Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Barnier upadł, Scholz upada, a i Tusk jakiś niewyraźny

Upadł rząd Michela Barniera we Francji. Rząd Olafa Scholza ledwo trzyma się kupy. A i Donald Tusk coś jakiś niewyraźny.

Rząd Michela Barniera upadł. Być może to ostatni rząd, który był w stanie urodzić Emmanuel Macron. W rozbitym francuskim parlamencie nie bardzo widać partię, czy koalicję, która mogłaby jakiemukolwiek rządowi zapewnić stabilną większość. Macron wprawdzie odmawia ustąpienia ze stanowiska, ale nie wiadomo jak w takim stanie długo wytrzyma.

Barnier (Macron?)

Niektórzy mówią, że to „wina” Marine Le Pen, która miała go po cichu wspierać, a ostatecznie tego wsparcia odmówiła. Czy można się jednak dziwić liderce francuskiego Zjednoczenia Narodowego, któremu tyle razy odmawiano udziału we władzy, tyle razy odsuwano od wpływu na Francję przy pomocy dziwacznych machinacji, łamiąc przy tym wyroki francuskiego demosu?

Nie wiem czy obserwujemy dziś tylko upadek francuskiego magika Emmanuela Macrona, czy w ogóle upadek obecnego francuskiego modelu „demokracji liberalnej”. Jak by się to jednak nie skończyło, to ta rzekoma „demokracja” liberalna, w coraz większym stopniu pozbawiona znamion demokracji, sama jest sobie winna. Tak długo kuglowała i kiwała, że w końcu zaplątała się we własne sznurówki i wyrżnęła głupim ryjem o glebę.

Olaf Scholz

Zadziwiająco podobnie wygląda sytuacja rządu Olafa Scholza w Niemczech. Mniejszościowy rząd po rozstaniu z liberalną FDP jeszcze jakoś siłą inercji jedzie, ale spodziewane są rychłe, przedterminowe wybory, które SPD zapewne przerżnie z kretesem.

Znów, można oczywiście winą za upadek niemieckiego rządu obarczyć wierzgającego szefa FDP Christiana Lindnera. Wieść jednak gminna niesie, że był zmuszany przez Scholza do cudów nad budżetem, a pozostawanie w niepopularnym rządzie groziło zanikiem FDP.

Sytuacja w Niemczech wydaje się na nieco innym etapie niż we Francji. Bardziej prawdopodobne jest, że upadnie rząd, ale nie upadnie system polityczny. Istnieje jednak alternatywa w postaci CDU-CSU, która przy dobrych dla siebie wiatrach, będzie gotowa przejąć berlińskie stery. Jednak niemieckie „elity” i niemiecką „demokrację liberalną” toczą te same robaki, co francuskie i lata guseł odprawianych nad wyrokami demokracji, mogą sprawić, że co się odwlecze, to nie uciecze.

Donald Tusk

W tym czasie w Polsce rządzi niemiecki gubernator na Polskę Donald Tusk. Dopiero co wydawało się, że złapał wiatr w żagle i wykorzystując pozytywną dla siebie koniunkturę, czyli swego rodzaju bidenowski leasing Europy na rzecz Niemiec, odnajdzie się w roli tego, który złamie i na powrót przytroczy Polskę do niemieckiego powozu. Jednak wiele w tej kwestii zmienił wynik wyborów w Stanach Zjednoczonych. Nie wiem co będzie z Francją, ale wiele wskazuje na to, że rząd w Niemczech zmieni się również po to, by stosunki niemiecko – amerykańskie pozostały na w miarę rozsądnym poziomie. W tym układzie Tusk może się okazać nie tyle atutem, co obciążeniem dla Niemiec. Już widać, że szuka sobie nowego pana pośród tych, którzy w Brukseli popiskują, że „Europa poradzi sobie bez USA i Trumpa”.

Kiepski to jednak patron, mający oparcie jedynie w części brukselskiej biurokracji. I o ile Niemcy nie odważą się na wariant „Amerykanom mówimy, że Tusk jest be, ale po cichu go podtrzymujemy”, to jego przyszłość maluje się raczej w dość ponurych barwach.

A to jest, proszę Państwa, jeszcze jedna szansa dla Polski. Nie taka znów wielka i niepozbawiona wad. Ale jest.

Zdj.: Jan bez Ziemi wśród poddanych? To lider PSL Władysław Kosiniak-Kamysz na spotkaniu ze ssowimi wyborcami zimią 2023 r. w Tomaszowie Mazowieckim Fot.HB

WALTER ALTERMANN: Stratyfikacja (nie)politologiczna partii. Na początek, skalpel czy kłonica?

Życie polityczne przybiera na sile z każdym dniem. Niby nie ma jeszcze kampanii wyborczej, ale już jest. Niby nikt oficjalnie kandydatów nie zgłosił do Państwowej Komisji Wyborczej, ale partyjni wybrańcy już jeżdżą na spotkania z „elektoratem” i lansują się na potęgę, jak amerykańskie aktorki na czerwonym dywanie w Hollywood.

Różnica jednak jest taka, że aktorki odsłaniają jak najwięcej, a przyszli kandydaci na urząd prezydenta są wstrzemięźliwi jak zakonnice. Mówią jedynie, że bardzo się cieszą, że akurat przypadkiem znaleźli się we Wrześni albo w Gliwicach. Pytani o program swej ewentualnej prezydentury uśmiechają się tajemniczo i mówią, że program oczywiście mają i to wspaniały, ale jego ogłoszenie będzie, owszem, jak najbardziej, ale trochę później.

