STEFAN TRUSZCZYŃSKI: Lechu olał!

Usiedli wielce zasłużonym rządkiem. Wszyscy (no?) bardzo zasłużeni. Rocznica bardzo ważna. Tylko Lecha zabrakło.

Dlaczego prezydent Lech Wałęsa nie siedzi tu w pierwszym rzędzie. To przecież solidarnościowa rocznica. Owszem jest Piotr Duda, przewodniczący aktualny. Chodzi o to co to teraz za związek. Kto ich słucha skoro się podzielili i dzielą dalej.

Zasłużony, prawdziwy górnik, znany powszechnie tak jak ci najważniejsi, mówi mi: nas starych „solidarnościowców” szanują, ale tych obecnych nienawidzą. Duda mówi, że zapraszał, że ma nad biurkiem portret Lecha. Rzeczywiście, wielka łaska. Proszę pana, pan do historii nie przejdzie.

Ale wróćmy do Wałęsy. Obraził się, czy ma rację?

Były rzecznik, nadal przyjaciel Lecha, mówi mi: „powiedział nie, nie przyjdę, taka była jego decyzja”.

Lech Wałęsa nie był królem Polski. Ale to jego zna cały świat. Pamiętam w Zambi, gdzie robiłem film o polskich misjonarzach, w 1993 roku, siedziałem na skrzyniach wielkiego dodge’a z workami sproszkowanego mleka. Rozwoził je ksiądz Wojciech, młody misjonarz biorący udział w akcji dożywiania finansowanej przez organizacje humanitarne. Koszulka mi wypadła z ręki i poleciała za samochodem. Przy drodze stał chłopczyk, podniósł i zaczął biec za nami. Klepnąłem w dach kabiny. Stanęliśmy. 10- może 14-letni chudziutki murzynek wyciągnął rękę z tiszertem.

– For you – powiedziałem. Aż podskoczył z radości. Chłopczyk pokazał palcem na naklejkę na drzwiach samochodu, biało-czerwoną.

– Bolanda? – zapytał.

– Yes. Bolanda – Polska.

– Walesa?

Zatkało mnie. Żar lał się z nieba, bo to był czerwiec, ale zrobiło mi się jeszcze cieplej. Ten mały wiedział: Bolanda – to Walesa.

                                               *                     *                     *

Sporo napluli na Lecha. Teraz go Piotr Duda zaprasza na krzesło. A on – nie!, nie chce. Czy można się dziwić? AK-owcy mówili, że z każdym rokiem przybywa im w organizacjach kombatantów. Teraz już nie. Siedzą w pierwszych rzędach zasłużeni starsi ludzie, obok nich harcerze. Tych tolerują.

A dzisiejsza władza? Niech się pokłoni, ale już nic nie gada. Bo to w ich ustach zdarte do cna komunały. Nie robić dzisiejszym bonzom reklamy. Znamy tych ludzi aż za dobrze. Oni jak zawsze – od wyborów do wyborów.

Słyszę: „ja już siódmą, ósmą kadencję piastuje”. Ale co żeś dziadu zrobił naprawdę? – pytam. Sprzedałem 170 statków PLO, rozwaliłem do cna Stocznię Gdańską, zdekatyzowałem gdyńską, roztopiłem stalowe piece Chorzowa, Bobrka, popłynęły lawą przez sprzedany kraj, ze szmalem do teutońskiej kieszeni. – Ja już mam immunitet n-ty raz. Mogę sobie bezkarnie popijać jak burmistrz Płocka, rozwalać wypasione samochody jak Macierewicz, zakładać partie i dzielić je następnego dnia.

O wy służebnicy pańscy co wstydu nie macie i biegacie po korytarzach zaprojektowanych przez profesora Pniewskiego. Usiądźcie na chwilę i pomyślcie po co właściwie jesteście. Rzygać się chce na to wasze tokowanie.

Każdy człowiek robi również głupie rzeczy. Ale robić ciągle głupio to już przesada. Miała być reindustrializacja, a został tylko przekop na Mierzei Wiślanej. Miała odżyć szczecińska stocznia a została zardzewiała morawiecka stempka okrętowa. Mesjasz Tusk, pogromca PiSu nie wie co robić. Jedyny program jest taki jak Gierka: zadłużyć się. Stoczniowców z 1980 poklepywać kordialnie, ale broń Boże nie odbudować wielkich zakładów przemysłowych – bo znowu zbiorą się robotnicy w zbrojną kupę i zbuntują. Chłopi póki co marnują paliwo i jeżdżą do Warszawy, gdzie ich minister chowa się pod urzędniczym biurkiem.

Jeden Duda, drugi Duda. Przecież im już nic się nie uda. Się popierają. Ale jeden odejdzie, bo takie są terminy. A drugiego wywiozą, zostały mu tylko groźne miny. Lech Wałęsa ze swojego domu na Polanki miał niedaleko. Może i wysłali mu samochód, ale nie wsiadł tak jak do admiralskiej motorówki, która 1980 przywiozła go z Helu do gdańskiej stoczni. Bo tak było.

Ale potem było wspaniale. 10 milionów solidarnościowców obroniło kraj. Teraz nie potrafili uratować nawet jednej huty. Dziady kalwaryjskie. Grubasy fotografujące się natrętnie w solidarnościowym tygodniku.

I oni chcieli uprzejmie poklaskać Wałęsie?

Czekamy na kolejne pokolenie. Może ono zrozumie, że trzeba naprawdę bronić Polski przed krową-Europą i zalewem nachodźców-uchodźców, przed zalewem spapranego taniego zachodnio-korporacyjnego zboża z Ukrainy.

Porzućmy mrzonki o unijnej mamonie, nie spadnie z nieba, porzućmy nadzieję na 4-dniowy tydzień pracy. Zauważcie, nie tylko w czasie wakacji, że mamy 500 kilometrowe wybrzeże, porty, resztki stoczni i wielu fachowców od morza, którzy chwilowo (mam nadzieję) wyemigrowali za chlebem. Bo choć tu wydano na ich kształcenie miliony – obcy eksploatują ich wiedzę.

Śpiewano: „Chłopcy z Grabówka, chłopcy z Chyloni, wróćcie do domu, skończona walka…” Nie, właśnie nie skończona, bo inaczej bez sensu byłoby, że Janek Wiśniewski padł.

A Lech słusznie nie przyszedł. Olał was!

 

 

Graf.: Herb Gdyni/ domena publ.

STEFAN TRUSZCZYŃSKI: Zanim zatonie będzie nieprzejezdna

Po moim felietonie o Gdyni sprzed kilku dni, dostałem telefony i maile. Znajomi dziennikarze, a także nieznajomi dotychczas mieszkańcy Gdyni zwracają mi uwagę, że pat urzędniczy w mieście to mniejsze zło niż doprowadzenie miasta do stanu komunikacyjnej zapaści.

Wokół śródmieścia rosną dzielnice, a właściwie już małe miasteczka takie jak Sokółki, Wiczlino, Chwarzno, Zielenisz. Ulica Chwarznieńska, która do nich prowadzi jest totalnie zapchana w dodatku w nieustannej, dziadowsko prowadzonej przebudowie. Gdynia się dusi. Dusi się, bo tzw. ulicę Czerwoną buduje się od trzech lat, a to arteria, która MA odciążyć trasę przez ulicę Śląską i Czerwonych Kosynierów. Komunikacja w Gdyni to problem numer jeden. Trudno pojąć dlaczego tak zaniedbano tę sprawę. Może drogowców wygryźli deweloperzy, bo ci i owszem maja naprawdę wspaniałe sukcesy.

