Fot. Pixabay

WIKTOR ŚWIETLIK: Telegram w objęciach demokracji

Francuski dziennik „Liberation” triumfuje z powodu, że platforma Telegram zaczyna współpracować z francuską policją w namierzaniu, między innymi, pedofilów. Walka z pedofilią rzecz święta i tylko chyba pedofil by jej nie pochwalił, więc temat zostaje sprowadzony do jednego. Problem w tym wszystkich co kryje się za „między innymi”.

„Między innymi” oznacza, że śledztwa i „współpraca” Telegrama mają odnosić się też do innych spraw, nie związanych z pedofilią. Może to być na przykład terroryzm. Instrukcje jak skonstruować materiały wybuchowe, gdzie je kupić, czy wręcz plany zamachu. Tu też trudno mieć pretensje. Ale przecież – znając kierunki w jakich nasza europejska oaza wolności zmierza – mogą to być i inne sprawy. Propagowanie faszyzmu, mowy nienawiści, wspieranie ruchów radykalnych, a także, rzecz jasna, populizm i walka z fake newsami. A te ostatnie fronty, jak pamiętamy, zostały gremialnie otwarte przez operatorów amerykańskich serwisów społecznościowych, w których marnujemy nasze życie, na tyle skutecznie, że mogło mieć to istotny wpływ na wyniki ostatnich wyborów w USA.

Szczególne wątpliwości w dawnych czasach, kiedy na terenie Unii Europejskiej nie doceniano jeszcze tak bardzo tej szczególnej wartości, jaką jest wolność słowa, jest metoda, przy pomocy której Telegram przekonano do współpracy. Dawniej byłyby to spotkania, odwołanie się do oczywistego interesu publicznego, może udział w jakiejś wspólnej akcji promocyjnej. Tym razem sprawę załatwiono w sposób krótszy, bardzo bliski zresztą dziś rządzącym Polską, którzy zdaje się, starają się być wręcz europejskimi trendsetterami. Założyciela Telegrama Pawła Durova po prostu we Francji zatrzymano i przez kilka dni przesłuchiwano i maglowano.

Jeszcze ciekawszy jest wcześniejszy kontekst sprawy, bo wydaje się, że Durov nie zawsze był aż takim zagrożeniem dla światowego i francuskiego bezpieczeństwa. Otóż, jak wiadomo, opuścił on Rosję, aby unikać nacisków ze strony reżimu putinowskiego i wystarał się o kilka innych obywatelstw, w tym francuskie i Arabii Saudyjskiej. Co więcej, z prezydentem Francji Emmanuelem Macronem zostali kolegami. Macron namawiał Durova by na stałe przeniósł swój biznes do Francji, czytaj: wspierał go politycznie. Durov odmówił, zdaje się z tych samych przyczyn, dla których wyjechał z Rosji. Jak tłumaczył, ma jednak z francuskimi organami ścigania „gorącą linię”, gdzie pomaga ścigać terrorystyczne czy pedofilskie treści. Jak tłumaczy, ściganie go za to, że coś pojawia się w serwisie mającym 900 milionów użytkowników to jakby ścigać twórców internetu, natomiast, jak twierdzi, w sytuacjach, gdy służby go informują o takich podejrzeniach, reaguje.

Jak się okazuje to nie wystarcza. Wygląda na to, że byśmy byli wszyscy bezpieczni, służby muszą nie tylko współpracować, ale kontrolować. Nie tylko po to, by wygrywać przestępców, ale przede wszystkim byśmy wszyscy byli umoszczeni w politycznych objęciach tych, co zawsze i by nikt inny nie doszedł do władzy. Jak widać walka o praworządność i demokrację „tak, jak ją rozumiemy” ma dużo szerszy kontekst niż tylko polski i nie jest to dobra wiadomość.

 

WIKTOR ŚWIETLIK: Była sobie konstytucja

W tle dziwacznego wjazdu do siedziby Marszu Niepodległości i trzepania laptopa nielubianego przez mainstream polityka, a także wielu innych “inb”, którymi raczy nas władza i jej medialni funkcjonariusze, wprowadzane są przepisy, które mogą tej ekipie pozwolić na zrobienie porządku z opozycyjnymi mediami.  

Donald Tusk ogłosił, że rząd przyjął projekt ustawy, ustawy umożliwiającej szefowi ABW decydowanie o tym, które treści w Internecie prezentują się jako posiadające “charakter terrorystyczny”. Na mocy decyzji szefa ABW będą one usuwane.

Właściwie, można by przyklasnąć. Ostatecznie, jeśli pojawi się instruktaż jak połączyć zapalnik z materiałem wybuchowym to należałoby go jak najszybciej usunąć. Problem w tym, że mam poważne wątpliwości, czy tylko tego będzie dotyczyć zmiana.

Najważniejszy jest jednak tryb jej wprowadzania. Ekipa Tuska powołuje się na przepisy europejskie. Tyle, że stoi ona w jaskrawej, oczywistej sprzeczności ze świętą, do niedawna, Matką KON-STY-TU-CJĄ!, która w swoim artykule 30. mówi o zakazie cenzury prewencyjnej, co miało być jednym z największych osiągnięć DE-MO-KRACJI!

Czy ktokolwiek w tej sprawie rozmawiał ze społeczeństwem, opozycją, organizacjami choćby takimi, jak SDP? Pomyślano o tym, by porozmawiać z opozycją i do konstytucji dopisać zastrzeżenie? Nie, bo i po co. Po prostu, mamy tu w Europie walkę z terrorem, więc wprowadzamy przepisy. Co prawda, niedawno pozwoliliśmy rosyjskiemu szpiegowi zapoznać się z całą metodologią, a być może także siecią rozpracowywującego go polskiego wywiadu, by triumfalnie zawiózł to Putinowi, co prawda, akcja łapania rosyjskich szpiegów, autorów podpaleń, z którymi surową rozprawę zapowiadał premier, okazała się hucpą, ale teraz to już bierzemy się na poważnie, bo w ramach “dostosowywania się do przepisów europejskich”.

Człowiek, jeśli ma w sobie choć odrobinę rozsądku, może bazować na doświadczeniu. Na jakim doświadczeniu mogę bazować? Na takim, że ta władza wpuszcza niekontrolowaną falę imigrantów, skupiona jest wyłącznie w tym obszarze na marketingu i groźnych wypowiedziach premiera. Pamiętacie jeszcze “męską rozmowę z Olafem Scholtzem, do której w ogóle nie doszło”? Miała odbywać się po tym, jak policja niemiecka wysadziła grupkę przybyszów. Policja niemiecka wysadza ich teraz bez przerwy i nikt się już nie przejmuje.

