STEFAN TRUSZCZYŃSKI: Hel jest hen, albo może i dalej

Fot. Stefan Truszczyński

Rok nie wyrok. Byłem tu dokładnie dwanaście miesięcy temu. Trzy i pół kilometra ma szerokości  w najszerszych miejscach ta osiemdziesięciohektarowa pustka po wojsku. Było – nie ma. Pojechałem, aby zobaczyć co poprzez wspomniany okres zrobiono. Niewiele. I sami sobie rady tu nie dadzą.

Hel, ale i cały półwysep to cudo natury – długi na 36 km, wąski pasek lądu miedzy morzem a Zatoką Gdańską. To skarb Polski tak jak Tatry, Mazury, Karkonosze.

O Hel biliśmy się od wieków – ze Szwedami, w 39 bohatersko broniono go przez 32 dni, pod koniec wojny wywożono stąd Kaszubów morzem do Niemiec, a po wojnie w stalinowskich więzieniach zgładzono najdzielniejszych obrońców. Trzeba o tym pamiętać.

Baza ludzi bezradnych

Są wspomnienia. W latach 1932-1935 Polacy zbudowali na Helu ważny port wojenny. Otoczony falochronami. Na zatoce ale z głębokim dojściem od morza. Stanowił ważną bazę marynarki wojennej. Stąd jest tylko mały skok na Bałtyk. Każdy kraj marzy o takim porcie obronnym. Tylko nie u nas.

U nas od prawie 80 lat świetnie zlokalizowany port wojenny na Helu to akwen pusty, szczyt marnotrawstwa – zniszczone falochrony, zniszczone pochylnie slipowe, drogi dojazdowe. Syf i śmietnisko. Choć jest większy od sąsiedniego portu rybackiego i żeglarskiego pozostaje niewykorzystany, zbędny.

Agencja Mienia Wojskowego – dysponent, wydzierżawiła ostatnio połowę portu, kilkadziesiąt metrów długości i szerokości – Uniwersytetowi Gdańskiemu. Przerwało to wprawdzie postępującą dewastację – wyrywanie kabli i złomu. Ale nic poza tym. Niestety może być jeszcze gorzej jeśli UG wykona tu jakieś inwestycje na wodzie. Na przykład zbuduje klatki hodowlane podobne do pobliskiego fokarium, które zatruwa zatokę odchodami zwierzęcymi i zarazkami. Larwy nicienia hodowane we wnętrzach fok to zaraza dla ryb i ludzi (a kąpią się tu latem). Rozbudowa pustego obecnie basenu przez pomysły naukowców z Politechniki Gdańskiej  może zniweczyć wykorzystywanie później portu jako akwenu wypadowego dla floty nawodnej i podwodnej.

Szczury uciekają z tonącego okrętu. Z portu wojennego na Helu nie bardzo mają gdzie uciekać, ponieważ zburzono tu w ciągu ostatniego roku dziesiątki budynków lądowych zaplecza wojskowego. Co tu w końcu będzie, jakie będą decyzje na najwyższych szczeblach wojskowej władzy i państwa – nie wiadomo. Sądząc po ogłoszeniach przetargowych w gazetach ilość sprzedawanych obiektów wojskowych w całym kraju jest bardzo duża. Na Helu pozostaje zdawałoby się drogocenna ale pusta przestrzeń. W prywatnych rękach zniknęło już wielkie wojskowe kasyno, bardzo ładne kino. Żołnierzy, marynarzy już tu na ulicach nie widać.

Fot. Stefan Truszczyński

Port wojenny to ostatni bastion morskiej wojskowej obecności na Helu. Idę falochronem do główki potężnego betonowego obiektu wychodzącego w wody zatoki. Jeszcze są polery służące do cumowania wielkich nawet jednostek. Złomiarze ich nie ukradli, bo są mocno osadzone i ważą tony. Hula wiatr i chłoszcze bryza. Ale jest tu pięknie.

Raz do roku, w sierpniu, dla wczasowiczów i turystów odbywa się tu wojskowa zabawa imitująca lądowanie aliantów w Normandii. Zjeżdżają się wówczas z całej Europy zabytkowe samochodziki wojskowe a nawet czołgi i działa. W mundurach z tamtych lat paradują kombatanci i miłośnicy militariów, przebierańcy. Na pewno przyciąga to młodzież do wojskowej służby. Ale tylko przez kilka dni. Bo tyle trwa kolorowa impreza. Wtedy port wojenny również ożywa. Ale potem nadal gnije.

