko ludzi, ale najbardziej nie podobał się im cmentarz żydowski, który niemal zrównali z ziemią a kamienne macewy wykorzystali do wybrukowania drogi dojazdowej i dziedzińca siedziby Gestapo w klasztorze franciszkanów. Dopiero w 1984 r. pozbierano z różnych miejsc rozbite macewy i wzniesiono z nich „ścianę płaczu”.  W ten sposób w 1986 r. powstał symboliczny pomnik autorstwa Tadeusza Augustynka. Jest on „przecięty” pionowym pęknięciem, które ma upamiętniać tragiczną historię narodu żydowskiego. Autor po lewej stronie umieścił macewy z grobów kobiet, a po prawej mężczyzn. Na większości płyt znajdują się płaskorzeźbione lub ryte przedstawienia o bogatej symbolice. Są to świece, najczęściej złamane, informujące, że zmarły odszedł z tego świata, są też księgi, korona, dzban i misa, drzewa, kwiaty, a także zwierzęta jak lwy, jelenie, gryfy, ptaki… Niektóre odpowiadają imionom zmarłego, inne ukazują cechy zmarłego. Jeśli widzimy szafę z księgami, to oznacza, że zmarły oddawał się studiowaniu Tory – świętej księgi Judaizmu. Często pojawiają się świeczniki, przypisywane nagrobkom kobiecym, gdyż to kobieta dbała o świece szabasowe.

Kazimierz. fragment macewy z nagrobka kobiety odznaczającej się pobożnością, mądrością i troskliwą. Fot. Maria Giedz

O miejscu tym można by jeszcze długo opowiadać, bo jest niesamowite. Zresztą wszystkie cmentarze wprowadzają w nastrój nostalgii, ale czasem i radości, czego przykładem jest cmentarz w miejscowości Săpânța na terenie Rumunii. Ktoś mógłby zapytać po co chodzić po cmentarzach, jeśli nie leżą na nich bliscy? Otóż każdy cmentarz, niezależnie od kultury, religii, to kopalnia wiedzy. Ja zawsze odwiedzam cmentarze w każdym zakątku świata, do którego docieram. Cmentarz „mówi” więcej o społeczeństwach zamieszkujących dany region niż niejedna kamienica czy pałac.

Krzyżowa Góra

Po powrocie do centrum miasta, o ile nie jest się jeszcze zmęczonym i ma się ochotę trochę powspinać można wybrać się na Górę Trzech Krzyży. Nie jest to co prawda miejsce odosobnione, gdyż wzbudza zainteresowanie wśród wielu turystów. Bowiem właśnie z tej góry można zaobserwować najpiękniejszą panoramę Kazimierza, miasta i okolicznych wzgórz oraz dolinę Wisły.

Widok z Góry Krzyżowej na miasto, kościół Ducha Świętego i Świętej Anny, okoliczne wzgórza i na dolinę Wisły. Fot. Maria Giedz

Góra wznosi się nad kościołem p.w. Ducha Świętego i św. Anny (ponoć wysoka jest na 190 m n.p.m., a tylko 90 nad poziomem Rynku), jednak, aby wejść na nią trzeba dotrzeć do kościoła farnego p.w. św. Jana Chrzciciela i św. Bartłomieja. Z ulicy Zamkowej poprowadzonej obok kościoła odchodzą schody wiodące niemal wprost na szczyt góry z „łysym” wierzchołkiem, na którym stoją trzy drewniane krzyże. Mają odzwierciedlać jerozolimską Golgotę i chronić miasto przed najróżniejszymi klęskami. Nie wiadomo od kiedy stoją na tej górze krzyże (są wymieniane co 30-40 lat), gdyż pierwsza o nich wzmianka pojawiła się w księgach miejskich z 1577 r. Chociaż ten środkowy wyraźnie nawiązuje do panującej w Kazimierzu i okolicy epidemii cholery zwanej morową zarazą, która występowała na początku XVIII w., a dokładnie w latach 1705-1708, co uwzględnia wyryta na krzyżu data oraz napis: „Od powietrza, głodu, ognia i wojny zachowaj nas Panie”.