Za to ta władza w jednym jest może nie sprawna, ale przejawia godny innego tematu zapał. W cenzurowaniu, zamykaniu i traktowaniu prawa jak papieru toaletowego.

Orzeczenie Sądu Najwyższego jeśli będzie korzystne dla rządu i uderzy w PiS będzie legalne, jeśli będzie na korzyść PiS będzie wydane przez nielegalny organ. Tak jest ze wszystkim. Ekipa Donalda Tuska popełnia coraz większe nadużycia, w coraz bardziej ostentacyjny sposób gwałci prawo i jakiekolwiek zasady praworządności na gruncie krajowym, przede wszystkim w ramach zwalczania, legalnej konkurencji politycznej i wolnych mediów. I to jedyne do czego Tusk może użyć tych, wprowadzanych z oczywistym pogwałceniem polskiego prawa, zapisów.

 

 

 

WIKTOR ŚWIETLIK: Utrwalacze władzy Tuska

Jeśli komuś wydawałoby się, że nasi rodzimi obrońcy demokracji, miłośnicy praworządności, zwolennicy Europy, i wszystkiego, co było, „żeby było jak dawniej” po uzyskaniu władzy i podzieleniu miejsc przy upragnionym żłobie, zatrzymają się, to się mylił. Władza i jej media weszły w stan „utrwalania”, całkiem jak w latach 40-tych.  

Dość charakterystyczne, że w czasach, gdy PiS i wykorzystywał (czasem nader niemądrze) media publiczne, a także był w stanie zapewniać reklamy jakimś sprzyjającym mu mediom prywatnym, tamta strona podnosiła straszliwy jazgot po tytułem: róbcie sobie to za swoje. Po odzyskaniu TVP i zamontowaniu tam funkcjonariatu medialnego z nieocenioną w swojej bezstronności i refleksyjności panią Schnepf na czele, wydawałoby się, że ci, którzy chcą sobie coś innego oglądać, mają spokój. Mają swoje telewizje i podcasty w niezależnym od rządu serwisie streamingowym. Z miejsca, kolejnym etapem było – dość typowe zresztą dla Czerskiej, staliniaki dobijanie rannych przeciwników wyniosły z domów – uderzanie w reklamodawców, z których większość z miejsca się kajała, że śmiała dać także grosz na mającą milionową oglądalność Republikę. Potem zaczęła się, już mniej skuteczna, walka z Krzysztofem Stanowskim, który zresztą starał się salonowi nadmiernie nie podpaść, ale miewał inne zdanie, a do tego przede wszystkim należał do innego konglomeratu medialnego.

To dobijanie przeciwnika na każdym kroku, życie jego życiem powodowane chyba brakiem własnych wartości, poglądów i celów uderza jeszcze bardziej w przypadku odebrania przez PKW PiS funduszy na funkcjonowanie. Po wczorajszej decyzji PKW w Internecie z miejsca zaczęto organizować zbiórkę na opozycję. Wydawałoby  się, że do tego już się doczepić nie da. Koalicja Obywatelska, jej najbardziej tępi,  najbardziej zaangażowani funkcjonariusze wszelkiej maści i media, są dziś wrośnięci w miliardy budżetowe, eurofundusze, fundusze norweskie, wszelką możliwą kasę na wspieranie demokracji, walkę z praworządnością, o wolność słowa i inne ewidentne oksymorony. W tej sytuacji wydawałoby się, że jeśli ludzie chcą wesprzeć swoją i tak już skutecznie utopioną partię, to mogą. W sytuacji, w której przypomnijmy pikniki wojskowe były kampanią wyborczą, a kampania wyborcza prowadzona przez Owsiaka nie. Jak to działa, wyłożyła zresztą wyraźnie pani Barbara Nowacka. Minister, nomen men, edukacji  wyjaśniła, że platformerski Campus Polska nie korzysta ze środków publicznych tylko… z samorządowych.

I co? I kiedy wydawało się, że już jest pozamiatane, że PiS odcięty, że praworządność i demokracja kwitną, jak u Michników w domu we wczesnych latach 50. wykryto jeszcze jedno zagrożenie. Te właśnie wpłaty. Wielińscy i Giertychowie Tuska ruszyli do kolejnego boju ze swoim najbardziej żelaznym orężem. Podwójnym standardem. Oto partiom nie wolno zbierać. Tusk mógł zbierać, Hołownia mógł zbierać na Youtubie, a PiS nie wolno.

W gruncie rzeczy, mając taką sytuację, jaką ma dziś rząd i jego medialna sfora, czyli carte blanche, poparcie dla przestępstw ze strony Berlina i ustawione w większości sądy (wyroków tych nieustawionych po prostu się nie respektuje tłumacząc to ich nielegalnością) spokojnie można wszystko. Aż do czasu, kiedy komuś z bezradności puszczą nerwy. A rewolucje nie zawsze w końcu muszą być pokojowe.

D. Tusk ok. godz. 7.00 w Łasku (woj. łódzkie) - 29.03.2022 r. Mieszkańcy osiedla byli zaskoczeni i obudzeni, nagłośnienie PO działało nienagannie... Fot. i graf.: H.Bekrycht/ re/ e

Niezwykła rada WIKTORA ŚWIETLIKA: Nie okradaj Niemca!

Wydaje mi się, że nawet komuniści późnego PRL niszczyli ludzi, czasem nawet zabijali, wtedy, kiedy uważali, że muszą, a nie dla czystej przyjemności krzywdzenia, by rekompensować sobie jakieś własne deficyty. To ostatnie można uznać za wyróżnik tej ekipy, a także wspierającego ją systemu medialnego. Mówiąc jego językiem – jej funkcjonariuszy. Sprawa Michała Kuczmierowskiego, byłego szefa Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych (RARS), jest tego kolejnym dowodem.

Wedle Arystotelesa, zarówno efekt tragiczny, jak i komediowy muszą być tworzone poprzez zaskoczenie i zdziwienie, które już w ogóle leży u podstaw jakiejkolwiek ludzkiej działalności intelektualnej. Niestety, najwyraźniej nie jestem do niej z reguły zdolny, bo coraz mniej mnie już dziwi. Chociaż? Zarówno premierowi Tuskowi, jak i jego medialnej obsłudze to się udało.

