ŁUKASZ WARZECHA: Nie ulegajmy pokusie cenzury

Wydarzenia dopisały dalszy ciąg do mojego zeszłotygodniowego tekstu, w którym zauważałem, że media nie zapraszają do debaty o strategii wobec epidemii tych ekspertów, którzy mają na jej temat zdanie inne niż rządzący oraz dyżurni histerycy wśród lekarzy. Wydarzyły się w ciągu paru ostatnich dni dwie rzeczy. Po pierwsze – odmienne, osobne głosy zaczęły się jednak w końcu pojawiać. Po drugie – zaczęły się również pojawiać niemal już całkiem jawne żądania ich ocenzurowania.

 

W programie „Salon Dziennikarski” w TVP Info, prowadzonym przez Jacka Karnowskiego, stanowisko najbardziej sceptyczne wobec działań władzy oraz sposobu przedstawiania epidemii przez media zajmował Maciej Pawlicki. Z kolei doktor Paweł Basiukiewicz pojawił się w Polsat News u Bogdana Rymanowskiego, a także wywiad z nim ukazał się w dzienniku „Rzeczpospolita” (z którym mam przyjemność współpracować). Widać zatem, że w końcu zaczyna się to, co powinno było nastąpić już dawno: poważna debata, pokazująca, że dla obecnej drogi są alternatywy.

 

Zarazem jednak po stronie zwolenników radykalnego podejścia wydaje się narastać histeria, ale też chęć domknięcia drzwi lekko uchylonych na odmienne opinie. W programie „Winien i Ma” w Trójce, prowadzonym przez Wojciecha Surmacza, prezesa Polskiej Agencji Prasowej, został przywołany mój tłit, w którym stwierdziłem, że nie zamierzam nosić maseczki na wolnym powietrzu. Prowadzący nie odniósł się do podnoszonych przez wiele osób – w tym przeze mnie w tym samym wpisie – wątpliwości dotyczących nie tylko medycznego uzasadnienia takiego nakazu, ale też podstawy prawnej dla niego. Powiedział jedynie: „ręce opadają”. Na co jeden z gości, dr Artur Bartoszewicz z SGH, uznał, że opinie takie jak moja powinny być wykluczane z debaty, a ich autorzy traktowani jak terroryści i „zdejmowani z ulicy”. Prowadzący Wojciech Surmacz nie zareagował.

 

Być może gdyby chodziło o kogoś innego wydarzenie nie byłoby godne uwagi, ale pamiętajmy, że mówimy o prezesie PAP, a więc osobie, która odpowiada za dostarczanie mediom źródłowych informacji. Wydawałoby się, że szef najważniejszej polskiej agencji prasowej powinien być szczególnie zainteresowany wyjaśnianiem wątpliwości. Okazuje się, że jest inaczej. To wyjątkowo niepokojące, gdy weźmie się pod uwagę, że PAP prowadzi projekt umożliwiający zgłaszanie domniemanych „fejkniusów” o epidemii, które następnie na specjalnym portalu są obalane. Można mieć obawy, że zamiast walczyć z autentycznymi fałszywkami, projekt posłuży do walki z zasadnym i dobrze udokumentowanym sceptycyzmem.

 

Jeśli przyjrzeć się wiadomościom, które zostały w jego ramach oznaczone jako „fake news”, znajdziemy tam przypadki przynajmniej dyskusyjne. Np. jako fałszywa została oznaczona wiadomość, że zmarłym na COVID nie wykonuje się w Polsce sekcji zwłok (od tego zależy pośrednio wiarygodność ogłaszanej liczby zgonów) – tymczasem w treści raportu czytamy, że „nie jest to działanie rutynowe”. Wiadomo, że nieprzeprowadzanie sekcji zwłok w każdym przypadku śmierci przypisywanej koronawirusowi budzi duże kontrowersje również wśród lekarzy.

 

Inny przypadek to zdementowanie nawet nie informacji, ale opinii, że mamy obecnie do czynienia z pełzającym lockdownem. To nie jest fałszywa informacja, którą można dementować w ramach „polowania na fake newsy”, ale ocena rządowej strategii. Ocena nie może zostać uznana za „fake news”.

 

Portal zajął się też tłitami doktora Pawła Basiukiewicza, dotyczącymi noszenia maseczek – oczywiście oznaczając je jako fałszywki, choć z uzasadnienia takiej oceny w żaden sposób nie wynika, że twierdzenia o nieskuteczności masek są jednoznacznie fałszywe. W obiegu są różne dane.

