Przegrana red. Pawła Gąsiorskiego w trybie wyborczym

Mimo iż w chwili publikacji artykułu wójt nie był jeszcze kandydatem w wyborach samorządowych, to jednak dziennikarz musiał odpowiadać przed sądem w trybie wyborczym. Na skutek przegranej apelacji w piątek 5 kwietnia red. Pawel Gasiorski opublikował sprostowanie artykułu dotyczącego niezrealizowanych obietnic z poprzednich wyborów przez wójta gminy  Lelów. Dziennikarz miał wsparcie CMWP SDP.

1 marca br. red. Paweł Gąsiorski na prowadzonym przez siebie portalu internetowym www.gminalelow.pl opublikował artykuł pt. „Chyba czas na zmianę byłego księdza na kogoś z pomysłem na gminę Lelów”, w którym usiłował wykazać, iż osoba pełniąca tę funkcję w mijającej kadencji nie wywiązała się z kilku swoich obietnic wyborczych. m.in. budowy nowego ośrodka zdrowia, który aktualnie mieści się w budynku Urzędu Gminy. Dziennikarz wytknął mu „brak ośrodka zdrowia” w gminie, co wg wójta wymagało sprostowania, bo „ośrodek zdrowia istnieje” . Tymczasem  budowę nowego budynku  ośrodka zdrowia pozywający dziennikarza wójt gminy  obiecywał wybudować już przez dwie kadencje, stąd zastosowany przez  dziennikarza skrót myślowy  dotyczący „braku ośrodka zdrowia” w gminie, bo choć ośrodek zdrowia funkcjonuje, to nie ma w gminie nowego, obiecywanego przez obecnego wójta gminy nowego budynku ośrodka zdrowia. Sporny tekst został opublikowany 1 marca 2024 r. , a  dopiero 28 marca wójt gminy, którego dotyczył artykuł, wniósł o nakazanie sprostowania nieprawdziwej wg niego informacji. Z niezrozumiałych powodów nie zwrócił się do Redakcji o sprostowanie przez blisko miesiąc zgodnie z obowiązującym Prawem prasowym. W dniu publikacji w/w osoba –  dotychczasowy wójt gminy, a obecnie kandydat w wyborach samorządowych –  nie był jeszcze zarejestrowany jako kandydat na stanowisko wójta gminy, co czyni niezrozumiałym zastosowanie do opisanej okoliczności publikacji trybu wyborczego.

Red. Paweł Gąsiorski złożył zażalenie od podjętej w trybie wyborczym decyzji Sądu nakazującej mu sprostowanie informacji.  W piątek 5 kwietnia b.r. sąd apelacyjny podtrzymał jednak wyrok sądu niższej instancji. Postanowienie było od razu  prawomocne, nie przysługuje od niego skarga kasacyjna. Tego samego dnia na stronach Gminalelow.pl pojawiło się sprostowanie podpisane przez red. Pawła Gąsiorskiego.

Stanowisko CMWP SDP jest TUTAJ.

 

Cyryl zamienił Rosyjską Cerkiew Prawosławną w antychrześcijańskiego sługę faszystowskiego państwa Putina - stwierdził profesor Uniwersytetu Rutgersa Alexander Motyl. Fot. Wikipedia

WOŁODYMYR SYDORENKO: Rosyjska Cerkiew Prawosławna ogłosiła „krucjatę” przeciwko Ukrainie

Tuż przed Wielkanocą, którą obchodzili chrześcijanie obrządku zachodniego, w soborze Chrystusa Zbawiciela w Moskwie odbyła się Światowa Rosyjska Rada Ludowa pod przewodnictwem patriarchy Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej Cyryla, która ogłosiła „krucjatę” przeciwko Ukrainie.

W apelu „Rady” zamieszczonym na stronie internetowej Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej stwierdza się, że całe terytorium Ukrainy powinno znaleźć się w strefie wyłącznych wpływów Rosji. Ale oświadczenie „Rady”  nie dotyczyło tylko „świętej wojny” z Ukrainą i „satanizmu” Zachodu. To bardzo jasno napisany i faktyczny plan likwidacji państwowości ukraińskiej i odebrania narodowi ukraińskiemu prawa do tożsamości i odrębnej egzystencji.

Jak zauważa w amerykańskim wydaniu „The Hill” profesor Uniwersytetu Rutgersa Alexander Motyl wezwanie Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej jest jawnym ludobójstwem, gdyż niszczenie „duszy” narodów wyraźnie odpowiada definicji tego pojęcia, którego naukową koncepcję opracował Rafał Lemkin w połowie XX wieku . „Cyryl zamienił Rosyjską Cerkiew Prawosławną w antychrześcijańskiego sługę faszystowskiego państwa Putina. Zamiast oddzielać Kościół od państwa, Cyryl wolał podporządkowanie Kościoła państwu” – podsumowuje profesor Motyl.

Analitycy Amerykańskiego Instytutu Studiów nad Wojną (ISW) zauważają, że wezwanie ze strony Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej „jest równoznaczne z zniszczeniem narodu ukraińskiego na pełną skalę”.

Rosyjska Światowa Rada Ludowa powstała ponad 30 lat temu – w 1993 roku – i od samego początku swojego istnienia propagowała ideę „rosyjskiego świata” – koncepcję imperialną, uznającą istnienie Ukrainy i Białorusi niezależne od Rosji za swego rodzaju „historyczny błąd”. Promowała język i kulturę rosyjską na przestrzeni poradzieckiej. Ale w obecnej sytuacji, kiedy nawet władze Rosji nie odważą się bezpośrednio nazwać inwazji na Ukrainę „wojną”, ale mówią o „specjalnej operacji wojskowej”, Cerkiew faktycznie nazwała wojnę wojną i jeszcze ochrzciła ją „świętą”.

Patriarcha Cyryl już wcześniej powiedział Rosjanom, że śmierć w wojnie z Ukrainą jest równoznaczna z otrzymaniem przebaczenia wszystkich grzechów. „Święta wojna” wypowiedziana przez Rosyjską Cerkiew Prawosławną przeciwko Ukrainie przypomina wyprawy krzyżowe czy Islamski Dżihad, „ale jest całkowicie zgodna z językiem Putina” – zauważa profesor Motyl.

„Wielu uważa, że ​​po tym dokumencie Rosyjska Cerkiew Prawosławna przestała być nie tylko cerkwią prawosławną, ale i chrześcijańską – stwierdza profesor. – „Rosyjska Cerkiew Prawosławna już dawno przestała być organizacją religijną. Faktycznie od początku lat 90. XX w. ulegała stopniowym przekształceniom, a od 2014 r. przekształciła się w Ministerstwo Informacji i Polityki Duchowej. A Cyryl zamienił Patriarchat Moskiewski w instytucję służącą państwu, która służy imperialnej ideologii Kremla” – podsumowuje.