Nie zdziwił mnie po pierwsze więc portal podający Donaldowi Tuskowi piłkę w sprawie „wielkich afer w zbrojeniówce”. Afery i ogłoszona publicznie przez Tuska kradzież przez Morawieckiego 12 miliardów złotych, którą wykrył dziennikarz ten, co zawsze, specjalista od „porażających” podsłuchów Obajtka i innych sensacji, po których zawsze premier wypuszcza bojowe tweety. Rzeczywiście, z perspektywy mediów z niemieckim kapitałem, jak również tego szefa rządu, zainwestowanie takiej kwoty w polski przemysł zbrojeniowy, może wyglądać jak kradzież. Jest to kolejna próba kradzieży Niemcom ich Europy. Panowania nad nią także w obszarze produkcji amunicji.

Historia Michała Kuczmierowskiego, nazywanego przez funkcjonariuszy medialnych z upodobaniem Michałem K. jednak zaskoczyła mnie. Zaskoczyło mnie to, jak nisko może stoczyć się aparat sprawiedliwości, ile jeszcze poziomów dna może przebić Adam Bodnar, którego kiedyś ostatecznie trochę znałem, jak można być zwyczajnie podłym wobec faceta, którego się ostatecznie nie zna, i który po prostu się nawinął, bo był blisko Morawieckiego.

Tu uczciwe zastrzeżenie. Niniejszy felieton ma charakter po części osobisty, bo Kuczmierowskiego najzwyczajniej w świecie swojego czasu dość dobrze znałem. Jest uczciwym człowiekiem i państwowcem, czyli tym typem, za którym zapewne Platforma nie przepada. Czy to oznacza, że jego decyzje podejmowane w okresie pandemii i wojny na Ukrainie mają nie podlegać ocenie, kontroli, prześwietlaniu? Absolutnie powinny. Skala umów z Pawłem Szopą, właścicielem firmy „Red is Bad” prosi się o kontrolę. Choć i to prosi się o pamięć o innej skali – czyli dzisiejszej destrukcji państwa. Tę skalę wyznacza chociażby dzisiejszy demontaż usług kurierskich Orlenu, czego oczywistym beneficjentem jest Rafał Brzoska, właściciel InPostu. Jest duży prywatny biznes, który monopolizuje rynek i jest państwo, które wlazło mu w szkodę.

Nie ma tu ani wojny, ani zerwania łańcuchów dostaw, ani problemu czasu. Nie ma żadnej celowości, ani interesu publicznego. To wszystko dotyczyło Kuczmierowskiego i Morawieckiego, którzy musieli decydować w warunkach nowych i w sumie ekstremalnych. Do tego pod naciskiem zagranicznych partnerów, którzy zresztą z upodobaniem dziś kibicują odbudowie w Polsce demokracji w modelu mieszanym: azersko-kazachskim.

Ten model staje się już nie upodobaniem Tuska, a im głębiej w las deprawacji, tym bardziej jest on konieczny. Tusk władzę musi utrzymać, by jego następcy nie zrobili z nim tego, co on robi swoim poprzednikom. Dlatego – i tu jednak zaczyna się już jednak moje zdziwienie perfidią tej ekipy – nagle ogłoszono, że Kuczmierowski się ukrywa. Przez wiele miesięcy można było go wezwać na przesłuchanie. Dodatkowo, partner RARS, czyli właśnie Paweł Szopa, odpowiada z wolnej stopy. I cóż? Wyczekano aż Kuczmierowski pojedzie na wakacje, jak to ludzie mają w zwyczaju latem, i ogłoszono, przy zgodnym wyciu paramedialnej, prorządowej kloaki, że jest ścigany listem gończym, bo uciekł za granicę. Oczywiście teraz Kuczmierowski nawet nie ma jak w normalny sposób się zgłosić, bo z miejsca podczas powrotu zostanie triumfalnie schwytany, przy czym znajdą się zupełnie przypadkowo, kamery TVN i odrodzonej TVP, a redaktor Schnepf z domu Wysocka, w rozmowie z Romanem Giertychem pochyli się nad transparentnością życia publicznego i rozmaitymi ważnymi standardami, które oboje uosabiają.

Pozostaje jedno. Mieć nadzieję, że przyszłość, która jest w końcu niezbadana, i tę ekipę zaskoczy. Mam nadzieję, że będzie miała twarz Mariusza Kamińskiego. Sądzę, że Kuczmierowski, bez względu jakby potoczyły się jego losy, będzie miał zawsze poczucie, że podejmował decyzje kierując się interesem państwa. Tuskowi nie pozostanie wówczas już nic, zresztą już dziś wiele nie ma poza rządzą władzy i pieniędzy, którymi tacy jak on, nigdy nie są w stanie się zapchać, a tego głodu nie da się uśmierzyć nawet nieustannym poniżaniem innych.

 

 

   

Fot.: arch./ h/re

O tym, co nas czeka, mimo, że my na to nie czekamy pisze WIKTOR ŚWIETLIK: Chrzanić prąd

Eskapizm, wyparcie, dlaczego ludzie najmniej interesują się sprawami, które mają największy wpływ na ich przyszłość, ich los? Dlaczego by tego nie robili, skutki są opłakane. W skali globalnej, lokalnej i skali kraju. 

“Wiesz co, jakoś ten prąd nam się nie klika” – stwierdził znajomy kiedy zapytałem, czemu jego medium tak mało zwraca uwagę na kwestię rosnących cen energii. Trudno z takim wyrokiem dyskutować. Jak się nie klika to się klika. Brak klikalności, nieatrakcyjność dla algorytmu, słaby potencjał “viralowy” to dziś taka przyspieszona, ekspresowa święta inkwizycja wpisująca temat w indeks ksiąg zakazanych. Jest nawet jeszcze gorzej, bo tam był tryb odwoławczy, a tu nawet nie wiadomo, jak to wszystko działa.

Algorytmy pozwolę sobie rozgryźć już w przyszłym wcieleniu, bo w tym sprawy źle poszły i jestem na to za cienki. Dlatego zajmę się sprawą, która pozornie jest dużo prostsza, a tak naprawdę nie ma dziś mędrca, który do końca by ją tłumaczył. Dlaczego ludzie nie interesują się, nie klikają prądu? Wydawałoby się, że to sprawa dla nich dość istotna. Czy widzieliście kiedyś kwestię podwyżek prądu w jakichkolwiek trendach, na X, w Google trends, milionowym wiralu na Youtube albo nawet okładce tabloidu?