Na prawym krzyżu umieszczono zupełnie inny napis, dotyczący naszej ojczyzny: „Boże pobłogosław ojczyźnie naszej”. Być może ma to związek z którąś z wojen. Natomiast na lewym krzyżu napisano: „Boże zbaw lud nasz polski”.

Interesujące jest również to, że właśnie na szczycie tej góry w 1852 r. odkryto kurhan grzebalny i ludzkie kości. Przypuszcza się więc, że mogło to być wczesnochrześcijańskie miejsce kultu. No cóż, góra jest miejscem dość tajemniczym.

Zakątek patriotyczny

Schodząc z Góry Krzyżowej i przechodząc przez Rynek warto udać się jeszcze w okolice kościoła p.w. Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny i klasztoru Ojców Franciszkanów Reformatów, tego samego, gdzie w czasie II wojny światowej stacjonowało Gestapo. Właśnie tam, przy klasztornym murze znajdują się dwa obeliski. Jeden z nich jest pomnikiem upamiętniającym dzień 18 listopada 1942 r., a była to środa, w którym w ramach akcji pacyfikacyjnej Niemieccy żołnierze rozstrzelali ponad 140 osób. Dzień ten nazwano „krwawą środą”. Akcja pacyfikacji trwała tydzień, a jej kulminacja przypadła właśnie na środę. Niemcom chodziło o wymuszenie posłuszeństwa wśród mieszkańców Kazimierza i uległości wobec niemieckiej władzy. W ciągu tych siedmiu dni najpierw bez powodu uwięziono ponad 300 osób, a potem ich zabijano.

Obelisk poświęcony marszałkowi Polski Józefowi Piłsudskiemu w 78 rocznicę cudu nad Wisłą. Fot. Maria Giedz

Obok obelisku, na klasztornym murze znajdują się kamienne tablice poświęcone pamięci osób poległych i pomordowanych podczas wojny oraz w pierwszych latach powojennych. Są tam nazwiska ofiar, niestety nie wszystkich, bo do dzisiaj nie udało się ustalić kto zginął w tym miejscu, kto na ulicach miasta, na zesłaniu, czy w niemieckich obozach i więzieniach.

Na tym granitowym obelisku – pomniku widnieje wyryty napis: „Ku czci pomordowanych w latach 1939-1944 przez okupanta hitlerowskiego i ofiar krwawej środy 18 XI 1942 społeczeństwo Kazimierza”. W górnej partii kamienia umieszczono metalowy wizerunek orła w koronie – godło Polski. Co ciekawe, w przewodnikach podaje się, że do wydarzeń „krwawej środy” doszło w roku 1943, a na pomniku wyryto datę 1942.

Drugi obelisk stojący niemal obok pierwszego jest dość nietypowy, gdyż poświęcono go marszałkowi Polski Józefowi Piłsudskiemu. Postawiono go, jak podaje napis: „w 78 rocznicę „cudu nad Wisłą” zwycięskiej bitwy wojska polskiego z nawałą bolszewicką uznanej za 18-tą bitwę w dziejach świata w 1920 r.” Bitwa ta została stoczona w dniach 13-25 sierpnia 1920 r., ale pod Warszawą, a nie w Kazimierzu, więc… Oprócz napisu, na obelisku umieszczono metalowy krzyż, pod nim wizerunek marszałka Józefa Piłsudskiego oraz orła wieńczącego obelisk.

Groby potrafią mówić

Pierwszy kazimierski cmentarz parafialny znajdował się na zboczu wzgórza zamkowego. W XVIII w. zmieniono jego lokalizację przenosząc na stok pod Plebanią Górą. Poświęcono go w 1869 r., nazywając go Cmentarzem Parafialnym św. Jana i tak już zostało. Dojście do cmentarza jest proste. Można iść ulicą cmentarną, która jest przedłużeniem ulicy klasztornej, albo wprost z „zakątka patriotycznego” przez klasztorny dziedziniec.