To skłania wielu wiernych i księży na Ukrainie, pozostających w jedności z Patriarchatem Moskiewskim, do przejścia do Cerkwi Prawosławnej Ukrainy, która otrzymała autokefalię. Już teraz liczba parafii obu Cerkwi niemal się zrównała – w każdej jest ich ponad osiem tysięcy. Dokument o „świętej wojnie” stanie się kolejnym czynnikiem ułatwiającym przejście od kościoła rosyjskiego do ukraińskiego.

Około miesiąc temu komisja Rady Najwyższej Ukrainy ds. polityki humanitarnej i informacyjnej jednomyślnie zarekomendowała parlamentowi przyjęcie przedłożonego projektu ustawy o zakazie działalności organizacji religijnych powiązanych z Rosją na Ukrainie. Dokument ten może zahamować działalność Cerkwi Rosyjskiej na Ukrainie. Teraz decyzja „Rady” w Moskwie może stać się nowym katalizatorem procesu zakazowego. Jak zauważa profesor Motyl: „Podobnie jak Rosja Putina, Rosyjska Cerkiew Prawosławna i jej zwierzchnik, patriarcha Cyryl, całkowicie stracili kierownictwo duchowe i odrzucili wszystko, co rzekomo reprezentuje chrześcijaństwo – przede wszystkim przekonanie, że należy kochać bliźniego jak siebie”.

 

Zamordowany, ocenzurowany – TADEUSZ PŁUŻAŃSKI przypomina losy ppłk. Wacława Lipińskiego

4 kwietnia 1949 r. w więzieniu we Wronkach został zamordowany na polecenie władz komunistycznych ppłk dr Wacław Lipiński, historyk, żołnierz Legionów Polskich, działacz piłsudczykowski, polityk antyniemiecki i antykomunistyczny.

Urodził się w rodzinie rzemieślniczej, związanej z Polską Partią Socjalistyczną. Konspirował już w czasie rewolucji 1905 r. Jako uczeń Gimnazjum Polskiego Towarzystwa „Uczelnia” w Łodzi w 1912 r. działał w skautingu i kółkach samokształceniowych. Po wybuchu I wojny światowej wstąpił do Legionów, ps. „Socha”, uczestnicząc w bitwach pod Łowczówkiem, Konarami i Kostiuchnówką. W 1917 r., urlopowany, zdał maturę i zapisał się na Wydział Filozoficzny Uniwersytetu Jagiellońskiego.

W czasie kryzysu przysięgowego opowiedział się po stronie Piłsudskiego. Pracował jako publicysta i konspirator Ligi Niezawisłości Polski i Komendy Głównej Polskiej Organizacji Wojskowej (POW). W kwietniu 1919 r. odbijał Wilno bolszewikom. Służył w wywiadzie.

Po pokoju ryskim został odkomenderowany na Uniwersytet Jagielloński, gdzie zrobił doktorat z prawa, uzyskał absolutorium z filozofii, a także dyplom Szkoły Nauk Politycznych. W II RP rozwijał karierę wojskową i publicystyczną, był dyrektorem Instytutu Badania Najnowszej Historii Polski. W 1936 r. habilitował się z najnowszej historii Polski na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie. W styczniu 1939 r. został przeniesiony w stan spoczynku i awansowany na podpułkownika.

We wrześniu 1939 r. pracował początkowo w Biurze Propagandy Naczelnego Dowództwa, potem był szefem propagandy w Dowództwie Obrony Warszawy, gdzie nadawał codzienne komunikaty radiowe. Po kapitulacji stolicy zabezpieczył bogate zbiory Instytutu Piłsudskiego w Muzeum Belwederskim, zostając jego kuratorem. Po aresztowaniu 27 października 1939 r. przez Gestapo prezydenta Stefana Starzyńskiego wyjechał do Zakopanego.

W marcu 1940 r. przeszedł na nartach na Słowację, stamtąd do Budapesztu. Rząd RP na uchodźstwie premiera Władysława Sikorskiego nie zgodził się na jego przyjazd do Francji. Wówczas Lipiński związał się z Julianem Piaseckim, który z upoważnienia marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza tworzył organizację piłsudczykowską. Nawiązał też kontakt z internowanym w Rumunii Śmigłym, który dostarczył mu informacji, a także materiałów o kampanii wrześniowej: na ich podstawie pod pseudonimem „Gwido” opublikował pod koniec lata 1940 r. broszurę „Wojna polsko-niemiecka 1939 roku”, będącą apologią Naczelnego Wodza.

Do 1942 r. Lipiński przebywał na Węgrzech, a po powrocie do Warszawy współtworzył piłsudczykowski Konwent Organizacji Niepodległościowych. Pisał, redagował. Od lutego do maja 1944 r. był więziony przez Gestapo. Od marca 1946 r. stał na czele Komitetu Porozumiewawczego Organizacji Polski Podziemnej jako przedstawiciel Stronnictwa Niezawisłości Narodowej.

Na początku 1947 r. został aresztowany i skazany w procesie pokazowym (27 grudnia 1947 r. przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie) na karę śmierci, zamienioną na dożywotnie więzienie. W PRL utwory Wacława Lipińskiego były objęte cenzurą.

 

Maria Przełomiec, prowadząca „Studio Wschód”, po 17 latach odeszła z TVP

Maria Przełomiec, która od 2007 roku prowadziła program „Studio Wschód”, pożegnała się z TVP. Jej audycja ponad trzy miesiące temu zniknęła z anteny telewizji publicznej.

„Po 17 latach kończy się moja przygoda ze Studiem Wschód. Żałuję, że niknie program informujący o sytuacji za naszą wschodnią granicą, ale to co się dzieje na świecie jest zbyt ważne, by rezygnować z komentowania tych wydarzeń, dlatego już myślę o nowym projekcie. Do zobaczenia” – napisała Maria Przełomiec w serwisie X.

W rozmowie z portalem Wirtualnemedia.pl, dziennikarka przyznała, że rozstała się z Telewizją Polską za porozumieniem stron. Dodała, że nikt z TVP nie wytłumaczył dlaczego „Studio Wschód” zostało zdjęte z anteny i zapowiedziała, wspólnie ze swoim wydawcą, który również pożegnał się z telewizją publiczną, uruchomienie podobnego programu na YouTube we współpracy z portalem Defence24.

Przypomnijmy, że na ostatnim Zjeździe Delegatów SDP, który w dniach 16 – 17 marca odbył się w Kazimierzu Dolnym, przyjęto uchwałę, w której wyrażono „zaniepokojenie z powodu przedłużającej się przerwy (od II połowy grudnia 2023 r.) w nadawaniu przez TVP opiniotwórczego Studia Wschód – programu red. Marii Przełomiec”.

opr. jka, źródła: X, wirtualnemedia.pl

 

XIX-wieczny motyw karykatur obrazujących skutki pracy najemnej...

