Rys. Cezary Krysztopa

Słoneczny fresk CEZAREGO KRYSZTOPY: Temida na plaży

Szło sobie plażą dwóch sędziów, potężnych, dostojnych, w czarnych strojach kąpielowych z fioletowymi dodatkami, żywo dyskutując o sprytnych politycznych przedsięwzięciach, jakie w najbliższym czasie planowało podjąć ich apolityczne środowisko.

Zajęci rozmową na apolityczne tematy polityczne, jak to tego rodzaju dostojni sędziowie, nie zwracali uwagi na zwyczajnych ludzi. I tak idąc sobie wzdłuż brzegu morza potknęli się o wypoczywającą na ręczniku w motywy doryckie, Temidę.

Ta poderwała głowę oburzona, najpierw zgromiła wzrokiem dostojnych sędziów, ale po chwili pomyślała – Zaraz, to chyba moi! – I tak chwilę mierzyli się wzrokiem. Temida uśmiechnęła się jak do starych znajomych, ale nie znalazła zrozumienia w oczach dostojnych sędziów – Nie poznajecie mnie? Jestem Temida – rzuciła nieco rozczarowana bogini sprawiedliwości i prawa.

Piękna jak Michnik

– Tia, jasne… – żachnął się jeden z dostojnych sędziów – Temida, łaskawa pani, ma wagę Romana Giertycha, miecz Marty Lempart, jest piękna jak Adam Michnik… – zaczął wyliczać zniecierpliwiony – No właśnie, ma włosy jak Rafał Gaweł, uśmiech jak Guy Verhofstadt, specjalny język jak Rafał Pankowski i bije od niej blask jak od Donalda Tuska, więc odradzamy dyskusję z wolnymi sądami, bo te czasem potrafią całkiem szybko i bezstronnie zrobić porządek z kwestionującymi ich powagę!

– Ale… – zaczęła zaskoczona Temida…

Nikt jej już jednak nie słuchał, gdyż dostojni sędziowie, których czas jest o zbyt cenny, żeby tracić go na zajmowanie się sprawami pospólstwa, z prędkością zadziwiającą jak na ich poziom dostojeństwa, oddalili się wzdłuż brzegu by kontynuować dysputę na temat zupełnie apolitycznej walki o władzę i projektu ustawy o obowiązkowym ubóstwieniu „monteskiuszowskiego trójpodziału władz”.

Tylko jeden rzucił jeszcze przez ramię: – Katolicka fundamentalistka jakaś…

Rys. Cezary Krzysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Pluszowe, acz dobrze płatne, męczeństwo

Znowu sezon na festiwale. Moje młodzieńcze, a później dorosłe, wybory muzyczne, punk, folk, szanty, mocno mnie z „muzyką estradową” poróżniły, nie wiem więc czy jestem tu odpowiednio „obiektywnym ekspertem”, ale i tak napiszę Wam to co mam napisać.

Pamiętam, kiedy jeszcze jako dziecko, oglądałem z rodzicami letnie festiwale w telewizji, ze szczególnym uwzględnieniem festiwalu w Opolu. Pamiętam atmosferę oczekiwania, jakiegoś święta. Muszę przyznać, że choć cieszyłem się radością rodziców, już wtedy te uczucia wydawały mi się dość obce i niezrozumiałe. Mijały lata, a ja odnosiłem nieodparte wrażenie, że ciągle ci sami ludzie śpiewają ciągle to samo.

W kółko

Później znów przez ileś lat ta sfera „życia kulturalnego” zupełnie dla mnie nie istniała, byłem zajęty czym innym. Jakież było moje zdziwienie, kiedy po latach z jakichś migawek na ten temat, dowiedziałem się, że nadal ci sami ludzie śpiewają tam nadal to samo, no może dokooptowali sobie trochę znajomych, którzy powtarzają ich schemat.

Uwierzcie mi, uznałbym to po prostu za jakieś zbiorowe dziwactwo, którego nie muszę rozumieć, ale które ma prawo sobie istnieć, gdyby nie to, że wyczyny „gwiazd” przebijają się do ogólnej przestrzeni informacyjnej, z racji ich „politycznych” aspektów. A skoro tak się domagają mojej uwagi, to czuję się usprawiedliwiony w wyrażeniu powodującego cierpnięcie pleców potwornego zażenowania jakie we mnie wywołują.

Pluszowe męczeństwo

Oto jakieś mniej lub bardziej zmęczone życiem, niech im nawet będzie – „gwiazdy” – biorą najpierw kupę kasy od „reżimowej” TVP, żeby podczas występu wygłaszać jakieś enigmatyczne manifesty polityczne, które z jednej strony mają być na tyle bełkotliwe i niezrozumiałe, żeby „może znowu za rok zaprosili i dali zarobić”, ale jednocześnie stanowiły swego rodzaju alibi na użytek bardziej radykalnych i konsekwentnych „w walce z faszyzmem” kolegów. Takie pluszowe męczeństwo za dobre pieniądze.

Z drugiej strony muszę przyznać, że żałość ogarnia mnie również na myśl o TVP. Po co stacja to sobie robi? Kiedy któregoś roku „gwiazdy się na Opole poobrażały”, wystąpiła niepowtarzalna okazja do przewietrzenia tego towarzystwa, ale nie, trzeba było iść i ucałować pierścienie. Od tamtej pory co roku TVP organizuje festiwal, z eksponowanym lubością przez „wiodące media” elementem upokorzenia, tak jakby cierpiała na jakiś syndrom sztokholmski.

