Paneliści konferencji podczas debaty Fot. Maria Giedz

MARIA GIEDZ: Solidarność, Międzymorze i nowe technologie

Dwie instytucje: Instytut Międzymorza oraz Fundacja Promocji Solidarności, reprezentowane przez naukowców, będących jednocześnie publicystami i dziennikarzami, zdecydowały się na interesującą współpracę po to, aby Polska mogła być krajem silnym i niepodległym. Dokładnie miesiąc po objęciu rządów przez Donalda Trumpa w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej i wyraźnie widocznych wprowadzanych przez owego polityka zmianach w realnym świecie, na terenie słynnej Sali BHP Stoczni Gdańskiej doszło do podpisania Listu Intencyjnego. Ideą współpracy między owymi instytucjami ma być promowanie solidarności międzyludzkiej, międzypaństwowej, a w szczególności wśród państw Europy Środkowej i Wschodniej.

Kulminacją owego wydarzenia była niezwykle interesująca debata dotycząca geopolityki obszaru Trójmorza w erze nowych wyzwań i sztucznej inteligencji. Mówiąc krócej, podjęto próbę stworzenia ruchu oddolnego, który przeciwstawi się zakłóceniom rzeczywistości tak silnie promowanym przez zachodnich polityków.

Tuż po podpisaniu Listu Intencyjnego Aleksandra Jankowska, prezes Fundacji Instytut Międzymorza wyraziła nadzieję, że obie instytucje łączy solidarność taka międzyludzka, która Polakom jest bardzo dobrze znana, ale i międzypaństwowa. – Ten sojusz państw, daje Polsce wielką siłę, ale daje też siłę państwom Europy Środkowo-Wschodniej – powiedziała.

Natomiast Wojciech Kwidziński, prezes Fundacji Promocji Solidarności dodał, że to pozytywne doświadczenie związku „Solidarność”, wielkiego ruchu, który miał wpływ na obalenie komunizmu, daje nadzieję na łączenie narodów tej części Europy i że współpraca będzie się dobrze rozwijała. Nie zabrakło też wypowiedzi trzeciego sygnatariusza Listu Michała Ossowskiego, redaktora naczelnego „Tygodnika Solidarność”, który mówiąc o roli „Solidarności” podkreślał, że wobec rosnących zagrożeń należy wyjść poza działalność typowo związkową.

Pilnować Polski

Ossowski w swojej wypowiedzi nawiązał do słów przewodniczącego NSZZ „Solidarność” Piotra Dudy, które usłyszał podczas zjazdu w Spale: „musimy pilnować Polski! Tylko my sami możemy to zrobić. Solidarność, która obaliła komunizm to nie była jakaś mityczna organizacja, to byliśmy my wszyscy, zwykli ludzie. I jeśli wszyscy będziemy działali, angażowali się w pracę dla Polski, przeciwstawiali się złu, będziemy nie do powstrzymania, tak jak nie do powstrzymania była w czasie obalania komunizmu Solidarność. Tylko musimy w to wierzyć i musimy działać”.

Podpisanie Listu, aktu prawnego było jedynie wstępem do merytorycznej dyskusji, której przysłuchiwała się spora grupa osób. Sala BHP była pełna ludzi. Wśród słuchaczy znaleźli się goście specjalni, jak Konsul Generalny Węgier Peter Kertesz i jego zastępca Otto Sipos, a także Konsul Honorowy Republiki Bułgarii w Gdańsku Jan Strawiński. Nic dziwnego, bowiem zarówno Węgrzy, jak i Bułgarzy są wyraźnie zainteresowani budowaniem z Polską, ale i z państwami byłego bloku sowieckiego strategicznych sojuszy, a także rozwojem gospodarczym, społecznym, kulturowym, naukowym, inaczej mówiąc integracją międzypaństwową i to nie koniecznie na zasadach dyktowanych przez unijnych polityków. Co wcale nie oznacza chęci „wypisanie się” z Unii.

Ta idea „pilnowania Polski” przewijała się w wypowiedziach zaproszonych do dyskusji prelegentów, a wziął w niej udział prof. Andrzej Zybertowicz, który jest też publicystą – właśnie ukazała się jego najnowsza książka „AI Eksploracja”, a jednocześnie jest doradcą prezydenta RP Andrzeja Dudy. Był też prof. Piotr Grochmalski, dziennikarz, korespondent wojenny, a także politolog związany m.in. z ASzWoj w Warszawie. Nie zabrakło również prof. Grzegorza Górskiego, prawnika, polityka, amerykanisty, założyciela Akademii Jagiellońskiej w Toruniu. W debacie uczestniczył wspomniany wcześniej red. Michał Ossowski z wykształcenia prawnik, członek Zarządu Fundacji Promocji Solidarności. Dyskusję poprowadził dr Adam Chmielecki politolog, dziennikarz, publicysta, członek Rady Programowej Instytutu Międzymorza.

Rola Polski

W tym roku mija 10 lat od powstania Trójmorza, międzynarodowej inicjatywy gospodarczo-politycznej skupiającej 13 państw Unii Europejskiej położonych w pobliżu mórz Bałtyckiego, Czarnego i Adriatyckiego. Obchody odbędą się w kwietniu. Zbliża się też zawieszenie broni w wojnie pomiędzy Ukrainą i Rosją. Pojawia się więc pytanie, które zadał zarówno sobie, jak i uczestnikom debaty moderator Adam Chmielecki – jaki będzie w tym udział Polski, jaką rolę odegra Polska i jaką pozycję Polska będzie miała po zakończeniu wojny na Ukrainie?

Rozwijając owo pytanie Chmielecki dywagował. – Trochę się obawiam, że Polska może być podwójnym przegranym. Po pierwsze dlatego, a jest to oczywiste, że Polska udzieliła największej pomocy Ukrainie w ciągu ostatnich trzech lat, w każdym wymiarze: charytatywnym, społecznym, politycznym. Myśmy mobilizowali też światową opinię publiczną w interesie Ukrainy. Jednak, teraz Polska, w mojej ocenie, znajduje się troszkę na marginesie tych wydarzeń.

Pytanie Chmieleckiego było dwuczłonowe, nawiązywało również do sytuacji jaka istnieje od miesiąca w USA, po wygranej Donalda Trumpa.

– USA dostały skrzydeł pod prezydenturą Donalda Trumpa i próbują odbudować swoje przywództwo, swoją pozycję na świecie – kontynuował Chmielecki. – Polska tak naprawdę po przełomie roku 1989 jako państwo była jednym z najbardziej proamerykańskich państw, na pewno w Europie, jeśli nie na świecie. Polskie społeczeństwo też, co do zasady, jest bardzo proamerykańskie i pojawia się pytanie, czy my nie zostaniemy z tą proamerykańskością, jak Himilsbach (Jan, aktor, pisarz, scenarzysta, ale i kamieniarz) z angielskim, mówiąc bardzo kolokwialnie. Obecne polskie władze, poza Prezydentem, sprawiają wrażenie, iż chcą być w awangardzie sprzeciwu wobec Donalda Trumpa i wszystkiego, co robią Stany Zjednoczone. Zatem mimo ogromnego wysiłku, który wykonaliśmy w ciągu ostatnich trzech lat, a tak naprawdę trzech dekad, na rzecz zacieśniania więzi transatlantyckich, pojawia się pytanie, czy nie staniemy się ofiarą obecnej sytuacji politycznej?

Zakłócanie rzeczywistości

Prof. Grochmalski mówiąc o obecnej sytuacji w Europie w kontekście i wojny na Ukrainie i szybkich zmian dokonujących się w USA uznał, że jest to próba zakłócania rzeczywistości, a jednocześnie zacierana jest diagnoza działalności Trumpa, na rzecz liderowania Niemiec i liderowania Unii Europejskiej. Podkreślał, że Niemcy środki przeznaczone na zbrojenia w rzeczywistości wydają na cele socjalne i budują narrację osi z Moskwą, z Putinem. Przed wybuchem owej wojny uzależnili się w 55 proc. od gazu z Rosji, a więc oddali się w ręce Rosji. W ten sposób oddali strategie kontrolne Rosji. Wręcz podkreślał, że całe bezpieczeństwo Europy przekazali putinowskiej Rosji. Dali też czas na to, aby Rosja zmobilizowała się.

– Przed wojną Niemcy podważyli wszystkie fundamenty bezpieczeństwa europejskiego, podkładając bombę pod całe bezpieczeństwo Europy i kusili Putina do tego typu rozwiązania – mówił Grochmalski. – Niemcy były kluczowym państwem wakującym zdolności armii ukraińskiej i próbującym dać czas Putinowi do tego, aby on znalazł odpowiedź strategiczną na katastrofę, do której się dopuścił. Bo okazało się, że Rosja nie była przygotowana do długotrwałej wojny. Po klęsce w pierwszej fazie, wystarczyło zadać Putinowi zdecydowany cios. Gdyby w tym czasie doszło do tego, co zrobili Polacy, a więc duże dostawy nowoczesnego sprzętu, dotyczyło to także Bidena i Scholza, to Rosja byłaby w sytuacji dramatycznej. Jednak dano czas, aby się Rosja zmobilizowała i uruchomiła wszystkie swoje zasoby do długotrwałej wojny.