„…będziem strzec”

Ładnie o morzu mówimy w wierszykach i piosenkach. „… będziem strzec”, a nawet deklarujemy, że może i przyjdzie „na dnie lec”. Ale przecież my floty z prawdziwego zdarzenia nie mamy. A podwodnych okrętów – aż dwa. Tylko nędzne resztki, starocie. Mamy oczywiście wielu generałów i admirałów w służbie i na emeryturze.

Kilka lat temu rozmawiałem z cywilnym wodzem armijnym. Na pytanie o planu rozwoju floty wojennej, o okręty podwodne, usłyszałem: „A po co, przecież są rakiety – na Bałtyk wystarczą”. I tak zostaliśmy z 40-letnim, po pożarze, okrętem podwodnym i 50-letnim „kieszonkowym” podarowanym łaskawie. Przerabialiśmy też kuriozalny incydent, gdy Dowództwo Marynarki Wojennej przeniesiono z Gdyni do Warszawy. Na szczęście trwało to krótko, ktoś puknął się w głowę. Choć można było to dowództwo umieścić nad Morskim Okiem.

Dramaty stoczniowców, unicestwienie przemysłu okrętowego dopełniają obrazu. „Morze, nasze morze, wiernie ciebie będziem strzec”. Ciekawe czym. Józef Unrug, Włodzimierz Steyr – przewracają się w grobie. Niedawno dowiedzieliśmy się jak miała wyglądać obrona kraju na lądzie, na linii Wisły. Jak to by miało przebiegać na morzu. Tajemnica wojskowa.

Kikuty fabryk i blok mieszkalny

Końcówka helskiej kosy. To także koniec Polski. Jedyny w swoim rodzaju teren. Lasy, plaże, nabrzeża. Przebiega tędy ulica Kuracyjna. Latem przemierzają tysiące ludzi. I cóż oni widzą. Obrazek wołający o pomstę do nieba. Ruiny wielkich przetwórni rybnych. Przerabiano tu ponad 50 tysięcy ton ryb rocznie. Wszystko co łowili rybacy wschodniego Bałtyku. Z tych połowów mieliśmy własne ryby przetwarzane właśnie na Helu. Ale przetwórnie już od kilkunastu lat nie pracują. Są w ruinie. Sprzedano je. Choć ziemia pod nimi nadal własnością państwa. Straszą. Bez okien, zniszczone. I nic się tu nie dzieje. Ryby z kutrów helskich rybaków  wywożone są codziennie ogromnymi 30-tonowymi samochodami w Polskę – kilkanaście i kilkadziesiąt kilometrów. Hel nic z tego nie ma. Ludzie pozbawieni zostali pracy. Większość już dawno wyjechała. Nikt nie wie co będzie z tymi ruinami. Przyzwyczajono się do okropnego widoku. Jest jak jest. Hale produkcyjne dawnej „Kogi” – wyrzut sumienia. Nie tylko dla Pomorza ale i dla całej Polski.

Fot. Stefan Truszczyński

Idę dalej ulicą Kuracyjną. Nagle pod numerem 26 wyrasta zbudowany w ciągu ostatniego roku pięciopiętrowy szeroki i długi na kilkadziesiąt metrów nowy, jeszcze nie ukończony budynek. To prywatna własność. Będą tu mieszkania do wynajęcia. Kto się zgodził na tę budowę? Jak to załatwiono, że w terenie „kuracyjnym”, chronionym wybudowano wielki dom mieszkalny. To na pewno będzie dla właściciela super interes. Rzeczywiście, nie ma bardziej atrakcyjnych mieszkań na Helu niż na jego, chronionym zapisami prawnymi, terenie. Przed poprzednimi wyborami samorządowymi na Helu próbowano wepchnąć tuż obok ogromny hotel – „Motylek”. A przy nim parkingi na kilkaset samochodów. Miało to znaleźć się na leśnej polanie w niezwykle atrakcyjnym miejscu, oczywiście chronionym. Nie doszło do tej inwestycji. Została zablokowana. A burmistrz, który ją forsował nie został wybrany na kolejną kadencję. Tym razem stało się inaczej. Kto będzie przyszłym – już za kilka miesięcy – burmistrzem nie wiadomo. Ale blok już stoi. Ciekawa będzie kampania wyborcza na Helu za kilka miesięcy. Ale nie wiadomo czy ten temat doczeka się wyjaśnienia. Czy tylko leśne echo lasu na helskim cyplu odpowie.

