Kisiel pisał, że najgorsza niewola to ta, której nikt już nie dostrzega. Stan ten dobrze oddaje wulgarna metafora o ludziach, którzy nie tylko znaleźli się w czterech literach, ale zdołali się w nich urządzić. Czasem równie dużym problemem jest jednak to, że ludzie nie widzą kiedy zaczynają się w nich znajdować. Moim zdaniem w polskich mediach w ostatnim tygodniu wydarzył się pewien przełom, który jest poważnym krokiem w tym kierunki.
Niby nic nowego. Przecież niejedną publikację do tej pory przemilczano, niejedno śledztwo, niejedno ujawnienie. Ale jednak stopień w jakim duże, establiszmentowe media, jak jeden mąż zdecydowały się przemilczeć kolejne odsłony sagi rodziny Gajewskich ujawnianej przez m.in. Marcina Dobskiego, z Republiki i „Gazety Polskiej” to krok dalej ( Autorami publikacji są Marcin Dobski, Joanna Grabarczyk i Grzegorz Wierzchołowski – red.).
„Zniknięty” temat
Niestety na to nakłada się jeszcze sprawa ostrej konkurencji na rynku tak zwanych mediów prawicowych, co sprawiło, że „shadow ban”, jak to się mawia dziś o cenzurze, był jeszcze bardziej wszechogarniający.
Historia Gajewskiego seniora, jego biznesów, udziału w tuszowaniu zbrodni, w końcu darowizny domu, w którym dziś ma swoje gniazdo wiceminister sprawiedliwości to trochę za dużo. Za dużo dla państwa. To po prostu potężna afera, która mogłaby zmieść niejeden rząd. Spodziewałem się owszem wszystkich Dziubków i Wielińskich i wstępniaka Bogusława Chraboty, że sprawę trzeba zbadać, że tekst źle napisany, że dzieci nie odpowiadają, że Myrcha nie wiedział, że PiS ma swojego Mejzę, że premier i tak jest kochany, a walka o praworządność ma swoją cenę. Ale nie, że temat zostanie po prostu zniknięty.
Zamordyzm i milczenie
Szczególnie, że to rzecz mocna pod kątem komercyjnym. Zasięgowa. A zasięgi to kasa, więc i logika działania przedsiębiorstwa komercyjnego, jakim jest w końcu redakcja, nakazywałaby się tym pożywić. Mimo tego nikt nie zdecydował się sprawy podjąć, włącznie z dużymi mediami uchodzącymi za symetryzujące. Zbyt długo się tym zajmuję, by uwierzyć, że nikt nie chciał, uznał sam z siebie, że mu się nie opłaca albo że nie wierzy Dobskiemu, Grabarczyk i Wierzchołowskiemu. Ktoś musiał się przejść po tych mediach, zapewne ich właścicielach i przekonać… I raczej nie był to ksiądz dobrodziej tylko ktoś, kto zagroził cofnięciem ogłoszeń ze spółek państwowych albo represjami. Sprawa musiała być rozegrana na wysokim szczeblu. Tak to działa. I wszyscy milczą.
Problem w tym, że apetyt na zamordyzm rośnie w miarę jedzenia, a jak stwierdził klasyk Orwell, kto raz został…, będzie nią na zawsze. Dobra to wiadomość niestety dla reżimu rządowego. Wkrótce kolejne tematy będą znikać, potem media, w końcu może i ludzie. Ale zawsze zostanie usłużny Wieliński i gromada rzekomych symetrystów przekonujących, że publikacja pewnych treści i zajmowanie się pewnymi tematami jest po prostu niewłaściwe z profesjonalnego punktu widzenia.