Cezura Papkina – replika WOJCIECHA SURMACZA na tekst ŁUKASZA WARZECHY

Cześć Łukaszu, tu „nadwrażliwa nastolatka”. Chciałeś mnie wywieść w pole, ptaszku! Ale poczytałem trochę internetów i zrozumiałem, że jesteś Papkinem. Wybaczam.

 

Akt pierwszy. Scena druga. „Zemsta” Aleksandra Fredry:

 

„Po francusku ubrany, przy szpadzie; krótkie spodnie, buty okrągłe do pół łydki, tupet i harcopf, kapelusz stosowany – pod pachą para pistoletów, zawsze prędko mówi.”

 

Oto Józef Papkin. Przy czym od razu się okazuje, że z tych pistoletów to on bardziej ćmy i komary gotów rozstrzelać, niż ludzi. Uff.

 

Co prawda Łukasz Warzecha tak nie wygląda (czasy się zmieniły), ale to właśnie jego okrzyknięto „Papkinem” polskiego twittera. Warzecha pod wpływem infodemii COVID-19, stał się i śmiesznym, i strasznym zarazem tzw. influencerem. Jako dobrze władający piórem dziennikarz, mógłby wnieść wiele dobrego do publicznej debaty, szczególnie na temat pandemii. Wybrał jednak inną drogę i zaprzedał duszę taniej sensacji. „Walczy z systemem” za pomocą negatywnych emocji i wyrafinowanych figur retorycznych, które bywają złudne. Szkoda.

 

Momentami chamscy

 

Kto pamięta ten przyzna, że Józef Papkin to w sumie postać pełna sprzeczności – tragiczna i komiczna zarazem.

 

„(…) zawsze bawi. Czy to pistolety, czy szczucie na listonosza, zabawa w językoznawcę i eksperta od wszechrzeczy, czy też to, co na skrinie. Postać z komedii, Papkin (…)” – napisał o nim na twitterze, niespełna miesiąc temu Wojciech Mucha, niezależny dziennikarz, wieloletni publicysta „Gazety Polskiej”.

 

Tyle, że nie miał na myśli Józefa Papkina, lecz Łukasza Warzechę.

 

Sarkazm Wojciecha Muchy był inteligentną ripostą na stek bzdur, którymi Łukasz Warzecha zbombardował go na portalu press.pl („Warzecha i Szubartowicz nie chcą dyskutować z przedstawicielami Gazety Polskiej”)

 

Warzecha wyjaśniał, dlaczego zrezygnował z udziału w programie Polsat News „Debata tygodnia”. Nie chciał przebywać w tym samym studiu z Maciejem Kożuszkiem, dziennikarzem „Gazety Polskiej” Ale przy okazji zamachnął się na Wojciecha MuchęJacka Liziniewicza, chociaż nie było ich nawet na liście rezerwowych gości „Debaty tygodnia”.

 

– W atakach na oponentów są niezwykle agresywni, momentami chamscy. Zachowują się w sposób nieakceptowalny i nie przestrzegają norm, które między kulturalnymi ludźmi obowiązują. Występując z kimś takim, legitymizowałbym takie zachowanie – wypalił Warzecha.

 

Po czym dodał, że jego decyzja nie ma nic wspólnego z poglądami prezentowanymi przez ludzi z „Gazety Polskiej”. Ci z kolei, nieźle się za to po nim przejechali w serwisie niezależna.pl („Czy „markiz” to określenie knajackie? Warzecha rezygnuje z debaty z dziennikarzem GP”).

 

Trudno wytrzymać

 

Nie raz przecierałem oczy ze zdumienia, gdy dajmy na to w hiszpańskim dzienniku „El Pais”, bezceremonialnie (nie rozwijając wątku), paplał o „skandalu korupcji finansowej”, która ma osłabiać premiera Mateusza Morawieckiego. Innym razem, gdy wytoczył wojnę kelnerom. Wielokrotnie i w różnych lokalach zamawiał surówkę Coleslaw, wymawiając tę nazwę – jego zdaniem poprawnie – „koluslo”.

