Rys. Cezary Krysztopa

Bardzo smutny felieton CEZAREGO KRYSZTOPY: Kuleba postawił kropkę nad i

Robiłem co mogłem, w ramach swoich skromnych możliwości i podczas Pomarańczowej Rewolucji i podczas Majdanu, grafiki, teksty, demonstracje. Po pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę, jak wielu innych Polaków, udostępniliśmy uciekającym przed wojną Ukrainkom mieszkanie po Babci.

Pamiętam jak płakały kiedy powiedziałem im po rosyjsku, ukraińskiego nie znam – Nie ispugajties, wy doma – sam się prawie popłakałem. Pamiętam jak jeździliśmy z Synami po warszawskich dworcach karmiąc uchodźców z Ukrainy. I wiecie co? Wcale tego nie żałuję, zrobiłbym to jeszcze raz.

Polska pomoc, ukraińska niewdzięczność

Dopiero ostatnio dowiadujemy się więcej na temat skali pomocy Ukrainie ze strony państwa polskiego, od ekspertów słyszę, że mogliśmy oddać nawet 40% własnego uzbrojenia. A pieniądze, generatory, starlinki, zapewnienie logistyki i wiele, wiele innych rzeczy? Być może ktoś to kiedyś policzy, a być może już się nie da. Podobnie jak wielu innych uważam, ze to trzeba było zrobić, nie dla Ukrainy nawet, tylko dla Polski. Inna sprawa czy nie przekroczyliśmy krytycznego uszczuplenia własnych zasobów. A jeszcze inna to to, że z niezrozumiałych dla mnie powodów, rząd Morawieckiego nie brał pokwitowań za to co w naszym imieniu na Ukrainę wysyłał.

W efekcie, kiedy tylko Polsce skończyły się pieniądze i czołgi do oddania, na arenę powróciły Niemcy, które jeszcze niedawno, jako „sojusznik strategiczny” Ukrainy uważały, że „nie warto jej pomagać”. No, ale skoro ich wielikij drug Władimir nie dał rady Ukrainy zatłuc, to trzeba się było odnaleźć w nowej sytuacji. A żaden Polak nie da Ukraińcowi tyle, ile Niemiec obieca. No więc Zełenski kopnął Polaków w tyłek wykorzystując jako pretekst obronę polskiego rolnictwa i poleciał w te pędy do Berlina, przy okazji mocno przyczyniając się do upadku rządu PiS, który tyle mu bez pokwitowania dał. Razem z Ukrainą (nie w formie państwa, to była bzdura na kółkach, w formie jakiegoś sojuszu) mogliśmy stanowić jakiś w miarę samodzielny środek ciężkości w Europie środkowej i wschodniej. Ukraińcy oddali to za paciorki. Teraz, po ofensywie kurskiej, obrażeni Niemcy zapowiadają zatrzymanie nawet dostaw paciorków.

Kuleba na parteitagu

I po tym wszystkim do Polski przyjeżdża ukraiński MSZ Dmytro Kułeba, który na partyjnym, jebaćpisowym parteitagu nowej, proniemieckiej partii rządzącej, zestawia Rzeź Wołyńską z Akcję Wisła, czyli brutalne zarżnięcie stu tysięcy niewinnych Polaków z dokonanymi przez komunistów wysiedleniami Ukraińców po wojnie. Mało tego, twierdzi, że „zostali wysiedleni z terenów ukraińskich”, a tak w ogóle, to „po co wracać do przeszłości”.

Można powiedzieć, że Dmytro Kuleba na Campusie Polska pokazał, że nie chodzi na nim o „je.anie PiS”, to taka bardziej lekkostrawna wersja light, na finansowanym z niemieckich pieniędzy Campusie Polska chodzi o „je.anie Polski”.

A zwracając się już bezpośrednio do ukraińskiego MSZ, jeśli Polska po latach wspomagania Ukrainy daleko idącym własnym kosztem, ciągle na ekshumacje brutalnie zamordowanych przez Ukraińców Polaków „nie zasłużyła”, niemieckie obietnice ciągle Was bawią, a Pan nie umie uszanować pamięci stu tysięcy polskich ofiar, to Ukraińców i Pana wybór, a także obciążenie Waszych sumień. Ale korzystając z estetyki imprezy, na której było Panu tak dobrze, proszę „czym prędzej opuścić terytorium Polski”, nie wracać, a po MIGi, o których wspominał Pana pryncypał, udać się do Niemiec.

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: „Silni razem” zrobili swoje, „Silni razem” mogą odejść

Ci, którzy są aktywni w sieci, szczególnie na platformie „X” (wcześniej „Twitter”) zauważyli na pewno spadek aktywności tzw. „Silnych razem”. Internetowej bojówki znanej z ataków nie tylko, a nawet nie głównie na politycznych przeciwników, ale przede wszystkim na tych, którzy ośmielili się wystąpić choćby na centymetr przeciwko doktrynie, której strażnikiem uczyniono Romana Giertycha.

Dziś mało kto się do ojcostwa i matkostwa „Silnych razem” przyznaje, ale choć pamięć mam słabą, to wujek Gugiel podpowiada mi zdjęcia posła Platformy Obywatelskiej Arkadiusza Myrchy, czy posła Platformy Obywatelskiej Krzysztofa Brejzy reklamujących się na tle furgonetki oklejonej hasztagiem #SilniRazem. Podpowiada zdjęcie Pana kiepsko wykształconego posła Koalicji Obywatelskiej Mieszkowskiego, który uczestniczył w akcji wspierającej „Silnych Razem” bodaj we Wrocławiu. A więcej nie chce mi się szukać. Koalicja Obywatelska reklamowała nawet telefon, pod który trzeba było dzwonić jeśli chciało się zostać „Silnym razem”, ciągle można go znaleźć w sieci.

Kilka teorii

No dobrze, ale dlaczego od kilku tygodni, tak wcześniej aktywni i skuteczni w promowaniu hasztagów na „X” „Silni razem” nie są zauważalni w trendach? Otóż jest kilka teorii.

Jedna głosi, że to cisza przed burzą. Są wakacje, czas flauty, ale internetowe bojówki Romana Giertycha przygotowują się do akcji na początku jesieni. To wtedy może się zdecydować sprawa ewentualnego pozbawienia Prawa i Sprawiedliwości państwowej dotacji przez PKW. A właściwie, podobno, sprawa jest już zdecydowana i bonzowie PKW oczekują tylko od Rympałków Tuska dającej im jakie takie poczucie bezpieczeństwa, podkładki. Osłona ogłoszenia tak kuriozalnej decyzji może się wtedy rzeczywiście w mediach społecznościowych przydać.

Inna teoria głosi, że „Silni razem” nie tylko nie są już z całym swoim szurstwem potrzebni, ale wręcz szkodzą „rewolucji” (znany mechanizm „zjadania dzieci”). A to zaszczekają na „zaprzyjaźnionych dziennikarzy”, a to nawet Nitrasa poszarpią… A tutaj za pasem wybory prezydenckie, które działają zupełnie inaczej niż parlamentarne. Tu trzeba różne środowiska łączyć, do różnych się odwoływać, „politykę miłości” znowu prowadzić. Polaryzacyjną wściekliznę „Silnych razem” trudno tu uznać za wartość dodaną. Być może dlatego właśnie sepsowy zapiewajło dał sygnał do pozostawienia twitterowych berserkerów na polu bitwy.

