ZESPÓŁ TO MOJE ŻYCIE. Relacja ze spotkania Klubu Publicystyki Kulturalnej SDP poświęconego Marii Czupratowskiej-Semczuk 

W przyszłym roku Politechnika Warszawska będzie obchodzić swoje 200-lecie, zaś Zespół Pieśni i Tańca Politechniki Warszawskiej –75-lecie. Ten jeden z najstarszych uczelnianych zespołów w Polsce odniósł wielki sukces, jest dziś wizytówką Politechniki, w czym ogromną zasługę ma Pani Maria Czupratowska-Semczuk – powiedział prof. Andrzej Jakubiak w Domu Dziennikarza, gdzie gościem Klubu Publicystyki Kulturalnej była legendarna, pochodząca z Wilna tancerka, choreografka, długoletnia kierowniczka artystyczna Zespołu.

Rzadko sama piszę o spotkaniach Klubu Publicystyki Kulturalnej SDP, który prowadzę od jesieni 2012 r. Ale spotkanie 8 stycznia 2025 r. było tak wyjątkowe i wzruszające, że podjęłam temat…

Spotkanie z Marią Czupratowską-Semczuk (w środku), z lewej Teresa Kaczorowska, z prawej prof. Andrzej Jakubiak. Fot. TK

Maria Czupratowska-Semczuk – drobna, skromna, siwiutka, 94-letnia kobieta z błyszczącymi oczyma. Mimo wielu nieszczęść – przeżyć wojennych, repatriacji z rodzinnych Kresów, a ostatnio utraty męża i córki – jest radosna i uśmiechnięta. Witana z czułością przez licznie przybyłych do Domu Dziennikarza swoich artystycznych wychowanków, także przez prof. Andrzeja Jakubiaka, nazywanego „ministrem kultury” Politechniki Warszawskiej. – Zespół Pieśni i Tańca Politechniki Warszawskiej to moje życie! – wyznała była tancerka baletu, wychowanka Opery Lwowskiej, absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego.

Jest z Zespołem Pieśni i Tańca Politechniki Warszawskiej niemal od początku. Przyjechała do Warszawy z Wrocławia jeszcze za Bieruta i Stalina, w 1952 r., kiedy Zespół miał niespełna rok. Pierwsi jego członkowie – studenci Politechniki Warszawskiej – ujęli ją wówczas zapałem, miłością do polskiego folkloru, tańca, muzyki, swoim patriotyzmem.

– Była to wspaniała młodzież, często z Kresów, garnąca się do polskości, pragnąca zapomnieć gehennę wojny, przesiedlenia, Holocaust, obozy koncentracyjne, jeden z tancerzy był lotnikiem Dywizjonu 303. Zespół liczył około 100 osób, przyjmowaliśmy wszystkich chętnych, musieliśmy się liczyć z komunistyczną  cenzurą – wspomina, piękną polszczyzną, pani Maria pracująca przez wiele lat jako lektorka języka rosyjskiego, wykładowca, później kierownik Studiów Języków Obcych Politechniki Warszawskiej.

Maria Czupratowska-Semczuk zna cały repertuar Zespołu. Przeżyła z nim ponad 3 tysiące koncertów na scenach krajowych i zagranicznych, na wszystkich kontynentach świata, prezentując polski folklor, pieśni, tańce i melodie z większości regionów Polski, a także całe widowiska artystyczne nawiązujące do polskiej historii narodowej. Zespół uczestniczył w najważniejszych imprezach, m.in. w 1955 r. w Światowym Festiwalu Młodzieży w Warszawie i otwierał Stadion Dziesięciolecia, w 1956 r. brał udział w otwarciu Pałacu Kultury i Nauki; ale koncertów i festiwali Zespołu, trudno dziś policzyć. Pani Maria z sentymentem wspomina jednak niezapomniany pierwszy wyjazd zagraniczny ZPiT PW, w 1956 roku, do Amsterdamu. Ich występy, w pierwszych własnych kostiumach kurpiowskich, utrwaliła wtedy nawet Polska Kronika Filmowa, gdyż Zespół reprezentował Polskę. – Jechaliśmy do Amsterdamu pociągiem, ściśnięci po 10-12 osób w przedziale, zaś nasze kostiumy ciężarówką, która nie zawsze za nami nadążała – opowiada z fantastyczną pamięcią o wrażeniach, o humorystycznych zdarzeniach, a także wręcz o szoku jakiego doznali z powodu obfitości wszystkiego na Zachodzie. Pamięta, że nie mogli nasmakować się coca coli…

Na czarno-białych ujęciach filmowych z tamtych lat najlepiej widać artystyczny temperament i talent muzyków oraz tancerzy, podobnie jak na zdjęciach, które przygotowała na spotkanie Joanna Szczepańska, wiceprezes  , była tancerka, absolwentka PW, której mąż też był w Zespole, a wcześniej jej rodzice.

Zespół Pieśni i Tańca Politechniki Warszawskiej stopniowo się rozrastał, przybywało członków, kostiumów, choreografii. Maria Czupratowska-Semczuk była cały czas z Zespołem i jest do  dziś – wciąż reżyseruje okolicznościowe przedstawienia (dziś w Zespole uczestniczą tancerze, śpiewacy i muzycy z różnych pokoleń), tworzy choreografie, prowadzi grupę Oldbojów. Na złoty jubileusz ZPiT PW napisała publikację „50 lat z Zespołem Pieśni i Tańca Politechniki Warszawskiej”. Jest Honorową Konsultantką ds. Artystycznych Zespołu Pieśni i Tańca Politechniki Warszawskiej.

– Byłam pod okupacją i niemiecką, i sowiecką, przeżyłam więzienia, ale to przeminęło. Widać mam żyć, aby zapłacić otoczeniu dobrem. Bo nasz folklor jest piękny jak żaden inny na świecie! Począwszy od smętnych rzewnych kujawiaków po ogniste mazury i kujawiaki. To wyjątek w świecie, to ocean najróżniejszych form tanecznych i wokalnych. Dziś muzyka ludowa jest wykorzystywana w muzyce popularnej, często stylizowanej, choć nie zawsze mi się to podoba.

Zespół jest zdobywcą licznych laurów, polskich i międzynarodowych, m.in. srebrnej i brązowej Kolii Książąt Burgundii, srebrnej płyty przyznanej przez francuską Akademię Muzyczną im. Charles’a Crosa Międzynarodowego Festiwalu w Izmirze – Złotej Artemidy, głównej nagrody na Harmonie Festiwal ’99 w Lindenholzhausen w Niemczech. Za zasługi dla Warszawy otrzymał Złotą Syrenkę. Odznaczony jest również Złotym Krzyżem Zasługi oraz dyplomem Ministra Spraw Zagranicznych za propagowanie polskiej kultury za granicą.

– Stopniowo Zespół zaczął stanowić rodzinę, wielopokoleniową, która trwa do dziś  – podkreśla seniorka, laureatka prestiżowego Medalu Politechniki Warszawskiej z 2017 r.

Joanna Szczepańska: – Ta nasza zespołowa rodzina, pielęgnowanie więzi istnieją dzięki Pani Marii. Niech Pani zostanie z nami jak najdłużej! – na te słowa sala w Domu Dziennikarza zaśpiewała swojej artystce 200 lat. Posypały się kwiaty, uściski, a trzy młode artystki ZPiT umiliły to spotkanie śpiewem oraz muzyką. – Nie byłoby mnie gdyby nie Zespół! – dziękowała ze łzami w oczach pani Maria.