Tymczasem specjalistyczne media w Europie i na świecie już zwracają uwagę na rosnącą hurtową cenę prądu. Hurt, wiadomo nie dla ludzi, ale raczej przekłada się na detal. A poza tym skutecznie odstraszy z Polski inwestorów. To takie generalne, ale podwyżki już widać. Już nie są tuż, tuż, być może się zdarzą. Są. Wszyscy płacą wyższe rachunki, a za chwilę zacznie się na całego. To już nie jest iluzja odroczonej egzekucji, gdzie skazaniec zyskując kilka dodatkowych godzin przestaje wierzyć w wyrok i wydaje mu się, że stan przejściowy będzie trwał wiecznie. Jest już po egzekucji. Nie da się dłużej co oszukiwać i łudzić. I co? Wygląda na to, że rządzący dobrze zdiagnozowali sprawę. Zagrożenie żywotnym interesom społeczeństwa nie wysadzi ich z siodła. To społeczeństwo bardziej kieruje się modą, rozrywką i emocjami niż swoim żywotnym interesem.

Masowe zainteresowania informacyjne mocno rozjechały się z tym co ważne dla samej masy. Nie zawsze i nie wszędzie tak było, ale dziś jest. Pomimo tego, że dwa tygodnie temu giełdy jednoznacznie wskazały, że pogróżki polityków na temat konfliktu na Bliskim Wschodzie to nie żarty, świat polskiej polityki i mediów nie żył tym przesadnie. Przecież już tyle razy było blisko. Niestety, także w bardziej lokalnej skali to działa. Nie tylko w odniesieniu do mediów, ale  i wyborów. i dlatego ludzie narzekający na korki, żółtą wodę w kranie, rozgrzebane miasto i brak ścieżek rowerowych za czasów faceta, który o rowerzystach nieustannie gada, idą i na niego głosują. I nic ich nie ruszy. Chyba, że jakąś sprytną głupotę, zupełnie z nim tak naprawdę nie związaną podchwycą algorytmy społeczne i zacznie się klikać. O ile jeszcze prąd będzie.

 

 

Graf.: Anonimowe memy w sieci stanowią symbol oporu przeciw poprawności politycznej

O zjawiskach zwiastujących katastrofę społeczną pisze WIKTOR ŚWIETLIK: Sport to szczerość. Niekiedy…

Znana polska sprinterka Ewa Swoboda zapytana czy pójdzie przejść się po Paryżu odparła, że nie, bo to nie jest miasto dla samotnych kobiet. Zapewne dla wielu środowisk politycznych i medialnych w Polsce ta wypowiedź plasuje panią Ewę wśród najbardziej czarnosecinnej prawicy. A przecież powiedziała to po prostu normalna, racjonalna kobieta, która dba o swoje bezpieczeństwo i jest przy tym szczera.

Rzeczą dość nieprawdopodobną jest jednak, jak zmieniły się europejskie miasta i stolice. Inna sprawa, że Paryż ostoją bezpieczeństwa i porządku społecznego w swojej historii nigdy nie był. Rzeczą jednak dużo bardziej nieprawdopodobną, niesamowitą, jest to, że wszyscy w gruncie rzeczy przyzwyczailiśmy się do sytuacji, w której stwierdzenie tego faktu będzie aktem odwagi cywilnej, złamaniem tabu, czymś, co może być naznaczone, napiętnowane. Przypomina to rezultaty badań psychologów dotyczące tego jak ludzie adaptują się do ekstremalnych lub nagle zmienionych warunków, łącznie z więźniami obozów lub rozbitkami ze słynnego samolotu, który runął w Andach. Po etapach zaprzeczenia, rozpaczy, buntu, nadchodzi etap adaptacji. No więc świat zaadaptował się do absurdów.

Na tle znanych nam cenzur z przeszłości, niezwykłe jest to, że ta obecna zdołała w większym stopniu wykształcić samoregulacyjny mechanizm i na nim głównie polega, a nie na jakiejś centralnej rozdzielni. Pilnowani są strażnikami. Dominujący liberalni i postępowi dziennikarze są żandarmami pilnującymi się nawzajem. “Gazeta Wyborcza” zwraca “Newsweekowi” uwagę na seksizm w jednym z tekstów. “Newsweek” poprawia telewizję TVN. TVN krytykuje “Gazetę Wyborczą”.

Do tego dochodzi druga strona, mniej liczna, ale dużo bardziej wolna, do której zalicza się pewnie i piszący te słowa. Ta druga strona z upodobaniem podważa wszystkie świętości strony dominującej i przedstawia rzeczywistość na odwrót. Ma to swoje pułapki, moim zdaniem, proszę rzucajcie się na mnie o to, co teraz napiszę, było zniechęcanie ludzi do szczepień, bez względu na wałki jakie Pfizer zrobił przy okazji z panią von der Leyen. Ludzie niezaszczepieni częściej umierali. Po prostu. Tu zresztą znowu pojawia się pewna mechanika, ba gdzieniegdzie występują znowu strażnicy. Ten pochwalił za coś Bidena, ten jest zbyt proukraiński, ten pochwalił podatek progresywny. Oczywiście, wygląda to tu już zupełnie inaczej. Każdy strażnik ma swój kodeks, więc co chwila wszyscy rzucają się sobie do gardła.

Dziennikarz Piotr Gursztyn porównał kiedyś polskich dziennikarzy liberalnego mainstreamu do salonowych pudli, a “prawicę” do wilków, gryzących się między sobą. Tylko, że tu znowu dominują narracje. Systemy. Poprawności. Wszyscy się grupują. Jest dużo więcej wolności, ale w ramach wzajemnych walk i walki zasadniczej z “mainstreamem” pewien bardzo istotny element tej wolności, nadający jej wartość, często zanika. To uczciwość, która nakazuje szukać prawdy i tylko prawdy.

Pani Swoboda nie musi o tym wszystkim nawet myśleć. Dla niej to, co dla jednych jest straszniejszą herezją niż wiara Katarów dla krzyżowców, a dla drugich strzelistym aktem protestu i walki o odzyskanie Europy, to po prostu stwierdzenie tzw. oczywistej oczywistości wygłoszone bez namysłu, bo i nad czym tu myśleć. Bardzo to ożywcze. Szkoda, że inne, kilka lat młodsze gwiazdy polskiego sportu, także te najjaśniejsze, już dokładnie edukowane są w sprawie tego, co mówić, czym się zachwycać i wzruszać, a od czego trzymać z daleka. Całkiem jak media.

 

Zdj. archiwum/ h/ re/ e

O „zemście” na przywróconym do pracy w TVP P. Babiarzu pisze WIKTOR ŚWIETLIK: Kompromat na W. Manna

Widzieliście, jak przywroony Babiarz „wysługiwał się” PiS-owi? Zdradzę jednak rzecz gorszą. Jako PiS-owski oficer polityczny do podobnych rzeczy zmusiłem samego Wojciecha Manna. Do reklamowania własnej stacji. 