A Polska? – staliśmy się kluczowym państwem, ale po dojściu do władzy Donalda Tuska wszystko się zmieniło. – Zdjęcie Tuska (z ręką w kształcie pistoletu wycelowanego w plecy Trumpa) symbolizuje uległość Tuska wobec Niemiec. Grochmalski podkreślał, że ocena amerykańska jest jasna. I zadał pytanie – czy Europa traci siebie? Co mamy bronić, kiedy dzisiaj wielkim zagrożeniem społeczeństw europejskich jest sama Unia? Po czym konkluduje, że – bez Ameryki Europa nie może sobie zapewnić bezpieczeństwa. Obecne rokowania Trump – Rosja nie mają wsparcia ze strony Unii, a raczej Unia je hamuje. Unia nie ma możliwości dokonania wewnętrznej rewolucji Unii, a Trójmorze nie ma możliwości zahamowania rozpadu Unii. Unia zmierza do katastrofy.

Polska kluczowym elementem wschodniej flanki

Zdaniem prof. Górskiego Europa (chodzi o Unię i Europę Zachodnią) zaczyna być drugorzędnym partnerem w rozmowach o przyszłość świata, co zaczynamy już zauważać. Nie ma Europy, nie ma partnera. A dużym prawdopodobieństwem jest to, że obecny sposób postrzegania sytuacji w Europie, ale i na świecie przez amerykańską administrację potrwa kolejne 12 lat. Prof. Górski zastanawiał się nad tym jak postrzegają nas Amerykanie? I daje odpowiedź.

W dłuższym scenariuszu Polska jest i będzie kluczowym elementem wschodniej flanki NATO i pogranicza z Rosją. I to niezależnie od tego jak te stosunki z Rosją będą się układały, czy będą lepsze, czy gorsze.

– W każdym wariancie, biorąc pod uwagę to, czego po stronie amerykańskiej nie brakuje, a więc tego, że Rosja nie jest partnerem długofalowym, Amerykanie muszą mieć twardy punkt oparcia, który będzie czynnikiem kontrolującym potencjalne zagrożenia płynące z takiego konfliktu. A to określa nasze miejsce w dłuższej perspektywie jako znaczącego, poważnego amerykańskiego alianta. Przyjęcie Szwecji i Finlandii do NATO zwiększa rolę Polski. – stwierdził Górski. Dodał też, że to co dzieje się, co obserwujemy po 13 grudnia 2023 r. jest rujnowaniem wcześniejszego dorobku. Te nierozważne działania mogą mieć złe konsekwencje.

Suwerenność intelektualna

Prof. Zybertowicz uważa, że rozwiązaniem dla Polski jest działanie oddolne. Nie musimy rezygnować z przynależności do UE, ani przejmować się, że Unia się skończy. Ale możemy sami prowadzić integrację. – Problemy winny być rozwiązywane na najniższym poziomie, a nie jak w Unii, gdzie wszystko ma być uzgodnione.

Profesor bardzo podkreślał wagę suwerenności intelektualnej. Jako przykład przytoczył wypowiedź Klausa Schwaba, niemieckiego inżyniera i ekonomistę, założyciela Światowego Forum Ekonomicznego, który na konferencji w Dubaju stwierdził, że „nie wszystko rozumie co zostało wypowiedziane, (ale nie ma to znaczenia), gdyż to my kształtujemy przyszłość”. Dzięki sztucznej inteligencji (AI) wszystko będzie rozwiązane i ludzie pokroju Schwaba nadal będą należeć do elity.

– Gdy kończył się feudalizm, a zaczynał kapitalizm, to bardziej inteligentni przedstawiciele arystokracji potrafili tak przekształcić zasoby, aby dalej należeć do elitarnej części społeczeństwa. Ale obecny kierunek sztucznej inteligencji jest taki, że nie można zagwarantować tego, że te systemy będą się rozwijały pod naszą kontrolą. Ich rozwój nie spełnia podstawowych standardów inżynierskich, które zawsze zawierają wymogi bezpieczeństwa. Jeśli te systemy będą się rozwijały tak jak miało to miejsce od ostatnich trzech lat, to jest kwestią czasu, kiedy nikt nad nimi nie będzie miał kontroli. Elity się na tym osiągnięciu technologicznym przejadą. One liczą, że dzięki sztucznej inteligencji wzbogacą nawet najbiedniejszych, a sobie zagwarantują skuteczne narzędzie kontroli nad światem, ale mogą się na tym przejechać – stwierdził Zybertowicz.

Potrzeba integracji

Komunizm nie narodził się w Brukseli tylko w sowieckiej Rosji. Kiedy upadł Związek Sowiecki wydawało się, że wraz z jego upadkiem zostanie pogrzebana idea komunizmu. Jednak zaczęła się odradzać, głównie w krajach zachodnich.

– Dzisiaj mamy do czynienia z Unią Europejską, która co raz częściej odwołuje się do idei marksistowskiej, a co raz rzadziej do wartości chrześcijańskich. Europa Środkowa nie jest tak skażona tą ideą, bo my to znamy. Stąd rozdźwięk pomiędzy Europą Zachodnią a Europą Środkowo-Wschodnią. Państwa Europy Zachodniej nie rozumieją idei komunistycznej, a ich społeczeństwa jest łatwo do niej przekonać. Od lat 70. (ubiegłego stulecia) Niemcy szukają współpracy z Rosją i dzisiaj Europa zachodnia jest w znacznej mierze prorosyjska. Sceptycznie nastawione do Rosji są państwa Europy Środkowo-Wschodniej. Mamy zatem różne interesy. Nasza część Europy nie chce współpracy z Rosją i obawia się jej. Ten podział Europy był widoczny chociażby w czasie wojny na Ukrainie, kiedy to nasza część Europy szybko pospieszyła temu krajowi z pomocą, z czym z kolei ociągała się zachodnia Europa – która zresztą pośrednio do tej wojny doprowadziła, między innymi za sprawą prowadzenia gospodarczych interesów z Rosją, takich jak choćby Nord Stream i Nord Stream 2 – mówił red. Ossowski.

Jego zdaniem Europa Środkowo-Wschodnia potrzebuje integracji, ale jest to bardzo trudne, gdyż nie mamy żadnego wsparcia, ani ze wschodu, ani z zachodu. Poza tym nie jest to na rękę wielu ośrodkom Europy Zachodniej.

– Amerykanie są w stanie dać pewną gwarancję stworzenia przeciwwagi dla osi Berlin – Moskwa i zapewnić warunki potrzebne do tego, aby państwa Europy Środkowo-Wschodniej mogły się rozwijać i być silne. Współpraca z USA i realizacja idei Trójmorza to polska racja stanu, podobnie jak polską racją stanu jest pozostawanie w strukturach Unii Europejskiej – dodał Ossowski.

Przywrócić świat realny

Ideały „Solidarności” to nie tylko obrona pracowników, walka o wolne soboty – dzisiaj broni się wolnych niedziel, prawa do godnego wynagrodzenia, wolności słowa, ale to przede wszystkim obrona wolności, wartości chrześcijańskich, sprzeciw wobec utopii Zielonego Ładu, który jest zaprzeczeniem istoty Unii Europejskiej (przecież Unia opierała się na Europejskiej Wspólnocie Węgla i Stali) … i właśnie to czyni ten związek wyjątkowym. Ossowski mówił też na temat rozwarstwienia społecznego, któremu „S” sprzeciwia się. Wspominał o zagrożeniach dla naszej gospodarki, o projekcie 15-minutowych miast (utopia; sposób na kontrolowanie społeczeństwa; ograniczanie wolności).

Prof. Zybertowicz zauważył, że „pilnowanie Polski” nie polega na ciągłym krytykowaniu się nawzajem, czy potępianiu przeciwników, ale na znalezieniu sposobu rozmowy ze sobą. Kryzys w świecie zachodnim został wywołany przez media cyfrowe. Zniszczono komunikację międzyludzką. Organizujmy się więc i powiedzmy jakich wartości chcemy bronić? Relacje między państwem a biznesem przyczyniły się do zniszczenia ideologii łacińskiej. Psychicznie zostaliśmy uzależnieni od smartfonów. Nie czytamy książek. Została zniszczona przestrzeń komunikacyjna.

Prof. Grochmalski zwrócił też uwagę na przekraczanie granicy człowieczeństwa przez sztuczną inteligencję. – Nie mamy żadnej wiedzy o tym jak ludność może zapanować nad megasztuczną inteligencją.

Oczywiście są i pozytywne strony AI, ale niestety przeważają zagrożenia, między innymi z powodu spadku poziomu intelektualnego społeczeństw. Technoentuzjastyczne podejście do tego, że technologia rozwiąże za nas wszystkie problemy jest drogą do całkowitego pogrążenia nas. Prelegenci byli niemal zgodni, że technoentuzjazm, to najgroźniejsza ze współczesnych ideologii. Stąd zrodził się pomysł na przywracanie świata realnego. Proponowanie młodym ludziom form survivalowych, ćwiczenia w izolacji cyfrowej, uczenie się przemieszczania w razie kryzysu bez urządzeń cyfrowych. Niestety, jak na razie, człowiek nie ma szans na pokonanie sztucznej inteligencji, mimo że nie we wszystkich dziedzinach jest ona doskonała. Jedynym co można zrobić, to powrócić do świata realnego, zawiązywanie silnych więzi międzyludzkich, międzynarodowych.