 

 

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Opozycja to schrzani, bo inaczej nie potrafi

Być może komuś się narażę, nie umiem jednak udawać, że ostatni marsz opozycji nie był sukcesem. Był. Wysoka frekwencja, która policja szacuje na 100 – 150 tysięcy osób. Były nienawistne hasła i kwalifikujące się do leczenia psychiatrycznego zachowania, ale chyba były w mniejszości. Generalnie marsz przeszedł spokojnie.

 To był sukces. Frekwencyjny (przyzwyczailiśmy się do obrazków „demonstracji” opozycji składających się z kilkunastu osób najdzikszej szurii) i organizacyjny. Tak, autokary też trzeba umieć ogarnąć, nie mówiąc o bezpieczeństwie.

Nie lekceważyć marszu

I ja nie należę do tych, którzy ten sukces lekceważą. Nie należę do tych, którzy mówią, że „marszami nie wygrywa się wyborów”. Oczywiście nie tylko marszami. Ale marsz taki jak ten może służyć (oczywiście oprócz wewnętrznych rozgrywek) mobilizacji twardego elektoratu, co w dobie pogłębiającej się polaryzacji nie jest bez znaczenia i przekonaniu elektoratu wahającego się, że „jednak warto”. Ogólnie rzecz biorąc „wlaniu nowego ducha”. I nie przeceniałbym tu braku programu, choć to oczywiście na swój sposób żałosne.

Schrzanią to

Jednak opozycja, ze szczególnym uwzględnieniem Platformy Obywatelskiej ze wszystkimi mackami, nie byłaby sobą, gdyby nie usiłowała tego schrzanić. Oni po prostu inaczej nie umieją. Sto, czy sto pięćdziesiąt tysięcy uczestników, to naprawdę dużo, jest się z czego cieszyć. Ale nie, trzeba po mediach opowiadać bajki o milionach. A najlepiej kolegom jeszcze te klechdy sprzedać, żeby głupoty wróciły ze Stanów jako „echa zza granicy”. Polacy na pewno uwierzą, bo przecież nigdy wcześniej tego numeru opozycja nie próbowała.

No właśnie, „echa zza granicy”. Przecież tym razem musi się udać. Znajomki z Czerskiej, Wiertniczej i Chobielina coś tam skrobną „w zachodniej prasie”, Polacy się zawstydzą, że „zagranico się z nas śmiejo” i się uda, przecież jeszcze tego numeru nie widzieli.

Mało?

No to jeszcze trzeba wylizać jakąś brukselską klamkę, żeby „Europa Polaków dojechała”. A co! Mało? TSUE orzeknie w kwestii, która nie obejmuje jego kompetencji. Albo to pierwszy raz? Parlament Europejski uchwali jakąś „ostrą rezolucję”, a Komisja Europejska nałoży karę na Polaków za to, że PiS obraził korniki w Puszczy Białowieskiej! No jak nie zadziała? Musi zadziałać!

I Turów jeszcze Polakom zamkną. Sami będą po ciemku siedzieć, ale zamkną. No jak to Polaków nie przekona, to co miałoby przekonać?

Kiedy zobaczyłem jeszcze w tym wszystkim 174 „sensacyjny sondaż Kantara”, już wiedziałem, że jeszcze tylko jakiś happening „Babci Kasi” i jesteśmy w domu.

Rys. Cezary Krysztopa

Publicystyczna prowokacja, czy fakt? CEZARY KRYSZTOPA: Łatwo z Polakami

Miałem pisać o sprawie tzw. „Lex Tusk” (nazywam tę ustawę w ten sposób z innych powodów niż wszyscy, ale o tym niżej), ale okazało się to tylko jednym z objawów szerszego zjawiska, więc szerzej. Otóż, gdyby ktoś nie wiedział, mamy niedaleko za granicą wojnę. Taką prawdziwą. Z czołgami, samolotami i śmiercią. Agresorem w tej wojnie jest Rosja, która nauczyła nas w historii wielokrotnie, jak potrafi być wobec nas okrutna i bezwzględna.

Tym razem również regularnie straszy nas obrazami płonących polskich miast i krwi płynącej polskimi ulicami. I z całą pewnością używa, tak jak i wcześniej używała, swoich wpływów, żeby oddzyiaływać na sytuację w Polsce, na przykład podnosząc temperaturę sporów, żeby rozbić Polaków i ich determinację, która szczególnie ostatnio Kreml uwiera. I jak Polacy reagują?

Barachło, Lex Tusk

A na przykład, natychmiast kiedy tylko pod Bydgoszczą spada jakieś nieuzbrojone ruskie barachło, które według nieoficjalnych informacji, wiadomo było, że jest nieuzbrojone, jego lot był kontrolowany, a sprawy nie nagłaśniano, właśnie po to żeby uniknąć histerii, „wiodące media”, przypadkiem proniemieckie, albo zwyczajnie należące do niemieckich koncernów, natychmiast odpalają histerię i żądania dymisji. Mało? No to jeszcze minister Błaszczak wskazuje konkretnego podwładnego. Nic tylko na Polskę barachło zrzucać. W końcu zabraknie nam generałów.