Rzadko sobie pluję w brodę tak szybko, ale czasem człowiek się prosi o nieszczęście. Ledwo zacząłem tu i ówdzie bronić niejakiego Jadczaka przed wokołogiertychowym hejtem, który na niego spadał, ten ponownie dowiódł swojego kunsztu dziennikarskiego publikując koronny dowód na upolitycznienie i pisizację Przemysława Babiarza. Jest to w największym skrócie – dziennikarstwo na jakie nie zasłużyliśmy. Mowa o doniesieniu Jadczaka, rzecz jasna.

Spokojnie, nie będę już strzępił języka na temat całej historii, bo każdy ją zna. W każdym razie, w szczycie całej afery, która trwała blisko tydzień, po kilku dniach poszukiwań, znaleziono haka na Babiarza. Otóż siedział w studiu, relacjonował skoki narciarskie i ktoś mu wniósł kartkę do studia. I on przeczytał ten przekaz, tę straszną rzecz, te koszmarne słowa będące dowodem jakiego każdy silnyrazem dziennikarz tylko szukał na potwierdzenie, bo w końcu sam z siebie znał prawdę. Babiarz powiedział na antenie TVP, że to dobrze, że transmisje ze skoków wróciły do tejże TVP i połączył to z dobrymi wynikami skoczków. Tyle.

Dzień później go “przywrócono”, więc wygrzebywany przez cztery dni kompromat wyglądał jak ostateczne przeczołganie. Ty nam narobiłeś bigosu, to teraz my damy ci popalić, zanim cię przywrócimy. Mili ludzie muszą tam teraz w tej TVP pracować, że szukali przez kilka dni i znaleźli coś takiego na kolegę. Nie wiem, czy Paweł Graś, do którego z tym zapewne pobiegli był kontent, bo znaleźli, za przeproszeniem, wyjątkowe gówno. Jakby byli poszukiwaczami złota w górskich strumieniach to umarliby z głodu.

Ale zawsze. Kompromat jest kompromat. By coś stało się kompromatem wystarczy, by ktoś to przedstawił jako kompromat. Wpisał się w nabuzowane emocje, niestety niezbyt pozytywne. Czyli w oczekiwania ludzi, którzy jak się budzą rano to nie myślą o swoich bliskich i czekającym ich dniu, tylko o Kaczyńskim i Ziobrze, a potem jest tylko z nimi gorzej. O hejterach.

Merytorycznie słowa Babiarza to czysta autopromocja. Robiłem to w licznych mediach sam z siebie, zawsze zachwalam kanał “Super Expressu” jak na nim jestem, chwalę własny kanał Dobitnie, staram się cytować teksty z Interii, gdy do niej piszę felieton. Zdradzę jednak coś jeszcze. Pan Wojciech Mann, ten Wojciech Mann, gdy byłem pisowskim dyrektorem pisowskiej Trójki, grał w reklamie tej stacji namawiając do jej słuchania. Właściwie jego głos grał, bo głos namawiał. Nie za darmo, co prawda, ale zawsze. Potem jak sobie poszedłem, panu Wojciechowi gorzej się tam poukładało i też odszedł, ale za moich czasów namawiał.

Oczywiście, nie znosił mnie zapewne, a i ja w związku z tym nadmiernie go nie kochałem, inna sprawa, że nie pałałem do niego tak żywą niechęcią, jak wielu dziennikarzy mieniących się jego wychowankami czy znajomymi, ale w Trójce taka miłość to był standard. Natomiast z mojej perspektywy pan Wojciech stanowił po prostu spory aset. Był super znanym i lubianym przez wielu dziennikarzem i mógł przyciągnąć ludzi do słuchania. Ja z jego perspektywy, byłem wówczas tylko czasowym nieszczęściem, więc czemu nie miał działać na korzyść stacji, z którą był związany? Sytuacja win-win, obaj mieliśmy z tego korzyść, obaj chcieliśmy dobrze wykonać swoją robotę, a cośmy myśleli o sobie nawzajem i jakie mamy poglądy? Jakież to ma znaczenie.

Ale nie każdy by to zrozumiał. Do roboty. Wszystko pan weźmie, co panu podrzucą, panie Jadczak? No, to jest trop. A może lepiej jednak iść czasem po rozum do głowy?

  

Mem po zamachu na D. Trumpa autor nieznany, fot. z serwisów agencyjnych tuż po strzałach w Butler

WIKTOR ŚWIETLIK: Trump podczas kampanii ma zignorować tradycyjne media

Dobrze piszą? Źle? Co zrobić, żeby napisali lepiej? To pytanie towarzyszące polityce od zawsze przestaje być istotne. Mediów tradycyjnych nie zaorały media społecznościowe, cywilizacja ani sztuczna inteligencja. Zaorały się same.

 Donald Trump, mający dziś wszelkie szanse zostać wygrać wybory prezydenckie w USA, osiem lat temu zżymał się, straszył, zabiegał. Pomstował na kłamstwa na jego temat w CNN i “New York Timesie”, obrażał na popierające go, ale do czasu, Fox News. Faktycznie kłamstwa na temat Trumpa były niebotyczne, włącznie z jego rzekomą rosyjską agenturalną przeszłością, a także planem wprowadzenia globalnej, faszystowskiej dyktatury, a pojawiał się w tym nawet charakterystyczny nasz rodzimy wątek, bo celowała w tym pani Applebaumowa Sikorska.

Teraz też jest podobnie, chociaż trzeba przyznać, jakby nieco łagodniej. Nie ma już faszyzmu, nie ma tyle ruskiej agentury, słabiutko słychać głos w obronie biedaków, którzy przekraczają granicę tunelami lub dzikimi przejściami by handlować narkotykami lub terroryzować tych, którzy przekroczyli ją legalnie i uzyskali pozwolenie na pracę. Jest izolacjonizm, “wściekłość i żądza zemsty Trumpa”, a także – to za moment – rozpęta się wielki bój o prawo kobiet do opróżniania ich własnych łon z własnych dzieci, co od czasów licealnych jest konikiem pani Kamali.

Po zamachu na Trumpa tradycyjne media dały czadu w sprawie krycia i bagatelizowania oczywistego wydarzenia. Akurat tak się złożyło, że nie chciało mi się spać, więc sprawę śledziłem niemal na żywo. Nawet po angielsku “incydent” brzmiał specyficznie. Właściwie przez dłuższy czas można było odnieść wrażenie, że faktycznie Trump się skaleczył, a jeśli go postrzelono to, co najwyżej z wiatrówki lub z broni typu ASG na kulki plastikowe. Potem jakoś pomalutku dopiero, jak wół ociężale, okazało się, że w okolicy pojawiły się dwa trupy i ranni.

