Muszę zabrać ciało męża – 20. fragment książki SERHIJA KULIDY „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”

Szli w nieznane, obok domu, w którym mieli szczęśliwie mieszkać i gdzie wciąż leżało ciało Witi… — publikujemy kolejny fragment książki Serhija Kulidy „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”.

„Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji” to książka pisarza i dziennikarza Serhija Kulidy (napisana przy współpracy z Ihorem Bartkivem), poświęcona wydarzeniom na przedmieściach stolicy Ukrainy w pierwszych dniach rosyjskiej agresji. Jest to wstrząsająca kronika wydarzeń (dzień po dniu), których świadkami są mieszkańcy Buczy, a także – pamiętnik autora, który trzy tygodnie spędził w piwnicy swojego domu chroniąc się przed ostrzałem. Publikujemy kolejny fragment książki. Wcześniejsze odcinki można przeczytać TUTAJ.

Bucza, ulica Jabłońska nr 213.

Pierwszego dnia wojny 42-letni Ihor Didkiwski przyszedł do sztabu formacji społecznej „Buczańska Warta” i poprosił o wydanie mu broni, mimo że był osobą cywilną. Pochodził z Malina, w obwodzie żytomierskim. Później mieszkał w Irpieniu, a następnie przeniósł się do Buczy. Od najmłodszych lat Ihor uprawiał sport, a w ostatnich latach uczęszczał do klubu sportowego „Aurus”, gdzie doskonalił swoje umiejętności w sztukach walki.

„Ihor był wrażliwym i odważnym człowiekiem – wspominał przewodniczący ‘Buczańskiej Warty’ Bohdan Jaworski. – Zawsze przychodził z pomocą, nigdy nie pozostawał obojętny na cudze nieszczęście… Uśmiech na twarzy i pozytywne nastawienie – taki pozostał w pamięci wszystkich, którzy go spotkali”.

W 2004 roku Didkiwski był aktywnym uczestnikiem Rewolucji Godności, a dziesięć lat później został wolontariuszem, dostarczając pomoc do strefy ATO. Na początku marca, kiedy Rosjanie w pełni kontrolowali rejon Szkłozawodski, Ihor postanowił samodzielnie wysadzić czołg okupantów na ulicy Jabłońskiej. Bohdan Jaworski nie mógł go powstrzymać, ale ostrzegł: „Ihorze, proszę cię – bądź maksymalnie ostrożny!” Ihor tylko się uśmiechnął… Co wydarzyło się potem, nie wiadomo dokładnie, ale 5 marca kontakt z żołnierzem obrony terytorialnej zaginął. Po wyzwoleniu miasta ciało Ihora znaleziono w masowym grobie na terenie kościoła św. Andrzeja Pierwszego Powołanego. Według wyników ekshumacji zginął od rany postrzałowej…

Ihora Didkiwskiego pochowano 13 kwietnia 2022 roku w Malinie. Pośmiertnie został uhonorowany tytułami „Honorowego Obywatela” Buczy, Irpienia, gminy Malin, a także odznaczony medalami „Za obronę ojczyzny” oraz „Za poświęcenie i miłość do Ukrainy”.

Godz. 11 — 12. Bucza, ulica Jabłońska nr 221.

Trzeciego kwietnia 2022 roku poruszające zdjęcie, zrobione przez fotoreportera AFP Serhija Supynskiego, pojawiło się na łamach wielu światowych mediów. Przedstawiało zabitego 68-letniego rowerzystę Władimira Browczenkę, a obok niego smutnego rudego psa, który strzegł wiecznego spoczynku swojego pana…

Do tej tragedii doszło 5 marca obok budynku nr 221 na Jabłońskiej. Wiktor Szatyło, który potajemnie fotografował zabitych na tej „ulicy śmierci”, opowiadał, że o 12.04 „już leżał jeden zabity rowerzysta…”.

Tego dnia Władimir odprowadzał swoją żonę Swietłanę i córkę na ewakuację. Sam planował jechać do Worzelu, gdzie pracował jako ochroniarz w jednym z sanatoriów, aby zastąpić kolegę.

Swietłana wspominała, że odradzała mu: „Nie jedź! Na ulicy stoją kacapskie czołgi”. Ale on nie posłuchał: „Pojadę…”.

Po odprowadzeniu rodziny Władimir wsiadł na rower… Ale ledwo wyjechał na Jabłońską, a już został postrzelony… Zrozpaczona żona opowiadała: „Później na zdjęciach zobaczyłam, że trafiło go w serce, bo w kurtce w tym miejscu było widać wyrwaną kulą watolinę…”.

Godz. 12.04 — 12.46. Bucza, ulica Jabłońska nr 221.

