Życie polityczne przybiera na sile z każdym dniem. Niby nie ma jeszcze kampanii wyborczej, ale już jest. Niby nikt oficjalnie kandydatów nie zgłosił do Państwowej Komisji Wyborczej, ale partyjni wybrańcy już jeżdżą na spotkania z „elektoratem” i lansują się na potęgę, jak amerykańskie aktorki na czerwonym dywanie w Hollywood.
Różnica jednak jest taka, że aktorki odsłaniają jak najwięcej, a przyszli kandydaci na urząd prezydenta są wstrzemięźliwi jak zakonnice. Mówią jedynie, że bardzo się cieszą, że akurat przypadkiem znaleźli się we Wrześni albo w Gliwicach. Pytani o program swej ewentualnej prezydentury uśmiechają się tajemniczo i mówią, że program oczywiście mają i to wspaniały, ale jego ogłoszenie będzie, owszem, jak najbardziej, ale trochę później.
Kilku z nich nie bierze urlopów, bo oficjalnie przecież nie ma jeszcze kampanii, a oni tak po prostu wpadli przejazdem do Zgierza, bo było po drodze. Dawniej takie coś nazywało się ciężką paranoją, obecnie są to prawybory. Ale czym są te prawybory nie wiadomo, bo czegoś takiego nie ma ani w Konstytucji, ani w żadnych pomniejszych ustawach.
Kto nam funduje ustawy lub ich brak
Ta sytuacja zmusza mnie do przypomnienia sobie, a przy okazji Państwu, kto właściwie nami rządzi i kto kręci tym cały interesem. A zauważmy, że interes polityczny jest u nas niebywale żywotny i bardzo zmienny. Ten ruch na politycznej scenie zapewniają małe partie, które z hukiem, na duś, na włam wchodzą w życie parlamentarne. Te małe partie zawsze i niezmiennie negują wszystko co było przed ich powstaniem, po to tylko, żeby po wejściu do parlamentu natychmiast poszukać sobie mocniejszego koalicjanta.
I tak wespół w zespół funkcjonują pierwsze cztery lata, góra osiem. Następnie liderzy tych małych partii orientują się, że widownia polityczna straciła do nich serce, co objawia się dramatycznym spadkiem notowań. Wtedy małe partie doznają olśnienia (znaczy się ich liderzy) i ogłaszają, że dla dobra kraju łączą się z większymi partiami. Honor chowając do kieszeni i nie wspominając, co niedawno jeszcze mówili o tych większych.
Takie to mamy mechanizmy i zasady a naszym parlamencie. Takie jak w kuchni azjatyckiej: kwaśno-słodkie, smutno-wesołe. A dlaczego? Ano dlatego, że jednak nie interes kraju jest nadrzędnym celem naszych posłów i senatorów. Po latach obserwacji stwierdzam, że ogromnej większości naszych deputowanych po prostu podoba się bycie posłami lub senatorami. Zupełnie jak jednemu z bohaterów „Rewizora” Gogola – Horodniczemu, który na wieść, że dzięki protekcji fałszywego rewizora może zostać generałem, mówi: „Lubię być generałem”.
Przystępuję do opisu obecnego stanu naszego parlamentu, według klucza partyjnego. Będzie to stratyfikacja prywatna, nie podpierająca się żadnymi naukowymi teoriami, ot taka sobie forma ankiety – plebiscytu, aby nie rzec zabawy i ironii w realnych okolicznościach przed wyborami 2025 roku. Zacznę od Polskiego Stronnictwa Ludowego, bo to partia najstarsza w naszym parlamencie. Partia wywodzi się od założonego w Rzeszowie w 1895 roku, Stronnictwa Ludowego. A samo Polskie Stronnictwo Ludowe funkcjonuje od 1903 roku. W historii Polski partia PSL zapisała piękne karty, a jak jest dzisiaj, przestawię.
Władysław bez Ziemi
Władysław Kosiniak-Kamysz to współczesny polski Jan Bez Ziemi. Albowiem ludowcom kurczy się ich tradycyjny elektorat. Wieś pustoszeje, bo córki i synowie chłopstwa wykształcili się i wyjechali do miast. Ci, którzy pozostali na ziemi ojców dzielą się na dwie grupy, stosując nomenklaturę z lat 50-tych: na biedniaków i kułaków.
