„… tak szybko odchodzą” – powtarzamy często za księdzem poetą. Ci starsi, często chorujący przez ostatnie lata życia są już mało znani, choć kiedyś ich nazwiska brzmiały głośno bo byli aktywni i wpływowi.
Dziś walki pałacowe są coraz częstsze i niestety bolesne. Co rusz wybuchają nowe, coraz więcej też nowych i coraz więcej eksmitowanych. Wybory, walka o wpływy, a przede wszystkim oczywiście o pieniądze. Smutne to. Czy po roku 1989 było inaczej? Chyba jednak tak. Otworzyła się wówczas długo wyczekiwana szansa na suwerenność, na pozbycie służalczo uzależnionych. Niestety nie do końca tak się stało. Tak więc teraz warto przypominać ludzi szlachetnych i wierzących przez całe lata w sens zmian gdy odchodzą.
Maciej Iłowiecki
Wiceszef Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich Maciej Iłowiecki w trudnym nielegalnym ośmioletnim okresie zaboru władzy przez rodzimą juntę – był takim człowiekiem na pewno. Zmarł niedawno, właściwie w zapomnieniu, wspomniany tylko kilkoma nekrologami.
Iłowiecki był przez kilkadziesiąt lat bardzo poczytnym dziennikarzem popularyzującym, tłumaczącym sprawy nauki i nie tylko. Był pisarzem i społecznikiem. Lubianym powszechnie bo po prostu był dobrze wychowanym, wykształconym i empatycznym człowiekiem. Łagodził obyczaje. Przystępnie tłumaczył zawiłości wiedzy prawdziwej i przybliżał rozumienie świata.
Poznałem go w 1961 roku, jako student i początkujący reporter. Choć był o kilka lat starszym, uznawanym dziennikarzem, nie odmówił rozmowy, dyskusji z młodym. Co tydzień w poczytnej wówczas „Polityce” drukował Iłowiecki felieton na ostatniej stronie, gdzie można było również czytać Waldorffa. Równocześnie wtedy pisali reportaże Kąkolewski, Kapuściński, były artykuły – felietony Aleksandra Małachowskiego, Karola Małcużyńskiego i Bohdana Tomaszewskiego i innych tuzów żurnalistyki. Iłowiecki też był w pierwszej lidze.
Gdy 13 grudnia czołgi wjechały na ulice Zarząd Główny SDP składał się z takich dziennikarzy jak Stefan Bratkowski, Maciej Iłowiecki, Maciej Wierzyński, Maciej Szumowski. Stowarzyszenie choć zdelegalizowane – przetrwało. Odzyskało ukradziony majątek i trwa. Kierownictwo zagrożone wówczas aresztowaniem ukrywało się, ale artykuły dziennikarzy działających w podziemiu ukazywały się, wydawano nawet kasety z radiowymi nagraniami. Były to komentarze, reportaże, eseje a nawet wiersze.
Trwało to dłużej niż do czasu gdy władza odwołała oficjalnie stan wojenny. Ludzie Solidarności do kolaboracji nie przystąpili aż do roku 1989. Działały w całej Polsce podziemne oddziały dziennikarskie SDP, było nielegalnie ale etycznie i ciekawie. W Warszawie autorytetami byli piszący zawodowo i aktywni poprzez kontakty osobiste i tajne spotkania właśnie Bratkowski, Iłowiecki, Kalabiński i Maziarski.
Ks. Wiesław Niewęgłowski
Jednym z miejsc spotkań było Duszpasterstwo Środowisk Twórczych. Jego oddziały aktywne były w całej Polsce. I tu na wielkie uznanie i pamięć zasługuje inicjator tych poczynań, człowiek niesłychanej energii ks. prałat dr Wiesław Niewęgłowski. Jakaż to była niezwykła energia, niezwykłą empatia i osobisty urok. Ks. prałat dr, animator budowy kościoła środowiskowego na Placu Teatralnym. Cieszył się zaufaniem artystów i szeroko pojmowanych twórców kultury.
Ks. Wiesław też odszedł niedawno. Żegnany był skromnie. A przecież to właśnie on najpierw, gdy wybuchł stan wojenny, organizował spotkania w wieży kościoła Św. Anny. Potem władza kościelna przeniosła go na Nowe Miasto do kościoła Najświętszej Marii Panny na skarpie warszawskiej. Wreszcie aktywny w okresie budowy świątyni środowiska twórczego na Placu vis a vis Teatru Wielkiego działał i przyciągał ludzi.
