HUBERT BEKRYCHT: Za pięć dwunasta, czyli cisza, która nie inspiruje

Za kilka minut nie będzie już można niczego powiedzieć o wyborach, wyborcach a nawet o napoju, który jest wyborowy. Taka to głupota młodej przecież jeszcze pokomunistycznej demokracji, że nam tę ciszę wyborczą wciskają jak pasztetową w sklepie z PRL rodem. A my – jak mówi młodzież – „łykamy jak pelikany”. Myślimy, że to taki bezpiecznik demokracji, choć po grudniowych wydarzeniach ub. r. demokracja to czysta abstrakcja. A prawda jest taka, że urzędnicy z Brukseli nie mogą się nadziwić, bo co komu cisza przed wyborami? Ale w krajach, jak o nas mówią, niezbyt rozwiniętych demokratycznie – a tę opinię o Polsce przez lata umacniali politycy obecnej koalicji rządzącej – taka cisza być musi. Nikt nie wie w Polsce dlaczego, ale uśmiechnięte społeczeństwo tak uznaje i tak jest. Chyba.

Nie wiem, czy wszyscy rozumiemy w jakim stopniu cisza przed jakimikolwiek wyborami jest abstrakcją. W dobie wszech dostępu do sieci i zaszyfrowanych informacji, tudzież popularności – przepraszam wyborczych cenzorów – platform, z tym że społecznościowych, takie przepisy to tylko śmiech z prawa. I demokracji. W niczym cisza nie pomaga, bo plakaty wiszą, napisane przed godziną 23:59 w piątek artykuły, posty i zrobione filmiki mogą sobie dyndać w sieci jak pułkownikom prawo w zajmowanych nielegalnie mediach publicznych.

Geografia ciszy

Cisza przedwyborcza a właściwie wybitnie wyborcza nie obowiązuje w krajach o ugruntowanym systemie politycznym – celowo nie piszę demokratycznym – czyli nie jest potrzebna m.in. Brytyjczykom, Szwajcarom, Belgom, Austriakom, Duńczykom, Szwedom, Finom, Litwinom i Portugalczykom. W Europie, najbardziej chyba sprawiedliwy zakaz agitacji, czyli w dniu wyborów, obowiązuje w Niemczech i na Węgrzech. Polska wydarzeniami z grudnia ub. r. zasłużyła ostatnio na ciszę w polityce w ogóle, ale ma tylko prawie dwudniowy zakaz prowadzenia kampanii przed wyborami, tak samo jest w Chorwacji, Grecji, na Cyprze, Irlandii, Bułgarii i na Słowacji oraz we Francji.

Najdłużej trzeba milczeć we Włoszech, bo aż 15 dni przed wyborami a 5 dni cisza trwa w Hiszpanii. Kilkudniowy post od agitacji obowiązuje m.in. w państwach bałkańskich (Serbia, Czarnogóra, Bośnia i Hercegowina, Rumunia) oraz w Luksemburgu a także w Turcji.

Milczenie wyborcze i historia (krótki kurs)

Oczywiście, dla bardziej dociekliwych, wszystko może mieć w tym zestawieniu logiczne uzasadnienie, ale też i nie: Włochy najdłużej milczą przed wyborami, bo rządy po wojnie trudno tam zliczyć a parlament jest rozdrobniony jak karma dla bezzębnego jelenia. Poza tym Italia, poprzez nadmierną agitację panów w czarnych koszulach, już kiedyś płaciła sporą cenę społeczną za zbytnią „wolność” wyborczą. Z drugiej jednak strony w Niemczech cisza jest tylko w dniu wyborów, ale są tacy, którzy właśnie tam po wojnie wyborów w ogóle nie przeprowadzaliby. W Austrii, gdzie nawet malarze mogą drzeć się w dniu elekcji na kogo głosować, też – zdaniem wielu – lepiej przeprowadzać tylko wybory miss (sprawdzić, czy dzierlatki mają brody) lub wybory komitetu domowego.

Wyciszenia demokratyczne

Cisza wyborcza w Polsce tylko raz minęła się z pędzącym pociągiem prawa. Całkiem niedawno całe tabuny ludzi przed lokalami za nic miały ciszę, kiedy w nocy, bez komunikatu PKW, tworzyły się kolejki po formalnym zakończeniu wyborów a w kraju wiadomo było już jakie są wyniki. Nawet jeden poseł roznosił w nocy wśród wyborców swojego okręgu napoje i nie był w masce, czyli każdy mógł go rozpoznać i ów parlamentarzysta mógł agitować za pomocą dobrze zwanej, nie tylko nad Bosforem, twarzy… To taka była wyciszona demokracja. Wybory się uśmiechnęły ustami polityków i sędziów, którzy są demokratami i o ciszę wyborczą dbają, chociaż zastosowano tu wyciszenie ciszy wyborczej.

W czasie podróży przez Europę śladem występowania ciszy wyborczej pominąłem jednak jeden istotny szczegół. Przed ciszą, w jej trakcie i nawet przed powtórnymi czy powtórzonymi wyborami trzeba mieć na kogo głosować. Czego Państwu i sobie życzę.