 

Tekst i zdjęcia Maria Giedz

 

 

O przyzwoitości przypomina posłom koalicji SŁAWOMIR JASTRZĘBOWSKI: 239 zhańbionych

Trudno nie czuć odrazy. Rozumiem brutalność polityki, strach przed partyjnymi bonzami, chęć utrzymania pracy i czegoś w rodzaju prestiżu, bo chyba bycie posłem przestaje już być prestiżowe, a wielu z tych przedstawicieli narodu to zwykłe lenie i nieuki. Nawet oni jednak powinni wiedzieć czym jest zwykła przyzwoitość, bo wymaganie zachowań honorowych, to chyba nazbyt wiele. Przyzwoitość.

239 posłów zagłosowało za aresztowaniem Zbigniewa Ziobry na 30 dni. Szokujące i hańbiące. Jeśli ktoś z tych 239 nie wie, czemu się zhańbił, to króciutko wytłumaczę. Otóż chcecie wsadzić na miesiąc do więzienia byłego ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, bo oszaleliście z nienawiści, zemsty i chyba już strachu. Oszaleliście z całą pewnością i z całą bezczelnością, bo wy go chcecie upokorzyć i poniżyć dlatego, że… wasi ludzie, ludzie z komisji do spraw pegasusa tchórzliwie przed nim uciekli! Tak, zwiewali aż się kuksali!

To pierwszy w historii znany mi przypadek, w którym władza, chce wsadzić kogoś za to, że przed nim uciekła. Nikt o zdrowych zmysłach nie będzie twierdzić, że komisja do spraw pegasusa przed Ziobrą nie uciekła, bo wszyscy wiemy, że poseł Sroka pospiesznie zakończyła działanie komisji wiedząc, że świadek jest w budynku Sejmu i czeka na przesłuchanie. Tu nie chodzi o to, że na posła Ziobrę trzeba było czekać, wystarczyło go wpuścić.

Mówimy tu cały czas o świadku Ziobrze, o świadku, a nie o podejrzanym, oskarżonym czy skazanym i ten fakt potęguje hańbę 239 głosujących posłów. Państwo Sroki, Zembaczyńskie i Trele zaślepione nienawiścią i prymitywnym odwetem uciekają więc przed świadkiem (na oczach kamer relacjonujących na żywo). Chcą wsadzić Ziobrę za niestawiennictwo, chociaż wszyscy słyszeli, że się stawił, był i można go było przesłuchać. Ja się nie będę tu znęcać nad intelektem tej komisji, który wprowadza nas w stan depresji i prowokuje do zadania wielu pytań… Większość sejmowa powinna mieć jednak więcej rozumu.

I żeby była jasność, nie jest to żadna obrona Ziobry, tylko obrona zasad, podstaw, fundamentów demokracji. Jeśli Ziobro jest winny jakiegoś przestępstwa to go oskarżcie i niech zostanie osądzony tak, żeby i opinia publiczna mogła sobie wyrobić zdanie o jego winie bądź niewinności, bo polskim sędziom wierzą już tylko żony tych sędziów, a i to nie wszystkie. Nie wykluczam więc, że może się znaleźć jakaś długo losowana osobopostać w sędziowskiej todze dysząca chęcią zemsty, jak niesławna sędzia Kamińska (ta od nadzwyczajnej kasty), która tę hańbę 239 posłów zamieni na areszt dla Ziobry robiąc z niego męczennika.

Oczywiście celowo pomijam tu jeden wątek: komisja, zgodnie z prawem i orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego nie istnieje, a zwykły rozsądek nakazuje ją rozgonić, skoro o każdym podsłuchu decydował sędzia (w tym na przykład Tuleya) a nie politycy PiS-u. Pominąłem też gdybanie, co stałoby się, gdyby komisja nie uciekła przed Ziobro. Bo po tym, jak członkami komisji publicznie zamiatał Kaczyński czy Pogonowski należało się spodziewać, że merytoryczny i uzbrojony w wiedzę Ziobro mógłby się nad komisją w sposób wymyślny przy kamerach znęcać…

Kończąc: ciężko żyć w kraju, w którym większość sejmowa okazuje się obłąkana nienawiścią i zemstą zapominając o podstawowych wartościach, w których wychowuje się Polaków.

To do was wróci nieszanowni 239.

 

Sławomir Jastrzębowski

Wiktor Świetlik rozmawia z Danielem Obajtkiem "Jeszcze nie skończyłem" Zdjęcie: Gazeta Polska - książki

WOJCIECH SURMACZ: Dolewanie paliwa do ognia, czyli wywiad z Obajtkiem

Nad każdym, kto tu zajrzał mam kilka przewag. Po pierwsze, przeczytałem tę książkę (co rzadko mi się zdarza). Po drugie, obu delikwentów dobrze znam (jednego nawet prywatnie). Po trzecie, kulisy opisywanych spraw rozwiązywałem zanim to było modne (taki już los wścibskiego dziennikarza).

I jeszcze jedno, zanim przejdziemy do recenzji. Bez bicia przyznam: żeby dojść do siebie po przeczytaniu tego wywiadu, musiałem odpoczywać kilka dni w ciemnym pokoju, w pełnej izolacji. Tak potężnej dawki emocji nie sposób inaczej przetrawić. To była podróż po świecie, w którym wszystko jest możliwe, a logika? No cóż, ona w polityce nie jest konieczna, ale tutaj się pojawia. Czasami.

Gdy dostałem do rąk tę książkę spodziewałem się brudnej… rozmowy. O wielkiej polityce, taniej ropie i tajnych służbach. I nie zawiodłem się. Ale za to pod względem formy spotkało mnie całkowite zaskoczenie. To nie jest wywiad rzeka tylko literacki odpowiednik morderczego meczu ping-ponga, w którym walczą dziennikarz z ADHD i menedżer z Tourettem (sami musicie ustalić, kto z kim walczy).

Wiktor Świetlik, który potrafi w połowie pytania przeskoczyć z realiów Pcimia do wielkiego świata Donalda Trumpa, robi wywiad z Danielem Obajtkiem, który odpowiada jak żywa wyszukiwarka Google z wpisanym hasłem: „Orlen”. W ten sposób stare „afery” dostają nowych rumieńców. Jakby obaj dolewali paliwa do ognia.

Szkoda, że nie ma wersji wideo. Oczami wyobraźni widzę, jak Świetlik opowiada o tym, jak w dzieciństwie rozkręcał radio, żeby sprawdzić, „czy w środku są dziennikarze”, by po chwili wykrzyczeć: „A niech mnie, przecież mieliśmy rozmawiać o Orlenie!”. Obajtek w tym czasie energicznie chodzi po pokoju i wymachując rękami stwierdza: „K…! W biznesie są rzeczy, które trzeba zrobić. I nie można o tym mówić. Rozumiesz?”. W tle Wiktor próbuje naprawić długopis, który rozłożył na części pierwsze, bo „tak lepiej się myśli”. Wyobrażacie to sobie?

Podsumowując: ta książka jest jak wizyta w Disneylandzie, gdzie kolejki do kolejek prowadzą do… kolejnych kolejek. Ta historia się nie kończy, bo Daniel Obajtek wciąż pozostaje na celowniku osób i organizacji, którym się naraził robiąc z Orlenu jednego z największych graczy paliwowych Europie. Jeśli kochacie politykę, wielki biznes i wiecie z czym to się naprawdę je, to zarezerwujcie sobie jedną, nieprzespaną noc. Nad ranem weźmiecie prysznic i będzie po wszystkim. W przeciwnym razie lepiej pomyślcie, czy nie założyć kasku przed lekturą, bo nadmiar emocji w trakcie czytania może wywołać dziki śmiech, nagłe dreszcze lub ciężkie zawroty głowy.

Wojciech Surmacz

HUBERT BEKRYCHT: Wicepremier bez koncesji, minister bez sensu

Nie było jeszcze takiej szarży lewicowych polityków na konserwatywne media. Wicepremier i minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski chce odebrania koncesji telewizji, która nie chwali rządu. Dalej idzie minister ds. równości Katarzyna Kotula. Sama nie wie gdzie, ale idzie…

Jak politycy nie znają się już na niczym, szczególnie zaś ministrowie, to premier kieruje ich na front medialny. Lewicowcy wiodą tutaj prym, bo i wicepremier Gawkowski i minister Kotula znają się na mediach… O ile mają w domu centralne ogrzewanie, prąd i gaz. A chyba mają.

Kotula atakuje mową nienawiści „mowę nienawiści” a zwałaszcze niewygodne pytania zadawane Owsiakowi. Mowę, której „nienawiści” nikt poza szefową resortu równości nie udowodnił. Naparza pani minister w TVP Republika, ale nie prostuje, że zarzuty wobec konserwatywnych mediów pojawiły się i zniknęły, bo policja nie przesłuchała podejrzewanego starszego pana, który tym samym przestał być podejrzanym.

Wicepremier Gawkowski z charyzmatycznym podejściem do spraw cyfryzacji przesadził. Nikt mu nie powiedział, że nie jest od telewizji? Bo jest przecież jednak KRRiT, chociaż politykowi może doradzono, aby jej nie uznawać. Komu można odebrać koncesję na nadawanie też Gawkowski orientuje się średnio.

Pan minister nie uczy się na błędach. Bo już mu kiedyś wyjaśniono, że cyfryzacja to nie są numery telefonów jego ministerstwa. Tym bardziej, że czasem takich zestawów cyfr nie ma.