Rachunki przyszły

Nie wykluczając żadnej z powyższych, mam jednak trzecią teorię, którą pozwolę sobie uznać za równie prawdopodobną. Otóż, wierzę głęboko, że istnieje w Polsce niemała grupa ludzi (nie nazywam ich „Polakami”, bo nie wiem czy bym ich nie obraził), którzy są gotowi żyć w biednym i eksploatowanym przez innych kraju, płacić wysokie rachunki, mało zarabiać i oddawać przyszłość swoich dzieci w zamian za poklepywanie po plecach, byle tylko Kaczyńskiemu zrobić na złość. Tak ich zaprogramowano.

Ale nawet oni mają jakieś ludzkie potrzeby, a być może nawet potrafią liczyć. No i właśnie rachunki przyszły, a my jesteśmy świadkami skutków pewnego dysonansu poznawczego.

Rys. Cezary Krysztopa

Śmiałą tezę stawia CEZARY KRYSZTOPA: PiS ukradł sto bilionów

Na jakiej podstawie twierdzę, ze „PiS ukradł sto bilionów”? A wziąłem sobie z sufitu. Wolno rządzącym, to i mnie wolno. Kamaryla Donalda Tuska została z pomocą sił zewnętrznych osadzona w Warszawie nie dla powodzenia Polski czy Polaków – ale że Polska jakimiś resztkami suwerenności, czy demokracji się wykazuje – kamaryla owa przed polską opinią publiczną nie jest w stanie wykazać się żadnymi sukcesami.

Gospodarka leży i kwiczy, inwestorzy uciekają z Polski, nie czytałem jeszcze kompleksowej analizy, ale prawdopodobnie w związku z wynikającym z katastrofalnego tzw. „Zielonego Ładu” szybkim wzrostem cen energii i waleniem się w gruzy wiarygodności otoczenia prawnego, szybko rośnie inflacja, katastrofa unijnej tzw. „procedury nadmiernego deficytu”, zatrzymywany jest każdy strategiczny projekt, który mógłby zbudować jakąś naszą przewagę konkurencyjną nad Niemcami, trwa niepewność wokół kontraktów zbrojeniowych, co jest wyjątkowo groźne wobec wojny za płotem i zagrożenia wojną światową.

Polityka zagraniczna miała być pod rządami Tuska, który „nie da się ograć” pasmem klapsów ze strony jego „europejskich przyjaciół”. Nawet te słynne, oparte na żądzy zemsty „Silnych Razem” rozliczenia PiS, wobec ośmieszenia komisji sejmowych i substytutu prokuratury w jakże wielu przypadkach, prawdę mówiąc wyglądają (choć trzeba pamiętać o tym co się robi ks. Olszewskiemu i byłym urzędniczkom Ministerstwa Sprawiedliwości) bardziej śmieszno niż straszno. Być może jedynym sukcesem Koalicji 13 grudnia jest stanięcie przez Tomasza Lisa murem za polskim mundurem i jego zachwyt nad defiladą w Święto Wojska Polskiego, tą samą defiladą, która w zeszłych latach tak go drażniła.

No ale przecież ludzie Donalda Tuska słyną z talentu do tzw. „polityki przykrywkowej” – Co robić? Co robić? – rozlega się na korytarzach Kancelarii Premiera – Już wiem, ogłosimy że to wszystko to wina PiS – pada genialna propozycja – Wyciągnijmy z nosa jakąś bzdurę i wdrukujmy ją w głowy Polakom. No i wyciągnęli. Ale nie wdrukowali. Bo problem w tym, że i Polacy są inni niż w latach 2007 – 2014 roku, kiedy to Tusk robił z nimi co chciał i osłony medialnej nie ma tak szczelnej jak wtedy.

Zresztą, w gruncie rzeczy Donald Tusk wcale nie powiedział, że „PiS ukradł 100 miliardów”. Tusk powiedział tylko, nie przedstawiając żadnych dowodów zresztą, że „podejrzana kwota wydatków publicznych, ustalona w wyniku kontroli Krajowej Administracji Skarbowej, osiągnęła 100 miliardów złotych”. „PiS ukradł 100 miliardów” usiłowali wdrukować w głowy Polakom wyłącznie jego polityczni i medialni dobosze, którym niespecjalnie się to udało, ponieważ hasztagi, które miały ponieść to coś, zdechły w sieci jeszcze tego samego dnia. A później dobił to minister finansów Domański mówiąc w Polsat News, że „100 mld to kwota, która jest objęta badaniem, 5 mld zł to kwota, gdzie już są ustalone nieprawidłowości, z kolei ponad 3 mld zł to kwota odnośnie, której złożono zawiadomienie do prokuratury”, co potwierdził również szef Krajowej Administracji Skarbowej.

Już sam fakt hucznego podpisywania „porozumienia o współpracy” trzech ministrów Tuska, którzy jako ministrowie jednego rządu są do współpracy zobowiązani, sprowadzał ich do poziomu pajaców skaczących w rytm marnej jakości propagandowej melodii, a po tym jak pękł balonik „100 miliardów”, Andrzej Domański, Tomasz Siemoniak i Adam Bodnar, zostali z tym wszystkim jak Himilsbach z angielskim.

Nie jestem ekonomistą, ale nie jestem również naiwny. Zdaję sobie sprawę z tego, że do każdej władzy i każdej partii władzy w trakcie rządzenia przykleja się coraz więcej cwaniaków i złodziei, ale również jako laik mam prawo zadawać sobie pytanie: „Jak to jest, że PiS tak strasznie kradł i na wszystko wystarczało, a przyszli ci którzy nigdy nie kradli i nie kradną i nagle na wszystko brakuje?”

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Uważasz, że jesteś człowiekiem? A masz na to jakieś dowody?

Kiedy piszę ten felieton, wiadomo już, że polska pięściarka Julia Szeremeta zmierzy się w finale Igrzysk Olimpijskich w Paryżu w kategorii do 57 kilogramów z Lin Yu-ting, budzącą ogromne kontrowersje zawodniczką/zawodnikiem z Tajwanu, która/który nie przeszedł testu płci Międzynarodowego Stowarzyszenia Boksu, ze względu na zbyt wysoki poziom testoteronu i posiadanie męskiego zestawu chromosomów XY.

Nie jest to jedyny tego typu przypadek, dość wspomnieć przypadek Imane Khelif, pięściarki/pięściarza z Algierii. Zresztą całe Igrzyska w Paryżu rozpoczęły się od skandalu podczas otwarcia, które zamieniło się w swego rodzaju progresywno-satanistyczną orgię z elementami antychrześcijańskiego świętokradztwa. Jednocześnie groźba kary wisi nad brązową medalistką igrzysk olimpijskich w Paryżu w skateboardingu, Brazylijką Rayssą Leal, która ośmieliła się na wizji przekazać w języku migowym „Jezus jest drogą, prawdą i życiem”. Międzynarodowy Komitet Olimpijski chowa jak może głowę w piasek, ale jeśli francuscy organizatorzy Igrzysk planowali przy ich pomocy pokazać siłę „wartości europejskich”, to z użyciem ogromnych środków pokazali raczej schyłkową dekadencję, upadek idei olimpijskiej i zwyczajną małpią złośliwość.