24 lutego, jak opowiadała Natalia Kowalenko dziennikarce portalu „Perejasław. City” Oldze Kolomijec, „zaczęło grzmieć od strony Hostomla. Wyjrzeliśmy przez okno — ludzie chodzą, transport publiczny jeździ, nie ma paniki. Mąż, Mychajło, powiedział córce, żeby na wszelki wypadek spakowała plecak. Ale nie posłuchaliśmy, nie przygotowywaliśmy się — nic nie wskazywało na to, że w Buczy mogą wybuchnąć walki. Wtedy tylko pomyślałam: w Hostomlu coś wybucha, to dobrze, że nie u nas. Tak minął dzień”.

Jednak już następnej nocy rodzina Kowalenków — 61-letni Mychajło, jego 47-letnia żona Natalia, 27-letnia córka Iryna, ich szkocki terier Mia i kotka — nocowali w piwnicy szkoły nr 3 przy ulicy Wokzalnej 46a. Spali na drewnianych paletach, rozkładając materace i przykrywając się wełnianymi kocami. Wtedy w mieście nadal było światło, gaz, woda i internet. Natalia mogła nawet wyskoczyć do domu, żeby przygotować jedzenie.

Tymczasem z każdym dniem „lokatorów” piwnicy przybywało, ponieważ ostrzały miasta stawały się coraz bardziej intensywne. Szczególnie głośno było 27 lutego, kiedy Siły Zbrojne Ukrainy zniszczyły kolumnę rosyjską na Wokzalnej. Jednak już 3 – 4 marca „kacapy” zaczęli okupować Buczę. Wtedy głowa rodziny postanowiła, że trzeba natychmiast ewakuować się z zajętego przez wroga miasta. Po krótkiej kłótni zdecydowali, że uciekną rankiem 5 marca, zdobywając wcześniej trochę paliwa do ich lanosa. Obrali też trasę ucieczki: ulicą Jabłońską do dworca kolejowego w Irpieniu, a stamtąd pociągiem do Kijowa.

„Nocowaliśmy w piwnicy, a rano pobiegłam do mieszkania, żeby przygotować jedzenie — szczegółowo opowiadała Natalia Kowalenko o tragicznych wydarzeniach tamtego dnia. — Zaraz za mną przybiegł mąż i kazał szybko się zbierać — mówił, że się ewakuujemy. Wzięliśmy samochód, podjechaliśmy do szkoły, aby zabrać córkę, psa i kota. Zabraliśmy też ciepłe koce, bo nie wiedzieliśmy, gdzie i w jakich warunkach przyjdzie nam nocować…
Udało się odjechać od szkoły kilka setek metrów, kiedy nasz samochód został ostrzelany: drzwi i maska były podziurawione. Mąż się zatrzymał i wyszedł z podniesionymi rękami. Przestali strzelać w auto, ale zaczęli strzelać Mychajłowi pod nogi. Z miejsca pasażera najpierw zobaczyłam dym unoszący się nad asfaltem. Potem podniosłam głowę i zobaczyłam, że Mychajło został trafiony w pierś. Spojrzałam mu w oczy, a one zrobiły się jak szkło… Pamiętam, że przemknęła mi myśl: To już koniec”.

Samochód, stojący na wzniesieniu, zaczął powoli się cofać. Z dwóch stron znów zaczęli strzelać — tym razem w przednią szybę. Odwróciłam się do córki — żyła. Nie wiedziałam, czy sama przeżyję, ale kazałam Irynie biec do szkoły i nie oglądać się za siebie. Krzyknęłam: „Zabierz dokumenty i biegnij!”.

Chwilę później sama zaczęłam powoli wychodzić z samochodu, żeby odwrócić uwagę na siebie… Ruszyłam za córką, ale zaczęli strzelać mi w nogi. Iryna powiedziała później, że widziała, jak się wzdrygnęłam, ale wtedy, w szoku, nic nie czułam. Nie zrozumiałam, że kula trafiła mnie w nogę. Biegliśmy najszybciej, jak tylko mogłyśmy, w stronę szkoły. Nagle Iryna odwróciła się i zaczęła krzyczeć „Tato!”. Zatrzymałam się, nawet pomyślałam, żeby wrócić. Przecież Mychajło tam został… Ale otrzeźwiałam: drugiej szansy na ucieczkę nie będzie. Krzyczałam tylko do córki: „Ira, uciekaj! Biegnij do szkoły! Taty już nie ma!..”.

Bardzo, bardzo chciałam wrócić po Mychajłę… Ale wtedy pomyślałam: a co z Iryną? Pobiegłam za nią, biegłam tak długo, jak mogłam. Czułam, że noga mnie piecze — nie patrzyłam na nią, dopóki nie dotarłam do szkoły. Wtedy spojrzałam w dół — zobaczyłam gołą kość i kawałek mięsa, który zwisał… Zrobiło mi się słabo…

Ludzie z piwnicy wyszli nam naprzeciw, pomogli zejść, znaleźli jakieś tabletki antyseptyczne i antybiotyki, opatrzyli ranę. Ktoś próbował wezwać karetkę, ale usłyszeliśmy, że ‘do waszej dzielnicy nie przyjedziemy’, bo jest zbyt niebezpiecznie. Poradzili, abyśmy same jakoś dotarły do szpitala”.

