Jeszcze w feralny piątek 13 września, kiedy mówił, że „prognozy nie są specjalnie alarmujące” sprawiał wrażenie, że ma nadzieję na weekend w Sopocie. Chwilę później nastąpił powodziowy armagedon i musiał się wziąć do roboty. Jak to ktoś zgrabnie ujął na „X”, Donald Tusk walczy o polityczne życie.
Wiemy z wieloletnich doświadczeń, że nie jest łatwo zmusić Donalda Tuska do pracy. Właściwie łatwiej uznać sprawę za z góry straconą. Tym razem jednak Donald Tusk zrozumiał, że wobec tego co się dzieje jest to jego być albo nie być. Kosztowna to nauka, za którą trzeba było zapłacić nieznaną jak dotąd liczbą ofiar, zaginionych i prawdopodobnie miliardów strat materialnych, ale najwyraźniej skuteczna.
Machina PR
Potężna machina PR poszła w ruch. „Widziałem a własne oczy, że tak wysoki standard obejmuje to konkretne miejsce. Wszędzie tu dookoła Wrocławia to po prostu, mają na tyle mają możliwości technicznych, że stać ich co najwyżej na worki i piach. Więc worki, piach i podwyższają te wały. A tutaj całe wały są wyłożone folią i agrowłókniną. I z tego co mi wiadomo, to tylko tam są zrobione w ten sposób (…)” – mówił w wywiadzie dla Tysol.pl walczący z falą powodziową we Wrocławiu wolontariusz Piotr Przybysławski.
„Tak, to była pokazówka dla Tuska. Bo właśnie tam go tam zawieziono, żeby mu pokazać, jak to wszystko sprawnie działa w mieście. A w innych miejscach we Wrocławiu, działają sami tylko wolontariusze, ze wsparciem OSP i WOT co najwyżej” – podkreślił Przybysławski.
Nigdy dotąd nie stosowaną w cywilizowanych krajach praktykę publicznych i transmitowanych w największych telewizjach (za wyjątkiem Telewizji Republika, co jest swego rodzaju zbrodnią odmowy dostępu do informacji dla jej być może zagrożonych utratą życia widzów) sztabów kryzysowych najlepiej opisał Jacek Żakowski w neo-TVP. „Tusk sięgnął po metodę putinowską, której się w demokracjach nie stosuje. No nie ma tak, że jak jest powódź w Stanach, to prezydent siedzi i ruga urzędników publicznie i to jest transmitowane. Tak nie ma w Niemczech, w Wielkiej Brytanii, we Francji, nigdzie. To jest typowo autorytarny model zarządzania” – zwrócił uwagę Żakowski za co spotkała go fala hejtu ze strony Silnych Razem. O Jacku Żakowskim można sądzić cokolwiek, ale tutaj ma rację.
Z jednej strony ma rację, ale z drugiej najwyraźniej jest to metoda skuteczna. Nie w sensie organizacyjnym, każdy kto próbował coś zorganizować wie, że upublicznienie procesu nie pomaga. Ale w sensie PR-owym skuteczna, skoro niewielka, ale jednak, większość Polaków uznała, że Tusk, który dezinfomował nt. stanu zagrożenia „radzi sobie z powodzią”. Do tego dochodzą seryjne próby „zmiany tematu” w przestrzeni publicznej, a to odgrzewane kotlety z aferą wizową, a to jakieś wyskoki Sikorskiego, a to bobry. A jeszcze szantaże emocjonalne wobec każdego kto ośmieli się skrytykować działania wodza…
Dlaczego?
Dlaczego to wszystko? Ano dlatego, że Tusk błyskawicznie zrozumiał, że nie może jechać na weekend do Sopotu, tylko musi zawalczyć o swoje polityczne życie. I można go nie lubić, ja go na przykład nie lubię, można go uważać za zdrajcę, który nie działa w interesie Polaków, ale on jak trzeba gryzie ziemię.
W tym czasie opozycja gryzie słone paluszki.