Nie tak dawno w Gdańsku na Motławie przepływającej przed słynnym żurawiem doszło do katastrofy. Ale z gównem ściekowym można sobie poradzić. Kto zburzy gmaszysko pięciopiętrowe w helskiej strefie ochronnej? Jaką drogą i przez czyje łapy przeszły papiery urzędowe? Gdzie była miejscowa władza samorządowa (Hel), starostwo (Puck) oraz marszałkowska władza i wojewódzka (Gdańsk).

Na nabrzeżu od strony zatoki sterczą jeszcze kikuty fabryk. Mijają kolejne zimy, wiosny, a latem wylewa się na falochrony portu rybackiego i żeglarskiego tłum „kochających morze”. Jesienią hula wiatr rybacką ulicą Wiejską i omiata liczne tu już blokowiska. Piękna „sieciarnia” to zapomniany magazyn nie wiadomo czego.  „Lodziarnia rybna” to skład zaryglowany na cztery spusty, obok bezużyteczne warsztaty naprawcze. Ponoć marzą się niektórym hotele w miejscu portu rybackiego. Ktoś to wszystko kupił, bo ktoś dopuścił do sprzedaży. Trwa wyczekiwanie na „dobry interes”. Bierna i niewydolna władza miejscowa jest nieporadna i ubezwłasnowolniona. Po aferach, które przeszły przez Hel nikt się z tymi ludźmi nie liczy. Teraz trwa oczekiwanie na prokuratora za stare grzechy. Jeszcze cztery miesiące. Na razie mimo artykułów w miejscowej prasie nic się nie dzieje.

Przeciwnie. Rosną na krańcu Półwyspu Helskiego jak grzyby po deszczu nagle i niespodziewanie, kontenerowe osiedla na jeszcze bardziej chronionym paśmie wybrzeżowym nad samą zatoką. Tutaj to już nawet nie kilkadziesiąt metrów a kilkanaście od wód zatoki wydzierżawiono (nie wiadomo kto) pasmo pod budowę przyszłych kontenerów letniskowych. Mówią mi że to decyzja Gdańskiego Urzędu Morskiego i że tu na Helu nic o całej operacji nie wiedzą. Rzeczywiście Polska nie dorobiła się ustawy o zagospodarowaniu nabrzeży. Od lat czeka się na to. Ustawodawca zwleka i odkłada sprawę.

Fot. Stefan Truszczyński

Władza rżnie głupa. Kontenery przybywają nad zatokę nadal. Jest ich już kilkadziesiąt. Zastawiono nawet drogę spacerową prowadzącą nad wodą na skraj półwyspu. Ostrzegano mnie nawet, bym się tym tematem nie interesował, bo już pobity został operator telewizyjny, który był zbyt dociekliwy.

Pukam do drzwi burmistrza Helu pana Mirosława Wądołowskiego. Ale każe mi pytać mailowo. Więc pytam teraz gazetowo.

Ale wybory samorządowe – jak się rzekło – niedługo. Często tak się dzieje, że metody „na chama” są stosowane w przededniu oddania władzy. „No i co mi potem zrobicie?” Nie będą rządzić ci co tak działają, ale nie przejmują się zbytnio krzywdą i stratami jakie uczynili.

Rok nie wyrok. Poprzedni artykuł wydrukowany w „Kurierze Wnet” mógłbym powtórzyć prawie w całości. No, może tylko dodając, że jednak przebudowano na Helu  i to pięknie dworzec kolejowy. Uruchomiono po latach wielkie i oryginalne „jajo” – które jest teraz siedzibą zarządu portu. Przyklejono nawet rzeźbie Neptuna  urwane przez chuliganów przyrodzenie. Niestety budy straganiarskie zasłaniające piękne historyczne już dziś rybackie domki pozostały.