Mało tego, szykuje się już na jesieni budowa rzeczywiście wspaniałego, nowego osiedla mieszkaniowego, u wlotu to miasta od strony Redłowa. Kiedyś stał tam znak „Uśmiechnięta Gdynia”, wielka plansza, która witała wjężdżających do miasta. Rzeczywiście po zapchanym Gdańsku i ograniczonym drogowo Sopocie, Gdynia była bez korków i witała swoimi szerokimi ulicami pojazdy z całej Polski. Miasto się dusi i podobno nie zanosi się na szybką poprawę, ponieważ lobby budowlane najwyraźniej nie rozumie potrzeb mieszkańców.

Nowe wielkie osiedle w rejonie Wzgórza Maksymiliana Kolbe zapowiada się rewelacyjnie. Będzie miało ponoć jeden z najwyższych domów mieszkalnych w kraju – aż 120 metrowy. Za kilka miesięcy być może zacznie się budowa.

Deweloperów trzeba szanować, o ile postępują zgodnie z prawem. Bo to oni mają pieniądze na inwestycje. Oni też dają ludziom pracę i oby zawsze z sukcesem kończyli rozpoczęte budowy. Wszystkim – powodzenia.

   ***

Gdynianie, słychać, że protestujecie przeciwko tradycyjnemu już w mieście triatlonowi, bo zakłóca życie miasta. Ale to tylko przecież jeden dzień w roku, a reklama na całą Polskę. Gdynianie, chyba nie doprowadzicie do takich ewenementów jak obecnie w środku sezonu rozwalenie jezdni, głównej przelotówki w Sopocie. Po wojnie nazywała się ona imenia Stalina. I tak jak wtedy – teraz już 20 października, a potem Al. Niepodległości – jest główną drogą przejazdu przez miasto. Jak to się stało, że miejscowa władza prowadzi remont na tej arterii gdy trwa największe letnie obciążenie?

Szanowni radni, dogadajcie się – zarówno ci młodzi, jak i weterani wyborów gdyńskich. Ci których mieszkańcy nie wybrali niech się nie mszczą na wyborcach, bo będzie to tak jak w porzekadle „na złość mamie odmrożę sobie uszy, albo zrobię w portki”.

Gdynianie, patrzą na Was ci, którzy Gdynię stworzyli i kochali, których pomniki stoją przy 10 lutego i Władysława IV – premier przedwojennego rządu profesor inżynier Eugeniusz Kwiatkowski, a także wspaniały obrońca robotników ksiądz proboszcz Hilary Jastak.

Gdynia to miasto z morza, a nie z głupoty i źle pojmowanej ambicji wybrańców.

 

Fot. archiwum/ HB/ re/ e

Alarm nadmorski podnosi STEFAN TRUSZCZYŃSKI: Gdynia tonie!

Wkrótce na ulicach pięknej polskiej Gdyni pojawią się plakaty z napisem: „Szczurku wróć!”. Wróć, bo skłócona obecna władza topi miasto.

Zarządzał 26 lat. To oczywiście bardzo długo. W kolejnych wyborach głosowały na niego dominujące ilości mieszkańców. Bił pod tym względem rekordy kraju. Wojciech Szczurek szedł jak morska burza od wyborów do wyborów w Trójmieście. Ani śp. Adamowicz z Gdańska, ani Karnowski z Sopotu nie mogli się z nim równać, zresztą nawet w kraju inni prezydenci miast popularnością nie sięgali mu do pięt.

Prezydent Gdyni pełniąc przez wiele lat funkcję przewodnika miasta był na pewno postacią niezwykłą. To taki wzór jak metr z Sevres – solidarnościowe korzenie, dobrze wykorzystany okres samorządowego terminowania u charyzmatycznej działaczki „Solidarności” stanu wojennego a potem prezydent Gdyni Franciszki Cegielskiej, pracowitość, partnerskie ralcje z mieszkańcami, skromność, również w kwestii mieszkaniowej. Unikanie blichtru i puszenia się na oficjalnych uroczystościach. Gdy dowiadywał się, że będą to pompy z udziałem prezydentów Trójmiasta – nie uczestniczył – po prostu.

Po odzyskaniu suwerenności kraju w 1989 roku Gdynia mogła być porównywana do Gdyni międzywojennej, choć to może byłaby przesada. Bo tamta eksplozja inwestycyjna pod wodzą Eugeniusza Kwiatkowskiego i współpracowników nigdzie w Polsce już się nie powtórzyła.

Na to miasto powstałe z morza – dzięki pracowitości autochtonów i tych, którzy przyjechali tu za chlebem – wybrano znakomite miejsce z głębokim dostępem Bałtyku poprzez Zatokę. W rekordowym tempie zbudowano port i miasto. Wieczna chwała budowniczym.

Szkoła Morska, Dworzec Morski, dworzec kolejowy, sąd, poczta, kościołym budynki dowództwa Marynarki Wojennej, Urzędu Morskiego, wielkich organizacji przemysłowych, linii oceanicznych, banków, wreszcie ogromne magazyny portowe, bunkry obronne, falochrony – to wszystko w Gdyni ma smak, urok, praktyczną przydatność.

Potem była germańska zemta na Gdynianach za to, że ośmielili się stawić gospodarczo czoła hanzatyckiemu Gdańskowi – zbrodnia na Kaszubach w Piaśnicy, wielotysięczna wywózka Gdynian.

Po roku 1945 odradza się polska Gdynia. Wydobyte zostają trupy niemieckich okrętów, rozminowane drogi wodne i baseny portowe, na nabrzeżach wstają dźwigi. Wracają do swojego ukochanego miasta Gdynianie.

Jeszcze nie wiedzą, że czeka ich w grudniu 1981 jaruzelsko-kiszczakowa zbrodnia na stoczniowcach i portowcach za to, że protestowali przeciwko wyzyskowi ludzi pracy. Noc stanu wojennego. I radość 4 czerwca 1989 roku.

Duch do działania odrodził się ze zdwojoną energią. Polska wychwalała ludzi morza  – stoczniowców, portowców, „kolebkę” Solidarności, ale wkrótce ją i gospodarkę morską zniszczyła – przez nieudolność i zakłamanie. Elity władzy oddały władzę za… uwłaszczenie i wyczekiwaną unię z wymarzonym zachodem. Tak było.

Po ruskiej zależności byliśmy suwerenni. W Gdyni też zostaliśmy samorządni. Ale sprzedano statki handlowe (PLO miało ich 174, teraz ma dwa!) i zamknęliśmy, zredukowaliśmy stocznie.

W Gdyni wybrano dobrze – energiczną i popieraną przez mieszkańców prezydent Franciszkę Cegielską, a po niej właśnie Wojciecha Szczurka – wkrótce wieloletnią samorządową gwiazdę. I tak było przez ćwierć wieku.

Nie wszystko jednak się udało. Np. ambitne i wydawało się realne plany posiadania własnego lotniska pasażerskiego. Był i jest wspaniały, dogodny i bardzo bezpieczny teren pod Gdynią na płaskowyżu oksywskim. Ale samotna samorządowa władza nie podołała w walce z biurokracją centralną i europejską. Stłumiono gdyńskie ambicje.