Kilku z nich nie bierze urlopów, bo oficjalnie przecież nie ma jeszcze kampanii, a oni tak po prostu wpadli przejazdem do Zgierza, bo było po drodze. Dawniej takie coś nazywało się ciężką paranoją, obecnie są to prawybory. Ale czym są te prawybory nie wiadomo, bo czegoś takiego nie ma ani w Konstytucji, ani w żadnych pomniejszych ustawach.

Kto nam funduje ustawy lub ich brak

Ta sytuacja zmusza mnie do przypomnienia sobie, a przy okazji Państwu, kto właściwie nami rządzi i kto kręci tym cały interesem. A zauważmy, że interes polityczny jest u nas niebywale żywotny i bardzo zmienny. Ten ruch na politycznej scenie zapewniają małe partie, które z hukiem, na duś, na włam wchodzą w życie parlamentarne. Te małe partie zawsze i niezmiennie negują wszystko co było przed ich powstaniem, po to tylko, żeby po wejściu do parlamentu natychmiast poszukać sobie mocniejszego koalicjanta.

I tak wespół w zespół funkcjonują pierwsze cztery lata, góra osiem. Następnie liderzy tych małych partii orientują się, że widownia polityczna straciła do nich serce, co objawia się dramatycznym spadkiem notowań. Wtedy małe partie doznają olśnienia (znaczy się ich liderzy) i ogłaszają, że dla dobra kraju łączą się z większymi partiami. Honor chowając do kieszeni i nie wspominając, co niedawno jeszcze mówili o tych większych.

Takie to mamy mechanizmy i zasady a naszym parlamencie. Takie jak w kuchni azjatyckiej: kwaśno-słodkie, smutno-wesołe. A dlaczego? Ano dlatego, że jednak nie interes kraju jest nadrzędnym celem naszych posłów i senatorów. Po latach obserwacji stwierdzam, że ogromnej większości naszych deputowanych po prostu podoba się bycie posłami lub senatorami. Zupełnie jak jednemu z bohaterów „Rewizora” Gogola – Horodniczemu, który na wieść, że dzięki protekcji fałszywego rewizora może zostać generałem, mówi: „Lubię być generałem”.

Przystępuję do opisu obecnego stanu naszego parlamentu, według klucza partyjnego. Będzie to stratyfikacja prywatna, nie podpierająca się żadnymi naukowymi teoriami, ot taka sobie forma ankiety – plebiscytu, aby nie rzec zabawy i ironii w realnych okolicznościach przed wyborami 2025 roku. Zacznę od Polskiego Stronnictwa Ludowego, bo to partia najstarsza w naszym parlamencie. Partia wywodzi się od założonego w Rzeszowie w 1895 roku, Stronnictwa Ludowego. A samo Polskie Stronnictwo Ludowe funkcjonuje od 1903 roku. W historii Polski partia PSL zapisała piękne karty, a jak jest dzisiaj, przestawię.

Władysław bez Ziemi

Władysław Kosiniak-Kamysz to współczesny polski Jan Bez Ziemi. Albowiem ludowcom kurczy się ich tradycyjny elektorat. Wieś pustoszeje, bo córki i synowie chłopstwa wykształcili się i wyjechali do miast. Ci, którzy pozostali na ziemi ojców dzielą się na dwie grupy, stosując nomenklaturę z lat 50-tych: na biedniaków i kułaków.

Biedniacy, gospodarują na kilkunastu hektarach ziemi i wolą głosować na PiS, bo ma on piękne hasła narodowe i faktycznie trochę pomagał im w przetrwaniu chudych lat.

Kułacy natomiast, to najczęściej inżynierowie rolnictwa, którzy mają gospodarstwa po kilkaset hektarów i martwią ich głównie ceny nawozów, są też przeciwko importowi płodów rolnych z Ukrainy. I to nad nimi wisi miecz zagłady w postaci porozumień handlowych Unii Europejskiej z krajami Ameryki Południowej. Jeżeli by do tego doszło, to na polskich polach należałoby zakładać jedynie pola golfowe, bo to będzie zagłada polskiego rolnictwa.

Tu kilka słów wyjaśnienia czym to jest owo porozumienie handlowe Unii Europejskiej z krajami Mercosuru.

Mercosur a sprawa polska

Mercosur zrzesza Argentynę, Brazylię, Paragwaj, Urugwaj i Boliwię. Rzecz w tym, że już w  połowie grudnia mają zakończyć się trwające od 20 lat negocjacje Unii Europejskiej z tą organizacją polityczno-gospodarczą. Projekt porozumienia zakłada utworzenie strefy wolnego handlu między nimi.

Polska sprzeciwi się podpisaniu umowy o wolnym handlu między Unią Europejską a Mercosur na dotychczas wynegocjowanych warunkach. Umowy podpisywane przez UE muszą być bezpieczne dla konsumentów i rolników. Umowa z Mercosur tego kryterium nie spełniapoinformował 25 XI 2024 roku Władysław Kosiniak-Kamysz, wicepremier i przewodniczący PSL.

Dokładniej sprawę wyjaśnił minister Krzysztof Paszyk, stwierdzając, że: „Rząd apeluje do Komisji Europejskiej, aby tej umowie o wolnym handlu między Unią Europejską a krajami Mercosur nadać właściwe proporcje. To znaczy – muszą być właściwe, wyważone proporcje między interesami przemysłu, interesami rolnictwa i interesami europejskich konsumentów w kontekście bezpieczeństwa żywnościowego”.