Warto zaznaczyć, że zabójstwo Mychajła Kowalenki miało miejsce między 12.04 a 12.46. Około godziny 13 lokalny mieszkaniec, Wiktor Szatyło, zrobił zdjęcie, na którym w pobliżu jego podwórza płonął rozstrzelany nieco wcześniej minibus Żanny Kamieniewej, a obok leżało ciało mężczyzny — Mychajła Kowalenki…

Dziesiątego marca Natalia i Iryna zdołały opuścić Buczę i dotrzeć do wsi Studenyky, w rejonie Perejasławia, gdzie mieszka siostra Natalii. Później matka i córka wyjechały do Bułgarii. „Nieprędko wrócę do Buczy, jeśli w ogóle. Teraz po prostu uciekam, szczerze mówiąc — płakała Natalia. — „Proszę tylko Boga, aby ocalił jak najwięcej miast, do których nie dotrą ci oprawcy”…

Ciało Mychajła Kowalenki zostało skremowane, a jego prochy, jak informowały media społecznościowe, przewieziono do Białej Cerkwi…

Godz. 12:45. Wieś Mychajliwka-Rubieżiwka (gmina Irpień), ulica Wiosenna nr 32.

Rodzina Kowalów — 48-letni inżynier Wiktor, jego żona Olena, 43-letnia prawniczka specjalizująca się w sprawach ochrony zdrowia, oraz ich 24-letni syn Ołeksij — przez długi czas mieszkali w Buczy, w pięciopiętrowym budynku na ulicy Sklosawodskiej nr 9.

Jednak była jedna trudna sprawa, która uniemożliwiała Olenie Kowal normalne funkcjonowanie w miejskich warunkach. Kobieta miała problemy z kręgosłupem, co utrudniało jej chodzenie po schodach. Wtedy podjęto decyzję o budowie własnego domu. Kupili działkę, która znajdowała się niedaleko — na obrzeżach sąsiedniej wsi Mychajliwka-Rubieżiwka (gmina Irpień), zbudowali dwupiętrowy dom, w którym wszystko zostało dostosowane do potrzeb żony, i już w 2019 roku urządzili przeprowadzkę na ulicę Wiosenną nr 32. Tutaj też, w przestronnym domu, mieli zamieszkać rodzice Oleny.

Wszystkie plany pokrzyżowała wojna…

Kiedy 27 lutego ukraińska artyleria zdziesiątkowała rosyjskich żołnierzy na ulicy Wokzałnej, Kowalowie postanowili wrócić do swojego starego mieszkania. Przynajmniej, myśleli, w pobliżu jest przychodnia (na Sklosawodskiej, nr 7), więc „w razie czego” będą mogli skorzystać z pomocy lekarzy. Tym bardziej, że żona siostrzeńca Wiktora, Oksana, była w siódmym miesiącu ciąży.

Gdy członkowie rodziny wychodzili z podwórka, podszedł do nich sąsiad Dmytro Muchin z rodziną, która składała się z pięciu osób. Mężczyzna błagał o schronienie, ponieważ sami nie mieli piwnicy i bardzo bali się zginąć podczas chaotycznych bombardowań.

Wiktor się zgodził i poszedł przygotować miejsca dla Muchinów, a Olena, Ołeksij i Oksana szybko wyruszyli na Sklosawodską.

Wtedy żona nie myślała, że widzi swojego męża po raz ostatni…

3 marca wjechała ogromna rosyjska kolumna sprzętu wojskowego.

„Widzieliśmy, jak jechali naszą ulicą, strzelając bezładnie w okna — wspominała Olena Kowal. — Po prostu strzelali”.

Już następnego dnia okupanci trafili w wieżę ciśnień i stację gazową — nie było ogrzewania, gazu i wody. Pani Olena opowiadała, że „nie było wody, światła, telefony praktycznie też nie działały”. Musiała wyłączać telefon komórkowy, żeby oszczędzać baterię. Tylko czasami z nadzieją włączała go, aby sprawdzić, czy jest SMS lub telefon od męża. Ale wiadomości od Wiktora nie było…

Kobieta kilka razy zbierała się, aby wrócić do domu, aby dowiedzieć się o losie męża, ale przeszkadzały jej dwie okoliczności — snajperzy, którzy dla zabawy mogli strzelać do cywilów, oraz intensywne bombardowania: „Czuliśmy się jak zakładnicy”.