Skandale

W tym duchu utrzymany jest również ciąg skandali związanych ze startem zawodników, których płeć łatwo zakwestionować. Skandali wynikających nie tylko z zaprzeczenia podstawowej sportowej uczciwości, ale przecież również ogromnego zagrożenia zdrowia, a być może również życia zawodniczek, które z natury są słabsze od zawodników o męskiej budowie i z wyższym poziomem testosteronu.

Jak donoszą media obydwa przypadki nie są przypadkami transseksualistów, choćby takich którzy nawet nie przeszli żadnych „modyfikacji”, a tylko „deklarują” swoją „kobiecość”, ale przypadkami zaburzeń rozwoju płciowego. To nieco inna sytuacja, ale również w takiej, choćby ze względu na bezpieczeństwo zawodniczek, nie powinni z nimi rywalizować. A jeśli wbrew duchowi sportu rywalizują, to tylko po to, żeby zaspokoić cywilizacyjne roszczenia pozostających w mniejszości, ale wpływowych progresywnych inżynierów społecznych.

Ktoś powie – no a co, mamy wykluczać z życia społecznego ludzi z problemami rozwoju płciowego? – z życia społecznego nie – odpowiem – ale ze sportu kobiecego, choćby ze względu na bezpieczeństwo kobiet, tak. Załóżmy nawet, że taki natłok, szczególnie w olimpijskim boksie, bardzo rzadko w naturze występujących przypadków zaburzeń rozwoju płci, jest czymś zwyczajnym, to chyba nie ma chyba przeszkód, żeby rywalizowali z mężczyznami? Tam nie będą budzić takich kontrowersji.

Człowiek kontra goryl

I jeszcze jeden, może nico bardziej długookresowy aspekt całego tego żałosnego przedstawienia. Otóż dziś elementem mainstreamu jest kwestionowanie definicji płci. Natomiast w drodze jest już kwestionowanie definicji człowieczeństwa, ponieważ właśnie do tego zmierzają różne „ruchy transgatunkowe”, które wprowadzają do głównego nurtu językowego pojęcie „osoby zwierzęcej”. Być może więc w przyszłości naszym zmartwieniem będzie nie bicie w ringu kobiety przez mężczyznę, ale np. człowieka przez goryla albo niedźwiedzia.

A jakie to daje pole do popisu przemocowym reżimom, czasem dziś nieco zakłopotanym tzw. „prawami człowieka”.

 

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Niemcy myśleli, że „odzyskali Polskę”, a w istocie stracili Polaków

Ostrożność wobec Niemców jest wbudowana polskie DNA, tak samo jak ostrożność wobec Rosjan. Chyba nikt rozumny nie postawi zarzutu, że bezpodstawnie. A jednak tak z kilkanaście lat temu byłem skłonny uznać „przywództwo Niemiec, które rozliczyły się ze swojej mrocznej przeszłości”. O jakże byłem naiwny.

Pierwsze wątpliwości zasiali we mnie koledzy blogerzy na Salonie24, ale na pewno bym to sobie jakoś zracjonalizował, gdyby nie to, że bodaj w 2012 roku Salon24 wysłał mnie do Niemiec na spotkanie polskich i niemieckich ludzi mediów w Schwerinie. To co tam zobaczyłem wywołało we mnie dysonans poznawczy, który stał się podwaliną zmiany opinii na temat Niemiec i stosunków polsko-niemieckich.

Pełzający „Polacy”

Zobaczyłem tam „Polaków”, urzędników Tuska, którzy w kuluarach żenująco płaszczyli się przed Niemcami. I trzeba przy tym podkreślić, że Niemcy zachowywali się dość normalnie, to „Polacy” z jakichś niezrozumiałych powodów pełzali u ich stóp. Zobaczyłem tam jak podczas jednej z prelekcji jakiś Niemiec opowiedział jakiś paskudny dowcip o Polakach, a urzędnicy Tuska zamiast opuścić salę czy choćby zaprotestować śmiali się do rozpuku jakby był rzeczywiście zabawny. Zobaczyłem tam projekcję filmu dokumentalnego o „kiełkującej autonomii Śląska”, ociekającego taką hipokryzją i podszyty taką żądzą w niemieckich oczach, że z zażenowania rozbolały mnie zęby. Ktoś powie, że to moje subiektywne odczucia i będzie miał sporo racji, warto jednak pamiętać, że były to odczucia kogoś, kto do zbliżenia polsko-niemieckiego był w sumie nastawiony całkiem pozytywnie.

Tak więc ilustrację antyniemieckich tez, które wydawały mi się całkiem szurskie, mogłem sobie zobaczyć na własne oczy. I w powyższym świetle nagle dotarło do mnie, że wcale nie jest tak nieprawdopodobne, że Niemcy kupili i wychowali sobie elity w Polsce, które ukrywają przed nami rzeczywisty kształt stosunków polsko-niemieckich. Że Niemcy nie „zapomnieli” o „swoim” Śląsku i że mają wobec nas raczej dość mało sympatyczne plany.

Polacy „nie mają prawa”

W związku z tym, że zacząłem pracować w mediach, trafiało do mnie coraz więcej informacji na temat tego jak w istocie wyglądają dziś Niemcy i ich mityczne „rozliczenie z przeszłością”. Dotarło do mnie, że współczesne państwo niemieckie zostało w dużym stopniu zbudowane na nazistach na różnych poziomach jego istnienia i za pozwoleniem Amerykanów, którzy po wojnie potrzebowali Niemiec do powstrzymywania Związku Radzieckiego. I, że nie jest takie pewne, szczególnie wobec kierunku w jakim Niemcy dziś zmierzają, że to RFN wchłonął NRD, czy raczej odwrotnie. Mógłbym długo pisać, ile dowiedziałem się z tekstów dr Rafała Brzeskiego na temat potwierdzonej przez niemiecki Trybunał Konstytucyjny ciągłości prawnej Trzeciej Rzeszy w obecnych Niemczech (i to w granicach przedwojennych), ale że jest to raczej krótka forma, odwołam tylko do Tysol.pl, gdzie je publikowaliśmy.

Tak naprawdę jednak kolejnym największym dysonansem poznawczym było zachowanie Niemiec, a szczególnie niemieckich mediów po tym jak Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory w 2015 roku. To było naprawdę odrażające, ten potok kłamstw, obelg, porównywania polityków do psów, a Polski do „kupy”. Okazało się, że demokracja demokracją, ale Polacy nie mają prawa wybrać sobie do rządzenia kogo chcą, bo sąsiedzi mają taką ambicję, żeby ich w związku z ich wyborami karać. W 2015 roku byłem już w dużym stopniu pozbawiony złudzeń, ale to zachowanie Berlina mnie swoją skalą i głębokością bardzo zaskoczyło. I utwierdziło w przekonaniu, że Niemcy w swoim obecnym kształcie nie są państwem wrogim wobec PiS, są państwem wrogim wobec Polski w każdej jej możliwie suwerennej formie.

Niemcy „odzyskują Polskę”

No i wreszcie wygrana Koalicji 13 grudnia w wyborach. Nie Tuska. Tusk nie wygrał tamtych wyborów, tamte wybory wygrał PiS, a Tusk uzyskał władzę, bo znowu jakichś frajerów udało się przekonać do jakiejś „trzeciej drogi” (tak, ma być z małej litery). W każdym razie cmokaniu nie było końca. Niemcy wpadli w ekstazę. No i rzeczywiście, każdy dzień rządów tego w moim przekonaniu niemieckiego gubernatora, przekonuje o tym, że nie rządzi w interesie Polaków, tylko Niemców. W kilka miesięcy dobrze prosperujące państwo z ambicjami udało mu się zamienić w pozbawiony prawnej stabilności bantustan, z którego uciekają inwestorzy. Zlikwidował bądź usiłuje zlikwidować każdą przewagę konkurencyjną jaką Polska mogłaby mieć nad Niemcami. Listę znacie.