Krótko mówiąc, zagrożenie dla polskiego rolnictwa jest niewyobrażalnie wysokie, bo niskie ceny żywności produkowanej w Ameryce Południowej sprawią, że uprawa i hodowla czegokolwiek w Polsce będą nieopłacalne. Zastanawia mnie przy tym, co robiły w tej sprawie wszystkie polskie rządy, bo to jednak negocjacje trwały bez mała ćwierć wieku. Ktoś wie?

Oczywiście Niemcom, Francuzom i Włochom takie handlowanie z Ameryką Południową może się opłacać, bo mają oni do zaoferowania, w ramach wymiany handlowej, najlepsze i najnowsze w świecie produkty wysokiej technologii. Ale my nie jesteśmy jeszcze potęgą w produkcji ani wysokiej technologii, ani samolotów, autobusów czy aut osobowych.

Genetyka ludowców

Obecnie ludowcy z PSL-u odwołują się do swoich tradycji walki o interes chłopa, obronę ziemi ojczystej oraz tradycji religijnej i kulturowej. Przy takim założeniu te „partyjne świętości” PSL-u doskonalej przedstawia jednak Prawo i Sprawiedliwość. Co prawda Kosiniak-Kamysz zapowiadał przed kilkoma laty, że jego partia będzie nowoczesną i ogólnopolską partią, szukającą poparcia wśród ogółu Polaków… Jednak wyszło jak wyszło i elektorat PSL-u się nie zmienił, tyle, że drastycznie zmalał.

Ale zmieniła się Polska i dzisiaj nie wystarczy już utyskiwanie, na wiekowe okradanie chłopa, na niewolnictwo większości polskich chłopów. Piszę o większości, bo jednak w historycznej Polsce byli nie tylko chłopi pańszczyźniani. Było też wielu wolnych chłopów, którzy się bogacili tak dobrze, że nawet pożyczali pieniądze naszej szlachcie.

Dzisiejsi politycy PSL-u nadal oczekują jakiegoś dziejowego zadośćuczynienia. Zapominają przy tym jak nędzne było w Polsce XVIII, XIX i XX wieku życie robotników, miejskiej biedoty, służących, praczek i najemnych robotników. A może nawet nie o pamięć ludowców tu chodzi, ale o to, że oni zawsze przedstawiali życie w mieście jako byt rajski. I w budowaniu starego antagonizmu wieś-miasto chłopi mają spory udział.

Ludowcy, jeśli chcą przetrwać, powinni zdjąć wreszcie ze swych sztandarów głód, nędzę i wiekowy wyzysk chłopa. Takie postawy budzą oczywiście współczucie, ale kto by tam chciał głosować, utożsamiać się ofiarami. Masochistów ostatnio u nas niewielu.

Będąc w takiej sytuacji Kosiniak-Kamysz robi coraz groźniejsze „polskie miny” (to zwrot z „Wesela” Wyspiańskiego) i coraz bardziej nadyma się narodowo, i tradycyjnie. Niewiele mu to jednak daje, bo PiS nadyma się piękniej, a tradycję hołubi głośniej.

Cichy wspólnik

PSL-owi w ich teorii chłopskiej martyrologii jakoś nie przeszkadza fakt, że byli jednak (jako ZSL) cichymi wspólnikami PZPR. A przecież ludowcy mieli za PRL swoich posłów, mieli ministrów i obsadzali wiele, bardzo wiele ważnych stanowisk w aparacie państwa. A także w powiatach i gminach.

Jednak PSL – w odróżnieniu od PZPR – nigdy nie przyznało się i nie przeprosiło za swój aktywny wkład „w dzieło budowy realnego socjalizmu w Polsce”. A taki Aleksander Kwaśniewski przepraszał, nawet trzy razy, co też jest śmieszne.

Gdy ogon macha psem

Najbardziej irytują mnie w polityce PSL ich wieczne pretensje. Liderzy partii, z Kosiniakiem-Kamyszem na czele, ciągle są obrażeni – na wszystkich, konkretnie i ogólnie. Ostatnio są obrażeni na współkoalicjantów, z którymi póki co współrządzą. Dochodzi teraz nawet do tego, że niektórzy z członków władz PSL-u mówią konfidencjonalnie, że pora już zmienić koalicjanta na PiS. Są też i tacy, którzy mówią jawnie, że nie zagłosują na Trzaskowskiego, bo wspólnym kandydatem rządzącej koalicji powinien być Szymon Hołownia. Bo to jego zgłaszali ludowcy na kandydata całej rządzącej koalicji. Nie przeszedł, więc się obrazili.

PSL-owcy nie rozumieją jednej, podstawowej zasady, że mniejszy ma mówić ciszej. Oraz tego, że w normalnym świecie to pies macha ogonem, a nie ogon psem.

Mnie ta moralna dwoistość bytu ludowców nie dziwi, nie dziwi mnie to, że oni chcą być w jakiejś koalicji i zarazem w niej nie być. Zupełnie tak samo jak ZSL przy PZPR. Nic mnie dziwi w sprawie PSL, bo dobrze wiem, że szantaż polityczny jest najczęściej używanym przez nich narzędziem politycznym. Pamiętam przecież jak już zdradzili koalicję z SLD.

A gdy chodzi o narzędzia polityczne PSL, to bliżej im do kłonicy niż do skalpela.

Co będzie dalej?

Biorąc to wszystko pod uwagę, myślę, że w następnych wyborach PSL może nie wejść do parlamentu. I nie pomogą mu nawet rzesze ludowych pociotków, którymi PSL tak sprawnie – i jak zawsze po cichu – poobsadzało teraz liczne państwowe urzędy i instytucje.