– Jak oni ją kochają! – komentowała ten wieczór wzruszona Hanna Malinowska-Wegner. Z kolei Bogna Lewtak-Baczyńska, choć była w Zespole krótko, to cudownie go wspomina, podkreślając jego „rewelacyjne zasługi dla kultury polskiej”. – Żaden z instruktorów Zespołu nie zdobył takiej miłości jego członków jak Pani Maria – chylił czoło prof. Andrzej Jakubiak.

Młode artystki z ZPiT PW zapewniły oprawę muzyczną. Fot. TK

 

Orszak Trzech Króli w Łodzi - 6 stycznia 2024 r. Fot. HB

Współcześni dziennikarze nie zauważyliby, gdyby teraz narodził się Zbawiciel – pisze HUBERT BEKRYCHT: Pisarczykowie nie prorocy

„[Jerozolima; o poranku]. Z potwierdzonych pustynnych źródeł dowiadujemy się, że ciągną do nas w bogatej karawanie trzej goście. Idą ze Wschodu zasłyszawszy pogłoski. Ponoć zmierzają do Betlejem. A jak wiemy to tam gdzie były zamieszki w związku z tym, że w nocy z 24 na 25 dzień ostatniego miesiąca ubiegłego roku urodziło się zdrowe dziecko żydowskie, w skali Eskulapa 10, z matki Marii z d. Judejskiej, gospodyni domowej i Józefa Cieślaka, stolarza z Nazaretu” tak mogliby napisać wówczas w „Wieściach z Betlejem” lub „Bethleiem Post” czy w „Galilea Zeitung”. Ani słowa o Istocie, ani słowa o Nadziei. 

„Tam właśnie, w Betlejem, owego dnia pijani pasterze wszczęli burdę z powodu decyzji właściciela restauracji <<U Chama>> – Kaanana N., który nie chciał wpuścić do gospody Marii i Józefa. Pasterze zaprowadzili parę do pobliskiej groty, gdzie brzemienna niewiasta powiła syna a sami poszli wymierzyć sprawiedliwość szynkarzowi. Nagle, z groty zaczęły wydobywać się jakieś niezidentyfikowane ognie i poblaski, co pracownicy zakładu owczarskiego tłumaczyli <<cudem>> i <<początkiem końca>>. Pasterzy aresztowano. Na Kaanana N. nałożono karę. Zawiadomiono Kwiryniusza, bo obawiano się spisku i Heroda, bo dobrych miał szpiegów. Strat nie oszacowano. Galilejski Sąd Najwyższy zbierze się w tej sprawie po najbliższym szabacie” – tak mogłaby wyglądać depesza z owej Nocy. A Jezus? A Dobra Nowina? No cóż, to się też i wtedy „nie klikało”…

Dawno, dawno temu, kiedy nie było CNN…

Dobrze, że ponad 2 tysiąca lat temu nie było Fox News i CNN, Haaretz i Die Welt, Guardiana, Le Monde i Corriere della Sera. No i dzięki Bogu – nigdy to nie było aż tak adekwatne – nade wszystko, podczas Nocy Narodzin, nie było mediów społecznościowych. Chociaż pierwsi dziennikarze pojawili się grubo wcześniej, to chwała Panu, że nie mieli Internetu i laptopów z szybkim transferem danych.

Nawet św. Łukasz Ewangelista mając już „dziennikarską legitymację” pomylił się sporządzając ten opis na podstawie większej dawki informacji. Bo to Sencjusz wówczas, a nie Kwiryniusz był namiestnikiem Rzymu w Syrii i administrował pobliską Judeą. Taki błąd zresztą i teraz uszedłby płazem.

Dlaczego postawiłem tezę, że gdyby wówczas dziennikarze mieli transmitery, routery i te wszystkie inne dziennikarskie narzędzia nie dowiedzielibyśmy się o Narodzinach Zbawiciela? Z ich przekazów na pewno nie. Wszystko to przez dziwne zamiłowanie ludzkości do plotek, pogłosek i ćwierć prawd, które towarzyszą nam od zarania. Gdyby anioły rządziły w redakcjach gazety i portale padłyby z braku pieniędzy.

Najważniejsze…

2 tysiące lat temu – gdyby byli tam dzisiejsi dziennikarze – wybuchłyby kłótnie o płeć, narodowość, pochodzenie a nawet kolor skóry Zbawiciela. Dalej – gdyby działały w Galilei współczesne redakcje – dziennikarze szukaliby haków na rodziców Bożego Dziecięcia.

I gdyby wreszcie jakiś przytomniejszy pismak, dajmy na to z Jerozolimy, opisał ładnie najważniejsze Narodziny w historii świata, zaraz padłby ofiarą kolejnej afery. Dziennikarze, powiedzmy, że z Nazaretu, obwiniliby go o plagiat. A na dowód przedstawili pergamin, ale za to spisany w Rzymie, bo skąd miał niby być Król nad Królami? Niemożliwe?

Na szczęście istnieje jeszcze nadrzędne pismo. Pismo Święte.

 

Dobrego Święta Objawienia Pańskiego, wspaniałych informacji od Trzech Króli i radosnych wieści w całym Nowym Roku 2025 !

 

Hubert Bekrycht

 

Archiwalne zdjęcia "serdeczności" między łódzkimi klubami - Widzewem i ŁKS - przerobione na napisy antyrządowe Grafika: hb/ re/ ee/ fot. gra/ hb

Hubert Bekrycht: MEDIALNA ZDRADA STANU W POLSCE wymaga osądzenia przez Międzynarodowy Trybunał

Kiedy prawie rok temu pisałem o siłowym, bezprawnym przejęciu mediów publicznych i ustanowieniu, na wzrór bolszewicki, nowych marionetkowych władz medialnych spółek skarbu państwa, nie sądziłem, że rząd Tuska posunie się tak daleko… Przyznaję to z bólem. Nie sądziłem, bo naiwność czyni ludzkie życie nieco lżejszym. 

Niestety szybko musiałem zweryfikować prawie 55-letnie doświadczenie życiowe i stawić czoła 32-letniemu doświadczeniu dziennikarskiemu. Nie miałem jednak żadnych wątpliwości, że to co widzę, słyszę i to, co opisują koleżnaki i koledzy praktycznie uwięzieni przez reżim Tuska w siedzibach mediów publicznnych zasługuje na solidny rzetelny przekaz.

Rok temu

Oto, co 20 grudnia ok. 12.50 napisałem na portalu sdp.pl:

„Do czarnych dat polskiej historii przejdzie na pewno 20 grudnia 2023 r., czyli wyłączenie nadajników TVP Info i nielegalna próba „odwołania” władz TVP, PR i PAP bez podawania nazwisk nowych tzw. członków zarządów tych mediów. Zresztą, najprawdopodobniej tych ludzi, – jeśli w ogóle tacy są – nikt nie powołał, bo może to zrobić zgodniej z prawem tylko Rada Mediów Narodowych a to gremium tego nie zrobiło.

Nigdy nie zapomnimy o rządzącym od 13 grudnia br. gabinecie Tuska, nie zapomnimy ich bandyckiego przejęcia władzy w mediach, zresztą nie tylko w mediach.

Jaruzelski śmieje się z piekła do swoich naśladowców. Serdecznie. (…) To jawne pogwałcenie zasad demokracji. Ja uznaję, że ktoś nas napadł, bo wyłączono sygnał programu TVP Info, programu informacyjnego, a dzięki temu można nadawać komunikaty w czasie wojny. Jako dziennikarz PAP nie uznaję też tzw. odwołania moich przełożonych, bo może to zrobić tylko RMN. A nie zrobiła

Dla zaspokojenia głupiej żądzy zemsty wyborców a nade wszystko akolitów medialnych rządu Donalda Tuska, powtórzono to, czego dokonali komuniści i sowieccy agenci w Polsce 13 grudnia 1981 roku. (…)”.