Mam kolegę, który mawia, że może być prezesem telewizji, bo ma telewizor w domu. Nie wiedziałem, że mam z Gawkowskim i Kotulą wspólnych znajomych. I zupełnie bezpłatna rada dla premiera – odebrać panu wicepremierowi od cyfryzacji koncesję na wypowiadanie się a pani minister ds. równości zabronić mówić o nierównościach.

Collage: El Pais, 20 minutos, materiały org. dziennikarskich w Hiszpanii/ red/ hrob/ ee/ r

Hubert Bekrycht: W pseudodziennikarskim błocie, czyli Rubcow wiecznie żywy

Latem br. cały świat obserwował wymianę podejrzewanych o szpiegostwo ludzi z kręgów kulturowych Zachodu i Wschodu. Wymianę dokonały między sobą USA i Rosja. Wśród ludzi ważnych dla Putina był Pablo Gonzales alias Pawel  Rubcow – pułkownik rosyjskich służb specjalnych, szpieg udający dziennikarza, który w Polsce inwigilował m.in. środowisko medialne. Miał nawet dziewczynę, dziennikarkę m.in. stacji Euronews.  I coraz głośniej słychać, że to nie było małe grono osób.

Są takie sprawy, które tradycyjnie trzeba dokończyć w starym roku. Postaram się, chociaż nie jest to łatwe. Zmowa milczenia? Gorzej, mafijna solidarność i to niestety w naszym środowisku. Udającemu dziennikarza szpiegowi Gonzalesowi – Rubcowowi, jeszcze w pierwszej połowie 2024 r. otwarcie sprzyjały międzynarodowe – liberalne i lewackie środowiska medialne, międzynarodowe, też głównie politycznie poprawne, organizacje dziennikarskie i… spore grono pracujących w Polsce dziennikarzy.

Więzień sumienia, szpiegowskiego

Wspierali też Rubcowa, do czasu powitania przez Putina na moskiewskim lotnisku, nawet politycy liberalni bajdurząc o prawie do obrony i to w momencie, w którym każde dziecko wie, że pan udający Hiszpana i mający dwa paszporty w tym Federacji Rosyjskiej, mógł być, a był, kremlowskim kretem w Polsce i na Ukrainie. Chociaż nie tylko.

Rubcow siedział w polskim areszcie jako „więzień sumienia” – tak przynajmniej określały go niektóre narodowe stowarzyszenia (m.in. hiszpańskie) zrzeszone w Europejskiej Federacji Dziennikarzy (EFJ). Te obrażające wszystkich bzdury o „więźniu sumienia” powtarzali też polscy dziennikarze. Rubcow siedział w areszcie od zatrzymania go na ukraińskiej granicy w czwartym dniu inwazji Moskwy na Kijów. Zresztą wcześniej był wydalony z Ukrainy. Po tym jak Gonzalesa w sierpniu br. witał w Moskwie Putin z Internetu nie zniknęły protesty przeciwko „przetrzymywaniu wbrew prawom człowieka Rubcowa w polskim areszcie” autorstwa lewicowych krajowych i międzynarodowych organizacji dziennikarskich, a nawet autorstwa liberalnych i lewackich polityków oraz kilku organizacji obrony praw człowieka. I szpiega.

Znikające punkty  i pytanie b. premiera

Zniknęły natomiast z globalnej sieci materiały z rozmaitych towarzyskich imprez dziennikarskich, podczas których był obecny Rubcow, bo jeszcze niedawno, kilkanaście osób przyznawało, że widywały szpiega w różnych miejscach rozrywkowej Warszawy. Z dziennikarzami. I nie tylko.

I skończyłbym na tym, bo wiatru w polu ani w sowieckich stepach, tajgach i tundrach nie pogonię, ale…

Pracownica państwowej telewizji, znowu, Pani Justyna Dobrosz-Oracz – obecnie TVP w likwidacji – słynąca z niebywale konsekwentnych prorządowych zachowań, była uprzejma zapytać b. premiera Mateusza Morawieckiego z PiS o to, czy prokuratura przesłuchała go już na okoliczność kampanii „Stop Russia Now”? Chodziło o kampanię, w którą zaangażował się ponad dwa lata temu polski rząd, a która to akcja miała uświadomić Europie bestialstwo Kremla i przypominać o zbrodniach wojsk Putina na Ukrainie. Dlaczego Dobrosz-Oracz teraz pytała o to byłego szefa rządu? Nie wiem, ale nie potrafię osiągnąć takiego poziomu dziennikarstwa jak pani Justyna, zatem zostaję ze swoją niewiedzą. Zainteresowała mnie jednak odpowiedź Morawieckiego.

„A co pani powie o swoich kontaktach z panem Rubcowem” – zapytał były premier/ Pracownica TVP w likwidacji zaczęła grozić Morawieckiemu pozwem. „No, będzie miał pan proces, bo nie miałam żadnych kontaktów, panie premierze, proszę nie trzaskać drzwiami, bo to jest poniżej krytyki”. Tak, trzaskanie drzwiami kulturalne nie jest, ale premier Morawiecki nie miał okazji trzasnąć, bo natychmiast we framudze pojawiła się pani Justyna. Ona szybka jest i w słowach i w kocich ruchach, którymi zaskakuje swoich rozmówców, głównie z prawicy, pędząc za nimi korytarzami sejmowymi jak ekspres „Leśmian” przez Żyrardów.

Straszenie polityków opozycji?

Czy pani Justyna wytoczyła proces o zniesławienie byłemu premierowi dwóch konserwatywnych rządów? Nie słyszałem, ale to nie znaczy, że nie wytoczyła. Zresztą, może szef resortu sprawiedliwości Adam Bodnar uruchomił specjalny dyskretny tryb takich pozwów, szczególnie dla skrzywdzonych przez prawicę dziennikarzy. Dziennikarzy i „dziennikarzy”. A coraz ich więcej, bo niektórzy, nawet na wysokich stanowiskach w mediach publicznych w latach 2016 – 2024, czyli za PiS, najpierw pracowali kilka lat w tych samych mediach, a tuż przed objęciem rządów przez PO i jej akolitów stawali się wrogami prawicy.

Powróćmy jednak do zasadniczego wątku ruskiego szpiega, pułkownika Rubcowa. Czyli Gonzalesa udającego hiszpańskiego dziennikarza i mającego w Polsce kontakty z dziennikarzami. Czy premier Morawiecki pozwoliłby sobie na pomawianie przedstawicielki mediów albo błąd wobec niej, gdyby czegoś ważnego nie wiedział na temat kontaktów Dobrosz-Oracz? W końcu to on był premierem kiedy służby aresztowały Rubcowa za szpiegostwo.

Murem za murem

Cały ten dialog emitowała TVP w likwidacji jak zdartą płytę. Tak jakby bezprawnie przejęta przez obecny rząd telewizja publiczna w likwidacji chciała, aby jej malejące grono odbiorców usłyszało, że będzie proces byłego premiera z pracownicą TVP. Ale może jestem przewrażliwiony.

Nielegalnie przed rokiem wybrane władze TVP w likwidacji demonstracyjnie we wszystkich mediach społecznościowych ogłosiły, ze są „Murem za Justyną”. Nawet sam pan nielegalny dyrektor generalny TVP w likwidacji Tomasz Sygut na swoim profilu na X, jako „Tomek Sygut” umieścił grafikę z  Dobrosz-Oracz stojącą pod ścianą i banerem „Murem za Justyną”.

Nielegalny generalny dyrektor TV w likwidacji napisał „Telewizja Polska jednoznacznie stoi za dziennikarzami odkrywającymi prawdę”. W pierwszym odruchu pomyślałem, że Sakiewicz, Rachoń, bracie Karnowscy, Skowroński, Krysztopa czmychają teraz znacznie dalej niż na Węgry nie chcąc być bronieni przez Syguta. Człowieka, który w TVP pełnił chyba więcej funkcji niż partii zaliczył Korwin-Mikke. Syguta, który trochę kiedyś podpadł asystentowi i ministrowi Tuska, ale potem „odszczekał” – jak to dziennikarz gończy – i od tej pory jest za pan brat z władzą liberalno-lewicowo-lewacką.

Kto widział partnerkę szpiega?

Zaraz, zaraz, czy to już nie Sygut pełnił funkcję jednego z władców TVP, kiedy rok temu pacyfikowano jej budynki a w jednej z reżyserek stała sobie skromnie pod ścianą, ale oko kamery ją wychwyciło, uważaną za dziewczynę Rubcowa panią Magdalenę Ch? No bo stała – widzieli wszyscy i wszyscy wiedzieli, że z ludźmi służb rządu Tuska, w niedostępnym dla wszystkich pomieszczeniu pani będąca partnerką ruskiego szpiega udającego hiszpańskiego dziennikarza.

Kto jej tam pozwolił wejść? Chyba ktoś mogący decydować… Czy partnerka Gonzalesa też udawała dziennikarkę? Jakich stacji?  Euronews, TVP, TVN a może innych? Nie, nie, po trzykroć nie –  ona była dziennikarką utrzymującą w Warszawie i innych stolicach Europy rozległe środowiskowe kontakty do pierwszych dni sierpnia, kiedy Rubcowa na moskiewskim lotnisku powitał Putin.