A mimo to Niemcy nie są zadowoleni – „Zakładano, że stosunki niemiecko-polskie zyskają nowy początek. Między innymi dlatego, że Tuska tradycyjnie uważa się za przyjaznego Niemcom. Jednak ponad pół roku po objęciu urzędu Tuska widać, że do wielkiego przełomu nie doszło. Gesty pojednania czy partnerstwa? Nic. Nowe, wspólne projekty inwestycyjne, zbrojeniowe czy inicjatywy polityczne w Europie? Nic takiego” – pisze w Die Welt znany ze swojej złośliwej stronniczości w przedstawianiu polskich spraw niemiecki korespondent w Warszawie Philipp Fritz, który martwi się, że Donald Tusk ma związane ręce, bo „Wizerunek Niemiec w Polsce uległ radykalnemu pogorszeniu”. No jak to się stało? Przecież koledzy z Gazety Wyborczej zapewniali, że „wystarczy odsunąć zły PiS od władzy”.

Ano tak Panie Fritz. Bo jednak, mam wrażenie, że większość Polaków to nie te tuskowe „elity”, które sobie kupiliście i wychowaliście. Nie tylko nie pełzają odruchowo przez Niemcami, ale jeszcze uważają, że mają prawo do własnych ambicji nie tylko osobistych, ale również zbiorowych, również jako naród. I w swojej zagrodzie mogą się nawet między sobą kłócić, ale nie lubią, kiedy jakiś sąsiad mówi im co mają robić. Bardzo nie lubią. Nawet jeśli ten sąsiad z poczuciem wyższości usiłuje ich kosztem zrealizować mniej czy bardziej zakamuflowaną ideę kolonialną.

Mówiłem Wam to niedługo po zeszłorocznych wyborach, oczywiście słuchanie takich jak ja jest poniżej Waszej godności, ale być może teraz sami widzicie, że choć wydawało Wam się, że 13 grudnia 2023 roku „odzyskaliście Polskę”, to w istocie ostatecznie raczej „straciliście Polaków”

 

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Gorliwi wykonawcy doktryny Klausa Bachmanna

Nie po to III RP została zbudowana na bezkarności ubeków żeby dzisiaj nie korzystać z ich know how. I nie po to „skrzywdzeni” ubecy organizowali za rządów demonstracje wspierające obecnie rządzących żeby dziś nie iść po swoje.

Chyba nie ma dnia, żeby czy to prof. Sławomir Cenckiewicz, czy były szef Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych Jan Kasprzyk nie informowali o akcesji do różnych organów i spółeczek osób prowadzących w latach ubiegłych tzw. „reset” z Rosją, byłych szkoleniowców ORMO, oficerów Ludowego Wojska Polskiego chwalących się zwalczaniem podziemia niepodległościowego, byłych kapitanów peerelowskiej Wojskowej Służby Wewnętrznej, czy byłych Tajnych Współpracowników Służby Bezpieczeństwa. I tak sobie myślę, że w zalewie informacji złych, bardzo złych i tych mających odwrócić nasza uwagę, jest to daleko niedoceniany aspekt rządów Koalicji 13 grudnia.

Doktryna Klausa Bachmanna

– (…) jeśli nowy rząd naprawdę chce rządzić, musi skierować całą siłę państwa policyjnego, które PiS zbudował przeciwko PiS i prezydentowi – pisał Berliner Zeitung o potencjalnym jeszcze wtedy rządzie Donalda Tuska niemiecki publicysta Klaus Bachmann – Nad Wisłą rozpoczyna się dość unikalny na skalę światową eksperyment, który może być nauką dla wielu innych krajów: demokratycznie wybrana koalicja partii demokratycznych próbuje uczynić kraj ponownie demokratycznym przy użyciu metod niedemokratycznych – pisał ten sam Bachmann w tym samym Berliner Zeitung na chwilę przed powołaniem rządu Koalicji 13 Grudnia. Myślę, że zbieżność wytycznych niemieckiego publicysty z efektami późniejszej ich realizacji przez Donalda Tuska i jego ludzi, upoważnia do tego, żeby te instrukcje nazwać zbiorczo „Doktryną Klausa Bachmanna”.

Oczywiście nie istnieją żadne wiarygodne, pełne dane na temat udziału czy wsparcia ludzi służb komunistycznego reżimu dla rządów Koalicji 13 Grudnia. Ale choćby z relacji „wiodących mediów” wynika, że odszkodowania, które zostały już przyznane przez „nadzwyczajną kastę” pójdą w miliardy złotych. Przy czym warto wiedzieć, że „krzywda” smutnych panów (i pań) polegała na obniżeniu ich wysokich emerytur do poziomu ŚREDNIEJ emerytury, o czym np. mój śp. Tata, wieloletni nauczyciel, mógł tylko pomarzyć, podobnie jak mogą i mogły tylko pomarzyć liczne ofiary smutnych panów (i pań). Warto również wiedzieć, że mówimy tu o ludziach, którzy za PRL nie musieli odprowadzać składek na ZUS, więc tak wtedy jak i teraz na ich emerytury składają się również ich ofiary. Wydaje mi się więc, że można śmiało założyć szerokie zadowolenie i poparcie w tym środowisku dla rządów Koalicji 13 Grudnia.

Profesjonalne know how

Najwyraźniej Doktryna Klausa Bachmanna spotyka się tu chyba nie tylko z profesjonalnym know how, ale również z głębokim przekonaniem o skuteczności podobnych metod co – biorąc pod uwagę nie tylko milczenie dotychczas głośnych zagranicznych „obrońców demokracji w Polsce”, ale także, cóż, bezradność opozycji –  jest najwyraźniej przekonaniem słusznym. Mało tego, spotyka się również z entuzjazmem szerokiego elektoratu Koalicji 13 grudnia, który spazmował kiedy policja wynosiła delikatnie plujące Babcie Kasie, ale poci się z podniecenia na wieść o tym, że wobec księdza czy byłych urzędniczek ministerstwa sprawiedliwości stosuje się metody z katalogu stalinowskiego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego.

I ma to doskonałą podbudowę propagandową. Politycy koalicji 13 grudnia, a za nimi „asy wolnego dziennikarstwa” sugerują jakoby ksiądz miał sobie przywłaszczyć jakieś pieniądze, podczas gdy w ogóle nie ma takiego zarzutu, zarzuty generalnie są dość mgliste i trudno zrozumiałe dla kogoś kto nie jest prawnikiem. Czy, że został zatrzymany „w towarzystwie kobiety” co w zasadzie nie zostało potwierdzone niczym. Ktoś kto choć trochę zna historię PRL ma prawo zadawać sobie pytanie o podobieństwo tych metod do metod stosowanych przez komunistów wobec księży, jak podrzucanie bł. ks. Jerzemu Popiełuszce ulotek i materiałów wybuchowych, czy artykułów takich jak „Garsoniera Popiełuszki” czy „Seanse nienawiści” autorstwa Jerzego Urbana, dla wielu i dziś przecież, nawet po śmierci, „autorytetu” i „zabawnego, kontrkulturowego staruszka”.