I między innymi za te cztery akapity kilka miesięcy później dyscyplinarnie zwolniono mnie z pracy w Polskiej Agencji Prasowej, gdzie ponad 4 lata z mojego 32-letniego dziennikarskiego życia spędziłem jako zwykły korespondent. Z  Łodzi.

Głupia zemsta

Oczywiście takich tekstów było przedtem i potem, co nie miara, ale akurat to, co stało się 20 grudnia ub. r. nie mogło nikogo z dziennikarzy nie zbulwersować, nie zdenerwować, nie wkurzyć, nie wk…ić. Chodzi o prawdziwych dziennikarzy a nie klakierów tej dziwnej lewackiej kamaryli, która rok temu przejęła nielegalnie media publiczne.

Nie darowano mi też, że jestem sekretarzem generalnym SDP. Marionetkowe władze PAP, którym wytoczyłem proces za bezprawne dyscyplinarne wyrzucenie z pracy, nie nadają się nawet do prowadzenia kiosku z gazetami, a co dopiero do kierowania sporą agencją informacyjną w środku Europy, toteż na wyrok czekam ze spokojem. Chociaż, jak mówiła seniorka Pawlakowa z „Samych swoich”: „Sąd sądem…”. No, poczekam.

Świadczyć o medialnym zamachu stanu

Taka jest też jest historia wielu innych zwolnionych z miediów publicznych – w dużym skrócie i przybliżeniu, zachowując odpowiednie proporcje, bo nie porównuję się ze zdolniejszymi i bardziej znanymi koleżankami i kolegami także ukąszonymi przez medialną żmiję po 20 grudnia 2023 r.

I niech Was nie zwiodą tzw. symetryści. Obecność w siedzibach polityków PiS i SP była, podczas tzw. kontroli poselskich, konieczna. Bez tego, skoro ochorniarze zatrudniani przez grupę „Wejście” rzucali się na parlamentarzystów, co byłoby z dziennikarzami broniącymi swoich miejsc pracy? Wówczas, kiedy targały wszystkimi emocje?

Teraz może tacy dziennikarze wychodziliby za dobre sprawowanie, aby czekać na kolejny proces, bo przecież rządowi namiestnicy we władzach TVP, PR i PAP, mogliby zarzucić im „zbrojne ataki na siły porządkowe”. I nie ważne byłoby, że „atakujący to nikczemnej postury dziennikarka/dziennikarz” ważne, że „zaatakowali”. Tak mogłoby być, gdyby nie politycy PiS. Nie wierzycie? Zapytajcie koleżanek i kolegów obserwujących konflikty zbrojne zaczynające się zazwyczaj w mediach… I to nie tylko na Wschodzie.

Wszyscy zwolnieni lub przeznaczeni do zwolnienia po rządowym napadzie na media publiczne –  czy to prezesi: Matyszkowicz, Adamczyk, Surmacz, Kamińska, czy to czołowi dziennikarze mediów publicznych, m.in.: Romaszewska-Guzy, Tulicki, Gargas, Pereira, Brodzik, Rachoń, Popek, Borecki, Ziemiec i wielu, wielu innych – mają w sobie wiele determinacji, aby robić swoje, ale nade wszystko chcą świadczyć o kradzieży mediów, „w majestacie prawa”. No właśnie – ani majestacie ani prawa.

Jak walczyć z medialną mafią?

Do tego przez cały rok 2024 rządowi siepacze Tuska rzucali czym popadnie w media konserwatywne. Tego też nie zapomnimy… Całe szczęście, że TV Republika, wPolsce24, Tygodnik Solidarność, Tysol.pl, Niezależna.pl, Gazeta Polska, Telewizja Trwam, Radio Maryja, Radio Wnet i sdp.pl oraz wiele innych niezależnych mediów, ma się dobrze. Albo nieźle. Albo tak sobie. Ale są. Trwa walka.

Czy jest to turniej rycerski? Nie, nie i potrzykroć nie. Łachudry zasługują na takie samo postępowanie wobec nich. Wiem, wiem, nie powinniśmy itd… Tylko, że oni – np. media spod znaku żółto-niebieskiej gorączki krwotocznej toczącej Polskę medialną od ponad 27 lat – takich wyrzutów sumienia nie mają. To samo dotyczy neo TVP… Z Polsatem mam problem, bo oni są jak jeden z nieżyjących już polityków. Nie wiadomo, czy schodzą, czy wchodzą po schodach.

Likwidacja prawa, zapowiedź nieuznania wyborów w 2025 roku, likwidacja wszystkiego co dobre w gospodarce, aby sprzedać nasze rynki Berlinowi, Paryżowi a może, czort wie, nawet Moskwie, to nie są zarzuty na nieistniejących już kolegiach ds. wykroczeń za „uprowadzenie” krowy sąsiada albo „celowe doprowadzenie do upicia się sąsiadki alkoholem nielegalnej producji”.

Zniszczenia i Międzynarodowy Trybunał

Ekipa, która zniszczyła media publiczne i wyłączyła podczas wojny sygnał telewizyjny, nie zasługuje na miano rządu. To są po prostu dekonstruktorzy narodu polskiego, państwa i społeczeństwa, więzi między obywatelami oraz, tak napiszę to, bandyci medialni.

Nie ma sensu zresztą tłumaczyć ile nas Polaków, w tym prawdziwych dziennikarzy i pracowników mediów, kosztowałą ta medialna zdrada narodowa. Zamach stanu w najczystszym wydaniu nie może być sądzony przez polski sąd. A Boga w tej sprawie też, na razie, zostawmy.

Domagam się Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości dla Tusków, Kierwińskich, Sienkiewiczów, Kosiniaków-Kamyszów i innych tego typu „polityków”, który niszcząc media publiczne, a także próbując uniemożliwić pracę mediom konserwatywnym, wystawili w grudniu 2023 roku Polskę na cel Rosjanom operującym za naszą wschodnią granicą. Wyłączenie sygnału telewizyjnego TVP Info i 16 oddziałom regionalnym TVP na kilkanaście dni potwierdza winę tej liberalno-lewackiej ekipy.

Całe szczęście, że także ruscy żołnierze, zaczynają pić już przed świętami Bożego Narodzenia i kończą w połowie stycznia…Rok temu też tak było. Ale drugi raz tyle szczęścia mieć nie będziemy.

 

Hubert Bekrycht *

red. nacz. portalu SDP – sdp.pl

sekretarz generalny SDP

*poglądy wyrażone przeze mnie w tym felietonie nie stanowią odzwierciedlenia stanowiska władz SDP

 

Poniżej felieton z 20 grudnia 2023 r., kiedy, po bezprawnym przejęciu przez rząd mediów publicznych, wyłączono sygnały TVP Info i 16 oddziałów terenowych TVP:

Hubert Bekrycht: ZAMACH STANU NA ŻYWO, CZYLI STAN WOJENNY NIE TYLKO W MEDIACH

 

Zjazd delegatów EFJ w Prusztinie w maju 2024 roku Fot. archiwum rob/ v

KOMENTARZ MARIUSZA PILISA do decyzji EFJ o niepublikowaniu treści na X Elona Muska

Komentarz wiceprezesa SDP Mariusza Pilisa do decyzji o niepublikowaniu przez EFJ swoich treści na Platformie mediów społecznościowych  Elona Muska X od 20 stycznia 2025 r., czyli od daty objęcia urzędu prezydenta USA przez Donalda Trumpa.