Potem kobieta rozpłynęła się. Zlikwidowała konto na profilach społecznościowych, nie odbierała telefonów, prokuratura milczy, czy toczy się przeciwko niej jakieś postępowanie w związku ze znajomością z towarzyszem pułkownikiem GRU. Słowem była, nie ma. I nawet martwiłbym się o człowieka, ale ktoś mnie niedawno przekonał, że wróci. Gdzieś się ta pani w końcu pojawi, jak nie u nas, to w innym kraju. I to jako dziennikarka…

Częściowe przejaśnienia

Teraz po roku od bezprawnego napadu rządu Tuska na polskie media i blisko pięć miesięcy od powrotu Rubcowa do Rosji, wiele spraw się wyjaśnia. A to ktoś z wysoko postawionych urzędników w TVP współpracował z uzurpatorami. A to ktoś inny pomógł dziwnemu prawnikowi i wspomnianemu, nielegalnie wybranemu dyrektorowi Sygutowi wjechać na podziemny parking TVP przy ul. Woronicza w Warszawie i stamtąd w tajemnicy wjechać na dziesiąte, tzw. prezesowskie piętro, aby z urzędującym prezesem podpisać protokół przejęcia telewizji państwowej wartej setki miliardów złotych.

Ktoś teraz dopiero, chociaż od kilku miesięcy głośno o tym w sieci i mediach, przypomniał sobie, że widział Magdalenę Ch. w reżyserce  TVP podczas medialnego zamachu stanu. Ktoś połączył kropki i zaczął szperać w Internecie. Niewiele jest już zdjęć Rubcowa w Polsce, niewiele fotek jego partnerki i tej partnerki koleżanek i kolegów ze środowiska dziennikarskiego. Ale coś tam zostało. Internet jednak nie płonie. A i pojawiły się ciekawe memy, które wzburzyły niektórych dziennikarzy posądzanych o znajomość z Rubcowem.

Pytania bez odpowiedzi. Na razie

Były premier i były zwierzchnik polskich sił specjalnych pytał jednak w obecności kamer jedną z „dziennikarek” TVP o jej kontakty z ruskim szpiegiem Rubcowem. I wtedy wszystkie siły nielegalnie przejętych mediów publicznych stanęły „Murem za Justyną”. Pewność czy desperacja? Wyrachowanie czy złośliwość? Nie znam odpowiedzi na te pytania. I właśnie dlatego je stawiam.

Co dalej z Rubcowem? Pewnie już go szykują do następnej misji. Może tym razem pan pułkownik zostanie kobietą, dziennikarką i pojedzie do Korei Południowej a tam poda się za azylantkę z północy półwyspu. Nie mam siły się nad tym zastanawiać. Dziennikarze liberalni i lewaccy w Polsce są wystarczająco ciekawym środowiskiem, aby przyciągnąć nie tylko szpiegów, ale i cyrkowców, chińskich producentów wiecznych piór i drwali ze Skandynawii…

***

Wszystkim wypatrującym pierwszej gwiazdki życzę szybkiego wyjaśnienia polskich afer medialnych i w mediach, a ci, którzy chcą prawdy o Rubcowie niech cierpliwie poczekają…

Dobrych Świąt Narodzenia Pańskiego i wspaniałego Nowego Roku, powrotu wolności słowa i kresu cenzury w Polsce a nade wszystko końca niebezpiecznych rządów prowadzących nasz kraj na skraj przepaści!

 

Hubert Bekrycht

Redaktor naczelny portalu SDP,

sekretarz generalny SDP

Premier Donald Tusk jeszcze nie jako premier po raz trzeci - wiosna 2022 r. Fot. HB/ red/ graf. - re/ ee

STERFAN TRUSZCZYŃSKI: O Tusku, który niszczy Polskę

Mówią że jest Niemcem, a może to jest po prostu diabeł. Diabeł wcielony. Z wielokulturowego Gdańska buntującego się w XVII wieku przeciwko Polsce; ze strzępów fal i tłustej ryby, z zielonych glonów i rzęsy w Zatoce Puckiej, ze śladów czarnych kormoranów, co połowę tego, co zjedzą zaraz wyrzucają; z dziadka z Wehrmachtu, a wcześniej być może z prapradziadków licznych na Ziemi Bełchatowskiej w XVI i XVII wieku; a może wywodzi się z Motławy płynącej pod żurawiem gdańskim, tam gdzie gaworzył w niemieckim języku w polskiej telewizji?

 Kim jest ten obywatel rządzący w Polsce przez trzy dni w tygodniu. Miał kopę kędzierzawych blond włosów na głowie a teraz mu chudy kosmyk zakrywa łysinę. Majewski (Michał) i Reszka (Paweł) napisali o nim trzystustronicową książkę.Trzynaście lat temu. Tytułując „Daleko od miłości”. Rzeczywiście dość daleko. Choć 15 października naiwni ludzie dali wyraz uwielbienia dziwnego i niespodziewanego stojąc nocą w długich kolejkach do urn.

Miłość

Tak było. I nie da się zaprzeczyć i nie warto się dziwić, bo PiS przespał sprawę. A tuskowi ludzie ciągle w ogonkach wyborczych czekali. Mówili prawnicy, że tak nie można, ale kto by tam słuchał… Miłość nie jedno ma imię.

Majewski – Reszka kilkanaście lat temu napisali:  „Z chłopaka w krótkich spodenkach stał się bezwzględnym graczem. Donald Tusk. Kim właściwie jest? Czy z cygarem w ustach, całowany w policzek przez współpracowników wydaje wyroki na dawnych przyjaciół – Schetynę, Drzewieckiego, Rokitę? A może jest wizjonerem, do którego polityka nie dojrzała”.

I jeszcze jeden cytat z tego samego źródła: „Nie ma jednego Donalda Tuska. Raz jest naturalny i spontaniczny, a potem jest produktem PR-u, któremu słowa dyktują sondażowe słupki. Czasem apodyktyczny i nieugięty. Innego dnia gra brata-łatę. Bywa intelektualistą, a później luzakiem z podwórka, który potrafi kląć na czym świat stoi.  Który jest prawdziwy?  Każdy!”

Rzeczywistość

Jak długo trwać będzie ta zabawa? Chyba trzeci raz już się nie powtórzy. Młodzi sprzed roku założą rodziny, będą musieli płacić podwójnie za światło, w ogóle za prąd, za używki i rozrywki. Znudzą się im gęby plotące w kółko obiecanki cacanki.

Wiatraki na lądzie i morzu uschną bez wiatru. Słoneczko marniutkie szklanych elektrowni nie nagrzeje. Atomówka dla nas to fatamorgana. A żarnowieckie betonowe silosy – chłodziarki mające łatwy dostęp do wody z Bałtyku zarosną sitowiem. Dawno, dawno temu szybko wybudowano w gdyńskiej Chyloni hotele dla  atomowych załóg. Teraz też błyskawicznie wycięto drzewa na zaplanowanych atomowych terenach. Ale tylko tyle zrobiono.

Powrót do przesłości?

Oj Tusku, Tusku, tyś z Wybrzeża, z Gdańska, który niejednokrotnie stawiał się przeciwko Polsce. Czy teraz mieszkańcy Wybrzeża i całego kraju postawią się Donaldowi premierowi? Ten z Waszyngtonu triumfuje, ten nad Bałtykiem tonie. Grożą już nam rosyjskie okręty, które uciekają z syryjskich akwenów. A marnuje się od lat wspaniały port wojenny, który wybudowaliśmy tuż przed wybuchem II wojny światowej na cyplu helskim. Niemcy, kiedy go na krótko zdobyli w czasie II wojny światowej trzymali tu u-boty. Zaleta tego w pełni wybudowanego portu to fakt, że w kilka minut obrończe okręty, w tym podwodne mogą zagrozić nieprzyjacielowi drogę na Bałtyku. Mogą błyskawicznie wyjść na pełne morze, bo droga wyjściowa, głębokości tu występujące i cały port chronione są falochronami od strony Zatoki Puckiej.

 

To marnotrawstwo woła o pomstę do nieba.  Podobnie jak cała nasza gospodarska morska – rybołówstwo, przemysł stoczniowy, sprzedana za bezcen flota handlowa. Jeszcze w 1989 roku Polskie Linie Oceaniczne miały 174 pełnomorskie, nowoczesne statki, Polska Żegluga Morska ponad setkę wspaniałych transportowców. To była nasza duma. Flota handlowa, w większości zbudowana w polskich stoczniach. Gdzie są pieniądze za te statki? Dowody sprzedaży i podpisy sprzedawczyków łatwo odnaleźć.

Przyszłość niejasna

Panie Tusk, przestań Pan mizdrzyć się do narodu, najwięcej czasu poświęcając na turystykę Gdańsk – Warszawa i z powrotem. Jeśli tak bardzo lubisz podróże wybierz się Pan do Honolulu lub na Pernambuco. Wystarczy.

Panie Schnepffowa i Oracz  nie zagadają rzeczywistości, choć powiedzą – przeczytają wszystko co im się każe. Przypominają dawno już zapomnianych – Falską, Kozerę i innych miłośników stanu wojennego. One też znikną – nagle tak jak dziennikarze do specjalnych poruczeń przed laty. Będą musiały schować się gdzieś głęboko i nie pokazywać już nigdy ludziom.