 

PAP-owski Fakehunter działa już od dawna, był przedmiotem polemik na portalu SDP jeszcze w kwietniu. Przeglądając zawartość portalu, przekonuję się dzisiaj, że miałem rację, ostrzegając wówczas, że będzie służył promowaniu jedynie słusznej narracji i tłumieniu dyskusji w co najmniej takim samym stopniu jak dementowaniu fejków. Zachowanie prezesa PAP jako prowadzącego wspomniany program jedynie mnie w tym upewnia.

 

Z kolei pisząca dla OKO Press specjalistka w dziedzinie marketingu instytucji publicznych, była dyrektor biura posła PO Roberta Tyszkiewicza Anna Mierzyńska była oburzona (na Twitterze) tym, że „Rz” opublikowała wywiad z dr. Basiukiewiczem. Wywiad, dodajmy, w którym coraz bardziej znany medyk przedstawiał bardzo rzeczowe argumenty na rzecz całkiem innej koncepcji walki z epidemią niż dotychczasowa, posiłkując się konkretnymi danymi i analizami. Mierzyńska uznała, że taki wywiad nie powinien się w poważnej gazecie ukazać.

 

Największy kaliber miał jednak spór pomiędzy Joanną Lichocką, członkiem Rady Mediów Narodowych, a Jackiem Karnowskim, dotyczący opinii wygłaszanych w „Salonie Dziennikarskim” przez Macieja Pawlickiego. „Nie rozumiem, czemu TVP toleruje w obecnej sytuacji takie wyskoki jak te w tym programie. Pogarda dla tych co umierają (bo »mało« ich), dla tych co ciężko covid przechodzą (»jak grypa«). Co trzeba mieć w głowie, by namawiać do lekceważenia zagrożenia?” – pisała Lichocka na Twitterze. Karnowski ripostował: „Debata w tej sprawie, Joanno, jest w pełni uprawniona. Argumentem odpowiedzialności można zamknąć usta każdemu (ta rozmowa to wynik poczucia odpowiedzialności za losy Kraju). Ja jestem dumny, że taka debata może się odbyć w TVP”.

 

Uwagi Lichockiej powinny wywołać szczególny niepokój, ponieważ nie jest to opinia prywatnej osoby, ale posłanki partii rządzącej, a zarazem członkini organu decydującego o obsadzaniu kierowniczych stanowisk w mediach państwowych. Tu akurat mamy do czynienia z klasycznym konfliktem interesów: broniąc działań władzy przed krytyką, członek RMN może próbować wpłynąć na to, czy w mediach publicznych jest miejsce na polemikę czy nie. Nie tylko zresztą w tej sprawie. A webinar is an online event that is hosted by someone broadcast to a select group of individuals online. (A webinar is sometimes also referred to as a “webcast”, “online event” or “web seminar”.) You should learn about recorded webinar software here.

 

Na dodatek od kilkunastu dni mamy do czynienia z niezbyt oryginalną taktyką wrzucania do jednego worka marginalnej grupy osób, całkowicie zaprzeczających istnieniu wirusa (choć, prawdę mówiąc, naprawdę trzeba się naszukać, żeby takie głosy znaleźć) oraz tych, którzy są po prostu krytycznie nastawieni wobec sposobu walki z epidemią bądź kwestionują przypisywane jej znaczenie. (Nawiasem mówiąc, słyszałem w ostatnim czasie niejeden taki głos ze strony lekarzy – oczywiście w prywatnych rozmowach.) To bardzo prymitywny zabieg, lecz w wielu sytuacjach skuteczny.

 

Czas epidemii – jak już pisałem – jest zarazem czasem testu mediów. Dobrze, że wiele z nich coraz śmielej daje miejsce debacie. Niedobrze, że coraz głośniej krzyczą ci, którzy uważają, że to zachęta do „demobilizacji” albo świadectwo lekceważenia zagrożenia. Z tego typu argumentacją należy być maksymalnie ostrożnym, bo nie ma dużej przesady w stwierdzeniu, że to wstęp do cenzury. Co gorsza, cenzury nie instytucjonalnej, ale spontanicznej.

 

Analogie bywają złudne, jednak nie sposób uciec od skojarzenia z czasem schyłku II RP, gdy każdy tekst, kwestionujący sanacyjną linię, przestrzegający przed rosnącym zagrożeniem i wytykający polskiemu państwu dramatyczne nieprzygotowanie do nieuchronnie nadciągającego konfliktu był w najlepszym wypadku kwitowany jako oszołomstwo i defetyzm, a w najgorszym mógł skutkować postawieniem autora przed sądem lub umieszczeniem go na mocy decyzji administracyjnej w obozie odosobnienia w Berezie Kartuskiej. Od tych wzorców trzymajmy się jak najdalej.

 

Łukasz Warzecha