WIKTOR ŚWIETLIK: Monika Olejnik i ruscy terroryści

Fot. Pixabay

Obejrzałem TVN, a tam wiecznie żywa Monika Olejnik z członkami nieszczęsnej komisji pegasusowej, państwem Zembaczyńskim i Sroką. Jednym z głównych tematów były związki kandydata Nawrockiego z zatrzymanym niejakim Olgierdem L. Całość rozmowy powinna zaprowadzić tę trójkę prosto przed sąd, gdzie należałoby zapłacić solidne kwoty za serię pomówień i zniesławień.

Schemat wygląda zawsze tak samo. Pani prowadząca stwierdza, że Karol Nawrocki ma straszne powiązania z jeszcze straszniejszymi gangsterami, czego dowodem ma być zupełnie przypadkowe przymknięcie jednego z nich przez prokuraturę. Potem pani Sroka, jako była policjantka z Trójmiasta, relacjonuje, że związki kandydata z półświatkiem były „powszechnie znane”. Muszę przyznać Witoldowi Zembaczyńskiemu, że lepiej od koleżanki zdaje sobie sprawę z konsekwencji prawnych swoich słów, bo zabezpiecza się, zwracając uwagę, że to, o czym mówi, opiera się na jakimś dokumencie, który wytworzyła, a może po części spreparowała pisowska konkurencja Nawrockiego. Ale prowadząca nie traci animuszu. Sprawa przenosi się w obszar powiązań kandydata z międzynarodowym terroryzmem i rosyjską agenturą.

Najważniejsza manipulacja dziennikarzy prowadzących program, o ile Monikę Olejnik można wciąż nazywać dziennikarką, polega na ustawieniu pewnych tematów a priori. Polega na uznaniu ryzykownych tez, hipotez czy wręcz pomówień za punkt wyjścia, a potem budowaniu na ich bazie piętrowego zniesławienia. Tego rodzaju manipulacji narracyjnej, albo świadomego popełniania błędu, po łacinie zwanego petitio principii, nie trzeba uczyć się na kursach ani od rodziców esbeków. Uczciwie mówiąc, byle kretyn to potrafi zrobić, a większość z nas czasami w ten sposób manipuluje. Jest to dość powszechne w programach telewizyjnych, a „wzorcowe” BBC i CNN osiągnęły w tym mistrzostwo. Nie rozmawiano na przykład przed rokiem o tym, czy faktycznie w Polsce łamane są praworządność albo prawa mniejszości, ale o tym, jak temu zaradzić, przy założeniu, że problem jest oczywisty i jednoznaczny. Prawdziwy problem pojawia się wtedy, kiedy w programie brakuje nawet jednej osoby, która by tę narzuconą tezę podważyła.

A da się inaczej. Potem przełączyłem na rozmowę Katarzyny Hejke w „Republice” na ten sam temat z kilkorgiem polityków. Hejke także w pytaniach stawia tezy – zresztą wiadomo, że ma wyraziste poglądy. Jednak w jej programie pojawia się odniesienie do różnych możliwości i wątpliwości. Jest dyskusja o samym Nawrockim i jego znajomych, o tym, czy niejakiego Olgierda L. na pewno przypadkowo zatrzymano tuż przed wyborami, oraz o brutalności kampanii wyborczej. Wśród gości znalazł się zarówno przedstawiciel Platformy, jak i ktoś z Razem. Toczy się rzeczywista dyskusja.

Natomiast jeśli prowadząca program, który – czy tego chcemy, czy nie – jest dość wpływowy, wychodzi od faktycznego pomówienia wobec kandydata prezydenckiego, a potem dwóch rozmówców o takich samych poglądach bije pianę, to mamy do czynienia z upadkiem. Szczęśliwie w przypadku Moniki Olejnik nie ma już jak upaść niżej, więc BHP dziennikarskie zostało zachowane.