Panie Tusk, jakież to będzie Pan miał hasło w historycznym podręczniku. Teraz dla polskich uczniów klasy VIII napisali podręcznik „Europa nasza historia” panie i panowie – Brückman, Huneke, Kohla, Peters, Schalz i Schröder.

Aufidersein.

 

Stefan Truszczyński

 

 

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Barnier upadł, Scholz upada, a i Tusk jakiś niewyraźny

Upadł rząd Michela Barniera we Francji. Rząd Olafa Scholza ledwo trzyma się kupy. A i Donald Tusk coś jakiś niewyraźny.

Rząd Michela Barniera upadł. Być może to ostatni rząd, który był w stanie urodzić Emmanuel Macron. W rozbitym francuskim parlamencie nie bardzo widać partię, czy koalicję, która mogłaby jakiemukolwiek rządowi zapewnić stabilną większość. Macron wprawdzie odmawia ustąpienia ze stanowiska, ale nie wiadomo jak w takim stanie długo wytrzyma.

Barnier (Macron?)

Niektórzy mówią, że to „wina” Marine Le Pen, która miała go po cichu wspierać, a ostatecznie tego wsparcia odmówiła. Czy można się jednak dziwić liderce francuskiego Zjednoczenia Narodowego, któremu tyle razy odmawiano udziału we władzy, tyle razy odsuwano od wpływu na Francję przy pomocy dziwacznych machinacji, łamiąc przy tym wyroki francuskiego demosu?

Nie wiem czy obserwujemy dziś tylko upadek francuskiego magika Emmanuela Macrona, czy w ogóle upadek obecnego francuskiego modelu „demokracji liberalnej”. Jak by się to jednak nie skończyło, to ta rzekoma „demokracja” liberalna, w coraz większym stopniu pozbawiona znamion demokracji, sama jest sobie winna. Tak długo kuglowała i kiwała, że w końcu zaplątała się we własne sznurówki i wyrżnęła głupim ryjem o glebę.

Olaf Scholz

Zadziwiająco podobnie wygląda sytuacja rządu Olafa Scholza w Niemczech. Mniejszościowy rząd po rozstaniu z liberalną FDP jeszcze jakoś siłą inercji jedzie, ale spodziewane są rychłe, przedterminowe wybory, które SPD zapewne przerżnie z kretesem.

Znów, można oczywiście winą za upadek niemieckiego rządu obarczyć wierzgającego szefa FDP Christiana Lindnera. Wieść jednak gminna niesie, że był zmuszany przez Scholza do cudów nad budżetem, a pozostawanie w niepopularnym rządzie groziło zanikiem FDP.

Sytuacja w Niemczech wydaje się na nieco innym etapie niż we Francji. Bardziej prawdopodobne jest, że upadnie rząd, ale nie upadnie system polityczny. Istnieje jednak alternatywa w postaci CDU-CSU, która przy dobrych dla siebie wiatrach, będzie gotowa przejąć berlińskie stery. Jednak niemieckie „elity” i niemiecką „demokrację liberalną” toczą te same robaki, co francuskie i lata guseł odprawianych nad wyrokami demokracji, mogą sprawić, że co się odwlecze, to nie uciecze.

Donald Tusk

W tym czasie w Polsce rządzi niemiecki gubernator na Polskę Donald Tusk. Dopiero co wydawało się, że złapał wiatr w żagle i wykorzystując pozytywną dla siebie koniunkturę, czyli swego rodzaju bidenowski leasing Europy na rzecz Niemiec, odnajdzie się w roli tego, który złamie i na powrót przytroczy Polskę do niemieckiego powozu. Jednak wiele w tej kwestii zmienił wynik wyborów w Stanach Zjednoczonych. Nie wiem co będzie z Francją, ale wiele wskazuje na to, że rząd w Niemczech zmieni się również po to, by stosunki niemiecko – amerykańskie pozostały na w miarę rozsądnym poziomie. W tym układzie Tusk może się okazać nie tyle atutem, co obciążeniem dla Niemiec. Już widać, że szuka sobie nowego pana pośród tych, którzy w Brukseli popiskują, że „Europa poradzi sobie bez USA i Trumpa”.

Kiepski to jednak patron, mający oparcie jedynie w części brukselskiej biurokracji. I o ile Niemcy nie odważą się na wariant „Amerykanom mówimy, że Tusk jest be, ale po cichu go podtrzymujemy”, to jego przyszłość maluje się raczej w dość ponurych barwach.

A to jest, proszę Państwa, jeszcze jedna szansa dla Polski. Nie taka znów wielka i niepozbawiona wad. Ale jest.

Zdj.: Jan bez Ziemi wśród poddanych? To lider PSL Władysław Kosiniak-Kamysz na spotkaniu ze ssowimi wyborcami zimią 2023 r. w Tomaszowie Mazowieckim Fot.HB

WALTER ALTERMANN: Stratyfikacja (nie)politologiczna partii. Na początek, skalpel czy kłonica?

Życie polityczne przybiera na sile z każdym dniem. Niby nie ma jeszcze kampanii wyborczej, ale już jest. Niby nikt oficjalnie kandydatów nie zgłosił do Państwowej Komisji Wyborczej, ale partyjni wybrańcy już jeżdżą na spotkania z „elektoratem” i lansują się na potęgę, jak amerykańskie aktorki na czerwonym dywanie w Hollywood.

Różnica jednak jest taka, że aktorki odsłaniają jak najwięcej, a przyszli kandydaci na urząd prezydenta są wstrzemięźliwi jak zakonnice. Mówią jedynie, że bardzo się cieszą, że akurat przypadkiem znaleźli się we Wrześni albo w Gliwicach. Pytani o program swej ewentualnej prezydentury uśmiechają się tajemniczo i mówią, że program oczywiście mają i to wspaniały, ale jego ogłoszenie będzie, owszem, jak najbardziej, ale trochę później.

Kilku z nich nie bierze urlopów, bo oficjalnie przecież nie ma jeszcze kampanii, a oni tak po prostu wpadli przejazdem do Zgierza, bo było po drodze. Dawniej takie coś nazywało się ciężką paranoją, obecnie są to prawybory. Ale czym są te prawybory nie wiadomo, bo czegoś takiego nie ma ani w Konstytucji, ani w żadnych pomniejszych ustawach.

Kto nam funduje ustawy lub ich brak

Ta sytuacja zmusza mnie do przypomnienia sobie, a przy okazji Państwu, kto właściwie nami rządzi i kto kręci tym cały interesem. A zauważmy, że interes polityczny jest u nas niebywale żywotny i bardzo zmienny. Ten ruch na politycznej scenie zapewniają małe partie, które z hukiem, na duś, na włam wchodzą w życie parlamentarne. Te małe partie zawsze i niezmiennie negują wszystko co było przed ich powstaniem, po to tylko, żeby po wejściu do parlamentu natychmiast poszukać sobie mocniejszego koalicjanta.

I tak wespół w zespół funkcjonują pierwsze cztery lata, góra osiem. Następnie liderzy tych małych partii orientują się, że widownia polityczna straciła do nich serce, co objawia się dramatycznym spadkiem notowań. Wtedy małe partie doznają olśnienia (znaczy się ich liderzy) i ogłaszają, że dla dobra kraju łączą się z większymi partiami. Honor chowając do kieszeni i nie wspominając, co niedawno jeszcze mówili o tych większych.

Takie to mamy mechanizmy i zasady a naszym parlamencie. Takie jak w kuchni azjatyckiej: kwaśno-słodkie, smutno-wesołe. A dlaczego? Ano dlatego, że jednak nie interes kraju jest nadrzędnym celem naszych posłów i senatorów. Po latach obserwacji stwierdzam, że ogromnej większości naszych deputowanych po prostu podoba się bycie posłami lub senatorami. Zupełnie jak jednemu z bohaterów „Rewizora” Gogola – Horodniczemu, który na wieść, że dzięki protekcji fałszywego rewizora może zostać generałem, mówi: „Lubię być generałem”.

Przystępuję do opisu obecnego stanu naszego parlamentu, według klucza partyjnego. Będzie to stratyfikacja prywatna, nie podpierająca się żadnymi naukowymi teoriami, ot taka sobie forma ankiety – plebiscytu, aby nie rzec zabawy i ironii w realnych okolicznościach przed wyborami 2025 roku. Zacznę od Polskiego Stronnictwa Ludowego, bo to partia najstarsza w naszym parlamencie. Partia wywodzi się od założonego w Rzeszowie w 1895 roku, Stronnictwa Ludowego. A samo Polskie Stronnictwo Ludowe funkcjonuje od 1903 roku. W historii Polski partia PSL zapisała piękne karty, a jak jest dzisiaj, przestawię.

Władysław bez Ziemi

Władysław Kosiniak-Kamysz to współczesny polski Jan Bez Ziemi. Albowiem ludowcom kurczy się ich tradycyjny elektorat. Wieś pustoszeje, bo córki i synowie chłopstwa wykształcili się i wyjechali do miast. Ci, którzy pozostali na ziemi ojców dzielą się na dwie grupy, stosując nomenklaturę z lat 50-tych: na biedniaków i kułaków.

Biedniacy, gospodarują na kilkunastu hektarach ziemi i wolą głosować na PiS, bo ma on piękne hasła narodowe i faktycznie trochę pomagał im w przetrwaniu chudych lat.