WALTER ALTERMANN: Czy ktoś jest dzisiaj właścicielem świata?

Mimo burz rewolucji – szczególnie w państwach trzeciego świata, mimo upadku komunizmu, w dalszym ciągu około 96 procent światowego majątku należy jedynie do 3 procent ludzi. Pytanie zatem brzmi – czy ci wybrańcy, właśnie te 3 procent – spośród 8. miliardów ludzi są właścicielami świata i czy oni właśnie decydują o losach całej naszej światowej populacji?

Dzisiejsze media ciągle głoszą, że świat idzie ku dobremu, bo Elon Musk wszczepił komuś do mózgu elektroniczny implant. Poza tym obecnie świat mediów żyje też cudownymi narzędziami do zabijania. I nie chodzi tu o nowe prototypy gilotyny. Chodzi o jeszcze szybsze samoloty wojenne, jeszcze większe rakiety i jeszcze bardziej niszczycielskie bomby. Media owszem, piszą o wojnie na Ukrainie, ale już coraz ciszej i słabiej, bo wojna trwa długo i trochę się już mediom przejadła.

Woda kontra zbrojenia

W świecie zaczyna brakować surowców, więc USA, Chiny i Rosja walczą o wpływy w afrykańskich państwach, żeby mieć dostęp do tamtejszych kopalin. Poprzez wpływy należy tu oczywiście rozumieć przekupywanie afrykańskich rządów. W porównaniu z XIX wiekiem jest o tyle lepiej, że w celu zdobycia surowców, nie wysyła się już do Afryki zbrojnych oddziałów. Ale kolonializm kwitnie – pod inną postacią.

W tym samym czasie miliardy ludzi mają ograniczony dostęp do wody – co w wielu częściach świata jest kluczem do przeżycia. Zastanawiałem się ostatnio, ile kosztowałoby zbudowanie studni głębinowych, rurociągów, stacji uzdatniania podziemnej i morskiej, żeby zaspokoić dostęp do wody wszystkim mieszkańcom planety. Myślę, że w porównaniu z kosztami zbrojeń, prowadzeniem wojen byłoby to śmiesznie mało. To, dlaczego bogaci wolą zbrojenia, zamiast budowania studni biednym, skoro biały świat jest chrześcijański? Ano dlatego, że ze studni nie byłoby żadnego zysku. A jak na razie największe zyski, najbogatszym państwom, zapewniają jednak zbrojenia. Zatem nie widzę szans na taki humanistyczny odruch jak woda dla ludzi. Bomby i rakiety owszem, ale woda?

Pandemia Covid-19 pokazała, że istnieje możliwość szczepienia ludzi niemal całego globu, w tym najbiedniejszych krajów. Owszem, ale nastąpiło to pod groźbą, że mogą zachorować i umrzeć także obywatele najbogatszych państw.

Kiedyś to były nazwiska

Czy da się dzisiaj po imieniu i nazwisku wskazać największych właścicieli świata? Nie bardzo. A jeszcze w XIX wieku kapitał miał nazwiska. I na całym globie znano z nazwiska taki potentatów jak:

Cornelius Vanderbilt (urodzony 27 maja 1794 – zmarły 4 stycznia 1877) – amerykański przedsiębiorca, który swoją potęgę i bogactwo zbudował na transporcie kolejowym i morskim. Był głową sławnej rodziny Vanderbiltów.

Ostatnio, w wieku 88 lat odszedł Nathaniel Charles Jacob Rothschild (urodzony 29 kwietnia 1936 – zmarły 26 lutego 2024), czwarty baron Rothschild, członek brytyjskiej Izby Lordów. Był nestorem potężnego bankowego rodu Rothschildów, bankierem inwestycyjnym, który pełnił ważne role w brytyjskim biznesie i w życiu publicznym.

John Davison Rockefeller (urodzony 8 lipca 1838 – zmarły 23 maja 1937 roku) – amerykański przedsiębiorca, filantrop i fundator Uniwersytetu Chicagowskiego. Obecnie uważany za najbogatszego człowieka w historii, który w ciągu całego swojego życia zgromadził majątek o wartości 660 mld dolarów (według przelicznika z 2007). Jego majątek odziedziczył jedyny syn John D. Rockefeller, a następnie wnuki: John D. Rockefeller 3rd., Nelson, Laurance, Winthrop, David i ich najstarsza siostra Abby.

W Polsce, w mojej rodzinnej Łodzi, mają do dzisiaj swoją historyczną pozycję rodziny fabrykantów, twórców ogromnych fabryk wyrobów bawełnianych: Geyerów, Scheiblerów, Poznańskich, Heinzlów i Kunitzerów.

Wszystkich ich, tych królów biznesu, w świecie i w Polsce łączyło jedno – swoje pozycje budowali z talentem, ale bezwzględnie, niekiedy okrutnie, depcząc konkurentów, wchodząc w podejrzane interesy z władzą, przepłacając ministrów i całe rządy oraz przede wszystkim wyzyskując do cna swoich pracowników. Jednak w porównaniu z dzisiejszymi władcami świata mieli nazwiska.

Anonimowi potentaci

A dzisiaj – poza nielicznymi – władcy świata pozostają anonimowi. Jest jeszcze gorzej, bo dawniej magnaci biznesu mieli też narodowość. Dzisiaj – w dobie globalizacji – nie znamy ani narodowości, ani nazwisk tych, którzy mają wpływ na losy nas wszystkich.

Teraz największe banki, domy maklerskie, fundusze powiernicze inwestują i zarabiają w całym świecie. A dzięki internetowi w ćwierć sekundy można zostać milionerem lub splajtować i zostać nędzarzem. W dalszym ciągu anonimowo. Może czepiam się sprawy tych nazwisk, ale w XIX wieku, gdy każdy wiedział kim jest Rockefeller, to tegoż Rockefellera ten fakt obligował do przyzwoitych zachowań. Albo też jego państwo mogło go do takich zachowań skłonić, przywołać a nawet zmusić.

Były też partie i związki zawodowe, które mogły manifestować przeciwko konkretnemu panu kapitaliście. A dzisiaj? Przeciw globalizmowi w obrocie kapitałem mają protestować? Na to trzeba by mieć ogromne poczucie humoru, a głodnych na takie żarty nie stać.