Zresztą PSL, jeszcze jako ZSL, doskonale nagradzał stanowiskami swoich działaczy. Naród o tym nie wiedział, bo ci obsadzani nie pchali się na oczy, po cichu gromadząc dobra. Ale to ciche trwanie u władzy może skończyć się głośnym upadkiem tej partii.

Oczywiście PSL-owcy mają wolność wyboru – mogą wybrać, czy zje ich niebiański PiS, czy też znikną w diabelskich czeluściach Platformy Obywatelskiej. Mogą też znormalnieć, spojrzeć na swoje notowania i „zeskromnieć”, mogą też wziąć się do roboty i od dołu przebudować swą partię – ale to dla ludowców może zabrzmieć jak wyszydzanie ich odwiecznej roli męczenników pracy na pańskim. Im się należy bez pracy.

 

HUBERT BEKRYCHT: Demontaż państwa urodził medialne żywe trupy

Kiedyś wydawało mi się, że byłem świadkiem końca komunizmu. Także medialnego. Nie zorientowano się wtedy, że ciotka komuna urodzi potajemnie tyle bękartów. Także medialnych. Nic nie wskazywało, że czerwoni przeżyją. Także medialnie. A jednak…

Nigdy nie widziałem jeszcze tylu usprawiedliwień ze strony konserwatystów. Chodzi o zaniedbania medialne. Też. Trudno będzie to wszystko naprawić. Te skutki dosyć lekkiego traktowania środków masowego przekazu okazały się fundamentalnymi podczas kradzieży mediów publicznych w grudniu 2023 r. Bezprawne przejęcie przez rząd TVP, Polskiego Radia i Polskiej Agencji Prasowej, spowodowało, co było do udowodnienia, nielegalne powołanie ich marionetkowych władz.

Teraz naprawdę mediami głównego nurtu, także komercyjnymi, rządzi ośrodek specjalnie nawet mało zakamuflowany. Jak się nazywają te aleje w centrum Warszawy? Niestety coraz częściej ofiarami opresyjnego systemu padają media konserwatywne. Wlaczą dzielnie i oby do zwycięstwa. Logiki nad głupotą. Prawdy nad manipulacją. Polsce za trzeciego rządu D. Tuska bliżej chyba jest do sytemu medialnego wzorowanego najprawdopodobniej na jakimś kraju południowoamerykańskim z lat 60. ubiegłego wieku.

Żywe trupy mediów publicznych i komercyjnych – po przyjęciu setek dodatkowych frajerów wierzących, że to stała robota – rozpoczęły systematyczne przemalowywanie znaków graficznych i programów (to w mediach państwowych) i zapraszanie co naiwniejszych przedstawicieli opozycji oraz symetrystów do tak samo jak kilka lat temu stronniczych propagandówek (to prywatne ośrodki medialne).

Pojawiają się iskierki nadziei. Są nowe konserwatywne media, m.in TV Republika i telewizja wPolse24, powstaje też wiele innych instytucji z prawicowym przekazem.To oczywiście będzie długi proces. Sukces TV Republiki stanowi jednak ostry alarm dla rządowych speców od naciągania ludzi na tani polityczny kit.

Powietrze medialne mainstreamu zaczyna powoli cuchnąć. To woń tchórzostwa i niekompetencji – zombi zaczynają się rozkładać, choć jeszcze wściekle atakują. Bezprawna, ubiegłoroczna szarża brutalnych ochorniarzy i grupy „Wejście” na TVP, PR i PAP to fakt. Nie zaprzeczają temu nawet zwolennicy obecnej koalicji. Medialną masakrę wolności słowa z grudnia ub. r. powinien upamiętnić w jej rocznicę każdy normalny dziennikarz w Polsce. Może dołączą do niej inni? Rewolucja medialna? Nie liczmy na to. Trzeba pracować i robić swoje, bez strachu. Wtedy rozwiązania radykalne przestaną być potrzebne.

 

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Albo „demokraci”, albo demokracja

– Kraje Unii Europejskiej z zadowoleniem przyjęły poczyniony w Polsce postęp w kwestii praworządności, natomiast uznały, że sytuacja państwa prawa na Węgrzech znacznie się pogorszyła – miał przekazać Katarzynie Szymańskiej-Borginon unijny dyplomata.

I można się tutaj zżymać. A nawet należy się zżymać, ponieważ to się, pisząc kolokwialnie w pale nie mieści. W Polsce, spośród wszystkich „kamieni milowych” narzuconych Morawieckiemu, w zasadzie nie został zrealizowany żaden dotyczący praworządności. Nie została zmieniona w tym zakresie żadna ustawa, ale brukselscy cmokierzy mlaskają, że „jest postęp”.

A na czym ten „postęp” niby polega? Na bandyckim przejęciu mediów publicznych? Na zagrabieniu prokuratury na podstawie karty rowerowej? Na „podstawach prawnych” w postaci pozbawionych mocy prawnej uchwał sejmowych? Na kwestionowaniu konstytucyjnych uprawnień Prezydenta? Na maltretowaniu księdza i byłych urzędniczek? Przecież taka „wyrozumiała” UE po prostu nie ma sensu. Ani ekonomicznego, ani politycznego, ani aksjomatycznego. No, ale nie po to piszę ten tekst żeby stwierdzać oczywistości.