Olena tylko ostrożnie obserwowała z okna mieszkania, jak przez trafienia pocisków płonęły najbliższe bloki — na ulicy Jabłonowskiej nr 17 oraz na Sklosawodskiej nr 4 i nr 6. „Nie było wody, więc nikt nie gasił — opowiadała kobieta. — Budynki po prostu płonęły, aż nie spaliły się całkowicie”…

8 marca o godz. 15.09 Olena otrzymała tragiczną, lakoniczną wiadomość, którą wysłał Dmytro Muchin: „Lena, Witię zabili. Leży w kotłowni.”

Wtedy Olena postanowiła pójść do swojego domu i — co by się nie działo! — zabrać ciało swojego męża. Opierając się na kuli, wyszła na Sklosawodską, potem skręciła w Jabłonowską i dotarła do przedszkola „Szkiet” (Jabłonowska, 2 d); stamtąd do ich domu było zaledwie kilka minut drogi.

Nagle z dachu przedszkola usłyszała głośne wezwanie: — Stój! Jeśli się ruszysz, będę strzelać!..

— Muszę zabrać ciało męża — podniosła głowę na Rosjanina Olena.  — A jeśli chcesz zastrzelić inwalidę — strzelaj…

I poszła dalej…

„Wtedy zobaczyłam nasz dom — wspominała kobieta. — Jedna ściana była trafiona pociskiem i spaliła się. Wszystkie okna były wybite, niektóre ramy okienne były wyrwane. Rosjanie trafili też do domu Muchinów. Mieli balkon i piękne francuskie okna od podłogi do sufitu. Balkon był zniszczony, okien nie było. Firanki powiewały na wietrze.”

Gdy Olena już zamierzała wkroczyć na podwórze, dogoniło ją dwóch Rosjan w wieku 18 – 20 lat i kategorycznie, grożąc bronią, zabronili wchodzić do domu.

Następnego ranka Olena razem z siostrą Halyną znów próbowały zabrać ciało Wiktora, ale na Jabłonowskiej drogę kobietom zablokował czołg.

Rosyjski żołnierz, który wyszedł z opancerzonego wozu, nakazał natychmiast wracać. A jeśli nie…

Wkrótce Olena, Halyna, ich rodzice i syn mieli szczęście ewakuować się. Szli w nieznane obok domu, w którym mieli szczęśliwie mieszkać i gdzie wciąż leżało ciało Witi…

Później Dmytro Muchin opowiedział dziennikarce Julii Horbunowej o okolicznościach śmierci Wiktora Kowala. „To wydarzyło się 5 marca około godziny 13. Było cicho, więc wyszliśmy z kryjówki, (weszliśmy do domu) i znaleźliśmy się na pierwszym piętrze, w pokoju. A potem (pociski) trafiły w dom, dwa bezpośrednie trafienia, jedno po drugim. Wszyscy upadliśmy na podłogę. Po dwóch, trzech minutach usłyszeliśmy, jak na zewnątrz tłuką się szyby, a potem usłyszeliśmy głośne kroki. Ktoś krzyczał: „Sprawdźcie drugie piętro!” Witia się poruszył, podniósł, rozległ się huk automatu, a on upadł, krzycząc z bólu. Krzyczał: „Proszę, nie strzelajcie! Jestem ranny, tu są cywile, tu są dzieci, nie strzelajcie”.

„(Żołnierze) zaczęli walić w drzwi. Otworzyliśmy, a oni weszli. Było ich 4 lub 5, nawet teraz nie pamiętam. Ich ubrania były bardzo brudne, niektórzy mieli na hełmach wstążki georgijskie. Nakazano nam wychodzić po jednym. Wyszliśmy na podwórze. Powiedzieliśmy, że jest ranny, prosząc o pomoc. Odmówili. Powiedzieli, że nie mają ani bandaży, ani lekarstw. Staliśmy około 30-40 minut, podczas gdy przeszukiwali dom. Potem wyszli na ulicę, nakazali nam wejść i zostać tam, potem odeszli. Weszliśmy do środka. Staraliśmy się pomóc Wici. On jeszcze żył, leżał tam, gdzie go zostawiliśmy.

Rozcięliśmy jego sweter i zobaczyliśmy, że na piersi była powierzchowna rana, nie było rany wlotowej, i na chwilę pomyślałem, że nie jest tak źle. Ale gdy go obróciliśmy, zobaczyliśmy trzy otwory po kulach wokół lewej łopatki. Jego rękaw był całkowicie mokry, a krew rozlała się na podłodze pod nim. Staraliśmy się zatamować krwawienie prześcieradłem. Miał trudności z oddychaniem. Po 20 minutach Wiktor zmarł.

Położyliśmy go na materacu i przeciągnęliśmy do kotłowni, która była najzimniejszym pomieszczeniem w domu…