Jest spisek czy go nie ma

Nie jestem wyznawcą teorii światowego spisku, nie sądzę, że istnieje jakaś ciemna siła, która dybie na pomyślność nas wszystkich. Jednakże zwracam uwagę na fakt, że dzisiaj wielki kapitał urwał się ze smyczy krajowych rządów i jest poza jakąkolwiek kontrolą. A to jest groźne. Bo być może jest i tak, że te wszystkie nasze wybory, ogromny wysiłek kandydatów na radnych i posłów idzie psu na budę. Skoro ponad demokratycznymi państwami świata stoi wyżej ktoś, kto może tym państwom dać korzystne kredyty lub nie dać.

Czy świat kiedykolwiek dojrzeje do tego, żeby nazwiska osób operujących wielkimi kapitałami były znane? Albo inaczej – czy ci, którzy rządzą dziś bankami i giełdami zechcą się ujawnić? Skoro prezydent USA musi ujawniać każdy swój wydatek, skoro musi być czysty jako ta łza, to dlaczego właściciele banków oraz ich najwięksi udziałowcy kryją się w cieniu? Być może boją się odpowiedzialności? A to już jest groźniejsze od najgroźniejszych wojen i pandemii.

 

 

 

 

Głosowania przed nami. I wybory prezydenckie tuż – STEFAN TRUSZCZYŃSKI: Prywatna lista kandydatów

Z kimś tam w końcu się poszarpiemy. Wybory – jedne, drugie już niedługo. Prezydenckie niby odległe, za rok, ale to jednak też rychło nastąpi. Dostaję warszawskie ulotki, a w nich obietnice liczne owszem są. Natomiast o kandydatach niewiele albo nic zgoła. To źle. Przecież my tych ludzi zupełnie nie znamy, a portrecik to za mało.

Potencjalnie „prezydenckich” państwowych, partyjnie nadsyłanych niby, znamy do znudzenia, ale ja nie o nich. To będzie lista naprawdę nowych propozycji. Może i zaskakująca, ale – uważam – warta rozważenia.

Trochę o sobie, bo w końcu będzie o propozycjach autorskich z wiodącym założeniem: nie głosujmy na tych, którzy są, którzy są już zbyt długo i znowu pchać się na pewno będą na urząd główny. To jest taka „trzecia droga” naprawdę, nie idźmy nią. Idźmy według zasług, nadziei, w oparciu o kryteria respektowania zasad, typując odważnych, którzy już to udowodnili.

Mała dygresja osobista. Zdarzyło mi się parę razy, że w okolicznościach chamstwa reagowałem gwałtownie. Tak mam, choć wiem, że to nieskuteczne. Dziś jestem dość stary i rzeczywiście z takimi reakcjami dość śmieszny, gdy rzucam się do fizycznej obrony nawet w słusznej sprawie. Już nie te siły i w końcu wszystko i tak kończy się na pyskówce. Robi się śmiesznie i głupio.

To tak jak z dość powszechnym pokrzykiwaniem przedwyborczym. Było wprawdzie dużo czasu, by przedstawić gości chętnych do rządzenia większym lub mniejszym poletkiem – ale nie zrobiono tego, nawet sami zainteresowani czynili to nieśmiało. Choć owszem są wyjątki.

Wykonałem w ostatnich dniach prywatne sondaże telefoniczne wśród znajomych, nadal dość ważnych i popularnych osób. Takich, których cenię i mam dostęp. I cóż wyszło.

Numery 1. i 2.  to profesorowie – Andrzej Nowak i Wojciech Roszkowski.

  1. Konstanty Radziwiłł (mój kandydat szczególnie).
  2. Wrocławianin Władysław Frasyniuk, człowiek naprawdę twardy i inny niż dotychczasowe wyobrażenie o „robotniku, chociaż należy mu zawsze przypominać jak skandalicznie zachował się wobec funkcjonariuszy polskiej Straży Granicznej podczas kryzysu imigracyjnego.

Sprytnie przypomniał się w rozmowie telewizyjnej. Było o szczegółach solidarnościowego „skoku na bank”, czyli wydobycia z komunistycznego skarbca pieniędzy ze składek związkowców tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego. Dowiedzieliśmy się, jak dolnośląska Solidarność „ukradła” (własne!) – jak mówił wówczas Urban – pieniądze. Nie 80 a 90 milionów złotych. Frasyniuk siedział potem m.in. za to aż 4 lata (!) w więzieniu i jeszcze 10 miesięcy za uderzenie „bykiem” naczelnika zakładu karnego. Działacz sprawiedliwie przypomniał wykonawcę operacji zatrudnionego wówczas w banku – Józefa Piniora, ale nie mógł sobie przypomnieć nazwiska dyrektora tegoż banku, który przez aż kilka godzin zwlekał z zawiadomieniem policji – ubecji (?). To prawdziwy bohater! – mówił Frasyniuk i przepraszał, że nazwiska zapomniał.

5. mojego prezydenckiego rankingu zdecydowanie Witold Gadowski, świetny dziennikarz, góral-krakowianin, autor świetnych polemicznych książek o komunizmie, służbach specjalnych i Bałkanach.

6. Adam Słomka. Niby przedstawiać tego piłsudczyka nie trzeba, ale warto przypomnieć, że jeszcze za poprzedniej, ostatniej władzy spędzał Boże Narodzenie w więziennym areszcie. Niezłomny w domaganiu się ukarania sędziów – przestępców.

A na 7. miejscu… z ust kobiecych usłyszałem stanowczą propozycję by wpisać również panią byłą premier Beatę Szydło. Więc wpisuję. Dodam – od siebie propozycję również żeńską – Wandy, córki Kraka, która nie chciała Niemca i skoczyła do Wisły. Pozostali kandydaci to profesorzy bardzo ważni i zasłużeni: prof. Krzysztof Szwagrzyk, walczący uparcie o pamięć, odnalezienie i godne pogrzebanie ofiar Wołynia – czego ciągle nam odmawiają – opóźniają Ukraińcy. Kończy moją listę, choć również mógłby być na pierwszym miejscu prof. Wiesław Binienda. Nie tylko za to co zrobił w sprawie udowodnienia smoleńskiego morderstwa, ale i jako przeprosiny za wręcz wrogie i skandaliczne potraktowanie nie tylko przez lewicę i platformersów, ale niestety również przez prawicę. Niestety. Profesor wyjechał z Polski z poczuciem krzywdy. Rozmawiałem z nim. Powiedział: „wszystko co robiłem to nie dla kogoś, to dla Polski”.

Niech kandydatury będą różne – byle byli to ludzie naprawdę mądrzy i z konkretnym dorobkiem, zasłużeni.

