WALTER ALTERMANN: Student przestaje być wesołym żakiem

W Poznaniu kilkudziesięciu studentów rozpoczęło 8 grudnia 2023 roku protest i okupację Domu Studenckiego „Jowita”. 17 grudnia, do Poznania przyjechał nowy minister nauki Dariusz Wieczorek, który odwiedził protestujących i obiecał znalezienie pieniędzy na remont obiektu. Tym samym władze Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza zrezygnowały z planów jego sprzedaży.

Modernizacja „Jowity” powinna potrwać około 4 lat i ma kosztować około 100 mln zł. Według pierwotnych planów, Uniwersytet Adama Mickiewicza chciał sprzedać budynek, a za pozyskane pieniądze wybudować dom akademicki na 400 miejsc na Kampusie Morasko. W „Jowicie” po remoncie będzie mogło mieszkać około 200 studentów. Rzecz w tym, że „Jowita” znajduje się w centrum miasta, a więc jest to miejsce dobre, bo dogodne dla studentów.

17 grudnia ub. r. studenci zakończyli protest. Zebrani przypomnieli też o swoich postulatach, wśród których wymienili: prawne umożliwienie zrzeszania się studentów w związkach zawodowych, żądanie rozbudowy uczelnianej infrastruktury socjalnej – tanich stołówek czy pokoi socjalnych oraz zapewnienie miejsca w akademikach dla 10 proc. studentów

Student chce gdzieś mieszkać

Ten strajk studentów w Poznaniu zwrócił naszą uwagę na niby banalny, ale bardzo istotny problem – student musi coś jeść i powinien gdzieś mieszkać. Okazało się, że coraz więcej państwowych szkół wyższych (idąc drogą wytyczoną przez uczelnie prywatne) zupełnie nie interesuje się tym, gdzie ich studenci mieszkają i czy mają na jedzenie.

Uczelnie nie budują nowych akademików, nie remontują starych – zakładając, że nie jest to ich sprawą. Owszem, uczelnie budują nowe gmachy, rekonstruują zabytkowe budynki, w których prowadzona jest ich działalność dydaktyczna, co dobrze świadczy o władzach i pozwala kształcić coraz więcej osób.

Mówiąc inaczej – uczelnie wyższe są przedsiębiorstwami, których „produkcją” jest kształcenie. Czyli, studenci są materiałem do obróbki, a robotnikami przy tej obróbce jest personel dydaktyczny i wszystkie inne służby administracyjne. Oczywiście uczelnie państwowe są dotowane przez właściciela, czyli państwo.

Tym samym wydaje się naturalne, że uczelnie i rząd powinny być zainteresowane tym, czym ich „materiał” ma gdzie mieszkać i co jeść. A jednak tak nie jest. I to jest ogromny grzech państwa i jego uczelni.

Czy ludzie wykształceni są nam naprawdę potrzebni?

Powiedzieć, że władze i uczelnie chorują na znieczulicę, to nie powiedzieć nic. Ta ich obojętność losem studentów przeraża. I to z dwóch powodów.

Po pierwsze – student stoi oczywiście najniżej w uczelnianej hierarchii, a jednak jest żywym człowiekiem i deklarowaną od stuleci „przyszłością narodu”. Ale ten rozziew między hasłami a rzeczywistością mnie nie dziwi. Jesteśmy wszak mistrzami świata w głoszeniu haseł, którymi się nie przejmujemy.

Po drugie – student „niedospany i niedojedzony” nie ma koniecznej do intelektualnego wysiłku siły. Tym samym jego wyniki będą gorsze od możliwych. Czyli kształcimy marnie. I nie dziw, że nasze uczelnie nie mieszczą się w kilku pierwszych setkach, w klasyfikacji uczelni.

Zwrócę też uwagę, że studenci z Poznania oczekują jedynie 10 procent miejsc w akademikach, w stosunku do ogólnej liczby studentów. I powiedzmy też wprost – takie traktowanie studentów prowadzi do tego, że na studiowanie stać będzie jedynie dzieci z rodzin zamożnych. Co oczywiście doprowadzi do dalszego, jeszcze drastyczniejszego podziału społecznego. A według Konstytucji wszyscy mamy mieć równe prawa…

Kiedyś…

W mojej Łodzi przed wojną nie było ani jednej wyższej uczelni. Dopiero po 1945 roku zaczęły tu powstawać szkoły wyższe: Politechnika, Uniwersytet, Akademia Medyczna, Wojskowa Akademia Medyczna, Wyższa Szkoła Sztuk Plastycznych, Wyższa Szkoła Muzyczna i ta najbardziej znana –  Wyższa Szkoła Teatralna i Filmowa.

I mimo ogólnej biedy wybudowano też dwa wielkie osiedla domów akademickich. Wybudowano i zapełniono świetnymi księgozbiorami dwie wielki uczelniane biblioteki – dla Uniwersytetu i Politechniki. Pozostałe uczelnie również otrzymały swoje biblioteki. Powstały też stołówki dla studentów – tanie i zdrowe. Zorganizowano nawet kilkanaście klubów studenckich.

To działo się w zniszczonej wojną Polsce. A dzisiaj? Wojny nie było, gospodarka się rozwija, dochód narodowy rośnie… Więc co się z nami stało? Nie stać nas na nowe akademiki?

Po 1989 roku zachłysnęliśmy się neoliberalizmem i uważamy, że każdy  musi sobie radzić sam.

Dzisiejszy stosunek do studentów ma też inne podłoże. W roku 1939, wszystkie polskie uczelnie kształciły rocznie ok. 20.000 osób. W latach 60-tych w Łodzi kształciło się ok. 15-cie tysięcy osób. W roku 2000 r. w Łodzi kształciło się (uczelnie państwowe i prywatne) ok. 100.000 osób.

Zaraz po wojnie ludzi z wyższym wykształceniem było w Polsce nie więcej niż 3 procent. Obecnie osób z wyższym wykształceniem mamy już prawie 30 procent. Co prawda do wyższego wykształcenia zalicza się też licencjat, ale jednak.

Dlaczego nikt nie szanuje studentów?

Być może elity naszego państwa uznały, że już wystarczy, że to dosyć.  Ale to jest czystej wody głupota, podobnie jak do najazdu Rosji na Ukrainę wszyscy uważali, że wojen już nie będzie.

Przypomnę, że zaraz po 1989 roku liberałowie ortodoksyjni i wagi lżejszej głosili, że przyszłość kształcenia wyższego w Polsce to prywatne uczelnie. Powoływano się na przykład USA i Wielkiej Brytanii, zapominając, że USA i Wielka Brytania to jednak inne niż Polska światy, inna historia i inna zasobność obywateli. Niemniej odnotowaliśmy ogromny wysyp szkół niepaństwowych – prywatnych i społecznych. Jednakże do dzisiaj te uczelnie nie mają przyzwoitych bibliotek i akademików, nie mówiąc już o stołówkach. A ich poziom kształcenia… teoretycznie powinna ten poziom monitorować i nadzorować państwowa komisja. W praktyce jednak nadzór jest tylko teoretyczny.

Dlatego kształcenie ludzi na poziomie wyższym jest jednym z najważniejszych obowiązków państwa. I to w państwowych uczelniach, bez żadnego liberalnego kręcenia. I może dlatego wszystkiego, jak na razie, nie jesteśmy w czołówce państw Europy. A w takim Izraelu wyższym wykształceniem legitymuje się już ponad 85 procent obywateli. Uczmy się od najlepszych. I uważajmy na liberalne ględzenie o wyższości prywatnych szkół nad państwowymi.