Podstawowa kwestia, która w opublikowanym stanowisku EFJ narzuca się niejako automatycznie to ocena platformy X, którą rzekomo jej obecny właściciel „przekształcił w maszynę dezinformacji i propagandy”. Stanowisko EFJ ma podeprzeć przykład kilku europejskich mediów i organizacji dziennikarskich, które wycofują się z platformy X.

Rodzą się w związku z tym pytania: czy kiedykolwiek w przeszłości, kiedy platforma X nosiła jeszcze dumną nazwę Twitter a umieszczane tam treści podlegały lewicowej cenzurze, EFJ protestowało przeciw tym haniebnym zachowaniom i składało deklaracje opuszczenia tej platformy? Czy czyniły tak inne media, które dumnie wymienia w swojej deklaracji EFJ?

Jakie to „zagrożenia dla demokracji i wolności słowa” stanowi jedyna niepodlegająca cenzurze platforma medialna jaką jest obecnie X? Przecież Elon Musk stając się właścicielem Twittera taką lewicową, wręcz lewacką cenzurę z platformy X zdjął. Czy to przeszkadza EFJ? Symptomatyczne, że deklaracja centrali organizacji dziennikarskich w Europie, następuje po przegranych przez środowiska liberalne i lewackie amerykańskich wyborów prezydenckich. Czyli, jednak polityka. Nie wolność.

Według słów Mai Sever, szefowej EFJ – „Portal społecznościowy X stał się preferowanym nośnikiem teorii spiskowych, rasizmu, skrajnie prawicowych poglądów i mizoginistycznej retoryki. X to platforma, która nie służy już interesowi publicznemu, ale konkretnym ideologicznym i finansowym interesom jej właściciela i jego politycznych sojuszników”.

O jakim „interesie publicznym” pisze Maja Sever? Przecież brak cenzury w komunikacji społecznościowej to zjawisko, które należy wspierać a nie z nim walczyć, argumentując to jeszcze troską o demokrację.

Czy powszechnym zjawiskiem w demokratycznym społeczeństwie, tym bardziej w stanowisku prezentowanym przez EFJ w tej sprawie, ma być bojkot medium, którego nie kontrolujemy? Nie uprawiamy tam ideologicznej cenzury? Nie możemy zablokować treści?

Wielkie musi być rozczarowanie w środowisku EFJ wygraną Donalda Trumpa w amerykańskich wyborach, skoro organizacja pozwala sobie arbitralnie na podjęcie tak kontrowersyjnego stanowiska. Za tym ideologicznym gestem pójdą następne. Na przykład rejestracja na platformie BlueSky, gdzie dominują osoby o liberalnych i lewicowych poglądach rozczarowane zwycięstwem konserwatysty Donalda Trumpa wspieranego przez właściciela X Elona Muska? W zasadzie to już się dzieje. EFJ postanowiła właśnie przenieść się na tę platformę. Chciałoby się skomentować: Z deszczu pod rynnę.

Bo jeśli chodzi o brak „toksyczności” na BlueSky to warto przywołać przykład użytkownika „End Wokeness”. Kilka tygodni temu założył on konto na nowej platformie. Zostało zablokowane po zaledwie 30 sekundach. Dlatego, że napisał tam, iż… istnieją tylko dwie płci.

Symptomatyczna jest tu sytuacja z polskiego podwórka, gdzie praktycznie wszystkie lewicowe środowiska medialne zapowiedziały podobną akcję jak EFJ.

Sekretarz generalny EFJ Ricardo Gutiérrez tak komentuje inicjatywę EFJ:

„Ewolucja redakcyjna X … jest po prostu sprzeczna z naszymi humanistycznymi wartościami, naszym zaangażowaniem w wolność prasy i pluralizm mediów oraz naszą walką z wszelkimi formami nienawiści i dyskryminacji. Decyzja o zawieszeniu naszego konta @EFJEUROPE wydawała nam się oczywista i zachęcamy naszych partnerów i wszystkie organizacje broniące wolności słowa do migracji na inne platformy” – podkreślił Gutiérrez.

Widzę w podjętej przez EFJ inicjatywie skrajnie zideologizowaną, polityczną postawę. Tym bardziej niebezpieczną, że zmienia podstawowe w demokracji znaczenia i pojęcia. Ucieczka z nieobjętego cenzurą obszaru mediów społecznościowych w kierunku „innych platform”, gdzie cenzuruje się powszechnie wypowiedzi, eliminując wolność słowa uważana jest za wybór wolności i odejście od „toksyczności i dezinformacji”.

EFJ to federacja złożona z wielu podmiotów, wielu środowisk i indywidualności. Nikt nie zadał sobie trudu aby skonsultować z organizacjami narodowymi powyższe stanowisko. Nikt nie zapytał nas w SDP, co o tym myślimy. Tak ma wyglądać owa wolność i demokracja w obronie których zastosowano arbitralne, niekonsultowane decyzje, które pchają EFJ do wizerunkowej katastrofy? Przecież tak poważna deklaracja polityczna, jaką jest decyzja o wyjściu z platformy X, powinna być przedmiotem szerokiej debaty środowiska. Najlepszym do tego miejscem są coroczne zjazdy delegatów wszystkich europejskich organizacji krajowych. Ale zamiast tego pcha się wszystkich arbitralnie w kierunku lewackiej ściany, mimo, że nie wszyscy się z tym zgadzają.

I na koniec taka refleksja:

Drogie Koleżanki i Koledzy z centrali EFJ, platforma X to medium. Platforma Bluesky to także medium. Dlaczego nie chcecie aby nasze treści docierały do wszystkich użytkowników sieci społecznościowych? Tych z lewa i tych z prawa? Tych na górze i tych na dole? Warto nakładać sobie kaganiec poprawności politycznej i ideologiczną smycz tam, gdzie może dominować wolność i różnorodność? EFJ powinna mieć swoje konta profilowe na wszystkich platformach społecznościowych. Stosowanie kneblującej autocenzury o wyraźnie lewackim kolorze nasuwa skojarzenia orwellowskie. Że są równi i równiejsi. To bardzo niebezpieczna zabawa, która ujawnia jakimi ścieżkami wypychana jest z EFJ logika a zastępuje ją ideologia. Z pewnością trzeba będzie to omówić na najbliższym zjeździe EFJ, w maju 2025, w Budapeszcie.

 

Mariusz Pilis

wiceprezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich (SDP)

 

Poniżej link do artykułu ze strony EFJ zapowiadającego niepublikowanie na X od 20 stycznia 2025 r. treści firmowanych przez federację

X-odus: @EFJEUROPE account will be frozen from 20 January 2025

 

 

 

 

Gala wręczenia Nagród IPN „Semper Fidelis”na Zamku Królewskim w Warszawie Fot. ze strony CMWP SDP

Gala wręczenia nagród IPN „Semper Fidelis” z udziałem przedstawicieli SDP

Już po raz szósty Instytut Pamięci Narodowej przyznał nagrody „Semper Fidelis” wręczane za prowadzenie działalności na rzecz upamiętniania dziedzictwa Kresów Wschodnich. Uroczystą Galę na Zamku Królewskim w Warszawie prowadziła red. Anna Popek z TV Republika,  członek Zarządu Głównego SDP. Na zaproszenie Prezesa IPN w Gali uczestniczyła także dr Jolanta Hajdasz, prezes SDP.  Gala odbyła się 2 grudnia b.r.