Teraz moi rozmówcy mówią – jeszcze czas, zobaczymy po wyborach – samorządowych, europejskich. Jednak czas szybko leci. „Nie stój, nie czekaj – pomóż”. Tak mówiliśmy przed 4 czerwca 1989. I wtedy naprawdę wygraliśmy, wbrew wszystkiemu co potem mówiono. Tyle, że tamto zwycięstwo zostało zmarnowane – ale to już następstwa naiwności i wręcz głupoty. Nie potrafiliśmy obronić się, wyeliminować złych ludzi, którzy egoistycznie działali przeciw Polsce.

Prezydent kraju – to wielka stawka. Nie wystarczy zacny – powinien koniecznie być mądry, silny i stanowczy.

Przekop ciągle nie gotowy, lotnisko „odlatuje”, kopalnie systematycznie zasypywane, huty wygaszone, stocznie zamienione w fabryki słupów wiatrowych (za 25 lat pójdą na złom), statki handlowe zbrodniczo sprzedane. Złodzieje okopali się w podatkowych rajach. Kupę pracy będzie miał uczciwy przyszły prezydent.

Wszystkiego najlepszego.

 

 

Fot. YT/TV Republika

Telewizja Polska w likwidacji pozywa TV Republika na milion złotych. Komentarz Michała Rachonia

Telewizja Polska SA w likwidacji złożyła w sądzie pozew przeciwko TV Republika dotyczący programu „Jedziemy” Michała Rachonia. Roszczenia w tej sprawie szacowane są na milion złotych.

W lutym likwidator TVP Daniel Gorgosz poinformował, że wysłał do Tomasza Sakiewicza, redaktora naczelnego Telewizji Republika, wezwanie przedsądowe, w którym domagał się zaprzestania realizacji, emisji i rozpowszechniania w jakiejkolwiek formie audycji „Jedziemy. Michał Rachoń”.

Teraz TVP w likwidacji zamieściła komunikat, w którym napisano, że spółka 26 marca „złożyła w Sądzie Okręgowym w Warszawie pozew przeciwko TV Republika o zaniechanie dokonywania naruszeń praw autorskich przysługujących TVP do audycji ‘Jedziemy’, zapłatę odszkodowania za naruszenie praw TVP do audycji oraz z tytułu nieuczciwej konkurencji, wydanie bezprawnie uzyskanych korzyści, przeproszenie oraz zapłatę zadośćuczynienia na cel społeczny”. Dodano, że łączna kwota wszystkich roszczeń szacowana jest na kwotę miliona złotych.

Wiadomość o złożeniu pozwu skomentował w serwisie X Michał Rachoń.

„Jeśli likwidatorzy od pułkownika Rympałka próbują w ten sposób powiedzieć, że chcieliby mieć na antenie program ‘Michał Rachoń #Jedziemy’ to sorry, ale nie widzę żadnej możliwości współpracy z uzurpatorami, których do TVP policyjnymi sukami przywieźli politycy ściskający się z Putinem takim jakim on jest” – napisał dziennikarz.

opr. jka, źródła: TVP, X

 

 

Może z tego zjazdu trzeba zapamiętać tylko urocze widoki? Collage/ Lum/ fot.: ii HB i archiwum zjazdów burzliwych

Hubert Bekrycht: DUŻY ZJAZD, CZYLI SZARPANIE KWORUM I RZUCANIE MANDATU

Przednówek to ciężka pora dla poszukiwaczy sensacji. W przeciwieństwie do przednówków w folwarkach dziennikarskich, teraz, gdzie nie gdzie kilka złotych na jedzenie jest i nie trzeba ciężko pracować a ponieważ wszyscy są apatyczni można coś zaatakować. Na przykład Zjazd Statutowo-Programowy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, ktory odbył się w Kazimierzu Dolnym 16 i 17 marca br. Wielkanocne króliki, które z trudem budzą się po zimie, opowiadają, że atak kilku osób ze stołecznego oddziału SDP nie tylko nie odzwierciedla stanowiska większości delegatów warszawskich, ale jest wyłącznie sprawą urażonej ambicji szefa oddziału.

Idea zjazdu była bardzo prosta: uchwalenie statutu w miejsce przestarzałej już konstytucji SDP oraz przyjęcie kilku ważnych uchwał w sprawie bezprecedensowego i bezprawnego ataku rządzących na wolne media. Scenariusz niewymagający. Wystarczyło kilkanaście godzin koncentracji, ale oczywiście zawsze znajdą się malkontenci.

Poszło o to, że nadal najliczniejszy, ale – jak mówili delegaci – nie najważniejszy w kraju oddział warszawski zgłaszał ustami swej sekretarz pretensje, bo – jej zdaniem – delegatów stołecznych było za mało (ok. 40 proc.). Nic to, że ZG SDP prosił nie raz, aby wybrano ich przed zjazdem, bowiem ci, którzy – w ocenie protestujących – nie dostali delegacji nie byli „ustępującymi władzami”, jak to jest przyjęte, tylko trzy lata temu nie wybrano ich ponownie do władz naczelnych (automatyczny mandat zjazdowy), co było m.in. dla późniejszego prezesa OW SDP niemałym szokiem.

W Kazimierzu wczesną wiosną, gdzie ambicje wszystkich rosną…

Zanim zatem na dobre zjazd się zaczął zaplanowana wcześniej awantura nieco przyćmiła jego poważną wymowę. Zaprotestował osobiście szef warszawskiego oddziału, który przyjechał specjalnie na zjazd z miną męczeńską. Podkreślał, że źle go potraktowano i nie słyszał pytań, dlaczego nie wybrano w lutym dziesięciorga delegatów. Czyżby bał się, że nie zostanie wybrany? Nie wierzę. Obnosił się prezes OW SDP z bólem w imieniu „odrzuconych”. Na moje pytanie w sobotę rano, czy jadł już śniadanie, odparł oburzony, że nie jest przecież delegatem. Mój Boże, jedna z najważniejsza w SDP osób narzeka w taki sposób. Nasz Dom Pracy Twórczej jest znany z gościnności. Bułka z serem czy wędliną albo jajecznica i kawa na pewno znalazłaby się. Poza tym goście zjazdu, a statut taki potwierdzono w przypadku prezesa, mają prawo do zakwaterowania i wyżywienia.  Zatem, poza jedzie na ambicji płozach… Może właśnie dlatego, że ów dygnitarz stołecznego SDP nie jadł śniadania był w słabej formie i nie mógł wytłumaczyć pretensji z jakimi przyjechał.

Nie szukajcie piasku w maku, lecz napiszcie dobry statut

Nie można było mu wytłumaczyć, tego, co pięćdziesiąt razy już wcześniej tłumaczono. W informatyce nazywamy to trwałą przerwą w półprzewodnikach. W życiu określa się to jako ośli upór i chęć rozwalania wszystkiego, co usiłuje się przez lata złożyć. Bo nikt nie zajmował się tym, co w statucie ma być zmienione, tylko trzeba było brnąć w dawno rozstrzygnięte sprawy formalne. Prezes OW, jak księżniczka w bajce, zniknął przed obiadem. Może był głodny. I jeszcze ktoś go próbował zdyskredytować opowiadając, że wrócił do Warszawy, „bo się spieszył na swoje przyjęcie imieninowe a nic nie postawił”. To nie ludzie, to wilki.