Ale ogień głupoty jest podtrzymywany i w dość charakterystyczny sposób roznieca się w Polsce jeszcze bardziej spektakularnie niż w mainstreamie z USA, który jednak obowiązuje pewien wypracowany przez trzy wieki pozór profesjonalizmu. A u nas na przykład triumfalnie pod koniec tygodnia obwieszczono, że Trumpa nie trafiła kula, a odłamki promptera. Tam była to raczej informacja, u nas triumfalna demaskacja tego, że… no właśnie, czego? Co za różnica, czy kandydata zranił pocisk, czy pokaleczyły odłamki ekranu, w który pocisk ten trafił? Dominika Wielowieyska tłumaczy sprawę w stylu przedwojennej dykteryjki, jak stary Jan opowiada wracającej z podróży hrabinie, co słychać. W gruncie rzeczy, nic się nie stało, tylko paw przypalił pióra. Jak? Od stajni, stajnia od dworu, dwór od kandelabru, który upadł, gdy hrabia sobie w głowę strzelał, bo zbankrutował. Podobnie tu jest. Facet skaleczył się w ucho, bo pękł prompter, w prompter coś uderzyło i tak dalej.

Oczywiście o Wielowieyskiej Trump nie słyszał, ale u siebie ma dużo lepszych, bo bardziej profesjonalnych i wpływowych zawodników. Ale już się nimi nie przejmuje. Cała kampania jego, a także “przedstawiciela klasy robotniczej” J.D. Vance’a rozgrywa się w przestrzeni mediów społecznościowych i kampanii społecznej z pominięciem mediów. Mało się zwraca na to uwagę, a przecież to historyczna rewolucja. No ale któż by miał o niej donieść, skoro media tradycyjne są przecież “niezależne” i “obiektywne”. Szczególnie w Polsce, w której niestety w postaci “Wyborczej” i TVN, także “wolne media” powtarzają się farsą.

Jak się okazuje, tym razem Trump już nie pomstuje i po prostu odpuścił tradycyjne media.

Gutek, podwórkowy kot zdechł podtruty przez człowieka. który kiedyś umrze... (h) Fot.: archiwum/ 2019 - HB/ re/ e

O głupocie stadnej pisze WIKTOR ŚWIETLIK: Profesor Bralczyk i zwierzęta

Oburzenie, jakie spadło na znanego językoznawcę Jerzego Bralczyka za to, że stwierdził oczywistą oczywistość, czyli, że pies zdycha, a człowiek umiera, to dla mnie kolejny punkt milowy w rozwoju emocjonalnej idiokracji. Poprzednim milowym głazem była białoruska aktywistka drąca się, jak opętana przed ambasadą swojego kraju.

Jak on tak mógł? Kochacie te swoje zwierzątka? Kochaliście, te świnki morskie, psy, koty, a co bogatsi konie? Byliście z nimi jak odchodziły? To on, ten profesor, właśnie na was napluł. Nieczuły bydlak, pewnie na co dzień je schabowego, a kto wie, może nawet tatara. Napluł na tę waszą miłość do tych zwierząt, wasze uczucia, wasze emocje, które już dawno zastąpiły jakiekolwiek inne funkcje mózgowe. Czytelnicy piszą obruszeni w mejlach na Czerską, a Czerska obruszona publikuje. Zwierzęta umierają jak ludzie, a nie zdychają, jak zwierzęta. Zdychanie jest zarezerwowane dla niedobrych pisowców, którym masowo silni razem tego życzą. Zdychali Polacy w opowieści pani “profesorki” Barbary Engelking i to jej zdaniem różniło ich od ich starszych braci w wierze, bo tamci umierali.

Rozmowa i nienawiść

Są dla mnie czasami takie aksjomaty w relacjach z ludźmi, jakieś podstawy, by w ogóle można było z kimś rozmawiać. Kardynał Ratzinger jeszcze zanim został papieżem w jednym z artykułów stwierdził, że zachęca do czytania każdego bez względu na wyznanie i poglądy, ale pod warunkiem, że ma na tyle w sobie spokoju by skupić się na tym, co autor pisze. Taka rozmowa już prawie nie istnieje. Jest ciągła generacja wzmożeń moralnych, do których niezbędne są emocje. Miłość i nienawiść. Kochamy premiera i wraz z nim nienawidzimy jego wrogów. Kochamy prawa kobiet, więc szukamy z nożami ich wrogów i projektujemy sobie jacy to z nich straszni “mizogini”.

Kochamy zwierzęta i nienawidzimy tych, którzy je krzywdzą. Choćby językowo. Bo przecież od stwierdzenia, że kot zdycha do katowania konia przez wozaka albo i nawet wyrębu puszczy amazońskiej wraz z zawartością jeden krok.

Tradycyjne media podsycają spory?

Historia ta utwierdza mnie w jeszcze jednym przekonaniu. Coraz mniej widzę przewag mediów tradycyjnych nad “soszialami”. Przecież ich przewagą miało być to właśnie, że na zimno analizują, tłumaczą, zbierają informacje. Tyle, że dziś to one wiodą w nakręcaniu każdej możliwej “inby”, czyli afery, a człowiek szukający informacji zaczyna szukać po kanałach streamingowych i forach. Przecież to Lisy i Wielińscy rozkręcali w Polsce społeczną nienawiść, którą podbiły owszem potem rozmaite Soki z buraka i farmy trolli. Nic dziwnego, że te same media walczą dziś z haniebnym stwierdzeniem oczywistego faktu, że zwierzę zdycha.

Muszą być podbijane emocje, bo inaczej… inaczej… inaczej nikt nie weźmie tych mediów do ręki, gdyż odkryje wielką znaczeniową pustkę, która za nimi stoi. Czy to wszystko znaczy, że jak ktoś powie, że jego kochany pies umarł ktoś chce go prześladować, drwić? Na pewno nie robi tego Jerzy Bralczyk i chyba większość ludzi, którzy uważają, że zwierzęta jednak zdychają. Dla kogoś mogło umrzeć, dla języka w jego poprawnej formie zdechło. Aczkolwiek we wszystkim tym zabrakło głosu Sylwii Spurek i kilku innych osób, które nie tylko uważają, że to ludzie zdychają, ale że jako gatunek powinni zrobić to jak najszybciej.

