MIECZYSŁAW KUŹMICKI wspomina Odessę: Kto wieczorem płacze, ten śmiać się będzie rankiem

Mieczysław Kuźmicki: Chociaż Odessie mówi się po rosyjsku, to w żadnym razie nie dostrzegłem tam prorosyjskich postaw. O czym przekonali się też ci, którzy w 2014 roku chcieli w mieście sprowokować antyukraińskie wystąpienia. Zdj.: ivasi.news/ Odessa/ FB/ dilova.com.ua/ r/ ep.pq/ h

 

Ukraińskie przysłowie: „Kto wieczorem płacze, ten śmiać się będzie rankiem” przyszło mi na myśl. Wiadomo dlaczego. Wiosną 2001 roku podróżowaliśmy samochodem przez Lwów na południe, w kierunku Mołdawii. Wtedy zobaczyłem obrazki dziwne, dla mnie egzotyczne. Stojące wzdłuż dróg samochody osobowe i ludzi uprawiających działki, niewielkie poletka. Najczęściej kopali ziemię szpadlami, przerzucali łopatami, ale też widziałem scenę, kiedy kilka osób, wśród nich kobiety, ciągnęło pług prowadzony przez oracza. Wtedy uwierzyłem, że niepodległa Ukraina wytrzyma, że zbuduje swoją niezależność, że determinacja i pracowitość ludzi stanie się podwalinami silnego, zamożnego państwa.

Mam świadomość, że ci pracujący ludzie robili to wyłącznie dla siebie, po prostu starali się brać sprawy w swoje ręce. Ich wysiłek może przekładał się na promil narodowego bogactwa, a może i nie. Ale nie chcieli czekać, nie liczyli na nikogo, tylko na siebie. Wtedy chyba poczułem wielką do nich sympatię, może nawet coś więcej. A potem tak się moje życie potoczyło, że przez trzynaście kolejnych lat jeździłem do Odessy na święto miasta. Bo jest miastem partnerskim Łodzi, a ja pracując w Muzeum Kinematografii organizowałem część tzw. atrakcji artystycznych, jakie nasze miasto dawało w prezencie. To zawsze były pokazy wybranych polskich filmów. Nowych, ale i archiwalnych a także dokumentów, animacji i krótkich fabuł. Z reguły nieznanych tamtejszej widowni. Filmom towarzyszyły też wystawy, często plakatów filmowych, choć nie tylko. Zwykle staraliśmy się pokazać coś ważnego dla nas, często z odwołaniami do najnowszej historii, oczywiście każdego roku odrębnego.

Początkowo jeździliśmy samochodem, bo tak łatwiej było przewieźć filmy i wystawy. Filmy wtedy jeszcze pokazywane były z taśmy 35 mm, a to znaczy, że jeden tytuł mieścił się w skrzyni ważącej ok. 20-25 kg. A ponieważ najczęściej pokazywaliśmy 5-6 tytułów plus często kilka krótkich metraży oraz jakąś wystawę – plakatów, fotografii, dokumentów – zbierało się tego sporo. Odpowiednie auto z kierowcą oraz kierowniczką wyprawy dawał Urząd Miasta Łodzi, muzeum przygotowywało filmy, a jak trzeba to i tłumaczenia oraz wystawy.

Najczęściej ja konstruowałem program pokazów i potem każdego wieczoru przedstawiałem je publiczności. Poznałem w ten sposób kilka odeskich kin (niektóre już nie istnieją!) i odeską wytwórnię filmową. Mówiono, że żaden reżyser rosyjski filmowy nie mógł uważać się za profesjonalistę, jeśli nie miał przynajmniej 3 dni zdjęciowych w Odessie. Nie muszę dodawać, jaki mogłem czuć się popularny i ilu znajomych miałem w Odessie. Nie było problemu, żeby dostać bilety do opery albo na koncert – wystarczyło wspomnieć, że jest się z miasta partnerskiego.

A spotkania na ulicach, swobodne rozmowy przy piwie albo czymś bardziej męskim, jak określali to przygodni często znajomi: „Piwo eto dla dietiej, nam nużen spirt masłogriejnyj!” – o ile dobrze cytuję. I poczucie przynależności do jednej rodziny – ludzi wolnych, mogących decydować o swoim losie.

Wtedy poznałem miasto tak, że mógłbym oprowadzać po nim wycieczki. Co zresztą zdarzyło mi się kilka razy, kiedy przyjeżdżali nowi członkowie polskiej delegacji. Zobaczyłem też, jak bardzo wszyscy mieszkańcy miasta, nazywający siebie często „odesitami”, cenią swoją odrębność. Odrębność swojego młodego, założonego dopiero w 1794 roku miasta, od wszystkiego na świecie, z Rosją na czele. Bo mimo, iż w Odessie mówi się po rosyjsku, to w żadnym razie nie dostrzegłem tam prorosyjskich postaw. O czym przekonali się też ci, którzy w 2014 roku chcieli w mieście sprowokować antyukraińskie wystąpienia. To w Odessie usłyszałem, że słowo „kacap” znaczy u nich to samo, co u nas. A także i to, że określenie „odesit” oznaczało dawnej kogoś tak przebiegłego w interesach, że mógł sprzedać śledziowe główki po rublu za sztukę, chociaż za kilogram całych śledzi na rynku płaciło się pięćdziesiąt kopiejek!

Wspominam Odessę, jaką poznałem. Krzyżujące się pod kątem prostym ulice, liczne tablice pamiątkowe poświęcone także postaciom fikcyjnym, choć jest też na budynku, w którym mieszkał Adam Mickiewicz. Krótko mieszkał – dokładnie dziewięć miesięcy – będąc zesłany do Rosji, szukał tu pracy w renomowanym podówczas liceum założonym przez mera miasta Armanda Richelieu. Stąd, z Odessy, podróżował lądem do Akermanu i morzem na Krym. W 210 rocznicę od założenia miasta odsłonięto pomnik naszego wieszcza, a wśród gości wydarzenia był ówczesny minister kultury Waldemar Dąbrowski oraz Grażyna Szapołowska i Olgierd Łukaszewicz. Oboje czytali wtedy wiersze Mickiewicza. Autorem odlanej w brązie rzeźby przedstawiającej młodego poetę w dynamicznej pozie, jakby w marszu, jest ukraiński artysta Aleksandr Kniazyk.

Uczestniczyłem również w odsłonięciu tablicy i nadaniu imienia ulicy Lecha Kaczyńskiego – taki jest tam bowiem zwyczaj, że nowe tablice i pomniki odsłaniane są najczęściej w czasie święta miasta. Pomników w Odessie jest zresztą mnóstwo. Dwa ma Aleksander Puszkin, mają marynarze z pancernika Potiomkin, ale też lotnik – marzyciel Siergiej Utoczkin, gwiazda niemego kina Wiera Chołodna, aktor Leonid Utiosow (znany z filmu „Świat się śmieje”), zaś Ostap Bender, bohater powieści „12 krzeseł” Ilfa i Pietrowa, ma plac swojego imienia, a na nim pomnik krzesła. Jednego z tych słynnych dwunastu.

O Odessie można w nieskończoność mówić, pisać, wspominać. A to przecież tylko jedno z ukraińskich miast; każde z pozostałych ma odrębną historię, legendę, mitologię.  Mielibyśmy przestać o nich pamiętać?

Szcze ne wmerła Ukraina!