To on gromadził rzesze najbardziej popularnych aktorów i reżyserów teatralnych i filmowych, wybitnych muzyków – kompozytorów, śpiewaków i instrumentalistów, malarzy, rzeźbiarzy, grafików, scenografów, pisarzy, poetów i dziennikarzy. Na msze organizowane przez lata w kościołach duszpasterstwa przychodziły setki ludzi ze środowisk artystycznych. Odprawiał je ks. Niewęgłowski i współpracujący z nim kapłani. Na spotkaniach, panelach i zebraniach dyskusyjnych odbywających się regularnie w kościołach i przykościelnych kaplicach, salach spotkań były tłumy.
Tak było. O tym należy pamiętać. W kościele na Nowym Mieście i w innych również w podziemiach utworzono magazyny z przywożonymi z całej Europy wielkimi tirami paczkami z żywnością, lekarstwami, środkami czystości i ubraniami, obuwiem. W kościele ks. Wiesława Niewęgłowskiego w przekazanym mu częściowo właśnie dla potrzeb duszpasterstwa także były magazyny ogromne, pamiętające jeszcze czasy, gdy mieścił się tu szpital Powstania Warszawskiego. Przyjeżdżało tirami bardzo dużo. Trzeba to było wyładowywać segregować i przekazywać dalej. Tym wszystkim dyrygował również ks. Niewęgłowski. Oczywiście miał wielu pomocników. Byłem wraz z śp. Markiem Pawłowiczem odpowiedzialny za rozwożenie paczek na Mokotowie. Kierowały nami osoby pamiętające jeszcze Powstanie Warszawskie. To były w zasadzie nie polecenia a rozkazy, które wydawały starsze panie.
Ks. Wiesław cieszył się zaufaniem ludzi i władz kościelnych. Jest dziesiątki zdjęć ze spotkań z przedstawicielami Episkopatu a także z Ojcem Świętym. Są dokumenty, książki i pamiątkowe albumy. Można łatwo zobaczyć kto działał, kto znajdował ważną duchową pomoc. Kościół był wtedy ważnym miejscem. Spotykając się podtrzymywaliśmy wolę by trwać i wytrwać przez długie lata. Oczywiście na zachowanych zdjęciach łatwo jest rozpoznawać popularnych wtedy aktorów. Ale są tam i inni. Warto do tych wydawnictw zajrzeć, przypomnieć je – choćby wizyty w Watykanie i Ziemi Świętej. Nasz Papież był wtedy dla ludzi skrzywdzonych na wyciągnięcie ręki. Właśnie dzięki pośrednictwu m. in. duszpasterstw środowisk twórczych. Warszawskie też służyło ważną konkretną bardzo pomocą. Ks. Niewęgłowski zgromadził wokół siebie wielu ludzi – w tym dziennikarzy.
Halina Cenglowa
Jedną z bardzo aktywnych w duszpasterstwie warszawskim, negatywnie zweryfikowaną przez komisję ds. selekcji ludzi, orzekającą kto może pracować jako dziennikarz a kto nie – była koleżanka nasza Halina Cenglowa, publicystka i redaktorka prasowa z wieloletnim stażem. Halina zmarła przed tygodniem. Codziennie z Mokotowa na Nowe Miasto jeździła przez kilka lat pomagając oczywiście społecznie jak wszyscy ks. Niewęgłowskiemu.
Pełniła rolę dyrektorki biura, sekretarki, opiekunki i pocieszycielki ludzi wymagających pomocy. Organizowała spotkania, ustawicznie telefonowała, informowała, zabiegała o pieniądze i organizowała grupowe wyjazdy na Jasną Górę i zagranicę. Była bardzo lubiana. Przychodziły do niej żony internowanych, koledzy i koleżanki szukający pomocy prawnej, doradztwa zdrowotnego i pocieszenia. Była wśród kilkunastu energicznych pań, kobiet cieszącym się wielkim autorytetem w środowisku. A pomagać trzeba było bardzo wielu rodzinom. Tylko na Mokotowie mieliśmy z Markiem Pawłowiczem listę kilkudziesięciu rodzin. I to wszystko długo trwało. Bardzo długo. Mijały miesiące a nawet lata. Od 13 grudnia 1981 roku aż po okres okrągłego stołu, po wiosnę 1989 i wreszcie radosny dzień 4 czerwca, gdy wydawało się, że Solidarność i ludzie prawi odnieśli definitywnie pierwsze wielkie zwycięstwo. Wydawało się. Jak było potem – wiemy.
Cześć pamięci tym wszystkim, którzy już odeszli i niestety często teraz odchodzą. A wtedy stanęli po stronie Polski. Wiedzieli, gdzie jest racja stanu i gdzie ich miejsce. Wiedzieli. Nikt im nie musiał tłumaczyć, gdzie jest dobro a gdzie zło. Stawali po stronie dobra. Teraz też wielu ludzi się nad tym zastanawia. I wielu na szczęście dochodzi do takich samych wniosków.