Na zjeździe jednak narastał nastrój szarpania kworum, bo główny dokument SDP mógł być uchwalony tylko przy określonej liczbie zarejestrowanych elektronicznie delegatów. Była sobota przed południem, zatem wielu z dziennikarzy miało jeszcze zajęcia. Dojeżdżali z najdalszych zakątków Polski, aby wziąć udział w uchwalaniu statutu. Nieliczna grupa rekonstrukcji starych porządków – kilkoro osób z OW SDP, nie wiadomo, czy z poparciem swojego szefa – przekonywała, że zjazd powinien być powtórzony. Czyli, logiczne – zdaniem rozłamowców – było, iż kolejne dziesiątki tysięcy złotych ze wspólnej kasy stowarzyszenia miały być wydane, bo ktoś nie policzył, że i tak statut będzie uchwalony, że i tak dojadą delegaci, że kworum będzie i można już procedować ewentualne poprawki, bo wspomnianego kworum wymaga tylko głosowanie nad najważniejszym w SDP dokumentem.

Najdziwniejsze było to, że rozłamowcy zwrócili się do Naczelnego Sądu Dziennikarskiego SDP, aby rozstrzygnął spór o liczbę ich delegatów i w ogóle, aby stwierdził, że statut jest do luftu. Z tym, że nikogo przedtem nie zawiadomiono, a niektórzy członkowie NSD mnie pytali o co chodzi? Zatem odpowiadałem, że sąd działa jawnie i nie jest tworem kapturowym, ale małą liczebnie, wesołą warszawską grupę rekonstrukcji starych porządków to nie obchodziło i mało sprytnie, krzycząc na całą salę zapowiadali rokosz.

W szczytowym momencie, kiedy było już kworum niezbędne do uchwalenia statutu, dlatego, że grupa zbierała podpisy (chyba 7) pod protestem i się zwyczajnie spóźniła, zarządzono głosowanie. Chcieli oddać tzw. klucze do elektronicznych paneli do głosowania, ale było już za późno. Statut przegłosowano dużą większością głosów a oni nawet nie byli przeciw, bo stali w kolejce do zwrotu aparatury… Smutne i komiczne zarazem. Oczywiście firma nadzorująca głosowania musiała im tłumaczyć, że ich głosu nie policzono, bo…nie głosowali, ale nie wylogowano ich z sytemu, bo trwało głosowanie. W mojej rodzinie są przedszkolaki, które rozumieją takie „subtelności”.

Nic to, wściekli i poczerwieniali na twarzy ludzie z warszawskiej grupy rekonstrukcji socjalizmu podczas głosowań nawet tak ochoczo nie wymachiwali szablami, czyli aparatami fotograficznymi, którymi cały czas rejestrowali zjazd. Oni po prostu byli zaskoczeni.

Przy okazji chylę czoła przed większością obecnych na zjeździe członków OW SDP, że mimo swoich wątpliwości i sprzeciwów nie dołączyli do grupy rozłamowców i nie przyłączyli się do szalonego tańca rozszarpującego kworum.

Także przy okazji wypada powiedzieć, że oprócz dwóch osób z władz warszawskiego oddziału nikt prominentny nie brał udziału w tym pożal się Boże puczu. Za to szalała trójka, a właściwie należałoby napisać „trojka”, zawsze wiernych ideałom rozpienienia każdej dyskusji miłych i kulturalnych mężczyzn, o których nie słyszano w żadnej polskiej redakcji.

Suma summarum statut przyjęto. Przegłosowano też kilka ważnych uchwał o bezprawnych wobec mediów działaniach rządu powstałego 13 grudnia ub. r. i o skandalicznym wyrzuceniu z TVP twórczyni telewizji Biełsat red. Agnieszki Romaszewskiej i zawieszeniu programu Studio Wschód red. Marii Przełomiec. Tekst uchwał PONIŻEJ:

Uchwały Nadzwyczajnego Statutowo-Programowego Zjazdu Delegatów Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich

Porzuć mandat delegata – oto losu pierwsza rata

Z mandatu delegata zrezygnowała prezes honorowa SDP Krystyna Mokrosińska, bo nie podobało jej się, że w statucie znalazła się, uwaga, uwaga MOŻLIWOŚĆ pobierania gratyfikacji finansowej przez członków zarządu. Chodziło tylko o to, aby władze nie musiały pożyczać na hotele i paliwo, bo oficjalne zwroty kosztów nie obejmują wielu grup wydatków.

Życzliwe pani prezes grono rozesłało dramatyczny apel do „prawdziwych działaczy” SDP, którzy momentalnie zrobili, przepraszam za wyrażenie, „spory syf” w sieci. Na profilach społecznościowych o gigantycznych zarobkach członków ZG SDP donosili z reguły ci, którzy przepadli w głosowaniach zjazdów wyborczych i zmuszeni są do „anonimowej” pracy w oddziałach. Jednemu z nich – jak mówimy na łódzkich Bałutach – dałbym po pysku, ale nie warto, nie ma zdolności honorowych.

Niewiele osób – podczas tej internetowej „zemsty” – miało zauważyć, że to nie zarobki zarządu, niewielu też wie, że taka MOŻLIWOŚĆ jest od następnej kadencji, czyli nie dotyczy naszego składu. A następny zarząd… No cóż, kandydaci na start. Prężcie się obiecujcie, zrezygnujcie ze wszystkich swoich aktywności zawodowych, dajcie się wybrać. I przypominam następna kadencja – to też jest w nowym statucie – potrwa nie trzy, jak teraz, ale aż cztery lata.

No i argument – „KRS tego statutu nie przyjmie”, od prezes honorowej SDP aż na szeregowych członkach oddziału regionalnego kończąc były ostrzeżenia w sprawie KRS. Skąd oni to wszyscy wiedzą, skoro sam KRS jeszcze nie ma nowego statutu? Chyba, że już ma… Przypomnę może, że poprzedniego statutu KRS nie przyjął – i stąd ten zjazd – ponieważ jeden z członków władz zjazdowych nie złożył podpisu…

I mieliśmy zjazd morałów – kanonada niewypałów

Zatem pani prezes honorowa, po raz kolejny, zamiast łączyć podzieliła nas na zwolenników „zarabiania” – jak twierdzi – na majątku SDP i tych o „czystych intencjach” tych, którzy nawet na emeryturach mogą, jak się ich grzecznie poprosi, być we władzach, bo teraz mogą a przez lata, kiedy byli we władzach mieli etaty, stanowiska i pieniądze z reguły w topowych mediach. Teraz nie są we władzach, to się wściekają, że ktoś dostanie parę złotych na przykład na części do prywatnego komputera lub oponę do samochodu. Też prywatnego. Praca społeczna, pracą społeczną, ale czasy się bardzo zmieniły, jeśli my nie będziemy profesjonalnie zarządzać stowarzyszeniem, to kto to zrobi? Specjalistyczne firmy – jak proponują rozłamowcy – czy, przy całym szacunku, emeryci, którzy mogą posiedzieć w naszym biurze.

