Wkrótce na ulicach pięknej polskiej Gdyni pojawią się plakaty z napisem: „Szczurku wróć!”. Wróć, bo skłócona obecna władza topi miasto.
Zarządzał 26 lat. To oczywiście bardzo długo. W kolejnych wyborach głosowały na niego dominujące ilości mieszkańców. Bił pod tym względem rekordy kraju. Wojciech Szczurek szedł jak morska burza od wyborów do wyborów w Trójmieście. Ani śp. Adamowicz z Gdańska, ani Karnowski z Sopotu nie mogli się z nim równać, zresztą nawet w kraju inni prezydenci miast popularnością nie sięgali mu do pięt.
Prezydent Gdyni pełniąc przez wiele lat funkcję przewodnika miasta był na pewno postacią niezwykłą. To taki wzór jak metr z Sevres – solidarnościowe korzenie, dobrze wykorzystany okres samorządowego terminowania u charyzmatycznej działaczki „Solidarności” stanu wojennego a potem prezydent Gdyni Franciszki Cegielskiej, pracowitość, partnerskie ralcje z mieszkańcami, skromność, również w kwestii mieszkaniowej. Unikanie blichtru i puszenia się na oficjalnych uroczystościach. Gdy dowiadywał się, że będą to pompy z udziałem prezydentów Trójmiasta – nie uczestniczył – po prostu.
Po odzyskaniu suwerenności kraju w 1989 roku Gdynia mogła być porównywana do Gdyni międzywojennej, choć to może byłaby przesada. Bo tamta eksplozja inwestycyjna pod wodzą Eugeniusza Kwiatkowskiego i współpracowników nigdzie w Polsce już się nie powtórzyła.
Na to miasto powstałe z morza – dzięki pracowitości autochtonów i tych, którzy przyjechali tu za chlebem – wybrano znakomite miejsce z głębokim dostępem Bałtyku poprzez Zatokę. W rekordowym tempie zbudowano port i miasto. Wieczna chwała budowniczym.
Szkoła Morska, Dworzec Morski, dworzec kolejowy, sąd, poczta, kościołym budynki dowództwa Marynarki Wojennej, Urzędu Morskiego, wielkich organizacji przemysłowych, linii oceanicznych, banków, wreszcie ogromne magazyny portowe, bunkry obronne, falochrony – to wszystko w Gdyni ma smak, urok, praktyczną przydatność.
Potem była germańska zemta na Gdynianach za to, że ośmielili się stawić gospodarczo czoła hanzatyckiemu Gdańskowi – zbrodnia na Kaszubach w Piaśnicy, wielotysięczna wywózka Gdynian.
Po roku 1945 odradza się polska Gdynia. Wydobyte zostają trupy niemieckich okrętów, rozminowane drogi wodne i baseny portowe, na nabrzeżach wstają dźwigi. Wracają do swojego ukochanego miasta Gdynianie.
Jeszcze nie wiedzą, że czeka ich w grudniu 1981 jaruzelsko-kiszczakowa zbrodnia na stoczniowcach i portowcach za to, że protestowali przeciwko wyzyskowi ludzi pracy. Noc stanu wojennego. I radość 4 czerwca 1989 roku.
Duch do działania odrodził się ze zdwojoną energią. Polska wychwalała ludzi morza – stoczniowców, portowców, „kolebkę” Solidarności, ale wkrótce ją i gospodarkę morską zniszczyła – przez nieudolność i zakłamanie. Elity władzy oddały władzę za… uwłaszczenie i wyczekiwaną unię z wymarzonym zachodem. Tak było.
Po ruskiej zależności byliśmy suwerenni. W Gdyni też zostaliśmy samorządni. Ale sprzedano statki handlowe (PLO miało ich 174, teraz ma dwa!) i zamknęliśmy, zredukowaliśmy stocznie.
W Gdyni wybrano dobrze – energiczną i popieraną przez mieszkańców prezydent Franciszkę Cegielską, a po niej właśnie Wojciecha Szczurka – wkrótce wieloletnią samorządową gwiazdę. I tak było przez ćwierć wieku.