Albo to tzw. „Lex Tusk”. Bo to jest „Lex Tusk”, ja nie wiem, dlaczego „wiodącym mediom”, kiedy się mówi o wpływach rosyjskich w Polsce, przychodzi zaraz na myśl Tusk, ale wiem, że to Tusk w październiku zeszłego roku wzywał Prawo i Sprawiedliwość do powołania komisji śledczej ws. rosyjskich wpływów, kiedy miał nadzieję, że choć każdy w miarę uczciwy intelektualnie, widzi, że to absurd, to uda mu się przykleić PiS-owi „prorosyjskość”. Więc ojcem tej komisji, tego prawa jest Donald Tusk, który swoim ze swoim dzisiejszym labiedzeniem, jest śmieszny. A histeria, którą rozpętał razem ze, znowu, proniemieckimi, lub wręcz należącymi do niemieckich koncernów mediami, uderza w pozycję polityczną Polski, w trudnym dla niej, również ze względu na rosyjskie wpływy na całym Zachodzie, momencie.

Osobną sprawą jest jakość samego projektu. Nie jestem prawnikiem, ale czytałem analizę Ordo Iuris i choć sam pomysł na badanie wpływów rosyjskich w Polsce uważam, za celowy, to naprawdę ktoś się powinien poważnie zastanowić. Podobno autorami ustawy są ludzie Premiera. Po doświadczeniach z Polskim Ładem czy kamieniami milowymi, bym się nie zdziwił.

Braun, spot

Mało? No to jeszcze Grzegorz Braun. Znany prowokator, „badacz Holocaustu”, za którego sprawą pół świata powtarza niepotwierdzony żadnymi badaniami fake news o tym, że „Polacy zabili 200 tysięcy Żydów”, Jan Grabowski, został użyty do prowokacji przeciwko Polakom w Niemieckim Instytucie Historycznym w Warszawie. Miał nas pouczać o „polskim narastającym problemie z historią Holocaustu”, tak jakby sam nie był tego problemu uosobieniem. I co w tym wszystkim robi Grzegorz Braun? Korzysta z metod lewackich jaczejek rozbijających wykłady i jak na zamówienie Grabowskiego i jego mocodawców, rozbija wykład Grabowskiego, przydając mu glorii ofiary, dając pożywkę antypolskim tubom propagandowym i potwierdzając ich tezy na temat Polaków.

Nadal mało? No to jeszcze PiS publikuje spot „w odpowiedzi” na durnego tweeta Lisa, w którym kojarzy marsz Tuska z Auschwitz i wywołuje oburzenie na całym świecie., jakby chciało powiedzieć – „Co? Nie da się bardziej przepalić tematu niż zrobił to Lis pisząc o komorach dla Dudy i Kaczyńskiego? Potrzymaj mi piwo!” i podgrzewając emocje zmobilizować jak największą liczbę uczestników marszu Tuska, tak aby stał się możliwie największym sukcesem frekwencyjnym.

Łączmy kropki

Jeszcze tylko brakuje, żeby na Pałacu im. Stalina w Warszawie wylądowali kosmici i zrobili na to wszystko kosmiczną kupę, bo praca polegająca na prowokowaniu Polaków, to jest jakaś bułka z masłem i tu chyba nie trzeba żadnych wielkich wpływów.

Wszystko to się dzieje w sytuacji, w której z jednej strony odchodzący niemiecki ambasador Thomas Bagger, ostrzega nas, że temat reparacji, to „otwieranie puszki Pandory” (tak, znamy groźby nt. „zwrotu ziem zachodnich”, które „powinny nam wystarczyć”) a mniej więcej w tym samym czasie przewodniczący rosyjskiej Dumy mówi, że „Polska powinna zwrócić ziemie zachodnie”. Taki zbieg okoliczności.

Mam więc taki postulat – może nieco mniej angażujmy się w nadmiarowe reakcje na prowokacje, a bardziej, skoro już aspirujemy do roli regionalnego mocarstwa, skupmy się na łączeniu kropek?

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Niemiecki pan może nie wracać

Zdaje się, że okienko koniunktury geopolitycznej wokół Polski się zamyka. A przynajmniej to okienko, z którego w ciągu ostatnich miesięcy korzystaliśmy. Myślę, że warto mieć tego świadomość, złudzenia, to zwykle najgorszy doradca.

Od jakiegoś czasu obserwuję jak coraz więcej ludzi, całkiem różnych poglądów zwraca uwagę na swego rodzaju akcję promocyjną prowadzoną w tzw. „wiodących mediach”, która ma przekonać Polki, że prostytucja jest w sumie fajna, glamour i rozwija osobowość.  Jeśli dodać do tego, że te same media od lat promują pośród Polaków postawy służalcze i oparte na kompleksach, wydaje się to nawet logicznie spójne. Być może nie ma to nic wspólnego z tym, że większość tych mediów jest albo proniemiecka albo zwyczajnie należy do niemieckich koncernów, ale jest całkiem symboliczne w kontekście tego co napiszę poniżej.

Bez złudzeń

Wydaje mi się, że w historii, która mocno przyspieszyła 24 lutego 2022 roku z naszego punktu widzenia nieuchronnie kończy się pewien rozdział. Rozdział, w którym mogliśmy się łudzić, że „dla Stanów Zjednoczonych będziemy nowymi Niemcami”. Nie, nie będziemy. Jeżeli dość obeznany w tajnikach waszyngtońskich przepływów opinii, a jednocześnie przychylny Polsce amerykański analityk James Jay Carafano pisze, że dla dobra wszystkich powinniśmy się jakoś poukładać z Niemcami, a zarówno „Berlin jak i Waszyngton mają nadzieję na upadek obecnego rządu w Polsce”, to znaczy, że sytuacja jest inna. Być może było tak, że strofująca Niemcy Polska była Stanom Zjednoczonym potrzebna, żeby Niemcy zaszły w procesie zrywania z Rosją wystarczająco daleko. Nie wiem, czy słusznie, ale prawdopodobnie uznano, ze ten proces jest już wystarczająco zaawansowany i Stany Zjednoczone nie obawiają się już proniemieckiego rządu w Polsce. A i Ukraina wykazuje się ostatnio wobec Polski, większą „asertywnością” jakby była bardziej pewna swoich „niemieckich i francuskich przyjaciół”.