Nie odbudowano także utraconej wskutek poleceń Unii Europejskiej wielkiej, nowoczesnej i ogromnie wydajnej stoczni (samochodowce, gazowce). Pracowała dla Polski, nadano jej nazwę Komuny Paryskiej, nazwę zmieniono – na „Gdynię”. Miastu Gdynia i jej mieszkańcom podcięto korzenie – z 16 tysięcy stoczniowców ocalało tylko kilka tysięcy w zakładzie produkującym jedynie segmenty statków. Ale dobre i to. Bo inne wielkie stocznie zlikwidowano.

Błędy robiło też miasto. W śródmieściu ambitni i zaradni deweloperzy nadmiernie zagęścili przestrzeń miejską, nie poradzono sobie z problemem parkingów. Gdynianie uznali, że Szczurek się wypalił! I zamknął w ratuszu niczym w wieży z kości słoniowej.

Fakt, że nic nie zrobiono i to prawie przez 40 lat z rozwalonym ośrodkiem rekreacyjno-basenowym. Redłowska Polanka. Zniszczono obiekt i zostawiono piaszczyste wyrobisko w miejscu, które każde miasto uznałoby za dar natury. Bo otoczone leśnymi drzewami. Przy wspanialej leśnej dolinie. Było tu wielkie i popularne niegdyś kąpielisko nad skarpą brzegową tuż na zatoką, sięgające plaży i wody.

To mój najpoważniejszy zarzut wobec byłego prezydenta Gdynia – Szczurka.

        ***

Ostatecznie wybory przebiegały pod dyktando ludzi, którzy obiecali koalicję. Koalicję właśnie przeciwko długoletniemu prezydentowi. I wygrali. Wybrali młodą, ładną ale zupełnie niedoświadczoną w samorządowych bojach radczynię prawą Aleksandrę Kosiorek.

Sukces? Guzik prawda, bo zaraz przyszła klęska – komitet nowej prezydent Gdyni, mimo że nazywał się „Dialog” nie został poparty w głosowaniu na radnych.

I zaczęło się. Z ławek rezerwowych podnieśli ludzie, którym wcale nie chodzi o miasto. Im chodzi o prywatę. Mijają miesiące, pat trwa. Widomym znakiem jest nie dogadanie się radnych w sprawie wyboru wiceprezydentów. Nastąpiły kłótnie o stanowiska, m.in. skarbnika i inne intratne posady. Wprawdzie jeszcze się w ratuszu nie biją, ale wzajemnie blokują.

Prezydent ma jednego doświadczonego samorządowca, który w poprzedniej Radzie Miasta był jej przewodniczącym. Pozbył się go Szczurek. Kosiorek na nim się oparła i wybory wygrała. Ostatnio Zygmunt Zmuda-Trzebiatowski przez kilka miesięcy był felietonistą pisząc na łamach Dziennika Bałtyckiego. Objawił się jako błyskotliwe pióro i rzeczowy znawca problemów miejskich, samorządowych. Pan Zygmunt uznał jednak, że wystarczy mu rola doradcy prezydenta miasta. Nie ma najwyraźniej większych ambicji. Albo też czai się i czeka, bo rzeczywiście mógłby być prezydentem miasta. Na razie siedzi w małym pokoiku i nie wychyla się, gdy inni podgryzają si e wzajemnie.

Tymczasem z poprzednio utajnionymi ambicjami, objawił się teraz inny radny Tadeusz Aziewicz (znany działacz PO). I on i forowany przez niego syn Dominik to główni antagoniści prezydent Gdyni. Obejrzałem ostatnio wywiad w Telewizji Gdańskiej z młodym Aziewiczem. Dziennikarz lokalny dał przykład wasalskiego poddaństwa. Jedyne czego dowiedzieliśmy się to, że nowa prezydent ma otwarte drzwi dla mieszkańców a za Szczurka tak nie było. Wzajemne uśmiechy osłodziły ten antyprogram – nic o sprawach budowlanych, a zanosi się na dalszą, znaczącą rozbudowę osiedli mieszkaniowych, nic o stoczniach, nic o Polance Redłowskiej, nic o problemach komunikacyjnych o wleczącej się budowie tzw. „czerwonej drogi”.

Jeśli walka radnych zmieni się w permanentny bojkot wzajemnych propozycji, jeśli szczuć będą na siebie i najwyraźniej kultywować zasadę im gorzej tym lepiej dążąc do obalenia kobiety, którą wybrali – miasto straci impet rozwoju, stanie się terenem zaminowanym politycznie i społecznie.  Gdynia zacznie tonąć. Tak, tonąć, choć nie w morzu, ale przez głupich ludzi.

Może ratunek jest w deweloperach gdyńskich – na czele Andrzejem Boczkiem, który wybudował wiele wspaniałych domów w ostatnich dziesięcioleciach. Może to on zajmie się Redłowską Polanką. Ponadto zainteresowali się tym wołającym o pomstę do nieba zaniedbaniem oligarchowie – Krauze i Solorz. Redłowska Polanka czeka na zmiłowanie prawie już pół wieku.

Presydent Aleksandra Kosiorek zaczęła dobrze. Spotkała się m.in. z piłkarzami Arki Gdynia, na boisku. Ładnie się przedstawiła i obiecała nawet, że obiekt sportowy Redłowska Polanka odbuduje. To trochę porwanie się z motyką na słońce. Gdynia choć ciągle bogata sama sobie nie da rady.

Dobroczyńcy z innych miast na pewno nie myślą o Gdyni. Jak zwykle takie obiecanki – cacanki to tylko po to by jeszcze zarobić. Gdyni strzec muszą Gdynianie. Ślady tego pozostały na wzgórzach nad właśnie Polanką Redłowską w postaci czterech ogromnych dział dalekosiężnych zainstalowanych przed wybuchem wojny. Te działa to fantastyczne zabytki, ale jedno już spadło ze skarpy i leży u podnóża wzgórza. Hańba, bo leży od kilkudziesięciu lat.

Od pewnego czasu przebąkuje się o budowie w Gdyni portu kontenerowego. To gigantycznie przedsięwzięcie miałoby wyjść poza główki portowych falochronów w Zatokę. Byłaby to konkurencja dla wielkiego hubu kontenerowego powstającego w Gdańsku. Zamierzenie porównać można do dokonań 20-lecia międzywojennego. Brawo! Ale czy przy obecnych tendencjach antyinwestycyjnych w kraju będzie zrealizowane? Jest to zadanie na wielką ogólnokrajową inwestycję. Musi jednak towarzyszyć temu troska samorządowców zjednoczonych a nie skłóconych.

Nadzieje wzbudza to co zrobiono w sprawie inwestycji portowych dokonanych w ostatnich latach. To sukces zarządzających Urzędem Morskim i dyrektorów portu w Gdyni. Kolejny po Przekopie Wiślanym, a także po wybudowaniu tunelu w Świnoujściu.

Można było. Ale niestety jest obawa, czy to sie nie skończyło? Nie ważne teraz kto chwali się przy końcówce inwestycji tymi dokonaniami. Niech się chwali. Nawet tym co zrobili inni. Najważniejsze, że budowy powstały.

Zwracam się więc do radnych w Gdyni. Poskromcie swoje ambicje. 242 tysiące mieszkańców wam zaufało. Daliście się wybrać kokietując, że utworzycie koalicję. Dajcie więc poparcie nowej prezydent albo przywołajcie z powrotem Szczurka, nad którym zlitowano się w Sopocie dając mu około 2 tysięce złotych miesięcznie jako doradcy inwestycyjnemu miasta.

Śmieszno i straszno: i tu polecę za Brzechwą nawiązując do jego wierszyka ze sławnym cytatem, kiedy to kapusta mówi:

 

„Moi drodzy, po co kłótnie,

Po co wasze swary głupie,

Wnet i tak zginiemy w zupie!”