W tym roku IPN nagrodził 4 osoby i jedną instytucję , przyznano także jego specjalne wyróżnienie. Spoglądając na wschód, musimy mierzyć się z paradoksem – bo i nie mam tam Polski, a jednocześnie jest tam Jej historia. Znamy przebieg współczesnej wschodniej granicy, ale wiemy też, że inna przebiega w naszej pamięci. W pamięci o polskiej mowie oraz o kulturowym dorobku poprzednich generacji. Pamięci, która sprawia, że nasze serca na zawsze pozostają wierne polskim Kresom! – napisał dr Karol Nawrocki, prezes IPN w uzasadnieniu tegorocznych nagród.  Wręczał je w jego imieniu dr hab. Karol Polejowski, zastępca prezesa IPN. Przypomniał, że po roku 1945 pamięć o Kresach Wschodnich miała ulec wymazaniu, jednak osoby, które opuściły tamte obszary i zasiedliły Polskę, przeniosły tę pamięć i kultywowały ją, aby dać wyraz swojemu umiłowaniu dla miejsc, z których pochodziły oraz dla grobów swoich przodków.

Nagrody otrzymali: 

Na uroczystości obecni byli m.in. doradca Prezydenta RP dr Barbara Fedyszak-Radziejowska, zastępca prezesa IPN dr hab. Krzysztof Szwagrzyk, wiceprzewodniczący sejmowej Komisji Łączności z Polakami za Granicą prof. Piotr Gliński oraz Jan Dziedziczak, przewodniczący i przewodnicząca Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Maciej Świrski oraz dr Agnieszka Glapiak, ambasador Republiki Estońskiej Miko Haljas, przedstawiciele Wojska Polskiego, urzędów państwowych, instytucji nauki i kultury, duchowieństwa, weteranów i przedstawicieli organizacji kombatanckich i środowisk patriotycznych. Galę zwieńczył koncert złożony z trzech utworów w wykonaniu śpiewaka Damiana Wilmy i pianistki Karoliny Tańskiej.

Nagroda „Semper Fidelis” została ustanowiona w 2019 roku. Honorowe wyróżnienie IPN otrzymają corocznie osoby, instytucje i organizacje społeczne za szczególnie aktywny udział w upamiętnianiu dziedzictwa polskich Kresów Wschodnich na terenie Rzeczypospolitej Polskiej oraz poza jej granicami, których działalność publiczna pozostaje zbieżna z ustawowymi celami IPN. Kapituła w każdym roku ma również możliwość przyznania jednej nagrody post mortem. Laureatów wyłania Kapituła Nagrody, na czele której stoi prezes IPN.

Fot. Wikipedia

Szef KRRiT apeluje do minister kultury o zakończenie likwidacji mediów publicznych i zapewnienie im finansowania

Przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Maciej Świrski skierował do minister kultury i dziedzictwa narodowego Hanny Wróblewskiej pismo, w którym zaapelował o podjęcie działań mających na celu zakończenie procesu likwidacji spółek publicznej radiofonii i telewizji, jak również o zapewnienie im stabilnego i wystarczającego systemu finansowania misji publicznej.

Na wstępie szef KRRiT przypominał, że 13 listopada 2024 r. regulator podjął uchwałę w sprawie odmowy upoważnienia przewodniczącego rady do  zawarcia  porozumień z jednostkami  publicznej radiofonii i telewizji w sprawie ustalenia kart powinności na lata 2025-2029. Przypomniał, że w ocenie KRRiT spółki mediów publicznych do realizacji ustawowych zadań misji publicznej wskazały szacunkowe koszty na poziomie niemożliwym obecnie do sfinansowania ze środków publicznych.

„KRRiT zauważyła, że wszelkie założenia co do przychodów nadawców publicznych w kolejnych latach obowiązywania kart powinności pochodzących z dotacji z budżetu państwa, bez wyraźnej podstawy prawnej regulującej takie dotacje, należy uznać za co najmniej przedwczesne i nieuzasadnione. W aktualnie obowiązującym systemie prawnym regulującym finansowanie mediów publicznych brak jest regulacji zapewniających stałe finansowanie ze środków publicznych innych niż środki abonamentowe” – zauważył Maciej Świrski.

Tymczasem z przeprowadzonej analizy kart powinności na lata 2025-2029 wynika, że na pełną realizację zadań misji publicznej w tym okresie, w kształcie określonym w tych kartach, brakuje środków finansowych w wysokości prawie 15 mld zł.

„Ponadto Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji stoi na stanowisku, iż ustalanie kart powinności dla spółek mediów publicznych stoi w sprzeczności z celami procesu likwidacji” – podkreślił szef KRRiT.

„Pragnę zauważyć, że do czasu przywrócenia stanu prawnego spółek mediów publicznych zgodnego z ustawą o radiofonii i telewizji (zwłaszcza w świetle wyroku Trybunału Konstytucyjnego z dnia 18 stycznia 2024 r. w sprawie K 29/23 oraz pozorności postępowań likwidacyjnych jednostek publicznej radiofonii i telewizji) oraz zapewnienia wystarczającego i stabilnego finansowania misji publicznej ze środków publicznych, brak jest podstaw do ustalenia kart powinności jednostek publicznej radiofonii i telewizji na lata 2025-2029 w przedłożonym przez nie kształcie.

W związku z powyższym apeluję do Pani Minister o pilne podjęcie działań mających na celu zakończenie procesu likwidacji spółek publicznej radiofonii i telewizji, jak również o zapewnienie tym spółkom stabilnego i wystarczającego systemu finansowania misji publicznej, który pozwoli na niezakłóconą realizację ustawowych zadań i powinności” – napisał przewodniczący Świrski.

red., źródło: KRRiT

 

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: No to sobie Hołownia wystartował

Wprawdzie za najbardziej żałosną postać systemu władzy Donalda Tuska uznaję upadły „aŁtorytet” Adama Bodnara, ale tuż za nim plasuje się pozbawiony kręgosłupa Szymon Hołownia. Trzeba im oddać, że dają z siebie wszystko, a konkurencja jest spora.

To jest w ogóle coś nieprawdopodobnego, że ten człowiek, tak plastyczny i pozbawiony właściwości, pochodzi z Podlasia. Choć może tłumaczy to fakt, że pochodzi z Białegostoku, który, z całą sympatią, Białystok to moje ulubione, jakże wyluzowane w porównaniu z wieloma innymi, miasto, nie jest jednak wolny od wszystkich wad dużych miast. Z drugiej strony, wielu spośród tych, którzy mieli do czynienia z jego działalnością charytatywną, go chwali.

Z Hołowni zostało niewiele

Fakt jednak faktem, że po roku funkcjonowania Koalicji 13 grudnia z noszonego na rękach i oglądanego w salach kinowych w ramach „Sejmfliksa” Hołowni, nie zostało nic ponad to, co zostać z niego mogło. Kupka żałosnego, bezkręgowego, czegoś.

A przecież jeszcze całkiem niedawno, wzorem iluś podobnych mu poprzedników, przywódców „ugrupowań protestu”, były gwiazdor TVN miał być „nośnikiem nowej jakości”, „praworządności”, „konstytucji” i wszystkich tych magicznych zaklęć. Tak naprawdę to on dał władzę Donaldowi Tuskowi, który, jak by nie liczyć, przegrał wybory w październiku 2023 z Prawem i Sprawiedliwością. Jeszcze całkiem niedawno swoją umiejętnością łączenia wszelkich możliwych poglądów uwodził całkiem przytomnych ludzi. Jeszcze niedawno celebrytki tarły kolanem o kolano na sam jego widok.

Atak saturacyjny

Co z tym kapitałem zrobił Hołownia? Został szmatą do podłogi Tuska. Podejmowanie bzdurnych uchwał – niby podstaw prawnych? Nie ma sprawy. Bezprawne kwestionowanie mandatów poselskich Kamińskiego i Wąsika? Ależ oczywiście „Najjaśniejszy Mój Panie Kierowniku”. Zdążył się chyba jeszcze z satysfakcją wypowiedzieć na temat odebrania pieniędzy PiS pod pretekstem wyciągniętym z nosa Kalisza, kiedy gruchnęła wieść, że zrządzeniem PKW Polska 2050 prawdopodobnie sama będzie miała kłopoty z pieniędzmi. A wcześniej były jeszcze przemilczane ostrzeżenia w postaci choćby reportażu w jego rodzimej TVN, na jego temat. Widać niewystarczająco się płaszczył, za mało pełzał u tuskowych stóp.