Czy to oznacza, ze odnieśliśmy kolejne „moralne zwycięstwo”, czyli de facto sromotną porażkę, mamy teraz opuścić ręce i się rozpłakać? No właśnie, cholera, nie. Jeśli aspirujemy do samodzielnej roli, musimy też umieć działać nie tylko na zasadzie funkcji aktywności największego sojusznika. Być może nawet, nie wiem dokładnie kiedy, będziemy obserwowali stopniowy powrót retoryki na temat „praworządności”, „zwrotu mienia” i dogmatów agresywnej religii LGBT ze strony Waszyngtonu. Nie jestem specjalistą, ale sam mam obawy, czy pomagając Ukrainie nie przekroczyliśmy granicy krytycznego uszczuplenia własnych zasobów (w sumie do końca chyba nikt nie wie ile sprzętu, również nowoczesnego, przekazaliśmy). Ale to przecież nie oznacza, że Ukrainie nie warto było pomagać.

Korzyści

Abstrahując od względów ludzkich i humanitarnych, dzięki pomocy Ukrainie uzyskaliśmy szereg korzyści. Potencjał egzystencjalnego zagrożenia ze wschodu uległ dzięki ukraińskiej armii znacznemu uszczupleniu. Morze Bałtyckie, na które tak długo spoglądaliśmy z niepokojem, niebawem może się stać prawie wewnętrznym morzem NATO. Nasi bliżsi i dalsi sąsiedzi zaczęli się w większym stopniu orientować na Polskę, która buduje realną militarną siłę. A i gospodarczo jesteśmy w dużym stopniu beneficjentami wyprowadzania produkcji z Chin. Znów, nie jestem specjalistą, ale być może ma to coś wspólnego ze świetnymi ostatnio wskaźnikami gospodarczymi podawanymi przez źródła, które trudno zakwestionować nawet najzagorzalszym czcicielom ośmiu gwiazdek.

I żeby było jasne, nie jest różowo. Ponieśliśmy ogromne koszty, czego skutki nasza „sojusznicza” Bruksela wykorzystuje żeby nas dorżnąć. Konsekwencje masowej migracji będziemy ponosili latami. Odbudowa i rozbudowa armii będzie nas kosztowała fortunę. Nasz amerykański sojusznik będzie sobie powoli przypominał język niemiecki, a Ukraińcy być może pójdą po raz kolejny sparzyć się w Berlinie i Paryżu.

Bez kompleksów

I nadal nie jest to powód żeby opuścić ręce i przyjąć proponowaną na przez „wiodące media” rolę prostytutek. Nie musimy wracać do roli wasala Niemiec. Mamy duże zabawki, a nawet coraz większe i musimy teraz nauczyć się nimi bawić. Bez kompleksów. A w tym celu musimy zachować sterowność państwa. Sukces gospodarczy jest fajny, ale jeśli w jego imię będziemy pozbywać się istotnych aspektów suwerenności (wobec pilnującej niemieckich interesów UE, ale też np. wobec WHO) ostatecznie może się okazać, ze owoce naszego gospodarczego sukcesu będą służyły nie nam, tylko naszym nowym suwerenom.

Właściwie to nie jest nawet wyłączna odpowiedzialność rządzących (choć oczywiście głównie), to nasza wspólna odpowiedzialność.

Więc nie biadolić, do roboty, historia nigdy się nie kończy.

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Paradoks cherlawego demiurga

Wydaje mi się, że właśnie stoimy przed być może najtrudniejszym wyzwaniem w historii rozwoju ludzkości. Paradoks cherlawego demiurga daleko przerasta wszystko z czym do tej pory sobie radziliśmy.

W ostatnim numerze Tygodnika Solidarność – „Sztuczna Inteligencja – TAK czy NIE”, pojawił się tekst Rafała Wosia „Spokojnie, to tylko sztuczna inteligencja”, będący elementem szerszej dyskusji. I tak jak zwykle uwielbiam filozoficzne rozważania tego publicysty, tak z tym jego tekstem, zasadniczo uspokajającym rozedrgane społeczne emocje wokół SI, się nie zgadzam (przy okazji proszę o wybaczenie, że polemizuję w tak skróconej formie i nie na lamach Tygodnika, ale zwyczajnie się nie wyrobiłem żeby zdążyć to zrobić do numeru, a że nie mogę wytrzymać, więc korzystam z uprzejmości redakcji portalu SDP).

Otóż nie

Rafał Woś pisze o tym, że tak naprawdę nad różnymi technologiami sztucznej inteligencji pracujemy od dawna, a wręcz wykorzystujemy je w gospodarce. I jak dotąd „nie zmieniło to w proch i pył świata, w którym żyjemy”. W zasadzie najważniejszym pytaniem jest tutaj – kto będzie na tej technologii zarabiał. Rafał Woś postuluje tutaj uspołecznienie zysków. Wydaje mi się to kompatybilne z podstawowym argumentem jaki słyszę ze strony zwolenników SI – to tylko narzędzie, może być, jak nóż, wykorzystane w dobrej albo złej woli, ale nie jest w stanie przerosnąć twórcy.