Jak już wspomniałem, nie dysponuję pełną, ani nawet szczególnie pogłębioną wiedzą na temat współpracy mniej i bardziej emerytowanych „smutnych panów” (i pań) w realizacji przez Donalda Tuska i jego ekipy założeń Doktryny Kalusa Bachmanna, ale obawiam się, że efekty tej współpracy będziemy mogli obserwować coraz częściej. Pod warunkiem oczywiście, że ktoś będzie miał oczy do patrzenia, a uszy do słuchania. Oczy i uszy względnie nie zalepione trującymi produktami przemysłu przykrywkowego.

 

 

Rys. Cezary Krysztopa

Rozwiązania gubernatorskie, czyli CEZARY KRYSZTOPA pisze o systemach: Porządek gnojenia

Unia gnoi Tuska. Tusk gnoi Polaków, Polacy nie mają kogo gnoić, więc gnoja się pomiędzy sobą – napisał na Twitterze (jakoś nie mogę przestawić się na „X”) Rafał Otoka-Frąckiewicz, a ja zasępiłem się nad geniuszem tej krótkiej, acz smutnej sentencji. 

Z Rafałem stosunki mamy dość złożone, jak na złożonych ludzi przystało. Czasem się zgadzamy, czasem się żremy, ale generalnie mam wrażenie, że dość się lubimy. Ja dodatkowo uważam, że w tym co robi dotyka go czasem przeboska ręka geniuszu. I tak wydaje mi się w przypadku tego krótkiego stwierdzenia, które a prosty sposób opisuje mechanizm podległości, w który sami się wpędzamy. 

Nasza wina 

Prawdą jest bowiem, że rządzi nami dzisiaj ktoś w rodzaju niemieckiego gubernatora, który za nic ma interesy, bezpieczeństwo czy dobrobyt Polaków. Prawdą jest, że rządzi nie dlatego, że wygrał wybory, tylko dlatego że był sprytniejszy od obecnej największej partii opozycyjnej, która w istocie wybory wygrała i zbudował sobie koalicjantów. Prawda jest również to, że w zasadzie nie tyle rządzi co sprawia wrażenie jakby wykonywał polecenia tych, którzy i tak nim pomiatają i wycierają nim, jak podczas ostatniej wizyty pryncypała Olafa Scholza, podłogę. 

No i co z tego, skoro największa w tym nasza wina? Wszystkie te ułożone w kolejne piętra narośla są w stanie na nas pasożytować i nas gnoić głównie dlatego, że daliśmy się podzielić do tego stopnia, że bardziej nienawidzimy wewnętrznych „tamtych” niż jesteśmy w stanie dostrzec zagrożenia zewnętrzne. Gdyby, nie daj Boże, ktoś na nas napadł i wybuchłaby w Polsce regularna wojna, prawdopodobnie w większym stopniu niż agresor, zajmowałaby nas satysfakcja, że „tamci” w końcu „oberwą za swoje”. A przynajmniej takie by można odnieść wrażenie po doświadczeniach naszego codziennego życia publicznego. Co prawda istnieje też wersja, według której „w chwilach kryzysu potrafimy się zjednoczyć”, ale tak na wszelki wypadek może lepiej nie sprawdzać. 

Wrogowie nie mają zbyt wiele do roboty 

Przez cały ten bajzel nie jesteśmy w stanie uzgodnić nawet minimalnej płaszczyzny wspólnego interesu. Oczywiście antypatriotyczna propaganda, która ma nas pozbawić poczucia wspólnoty nie jest tu bez znaczenia, ale gdybyśmy byli w stanie ze sobą rozmawiać, ta w dużym stopniu, prawdopodobnie trafiałaby w pustkę. 

Pewną jaskółką nadziei są tutaj przeróżne oddolne ruchy wspierające rozwój Polski. Rany, jak dobrze wiedzieć, że wokół hasła rozwoju potrafią skupić się i konfederata i pisowiec i razemek i nawet jakiś platformers się uchowa. Jednocześnie jednak trudno nie odnieść wrażenia, że to za późno, za płytko. Mleko nie tyle już się wylało, co każdego dnia leje się strumieniem szerokim jak wodospad Niagara. W tej sytuacji nasi wrogowie w sumie nie mają zbyt wiele do roboty, w zasadzie niszczą nas naszymi własnymi rękoma, podczas gdy nasze oczy niejako niezależnie od kończyn, z przerażeniem relacjonują załamanemu mózgowi rosnącą skalę strat. 

Dlatego postanowiłem, za pozwoleniem, ująć sentencję Otoki-Frąckiewicza w formę rysunku, choć też pozwoliłem sobie „Unię” zastąpić „Niemcami”, co wydaje się w ostatnich dniach nieco bardziej aktualne. No ale jeśli ktoś zapyta „a co to za różnica”, to też będzie miał rację. 

Rys. Cezary Krysztopa

O możliwych skutkach politycznej głupoty pisze CEZARY KRYSZTOPA: Durnie

Ze wszystkich złych rzeczy jakie zrobił i zrobi Polsce Donald Tusk, bodaj najgorszą jest spodziewany zalew nielegalnych imigrantów z innych kręgów cywilizacyjnych. Zalew nieodwracalny w skutkach.

Jak bardzo ten człowiek musi gardzić Polakami, jeśli za nic ma wnioski płynące z tego co się dzieje na ulicach zachodnich miast i konsekwentnie dąży do tego żeby obrazy przemocy i upadku stały się również naszym udziałem.

Nadzwyczaj szkodliwi durnie

Według różnych sondaży, nie mam do nich jakiegoś szczególnego zaufania, ale mniej więcej takie dane potwierdziły też ostatnie wybory do Parlamentu Europejskiego, około jedna trzecia wyborców w Polsce, z niewielkim okładem, miliony przecież, to nadzwyczaj szkodliwi durnie.  W imię zrobienia na złość PiS i dla chwili satysfakcji Pana Donalda, są gotowi nie tylko odmrozić sobie uszy, ale też odmrozić je swoim dzieciom i iluś pokoleniom ich dzieci.

Jeszcze jakoś można wytłumaczyć fakt, że nie życzą sobie rozwoju własnego kraju. Jako ludzie zdominowani przez budowane w nich latami kompleksy, uważają, że nie zasługują na to, na co zasługują Niemcy czy Francuzi. Mentalnie czują się zbieraczami szparagów i nie mieści im się w głowach, że ich prezydent, prezydent Polski ma takie samo prawo rozmawiać z Chinami jak kanclerz Niemiec czy prezydent Francji. Źle im z poczuciem, że Polska mogłaby konkurować z największymi, więc bez żalu żegnają ambitne projekty infrastrukturalne. W poczuciu swojej niskiej pozycji, są gotowi bez szemrania przyjąć nawet chomąto Zielonego Ładu i zrezygnować z możliwości choćby minimalnego wpływu na władzę.