„Demokraci” zwariowali

Za to chciałbym zwrócić Waszą uwagę na to, że to co się dzieje w Polsce, jest częścią zjawiska dotykającego cały, szeroko pojęty Zachód. Tutaj niestety ma wyjątkowo dramatyczny przebieg, ze względu na charakter eksperymentów, które sądząc m.in. z tekstów Klausa Bachmanna w Berliner Zeitung, przeprowadzają na Polakach – za pośrednictwem swoich lokalnych pomagierów – Niemcy. Natomiast, podobne procesy zachodzą również gdzie indziej. Francuscy sędziowie próbują zakazać kandydowania Marine Le Pen, fikołki jaki wyczyniali sędziowie, politycy i urzędnicy amerykańscy żeby uwalić kandydaturę Trumpa, powinny wejść do historycznych podręczników jako przykład szaleństwa jakie dotknęło „demokratów”.

Tak, bo „demokraci” (celowo piszę to słowo z małej litery, ponieważ nie mam na myśli amerykańskiej Partii Demokratycznej, tylko wszystkich rzekomych „demokratów” na Zachodzie we wszystkich ich odmianach) zwariowali. Ze strachu odjęło im rozum. Dotarło do nich, że przy urnach wyborczych mogą ponieść konsekwencje wszystkich eksperymentów, które w swojej bucie przeprowadzali na swoich wyborcach. I w tej bezrozumnej panice demontują pospiesznie demokrację.

Nie wykluczam, że gdzieś tam u zarania, w jakiejś masie, mieli rzeczywiście dobre intencje chcąc zbudować „lepszą demokrację” nazywając ją „demokracją liberalną”. Gdyby mieli za sobą doświadczenie „demokracji ludowej”, pewnie wiedzieliby, że dodawanie do „demokracji” przymiotników to niebezpieczna zabawa. Ale nie mieli i faktem jest, że to co im wyszło, to żadna demokracja, a raczej z definicji czysta i zazdrosna o swój stan posiadania oligarchia z pewnymi fasadowymi atrybutami demokracji. W dodatku coraz bardziej spanikowana i odwołująca się do metod otwarcie kwestionujących ład prawny, a nawet, jak w Polsce, do nagiej siły.

Ostatni spazm

Ostatnim jej spazmem w Polsce jest odebranie finansowania największej partii opozycyjnej przez zdominowaną przez „uśmiechniętych” polityków koalicji 13 grudnia Państwową Komisję Wyborczą i na podstawie wątłych pretekstów wyciągniętych z nosa Ryszarda Kalisza. Boje się sobie wyobrażać jakie wycie niosłoby się po zachodnich salonach, gdyby na równie wątłej podstawie PiS odebrał finansowanie największej swego czasu partii opozycyjnej – Platformie Obywatelskiej. A teraz, proszę ja Was, cisza. Co najwyżej „kraje Unii Europejskiej z zadowoleniem przyjmą poczyniony w Polsce postęp w kwestii praworządności”. Jeśli ktoś z PiS chciałby w przyszłości odwoływać się jeszcze do „wartości europejskich”, lub liczyć na jej „prawa”, powinien się natychmiast udać do lekarza od oczu, albo od głowy. I musieliby to być naprawdę doświadczeni specjaliści.

Jakby tego było mało, Marszałek Błazen Hołownia podał niby żartem przepis na sytuację, w której koalicja 13 grudnia nie uznaje Sądu Najwyższego (bo neosędziowie, których nie widzi nawet TSUE i Komisja Wenecka) i nie ma komu stwierdzić ważności wyborów prezydenckich. Otóż obecny Marszałek Sejmu (Podlasie przeprasza za Hołownię) umyślił sobie, że w takiej sytuacji to on jako Marszałek będzie p.o. Prezydenta. Wszystkie te paniczne ruchy świadczą o jednym. Nasz lokalny, „demokratyczny”  Werwolf, skoro czuje się zmuszony sięgać po takie metody, boi się przegranej w wyborach. Może i słusznie.

Plebiscyt

Wszystkie te histeryczne działania „demokratów”, ze szczególnym uwzględnieniem odebrania finansowania największej partii opozycyjnej, mają jeden, prawdopodobnie nieprzewidziany przez nich skutek. Otóż, jako forma zamachu stanu, najbliższe wybory pozycjonują jako swego rodzaju plebiscyt za i przeciw demokracji. Demokracji rozumianej jako rządy przedstawicieli demosu, a nie różnych mniej i bardziej tajnych, samozwańczych gremiów. I kandydata „demokratów” bynajmniej nie ustawiają po stronie demokracji. Przeciwnie, jeśli ktoś chce żeby jeszcze kiedykolwiek jakikolwiek jego głos miał w wyborach znaczenie, zdecydowanie powinien głosować przeciwko kandydatowi nadwiślańskiej ekspozytury oligarchii, jaką jest Platforma Obywatelska. Nie jest moją rolą pisać Wam na jakiego kandydata macie głosować, ale jeśli Wam demokracja miła, powinniście z całą pewnością głosować przeciwko kandydatowi oligarchicznych „demokratów”.

Będą kombinować? No pewnie, że będą. Dla utrzymania władzy sprzedaliby własną matkę, a właściwie jeśli Ojczyzna jest naszą Matką, to już są w trakcie transakcji. Natomiast Donald Trump i Marsz Niepodległości pokazali jak zwyciężać mamy. Gdyby przewaga Donalda Trumpa nad Kamalą Harris była minimalna, pewnie bylibyśmy teraz świadkami przedstawienia mającego odebrać mu przy pomocy kruczków prawnych i oszustw, zwycięstwo. A gdyby na Marsz Niepodległości przyszło mniej ludzi, zapewne mielibyśmy do czynienia z prowokacjami i KPRM wie, czym jeszcze.

