Siedzą od rana do wieczora podając lub pisząc hejterskie tweety z hashtagami i wykonując polecenia nadzorców, a właściwie leciwych nadzorczyń. Mogliby w tym czasie studiować, uprawiać sporty, szydełkować, zbierać na głodne dzieci, ale oni sami z siebie wolą takie życie. Zarabiają grosze albo nic. Większości z nich wystarcza to, że dostają karmy duchowej w postaci nienawiści. Farma Giertycha, która powinna zresztą być zwana farmą Tuska.
Nie obrażaj profesjonalnych rzemieślników, artystów z dyplomami i wykwalifikowanych pracowników egipskich korporacji do otępiałych i zaćpanych członków sekty – zżymał się znajomy starożytnik po tym, jak porównałem życie trolli Giertycha do budowniczych piramid sprzed czterech i pół tysiąca lat. Fakt faktem, że historycznie mity o tym, że piramidy w Gizie budowali niewolnicy nie są prawdziwe. Budował je w gruncie rzeczy cały Egipt zorganizowany na kształt drobiazgowej i wnikającej wszędzie machiny biurokratycznej. Zinwentaryzowanej, kontrolowanej, opodatkowanej, poddanej kontroli jakościowej. Mówiąc krótko, marzenie Mateusza Morawieckiego. Można taki świat lubić albo nie, ale jest on w stanie zapewnić pożywienie, jakość życia (jak na czasy), rozwój oraz bezpieczeństwo.
Sekta jest przeciwieństwem dobrej organizacji pomimo, że posiada niektóre jej cechy. Może zapewnić co najwyżej ucieczkę, w czym bardzo mocno przypomina narkotyk. Jest dla swoich członków niebezpieczna, sprawia, że się zwijają zamiast rozwijać, a pożywienie stają się gusła i emocje łączące wyznawców. Roman Giertych stworzył sektę. I tu znowu nadużycie. To nie Roman Giertych ją stworzył.
Sektę silnych razem, dziś pod kontrolą, w formie swoistych brygad, stworzyło 30 lat prania mózgów przez „Gazetę Wyborczą”, Urban, zakotwiczone w postkomunizmie elitki artystyczne z Jurasem Owsiakiem na czele, TVN. Giertych tylko to wykorzystał. Skanalizował, nadał temu ramy organizacyjne. Zagospodarował ich. Tak jak Białe Bractwo w Kijowie labo David Koresh z Waco w Texasie wykorzystywali ludzkie zagubienie i nieporadność, tak Giertych z Tuskiem wykorzystali brak wspólnotowości, pustkę wartości wypełnioną frustracją, materializmem, frustracją i zawiścią. Wypełnili to naczynie nienawiścią.
Sektę „zdekodował”, przeprowadził śledztwo i opisał jego efekty, niejaki Profesor Pingwin, anonimowy „internauta”. Pokazał organizację sekty nienawiści, numery grup, nadzorców wysyłających polecenia do mrówek, ich paniczne zaniepokojenie, gdy już zorientowali się, że obcy wdarł się do mrowiska. I tu przychodzą mi do głowy dwa pytania, jedno ogólne, drugie branżowe.
Po pierwsze, kim trzeba być, jak nieszczęśliwym człowiekiem, żeby życie, które zarówno według ateistów, jak i wszystkich dominujących w naszym regionie religii, mamy jedno, zmarnować na wzmacnianie jakiś hasztagów. Hasztagów, które w serwisie społecznościowym mającym w Polsce około dwóch milionów użytkowników pożyją pół dnia, a ich głównym celem jest to, by pan Roman dowiódł swojej skuteczności i tego, jaki z niego Mefisto przed panem Donaldem.
Po drugie, jak to jest, że farmę zdekonspirował, przeprowadził śledztwo, zalogował się do odpowiednich grup, wnikliwy obywatel, a nie któryś z kolegów dziennikarzy śledczych pomimo, że o farmie Giertycha wiadomo od kilku lat? Cóż, fakt że łatwiej napisać felieton na ten temat, co niniejszym czynię.