Ostrożność wobec Niemców jest wbudowana polskie DNA, tak samo jak ostrożność wobec Rosjan. Chyba nikt rozumny nie postawi zarzutu, że bezpodstawnie. A jednak tak z kilkanaście lat temu byłem skłonny uznać „przywództwo Niemiec, które rozliczyły się ze swojej mrocznej przeszłości”. O jakże byłem naiwny.
Pierwsze wątpliwości zasiali we mnie koledzy blogerzy na Salonie24, ale na pewno bym to sobie jakoś zracjonalizował, gdyby nie to, że bodaj w 2012 roku Salon24 wysłał mnie do Niemiec na spotkanie polskich i niemieckich ludzi mediów w Schwerinie. To co tam zobaczyłem wywołało we mnie dysonans poznawczy, który stał się podwaliną zmiany opinii na temat Niemiec i stosunków polsko-niemieckich.
Pełzający „Polacy”
Zobaczyłem tam „Polaków”, urzędników Tuska, którzy w kuluarach żenująco płaszczyli się przed Niemcami. I trzeba przy tym podkreślić, że Niemcy zachowywali się dość normalnie, to „Polacy” z jakichś niezrozumiałych powodów pełzali u ich stóp. Zobaczyłem tam jak podczas jednej z prelekcji jakiś Niemiec opowiedział jakiś paskudny dowcip o Polakach, a urzędnicy Tuska zamiast opuścić salę czy choćby zaprotestować śmiali się do rozpuku jakby był rzeczywiście zabawny. Zobaczyłem tam projekcję filmu dokumentalnego o „kiełkującej autonomii Śląska”, ociekającego taką hipokryzją i podszyty taką żądzą w niemieckich oczach, że z zażenowania rozbolały mnie zęby. Ktoś powie, że to moje subiektywne odczucia i będzie miał sporo racji, warto jednak pamiętać, że były to odczucia kogoś, kto do zbliżenia polsko-niemieckiego był w sumie nastawiony całkiem pozytywnie.
Tak więc ilustrację antyniemieckich tez, które wydawały mi się całkiem szurskie, mogłem sobie zobaczyć na własne oczy. I w powyższym świetle nagle dotarło do mnie, że wcale nie jest tak nieprawdopodobne, że Niemcy kupili i wychowali sobie elity w Polsce, które ukrywają przed nami rzeczywisty kształt stosunków polsko-niemieckich. Że Niemcy nie „zapomnieli” o „swoim” Śląsku i że mają wobec nas raczej dość mało sympatyczne plany.
Polacy „nie mają prawa”
W związku z tym, że zacząłem pracować w mediach, trafiało do mnie coraz więcej informacji na temat tego jak w istocie wyglądają dziś Niemcy i ich mityczne „rozliczenie z przeszłością”. Dotarło do mnie, że współczesne państwo niemieckie zostało w dużym stopniu zbudowane na nazistach na różnych poziomach jego istnienia i za pozwoleniem Amerykanów, którzy po wojnie potrzebowali Niemiec do powstrzymywania Związku Radzieckiego. I, że nie jest takie pewne, szczególnie wobec kierunku w jakim Niemcy dziś zmierzają, że to RFN wchłonął NRD, czy raczej odwrotnie. Mógłbym długo pisać, ile dowiedziałem się z tekstów dr Rafała Brzeskiego na temat potwierdzonej przez niemiecki Trybunał Konstytucyjny ciągłości prawnej Trzeciej Rzeszy w obecnych Niemczech (i to w granicach przedwojennych), ale że jest to raczej krótka forma, odwołam tylko do Tysol.pl, gdzie je publikowaliśmy.
Tak naprawdę jednak kolejnym największym dysonansem poznawczym było zachowanie Niemiec, a szczególnie niemieckich mediów po tym jak Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory w 2015 roku. To było naprawdę odrażające, ten potok kłamstw, obelg, porównywania polityków do psów, a Polski do „kupy”. Okazało się, że demokracja demokracją, ale Polacy nie mają prawa wybrać sobie do rządzenia kogo chcą, bo sąsiedzi mają taką ambicję, żeby ich w związku z ich wyborami karać. W 2015 roku byłem już w dużym stopniu pozbawiony złudzeń, ale to zachowanie Berlina mnie swoją skalą i głębokością bardzo zaskoczyło. I utwierdziło w przekonaniu, że Niemcy w swoim obecnym kształcie nie są państwem wrogim wobec PiS, są państwem wrogim wobec Polski w każdej jej możliwie suwerennej formie.
Niemcy „odzyskują Polskę”
No i wreszcie wygrana Koalicji 13 grudnia w wyborach. Nie Tuska. Tusk nie wygrał tamtych wyborów, tamte wybory wygrał PiS, a Tusk uzyskał władzę, bo znowu jakichś frajerów udało się przekonać do jakiejś „trzeciej drogi” (tak, ma być z małej litery). W każdym razie cmokaniu nie było końca. Niemcy wpadli w ekstazę. No i rzeczywiście, każdy dzień rządów tego w moim przekonaniu niemieckiego gubernatora, przekonuje o tym, że nie rządzi w interesie Polaków, tylko Niemców. W kilka miesięcy dobrze prosperujące państwo z ambicjami udało mu się zamienić w pozbawiony prawnej stabilności bantustan, z którego uciekają inwestorzy. Zlikwidował bądź usiłuje zlikwidować każdą przewagę konkurencyjną jaką Polska mogłaby mieć nad Niemcami. Listę znacie.
A mimo to Niemcy nie są zadowoleni – „Zakładano, że stosunki niemiecko-polskie zyskają nowy początek. Między innymi dlatego, że Tuska tradycyjnie uważa się za przyjaznego Niemcom. Jednak ponad pół roku po objęciu urzędu Tuska widać, że do wielkiego przełomu nie doszło. Gesty pojednania czy partnerstwa? Nic. Nowe, wspólne projekty inwestycyjne, zbrojeniowe czy inicjatywy polityczne w Europie? Nic takiego” – pisze w Die Welt znany ze swojej złośliwej stronniczości w przedstawianiu polskich spraw niemiecki korespondent w Warszawie Philipp Fritz, który martwi się, że Donald Tusk ma związane ręce, bo „Wizerunek Niemiec w Polsce uległ radykalnemu pogorszeniu”. No jak to się stało? Przecież koledzy z Gazety Wyborczej zapewniali, że „wystarczy odsunąć zły PiS od władzy”.
Ano tak Panie Fritz. Bo jednak, mam wrażenie, że większość Polaków to nie te tuskowe „elity”, które sobie kupiliście i wychowaliście. Nie tylko nie pełzają odruchowo przez Niemcami, ale jeszcze uważają, że mają prawo do własnych ambicji nie tylko osobistych, ale również zbiorowych, również jako naród. I w swojej zagrodzie mogą się nawet między sobą kłócić, ale nie lubią, kiedy jakiś sąsiad mówi im co mają robić. Bardzo nie lubią. Nawet jeśli ten sąsiad z poczuciem wyższości usiłuje ich kosztem zrealizować mniej czy bardziej zakamuflowaną ideę kolonialną.
Mówiłem Wam to niedługo po zeszłorocznych wyborach, oczywiście słuchanie takich jak ja jest poniżej Waszej godności, ale być może teraz sami widzicie, że choć wydawało Wam się, że 13 grudnia 2023 roku „odzyskaliście Polskę”, to w istocie ostatecznie raczej „straciliście Polaków”