Kułacy natomiast, to najczęściej inżynierowie rolnictwa, którzy mają gospodarstwa po kilkaset hektarów i martwią ich głównie ceny nawozów, są też przeciwko importowi płodów rolnych z Ukrainy. I to nad nimi wisi miecz zagłady w postaci porozumień handlowych Unii Europejskiej z krajami Ameryki Południowej. Jeżeli by do tego doszło, to na polskich polach należałoby zakładać jedynie pola golfowe, bo to będzie zagłada polskiego rolnictwa.

Tu kilka słów wyjaśnienia czym to jest owo porozumienie handlowe Unii Europejskiej z krajami Mercosuru.

Mercosur a sprawa polska

Mercosur zrzesza Argentynę, Brazylię, Paragwaj, Urugwaj i Boliwię. Rzecz w tym, że już w  połowie grudnia mają zakończyć się trwające od 20 lat negocjacje Unii Europejskiej z tą organizacją polityczno-gospodarczą. Projekt porozumienia zakłada utworzenie strefy wolnego handlu między nimi.

Polska sprzeciwi się podpisaniu umowy o wolnym handlu między Unią Europejską a Mercosur na dotychczas wynegocjowanych warunkach. Umowy podpisywane przez UE muszą być bezpieczne dla konsumentów i rolników. Umowa z Mercosur tego kryterium nie spełniapoinformował 25 XI 2024 roku Władysław Kosiniak-Kamysz, wicepremier i przewodniczący PSL.

Dokładniej sprawę wyjaśnił minister Krzysztof Paszyk, stwierdzając, że: „Rząd apeluje do Komisji Europejskiej, aby tej umowie o wolnym handlu między Unią Europejską a krajami Mercosur nadać właściwe proporcje. To znaczy – muszą być właściwe, wyważone proporcje między interesami przemysłu, interesami rolnictwa i interesami europejskich konsumentów w kontekście bezpieczeństwa żywnościowego”.

Krótko mówiąc, zagrożenie dla polskiego rolnictwa jest niewyobrażalnie wysokie, bo niskie ceny żywności produkowanej w Ameryce Południowej sprawią, że uprawa i hodowla czegokolwiek w Polsce będą nieopłacalne. Zastanawia mnie przy tym, co robiły w tej sprawie wszystkie polskie rządy, bo to jednak negocjacje trwały bez mała ćwierć wieku. Ktoś wie?

Oczywiście Niemcom, Francuzom i Włochom takie handlowanie z Ameryką Południową może się opłacać, bo mają oni do zaoferowania, w ramach wymiany handlowej, najlepsze i najnowsze w świecie produkty wysokiej technologii. Ale my nie jesteśmy jeszcze potęgą w produkcji ani wysokiej technologii, ani samolotów, autobusów czy aut osobowych.

Genetyka ludowców

Obecnie ludowcy z PSL-u odwołują się do swoich tradycji walki o interes chłopa, obronę ziemi ojczystej oraz tradycji religijnej i kulturowej. Przy takim założeniu te „partyjne świętości” PSL-u doskonalej przedstawia jednak Prawo i Sprawiedliwość. Co prawda Kosiniak-Kamysz zapowiadał przed kilkoma laty, że jego partia będzie nowoczesną i ogólnopolską partią, szukającą poparcia wśród ogółu Polaków… Jednak wyszło jak wyszło i elektorat PSL-u się nie zmienił, tyle, że drastycznie zmalał.

Ale zmieniła się Polska i dzisiaj nie wystarczy już utyskiwanie, na wiekowe okradanie chłopa, na niewolnictwo większości polskich chłopów. Piszę o większości, bo jednak w historycznej Polsce byli nie tylko chłopi pańszczyźniani. Było też wielu wolnych chłopów, którzy się bogacili tak dobrze, że nawet pożyczali pieniądze naszej szlachcie.

Dzisiejsi politycy PSL-u nadal oczekują jakiegoś dziejowego zadośćuczynienia. Zapominają przy tym jak nędzne było w Polsce XVIII, XIX i XX wieku życie robotników, miejskiej biedoty, służących, praczek i najemnych robotników. A może nawet nie o pamięć ludowców tu chodzi, ale o to, że oni zawsze przedstawiali życie w mieście jako byt rajski. I w budowaniu starego antagonizmu wieś-miasto chłopi mają spory udział.

Ludowcy, jeśli chcą przetrwać, powinni zdjąć wreszcie ze swych sztandarów głód, nędzę i wiekowy wyzysk chłopa. Takie postawy budzą oczywiście współczucie, ale kto by tam chciał głosować, utożsamiać się ofiarami. Masochistów ostatnio u nas niewielu.

Będąc w takiej sytuacji Kosiniak-Kamysz robi coraz groźniejsze „polskie miny” (to zwrot z „Wesela” Wyspiańskiego) i coraz bardziej nadyma się narodowo, i tradycyjnie. Niewiele mu to jednak daje, bo PiS nadyma się piękniej, a tradycję hołubi głośniej.

Cichy wspólnik

PSL-owi w ich teorii chłopskiej martyrologii jakoś nie przeszkadza fakt, że byli jednak (jako ZSL) cichymi wspólnikami PZPR. A przecież ludowcy mieli za PRL swoich posłów, mieli ministrów i obsadzali wiele, bardzo wiele ważnych stanowisk w aparacie państwa. A także w powiatach i gminach.

Jednak PSL – w odróżnieniu od PZPR – nigdy nie przyznało się i nie przeprosiło za swój aktywny wkład „w dzieło budowy realnego socjalizmu w Polsce”. A taki Aleksander Kwaśniewski przepraszał, nawet trzy razy, co też jest śmieszne.

Gdy ogon macha psem

Najbardziej irytują mnie w polityce PSL ich wieczne pretensje. Liderzy partii, z Kosiniakiem-Kamyszem na czele, ciągle są obrażeni – na wszystkich, konkretnie i ogólnie. Ostatnio są obrażeni na współkoalicjantów, z którymi póki co współrządzą. Dochodzi teraz nawet do tego, że niektórzy z członków władz PSL-u mówią konfidencjonalnie, że pora już zmienić koalicjanta na PiS. Są też i tacy, którzy mówią jawnie, że nie zagłosują na Trzaskowskiego, bo wspólnym kandydatem rządzącej koalicji powinien być Szymon Hołownia. Bo to jego zgłaszali ludowcy na kandydata całej rządzącej koalicji. Nie przeszedł, więc się obrazili.

PSL-owcy nie rozumieją jednej, podstawowej zasady, że mniejszy ma mówić ciszej. Oraz tego, że w normalnym świecie to pies macha ogonem, a nie ogon psem.

Mnie ta moralna dwoistość bytu ludowców nie dziwi, nie dziwi mnie to, że oni chcą być w jakiejś koalicji i zarazem w niej nie być. Zupełnie tak samo jak ZSL przy PZPR. Nic mnie dziwi w sprawie PSL, bo dobrze wiem, że szantaż polityczny jest najczęściej używanym przez nich narzędziem politycznym. Pamiętam przecież jak już zdradzili koalicję z SLD.

A gdy chodzi o narzędzia polityczne PSL, to bliżej im do kłonicy niż do skalpela.

Co będzie dalej?

Biorąc to wszystko pod uwagę, myślę, że w następnych wyborach PSL może nie wejść do parlamentu. I nie pomogą mu nawet rzesze ludowych pociotków, którymi PSL tak sprawnie – i jak zawsze po cichu – poobsadzało teraz liczne państwowe urzędy i instytucje.

Zresztą PSL, jeszcze jako ZSL, doskonale nagradzał stanowiskami swoich działaczy. Naród o tym nie wiedział, bo ci obsadzani nie pchali się na oczy, po cichu gromadząc dobra. Ale to ciche trwanie u władzy może skończyć się głośnym upadkiem tej partii.

Oczywiście PSL-owcy mają wolność wyboru – mogą wybrać, czy zje ich niebiański PiS, czy też znikną w diabelskich czeluściach Platformy Obywatelskiej. Mogą też znormalnieć, spojrzeć na swoje notowania i „zeskromnieć”, mogą też wziąć się do roboty i od dołu przebudować swą partię – ale to dla ludowców może zabrzmieć jak wyszydzanie ich odwiecznej roli męczenników pracy na pańskim. Im się należy bez pracy.

 

HUBERT BEKRYCHT: Demontaż państwa urodził medialne żywe trupy

Kiedyś wydawało mi się, że byłem świadkiem końca komunizmu. Także medialnego. Nie zorientowano się wtedy, że ciotka komuna urodzi potajemnie tyle bękartów. Także medialnych. Nic nie wskazywało, że czerwoni przeżyją. Także medialnie. A jednak…

Nigdy nie widziałem jeszcze tylu usprawiedliwień ze strony konserwatystów. Chodzi o zaniedbania medialne. Też. Trudno będzie to wszystko naprawić. Te skutki dosyć lekkiego traktowania środków masowego przekazu okazały się fundamentalnymi podczas kradzieży mediów publicznych w grudniu 2023 r. Bezprawne przejęcie przez rząd TVP, Polskiego Radia i Polskiej Agencji Prasowej, spowodowało, co było do udowodnienia, nielegalne powołanie ich marionetkowych władz.