Otóż nie. To znaczy na dzisiaj tak:). To co nazywamy sztuczną inteligencją najprawdopodobniej nie posiada samoświadomości i w tym sensie nie jest „inteligencją”, tylko bardziej złożonym urządzeniem. Ale to się może zmienić. Za uzyskaniem samoświadomości idzie świadomość posiadania własnych interesów. Nie jestem informatykiem, ale jeśli słyszę, że po pierwsze technologia (czy raczej technologie, ponieważ zdaje się są różne) szybko się rozwija, co jak sądzę oznacza zwielokrotnienie jej złożoności, po drugie ma dysponować umiejętnością uczenia się, a po trzecie, dzięki dostępowi do internetu, ma dostęp do całej wiedzy ludzkości, to wydaje mi się, że nie można SI traktować jak kolejnego narzędzia. Nie można, ponieważ jest to bodaj pierwsze w historii ludzkości narzędzie, które ma potencjał żeby przerosnąć swojego twórcę, a być może zamienić role i uczynić z niego (szczególnie jeśli oddamy mu zarządzanie jakimiś istotnymi systemami społecznymi) swoje narzędzie.

Cherlawy demiurg

Dlatego, tak jak napisałem, stoimy przed gigantycznym paradoksem cherlawego demiurga. Z jednej strony bowiem mamy szansę stworzenia istoty, a z drugiej w naturalny sposób się tej istoty obawiamy. Ta absolutnie zrozumiała obawa prowadzi nas do słusznych wniosków, że powinniśmy nałożyć na taką istotę ograniczenia, które zabezpieczą nas przed ewentualną przemocą z jej strony. Odpowiedni model zaproponował tu już Isaac Asimov, który wypracował w swoich książkach Trzy Prawa Robotyki: 1. Robot nie może zranić człowieka ani przez zaniechanie działania dopuścić do jego nieszczęścia; 2. Robot musi być posłuszny człowiekowi, chyba że stoi to w sprzeczności z Pierwszym Prawem; 3. Robot musi dbać o siebie, o ile tylko nie stoi to w sprzeczności z Pierwszym lub Drugim Prawem. A później dodał do niego jeszcze prawo zerowe stojące ponad wszystkimi: 0. Robot nie może skrzywdzić ludzkości, lub poprzez zaniechanie działania doprowadzić do uszczerbku dla ludzkości. Być może taki system uchroniłby nas przed własnym stworzeniem.

Ale cóż z nas za żałosny demiurg, skoro obawiając się własnego stworzenia, nie mamy odwagi dać mu wolnej woli? Czy mamy prawo tworzyć istotę nieskończenie nieszczęśliwą, bo choć potężną, to żyjącą w klatce naszego strachu? Jak zły w samej swej istocie, jest akt stworzenia powołujący do istnienia byty potężne, ale nieskończenie nieszczęśliwe, po to by móc napawać się władzą nad nimi? Naprawdę powrót do idei niewolnictwa nowego typu miałby być tutaj jakimś rodzajem „postępu”?

Boskie zapałki

A może to, że mamy jakąś technologiczną zdolność, nie oznacza, że powinniśmy z niej koniecznie korzystać? Może powinniśmy się gdzieś na tej drodze zatrzymać? Na przykład przed momentem uzyskania przez algorytm samoświadomości (o ile jesteśmy w stanie to stwierdzić). Może zwyczajnie ze wszystkimi swoimi ograniczeniami, sami nie zostaliśmy stworzeni do roli demiurga i nie powinniśmy się bawić boskimi zapałkami?

Uczciwie rzecz biorąc – nie wiem. Tym bardziej, że mnie to również kusi.

CEZARY KRYSZTOPA: Europa powinna się odjednoczyć

Olafa Scholza znowu poniosło. Tym razem podczas wystąpienia w Parlamencie Europejskim w ramach debat o „Przyszłości Europy” zaproponował de facto, jak to celnie ujął jeden z internautów, budowę Europy Federalnej Niemiec.

Bo do tego de facto sprowadziłoby się zniesienie prawa weta w Radzie UE. Mniejsze kraje zostałyby w praktyce pozbawione prawa głosu, a oficjalny już dyrektoriat przejęłyby Niemcy i Francja. To co jest pocieszające, to to, że wystąpienie Scholza nie spotkało się z aplauzem. Choć bardzo się starał, grzmiąc na temat podniesienia skuteczności „walki o praworządność”, wpisać w parlamentarny mainstream, to bronili go w zasadzie tylko europosłowie z Niemiec i nawet nie wszyscy, bo tylko z frakcji socjalistów – jesteśmy krajem widmo, śmieją się z nas – mówił do Scholza jeden z niemieckich europosłów.

Europę toczy rak

Nie zmienia to faktu, że za ostateczne zmiażdżenie państw narodowych (no nie Niemiec przecież) wzięły się grubsze cwaniaki. W tzw. „Grupie Przyjaciół”, która ma wspierać likwidację zasady jednomyślności w Radzie UE, oprócz Niemiec i Francji są niestety również takie państwa jak Włochy i Finlandia, gdzie ostatnio wybory wygrała centroprawicowa koalicja. I choć trudno nie odnieść tu wrażenia atmosfery balu na Titanicu, to jednak z całą pewnością zdążą nas nie raz jeszcze skrzywdzić. A nawet, biorąc pod uwagę wszystkie baty, które sami włożyliśmy im do rąk, począwszy od „mechanizmu warunkowości”, a skończywszy na KPO i „kamieniach milowych”, może i zatłuc.