 

 

 

Kiedy dziennikarze w Polsce będą określani, w większości, jako rzetelni? Kiedy urodzeni w oststnich latach młodzi ludzi zostaną tak dziennikarsko wykształceni, że za 30 lat 75 proc. z nich opisze zdjęcie ilustrujące ten tekst, w miarę, podobnie... Fot.: arch./ HB/ re/ r

Dlaczego nie ma headhunterów w dziennikarstwie? – pyta STEFAN TRUSZCZYŃSKI: Głowa i pasja

To kadry decydują o wszystkim. Pętają się – od zawsze – po Woronicza, po Malczewskiego, po Brackiej tysiące ludzi. Zarabiają grosze ale trzymają się tonącej deski – pracy, bo inaczej skazani byliby na wegetację. Przecież tak naprawdę gdy wylecą z mediów nie bardzo potrafią podjąć pracę w nowym zawodzie. Owszem powinni zostać „zaopatrzeni” proporcjonalnie do tego jaki był ich wysiłek zawodowy i rezultaty.

Firmy medialne muszą mieć paliwo. I takie na rynku jest. To zdolne i chętne łumy młodych, którzy wyobrażają sobie dziennikarski świat w barwnych kolorach. Takich kandydatów nie brakuje, ale trzeba wyszukać.

Nie każdy jednak może być dziennikarzem, choć to wcale nie jest zajęcie bardzo trudne. Łatwo jest zauważyć, ocenić czy klient na żurnalistę w ogóle się nadaje. Ludzie, którzy prowadzili zespoły redakcyjne są z prawie maksymalnym prawdopodobieństwem sukcesu dostrzec to nawet po krótkiej rozmowie. Trzeba jednak, by robili to praktykujący zawodowo fachowcy.

„Nie matura lecz chęc szczera zrobi z ciebie oficera” i… przyjmowano przede wszystkim ideowo zaangażowanych. Jeśli byli ogólnie rozwojowi – mieli pamięć, potrafili myśleć szybko i logicznie, jeśli szybko się uczyli. Oczywiście prostactwo i brak wiedzy dawało opłakane skutki. Tak było z inżynierami NOT-owskimi, którzy w przyspieszonym tempie dostawali dyplomy i potem dopiero na budowach – knocąc – uczyli się zawodu. Żurnalista nie jest w stanie być aż tak wielką psują. Może oczywiście namieszać, ale to ulotne i niewiarygodne.

Młodzi, by w ogóle się załapać walczą przymilnie. Ale wyżej pleców nie podskoczysz. Nie dała bozia wzrostu, urody i jest od razu trudniej. Goguś, cwaniak, protegowany ma na starcie handicap. I właśnie ktoś powinien fachowo na wstępie kariery oceniać szanse. Szkoły dziennikarskie tego nie robią. Im zależy przede wszystkim by mieć jak najwięcej „łebków”, bo studenci płacą czesne. Namnożyło się takowych „uczelni” co niemiara. Poziom jest żenujący. Oszukuje się tam młodych – obiecankami typu PR, a nawet kupnymi dyplomami.

Kłamczuch nigdy nie powinien być dziennikarzem, bo to tchórz i szkodnik. Leń to marnowanie pieniędzy, siedlisko podłości, nepotyzm i nudy. To naprawdę cechy łatwo dostrzegalne. Wytyka się błędy głupim panienkom, bo są łatwo rozpoznawalne. Ale to nie one są problemem. Owszem śmieszą naiwnością nadrabiając urodą. Później lecą na botoksie, intrygach, podejrzewa się je o różne rzeczy.

Najskuteczniej naukę pobiera się mając odpowiedniego mistrza. Mistrz nie będzie tracił czasu na redakcyjnego durnia lub lenia. Rozwiązanie redakcji telewizyjnych w TVP przez „pampersów” uczyniło wielkie szkody w instytucji. Ustała praca u podstaw, zdrowa rywalizacja zawodowa w zespołach, wreszcie miejsce do dyskusji i twórczych sporów. Potem zresztą nie było lepiej…

Dziennikarze piszą, robią programy. Who is who widzi każdy. Zapisano tomy o etyce, etosie i misji. A to jest tak, jak w anegdotach o starym wydawcy, który odłączając spinacz od kartek z tekstem rzekł „tylko ten spinacz ma wartość”. Jest kilka prostych zasad:

Adept sztuki dziennikarskiej musi być przekonany, że łgać nie może. Nie tylko w społecznym ale i własnym interesie. Powinien wiedzieć i odczuwać to fizycznie, że kłamiąc wykrzywia mu się gęba i ludzie to widząc kpią. Jeśli daje się wykorzystywać traci osobowość, traci szansę na jej zdobycie, na uwiarygodnienie. I na pewno ma potem moralnego kaca.

Headhunterzy wszystkiego nie załatwią. Ale ułatwią poszukiwania. Dziennikarze często waląc głową w mur załamują się i odchodzą z zawodu. Mimo, że są dobrzy dają się skusić na stanowiska – np. ambasadorów, rzeczników prasowych. A przecież to zupełnie inne zawody. Idą tam i na ogół rozgoryczeni szybko wypadają z gry.

Dziennikarz jest bliski pisarzowi. Tym bardziej, że np. u nas literaci są coraz słabsi. A zamiast pisać książki naparzają się cepami (w Gdańsku rozwalono zasłużony dla literatury związek, w ogóle po co istnieją tak liczne związki literatów, powinien być jeden, najwyżej dwa, do tego grozi w Warszawie zabranie Domu Literatury).

Dobry pracowity reporter wie, że zanim usiądzie do pisania musi wszystko pieczołowicie sprawdzić, dołożyć maksimum starań. Przede wszystkim jest zobowiązany odpytać, dać głos adwersarzom, wszystkim stronom, decydentom i ofiarom. I dopiero potem może sam oceniać.

Do tego wszystkiego potrzebna jest pasja i wiara, że ważne jest to co się robi. Wielu młodych na szczęście tak ma, jednak trzeba ich dostrzec.

 

 

O sprawach fundamentalnych znowu przypomina STEFAN TRUSZCZYŃSKI: Piękno i głupota

Oglądajcie wyścig pokoju – Langa! Tak, wyścig Czesława Langa, bo to ten Pan zrobił i nadal robi. Dzięki niespożytej energii dziś niemal 70-letni były kolarz a teraz znakomity menadżer jest człowiekiem wielkiego sukcesu. Brawo! Bravissimo! Trasa, którą co roku on i jego współpracownicy wymyślają się zmienia po to by pokazać piękno Polski – to najwspanialsze udekorowane cudami natury obrazy naszego kraju. Taka jest Polska. Patrioci widzą to i radują się. Nigdzie za granicę się nie wybierają na stałe. Nie przejmują się głupotami, które głoszą rodzimi „Europejczycy”: – Ja nie jestem Polką – mówi młoda kobieta – ja jestem Europejką.

A bądź sobie czym chcesz – w Polsce, u Niemców, Francuzów, Hiszpanów, a nawet w muzułmańskim świecie. Na pewno jeszcze zatęsknisz i zapłaczesz. To nie żadna megalomania narodowa. Kocha się rodzinę, kocha się swój kraj, Ojczyznę. Bo stąd nasz ród, rodzice, dziadkowie, nasza historia i nasz kościół. To normalne. Kochanie inaczej jest możliwe, ale nie jest przymusowe.