Teraz naprawdę mediami głównego nurtu, także komercyjnymi, rządzi ośrodek specjalnie nawet mało zakamuflowany. Jak się nazywają te aleje w centrum Warszawy? Niestety coraz częściej ofiarami opresyjnego systemu padają media konserwatywne. Wlaczą dzielnie i oby do zwycięstwa. Logiki nad głupotą. Prawdy nad manipulacją. Polsce za trzeciego rządu D. Tuska bliżej chyba jest do sytemu medialnego wzorowanego najprawdopodobniej na jakimś kraju południowoamerykańskim z lat 60. ubiegłego wieku.

Żywe trupy mediów publicznych i komercyjnych – po przyjęciu setek dodatkowych frajerów wierzących, że to stała robota – rozpoczęły systematyczne przemalowywanie znaków graficznych i programów (to w mediach państwowych) i zapraszanie co naiwniejszych przedstawicieli opozycji oraz symetrystów do tak samo jak kilka lat temu stronniczych propagandówek (to prywatne ośrodki medialne).

Pojawiają się iskierki nadziei. Są nowe konserwatywne media, m.in TV Republika i telewizja wPolse24, powstaje też wiele innych instytucji z prawicowym przekazem.To oczywiście będzie długi proces. Sukces TV Republiki stanowi jednak ostry alarm dla rządowych speców od naciągania ludzi na tani polityczny kit.

Powietrze medialne mainstreamu zaczyna powoli cuchnąć. To woń tchórzostwa i niekompetencji – zombi zaczynają się rozkładać, choć jeszcze wściekle atakują. Bezprawna, ubiegłoroczna szarża brutalnych ochorniarzy i grupy „Wejście” na TVP, PR i PAP to fakt. Nie zaprzeczają temu nawet zwolennicy obecnej koalicji. Medialną masakrę wolności słowa z grudnia ub. r. powinien upamiętnić w jej rocznicę każdy normalny dziennikarz w Polsce. Może dołączą do niej inni? Rewolucja medialna? Nie liczmy na to. Trzeba pracować i robić swoje, bez strachu. Wtedy rozwiązania radykalne przestaną być potrzebne.

 

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Albo „demokraci”, albo demokracja

– Kraje Unii Europejskiej z zadowoleniem przyjęły poczyniony w Polsce postęp w kwestii praworządności, natomiast uznały, że sytuacja państwa prawa na Węgrzech znacznie się pogorszyła – miał przekazać Katarzynie Szymańskiej-Borginon unijny dyplomata.

I można się tutaj zżymać. A nawet należy się zżymać, ponieważ to się, pisząc kolokwialnie w pale nie mieści. W Polsce, spośród wszystkich „kamieni milowych” narzuconych Morawieckiemu, w zasadzie nie został zrealizowany żaden dotyczący praworządności. Nie została zmieniona w tym zakresie żadna ustawa, ale brukselscy cmokierzy mlaskają, że „jest postęp”.

A na czym ten „postęp” niby polega? Na bandyckim przejęciu mediów publicznych? Na zagrabieniu prokuratury na podstawie karty rowerowej? Na „podstawach prawnych” w postaci pozbawionych mocy prawnej uchwał sejmowych? Na kwestionowaniu konstytucyjnych uprawnień Prezydenta? Na maltretowaniu księdza i byłych urzędniczek? Przecież taka „wyrozumiała” UE po prostu nie ma sensu. Ani ekonomicznego, ani politycznego, ani aksjomatycznego. No, ale nie po to piszę ten tekst żeby stwierdzać oczywistości.

„Demokraci” zwariowali

Za to chciałbym zwrócić Waszą uwagę na to, że to co się dzieje w Polsce, jest częścią zjawiska dotykającego cały, szeroko pojęty Zachód. Tutaj niestety ma wyjątkowo dramatyczny przebieg, ze względu na charakter eksperymentów, które sądząc m.in. z tekstów Klausa Bachmanna w Berliner Zeitung, przeprowadzają na Polakach – za pośrednictwem swoich lokalnych pomagierów – Niemcy. Natomiast, podobne procesy zachodzą również gdzie indziej. Francuscy sędziowie próbują zakazać kandydowania Marine Le Pen, fikołki jaki wyczyniali sędziowie, politycy i urzędnicy amerykańscy żeby uwalić kandydaturę Trumpa, powinny wejść do historycznych podręczników jako przykład szaleństwa jakie dotknęło „demokratów”.

Tak, bo „demokraci” (celowo piszę to słowo z małej litery, ponieważ nie mam na myśli amerykańskiej Partii Demokratycznej, tylko wszystkich rzekomych „demokratów” na Zachodzie we wszystkich ich odmianach) zwariowali. Ze strachu odjęło im rozum. Dotarło do nich, że przy urnach wyborczych mogą ponieść konsekwencje wszystkich eksperymentów, które w swojej bucie przeprowadzali na swoich wyborcach. I w tej bezrozumnej panice demontują pospiesznie demokrację.

Nie wykluczam, że gdzieś tam u zarania, w jakiejś masie, mieli rzeczywiście dobre intencje chcąc zbudować „lepszą demokrację” nazywając ją „demokracją liberalną”. Gdyby mieli za sobą doświadczenie „demokracji ludowej”, pewnie wiedzieliby, że dodawanie do „demokracji” przymiotników to niebezpieczna zabawa. Ale nie mieli i faktem jest, że to co im wyszło, to żadna demokracja, a raczej z definicji czysta i zazdrosna o swój stan posiadania oligarchia z pewnymi fasadowymi atrybutami demokracji. W dodatku coraz bardziej spanikowana i odwołująca się do metod otwarcie kwestionujących ład prawny, a nawet, jak w Polsce, do nagiej siły.

Ostatni spazm

Ostatnim jej spazmem w Polsce jest odebranie finansowania największej partii opozycyjnej przez zdominowaną przez „uśmiechniętych” polityków koalicji 13 grudnia Państwową Komisję Wyborczą i na podstawie wątłych pretekstów wyciągniętych z nosa Ryszarda Kalisza. Boje się sobie wyobrażać jakie wycie niosłoby się po zachodnich salonach, gdyby na równie wątłej podstawie PiS odebrał finansowanie największej swego czasu partii opozycyjnej – Platformie Obywatelskiej. A teraz, proszę ja Was, cisza. Co najwyżej „kraje Unii Europejskiej z zadowoleniem przyjmą poczyniony w Polsce postęp w kwestii praworządności”. Jeśli ktoś z PiS chciałby w przyszłości odwoływać się jeszcze do „wartości europejskich”, lub liczyć na jej „prawa”, powinien się natychmiast udać do lekarza od oczu, albo od głowy. I musieliby to być naprawdę doświadczeni specjaliści.

Jakby tego było mało, Marszałek Błazen Hołownia podał niby żartem przepis na sytuację, w której koalicja 13 grudnia nie uznaje Sądu Najwyższego (bo neosędziowie, których nie widzi nawet TSUE i Komisja Wenecka) i nie ma komu stwierdzić ważności wyborów prezydenckich. Otóż obecny Marszałek Sejmu (Podlasie przeprasza za Hołownię) umyślił sobie, że w takiej sytuacji to on jako Marszałek będzie p.o. Prezydenta. Wszystkie te paniczne ruchy świadczą o jednym. Nasz lokalny, „demokratyczny”  Werwolf, skoro czuje się zmuszony sięgać po takie metody, boi się przegranej w wyborach. Może i słusznie.

Plebiscyt

Wszystkie te histeryczne działania „demokratów”, ze szczególnym uwzględnieniem odebrania finansowania największej partii opozycyjnej, mają jeden, prawdopodobnie nieprzewidziany przez nich skutek. Otóż, jako forma zamachu stanu, najbliższe wybory pozycjonują jako swego rodzaju plebiscyt za i przeciw demokracji. Demokracji rozumianej jako rządy przedstawicieli demosu, a nie różnych mniej i bardziej tajnych, samozwańczych gremiów. I kandydata „demokratów” bynajmniej nie ustawiają po stronie demokracji. Przeciwnie, jeśli ktoś chce żeby jeszcze kiedykolwiek jakikolwiek jego głos miał w wyborach znaczenie, zdecydowanie powinien głosować przeciwko kandydatowi nadwiślańskiej ekspozytury oligarchii, jaką jest Platforma Obywatelska. Nie jest moją rolą pisać Wam na jakiego kandydata macie głosować, ale jeśli Wam demokracja miła, powinniście z całą pewnością głosować przeciwko kandydatowi oligarchicznych „demokratów”.

Będą kombinować? No pewnie, że będą. Dla utrzymania władzy sprzedaliby własną matkę, a właściwie jeśli Ojczyzna jest naszą Matką, to już są w trakcie transakcji. Natomiast Donald Trump i Marsz Niepodległości pokazali jak zwyciężać mamy. Gdyby przewaga Donalda Trumpa nad Kamalą Harris była minimalna, pewnie bylibyśmy teraz świadkami przedstawienia mającego odebrać mu przy pomocy kruczków prawnych i oszustw, zwycięstwo. A gdyby na Marsz Niepodległości przyszło mniej ludzi, zapewne mielibyśmy do czynienia z prowokacjami i KPRM wie, czym jeszcze.

Sprawa jest więc, cytując klasyka, arcyboleśnie prosta, żeby PKW, Hołownia i „profesorowie prawa” schowali się pod mokrego mopa, demokratyczny (właśnie nie „demokratyczny”, tylko demokratyczny) kandydat musi wygrać zdecydowanie.