Mandat oddać i w strumieniu pływać wciąż w stowarzyszeniu

Naprawdę szanuję prezes honorową SDP Krystynę Mokrosińską i wielokrotnie dawałem temu świadectwo. Nie przeszkadzała mi jej wyniosłość, bezkompromisowy styl prowadzenia niektórych spraw, pouczanie wszystkich. Spierałem się z nią odważnie narażając na „razy” jej bezmyślnych akolitów, nie mylić z przyjaciółmi pani Krystyny, którzy ją zawsze wspierają.

Dla mnie Mokrosińska pozostanie legendą. Legendą SDP. Tylko szkoda, że znowu zrobiła dziwny ruch polegający na „połowicznym działaniu”. Nie rozumiem jej. Złożyła mandat i co? To tylko zjazd a statut pozostanie. Jeśli się z czymś nie zgadzam, rezygnuję. Broń Boże nie namawiając pani Krystyny do rezygnacji z członkostwa, myślę, ze znowu ktoś wykorzysta zasługi prezes honorowej i skorzysta, że jest ona nadal w SDP i zaatakuje jesienią na zjeździe wyborczym…

Komentarz wiceprezes SDP Jolanty Hajdasz PONIŻEJ:

Nowy statut to nie żadna rewolucja: Komentarz JOLANTY HAJDASZ po zjeździe SDP

Rymowanka nie dla dzbanka

Aby nieco rozluźnić nieco atmosferę, napisałem małą rymowankę, która nie jest nawet w dziesiątej części tak dobra, jak owiany legendą hymn minionego zjazdu autorstwa naszego barda Marcina Wolskiego (gratulacje Marcinie), ale pozwolą Państwo, że pośmieję się z pani honorowej prezes SDP.

Z życzliwości i wdzięczności za to, co zrobiła, nie chcę jej pouczać i kierować przyciężkie uwagi.

 

Są w Madrycie i w Samarze,

Są w Toronto, koło Mińska,

Są w Nairobi dziennikarze

I Krystyna Mokrosińska.

 

Są na świecie kwiaty piękne,

Każdy, nawet narośl chińska,

Lecz dziennikarz o nich nie wie

I Krystyna Mokrosińska.

 

Są rozsądni na tym globie,

Są i głupi – nie ich wina,

Dziennikarze i królowie,

Mokrosińska też Krystyna.

 

Dziwne gry są na tym świecie,

Ktoś gra w klipę, ktoś bez atu,

Nawet w durnia gra dziennikarz,

Lecz nie zrzeka się mandatu…

 

(edytowane 26.03)

Aby zakończyć te zjazdowe i pozjazdowe wątki, z dziennikarskiego obowiązku, dodam, że za ten komentarz, rymowanki i całokształt zostałem ostro zaatakowany przez prezesa oddziału warszawskiego. No, cóż, jego zdaniem obrażam wszystkich przeciwników statutu i samą prezes Honorową tymi „wierszydłami” ( a pisałem, że rymowanką). Wolno mu. W końcu jest prezesem. Dodał prześmieszny wiersz Juliana Tuwima, który każdy mądrzejszy licealista dedykuje swoim adwersarzom. Ten o psie, mezaliansie i tym, co ten pies robi podmiotowi, którego lży koncertowo Poeta. Prezes OW SDP podparł się na koniec „roliczania mnie” słowami Tuwima a ja, ponieważ raczej piszę prozą, w odpowiedzi prezesowi oddziału stołecznego zacytowałem Ryszarda Kapuścińskiego. PONIŻEJ:

Lulu i inne przypadki, czyli: nie rób ze mnie bazyliszka – Hubert grzecznie prosi Zbyszka

 

Zdj.: z archiwum prawdy mediów głównego nurtu

O manipulacjach i związanych z nimi pieniądzach pisze WIKTOR ŚWIETLIK Seksizm na procent

“Gazeta Wyborcza” ogłosiła, że Krzysztof Stanowski to seksista. Trochę się z tego pośmialiśmy. Pewien klasyk mawiał, że kłamstwo ma na celu stworzenie pozorów prawdy. Tu wydawałoby się, że wyszło średnio. Wydawałoby się.

Jeden z dowodów na seksizm Stanowskiego to fakt, że z oburzeniem zacytował faktycznie dość zbereźno-knajacką wypowiedź Janusza Wójcika. Zmarły 7 lat temu trener, a nawet były poseł Wójcik, jaki był, wszyscy wiedzą. Stanowski go wyszydził, a “Wyborcza” przypisała mu słowa Wójcika. Równie dobrze można wszystkim historykom drugiej wojny światowej przypisać zwierzęcy antysemityzm, bo opisują niemiecki i austriacki nazim.

Koronnym jednak dowodem i największą zbrodnią Stanowskiego jest to, że niezbyt ładnie określił dziennikarkę, która była jedną z czołowych specjalistek od j…a, wyp..a i innych czynności seksualnych przeniesionych do życia publicznego. Z kolei dziennik, który to ujawnił ma na koncie dość już cykliczne afery z jakimiś molestowaniami, a ostatnio jeden z dżentelmenów tam pracujących radził sobie z depresją i stanami lękowymi robiąc sobie dobrze przy koleżankach. Hipokryzja “Wyborczej” trochę narobiła jak zawsze hałasu, ale nie zdziwiła już specjalnie. Wiadomo, zwalczają każdego, kto ma inne poglądy, nawet Stanowskiego, który przecież – uczciwie mówiąc – zachowuje się jak na ideologicznym polu minowym i staje na głowie by bynajmniej nie wyjść na prawaka, czy – tym bardziej –  pisowca.