Nie wszystko jednak się udało. Np. ambitne i wydawało się realne plany posiadania własnego lotniska pasażerskiego. Był i jest wspaniały, dogodny i bardzo bezpieczny teren pod Gdynią na płaskowyżu oksywskim. Ale samotna samorządowa władza nie podołała w walce z biurokracją centralną i europejską. Stłumiono gdyńskie ambicje.
Nie odbudowano także utraconej wskutek poleceń Unii Europejskiej wielkiej, nowoczesnej i ogromnie wydajnej stoczni (samochodowce, gazowce). Pracowała dla Polski, nadano jej nazwę Komuny Paryskiej, nazwę zmieniono – na „Gdynię”. Miastu Gdynia i jej mieszkańcom podcięto korzenie – z 16 tysięcy stoczniowców ocalało tylko kilka tysięcy w zakładzie produkującym jedynie segmenty statków. Ale dobre i to. Bo inne wielkie stocznie zlikwidowano.
Błędy robiło też miasto. W śródmieściu ambitni i zaradni deweloperzy nadmiernie zagęścili przestrzeń miejską, nie poradzono sobie z problemem parkingów. Gdynianie uznali, że Szczurek się wypalił! I zamknął w ratuszu niczym w wieży z kości słoniowej.
Fakt, że nic nie zrobiono i to prawie przez 40 lat z rozwalonym ośrodkiem rekreacyjno-basenowym. Redłowska Polanka. Zniszczono obiekt i zostawiono piaszczyste wyrobisko w miejscu, które każde miasto uznałoby za dar natury. Bo otoczone leśnymi drzewami. Przy wspanialej leśnej dolinie. Było tu wielkie i popularne niegdyś kąpielisko nad skarpą brzegową tuż na zatoką, sięgające plaży i wody.
To mój najpoważniejszy zarzut wobec byłego prezydenta Gdynia – Szczurka.
***
Ostatecznie wybory przebiegały pod dyktando ludzi, którzy obiecali koalicję. Koalicję właśnie przeciwko długoletniemu prezydentowi. I wygrali. Wybrali młodą, ładną ale zupełnie niedoświadczoną w samorządowych bojach radczynię prawą Aleksandrę Kosiorek.
Sukces? Guzik prawda, bo zaraz przyszła klęska – komitet nowej prezydent Gdyni, mimo że nazywał się „Dialog” nie został poparty w głosowaniu na radnych.
I zaczęło się. Z ławek rezerwowych podnieśli ludzie, którym wcale nie chodzi o miasto. Im chodzi o prywatę. Mijają miesiące, pat trwa. Widomym znakiem jest nie dogadanie się radnych w sprawie wyboru wiceprezydentów. Nastąpiły kłótnie o stanowiska, m.in. skarbnika i inne intratne posady. Wprawdzie jeszcze się w ratuszu nie biją, ale wzajemnie blokują.
Prezydent ma jednego doświadczonego samorządowca, który w poprzedniej Radzie Miasta był jej przewodniczącym. Pozbył się go Szczurek. Kosiorek na nim się oparła i wybory wygrała. Ostatnio Zygmunt Zmuda-Trzebiatowski przez kilka miesięcy był felietonistą pisząc na łamach Dziennika Bałtyckiego. Objawił się jako błyskotliwe pióro i rzeczowy znawca problemów miejskich, samorządowych. Pan Zygmunt uznał jednak, że wystarczy mu rola doradcy prezydenta miasta. Nie ma najwyraźniej większych ambicji. Albo też czai się i czeka, bo rzeczywiście mógłby być prezydentem miasta. Na razie siedzi w małym pokoiku i nie wychyla się, gdy inni podgryzają si e wzajemnie.
Tymczasem z poprzednio utajnionymi ambicjami, objawił się teraz inny radny Tadeusz Aziewicz (znany działacz PO). I on i forowany przez niego syn Dominik to główni antagoniści prezydent Gdyni. Obejrzałem ostatnio wywiad w Telewizji Gdańskiej z młodym Aziewiczem. Dziennikarz lokalny dał przykład wasalskiego poddaństwa. Jedyne czego dowiedzieliśmy się to, że nowa prezydent ma otwarte drzwi dla mieszkańców a za Szczurka tak nie było. Wzajemne uśmiechy osłodziły ten antyprogram – nic o sprawach budowlanych, a zanosi się na dalszą, znaczącą rozbudowę osiedli mieszkaniowych, nic o stoczniach, nic o Polance Redłowskiej, nic o problemach komunikacyjnych o wleczącej się budowie tzw. „czerwonej drogi”.