A teraz jeszcze ujawniona przez „zaprzyjaźnione media” sprawa Collegium Humanum, gdzie Szymon Hołownia ma figurować na liście studentów. Według doniesień Piotra Krysiaka i Newsweeka oceny „studentowi”, który miał nie przychodzić na zajęcia miał wpisywać sam rektor. Według doniesień studiować na Collegium Humanum miał też „mózg” Hołowni Michał Kobosko.

Ja nie stwierdzam winy czy też niewinności Szymona Hołowni. W czasach zdziczałej „praworządności” i „demokracji walczącej” są to prawdopodobnie wartości nieosiągalne. Pozwalam sobie jednak zadawać pytanie skąd teraz taki saturacyjny atak na niedawnego ulubieńca tłumów? Niektórzy twierdzą, że to ze względu na jego, jako kandydata w wyborach prezydenckich, krytykę innego kandydata – Rafała Trzaskowskiego, którego Hołownia nazwał „półpolskim”. E, chyba nie.

Hołownia generalnie nie pasuje Tuskowi do nadal realizowanej z uporem godnym lepszej sprawy, błędnej koncepcji „jednej listy”. Tusk nie zniesie żadnej konkurencji w mainstreamie. Jednak gwoździem do politycznej trumny Hołowni wydaje się być jego wypowiedź na temat wyborów prezydenckich – „Będziemy mieli za chwilę wybory prezydenckie. I to ktoś musi stwierdzić ich ważność, żeby prezydent mógł złożyć przysięgę. W pozostałych przypadkach wyborów jest domniemanie ważności wyborów, a Sąd Najwyższy może co najwyżej stwierdzić, że były nieważne, jeśli ma na to dowody. W przypadku wyboru prezydenta orzeczenie Sądu Najwyższego o ważności wyborów jest warunkiem, żeby mógł być wpuszczony na salę i składać przysięgę. Chyba nie muszę państwu mówić, co będzie, jeśli prezydent nie będzie mógł złożyć przysięgi. Kto będzie wtedy wykonywał jego funkcję w zastępstwie prezydenta? Ale to już mówię tak pół żartem, pół serio” – mówił Hołownia kilka dni temu w Sejmie, sugerując wyraźnie, że niezależnie od tego kto wygra wybory on, jako Marszałek Sejmu, w chorym i pozbawionym podstaw prawnych systemie Koalicji 13 grudnia, może pełnić rolę głowy państwa.

Plan Hołowni i plan Freda

Przyznaję, że na początku odruchowo założyłem, że to plan całej Koalicji i przez Tuska autoryzowany. Zadawałem sobie wprawdzie pytanie „czy na pewno Tusk chciałby tak bardzo zbudować Hołownię?”, ale tłumaczyłem sobie, że albo to desperacja, albo jeszcze nie wszystkie elementy układanki widać. No ale chyba jednak nie, ostatnie wydarzenia wokół Hołowni wskazują raczej na to, że nonszalancko i przedwcześnie ogłosił on „plan wydymania Freda”, ale się w swojej naiwności przeliczył i teraz to „Fred wydymał jego”.

W wypowiedzi dla wPolsce24 Szymon Hołownia mówi o „pomówieniach i kłamstwach” – (…) To oznacza, że sprawa jest bardzo poważna. I to oznacza, że dojdzie do bardzo poważnego kryzysu zaufania w naszej koalicji. Bo jeżeli służby za tym stoją, albo służby lub prokuratura miała w tym jakikolwiek udział, bo skądś te informacje musiały wyciec, no to będzie znaczyło, że nie jest to to na co się umawialiśmy (…).

Panie Szymonie, nie to żebym płakał po Waszej żałosnej Koalicji, ale myśleć to trzeba było o takich rzeczach wcześniej, myśleć i działać. Teraz to Pan sobie możesz pogadać.

 

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Albo „demokraci”, albo demokracja

– Kraje Unii Europejskiej z zadowoleniem przyjęły poczyniony w Polsce postęp w kwestii praworządności, natomiast uznały, że sytuacja państwa prawa na Węgrzech znacznie się pogorszyła – miał przekazać Katarzynie Szymańskiej-Borginon unijny dyplomata.

I można się tutaj zżymać. A nawet należy się zżymać, ponieważ to się, pisząc kolokwialnie w pale nie mieści. W Polsce, spośród wszystkich „kamieni milowych” narzuconych Morawieckiemu, w zasadzie nie został zrealizowany żaden dotyczący praworządności. Nie została zmieniona w tym zakresie żadna ustawa, ale brukselscy cmokierzy mlaskają, że „jest postęp”.

A na czym ten „postęp” niby polega? Na bandyckim przejęciu mediów publicznych? Na zagrabieniu prokuratury na podstawie karty rowerowej? Na „podstawach prawnych” w postaci pozbawionych mocy prawnej uchwał sejmowych? Na kwestionowaniu konstytucyjnych uprawnień Prezydenta? Na maltretowaniu księdza i byłych urzędniczek? Przecież taka „wyrozumiała” UE po prostu nie ma sensu. Ani ekonomicznego, ani politycznego, ani aksjomatycznego. No, ale nie po to piszę ten tekst żeby stwierdzać oczywistości.

„Demokraci” zwariowali

Za to chciałbym zwrócić Waszą uwagę na to, że to co się dzieje w Polsce, jest częścią zjawiska dotykającego cały, szeroko pojęty Zachód. Tutaj niestety ma wyjątkowo dramatyczny przebieg, ze względu na charakter eksperymentów, które sądząc m.in. z tekstów Klausa Bachmanna w Berliner Zeitung, przeprowadzają na Polakach – za pośrednictwem swoich lokalnych pomagierów – Niemcy. Natomiast, podobne procesy zachodzą również gdzie indziej. Francuscy sędziowie próbują zakazać kandydowania Marine Le Pen, fikołki jaki wyczyniali sędziowie, politycy i urzędnicy amerykańscy żeby uwalić kandydaturę Trumpa, powinny wejść do historycznych podręczników jako przykład szaleństwa jakie dotknęło „demokratów”.

Tak, bo „demokraci” (celowo piszę to słowo z małej litery, ponieważ nie mam na myśli amerykańskiej Partii Demokratycznej, tylko wszystkich rzekomych „demokratów” na Zachodzie we wszystkich ich odmianach) zwariowali. Ze strachu odjęło im rozum. Dotarło do nich, że przy urnach wyborczych mogą ponieść konsekwencje wszystkich eksperymentów, które w swojej bucie przeprowadzali na swoich wyborcach. I w tej bezrozumnej panice demontują pospiesznie demokrację.

Nie wykluczam, że gdzieś tam u zarania, w jakiejś masie, mieli rzeczywiście dobre intencje chcąc zbudować „lepszą demokrację” nazywając ją „demokracją liberalną”. Gdyby mieli za sobą doświadczenie „demokracji ludowej”, pewnie wiedzieliby, że dodawanie do „demokracji” przymiotników to niebezpieczna zabawa. Ale nie mieli i faktem jest, że to co im wyszło, to żadna demokracja, a raczej z definicji czysta i zazdrosna o swój stan posiadania oligarchia z pewnymi fasadowymi atrybutami demokracji. W dodatku coraz bardziej spanikowana i odwołująca się do metod otwarcie kwestionujących ład prawny, a nawet, jak w Polsce, do nagiej siły.