No, ale żeby nie zależało im nawet na własnym bezpieczeństwie, czy bezpieczeństwie ich żon, dzieci? Bo tak się właśnie skończy eksperyment masowej migracji, który w imię chwili łaski niemieckiego pana funduje nam Donald Tusk. Kto ma rozum i oczy ten widzi jakie skutki podobne eksperymenty przyniosły na ulicach zachodnich miast. Nie ma najmniejszego powodu by sądzić, że u nas przyniosą inne. A w dodatku Polska leży znacznie bliżej Rosji niż kraje zachodu Europy. Rosji, która czeka na naszą chwilę słabości. U nas konsekwencje mogą być jeszcze gorsze. A mimo to, osłaniając się przed rzeczywistością tarczami takimi jak oskarżenia innych o „rasizm” czy rzekoma „wyższość moralna”, są gotowi położyć głowę pod nóż. I nie jestem pewien czy to tylko taka metafora.

Strategia samobójcza

To zjawisko jest z kolei, mam wrażenie, spokrewnione z również dość masowym zjawiskiem podobnych durniów na zachodzie. Zjawiskiem występującym z różnym natężeniem, ale nie brakuje przecież przykładów pomagających imigrantom aktywistek, które zostały zgwałcone przez swoich podopiecznych. I o ile miały tyle szczęścia, że przeżyły, często zbiorowy, gwałt, to… broniły i tłumaczyły później swoich prześladowców. Nie mówiąc już o tym, że prawa do szeroko pojętego gwałtu, jeśli tylko został dokonany przez świętego imigranta, Zachód broni wręcz systemowo.

Stwierdzenie, że to strategia samobójcza jest w zasadzie truizmem, prawdziwą zagadką jest źródło tej choroby. Być może jakąś, choćby częściową odpowiedzią, jest tu słynny eksperyment Johna Calhouna, który dowiódł, że społeczność myszy, które mają się za dobrze, ulega szybko degeneracji. Być może to jakiś wirus, który atakuje mózgi co słabszych jednostek, a być może Bóg postanowił ukarać nas za grzechy, konsekwencjami wyborów kompletnych durniów. Być może naukowcy w przyszłości odkryją inne przyczyny.

A być może w przyszłości nie będzie już żadnych naukowców, ani kogokolwiek zdolnego do odkrycia czegokolwiek.

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Niemieckie wysypisko na terenach polskich

Nie od dziś wiadomo, że Niemcy traktują Polskę jak wielkie wysypisko. Zresztą, historia naszych kontaktów z zachodnimi sąsiadami generalnie nie nastraja do nadmiernej sympatii. A jednak fakt, że ludzi traktują tak samo jak śmieci, mimo wszystko szokuje.

Na nielegalnych wysypiskach w Polsce leżą co najmniej dziesiątki tysięcy ton nielegalnie wwiezionych do Polski śmieci. Jeszcze za rządów PiS usiłowano coś z tym zrobić. Teraz, umówmy się, determinacja w tym zakresie mocno spadła. Gdzieś tam jeszcze ktoś bąka o jakichś formalnościach, ale o przypadkach zabrania niemieckich śmieci z Polski do Niemiec, poprawcie mnie jeśli się mylę, jakoś nie słyszałem.

Wysypisko

Nasi wielcy „przyjaciele” i „sojusznicy” traktują Polskę jak wielkie niemieckie wysypisko. Zainstalowali nam w charakterze premiera niemieckojęzycznego kierownika wysypiska i realizując ideę Lebensraum, usiłują „uszczęśliwić” nas nie tylko toksycznymi odpadami, ale również skutkami swoich błędnych i agresywnie realizowanych polityk.

I tak na przykład Niemcy umyślili sobie, że zmuszą cały świat do klimatycznej transformacji, na której technologie będą mieli monopol. Niestety świat nie tylko nie potraktował poważnie tej niemieckiej ambicji, ale co gorsza, Chińczycy powiedzieli – chcecie tego klimatycznego badziewia? Ależ nie ma sprawy, produkujemy nawet flagi Wolnego Tybetu, więc wyprodukujemy wam również to klimatyczne badziewie – I tak Niemcy zostali z klimatycznym badziewiem jak Himilsbach z angielskim. Ale od czego kierownik niemieckiego wysypiska na terenach polskich! Się da Polaczkom do uchwalenia taką ustawę żeby w Polsce weszło więcej wiatraków i Polaczki kupią. Ostatecznie da im się parę miliardów z KPO, które sami sobie sfinansowali, żeby mieli za co.

Albo Niemcy nie mają co zrobić ze starymi samochodami elektrycznymi? Wiecie jak ten badziew się trudno utylizuje? No niewiele ma to wspólnego z ekologią. No, ale od czego kierownik niemieckiego wysypiska na terenach polskich! Się da Polaczkom jakąś dopłatę z ich własnych podatków, to kupią od Niemca żeby nie musiał się martwić.

Z czym to się kojarzy?

Jednak bodaj najbardziej efektywne niemieckie wysypisko na terenach polskich wydaje się być w zakresie utylizacji skutków niemieckiej polityki Herzlich Willkommen. Zresztą, od początku miało być tak, ze Niemcy biorą tych „lepszych” imigrantów, a reszta trafia do krajów podległych Niemcom w ramach Unii Europejskiej Narodu Niemieckiego. Wtedy nie wyszło. Trzeba było wylać hektolitry pomyj na tych, którzy nie chcieli ponosić konsekwencji niemieckich marzeń. A ostatecznie i tak, dzięki kierownikowi niemieckiego wysypiska na terenach polskich, migranci którymi niemiecki pan już się znudził, trafią do Polski.

I tylko ta straszna analogia. Niemcy traktujący ludzi dokładnie tak samo jak śmieci (według relacji samych imigrantów, niemiecka Straż Graniczna traktuje ich tak jak niemieckie media kłamały na temat polskiej Straży Granicznej, niezwykle brutalnie). No z czym mi się to kojarzy, z czym mi się to kojarzy?!

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Niemiecka operacja hybrydowa przeciwko Polsce

To co się dzieje na polsko-białoruskiej granicy od 2021 roku z całą pewnością jest jednym z największych kryzysów z jakimi Polska miała do czynienia od lat i niestety ma ogromy potencjał eskalacji. Stan alarmowy powinna jednak wywoływać również sytuacja na granicy z Niemcami. A ciągle jeszcze nie wywołuje.

Co prawda, ta sama władza, która jeszcze przed chwilą siarczyście pluła na polski mundur wraz z tabunem przygłupich celebrytów, cynicznych polityków, kłamliwych dziennikarzy i usłużnych samorządowców, nagle zapragnęła uchodzić za „obrońców granicy”, ale biorąc pod uwagę liczbę śmierci polskich żołnierzy i dramatyczną sytuację reszty, można chyba stwierdzić, że prawdziwi obrońcy granicy nie mogą liczyć na państwo, którego są funkcjonariuszami. A to, z naszego punktu widzenia,  bardzo niedobry sygnał dla naszych wrogów i potencjalnych agresorów. Uśmiechnięta władza w Warszawie mówi im – polski żołnierz nie ma broni, a jeśli ma broń, to nie ma do niej amunicji, a jeśli nawet ma broń i amunicję, to będzie się bał ich użyć – czy mogli liczyć na lepsze zaproszenie do eskalacji? Obawiam się, że od wschodu nie zaznamy spokoju jeszcze długo.