Looknijmy na Anglików. Jak podchodzą do suwerenności? Nawet gdy Wielka Brytania dzieli się na krainy. Francja błysnęła na Igrzyskach Olimpijskich. I jest teraz dumna i doceniana. Gdy przemawiał szef Komitetu Organizacyjnego, kiedy na niego popatrzyliśmy i posłuchaliśmy, jasne stało się dlaczego tak wspaniale wypadły IO 33. Olimpiady. Jacy ludzie ją zorganizowali i przeprowadzili. Kiedyś Andrzej Zawada – śp. nasz znakomity taternik, alpinista, himalaista i organizator zwycięskich wypraw – powiedział mi: „Ich ken drinken, ich ken dancen, aber nigdy mit zasrancen (to tak jak teraz wszyscy gadają – kolokwialnie).

Powiedzcie mi ludzie dlaczego serwują nam przed oczy właśnie takich… byle jakich, którzy nawet na pierwszy rzut oka  pokazują kim naprawdę są? Czy to tak trudno wybrać? Przecież wielki wybór w naszym wielkim kraju jest. Wybór coraz większy. Coraz mądrzejszy, lepiej wykształcony i dorodny.

Wybory nie były przeprowadzone przez niezależne media. To partie narzucały kandydatów. Ludzie – obywatele odegrali rolę bierną, byli  zmanipulowani i ograniczeni w swoich decyzjach. TAK NIE POWINNO BYĆ. Do mediów powinni zapraszać niezależni dziennikarze. Od ich sumienia, etyki, a przede wszystkim prawdziwie zawodowych umiejętności powinno zależeć kogo się przedstawia głosującym. A wybór jest ogromny.

Wybierający to powinni być redaktorzy pracowici, fachowi. Wówczas sobie poradzą. Nigdy nie powinien tego robić dysponent polityczny, a właśnie odpowiedzialny redaktor telewizji, radia, bo one mają największy wpływ na wyniki wyborów. Oczywiście powinno się wybierać ludzi mądrych, mających coś do powiedzenia. Ględy i pyskacze niech przemawiają na partyjnych zbiegowiskach. Tamtejszy bełkot powielany ustawicznie to tylko samozadowolenie i pocieszanie się ludzi występujących w kupie z myślą, że znaczą więcej niż znaczą naprawdę. To szkodliwe i bezowocne. Ale zaślepieni tego nie widzą.

Ukaranie polityka ostracyzmem jest gorsze dla niego niż grypa a nawet niż covid. Gdyby dziennikarze współpracowali ze sobą dałoby się załatwić odmownie kłamców, cwaniaków i zwykłych złodziei. Przecież wszyscy dobrze wiemy kto jest kto. Lenie chowają się pod fotelami, bezczelni zakłócają obrady, lizusy okradają, ślinią się na widok szefów i wdzięczą obleśnie. Czego się nie robi w polityce sejmowo-senatowej. A przecież to tylko ciało ustawodawcze. Pracy tam nie widzimy. Owszem – kłótnie, blokowanie spraw ważnych i popisy, gdzie nie dominuje siła argumentu a siłą demagogii.

Piękna Polska cała. Bory, rzeki, góry. I wieś dorodna i zasobna coraz bardziej. Tylko ta Wiejska nam nie wychodzi.  Kiedyś marszałek Piłsudski rozpędził bractwo, któremu prywata i woda sodowa uderzyły do głowy. Dziś nie ma jeszcze takiego przywódcy. Myślę, że się w końcu znajdzie. I nie będzie to „Europejczyk”. Każdy z tamtych nie jest w stanie rządzić u siebie. Chcą tylko słuchać. A sojusze i suwerenność trzeba wypośrodkować.

Polacy nigdy nie powinni zbytnio ufać, że im ktoś pomoże. Jeden jest daleko, inni sami są po prostu słabi. Popatrzmy jak przymierzamy się do atomu. To co wymyślono mądrze – Centralny Port Komunikacyjny – to chcemy teraz psuć. A do tego sprawy morza, stoczni, floty handlowej, węgla, hut, czy nie widzicie marnotrawstwa, prywaty i zachłanności, ingerencji lobbystów obcych państw? Owszem, dużo wypasionych aut śmiga. Ale one zardzewieją. Tak samo jak po 20 latach słupy elektrowni wiatrowych. To zły pomysł. Mało wydajna produkcja energii. Nie ma jej gdzie magazynować. I do tego wiatry niepewne są.

Na szczęście mamy ciągle jeszcze węgiel, o który nie dbamy, tak samo jak nie dbamy o górników i oszukujemy ich nadal. Kto za to odpowie? Tych, którzy to dziś robią już nie będzie – zostaniemy z kosztami, długami, z ręką w nocniku. Beznadziejne głupie komisje sejmowe będą się zbierać, mądrale z coraz groźniejszymi minami będą pokazywać władzę. Nikt się tym oczywiście nie przejmuje, co dało się zauważyć dzięki występom śmiesznych przewodniczących komisji dochodzeniowych. Kury – jak powiedział Piłsudski – im szczać prowadzać… a nie w poselskiej ławie siedzieć.

 

 

 

 

 

Fot. arch./ h/ re/ e

Polityczna wróżka alfabetyczna STEFAN TRUSZCZYŃSKI: Za rok będziemy wybierać…

To poważna sprawa. Może i najpoważniejsza. Zastanówmy się więc rzetelnie kto ma być Prezydentem Polski. Jest jeszcze czas. Rozważcie – proszę – nazwiska mojego alfabetu wyborczego.

 

A

– jak Ardanowski, Jan Krzysztof, długo się wahał i mimo szykan tkwił wiernie, aż się zbuntował.

B

– jak Bocheński, Tobiasz, mówi – „dobre wychowanie nie oznacza braku skuteczności”, wygląda świetnie, osobiście na niego stawiam.

C

– jak Czarnek, mam do niego pretensje, ale tylko za jedną sprawę, kiedy był wojewodą lubelskim, sprawę zresztą już naprawioną, bo powtórny pochówek wyrzuconego z grobu partyzanta w Chodlu wreszcie po 2 latach uroczyście się odbył.

D

– jak „duży chłop”, np. Marek Pęk syn bojowego niegdyś rolnika i posła Bogdana, może młody się ocknie, rozrusza i będzie lepszy od ojca. Albo Jakub, Radomir Kumoch obecny ambasador w Chinach, przedtem w Szwajcarii – zna nie tylko języki europejskie ale i arabski, chiński.

E

– jak… elektroluks, czyli kto to wszystko posprząta.

F

– jak Frasyniuk, Władysław, 4 lata w ciężkim więzieniu, twardziel z sukcesem gospodarowania, szkoda, że obraził funkcjonariuszy Straży Granicznej i żołnierzy.

G

– jak Glapiński, Adam, strasznie go nienawidzą platformersi chyba dlatego, że jest dobry.

H

– jak Horała, może przynajmniej CPK powstanie zgodnie z planem pierwotnym, a nie głupio okrojony jak to zrobić chcą teraz koalicjanci obywatelscy.

I

– jak Ikonowicz, Piotr, mało kto przyjąłby bezdomnych do własnego mieszkania.

J

– jegomość solidny i mądry, zwycięzca konkursu telewizyjnego na Prezydenta Polski. Program poprowadzi red. Przemysław Babiarz.

K

– jak Kolorz, Dominik, szef związku Solidarności na Górnym Śląsku, górnik.

L

– jak Lisicki, Paweł, to wprawdzie redaktor, ale mądry, erudyta, pisarz – autor świetnych książek o Lutrze, Marii Magdalenie i trudnych relacjach polsko-żydowskich.