Przepiękna plaża, bunkry i okopy

Na Helu nie ma wąskotorowej kolejki ze śródmieścia na bałtycką plażę. A to plaża wyjątkowo piękna, szeroka i prawie pusta nawet latem. Wczasowicze (kilkadziesiąt tysięcy ludzi w ciągu gorących miesięcy) tłoczą się na skrawku brudnego piachu, tam gdzie larwy nicieni od defekacji foczej (piachu) nad zatoką między portami rybackim i wojennym. Kolejka 2-3 kilometrowa przez las i wydmy załatwiłaby sprawę. Helska plaża mogłaby stać się atrakcją również na europejską skalę.

Na wydmach i za nimi jest jeszcze jedna super atrakcja. Niedoceniona. To historyczna linia obrony brzegowej zbudowana po wojnie – bunkry, wieże do prowadzenia namiarów artyleryjskich – ogromne budowle, okopy ciągnące się kilometrami. Tutaj także znajduje się słynna Góra Szwedów – to punkt świetlny – rodzaj latarni morskiej zbudowanej tu kilkaset lat temu. Mogłaby być atrakcją turystyczną a jest zakneblowanym, niszczejącym, odrapanym budynkiem na wydmie. Do tego wszystkiego Hel ma jeszcze w lesie blisko centrum miasteczka największy w tej okolicy bunkier wojskowy, skąd kierowano ogniem artyleryjskim. Dziś to nielegalne wc.

Kto tu rządzi

Rok temu pisałem o braku w tym wyjątkowym miasteczku stacji benzynowej. Nic nie zrobiono w sprawie. Pomoc deklarował prezes Obajtek, ale na słowach się skończyło. Nie mogą dogadać się z restauratorem z malutkiego baraczku stojącego na drodze do przyszłej ewentualnej stacji. Wątpliwe czy teraz gdy w kraju  szykuje się gigantyczny zamęt coś z tego będzie.

Pisałem też o niebezpiecznie blisko rosnących drzewach przy głównej helskiej trasie. Niektóre prawie wystają na jezdnię. Na ich korach widać ślady po wypadkach samochodowych. Są też liczne miejsca pamięci,  gdy dochodzi do śmiertelnych wydarzeń. Obok w lesie drzewa są ścinane, tymi przy drodze nikt się nie zajmuje. Kto w końcu sprawę uporządkuje. Ile jeszcze ludzi ma na tej trasie zginąć.

Wystraszona władza lokalna siedzi cicho. Tak naprawdę to na półwyspie rządzą – Agencja Mienia Wojskowego, leśnicy i „obrońcy” przyrody. Ci ostatni od czasu do czasu głośno krzyczą, ale na ogół nie chodzi i o sprawy tylko o reklamowanie własnych organizacji.  Może by zainteresowali się wykwitami ośrodków wczasowych w postaci bud i przyczep kempingowych wepchanych między drzew w lesie.  Teraz gdy opadły liście widać jak zapaskudzono teren. Tutaj też powstał ośrodek pt. „Kormoran”. Niedaleko letniej rezydencji prezydenta, której wybrzeże obmywają wody połączone ze ściekami z Helu. Kormoran paskudzący las to nawet nazwa bardzo pasująca, bo ptaszysko takowe jest wyjątkowo szkodliwe i paskudne. Zjada ok. 3 kg ryb dziennie z tym, że po połknięciu i przetrawieniu połowę wyrzuca z siebie. Odchody kormoranów zanieczyszczają żrącymi fekaliami lasy.

Półwysep to przede wszystkim  trzy miasteczka: Władysławowo, Jastarnia i Hel. W ostatnim okresie Jastarnia uczyniła wielki skok inwestycyjny. Doceniono zarządzanie miastem i wyasygnowano pieniądze. W ciągu roku zostały skutecznie zainwestowane i port rybacki i żeglarski, przystań zimowa dla jachtów to wzór dla innych. Dobre zarządzanie okazuje się jest doceniane. I pieniądze na inwestycje zostają przydzielone.

Niestety – bez wielkiego krajowego planu, bo nawet środki wojewódzkie nie wystarczą, Hel miasteczko a także w znacznej mierze Półwysep  nie staną się tym czym powinny. Hel pozostaje gdzieś hen na krańcu Polski, a może i dalej. Sam sobie nie poradzi. Czy niechętni morzu wreszcie to pojmą?