Sprawa jest więc, cytując klasyka, arcyboleśnie prosta, żeby PKW, Hołownia i „profesorowie prawa” schowali się pod mokrego mopa, demokratyczny (właśnie nie „demokratyczny”, tylko demokratyczny) kandydat musi wygrać zdecydowanie.

Zdj. Ten pan z okolic indyjskiego Jaipuru nawet nie wie, co to związki międzygatunkowe. I proszę się z niego nie śmiać. I ze zdjęcia też. W konserwatywnnych demokrajcjach, np. w Indniach małżeństwa, związki a nawet relacje międzygatunkowe nie przejdą. I to nie oznacza od razu złego traktowania zierząt Fot. Mężczyzna z wielbłądem w indyjskim stanie Rajastan, niedaleko stolicy regionu Jaipuru - HB, 11 marca 2023 r.

WALTER ALTERMANN: Małżeństwa międzygatunkowe i inne aberracje postępu

Ostatnio w Internecie oraz w kilu stacjach radiowych i telewizyjnych a także w prasie, pojawił się nowy temat – małżeństw międzygatunkowych. O co chodzi? O zalegalizowanie, usankcjonowanie i potwierdzenie ustawowe, że ludzie mający psa czy kota mogą taki fakt legalizować jako, małżeństwa (?), związki czy rodziny… Międzygatunkowe.

W naturze jest tak, że za konkretnym przedmiotem, pojęciem, sytuacją pojawia się nazwa. Nigdy odwrotnie, bo słowo musi mieć desygnat, a skoro go na razie nie ma, to jest niepotrzebne. Jednakże z początkiem obecnego wieku mamy całkiem nową rzeczywistość.

Tego jeszcze nie było

Oto wojownicy globalnego ruchu, który nazywam „Nowe za każdą cenę”, tworzą nowe byty językowe, a potem nerwowo szukają dla nich desygnatów, czyli czegoś, co takie słowo może oznaczać. Tak było z całą rewolucją LGBT+ oraz małżeństwami homoseksualnymi. Metoda ruchu nowoczesnych jest taka, że istniejące od zawsze związki homoseksualne postanawiają nazwać małżeństwami, dając takim tworom nowe słowo i znaczenie. I jednocześnie niszcząc stare znaczenie i stare funkcje klasycznego małżeństwa. Szczególnym przypadkiem, dotychczas w świecie niespotykanym, jest właśnie nowa idea Małżeństw Międzygatunkowych.

A media, szukające jakiś atrakcji, podchwytują taką „innowacyjność” i zaczyna się dyskusja, co jest na rękę, na mózg i serce nowoczesnym, bo przecież się o nich mówi. I o to im, w gruncie rzeczy, chodzi.

Głos blogerki

Trafiłem na tekst blogerki Olgi Kublik, która pisze: „Rodzina międzygatunkowa jest zagadnieniem drażniącym wiele osób. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że Internet nie jest optymalnym miejscem do weryfikowania nastrojów społecznych, jako iż w sieci można zostać zwyzywanym za dosłownie wszystko, jednakowoż lepszego źródła póki co nie mam. Dzisiejszą publikacją dorzucam cegiełkę do dyskusji o rodzinie międzygatunkowej, a także o zjawisku posiadania psa zamiast dziecka i używaniu określeń takich jak psi rodzice, psie dziecko czy też skrótowo psiecko. Uważam, że moja perspektywa jest ciekawa, ponieważ po pierwsze łączy mnie z Rubi wyjątkowa więź – a przynajmniej ja żywię do niej wyjątkowe uczucia – po drugie zaś  nie chcę mieć dzieci [ta fraza odsyła do Wikipedii, hasła „nie chcę mieć dzieci – red.] co może skłaniać do myślenia, iż określam się psią mamą i Rubinę traktuję jako moje psiecko.

Zgodnie z nazwą rodzina międzygatunkowa jest rodziną złożoną ze zwierząt różnych gatunków. Podczas gdy tradycyjnie pojmowana rodzina składa się z przedstawicieli homo sapiens, międzygatunkowa rodzina może obejmować ludzi oraz psy, koty lub zwierzęta innych gatunków. Najczęściej omawianym przykładem są ludzie (para traktowana jako psi rodzice) plus pies (uznawany za psie dziecko).

Rodzina to jednostka stworzona przez ludzi dla ludzi, w stosunku do zwierząt innych gatunków zaś używa się określeń stado, grupa, wataha, rój i podobnych. Rodzina bowiem to znacznie więcej niż wspólna krew – uwzględnia chociażby więzi emocjonalne, zależności genetyczne czy powiązania cywilnoprawne.

Posiadanie psiecka rozumianego jako pies zamiast dziecka przez osoby deklarujące niechęć do płodzenia własnego potomstwa to zjawisko oceniane negatywnie. Większości ludzi trudno przełknąć nawet wizję par bezdzietnych z wyboru (bo co to za chodzenie na łatwiznę i samolubność?!), a co dopiero koncepcję psiego dziecka, czyli psa zamiast dziecka”.

Na końcu p. Kublik oświadcza, że jest przeciwko pojęciu psiecko, ale cały temat uważa za interesujący. Jej artykuł to przykład typowej dla blogerów postawy: piszę cokolwiek, bez opowiadania się po którejś ze stron, bo żyję z tego, że piszę właśnie cokolwiek. Jednakże takie pisanie nie jest obojętne dla życia społecznego, bo nawet takim pisaniem blogerka wysyła sygnał, że temat jest.

A moim zdaniem żadnego tematu „małżeństw międzygatunkowych” nie ma, jest tylko zwykła aberracyjna hucpa.