 

Niemiecka operacja hybrydowa

Jednak, tak jak fakt prowadzenia operacji hybrydowej przeciwko Polsce przez białoruskie czy raczej rosyjskie służby, nie stanowi już tajemnicy nawet dla wielu spośród tych, którzy dopiero co gnoili polskich mundurowych kłamliwą narracją o „mordercach na granicy”, tak fakt stosowania podobnych środków wobec Polski przez Niemcy (ze świadomością różnic, ale przecież też wieloaspektowości procederu), przy bierności „uśmiechniętej władzy” w Warszawie, już nam umyka. A tymczasem, jak zbadała i opublikowała na łamach Tysol.pl Aleksandra Fedorska, trwa, a właściwie szybko narasta, cicha „relokacja” niemieckich nielegalnych imigrantów do Polski. Sama niemiecka policja federalna podaje, że tylko od 1 stycznia do 30 kwietnia tego roku do Polski wydalono 3578 imigrantów, a z różnicy danych niemieckich i polskich wynika, że co najmniej 37 z nich rozpłynęło się już w Polsce „we mgle”, co oczywiście natychmiast przywodzi na myśl „inżyniera” skaczącego po samochodach na warszawskim Gocławiu.

Zdrada interesów Polaków w zakresie ich bezpieczeństwa jest tu oczywista. Jednak jest też inny dramatyczny aspekt całej sytuacji. Otóż imigranci, którzy znaleźli się w Polsce w wyniku niemieckich pushbacków, często znajdują się w bardzo kiepskim stanie, głodni, bez butów. Kiedy trafiają do noclegowni, myślą, że są w więzieniu. Mało tego, według ich relacji, są bardzo źle traktowani przez niemiecką straż graniczną, twierdzą również, ze ta dokonuje selekcji na podstawie koloru skóry.

Oczywiście nigdy nie powinni się tu znaleźć, a jeśli się w ogóle znaleźli w Europie to przecież na niemieckie zaproszenie „herzlich willkommen”, a nie na polskie. Szokującym paradoksem jest jednak, że jeśli mają rację, to Niemcy traktują ich tak, jak niemieckie media od kilku lat, cytując lokalnych pożytecznych idiotów, kłamliwie opisywały metody polskich mundurowych. Metaforyczny nóż się w kieszeni otwiera.

 

Gdzie oni są?

Ale mało tego, skoro takie rzeczy dzieją się na polsko-niemieckiej granicy, to gdzie są ci wszyscy „broniący praw człowieka” celebryci? Dlaczego Barbara Kurdej-Szatan nie klnie pod adresem niemieckich morderców? Dlaczego Maja Ostaszewska nie szuka bucików niemieckich ofiar? Dlaczego Agnieszka Holland nie zapowiada filmu na temat tego co tam się dzieje? Dlaczego polskie i zagraniczne media nie wyją na temat „masowych grobów”? Dlaczego żaden Franek Sterczewski nie biega z niebieską torbą? Żaden Szczerba i Joński z pizzą? Żaden Frasyniuk nie wyzywa w TVN? Dlaczego żaden burmistrz przygranicznego miasteczka nie stawia pomników?

Muszę przyznać, że czuję się nieco skołowany. Znacie może odpowiedź?

Rys. Cezary Krysztopa

Stosując śmiałą metaforę rzeczywistość opisuje CEZARY KRYSZTOPA: Alfons RP

Żołnierze zatrzymani za oddanie strzałów ostrzegawczych w kierunku nacierających, agresywnych migrantów, inni żołnierze ranni, ranny funkcjonariusz Straży Granicznej, specjalny zespół do ścigania żołnierzy w neoprokuraturze Bodnara. W końcu śmierć żołnierza. Donald Tusk bardzo chciałby obarczyć winą kogokolwiek, ale to on jest okiem tego pustoszącego Polskę cyklonu.

To co się dzieje na granicy polsko-białoruskiej od 2021 roku jest oczywiście szalenie ważne, rosyjska agresja na Ukrainę jest najlepszym powodem do tego, żeby rosyjskie w istocie prowokacje traktować ze śmiertelną powagą. Ale przecież kwestia obrony granicy polsko-białoruskiej przed operacją hybrydową białoruskich, a prawdopodobnie raczej rosyjskich służb, nie jest jedyną żywotną i strategicznie kluczową dla państwa polskiego kwestią, która wali się na naszych oczach. I to w momencie kiedy Polska stanęła przed równie ważnymi szansami, takimi jak ucieczka kapitału z Chin, jak i zagrożeniami, jak wzrost agresji naszego wiecznie problematycznego rosyjskiego sąsiada.

Likwidacja przewag konkurencyjnych

Największe emocje społeczne wywołuje katastrofa wielkich projektów strategicznych takich jak Centralny Port Komunikacyjny, rozbudowa polskich portów, Izera, użeglowienie Odry i niepewność w zakresie budowy polskiej energetyki jądrowej. A przecież na tym nie koniec. Napad łysych pał pod rozkazami ppłk Sienkiewicza na media publiczne, to nie tylko ich de facto zaoranie, to również sygnał dla potencjalnych inwestorów, że Polska to bantustan, w którym nie istnieje coś takiego jak bezpieczeństwo środowiska prawnego. Coś takiego może się przydarzyć każdej, choćby największej firmie. W tym zakresie sytuacji nie poprawiają pozaprawne działania Koalicji 13 grudnia w zakresie przejęcia prokuratury, uderzenia w konstytucyjne prezydenckie prerogatywy w zakresie ułaskawienia, mianowania ambasadorów, usiłowania zarzadzania państwem przy pomocy sejmowych uchwał, czy aresztowania przeciwników politycznych. Zgoda na tzw. „pakt migracyjny” przyspieszy destrukcję tkanki społecznej w Polsce, a ekspresowa realizacja założeń Zielonego Ładu dorżnie polską gospodarkę i sprowadzi Polaków na powrót do poziomu „zbieraczy szparagów”. Wskaźniki gospodarcze już odpowiadają spadkami, a firmy z Polski uciekają.

W każdym z tych punktów Tusk usiłuje się jakoś bronić. W mydleniu oczu jest dobry, na wszelki wypadek zwykle wypowiada się na różne tematy, w różny, często zupełnie sprzeczny ze sobą sposób, dzięki czemu może się odwołać do odpowiedniej „wersji” w zależności od fazy zmiennej sytuacji. O likwidacji strategicznych inwestycji mówi tak żeby podtrzymać jakąś nadzieję w mimo wszystko aspirującej części własnego elektoratu, agresji na media publiczne i prokuraturę winni mają być (niezależni) Sienkiewicz i Bodnar, zgodę na „pakt migracyjny” ma maskować napompowana daleko poza granice rzeczywistości „afera wizowa”, otwarte łamanie praworządności ma być spowodowane „koniecznością jej przywrócenia”, a przyspieszenie w zakresie Zielonego Ładu ma wynikać ze „zgody Morawieckiego”. Nawet teraz, w sprawie obrońców polskiej granicy, Tusk wypowiada się jakby stał na zewnętrz, a odpowiednie działania jako dobry car wobec niesfornych bojarów, ma podjąć po zapoznaniu się ze sprawą.

W Każdej z tych strategii obrony tkwi jakieś ziarno prawny, dlatego są częściowo skuteczne, ale Tusk w istocie nie stoi z boku, Tusk znajduje się w samym oku pustoszącego Polskę cyklonu i znajdował się tam na długo przed 1 grudnia 2023 roku. Owszem, potrafił wypowiadać się ostrożnie na temat sytuacji na granicy, ale jednocześnie wypowiadał się również w sposób absolutnie skandaliczny. A przede wszystkim stanowi zwornik całego systemu środowisk, które obrońców polskiej granicy w obrzydliwy sposób atakowały, nigdy się od nich nie dystansował, tak jak teraz jest szefem i Kosiniaka-Kamysza i Bodnara. To on ich stworzył jako ministrów i nie sądzę żeby kwestię zatrzymania polskich żołnierzy ukrywali przed nim dwa miesiące. Nie, Donald Tusk wspierając się na nim sam, wspierając go i budując, bierze odpowiedzialność za cały ten zaprzański, zbudowany na michnikowsko-tvnowskiej, a w istocie postkomunistycznej mentalności – system.