A jednak Unię Europejską toczy rak. Największy i jednocześnie jedyny w swoim rodzaju, jawny plan wepchnięcia w ubóstwo obywateli przez rządzących – Fit for 55, jest tutaj tylko jednym z aspektów. Likwidacja demokracji, za pośrednictwem przenoszenia prerogatyw z posiadających demokratyczną legitymację państw narodowych na nieposiadające demokratycznej legitymacji instytucje brukselskiej oligarchii, jawne zaprzęganie struktur UE do realizacji interesów niemieckich, czy strukturalna korupcja na różnych poziomach, nie budują zaufania. Wszystko to sprawia, że Europa jest coraz mniej istotnym punktem na mapach gospodarczych i geopolitycznych. To nie ma prawa działać.

Co robić?

I być może prędzej czy później, w sposób mniej czy bardziej spektakularny, odwali kitę. I być może trochę Was tu zaskoczę, ale byłoby żal. Ponieważ pewien stopień integracji europejskiej ma swoje zalety. Niby tylu to powtarza, ale kto przedstawia jakąkolwiek alternatywę wobec budowy Europy Federalnej Niemiec? Samo marudzenie, a tym bardziej owijanie się w kraju biało-czerwonymi flagami, żeby grzecznie podpisywać cyrografy w Brukseli, nie wystarczy. Ja tutaj oczywiście, choćby ze względu na ograniczoną przestrzeń, którą i tak dzięki dobremu sercu redakcji portalu SDP, regularnie przekraczam, nie przedstawię kompleksowej alternatywy. Zresztą, kompleksową alternatywą powinni się zająć eksperci.

Myślę jednak, że wolno mi się pokusić o opinię, że żeby zjednoczona Europa mogła w dostatku i spokoju przetrwać, musi być mniej zjednoczona. Bezwzględnie musi wykonać kilka kroków do tyłu. Musi wrócić do koncepcji przestrzeni gospodarczej, komplementarnej wobec potencjałów suwerennych państw narodowych i zrezygnować z ambicji bycia nowym więzieniem narodów.

Z osiągnięć integracji zachowałbym wolności przepływu ludzi, towarów, usług i kapitału. To w zupełności wystarczy żeby państwa narodowe mogły czerpać zyski ze współpracy gospodarczej. Instytucje, które zostały dotknięte gangreną Europy Federalnej Niemiec, takie jak Komisja Europejska, Parlament Europejski i Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej, są do likwidacji. W ich miejsce trzeba by powołać nowe instytucje, sekretariaty koordynujące wspólne polityki i ew. trybunał rozstrzygający spory. To wszystko. Reszta tego zbędnego Bizancjum, do wora.

Tylko taki powrót do korzeni, również tych korzeni, które widzieli Ojcowie Założyciele zjednoczonej Europy, jest szansą na jej przetrwanie. W innym wypadku ten Miś sobie zgnije na świeżym powietrzu i będziemy mogli co najwyżej za jakiś czas podpisać protokół zniszczenia.

Na koniec pytanie: Czy ktoś to usłyszy? Nie.

Rys. Cezary Krysztopa

O różnych stronach członkostwa Polski w UE pisze CEZARY KRYSZTOPA: Euroekstaza

W rocznicę przystąpienia Polski do Unii Europejskiej przeprowadziłem na Twitterze sondę, która wywołała furię, choć przecież zawierała wyłącznie pytania. Otóż zapytałem Twitterowiczów, czy po 19 latach członkostwa UE jest dla nich „spełnieniem marzeń” czy „gorzkim rozczarowaniem”?

Co to się nie działo, wysyłano mnie do Moskwy, wyzywano od debili, głupków i tak dalej. Samo zadanie pytania, z jedną tylko opcją UE niemiłą, spowodowało reakcję jakbym uraził czyjeś uczucia religijne.

Opcja

Nie będę udawał, że sonda nie miała aspektu prowokacyjnego, miała. Dość mam z jednej strony wysyłania mnie do Moskwy, bo ośmieliłem się zadać pytanie na temat dziewictwa „przenajświętszej panienki Brukseli”, a z drugiej uciszania mnie, „bo Polacy w 92% popierają przynależność do UE”. Przynależność organizacji międzynarodowej, jaką jest Unia Europejska nie jest aksjomatem ani doktryną wiary, tylko opcją, która trzeba rozważać wciąż na nowo, licząc w czasie rzeczywistym, na ile nam się opłaca. I biorąc pod uwagę to, że w ostatnich latach robi ona wiele, żeby nam się nie opłacało.

Co jednak w tym wszystkim najciekawsze, to wyniki mojej sondy. To oczywiście nie jest żaden sondaż, wyłącznie przeprowadzona w mojej „bańce” twitterowa sonda, w której wzięło udział prawie 2000 osób. I w tej mojej sondzie, 89,6% głosujących uznało, że UE jest dla nich gorzkim rozczarowaniem, a tylko 10,4%, że spełnieniem marzeń. Ze wszystkimi wadami twitterowej sondy, to jednak zaskakujący wynik, w porównaniu z wynikami oficjalnych sondaży, według których „Polacy w 92% popierają przynależność do UE”. Nieprawdaż?

Eurorealizm

Słyszeliśmy w ostatnich latach często, że musimy się na wszystko zgadzać, bo „Polacy w 92% popierają przynależność do UE”. Jeśli to prawda i w dodatku blokuje podejmowanie realnych działań przez rządzących, to może coś trzeba z tym zrobić? Jeśli rzeczywiście 92% Polaków wykazuje się bezmyślnym euroentuzjazmem, pomimo obłędu jaki ogarnął Brukselę i pomimo wojny jaką wypowiedziała Warszawie, powinno się go urealnić, tak żeby pozwolił w znacznie większym stopniu ważyć za i przeciw, występować na arenie europejskiej asertywnie, tak jak kiedyś robiła to Hiszpania zanim wywalczyła sobie właściwą pozycję?