Ł

– jak łachudra…(edit 30.07 – dopisano na prośbę autora) … przecież takich jest pełno i niestety trafią na listę kandydatów.

M

– jak Markiewicz, Marek, wszechstronnie wykształcony, uczciwy prawnik, w sądzie wygrywa. Ma doświadczenie, bo już raz popierany przez profesora Zbigniewa Religę kandydował.

N

– jak Nowak, Andrzej, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, który tak wspaniale przypomina nam i uczy jakie były dzieje Polski, wybitny znawca problemów ruskich, rosyjskich i związkowo-radzieckich. Wspaniale byłoby, gdyby nas reprezentował.

O

-jak Obajtek, Daniel – w każdej sytuacji sobie radzi.

P

– jak Piskorski, Paweł, były prezydent Warszawy i bardzo, bardzo były przyjaciel Tomasza Siemoniaka, którego nie polecam. Pan Paweł, postać potężna i reprezentacyjna, dobrze radził sobie z problemami komunikacyjnymi w stolicy.

R

– jak Rachoń, Michał, za „Reset” – robi następne odcinki. Wreszcie mielibyśmy prezydenta naprawdę… dużego albo nawet wielkiego.

S

– jak Struzik, Adam wykształcony, skuteczny na Mazowszu, lekarz, może uzdrowi nasz kraj. Życzliwy twórcom.

SZ

– jak profesor Szwagrzyk, Krzysztof – bo z uporem walczy o godność Polaków, nie zostawi wołyńskich pomordowanych.

T

– jak… Tusk!? Donald, bo i tak się wepchnie.

U

– niech będzie Polak z USA – prof. Wiesław Binienda, bo przekona naród, że w Smoleńsku popełniono zbrodnię.

W

– jak Woźniak, Piotr, były minister „od gazu”. Zna się na fizyce i chemii, jest ceniony za granicą, nigdy się nie zgodzi na żadne „zielone łady”, wierzący, doświadczony, dobrze się prezentuje.

Z

– jak Zasada, Sobiesław, skuteczny menadżer 30 spółek, mimo 90-tki świetnie się trzyma, prawdziwy wielki sportowiec.

Ż

– jak Żaryn, Jan, profesor, mądry, patriota.

 

 

 

For.: Wikipedia - 2018 / domena publiczna

W obronie red. Przemysława Babiarza – słów kilka red. Stefana Truszczyńskiego

Chamstwo i zwykły brak profesjonalizmu zaprezentował telewizyjny przekaźnik Tuskowej informacji, czyli „19:30”.

Marek Czyż przeczytał komunikat, z którego wynika, że odebrano prawo do komentowania olimpiady najbardziej profesjonalnemu dziennikarzowi sportowemu. Nie tylko zresztą dziennikarzowi, ale i patriocie, bardzo popularnemu dzięki swojej pracy redaktorowi Przemysławowi Babiarzowi. Odebrano prawo i zatrudnienie nie podając przyczyny.

Tak po prostu: won i już. Jeśli dochodzi do tak drastycznej decyzji musi być przynajmniej informacja za co się każe człowieka. Apeluję do wszystkich dziennikarzy o jednoznaczne potępienie takiego działania. Przemysław Babiarz to naprawdę wyjątkowa postać w świecie polskich mediów.

Jestem pewien, że Babiarz będzie się pojawiał na ekranie TVP. Życzyłbym sobie, aby z Woronicza zostali odwołani ci, którzy tak idiotyczne decyzje podejmują.

 

Stefan Truszczyński

                     

Fot. Tadeusz Strzępek

STEFAN TRUSZCZYŃSKI: Pamięć o zamordowanych będzie wieczna

W Domostawie koło Jarocina na Podkarpaciu w Diecezji Sandomierskiej, przy via Carpatia, między Lublinem a Rzeszowem, na wzgórzu i na okazałym cokole po wielu latach blokady rozmaitych władz i podłych ludzi – został odsłonięty pomnik „Rzeź Wołyńska” autorstwa Andrzeja Pityńskiego. Twórca to wielki polski patriota, odznaczony orderem Orła Białego, profesor rzeźby, z którego amerykańskiej pracowni wyszło dziesiątki monumentalnych dzieł rozsławiających Polaków i Polskę.

Przez kilka ostatnich lat trwała batalia, dosłownie walka o ten pomnik ufundowany przez komba­tantów polskich mieszkających w Kanadzie i USA. Patrioci w kraju i za granicą zabiegali z wielką determinacją, ale nie mogli przebić się przez podłe działania ludzi złych, głupich, obojętnych wobec wołyńskiej zbrodni. Andrzej Pityński rodem z Ulanowa z flisackiej rodziny o tradycjach partyzanckich i „Solidarnościowych”  zagroził nawet zabraniem monumentu do Ameryki.

Było wiele wyznaczonych lokalizacji. Najpierw chciano umieścić rzeźbę w pobliżu wschodnich rubieży. Potem w Jeleniej Górze, gdzie pozyskano darmowo wspaniały teren od Zabużanki. Wresz­cie zgodził się ustawić symbol męczeństwa tysięcy Polaków na kampusie toruńskim Ojciec-Dyrektor Tadeusz Rydzyk. Niestety, hierarcha prawosławny przybyły z Ukrainy przekonał miejsco­wego ordynariusza, a ten zablokował i zgodę anulowano.

Wówczas zgłosili się samorządowcy z Podkarpacia. W ich imieniu ogromną pracę organizacyjną wykonał wójt z Jarocina Zbigniew Walczak. Nagrodzony jak dotąd jedynie przez Stowarzyszenie Witolda Hulewicza. Przy decydującym głosowaniu w gminie większość radnych opowiedziała się za ustawieniem na ich terenie pomnika pamięci.  Pozostali wstrzymali się od głosu. Nikt nie był przeciwny. Zdobyto środki na budowę cokołu i zagospodarowanie terenu. Będzie to oczywiście sym­bo­liczne miejsce kultu, pamięci nieprzemijającej. Symbol zbrodni wołyńskiej, której kulminacją był dzień 11 lipca 1943 roku.

Na uroczystość przyjechało z całej Polski kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Samochody i motocykle stanęły wzdłuż dróg dojazdowych na długości kilku kilometrów od pomnikowego wzgórza. Władze lokalne spisały się wspaniale, natomiast władze wojewódzkie, krajowe i kościelne zbojkotowały uroczystość. Hańba!

Pomnik godnie stanął. Andrzej Pityński, zmarły 18 września 2020 roku nie doczekał. Ale zwyciężył w tej bitwie z ludźmi, którzy tak szybko zapomnieli o męczeństwie rodaków. Pomnik stać będzie i nie ma to nic wspólnego z wojną, z krwawiącą teraz Ukrainą. Pomagaliśmy jej bardzo i pomagać nadal będziemy. Polacy przygarnęli spontanicznie uciekinierów. Rząd natychmiast wysłał z pomocą broń.

Niestety, z wielkim zdziwieniem przyjmujemy decyzje Kijowa blokującego od wielu miesięcy pochówki  naszych rodaków pomordowanych w latach wojny na terenie Ukrainy. Ekipa prof. Krzysztofa Szwagrzyka nie może kontynuować rozpoczętych prac. To zdumiewające, niezro­zumiałe, a nawet niegodziwe. Nie po chrześcijańsku.