„Tak dobrze mein Herr?”

Gdyby szukać jakiejś logiki w działaniach prowadzących do takich skutków, to wydaje się, że Donald Tusk, o ile nie oszalał, sprawia wrażenie jakby realizował zadanie polegające na zniszczeniu przewag konkurencyjnych Polaki wobec borykających się z coraz większymi kłopotami gospodarczymi, społecznymi i politycznymi, Niemiec. Zadanie polegające na przytroczeniu na powrót Polski do niemieckiego, coraz bardziej rozklekotanego powozu.

A kiedy myślę o metaforze, która mogłaby tę sytuację opisać, to przychodzi mi do głowy metafora alfonsa, któremu uciekła przetrzymywana i zmuszana do prostytucji dziewczyna. Założyła sobie firmę, stanęła na nogi i się usamodzielniła. Niestety znowu trafiła w ręce służącego „chłopcom z miasta” nikczemnego sutenera, który teraz na nią wrzeszczy – Myślałaś, że możesz coś zrobić sama? Nie zasługujesz na to, nie potrafisz, jesteś za głupia! Zdejmuj tę garsonkę, nakładaj czerwoną, krótką kieckę, szpile z cekinami i do roboty – tak dobrze mein Herr? – To twoje pieniądze? Wezmę je „na przechowanie”. O, kupiłaś mieszkanie, no kto by się spodziewał, ale to dobrze, będziesz miała gdzie przyjmować klientów. Myślałaś szmato, że poradzisz sobie beze mnie? Stul pysk i wracaj na miejsce!

Polska ma ogromny potencjał, potrafi być wielka, ale ma też w sobie jakiś gen naiwności, który powoduje, że ciągle wpada w łapy stręczycieli. Przypadek Tuska nie byłby przecież pierwszym takim przypadkiem w historii, choć aktywności tego akurat, na swoje nieszczęście, mamy okazję doświadczać na własnej skórze w czasie rzeczywistym.

Rys. Cezary Krysztopa

O tych, którzy mogą wszystko pisze CEZARY KRYSZTOPA: Nietykalni III RP

Nie ma chyba w ostatnim czasie lepszej ilustracji tego czym w istocie jest III RP i jej patologiczny kręgosłup w postaci systemu oligarchicznej niesprawiedliwości, niż sprawa Tomasza Lisa. A mam wrażenie, że rewanżystowska rekonkwista III RP po 13 grudnia zeszłego roku, może tę sytuację tylko pogłębić.

Przykładów, z których można wyciągnąć podobne wnioski jest oczywiście znacznie więcej. Nietykalnym III RP wolno potrącać staruszki na pasach, zabijać ludzi i wyrażać się o nieżyjących z pogardą, kraść i otwarcie łamać konstytucję. Środowiskowa zmowa na poziomie systemu niesprawiedliwości, zadba o to żeby Nietykalnemu włos z głowy nie spadł. A przynajmniej zbyt wiele włosów. Jednocześnie nienależący do kasty Nietykalnych przeciętny Polak może być w tym systemie zgnojony, okradziony i zniszczony. Może być nawet człowiekiem zamożnym i wysoko postawionym, jeśli nie należy od odpowiedniego kręgu, można mu zrobić wszystko. Pan Roman Kluska mógłby zapewne o tym sporo opowiedzieć.

Przypadek Tomasza Lisa

Jednak przypadek Tomasza Lisa, choć może nawet nie najbardziej drastyczny, jest ikoniczny ze względu na jego nazwisko i centralną rolę jaką pełnił i chyba ciągle desperacko usiłuje pełnić w polskiej przestrzeni publicznej, zapisany przez Jaruzelskiego do „arystokracji dziennikarstwa” Tomasz Lis.

Plotki o tym jak się zachowywał wobec podwładnych Tomasz Lis słyszałem i wcześniej, wielu słyszało, ale nikt nie miał dowodów. Podobno ci, którzy mogliby na ten temat coś powiedzieć nie tylko się go bali, ale również uważali, że i tak „jest pod ochroną” więc ich ewentualne ryzyko nic nie da, a tylko narazi ich na zemstę. Potem, w wyniku medialnej burzy, tu trzeba oddać że dzięki dziennikarzom Wirtualnej Polski, nagle wszyscy się dowiedzieli kim w istocie jest rzekomy, rozdający cenzurki moralności, dziennikarski „katon”. A jeszcze później, dzięki pani prokurator, która mam wrażenie, że weszła tu raczej w rolę adwokata Lisa, przyjęta została kwalifikacja jego czynów o kontekście seksualnym, która, co za pech, uległa niedawno przedawnieniu. Nic też nie wyniknie z oskarżenia o mobbing, które to poniżające pracowników zachowania pani prokurator tłumaczy specyficznym stylem zarządzania dziennikarskiego „arystokraty”. Jakby tego było mało sam Lis, pomimo ujawnionych fragmentów zeznań opisujących jak to miał jedną z podwładnych przyciskać do ściany i całować, a innej wkładać palce w dziury w spodniach, przedstawił to (co za pech) przedawnienie, jako swoje zwycięstwo. I wiecie co? Chyba miał rację, ponieważ, być może nie w sensie praworządności w tradycyjnym rozumieniu, ale faktycznie, udało mu się ze sprawy wyłgać. Trudno nie odnieść wrażenia, że rację mieli ci, którzy nie chcieli zeznawać w jego sprawie uznając, że jest pod ochroną. Nie chcę nawet myśleć co teraz może się dziać w głowach kobiet, które mimo to odważyły się zeznawać.

Nietykalni

Przy okazji warto tu się przyjrzeć dwóm zjawiskom. Po pierwsze, nie wiem czy to w wyniku złych decyzji, czy też braku determinacji, trudno uznać reformę systemu niesprawiedliwości, którą usiłowała przeprowadzić Zjednoczona Prawica za udaną, jeśli kilka miesięcy po utracie przez nią władzy, możliwe są takie cuda. A po drugie warto zadać sobie pytanie, gdzie się w całej tej sprawie podziały dyżurne panie feministki, te dla których mężczyzna to z definicji przemocowiec, a przed seksem powinien składać podanie. Przejrzałem sobie profile w mediach społecznościowych, tych najgłośniejszych , najbardziej agresywnych i nie znalazłem na temat sprawy Tomasza Lisa ani słowa. Może coś przegapiłem, wtedy poproszę o korektę, ale póki co nie znalazłem. Trudno nie dopuścić do siebie myśli, że tacy jak Tomasz Lis mogą być objęci ochroną również daleko poza systemem niesprawiedliwości.

Najbardziej żałosna w całym tym zamieszaniu, wydaje mi się pozycja zwolenników Nietykalnych, którzy sami ochroną objęci nie są. Wystarczy im świadomość, że ich Władcy mają lepiej, bo przecież na to zasługują. A, że tam żonę im jakiś oblech w pracy sponiewera, to przecież tylko taki specyficzny sposób zarządzania.