Nagrobek proboszcza kazimierskiej parafii z 1897 r. Fot. Maria Giedz

Turyści rzadko do tego miejsca docierają, a szkoda, bo jest to jedna z niewielu nekropolii tak ładnie położonych. Składa się z dwóch części: starszej i nowej poświęconej w 1924 r. Spoczywają tam różne ważne i znane osobistości nie tylko w Kazimierzu, ale i w Polsce. Między innymi Maria i Jerzy Kuncewiczowie, małżeństwo pisarki i prawnika. Najbardziej znanym dziełem autorki jest powieść „Cudzoziemka”, uznawana za jedną z najwybitniejszych powieści psychologicznych dwudziestolecia międzywojennego. Dzisiaj o Marii Kuncewiczowej niewiele się mówi. Jest zapomnianą pisarką, a o tym, że była też śpiewaczką to już chyba nikt nie wie.

Wracając do cmentarza, warto poszukać tam starych grobów m.in. powstańców z 1863-4 r., często zniszczonych, ale jakże pięknych, wyraźnie odcinających się od tych lastrykowych. Przypominających, że kiedyś w tym malowniczym mieście żyli i zwykli i niezwykli ludzie.

 

Protest CMWP SDP przeciwko atakowi marszałka Sejmu na Radio Maryja i jego założyciela

Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP stanowczo protestuje przeciwko nieuzasadnionemu podważaniu wiarygodności osób pracujących w środkach masowego komunikowania przez polityków, czego jaskrawym przykładem jest zachowanie marszałka Sejmu Szymona Hołowni, drugiej osoby w państwie, wobec ojca Tadeusza Rydzyka, założyciela i redaktora naczelnego Radia Maryja.

15 marca 2024 r. w serwisie społecznościowym X (dawny Twitter) marszałek Sejmu opublikował nagranie ilustrujące jego wniosek do Najwyższej Izby Kontroli o zbadanie „przepływów finansowych pomiędzy państwem a Kościołem i związkami wyznaniowymi”. Szymon Hołownia uzasadnił go manipulacją na temat o. Tadeusza Rydzyka.  Nagranie Marszałka Sejmu świadczy także o jego negatywnym nastawieniu do podmiotu, który zamierza kontrolować, ponieważ rzekomą sumę dotacji „dla instytucji związanych z o. Tadeuszem Rydzykiem” zestawił od razu ze zdaniem, iż za tę kwotę „można wybudować czterdzieści nowych przedszkoli”. Wyjątkowo bulwersujące jest w tym wypadku powielanie typowych dla władzy komunistycznej metod deprecjonowania pracy  osób związanych z Kościołem katolickim oraz to, że robi to osoba sprawującą wysoki urząd w państwie. Działanie marszałka Sejmu jest także upokarzające dla podmiotu, który ma być kontrolowany –  Szymon Hołownia ogłosił decyzję o swoim wniosku do Naczelnej Izby Kontroli używając rozrywkowego sposobu jej przekazania, ilustrując ją tzw. filmikiem i dodając rymowankę niskich lotów. Bezsprzecznie narusza to powagę sprawowanego przez niego urzędu i poniża wymienionego przez niego z nazwiska redaktora naczelnego  Radio Maryja w oczach obserwatorów jego mediów społecznościowych i wszystkich, którzy cytowali tę wypowiedź.

CMWP SDP zwraca uwagę, że taki sposób działania najwyższych organów państwa i polityków sprawujących w nich najwyższe funkcje w stosunku do mediów oraz ich pracowników jest wyjątkowo bulwersujący, zakłóca on bowiem wzajemne relacje władzy wykonawczej i środków masowego komunikowania. Stawianie niepotwierdzonych zarzutów osobistego wykorzystywania przez założycieli i szefów mediów funduszy pochodzących z publicznych dotacji jest każdego z nich wyjątkowo dokuczliwe, ponieważ podważa ich wiarygodność i społeczne  do nich zaufanie. Stawianie takich niepotwierdzonych zarzutów osobie duchownej jest jeszcze bardziej dotkliwe, ponieważ podważa także jej moralność, cechę niezbędną zarówno w pełnieniu funkcji dziennikarskiej, jak i duszpasterskiej. W demokratycznym państwie opartym na poszanowaniu zasady wolności słowa i mediów takie działanie nigdy nie powinno mieć miejsca.