 

– Niestety kelner robił tylko wielkie oczy. Więc dałem spokój. Kopanie się z koniem nie ma sensu – utyskiwał Łukasz. Czujecie to?

 

Jednak najbardziej frapujące, przynajmniej dla mnie, stały się heroiczne wyprawy antymaseczkowe Łukasza. Pandemia COVID-19, a dokładniej infodemia koronawirusowa, wywarła na psychice Warzechy ogromne piętno. Zresztą nie jest on odosobnionym przypadkiem w polskich mediach, o czym kilka dni temu mówiłem w wywiadzie dla dziennika „Rzeczpospolita” („Media wobec pandemii. Drugi wirus to dezinformacja”).

 

Poprosiłem (w tej rozmowie) wydawców o odpowiedzialne publikowanie wszelkich informacji na temat pandemii. Moim zdaniem epidemia fałszywek i ewidentnych nadużyć, stała się swego rodzaju cezurą – punktem zwrotnym w popularności wielu dziennikarzy i wszelkiej maści tzw. influencerów.

 

Klinicznym przypadkiem jest Łukasz Warzecha, któremu szczególnie druga, jesienna fala dodała animuszu. Nakręcony do bólu zaczął, dość umiejętnie to fakt, stosować tanie chwyty. Na przykład w jednym z wystąpień na swoim „videoblogu” o „aferze wokół noszenia maseczek”, teatralnym gestem zdjął maseczkę, bo…

 

„Trudno to wytrzymać.”

 

Serio?

 

Zablokować twittera

 

Ludzie nosić masek nie lubią – wiadomo, bo to na dłuższą metę i męczące, i niewygodne. No to Łukasz zaczął nadawać, że nie będzie nosił, że wybiera wolność, a głupi rząd mu ją odbiera, bo każe nosić. Tak mnie to ujęło, że jeden z wpisów postanowiłem zacytować w satyrycznej audycji ekonomicznej „Winien i ma” na antenie Trójki (wydanie z 09.10.2020).

 

Najpierw lojalnie uprzedziłem słuchaczy, że podczas lektury takiej „radosnej twórczości” ręce opadają. Potem obecny w studiu dr Artur Bartoszewicz z Kolegium Analiz Ekonomicznych, Szkoły Głównej Handlowej przypomniał, że z takiego założenia, jak Warzecha wychodzą politycy Konfederacji. Następnie zacytowałem wpis Naty Acosty, która bycie „negacjonistą” pandemii nazwała obciachem.

 

Potem dr Bartoszewicz porównał koronasceptyków do płaskoziemców, zaś obecny w tejże audycji Marcin Roszkowski z Instytutu Jagiellońskiego, wskazał na alarmujące statystyki zakażeń. Wtedy Artur Bartoszewicz przypomniał, że w USA celowe zarażanie koronawirusem traktowane jest przez Departament Sprawiedliwości jak terroryzm.

 

Od siebie dodam (wtedy nie zdążyłem), że był to efekt spontanicznej akcji społecznej „coronavirus challenge”, podczas której Amerykanie celowo kaszlali na siebie, lizali produkty na półkach sklepowych. Raz zdarzyło się nawet, że znana blogerka Ava Louise polizała deskę klozetową w toalecie samolotu pasażerskiego.

 

I w tym kontekście właśnie Artur Bartoszewicz zaproponował, by na wzór amerykańskich rozwiązań, rozważyć w Polsce objęcie działaniami antyterrorystycznymi wszystkich, którzy świadomie podejmują działania negujące zabezpieczenie społeczne.

 

– Artur chce zablokować twittera – dorzucił z przekąsem Roszkowski.

W ramach podsumowania puściłem piosenkę zespołu Queen „Keep Yourself Alive” i uznałem temat za zamknięty.

