Jeśli wzorcem z Sèvres dla polskich mediów ma być BBC to można wytłumaczyć dlaczego u nas one tak wyglądają, jak wyglądają. Choć tylko częściowo.
W autobiograficznej książce, którą zresztą gorąco polecam, „Outsider”, Frederick Forsyth opisuje jak działała już w latach 60. brytyjska BBC. Lekcja pisarza powinna być obowiązkową odtrutką dla wszystkich tych, którym w trakcie studiów dziennikarskich, praktyk redakcyjnych albo kariery zawodowej, wpojono przekonanie, że to wzór dziennikarskiej rzetelności, tym bardziej, że przez ponad 50 lat od kiedy Forsyth opisywał swoją krótkotrwałą pracę w BBC sprawy poszły zdecydowanie do przodu. W brytyjskiej „publicznej” autor „Dnia Szakala” znalazł się w drugiej połowie lat 60. kiedy w Nigerii, kilka lat po tym jak zyskała niepodległość wybuchło powstanie ludu Ibo wiedzionego przez pułkownika Ojukwu i na krótki czas nad Zatoką Biskajską utworzono państwo Biafra. Forsyth, jako młody i ambitny wówczas dziennikarz postanowił, że w swoich korespondencjach „napisze jak jest”. I wówczas zaczęło się to, czego uczciwie mówiąc, nie powstydziłby się żaden z socjalistycznych demoludów.
Okazało się, że BBC jest po prostu tubą brytyjskiego establishmentu, a swoją misję i cele pojmuje dość swoiście – jako realizację zadań politycznych. Do tego nie zadań brytyjskich, nawet nie elit brytyjskich, a po prostu polityków Partii Pracy, czyli ekipy nieustannie wracającego do władzy Haralda Wilsona. A w jego interesie było nie negować integralności Nigerii. Sztucznego państwa, którego nazwę wymyśliła pani Lugart, żona brytyjskiego awanturnika, który teren podbił, a mapę wyrysowano po prostych liniach wokół obszaru, który opanował. W tej sytuacji, dla osobnej państwowości ludu Iba, który był wyżej rozwinięty niż reszta kraju, i jego wykształconego na Oksfordzie przywódcy, miejsca być nie mogło. Także w mediach. Duże afrykańskie powstanie, wojnę, a w końcu powstanie państwa najpierw bagatelizowano, potem zdecydowano się przemilczeć, co ostatecznie zakończyło pracę niepokornego Forsytha w BBC. Jak celnie on zauważa, w tym czasie media brytyjskie, a także ich rozmaite pochodne, w postaci celebrytów i rozmaitych gadających głów, przeżywały nieustannie inną wojnę. W Wietnamie. Podczas, gdy inna wojna toczona na ogromnym terytorium, jeszcze kilka lat wcześniej będącym fragmentem imperium brytyjskiego, a do dziś dnia członkiem Wspólnoty Brytyjskiej, ich nie zajmowała.
Obserwując choćby rzetelność alternatywną z jaką BBC relacjonuje wydarzenia polityczne w Polsce, a także jak stawała na wysokości zadania propagandowego relacjonując wybory w USA trzeba przyznać, że sprawy tylko się rozwinęły i dziś młody Forsyth po prostu naiwnie by tam nie poszedł (wcześniej był korespondentem Reutersa). Gorąco polecam zresztą rozmowę amerykańskiego komentatora Bena Shapiro, można ją znaleźć na Youtube, który kilka lat temu przerwał wywiad z dziennikarzem Andre Neilem nawrzucawszy mu wcześniej od propagandystów. Było to pół wieku po tym, jak z BBC swoją pracę tam zakończył tam Frederick Forsyth. Jak podsumował sprawę w swoim komunikacie zacny brytyjski nadawca „Ben Shapiro jest postacią kontrowersyjną”.
BBC za to kontrowersyjne nie jest. Jest po prostu tubą propagandową lewicy, niegdyś brytyjskiej, a dziś światowej, udającą niezależność. Ale jeśli ktoś się pociesza, że podobnie jest u nas to niestety racji nie ma. U nas jest dużo gorzej. Jednak całkowite przemilczenie, przynajmniej do momentu w którym piszę ten felieton, przez wszystkie media głównego nurtu, sprawy nie tylko wyczynów ojca i wujów Kingi Gajewskiej, ale też nie zadanie w tej sytuacji oczywistego pytania o pochodzenie majątku wiceministra sprawiedliwości Arkadiusza Myrchy, przekracza to, na co narażeni są Brytyjczycy. Podobnie jak nie mają oni jednak swojej Doroty Schnepf-Wysockiej. Ale cóż, jak widać znowu się potwierdza, że w krajach postkolonialnych patologie występujące w „ugruntowanych demokracjach”, czyli dawnych imperiach, reprodukują się ze zdwojoną siłą.