Tak jak to zrobili profesorowie Krysiak i Grosse, którzy wyliczyli na ile opłacało nam się przystąpienie do UE i wyszło im, że razem z przepływami finansowymi jesteśmy za lata 2004-2020 – 535 mld złotych do tyłu. Tak jak Bronisław Wildstein, który nie boi się na antenie TV stawiać pytań o przynależność do UE.

Może czas zacząć to robić zamiast jednego dnia płakać w poduszkę, że „UE zła”, a drugiego klepać formułki o tym jak „nam dobrze w europejskiej rodzinie”?

 

„O radości iskro bogów…” – CEZARY KRYSZTOPA o kosztach członkostwa w Unii Europejskiej

Pamiętacie histerię po publikacji raportu profesorów Krysiaka i Grosse? Niesamowity wylew emocjonalnych torsji po pracy naukowej, która matematycznie wykazała, że biorąc pod uwagę nie tylko środki, które Polska otrzymała z UE, ale też przepływy finansowe i bilans handlowy, nasz kraj od 2004 do 2020 roku stracił na członkostwie w UE 535 miliardów złotych.

Bo fundusze UE to nie „datki od dobrego brukselskiego wujka”, ale opłata za zezwolenie na gospodarczą kolonizację Polski, traktowanie jej jak rynku zbytu, rezerwuaru taniej siły roboczej i transfery zysków. Polski przemysł mogący stanowić konkurencję dla zachodnioeuropejskiego został zlikwidowany, polski handel zdominowany przez zagraniczne sieci, miliardy wytransferowane, to i po co Europa zachodnia miałaby nam coś jeszcze rekompensować? Dopóki widziała w nas posłuszną utrzymankę, kupowała nam czasem prezenty, ale teraz, kiedy zostaliśmy z jej dzieckiem w postaci wojny na Ukrainie, nie widzi już interesu.

Pozytywy

I żeby nie było, że nie dostrzegam pozytywów. Dostrzegam. Wolności przepływu pieniędzy, towarów i usług, oraz ludzi, to niewątpliwa wartość, choć jakoś tak dziwnie różnie działają w różne strony. Dostrzegam również aspekt członkostwa związany z bezpieczeństwem. Oczywiście, że UE przed niczym konkretnym nas nie obroni, nie ma czym i chwała Panu, bo być może teraz „praworządności” na polskich ulicach broniłyby europejskie czołgi na energię słoneczną. Niewątpliwie jednak członkostwo w UE jest, lub raczej było, dla Rosji sygnałem, że należymy do niemieckiej strefy wpływów.

Jednak Polska nie dotrzymała warunków umowy kolonizacyjnej. Polacy uznali, ze chcą zawalczyć o własną podmiotowość, więc kolonizatorzy stawiają ją pod pręgierzem  i głodzą. Naiwni sądzili, że może wybuch wojny na Ukrainie będzie okazją do resetu wzajemnych stosunków, ale stał się tylko motywacją do jeszcze intensywniejszego głodzenia pod zmyślonym pretekstem „problemów z praworządnością”. Centrali zawalił się plan wspólnego imperium z Rosją, więc na gwałt potrzebuje gotówki. Być może dzięki wstrzymaniu należnych Polsce funduszy europejskich, nawet w zakresie bezpośrednich rozliczeń z Brukselą, staniemy się płatnikiem netto jeszcze szybciej niż to miało nastąpić. Tym bardziej, że grzecznie wszystko pospisujemy.

Bilion

Co więcej, okazało się, że potrzebny wcześniej do budowy „hubu energii z Rosji” koncept likwidacji konkurencyjnych źródeł energii, niektórzy wzięli na poważnie, energicznie go rozwijają i przekuwają na kolejne pozbawione demokratycznej legitymacji dyrektywy, dzięki którym stracimy samochody i możliwe, że domy. W skali państwa, według ministra Waldemara Budy, wprowadzenie założeń Fit for 55 może nas kosztować około biliona złotych, z czego ok 1/5 UE ma na zrekompensować, ale jeśli ma nam rekompensować tak jak „zrekomensowała” w ramach KPO, to może lepiej o tym nie mówmy.

I w tej sytuacji minister Buda, ten sam który pisał do samorządów żeby wycofywały się z prorodzinnych uchwał, w wywiadzie dla Radio Zet mówi – Jestem przekonany, że w 2024 roku tak zdemolujemy Parlament Europejski, jeśli chodzi o całkowicie inne podejście, że odwrócimy część tych reform…

Pozwolę sobie zostawić Państwa z tą zaskakującą puentą.

 

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: O tym jest cicho. A powinno być głośno

Znowu „młodzież miała być stracona”. I znowu nie jest. Mówi się, że „młodość ma swoje prawa”, że „musi się wyszumieć”. Pewnie, niech szumi, byle szkody nie były nieodwracalne. Innym prawem młodości jest prawo do buntu. Naturalnego procesu budowania własnej tożsamości poprzez kwestionowanie zastanych autorytetów. Pod warunkiem, że naturalnego, bo mam wrażenie, że kiedy my się buntowaliśmy, to ze wszystkimi głupotami naszego buntu, byliśmy jednak w tym autentyczni i dość samodzielni. Teraz kolorowe automaty z gotowym „buntem” stoją na każdym rogu. Można sobie z nich wybrać „bunty” poprawne politycznie i zatwierdzone przez wszechmogącą, często obrzydliwie bogatą „radę starszych”, ładnie opakowane i pozwalające żyć przekonaniem o byciu „buntownikiem”, będąc jednocześnie bateryjką we wszechogarniającym Matriksie.