Fot. Pixabay

WIKTOR ŚWIETLIK: Niech AI zrobi tu porządek

Należę do tej grupy osób, które sztuczną inteligencję traktują z dystansem. A przynajmniej sądzę, że daleko jej do osiągnięcia tak zwanych pełnych funkcji poznawczych. Nie dość tego, uważam że jako narzędzie kierujące się wyłącznie statystyką, nie zmierza w ogóle w tym kierunku, co zresztą potwierdza coraz więcej psychologów, neurologów i koncernów rezygnujących z projektów zakładających przyszły rozwój AI. Jedną jednak grupę śmiało może zastąpić. Gros współczesnej polskiej publicystyki i dziennikarstwa.

Lubicie się bawić, którymś z tych modnych dziś czatów? No to do dzieła. Napisz chwalący lub ganiący występ Daniela Obajtka podczas komisji śledczej. Napisz komentarz niwelujący straty wizerunkowe związane z nieprzygotowaniem członków komisji albo z chamstwem pani Leo. Napisz komentarz pozornie symetrystyczny, krytykujący obie strony za awanturę podczas komisji, ale kładący większy nacisk na zachowanie byłego prezesa Orlenu. Przedstaw analizę dotyczącą konieczności przetrzymywania księdza Michała Olszewskiego w areszcie w stylu „Newsweeka”, „Gazety Wyborczej” i „Głosu Robotniczego” z lat pięćdziesiątych, traktuj go przy tym jako skazanego, a słowa „areszt” używaj w znaczeniu słowa „więzienie”. Napisz komentarz poddający w wątpliwość stosowanie aresztu wobec księdza, krytykujący stosowanie tortur i wyjaśniający ich charakter, ale wyraź wątpliwości w stosunku do sposobu przydzielania grantów z Funduszu Sprawiedliwości. Stop! tego ostatniego polecenia nie wpisujemy, bo AI napisze mój tekst i stanę się niepotrzebny.

Co wypluje nam we wszystkich tych sprawach sztuczna inteligencja, przynajmniej na tym etapie, na którym się znajduje? Stek banałów, propagandowych komunałów, uogólnień, wypadkową wyświechtanych związków frazeologicznych i lobbystycznych narracji. Poleci przekazem. Czyli zrobi to samo co trzy czwarte, jeśli nie dziewięćdziesiąt procent, krajowych publicystów. Ale zrobi to szybciej i za darmo, ewentualnie za skromny abonament pokrywający nieco bardziej zaawansowaną wersję czata. Paru rzeczy jej jeszcze co prawda brakuje. Są już agencje wirtualnych modelek, ale brakuje wirtualnych publicystów. Mających na przykład zdjęcia w fularze, z obowiązkowo podpartym podbródkiem, i mądrą miną pana analityka, który brzytwą swej umysłowości przecina rzeczywistość, ale też nie stroni od mocnego osądu moralnego. Prawda Michale?

Przecina tę rzeczywistość zawsze tak samo, jak partyjne przekazy. Z przejęciem jest więc w stanie zdziwić się, nawet oburzyć, że facet z Tourettem i dysleksją zapisuje sobie fonetycznie słowa, by poprawnie je wymawiać. Ale nie zauważa choćby tego, że premier rządu deklarując budowę „mostu energetycznego” dla Ukrainy nieco abstrahuje w ogóle od tego, jak działa cały system, bo w momencie wpuszczenia wyprodukowanej energii do sieci staje się ona częścią ogólnej puli i nie można ominąć ETS, w ten sposób, że prąd wyprodukowany u nas wyślemy za granicę. W dodatku z perspektywy kochanego europejskiego regulatora nie jest istotne, gdzie prąd wyślemy, a ile węgla spaliliśmy go produkując.

Można by od razu taką rzecz zbadać. Gdzieś zadzwonić, podpytać, poświęcić choćby i dwie godziny. Ale po co. To byłoby wręcz lekkie dziwactwo. W końcu skoro nikt inny tego nie napisał wcześniej, nie jest to dominującą narracją, nie zauważyła tego w sumie żadna ze stron, to tym bardziej nie warto o tym pisać. W końcu dziennikarstwo polega dziś na przepisaniu przekazu po liderach opinii mających określone poglądy i pod gust grupy, którą ma urabiać. W myśl tego pierwszego, sztuczna inteligencja jest najlepszym dziennikarzem świata. I ciągle się uczy!

 

O medialnym apelu do nikogo pisze WIKTOR ŚWIETLIK: Pudle na wojnie

Istnieje klucz, który pozwala zrozumieć to, co się przydarzyło polskim mediom w ostatnim czasie. Po prostu zaczęły być one dziedziną sztuki, a dziennikarze, a także obecni funkcjonariusze, kimś w rodzaju artystów czy wykonawców. Są równie durni, nierzetelni, a co najgorsze – skupieni na sobie i egzaltowani. 

 Dowód koronny, wisienkę na torcie, tego doszusowania mediów do świata piosenkarzy czy aktorów, widzieliśmy w tym tygodniu podczas ponurego, czarnego protestu mediów. Ciemnych okładek z politycznym hasłem, o nim zaraz. I żeby było jasne, postulat dziennikarzy, czy raczej wydawców, podobnie jak postulaty artystów, uważam za z gruntu słuszne. Co więcej, tym razem sprawa nawet mnie dotyczy.

Jeżeli ktoś coś napisał albo nakręcił, ktoś inny to przedrukował, obszernie cytuje albo się tym żywi w celach zarobkowych, to powinien za to zapłacić. Podobnie jak ktoś, kto korzysta z naszego dodatkowego mieszkania albo nam płaci, czasem możemy sami go zwolnić z czynszu, albo jest dzikim squattersem, nawet jak udaje wykluczonego biedaka. Dokonuje formy kradzieży, choćby i system go chronił, bo przyjechał z Albanii, a udaje Syryjczyka. Wracając jednak do meritum i do drobnego problemu, który na drodze realizacji tegoż słusznego postulatu się pojawia.

“Politycy nie zabijajcie mediów” – uderzyły we mnie wczoraj okładki wszystkich niemal dzienników, licznych portali. Po pierwsze, zacząłem szukać trupów, ale żadnych nie znalazłem. Spojrzałem w lustro – ja też cały, łysiejący, pomarszczony, jak zawsze. Kliknąłem dalej i dowiedziałem się, że chodzi o te opłaty od wielkich platform social-mediowych. Słuszna sprawa. Tylko o co chodzi? Do kogo to? Toż to komedianci, a nie demonstranci.

Już sam napis jest dobry. Rozumiem, że przekaz jest kierowany do Ministerstwa Kultury, Tuska, rządu, ale zacni zbuntowani boją się napisać konkretnie o kogo im chodzi. Jak się apeluje do wszystkich to jakby do nikogo się apelowało. Ludzie, nie zabijajcie się! Rosjanie, skończcie, tę wojnę! Politycy, nie zabijajcie mediów! Matko, nie krzycz na dziecko. Myjcie uszy i szyję! Sygnatariusze apelu pokazali nim samym panu premierowi, że się go tak boją, iż może ich mieć głęboko.