Dlaczego tak się dzieje? Za mała jest stanowczość z naszej strony? Czy chodzi o obawę Ukraińców że na groby będą licznie przyjeżdżać potomkowie spalonych, zakłutych, zamęczonych naszych rodaków? Ekshumacje muszą jednak być przeprowadzone. Domaganie się tego to nasz obowiązek. Jaka by nie zapanowała w Polsce władza. Te nagrobki a nawet cmentarze to nie rewizjonizm. Owszem, były to ziemie rządzone przez Polaków, ale teraz jest to kraj ukraiński, doświadczony zbrodniczą wojną. Grobów należnych pomordowanym nie należy się bać. Inaczej współpraca między naszymi krajami nie będzie możliwa. Święte prawo i obowiązek grzebać godnie zmarłych. Tego nie wolno łączyć z obecną sytuacją Ukrainy i Ukraińcy powinni to rozumieć.

 

 

Arch.

Pisząc przemówienie prezydentowi USA, reżyserii filmu pt. „Polityka globalna” podjął się STEFAN TRUSZCZYŃSKI: Dobre rady

Będą to moje osobiste sugestie. Dobre rady. Rady dla Pana Prezydenta Joe Bidena. Czasem człowiekowi jest trudno, bo okrutnie się zaplątał. I czasem jeden dobry pomysł może pomóc. Oto moja sugestia, nieśmiała:

Pojawi się Pan Panie Prezydencie, nagle, ale mocno promowany, przed kamerami i rzeknie:

„Głosujcie na Donalda Trumpa. Ja tak uczynię. Tak postanawiam, bo chcę by Ameryka była jednością. Zapomnijmy cośmy mówili, zapomnijmy właśnie na wybory. Potem będziemy ponownie dyskutować i krytykować. Niech świat zobaczy i usłyszy, że u nas to naprawdę America First! Liczy się każdy obywatel, ale są momenty gdy ego trzeba zostawić w domu, zamanifestować jedność. Obywatele, moi sojusznicy, zróbcie tak w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku wobec kraju. Wyciągam sojuszniczą dłoń do Donalda. Masz mój głos i apel, by tak zrobili ludzie, którzy mnie popierają, God bless you!”

  *                                 *                                 *

Trump idzie jak burza, niech wygra. Będzie to zimny prysznic m.in. dla Chin i Korei Płn. Co zrobi zwycięzca? Tego oczywiście nie wiadomo, ale będzie nowe rozdanie. I my się przy Ameryce ogrzejemy. Na pewno nie przy Niemcach i sprzyjającej po cichu Berlinowi Rosji. Chyba, że ogniem piekielnym. Nasi politycy jednak kręcą się i kłócą między sobą. A to najgłupsze co można robić.

 

STEFAN TRUSZCZYŃSKI: Frustracja i dylematy nauczycieli

Co robić jeśli ma się kretyńskie, antynarodowe dyspozycje z jednej strony a z drugiej strony sporu rozum i pryncypalne zasady odpowiedzialności zawodowej, obywatelskości rozszarpują nauczyciela wewnętrznie i uniemożliwiają pracę? Gdy zamieniają ci Sienkiewicza na Tokarczuk, eliminują najlepszych reportażystów zostawiając jedynie Krall. Gdy poddaje się szara masa cyniczno-tchórzliwych decydentów i chce uczyć młodzież niwecząc to, co już od wieków jest naszą wielką wartością i skutecznym orężem dla podtrzymania patriotyzmu i krzewienia wartości.

W zdecydowanie źle kojarzonych przez obywateli al. Szucha zasiada edukacyjna władza, która bełkocze coś o podstawach programowych w szkolnictwie i chce wyrzucać najwartościowsze lektury. Bo ta władza ma teraz (chwilową zresztą) władzę. Ale ona uzurpuje sobie prawo do ustalania reguł w materii najdelikatniejszej – naszej szkoły. W ostatnich dziesięcioleciach ten resort miał już na czele kilku idiotów i niedołęgów. Jedni mieszali w prawo inni w lewo.  Był na przykład spadkobierca teorii o smokach. Sam chłop wielki ale porzucił tromtadracje polityczne po prostu dla obfitego szmalu zdobywanego wszelkimi sposobami.

Bryndza. Wychowawcy, nauczyciele narodu gmach wasz przepiękny, przedwojenny. Wzorem Bohdana Pniewskiego pięknie zaprojektowany i zbudowany. Szkoda go dla tych, którzy tam teraz są. Co ma więc robić biedny belfer, który ma beznadziejne związki zawodowe kierowane przez facetów już opierzonych, otłuszczonych i miernych? Belfer musi się zdobyć na odwagę. Pytam człowieka doświadczonego w szkolnictwie, który sam w swoim czasie dużo wymyślił a potem zrobił sporo dla oświaty.

– Oni się podporządkują – mówi. Podporządkują się, bo to teraz bierna masa. Bo to już inni nauczyciele niż kiedyś. Chcą doczekać emerytury. Uważają, że ich głos się nie liczy.

Może jednak nie wszyscy są już tacy. Przecież to tysiące wykształconych ludzi. Szczególnie ci starsi. Niech uczą o obecnie modnych idolach władzy. Nie trzeba rezygnować z Krall ale dodać Kąkolewskiego, Herberta, Nowakowskiego. Ciekawe, kto przebrnie przez nudziarstwo Tokarczuk, której również prawicowi dycydenci kulturalni zafundowali miliony? A nic a np. patriocie i piłsudczykowi BohdanowiUrbankowskimu. Oczywiście werbalnie go chwalili, ale nakłady miał po pięćset egzemplarzy.

Nauczyciele ciągle mogą wiele. Mogą wykonywać rozkazy a jednocześnie przekazywać wiedzę o ważnych dziełach i pisarzach. Mogą to zrobić po prostu sprytnie. Wystarczy powiedzieć młodzieży, że to pisarz teraz zabroniony, szykanowany. Młodzież pochłonie jednym tchem te lektury (ten pomysł podsunęła mi moja żona – Ewa, długoletnia nauczycielka polskiego). „Ogniem i mieczem”, „Potop” się wam głupcy nie podobają. Nauczyciele, zaproście na lekcję reżysera Hoffmana albo Olbrychskiego  Myślę, że przyjdą. Wyświetlajcie fragmenty filmów choćby z telefonu komórkowego.

Porzucone lektury wydrukować nawet na szarym papierze. Ludzie kupią. Oczywiście nie po cenach złodziejskich, które teraz odstraszają. Żadna nawet wymuskana współczesna paniusia nie będzie rzeźbić w naszej utrwalonej od wieków literaturze. Niech wyżywają się gdzie indziej – np. na tuskowych wiecach i pochodach. Owszem może i przyjedzie ich znowu kilkaset tysięcy. Niech sobie swobodnie drepczą. Pozostaną jeszcze miliony ludzi, którzy otrząsną się z amoku. Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz a Rusek dzieci kradł i sobaczył. Ty nauczycielu swoją powinność znasz. Przetrwasz, jeśli pomyślisz i będziesz uczył uczciwie.

Rodzice już zabierają dzieci ze szkół i uczyć będą prywatnie. Z językiem polskim uda się to lekko. Ale inne przeszkody, w obronie i dla dziecka swojego rodzic pokona. Po prostu wyśmiać trzeba pomysły oświatowe, które oświatę polską niszczą. Przewracają się w grobach pisarze. Współcześni milczą. Bo to dziady, prawdziwe, nie mickiewiczowskie. Żywe trupy. Niedługo Trzaskowski odbierze im nawet chałupę. A idźcie do baraków po ZOMO nad Wisłą za mostem Gdańskim. A kysz!