Biedniacy, gospodarują na kilkunastu hektarach ziemi i wolą głosować na PiS, bo ma on piękne hasła narodowe i faktycznie trochę pomagał im w przetrwaniu chudych lat.
Kułacy natomiast, to najczęściej inżynierowie rolnictwa, którzy mają gospodarstwa po kilkaset hektarów i martwią ich głównie ceny nawozów, są też przeciwko importowi płodów rolnych z Ukrainy. I to nad nimi wisi miecz zagłady w postaci porozumień handlowych Unii Europejskiej z krajami Ameryki Południowej. Jeżeli by do tego doszło, to na polskich polach należałoby zakładać jedynie pola golfowe, bo to będzie zagłada polskiego rolnictwa.
Tu kilka słów wyjaśnienia czym to jest owo porozumienie handlowe Unii Europejskiej z krajami Mercosuru.
Mercosur a sprawa polska
Mercosur zrzesza Argentynę, Brazylię, Paragwaj, Urugwaj i Boliwię. Rzecz w tym, że już w połowie grudnia mają zakończyć się trwające od 20 lat negocjacje Unii Europejskiej z tą organizacją polityczno-gospodarczą. Projekt porozumienia zakłada utworzenie strefy wolnego handlu między nimi.
Polska sprzeciwi się podpisaniu umowy o wolnym handlu między Unią Europejską a Mercosur na dotychczas wynegocjowanych warunkach. Umowy podpisywane przez UE muszą być bezpieczne dla konsumentów i rolników. Umowa z Mercosur tego kryterium nie spełnia – poinformował 25 XI 2024 roku Władysław Kosiniak-Kamysz, wicepremier i przewodniczący PSL.
Dokładniej sprawę wyjaśnił minister Krzysztof Paszyk, stwierdzając, że: „Rząd apeluje do Komisji Europejskiej, aby tej umowie o wolnym handlu między Unią Europejską a krajami Mercosur nadać właściwe proporcje. To znaczy – muszą być właściwe, wyważone proporcje między interesami przemysłu, interesami rolnictwa i interesami europejskich konsumentów w kontekście bezpieczeństwa żywnościowego”.
Krótko mówiąc, zagrożenie dla polskiego rolnictwa jest niewyobrażalnie wysokie, bo niskie ceny żywności produkowanej w Ameryce Południowej sprawią, że uprawa i hodowla czegokolwiek w Polsce będą nieopłacalne. Zastanawia mnie przy tym, co robiły w tej sprawie wszystkie polskie rządy, bo to jednak negocjacje trwały bez mała ćwierć wieku. Ktoś wie?
Oczywiście Niemcom, Francuzom i Włochom takie handlowanie z Ameryką Południową może się opłacać, bo mają oni do zaoferowania, w ramach wymiany handlowej, najlepsze i najnowsze w świecie produkty wysokiej technologii. Ale my nie jesteśmy jeszcze potęgą w produkcji ani wysokiej technologii, ani samolotów, autobusów czy aut osobowych.
Genetyka ludowców
Obecnie ludowcy z PSL-u odwołują się do swoich tradycji walki o interes chłopa, obronę ziemi ojczystej oraz tradycji religijnej i kulturowej. Przy takim założeniu te „partyjne świętości” PSL-u doskonalej przedstawia jednak Prawo i Sprawiedliwość. Co prawda Kosiniak-Kamysz zapowiadał przed kilkoma laty, że jego partia będzie nowoczesną i ogólnopolską partią, szukającą poparcia wśród ogółu Polaków… Jednak wyszło jak wyszło i elektorat PSL-u się nie zmienił, tyle, że drastycznie zmalał.
Ale zmieniła się Polska i dzisiaj nie wystarczy już utyskiwanie, na wiekowe okradanie chłopa, na niewolnictwo większości polskich chłopów. Piszę o większości, bo jednak w historycznej Polsce byli nie tylko chłopi pańszczyźniani. Było też wielu wolnych chłopów, którzy się bogacili tak dobrze, że nawet pożyczali pieniądze naszej szlachcie.
Dzisiejsi politycy PSL-u nadal oczekują jakiegoś dziejowego zadośćuczynienia. Zapominają przy tym jak nędzne było w Polsce XVIII, XIX i XX wieku życie robotników, miejskiej biedoty, służących, praczek i najemnych robotników. A może nawet nie o pamięć ludowców tu chodzi, ale o to, że oni zawsze przedstawiali życie w mieście jako byt rajski. I w budowaniu starego antagonizmu wieś-miasto chłopi mają spory udział.