 

Trudno uwierzyć

 

Jednak tych kilka minut na antenie Trójki, dało asumpt do powstania całkiem okazałego fake newsa. W trakcie trwania audycji użytkownik KoronskiM poinformował na TT, że w rządowym radiu „antymaseczkowy wpis” Warzechy porównano do aktu terrorystycznego. Po czym podał moje nazwisko, sugerując, że tego dokonałem. Wystarczyło. Łukasz poczuł krew i błyskawicznie zaatakował. Uznał mnie za: „kolejnego, któremu odwaliło totalnie, kiedy tylko PiS mu dał troszkę władzy”. Wtedy zapytałem grzecznie, czy słuchał audycji?

 

Przyznaję, że nie. Trudno mi uwierzyć – odparował gracko Łukasz.

 

Szczerze mówiąc, do dziś się zastanawiam: w co tak trudno było mu uwierzyć? W to, że nie słuchał? Czy raczej w to, że się przyznał, że nie słuchał? Tak, czy inaczej byłem zbudowany jego przypływem szczerości. Idąc za ciosem zapytałem, czy potrafi przeprosić? Wtedy zamilkł.

 

Po dwóch godzinach wrócił tryumfalnie oświadczając, że wysłuchał audycji i nie ma za co przepraszać. Zamiast bowiem zająć się „pytaniem o naukowe podstawy twierdzenia, że maseczki na powietrzu cokolwiek zmieniają oraz znanymi wątpliwościami prawnymi”, zacytowałem wpis, który zrównuje te wątpliwości z zaprzeczaniem istnienia wirusa. Następnie nazwał dr Artura Bartoszewicza „oszołomem” i wydawałoby się, wbił gwóźdź do mojej trumny, orzekając:
„Wam naprawdę rozum odjęło.”

 

Wówczas ładnie poprosiłem, by prześledził cały wątek (gdzie ślepo uwierzył w moje antyterrorystyczne zapędy) i skoro mnie nie chce przeprosić, to niech przynajmniej przeprosi siebie. Przecież tym „papkinowaniem” największą szkodę, wyrządza samemu sobie. Nieprawdaż?

 

Analogie bywają złudne

 

I znów się wydawało, że temat zamknięty. Ale nie minął tydzień, jak Łukasz ponownie zaatakował i to z furią dotąd niespotykaną. Tutaj drobna dygresja: pewien stary, dobry redaktor w pewnej starej, dobrej redakcji, wyrzucając nam zbyt emocjonalne teksty do kosza, mruczał pod wąsem:

 

– Są granice brawury.

 

Internetowy Papkin te granice przekroczył. Na portalu Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich („Nie ulegajmy pokusie cenzury”).

 

Łukasz wrzucił do jednego kotła: mnie oraz Polską Agencję Prasową, Joannę Lichocką – poseł PiS oraz Radę Mediów Narodowych, Annę Mierzyńską – współpracującą z OKO Press oraz Roberta Tyszkiewicza, posła PO.

 

Zmierzył wszystkich swoją miarą, zbeształ, skręcił po swojemu porwane na strzępy fakty i zarzucił dążenie do wprowadzenia w życie – cokolwiek miałoby to znaczyć – „cenzury spontanicznej”. Najgorsze, że – może nie wprost, ale jednak – uznał rozwiązanie #FakeHunter (służące PAP do dekonstrukcji nieprawdziwych informacji m.in. o COVID-19) za element tejże cenzury. Może, gdyby chociaż przekartkował książkę „Knebel” Błażeja Torańskiego (o prawdziwej cenzurze w czasach PRL-u), toby się tak nie zagalopował.