Ważna rola psów i kotów domowych

Ludzie oswoili wiele zwierząt: psy, koty, konie, owce, krowy a nawet osły. I nie robili tego bezinteresownie, bo oswojone zwierzęta pracowały i pracują dla nas. Koty tępią gryzonie, psy odpędzają lisy i wilki… itd. W miastach koty i psy są zmieniły swe role. Ludziom dają towarzystwo.

Ileż to razy widziałem starsze panie, które długimi monologami strofowały swe pieski. Były to tyrady tak długie i przykre, że człowiek by tego nie wytrzymał. Mam znajomego, który ma niesfornego kundla, a gdy owa psina przerażająco szczeka i ogryza gościom nogawki, mój znajomy klęka przed psem i mówi do niego czułymi słówkami, że tak się nie postępuje, że nie powinien się ten pies tak nieładnie zachowywać… Co na to ów psi łajdak? Nic! Nic nie mówi, nawet się nie łasi i nie przeprasza. Normalne rozwydrzone bydlę. Ale tak być powinno i tak jest dobrze. Bo zwierzęta domowe są ludziom potrzebne.

Czym jest małżeństwo?

Zdaje mi się, że sprawa małżeństw międzygatunkowych jest kolejnym polem konfliktu, wojny, która ma doprowadzić do osłabienia funkcji i znaczenia małżeństwa.

Walka normalsów z nowocześniakami została już wygrana przez tych drugich. Albowiem małżeństwa par homoseksualnych w Europie stały się już normą. I z całą pewnością osłabiły znaczenie klasycznego małżeństwa.

Jestem daleki od powoływania się, w obronie klasyczności, na Boga i religię. Jednakże zwykła logika (a Bóg z pewnością jest logiczny) nakazuje mi stanąć w obronie klasycznych małżeństw. Dlaczego? Bo są instytucją społeczną, mającą zapewnić następstwo pokoleń i wychowanie tych pokoleń w duchu ludzi uspołecznionych, na wzór i podobieństwo swych rodziców. Choć z tym są od zawsze kłopoty, bo rodzice bywają bardzo różni i bardzo dziwni.

Zastanawia mnie też dlaczego pary homoseksualne tak bardzo pragną być małżeństwami? Czyżby, po uznaniu ich związków za małżeństwa, ci małżonkowie z automatu urzędniczego stają się szczęśliwsi, czy mają większe pole do społecznego działania?

Owszem w historii osoby homoseksualne były nieludzko prześladowane, zamykane w więzieniach,  a nawet mordowane. Jednak te złe czasy już minęły. Zatem pytam sam siebie – dlaczego tak bardzo chcą być małżeństwami, dlaczego nie przystają na nazwę „związki”?  Przecież prawdziwymi małżeństwami nigdy nie będą i nigdy nie założą prawdziwej rodziny. A rodzina jest domniemanym i faktycznym celem małżeństwa.

Nowy świat (w budowie)

Zdaje mi się, że na świecie w ostatnich 50-ciu latach objawił się coraz potężniejszy ruch anarchizmu obyczajowego. W XIX wieku anarchiści chcieli obalać państwa, dzisiejsi chcą zniszczyć klasyczne rodziny, klasyczne wychowanie dzieci i klasyczne religie. Im widzi się społeczeństwo świata bezwyznaniowego i bezrodzinnego. Czyli społeczeństwo wolnych, niczym z sobą niezwiązanych ludzkich atomów. Kto by się z takiego świata cieszył najbardziej? Najpewniej pracodawcy przyszłości, bo mieliby do czynienia z ludźmi gotowymi na wszystko, bo nie mającymi żadnych zobowiązań.

A co z następstwem pokoleń? Być może będą się pojawiały na świecie doskonałe, zmodyfikowane genetycznie osobniki. Łagodne i pracowite, bez wad i odporne na choroby – idealni niewolnicy z próbówek. Chińczycy już chyba nad czymś takim pracują.

Nieciekawa to perspektywa. I groźna, bo nowi hunwejbini – może jeszcze nieświadomi swej prawdziwej roli, ale bardzo  bojowi – już atakują wszystko co stare i klasyczne.

Na wzór Mao

W latach 1966-68 w Chinach objawiła się Czerwona Gwardia, zwana też hunwejbinami. Była to komunistyczna organizacja młodzieżowa działająca podczas rewolucji kulturalnej Mao i właśnie pozostawała pod rozkazami przewodniczącego partii. Złożona była ta gwardia z ludzi bardzo młodych. Hunwejbini popiełniali liczne okrucieństwa, torturowali, poniżałali, a niekiedy zabijali osoby uznawane za „wrogów ludu”, do których zaliczano przede wszystkim chińską inteligencję.

Hunwejbini niszczyli też pamiątki z cesarskich czasów, palili rękopisy i obrazy, młotami rozbijali w pył klasyczne rzeźby. A wszystko to imię nowych czasów i nowego człowieka.

Nasi współcześni europejscy hunwejbini wierzą, jak ci chińscy, że światu potrzebni są nowi ludzie – otwarci na wszystko, tolerancyjni i pogodzeni ze wszystkim. Naczelnym ich hasłem jest ekologia, czyli likwidacja produkcji energii z atomu, węgla i ropy naftowej. Potem idą pomniejsze hasła – wolne związki małżeńskie, nawet człowieka z chomikiem i świnką morską oraz wolność od wszystkich religii (każdej z osobna).