Ludowcy, jeśli chcą przetrwać, powinni zdjąć wreszcie ze swych sztandarów głód, nędzę i wiekowy wyzysk chłopa. Takie postawy budzą oczywiście współczucie, ale kto by tam chciał głosować, utożsamiać się ofiarami. Masochistów ostatnio u nas niewielu.
Będąc w takiej sytuacji Kosiniak-Kamysz robi coraz groźniejsze „polskie miny” (to zwrot z „Wesela” Wyspiańskiego) i coraz bardziej nadyma się narodowo, i tradycyjnie. Niewiele mu to jednak daje, bo PiS nadyma się piękniej, a tradycję hołubi głośniej.
Cichy wspólnik
PSL-owi w ich teorii chłopskiej martyrologii jakoś nie przeszkadza fakt, że byli jednak (jako ZSL) cichymi wspólnikami PZPR. A przecież ludowcy mieli za PRL swoich posłów, mieli ministrów i obsadzali wiele, bardzo wiele ważnych stanowisk w aparacie państwa. A także w powiatach i gminach.
Jednak PSL – w odróżnieniu od PZPR – nigdy nie przyznało się i nie przeprosiło za swój aktywny wkład „w dzieło budowy realnego socjalizmu w Polsce”. A taki Aleksander Kwaśniewski przepraszał, nawet trzy razy, co też jest śmieszne.
Gdy ogon macha psem
Najbardziej irytują mnie w polityce PSL ich wieczne pretensje. Liderzy partii, z Kosiniakiem-Kamyszem na czele, ciągle są obrażeni – na wszystkich, konkretnie i ogólnie. Ostatnio są obrażeni na współkoalicjantów, z którymi póki co współrządzą. Dochodzi teraz nawet do tego, że niektórzy z członków władz PSL-u mówią konfidencjonalnie, że pora już zmienić koalicjanta na PiS. Są też i tacy, którzy mówią jawnie, że nie zagłosują na Trzaskowskiego, bo wspólnym kandydatem rządzącej koalicji powinien być Szymon Hołownia. Bo to jego zgłaszali ludowcy na kandydata całej rządzącej koalicji. Nie przeszedł, więc się obrazili.
PSL-owcy nie rozumieją jednej, podstawowej zasady, że mniejszy ma mówić ciszej. Oraz tego, że w normalnym świecie to pies macha ogonem, a nie ogon psem.
Mnie ta moralna dwoistość bytu ludowców nie dziwi, nie dziwi mnie to, że oni chcą być w jakiejś koalicji i zarazem w niej nie być. Zupełnie tak samo jak ZSL przy PZPR. Nic mnie dziwi w sprawie PSL, bo dobrze wiem, że szantaż polityczny jest najczęściej używanym przez nich narzędziem politycznym. Pamiętam przecież jak już zdradzili koalicję z SLD.
A gdy chodzi o narzędzia polityczne PSL, to bliżej im do kłonicy niż do skalpela.
Co będzie dalej?
Biorąc to wszystko pod uwagę, myślę, że w następnych wyborach PSL może nie wejść do parlamentu. I nie pomogą mu nawet rzesze ludowych pociotków, którymi PSL tak sprawnie – i jak zawsze po cichu – poobsadzało teraz liczne państwowe urzędy i instytucje.
Zresztą PSL, jeszcze jako ZSL, doskonale nagradzał stanowiskami swoich działaczy. Naród o tym nie wiedział, bo ci obsadzani nie pchali się na oczy, po cichu gromadząc dobra. Ale to ciche trwanie u władzy może skończyć się głośnym upadkiem tej partii.
Oczywiście PSL-owcy mają wolność wyboru – mogą wybrać, czy zje ich niebiański PiS, czy też znikną w diabelskich czeluściach Platformy Obywatelskiej. Mogą też znormalnieć, spojrzeć na swoje notowania i „zeskromnieć”, mogą też wziąć się do roboty i od dołu przebudować swą partię – ale to dla ludowców może zabrzmieć jak wyszydzanie ich odwiecznej roli męczenników pracy na pańskim. Im się należy bez pracy.