 

 

Słabości polskich mediów wylicza STEFAN TRUSZCZYŃSKI: Kukiełki

Wkrótce Dorota Wysocka-Schnepf wyjedzie do Rzymu, bo jej mąż będzie ambasadorem we Włoszech a nowa TVP jest nadal kadrowo ubożuchna. Owszem, widać wysiłki poszukiwawcze, ale niełatwo znaleźć fachowców. Gorliwych wprawdzie nie brak, lecz kwalifikacji nie nabiera się raz z precyzją posłuszeństwa i wyrzeczenia zasad zawodowych. 

 „Nowi” pomyślcie jednak o takich, którzy nie całkowicie wam się w pacht oddadzą. Oczywiście ci – powiedzmy „symetryści” – będą was słuchać, ale nie każde kłamstwo akceptować. Są jeszcze tacy zawodowcy na rynku, którzy nie upaprali się i nie cuchną koniunkturalizmem. Ci, którzy bardzo chcą zrobić błyskotliwą karierę wcale nie uzyskają popularności. Chyba że się opamiętają. A jeszcze szybciej, jeśli się postawią władzy. To też o pana, panie Czyż. Widać, że się pan coraz bardziej poddaje politycznym decydentom.  

 Czyż, słowiki, wróble i inne ptactwo przylatuje i odlatuje. Tak jest w telewizji zawsze. Każdy oczywiście ma nadzieję: ja się utrzymam. Otóż NIE! Rotacja jest coraz gwałtowniejsza a łaska pańska na kulawym koniu się potyka.  

 Popatrzcie na wielkiego antykomunistę Sikorskiego. Wyznaczył chłop strefę niedopuszczającą czerwonych. A teraz zrzedła mu mina. Tusk wcisnął go w kąt i nawet do niemieckiego gościa nie dopuszcza. Popatrzcie na sierotkę Marysię Hołownię, którego przodek w czasie rokoszu zebrzydowskiego rzucił się z kopią na króla Zygmunta III Wazę. Zmiótł go w okamgnieniu rycerz Chodkiewicza. Podobnie będzie teraz z pikusiami, tygryskami i innym płaczliwym dziadostwem, które Tuskowi zapewniają autorytatywną władzę.  

 Gdyby Tuskowi wyrosły Wałęsowe wąsy może przypomniałby sobie, że ma ciągle polski paszport (jestem Polakiem, rzekł przy kanclerzu niemieckim, ale to tylko są słowa). Padło teraz oskarżenie, że Ardanowski to bogacz. Podobno ma 2000 hektarów. I dobrze, że ma. Każdy kto zarobił uczciwie powinien być bogatym. Oczywiście jeśli nie ukradł a zapracował.  

 Dlaczego złodzieje w Polsce pozostają bezkarni. I kto może ich pozbawić w połowie tego, co sobie „załatwili” kombinacjami i partyjnymi układami. Wiadomo kto powinien ich namierzyć, kto oskarżyć i posadzić.  

 Teraz mamy mowę ministra czy ministerki edukacji, która chyba zwariowała i chce polską młodzież pozbawić lektury najważniejszych pisarzy. Ludzie obudźcie się. Larum grają. Tak dalej być nie może. Smutno aż strach.  

 Pozostała nam Iga. Ta dziewczyna jeszcze raduje. Piłkarzom wybaczyliśmy, bo my zawsze skorzy jesteśmy do wybaczania. Sport to zdrowie. Ale na durnotę to za słabe lekarstwo. Można jeszcze udać się do Matki Boskiej, bo media porządne kurczą się.  Jest jeszcze wprawdzie ojciec Rydzyk, Karnowscy, Sakiewicz, Radio Wnet Skowrońskiego, gdzie pracują prawdziwi dziennikarze. Jest jeszcze portal sdp.pl kierowany przez wyrzuconego właśnie z PAP Huberta Bekrychta, sekretarza generalnego SDP.  

Powielacze czas odkurzyć. W latach 1981-89 używaliśmy nawet tych z okresu wojny. Portrety zdrajców wywieszać. Głos Wolnej Polski uruchomić np. przez Paryż. Coś trzeba robić. Same werbalne protesty nie wystarczą.  Słowa, które padły z ust premiera podczas wizyty niemieckiego kanclerza to kpina i zaprzaństwo. To wszystko widać, słychać i czuć.  

 

Fot. ATM GRUPA

Zmarła redaktor-lodziarka z wrocławskiego ZOO. BARBARĘ PIETKIEWICZ-TRZECIAK wspomina Stefan Truszczyński

W sobotę, 29 czerwca w wieku 78 lat odeszła Barbara Trzeciak-Pietkiewicz, dziennikarka radiowa i telewizyjna, działaczka opozycji w PRL.

Barbara Pietkiewicz-Trzeciak pracowała we wrocławskiej Telewizji Polskiej. 13 grudnia 1981 roku tak jak setki innych dziennikarzy została brutalnie wyrzucona z pracy. Grzechem była przynależność do „Solidarności”.

Ludzie telewizji, radia, prasy poszli na bruk. Po prostu won! Hunta przejęła władzę. Opowiadali się za nią wpatrzeni w Jaruzelskiego koniunkturaliści.

Naród przeżył szok. Ale to było dawno i wspomnienia o tamtych latach zacierają się. Warto jednak  jeszcze raz przypomnieć takich dziennikarzy jak Barbara. Bardzo zdolna, ambitna i popularna na Dolnym Śląsku. Ta popularność wzrosła jeszcze gdy ludzie dowiedzieli się, że redaktorka z telewizji nie załamała się.  Przeciwnie, nadal działa w „Solidarności i podziemnych mediach. Naprawdę wielki szacunek wywołała jej decyzja by zarabiać na życie jako lodziarka na terenie wrocławskiego ZOO. Ktoś się nie przestraszył i umożliwił jej pracę zarobkową. Ludzie walili do ZOO i kupowali lody od Basi. Tak było.

Ludzie uczciwi po 13 grudnia lekko nie mieli, ale przetrwali aż do czerwca 89 roku. Zahartowani i optymistyczni ruszyli do pracy w swoich zawodach po ośmiu latach przerwy.

Barbara Trzeciak szła jak burza – była redaktorką w telewizji, autorką programów, robiła wywiady z najważniejszymi ludźmi w kraju. Wróciła do swojej ukochanej Telewizji Polskiej i pełniła tam ważne funkcje. Potem budowała informacyjny Polsat. (Teraz zarządza tym działem red. Dorota Gawryluk). Ta wspaniała kobieta była bardzo dzielna i wytrwała. Niestety w życiu prywatnym walczyła nie do końca z sukcesem. Boleśnie przeżyła śmierć syna, o życie którego walczyła przez kilka lat. Potem doznała wylewu i już nie mogła wrócić do pracy. Zmarła w domu opieki kilka dni temu.

Współpracowałem z Barbarą w „Studio Solidarność”, które obejmowało ok. stu dziennikarzy w całej Polsce. To byli ludzie którzy doczekali roku 89 i w miarę uczciwych wyborów oraz rządów prawa. Zrobiliśmy setki programów co miało znaczenie dla wyborczego wyniku 4 czerwca.

Basiu – żegnamy Cię serdecznie już w coraz mniejszym gronie.

Koleżanki, koledzy ze Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich i mediów, w których tak intensywnie Barbara Pietkiewicz-Trzeciak działała. Bardzo dobrze pracowałaś przez wiele lat. Cześć Twojej Pamięci.