Ostatni spazm

Ostatnim jej spazmem w Polsce jest odebranie finansowania największej partii opozycyjnej przez zdominowaną przez „uśmiechniętych” polityków koalicji 13 grudnia Państwową Komisję Wyborczą i na podstawie wątłych pretekstów wyciągniętych z nosa Ryszarda Kalisza. Boje się sobie wyobrażać jakie wycie niosłoby się po zachodnich salonach, gdyby na równie wątłej podstawie PiS odebrał finansowanie największej swego czasu partii opozycyjnej – Platformie Obywatelskiej. A teraz, proszę ja Was, cisza. Co najwyżej „kraje Unii Europejskiej z zadowoleniem przyjmą poczyniony w Polsce postęp w kwestii praworządności”. Jeśli ktoś z PiS chciałby w przyszłości odwoływać się jeszcze do „wartości europejskich”, lub liczyć na jej „prawa”, powinien się natychmiast udać do lekarza od oczu, albo od głowy. I musieliby to być naprawdę doświadczeni specjaliści.

Jakby tego było mało, Marszałek Błazen Hołownia podał niby żartem przepis na sytuację, w której koalicja 13 grudnia nie uznaje Sądu Najwyższego (bo neosędziowie, których nie widzi nawet TSUE i Komisja Wenecka) i nie ma komu stwierdzić ważności wyborów prezydenckich. Otóż obecny Marszałek Sejmu (Podlasie przeprasza za Hołownię) umyślił sobie, że w takiej sytuacji to on jako Marszałek będzie p.o. Prezydenta. Wszystkie te paniczne ruchy świadczą o jednym. Nasz lokalny, „demokratyczny”  Werwolf, skoro czuje się zmuszony sięgać po takie metody, boi się przegranej w wyborach. Może i słusznie.

Plebiscyt

Wszystkie te histeryczne działania „demokratów”, ze szczególnym uwzględnieniem odebrania finansowania największej partii opozycyjnej, mają jeden, prawdopodobnie nieprzewidziany przez nich skutek. Otóż, jako forma zamachu stanu, najbliższe wybory pozycjonują jako swego rodzaju plebiscyt za i przeciw demokracji. Demokracji rozumianej jako rządy przedstawicieli demosu, a nie różnych mniej i bardziej tajnych, samozwańczych gremiów. I kandydata „demokratów” bynajmniej nie ustawiają po stronie demokracji. Przeciwnie, jeśli ktoś chce żeby jeszcze kiedykolwiek jakikolwiek jego głos miał w wyborach znaczenie, zdecydowanie powinien głosować przeciwko kandydatowi nadwiślańskiej ekspozytury oligarchii, jaką jest Platforma Obywatelska. Nie jest moją rolą pisać Wam na jakiego kandydata macie głosować, ale jeśli Wam demokracja miła, powinniście z całą pewnością głosować przeciwko kandydatowi oligarchicznych „demokratów”.

Będą kombinować? No pewnie, że będą. Dla utrzymania władzy sprzedaliby własną matkę, a właściwie jeśli Ojczyzna jest naszą Matką, to już są w trakcie transakcji. Natomiast Donald Trump i Marsz Niepodległości pokazali jak zwyciężać mamy. Gdyby przewaga Donalda Trumpa nad Kamalą Harris była minimalna, pewnie bylibyśmy teraz świadkami przedstawienia mającego odebrać mu przy pomocy kruczków prawnych i oszustw, zwycięstwo. A gdyby na Marsz Niepodległości przyszło mniej ludzi, zapewne mielibyśmy do czynienia z prowokacjami i KPRM wie, czym jeszcze.

Sprawa jest więc, cytując klasyka, arcyboleśnie prosta, żeby PKW, Hołownia i „profesorowie prawa” schowali się pod mokrego mopa, demokratyczny (właśnie nie „demokratyczny”, tylko demokratyczny) kandydat musi wygrać zdecydowanie.

Agnieszka Romaszewska podczas wręczania nagród SDP w Domu Dziennikarza przy ul. Foksal w Warszawie w czerwcu br. Fot. z archiwum sdp.pl

HUBERT BEKRYCHT: Kto zyskuje na likwidacji BIEŁSAT TV i zwolnieniu A. Romaszewskiej?

 „15 listopada 2024 r. likwidator TVP oficjalnie zlikwidował Biełsat TV” – napisała na FB Agnieszka Romaszewska, przez kilkanaście lat szefowa stacji i jej głowny twórca. „W nagrodę” za konsekwentne prowadzenie Biełsatu została w marcu 2024 roku wyrzucona dyscyplinarnie z TVP. S.A. w likwidacji. Pod żenująco śmiesznymi zarzutami zwolniono dziennikarkę, która stworzyła niepowtarzalny Zespół ludzi przekazujących Prawdę do krajów postsowieckich, m.in. na Biołoruś i do Rosji.

Romaszewska przekazała na FB, że „zlikwidowano jednostkę organizacyjną TVP pod tą nazwą [Biełsat – red.]. W nowym regulaminie TVP takiej nazwy już nie znajdziecie. Przy tym na Placu Powstańców odbyło się dziwne ni to zebranie ni konferencja prasowa, na której pojawili się tzw. „wszyscy święci” czyli pan Broniatowski – obecny szef TVP World, pan Wroński rzecznik MSZ, jeszcze jedna pani z MSZ,  zdalnie Swietłana Cichanouska a także nowa kierowniczka jednostki (podjednostki?)  którą własnie zlikwidowano (…), czyli Alina Koushyk.” – wyjaśniła Romaszewska a cytat ten podał m.in. portal Biznes Alert – Media.

„Podobno nowa kierowniczka sugerowała, że ‘wszystko będzie po staremu’ a pan Broniatowski przekonywał, że za 140 mln zł TVP stworzy prawdziwe zalążki międzynarodowej polskiej potęgi, bo w nowoutworzonym Ośrodku Madiów dla  Zagranicy (czy jakoś tak), ktorego szefem ma być właśnie pan Broniatowski, będzie nadawanie nie tylko po białorusku i po rosyjsku ale jeszcze po ukraińsku i po angielsku i może trochę po niemiecku” – zwróciła uwagę była szefowa Biełsatu.  „Zdaję sobie sprawe, ze dla  większości z Państwa nie zajmujacych się produkcją TV, to abstrakcyjne sumy, więc dla ułatwienia przypomnę, że budżet raczej skromnej, francuskiej TV dla zagranicy wynosi rocznie, w przeliczeniu na złotówki, około miliarda” – wyliczyła Romaszewska.

Tym samym został zakończony proces demontażu kierownictwa Biełsatu, które niemal bez zmian w składzie,  stworzyło stację, potem ją rozbudowywało i przeprowadziło przez 17 lat najrozmaitszych turbulencji” – przypominała usunięta dyscyplinarnie wieloletnia szefowa stacji. Zwolniona poza mną została moja zastępczyni i szefowa działu programów cyklicznych  Beata Krasicka, szef techniki Bielsatu Mirosław Ciunowicz, który w zasadzie stworzył cały system technologiczny Biełsatu (który też zresztą został rozmontowany),Volha Shved, która odpowiadała za rozwój technologi rozpowszechniania cyfrowego, Waldemar Domański – wieloletni kierownik, potem dyrektor ds. ekonomicznych Biełsatu ( jego już po raz pierwszy zwalniała ekipa Jacka Kurskiego, ale w wyniku moich wysiłków i decyzji prezesa Matyszkowicza powrócił do nas, co prawda już tylko jako specjalista do spraw ekonomicznych, w 22r.), a teraz ma odejść ze stanowiska mój drugi zastępca (a właściwe patrząc z punktu widzenia obowiązków – pierwszy) nadzorujący informację Aleksy Dzikawicki” – podsumowała Romaszewska, co przekazał m.in portal Biznes Alert.