 

No chyba, że przeczytał i przemilczał, bo wolał się cofnąć w czasie jeszcze dalej:„Analogie bywają złudne, jednak nie sposób uciec od skojarzenia z czasem schyłku II RP, gdy każdy tekst, kwestionujący sanacyjną linię, przestrzegający przed rosnącym zagrożeniem i wytykający polskiemu państwu dramatyczne nieprzygotowanie do nieuchronnie nadciągającego konfliktu był w najlepszym wypadku kwitowany jako oszołomstwo i defetyzm (…)” – napisał Łukasz Warzecha, któremu z łatwością godną podziwu przychodzi wytykanie ludziom idiotyzmów i wyzywania od oszołomów.  Dalej było coś jeszcze o „Berezie Kartuskiej”, ale to już dla prawdziwych koneserów żonglerki słownej Papkina.

 

Gdybym chciał się skutecznie odgryźć, to wrzuciłbym Łukasza Warzechę do jednego wora z politykami: Krzysztofem Bosakiem (Konfederacja), Borysem Budką (PO), Katarzyną Lubnauer (Nowoczesna), Robertem Biedroniem (Wiosna) i Władysławem Kosiniakiem – Kamyszem (PSL).

 

Następnie ogłosiłbym plebiscyt na „Papkina roku 2020”. Byłaby niezła jazda, bo w sumie wszyscy nominowani mieliby realną szansę na wygraną. Wiosną przecież przekonywali, że na jesieni wszystko się odmieni i będzie już w zasadzie po pandemii. Jak jest, każdy widzi. Ale nie, czekaj. Łukaszu, Ty tak nie mówiłeś? Dajże spokój! To tylko figura. Poza tym taka jest polityka – kieruje się własnymi prawami, jak Ty.

 

30 lutego

 

Starając się być dobrym chrześcijaninem, postanowiłem jednak Warzesze wybaczyć. Rozumiem te jego fanaberie, choć nie akceptuję. Jako dziennikarz zaś, postanowiłem dociec prawdy. Wyznając starą zasadę, że nie ma głupich pytań tylko głupie odpowiedzi, wysłałem do Łukasza list pocztą elektroniczną. Zawierał kilkanaście pytań o jego zachowania na twitterze i ten atak na sdp.pl oraz prośbę o podanie daty odesłania odpowiedzi.

 

Następnego dnia Łukasz Warzecha odpisał:

 

Wojtku,

 

Wybacz, ale mam ważniejsze rzeczy na głowie niż odpisywać na idiotyczne pytania prezesa rządowej machiny informacyjnej, który poczuł się dotknięty jak nadwrażliwa nastolatka. Więc na pytanie, kiedy możesz się spodziewać odpowiedzi, odpowiadam: 30 lutego roku dowolnego.

 

Życzę dalszych sukcesów w walce z antymaseczkowym kołtuństwem i w służbie władzy.

 

Pozdrawiam

 

Łukasz

 

Chciałem tutaj napisać Łukaszu, że też Cię serdecznie pozdrawiam, bardzo dziękuję za szczerość i będę cierpliwie czekał. Ale nagle zrezygnowałem, gdyż przetrzepałem kalendarz. 30 lutego? Nie ma takiego dnia. W pole mnie chciałeś wywieść, ptaszku!

 

Ostatecznie poskromiłem emocje, bo znalazłem wspaniały wiersz Wandy Chotomskiej o adekwatnym tytule, czyli „30 lutego”. To historia pewnego jeża, który akurat tego dnia właśnie, wraz z ciotkami, założył sklep ze szczotkami. I tak tym biznesem namiętnie operował, że zamiast szczotek, ciotki przehandlował. A na koniec, no właśnie, ostatnia zwrotka jest szczególnie słodka.

 

Dla Ciebie Łukaszu:

 

„Gdy zrozumiał co zrobił,
zbladł od razu jak kreda –
zamiast szczotki, biedaczek,
sam klientom się sprzedał.”

 

Pa!

 

Wojciech Surmacz

 

Od redakcji: Autor jest prezesem Polskiej Agencji Prasowej.