Sprawa ma jednak, jak to sprawy często mają, inny wymiar i jest on czysto materialny. Rozmawiałem – już jakiś czas temu, jak tylko “Wyborcza” zaczęła grzać „aferę” Stanowskiego – ze znajomym z branży PR-owskiej. Klient chciał zostawić trochę pieniędzy w Kanale Zero, ale się rozmyślił. “Wyborcza” ogłosiła, że Stanowski to seksista, a seksizm jest niezgodny, podobnie jak rasizm, antysemityzm i inne wstrętne rzeczy z kodeksem firmy. Telewizja “Republika” może mieć przynajmniej ten komfort, że w niej panowie Jan Pietrzak czy Marek Król mogli sobie poszaleć do woli za nieswoje, do czasu kiedy ogłoszono całą telewizję gniazdem nazizmu i obdzwoniono wszystkich możliwych reklamodawców, szantażując ich de facto, tym, że ich firmy będą gnojone w mediach prorządowych, jeśli nie wycofają reklam z jedynej większej telewizji sprzyjającej opozycji.

W przypadku Stanowskiego, to co powiedział o Madame Michalik, ani kto jest jego reklamodawcą, nie ma znaczenia. Gdyby nie te fakty, to najwyżej coś by się wymyśliło, jak to nieraz bywało w ciągu ostatnich lat w “Gazecie”. Ja na przykład od pani Kublik dowiedziałem się swojego czasu, że byłem jakimś internetowym gangsterem. Trochę przepisała za innym mitomanem – Wojciechem Cieślą, trochę zmyśliła. Chodzimy sobie w tej sprawie czasem do sądu.

Oczywiście cała sprawa Kanału Zero ma także podłoże ideologiczne. Problemem Stanowskiego jest to, że wyrósł za duży, w dodatku pakuje się z buciorami w “gazetowyborczą” bańkę medialną. Miesza w głowie nieszczęśnikom Mellerem i Raczkiem, a potem zaprasza Pereirę i pozwala mu cokolwiek powiedzieć, To niedopuszczalne. Tak nie powinno wyglądać dziennikarstwo. Człowiek sformatowany przez Czerską i Wiertniczą nie powinien doświadczać zakłóceń w odbiorze. Stąd starania pana uzurpatora z Woronicza i jego wszystkich Czyży by teraz było tam tak jak wszędzie indziej, a wszystkie media miłowały tę samą partię.

Ale naprawdę nie samą ideologią człowiek żyje. Pamiętam historię, którą opowiadali mi znajomi z warszawskiego ratusza, z czasów jeszcze kiedy rządziła Hanna Gronkiewicz-Waltz, a lokalne wydawnictwo varsavianistyczne zwróciło się do działu kultury o małą dotację. Dostali, ale zaraz potem “Wyborcza” zrobiła aferę, że nie skonsultowano tego z nimi, a oni mają “Gazetę Stołeczną” i tak dalej. Tak to polityczna poprawność dzielnie idzie w służbie pieniądza. Nie wiem, czy w ogóle w niej w gruncie rzeczy o to nie chodzi. Od samego początku.

Fot. Wikipedia

TADEUSZ PŁUŻAŃSKI:  Kotwica – znikający symbol Polski Walczącej

13 marca 1942 r. harcmistrz Maciej Aleksy Dawidowski „Alek” z Organizacji Małego Sabotażu „Wawer” wypisał na murach Muzeum Narodowego w Warszawie wielkimi literami: „Ludu W-wy jam tu. Kiliński Jan”. Pomnik Jana Kilińskiego został przez władze niemieckie zdemontowany i ukryty w muzeum w odwecie za usunięcie niemieckiej tablicy z pomnika Mikołaja Kopernika.

Tydzień później, 20 marca 1942 r. ten sam „Alek” po raz pierwszy na murach Warszawy namalował symbol Polskiego Państwa Podziemnego. „Kotwicę”. Na balustradzie werandy znanej warszawskiej kawiarni Lardellego przy ul. Polnej 30. Wkrótce powstały z połączenia liter „P” i „W” oznaczających Polskę Walczącą symbol wpisany w kotwicę stał się najpopularniejszym znakiem oporu przeciwko Niemcom.

Na początku 1942 r. Biuro Informacji i Propagandy zorganizowało konkurs na prosty i sugestywny, jak zakładano, symbol polskiego podziemia. Na konkurs spłynęło 27 prac. Wybrano projekt Anny Smoleńskiej, ps. „Hania”, 22-letniej studentki historii sztuki tajnego Uniwersytetu Warszawskiego i harcerki Szarych Szeregów – działała w konspiracyjnej organizacji Małego Sabotażu „Wawer”. Zdecydowała zapewne prostota, moc i symbolika znaku oraz to, że w warunkach okupacyjnego terroru był to symbol łatwy i szybki do malowania na murach.
Niestety losy młodej łączniczki Armii Krajowej potoczyły się tragicznie. W listopadzie 1942 r. została aresztowana przez Gestapo razem z rodzicami, bratem i siostrą. W trakcie brutalnego śledztwa nikogo nie wydała. Jeszcze w tym samym miesiącu trafiła do niemieckiego obozu KL Auschwitz, gdzie zmarła na tyfus w marcu następnego roku. Czy mogła przypuszczać, że wymyślony przez nią znak Polski Walczącej już na zawsze stanie się dla Polaków najważniejszym symbolem oporu?

Trzeba powiedzieć, że „Kotwica” błyskawicznie zyskiwała popularność. Najpierw w Warszawie, a później na innych polskich ziemiach. Niespełna miesiąc od pojawienia się jej na ulicach stolicy „Biuletyn Informacyjny” Armii Krajowej pisał z nieukrywanym entuzjazmem: „Już od miesiąca na murach Warszawy rysowany jest znak kotwicy. Rysunek kotwicy jest robiony tak, że jego górna część tworzy literę «P», zaś część dolna – literę «W». Pewna ilość napisów objaśnia, że znak kotwicy jest znakiem Polski Walczącej. Zapoczątkowany być może przez jakiś zespół – znak ten stał się już własnością powszechną. […] Nie umiemy wytłumaczyć popularności tego znaku. […] Być może działa tu chęć pokazania wrogowi, że mimo wszystko – nie złamał naszego ducha. Może na wyobraźnię «rysowników» działa symbolika kotwicy – znaku nadziei”.

To, jak ważną rolę odgrywać zaczął symbol Polski Walczącej w okupowanym kraju, świadczą rozkazy komendanta AK generała Stefana „Grota” Roweckiego, który w marcu 1943 r. rozkazał, żeby wszystkie akcje Armii Krajowej sygnowane były właśnie „Kotwicą”. Znamienna była również reakcja niemiecka. Gubernator dystryktu warszawskiego Ludwig Fischer nakazał, aby wszelkie tego typu symbole były natychmiast usuwane przez właścicieli posesji, na których się pojawiły. Z kolei za wykonywanie takich napisów groziły potworne kary ze śmiercią włącznie. Chichotem historii jest to, że dziś symbol Polski Walczącej też znika z przestrzeni publicznej.

 

Kontynuując przeglądanie strony zgadzasz się na instalację plików cookies na swoim urządzeniu więcej

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close