 

oprac. m.in. .: red./ ede/ Biznes Alert – Media/ FB A. Romaszewskiej

    

A miałem pomysł na zupełnie inny komentarz…

W zasadzie większość faktów w tej sprawie jest znana. Więszość, co oczywiste, nie oznacza to, że wiemy wszystko o kulisach likwidacji Biełsatu. Likwidacji dokonanej przez TVP  też w likidacji, którą prawie rok temu nielegalnie, z pominięciem fundamentalnych przepisów prawa, przejął rząd Donaldna Tuska. Na miejsce poprzednich szefów TVP, PR i PAP powołano marionetkowe władze tych spółek. 

I obecnie te władze tzw. mediów publicznych realizują politykę usuwania tego, co było funkcjonalne w polityce poprzednich rządów wobec TVP, co było dobre w zarządzaniu przez leganych nadal prezesów polskich mediów publicznych.

Trzeba konsekwentnie, w każdej sytuacji, stawiać rządowi i nielegalnym władzom mediów publicznych jedno pytanie, na które pewnie jeszcze nikt nie odpowie: Kto zyskał na zniszczeniu mediów publicznych, m.in. Biełsatu, władze kolaicji, która doszła do władzy 13 grudnia, czy Putin?

Hubert Bekrycht

I tak na koniec, jak mawia młodzież, bez trybu.

Okazało się, że dyrektor TVP Info Paweł Moskalewicz zatrudnił w swoim sekretariacie partnerkę, matkę jego dziecka. I tak się na niego wszyscy rzucili, że aż wstyd. Moskalewicza przysłano do przejętej przez rząd TVP 21 grudnia 2023 r. Skąd miał biedny chłop wiedzieć, że „niszczyciele z pisowskiej telewizji” zlikwidowali też etos uczciwej seketarki. No, to przyją swoją. Partnerkę, ale to nie takie proste.

Moskalewicz tłumaczył, że jeego seketarka przeszła z sukcesem procedurę kwalifikacyjną. On wie, bo współdecydował pewnie o rekrutacji, przecież bez dyrektora TVP Info w do kanału informacyjnego publicznej telewizji nie przyjętoby nikogo.

I wreszcie coś, co mnie przekonało o racji Moskalewicza. Dyrektor zapewnił, że przyjęta sekretarka nie jest już jego parnerką. Tylko byłą parnerką.

Przebiegłość nowych menedżerów TVP. S.A. w likiwdacji jest wręcz legendarna i porównywalna tylko z przebiegłością Kamali Harris.

komentarz – HB

 

 

 

WIKTOR ŚWIETLIK: Reprodukcja patologii

Jeśli wzorcem z Sèvres dla polskich mediów ma być BBC to można wytłumaczyć dlaczego u nas one tak wyglądają, jak wyglądają. Choć tylko częściowo.

W autobiograficznej książce, którą zresztą gorąco polecam, „Outsider”, Frederick Forsyth opisuje jak działała już w latach 60. brytyjska BBC. Lekcja pisarza powinna być obowiązkową odtrutką dla wszystkich tych, którym w trakcie studiów dziennikarskich, praktyk redakcyjnych albo kariery zawodowej, wpojono przekonanie, że to wzór dziennikarskiej rzetelności, tym bardziej, że przez ponad 50 lat od kiedy Forsyth opisywał swoją krótkotrwałą pracę w BBC sprawy poszły zdecydowanie do przodu. W brytyjskiej „publicznej” autor „Dnia Szakala” znalazł się w drugiej połowie lat 60. kiedy w Nigerii, kilka lat po tym jak zyskała niepodległość wybuchło powstanie ludu Ibo wiedzionego przez pułkownika Ojukwu i na krótki czas nad Zatoką Biskajską utworzono państwo Biafra. Forsyth, jako młody i ambitny wówczas dziennikarz postanowił, że w swoich korespondencjach „napisze jak jest”. I wówczas zaczęło się to, czego uczciwie mówiąc, nie powstydziłby się żaden z socjalistycznych demoludów.

Okazało się, że BBC jest po prostu tubą brytyjskiego establishmentu, a swoją misję i cele pojmuje dość swoiście – jako realizację zadań politycznych. Do tego nie zadań brytyjskich, nawet nie elit brytyjskich, a po prostu polityków Partii Pracy, czyli ekipy nieustannie wracającego do władzy Haralda Wilsona. A w jego interesie było nie negować integralności Nigerii. Sztucznego państwa, którego nazwę wymyśliła pani Lugart, żona brytyjskiego awanturnika, który teren podbił, a mapę wyrysowano po prostych liniach wokół obszaru, który opanował. W tej sytuacji, dla osobnej państwowości ludu Iba, który był wyżej rozwinięty niż reszta kraju, i jego wykształconego na Oksfordzie przywódcy, miejsca być nie mogło. Także w mediach. Duże afrykańskie powstanie, wojnę, a w końcu powstanie państwa najpierw bagatelizowano, potem zdecydowano się przemilczeć, co ostatecznie zakończyło pracę niepokornego Forsytha w BBC. Jak celnie on zauważa, w tym czasie media brytyjskie, a także ich rozmaite pochodne, w postaci celebrytów i rozmaitych gadających głów, przeżywały nieustannie inną wojnę. W Wietnamie. Podczas, gdy inna wojna toczona na ogromnym terytorium, jeszcze kilka lat wcześniej będącym fragmentem imperium brytyjskiego, a do dziś dnia członkiem Wspólnoty Brytyjskiej, ich nie zajmowała.

Obserwując choćby rzetelność alternatywną z jaką BBC relacjonuje wydarzenia polityczne w Polsce, a także jak stawała na wysokości zadania propagandowego relacjonując wybory w USA trzeba przyznać, że sprawy tylko się rozwinęły i dziś młody Forsyth po prostu naiwnie by tam nie poszedł (wcześniej był korespondentem Reutersa). Gorąco polecam zresztą rozmowę amerykańskiego komentatora Bena Shapiro, można ją znaleźć na Youtube, który kilka lat temu przerwał wywiad z dziennikarzem Andre Neilem nawrzucawszy mu wcześniej od propagandystów. Było to pół wieku po tym, jak z BBC swoją pracę tam zakończył tam Frederick Forsyth. Jak podsumował sprawę w swoim komunikacie zacny brytyjski nadawca „Ben Shapiro jest postacią kontrowersyjną”.

BBC za to kontrowersyjne nie jest. Jest po prostu tubą propagandową lewicy, niegdyś brytyjskiej, a dziś światowej, udającą niezależność. Ale jeśli ktoś się pociesza, że podobnie jest u nas to niestety racji nie ma. U nas jest dużo gorzej. Jednak całkowite przemilczenie, przynajmniej do momentu w którym piszę ten felieton, przez wszystkie media głównego nurtu, sprawy nie tylko wyczynów ojca i wujów Kingi Gajewskiej, ale też nie zadanie w tej sytuacji oczywistego pytania o pochodzenie majątku wiceministra sprawiedliwości Arkadiusza Myrchy, przekracza to, na co narażeni są Brytyjczycy. Podobnie jak nie mają oni jednak  swojej Doroty Schnepf-Wysockiej. Ale cóż, jak widać znowu się potwierdza, że w krajach postkolonialnych patologie występujące w „ugruntowanych demokracjach”, czyli dawnych imperiach, reprodukują się ze zdwojoną siłą.