Nie dość tego, potem wszystkie czerskie pieski rozpoczęły jazgot, że przez brak tych opłat oni nie będą mogli PiS-owi patrzeć na ręce i go rozliczać. Myślałem, że kto inny rządzi od ponad pół roku, a jeśli w ogóle jakaś troska o media ma mieć jakiś sens, to właśnie o bycie tym watchdogiem obywateli. Chodzi jednak, jak widać, o łomotanie po opozycji i wsparcie dla jedynej kochanej opcji. Powiedzmy sobie zresztą prawdę, tefałenowskie pudle z resortowymi rodowodami koło takiego prawdziego psa – strażnika nawet nie stały.

Dochodzi jeszcze jedna sprawa. W Polsce zabijano media. Całkiem niedawno robiło to państwo łamiąc wielokrotnie prawo. Potem media jak zawsze próbowała zabijać “Gazeta Wyborcza” uderzając w reklamodawców konkurencji, chcąc zastraszyć rynek. Robiła tak nie po raz pierwszy. Dziennikarze w Polsce, to akurat dotyczy obu stron, zabijają media szczując na innych dziennikarzy. Media zabija blondynka z TVN, której propagandowy przekaz z zajmowania KRS i kilka słów prawdy, które usłyszała od znajdującej się tam kobiety, a także jej niezdolność do wejścia w dyskusję (“nie jestem na live”) stały się hitami platformy X.

Postulaty są więc słuszne, ale czasem niestety k… i złodziejom trudno uzyskać kredyt w banku i nie zmienia tego nawet fakt, że bankier regularnie korzysta z ich usług.

 

WIKTOR ŚWIETLIK: Czasem się i Unia przyda

 Tak uczciwie mówiąc, kiedy myślę o popieraniu jakiegokolwiek postulatu aktorów i różnych innych artystów to raczej zapalają mi się wszystkie możliwe bezpieczniki. Ale ta akurat batalia dotyczy też dziennikarzy, a i polskiej gospodarki.

Kiedy widzę sędziwego już cokolwiek Daniela Olbrychskiego, jak między banalnym moralizmem, a obrażaniem dziennikarki, apeluje do narodu, to już nawet nie chce mi się śmiać i ironizować. Żenada i kolejne poziomy dna, które przebijało w ostatnim czasie to środowisko, sprawia, że już nawet na niektóre stare role, które do niedawna uwielbiałem, nie mogę patrzeć. Środowisko uwielbiające od 35 lat odmieniać słowo tolerancja, a mające tę główną cechę, że każdy, kto choć trochę się w nim wychyla, choć trochę jest inny, albo nawet niedostatecznie głośno pieje w chórkach tworzonych przez różnych wujów i dzidzia pernik ciotki rewolucji, jest bezwzględnie tępiony. Środowisko, które nie zająknęło się ani słowem w sprawie kolejnych nadużyć tej władzy, wyrzucania tysięcy ludzi na bruk, choćby ostatniej historii naszego kolegi Huberta Bekrychta zwolnionego dyscyplinarnie z PAP ewidentnie ze względu na działalność społeczną i poglądy. Kon-sty-tuc-ja! Właśnie wolność słowa w sposób jasny gwarantuje, a nie to, jak kto przykombinuje przy obsadzaniu KRS lub Trybunału Konstytucyjnego.

A jednak w jednej sprawie aktorzy mają rację, a nawet koszmarny dziadunio pan Daniel ma rację. Aktorom i twórcom należą się tantiemy od platform streamingowych, jak psu buda. Wydawało się, że nie mają na to większych szans. A to dlatego, że kochana władza, wasza kochana władza Drodzy Twórcy, wybierałaby między interesem was, czyli kiepskich często, pożal się Boże, ale jednak obywateli własnego kraju, a interesem globalnych graczy. Wielkich operatorów z doliny krzemowej i innych podobnych miejsc. I wyobraźcie sobie, że kapitał, który one stanowią ma narodowość. I tam są politycy, którzy też chronią interesy swoich, czyli jak najbardziej eksploatacyjnego modelu działania tych przedsiębiorstw w  krajach trzecich. I teraz ambasador z tego kraju, ten który ma tak samo, jak miał jego tata, polskie nazwisko, jest taki fajny i cool, i popierał tę władzę podczas wyborów, i wszyscy mają z nim zdjęcie, no więc ten ambasador powiedziałby delikatnie naszemu premierowi, że te tantiemy to średni pomysł. Ciekawe kogo pan premier posłuchałby, pana Daniela czy pana ambasadora?

Sprawa w szerszym kontekście, który miejmy nadzieję nadejdzie, nie dotyczy tylko aktorów. Dotyczy dokumentalistów, a także w jakimś stopniu dziennikarzy. Nie miałaby szans, gdyby nie, uwaga, uwaga, tym razem pochwalę wyjątkowo Unię, faktycznie dwie dyrektywy unijne. Akurat w tym jednym przypadku cicha gospodarcza wojna Niemiec i Francji na coś się przydała. Do prawa autorskiego wprowadzane są zmiany.

Na tyle stać zresztą Unię, która nie jest w stanie wyprodukować dużego medium społecznościowego, platformy streamingowej, nawet Telegram powstawał gdzieś między Rosją, a Turcją. Na terenie Unii nie powstało nic nawet na tę miarę. Nawet aplikacja randkowa. Nic. Nawet Korea Północna, korzystając z zamknięcia kraju, stworzenia z niego swoistego intranetu wypracowała ponoć lepsze narzędzia niż jakiekolwiek z państw unijnych. Białoruś miała bardziej progresywny sektor IT, który zaczął się zadomawiać częściowo w Polsce, ale został nienawistnie potraktowany ostatnio przez polskiego premiera.

Cóż, ale nawet jak Europa zdycha z braku kreatywności to dobrze, że jakieś tam pieniądze, które zgarnęli ci bardziej kreatywni, zostaną komuś uczciwie wypłacone i trafią do polskiej gospodarki. Choć dobrze by było przede wszystkim, aby te koncerny zapłaciły wreszcie w Polsce podatki. A także, aby zrobiły to dużo solidniej niż niemieckie koncerny medialne… Ale o to raczej żaden aktor się nie upomni. Za to jakby coś, jakby ktoś chciał to przeprocedować, będzie zbiorowy protest song w obronie wolności słowa.