CMWP SDP wyraża solidarność z o. dr. Tadeuszem Rydzykiem, założycielem i redaktorem naczelnym Radia Maryja i deklaruje wsparcie działań podejmowanych przez kierownictwo Radia Maryja w związku z w/w wypowiedziami marszałka  Sejmu na temat tej rozgłośni i jej kierownictwa.

dr Jolanta Hajdasz, dyrektor CMWP SDP

Warszawa, 21 marca 2024 r.

Agnieszka Romaszewska dyscyplinarnie zwolniona z Telewizji Polskiej

„No to TVP jednak jeszcze nieco poprawiła moje zwolnienie, a mianowicie dziś wręczono mi zwolnienie dyscyplinarne” – poinformowała w poniedziałek w serwisie X Agnieszka Romaszewska.

Tego samego dnia Telewizja Polska wydała komunikat: „TVP S.A. w likwidacji informuje, że z dniem 18 marca 2024 roku doszło do definitywnego zakończenia stosunku pracy między TVP S.A. a Panią Agnieszką Romaszewską-Guzy. Nastąpiło to z inicjatywy TVP S.A. w likwidacji, z przyczyn dotyczących pracownika”.

Wiadomość o tym, że TVP zwolnienia po 32 latach pracy redaktor Agnieszkę Romaszewską, założycielkę i dyrektorkę telewizji Biełsat, pojawiła się  we wtorek, 12 marca, (pisaliśmy o tym TUTAJ). Przeciwko tej skandalicznej decyzji od razu zaprotestował Zarząd Główny SDP (TUTAJ). W niedzielę, 17 marca Zjazd Delegatów SDP, czyli najwyższa władza Stowarzyszenia, przyjęła stanowisko, w którym wyraża stanowczy protest przeciwko zwolnieniu  Agnieszki Romaszewskiej.

„Nie trzeba nikogo przekonywać o zasługach redaktor Agnieszki Romaszewskiej – Guzy. Opozycjonistka antykomunistyczna, rzetelna dziennikarka pracująca od lat 90. XX w. w TVP zawsze była wzorem uczciwego wykonywania naszego zawodu. Po stworzeniu telewizji Biełsat, jako szefowa unikatowej w Europie Środkowej i Wschodniej instytucji jak nikt inny rozumie potrzebę przekazywania prawdziwych informacji na tereny Białorusi, Rosji i innych państw byłego bloku sowieckiego. Jej zwolnienie traktujemy de facto jako próbę przerwania tej misji i początek likwidacji Biełsatu przez polskie władze” – napisali delegaci Zjazdu.

Podkreślili, że działania takie, jak zwolnienie red. Romaszewskiej „nie tylko nie są zgodne z polską racją stanu, ale wspierają reżimy w Moskwie i Mińsku”. (Pełny tekst stanowiska delegatów można znaleźć  TUTAJ)

opr. jka, źródła: X, TVP

Komentarz Huberta Bekrychta, redaktora naczelnego portalu sdp.pl TUTAJ.

 

Pierwszy dzień Nadzwyczajnego Statutowo – Programowego Zjazdu Delegatów w obiektywie ANDRZEJA GOJKE

W Kazimierzu Dolnym trwa Nadzwyczajny Statutowo – Programowy Zjazd Delegatów, podczas którego procedowane są m.in. zmiany w statucie SDP.

Fot. Andrzej Gojke

Kontynuując przeglądanie strony zgadzasz się na instalację plików cookies na swoim urządzeniu więcej

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close