Na razie wszyscy dorośli w Europie robią dobrą minę do złej gry i udają, że nic złego się nie dzieje. Ale terror młodych nowocześniaków jest coraz bardziej odczuwalny. Żądali czystej energii już, od jutra – i Niemcy pozamykali swoje elektrownie atomowe. Żądali małżeństw homoseksualnych i dostali je. Teraz żądają małżeństw międzygatunkowych, bo to pojęcie ośmiesza samą ideę małżeństwa… i politycy im to dadzą.

Jedno jest tylko naszą nadzieją, że dzisiejszych hunwejbinów spotka ten sam los co chińskich. A ci chińscy zostali w końcu rozbici w pył, ich przywódcy trafili do więzień, a szeregowi aktywiści na wieś, aby uczyli się „od chłopów”. Naszych widziałbym reedukowanych na Podlasiu. Lud tam cierpliwy, ale bez przesady, głuchy na europejskie nowinki i swoje wie.

Walter Altermann

 

Zdj. Poseł PO Maciej Tomczykiewiczw programie Punkt widzenia w Polsat News Graf. - zrzut z ekranu - program Punkt widzenia, Polsat News, 7 listopada 2024 r.

Czy medialna śmieszność polityków to już głopota? Pyta HUBERT BEKRYCHT: Poseł PO-leciał: „premiera można pytać o wszystko”

Czy politycy są mało rozgarnięci? Niektórzy może tak, ale nie wierzyłem, że na szczeblu ogólnopolskim w samej miłującej demokrację PO jest poseł, który przyleciał z kosmosu. I po jednym z programów telewizyjnych poleciał tam znowu.

Otóż poseł Maciej Tomczykiewicz z PO – powiedział w Polsacie, że teraz jest normalnie i można premierowi Tuskowi zadać każde pytanie. Nie, nie na imieninach Grzegorza, ale na konferencji prasowej. Sławomir Jastrzębowski z TV Republika, gdzie 18 listopada przypomniano sprawę, przekonuje, że wszystko z posłem jest OK, tylko niedawno Tomaczykiewicza odhibernowano – tłumaczył publicysta.

Ludzie stamtąd i rząd

Sukcesem – jak dodał Jastrzębowski – zakończyła się opracja odmrażania posła. Chociaż… W Polsacie posłeł PO plótł głupoty o tym, że na konferencjach prasowych Tuska każdy może zadać dowolne pytanie, ale to zapewnie efekt hibernacji. Skąd wiem? W programie „Przyjaciele Republiki” Jastrzębowski nie znęcał się nad parlamentarzystą. Przypomniano występ Polsacie i to, że od miesięcy dziennikarze TV Republika nie są przez służby KPRM wpuszczani na spotkania przedstawicieli rządu z reporterami. Tomczykiewicz – jak mówił, chyba nie udając – nic nie słyszał o Agnieszce Rutce z Tygodnika Solidarnośc i Tysola pl, która po pytała premiera o to, jak  – w obliczu wcześniejszych swoich wypowiedzi o tym, że Trump jest rosyjskim agentem – Tusk sobie wyrobraża teraz relacje z USA? Tusk zapewnił, że nic takiego nie mówił. Ale zdania nawet małe dzieci słyszały, a poseł partii rządzącej nie słyszał. Słusznie zatem redaktor Jastrzębowski mniema, że Tomczykiewicz został wyjęty z komory hibernacyjnej w dużym pośpiechu.

Szybkie odmrażanie szkodzi

To pewne. Otóż Hibernatus Tomaczykiwicz nie ma pojęcia, iż Tusk posądził o rosyjską agenturalności 45.  a wkrótce 47. prezydenta USA, zdradę Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Nie wiem, czy premier się dobrze czuje, ale pogoń Tuska w tym kierunku narracji, czyli zaprzeczanie faktom, jest dla niego bardzo niebezpieczne. Dla Polski też.

A premier RP twierdzi, że nie mówił nic złego o Trumpie i co mu, Bracia Amerykanie, zrobicie? Nie mówił, chociaż w Internecie codziennie ogląda to i słucha kilka milionów ludzi na całym świecie. Kto bogatemu i pewnemu siebie Donaldowi Tuskowi zabroni kpić z podatników? Z tego lekceważenia ludzi przez koalicję PO, TD i NL, ich wyborcy zdadzą sobie sprawe wkrótce.

Tomczykiewicz zaś nie zrozumiał i chyba nadal nie rozumie, że redaktor Rutce po konferencji groziła urzędniczka z KPRM, która chce zakończyć współpracę z dziennikarką TS i Tysola.

Sprawdzajcie, bo jesteście sprawdzani

I właściwie możnabyłoby tu skończyć ten felieton. Gdyby „podbić” jego słowa kluczowe, czynniki wpływające na jego powodzenie w sieci skoczyłyby jak Roman Giertych na demostracji KOD. Tyle tylko, że nie warto, bo za nasze pieniądze rządowe służby prasowe – których liczebność przekroczyła stan biura prasowego Urzędu Miasta Łodzi – albo przykryją sprawę albo przekażą że Tusk mówi prawdę o swoich dobrych intencjach wobec Trumpa albo, że Tomaczykiewicz był na lekach lub, co  – jak piszą obserwatorzy polityczni – najbardziej prawdopodobne, zwrócą się do władz Polsatu o usnięcie ze strony stacji programu z wypowiedziami posła PO.

Ja w to nie wierzę. To znaczy nie wierzę, że Polsat to zrobi, ale sprawdzę… I zachowam kopię. Takie to czasy, że bez dużej pojemności mobilnego dysku trwardego praca dziennikarza nie ma sensu.