Jeśli walka radnych zmieni się w permanentny bojkot wzajemnych propozycji, jeśli szczuć będą na siebie i najwyraźniej kultywować zasadę im gorzej tym lepiej dążąc do obalenia kobiety, którą wybrali – miasto straci impet rozwoju, stanie się terenem zaminowanym politycznie i społecznie. Gdynia zacznie tonąć. Tak, tonąć, choć nie w morzu, ale przez głupich ludzi.
Może ratunek jest w deweloperach gdyńskich – na czele Andrzejem Boczkiem, który wybudował wiele wspaniałych domów w ostatnich dziesięcioleciach. Może to on zajmie się Redłowską Polanką. Ponadto zainteresowali się tym wołającym o pomstę do nieba zaniedbaniem oligarchowie – Krauze i Solorz. Redłowska Polanka czeka na zmiłowanie prawie już pół wieku.
Presydent Aleksandra Kosiorek zaczęła dobrze. Spotkała się m.in. z piłkarzami Arki Gdynia, na boisku. Ładnie się przedstawiła i obiecała nawet, że obiekt sportowy Redłowska Polanka odbuduje. To trochę porwanie się z motyką na słońce. Gdynia choć ciągle bogata sama sobie nie da rady.
Dobroczyńcy z innych miast na pewno nie myślą o Gdyni. Jak zwykle takie obiecanki – cacanki to tylko po to by jeszcze zarobić. Gdyni strzec muszą Gdynianie. Ślady tego pozostały na wzgórzach nad właśnie Polanką Redłowską w postaci czterech ogromnych dział dalekosiężnych zainstalowanych przed wybuchem wojny. Te działa to fantastyczne zabytki, ale jedno już spadło ze skarpy i leży u podnóża wzgórza. Hańba, bo leży od kilkudziesięciu lat.
Od pewnego czasu przebąkuje się o budowie w Gdyni portu kontenerowego. To gigantycznie przedsięwzięcie miałoby wyjść poza główki portowych falochronów w Zatokę. Byłaby to konkurencja dla wielkiego hubu kontenerowego powstającego w Gdańsku. Zamierzenie porównać można do dokonań 20-lecia międzywojennego. Brawo! Ale czy przy obecnych tendencjach antyinwestycyjnych w kraju będzie zrealizowane? Jest to zadanie na wielką ogólnokrajową inwestycję. Musi jednak towarzyszyć temu troska samorządowców zjednoczonych a nie skłóconych.
Nadzieje wzbudza to co zrobiono w sprawie inwestycji portowych dokonanych w ostatnich latach. To sukces zarządzających Urzędem Morskim i dyrektorów portu w Gdyni. Kolejny po Przekopie Wiślanym, a także po wybudowaniu tunelu w Świnoujściu.
Można było. Ale niestety jest obawa, czy to sie nie skończyło? Nie ważne teraz kto chwali się przy końcówce inwestycji tymi dokonaniami. Niech się chwali. Nawet tym co zrobili inni. Najważniejsze, że budowy powstały.
Zwracam się więc do radnych w Gdyni. Poskromcie swoje ambicje. 242 tysiące mieszkańców wam zaufało. Daliście się wybrać kokietując, że utworzycie koalicję. Dajcie więc poparcie nowej prezydent albo przywołajcie z powrotem Szczurka, nad którym zlitowano się w Sopocie dając mu około 2 tysięce złotych miesięcznie jako doradcy inwestycyjnemu miasta.
Śmieszno i straszno: i tu polecę za Brzechwą nawiązując do jego wierszyka ze sławnym cytatem, kiedy to kapusta mówi:
„Moi drodzy, po co kłótnie,
Po co wasze swary głupie,
Wnet i tak zginiemy w zupie!”