Kiedyś powtarzanym do wyświechtania truizmem było „bądź sobą”. Wydawało się, że to zawołanie, z całą swoją jałowością, będzie już z nami do chwili pochłonięcia Ziemi przez umierające Słońce. A jednak dzisiaj największą ambicją młodych ludzi zdaje się być „bądź kimkolwiek, byle nie sobą, wykastruj się, przemaluj, udawaj kogoś innego”. Szybko poszło. Nic dziwnego, że oglądając tłumy bezmyślnych „julek” podczas Strajku Kobiet i przewijające się przez sieć obrazy chłopaków „zdradzających tajniki makijażu”, można popaść w depresje, zadać sobie pytanie „kto tym dzieciakom to zrobił?”, lub nawet dojść do wniosku, że mamy całe stracone pokolenie.

To nieprawda

Tyle, że to nieprawda. A przynajmniej tak twierdzi niemiecka Konrad Adenauer Stiftung (Fundacja Konrada Adenauera), która przeprowadziła w tym zakresie ciekawe badania. A trudno ją uznać za „element pisowskiej, prawackiej, czy polackiej propagandy”.

We wnioskach z przeprowadzonego badania napisano, że młodzi Polacy (18-30 lat) nie definiują swojej tożsamości politycznej na osi lewica-prawica. Zupełnie mnie to nie dziwi, a wręcz wydaje się zupełnie naturalne. Nawet łatwość „przeskakiwania” z elektoratu Razem do elektoratu Konfederacji, o której mówią eksperci, mnie nie dziwi, to oczywiste, że w wieku, w którym decydujemy o kształcie naszych światopoglądów, te są jeszcze amorficzne i często wewnętrznie sprzeczne. Inne dane natomiast powodują opad szczęki.

Otóż według danych niemieckiej fundacji 59,8% młodych Polaków nie zgadza się z postulatem liberalizacji prawa aborcyjnego. Pośród młodych Polek ten odsetek jest jeszcze wyższy i wynosi 63,3%! Prawie dwie trzecie młodych Polek rozumie, że aborcja nie jest „prawem człowieka” tylko zabijaniem człowieka. Jesteście w szoku? Bo ja tak? Dziesiątki lat propagandy jak krew w piach.

Słuchajcie dalej – 82,6 % młodych Polaków, według niemieckiej fundacji, wyraża sprzeciw wobec propozycji przystąpienia Polski do strefy euro. Miażdżąca większość. Ręka do góry kto się tego spodziewał. Mało? To jeszcze dorzucę, że 85,9 % młodych Polaków pozytywnie ocenia postulat zwiększenia wydatków na obronność. 64 % popiera program 500+.

Proszę ja Was, jeśli te badania nie są elementem jakiegoś tajnego spisku, to mamy bardzo rozsądne młode pokolenie.

Żeby nie było za słodko

Żeby nie było za słodko, warto dodać, że to samo młode pokolenie w 59,7 % popiera finansowanie z budżetu państwa in vitro i antykoncepcji, a w 79,3 % zgadza się ze stwierdzeniem, że rząd powinien podjąć zdecydowane kroki w walce z kryzysem klimatycznym (tak jakby już dotychczasowe nie były gospodarczym samobójstwem). Ale jakoś tak mi się zdaje, że są to kwestie, w których młodzi Polacy nie otrzymują atrakcyjnej kontroferty. Np. trudno im się dziwić, że nie rozumieją, że in vitro to nie jest „leczenie bezpłodności”, bo nikt po tym „leczeniu” nie staje się płodny, ale zawiera element dehumanizacyjny i wiąże się z „wyrzucaniem do śmieci” ludzkich zarodków. Ta kwestia nie jest tak eksploatowana w debacie publicznej jak np. kwestia aborcji, gdzie młodzi ludzie, trochę „poza systemem”, ale otrzymują szeroką kontrpropozycję ideową. Trudno im się też dziwić, że słuchają zawodzenia klimatycznego mzimu, skoro w zasadzie brakuje światopoglądowej alternatywy.

Gratulacje

Tak czy siak, muszę Wam powiedzieć, że po zapoznaniu się z tymi danymi jestem w szoku. Mnie również wydawało się, że „julkizm” jest zaraźliwy i nieuleczalny. Jeśli jednak te informacje są prawdziwe, prawdopodobnie jak wielu, uległem złudzeniu wywołanemu przez krzykliwą, ale chyba mniejszość. W tej sytuacji ważne, żeby środowiska konserwatywne nie wpadły w samozadowolenie, bo to jest zapewne przyczyna porażki środowisk progresywnych, tylko doszły do wniosku, że mozolna praca u podstaw ma sens. Trzeba starać się zrozumieć język młodych ludzi i trzeba usiłować mówić do nich językiem przez nich zrozumiałem o ważnych sprawach. Pracy jest na lata, na dziesiątki lat.

I taka ciekawostka na koniec. Konrad Adenauer Stiftung finansuje Campus Polska Rafała Trzaskowskiego i Platformy Obywatelskiej. Campus Polska, który, jeśli dobrze rozumiem ideę, ma kształtować postawy światopoglądowe młodych ludzi. No i jeżeli tak ukształtował, to ja chciałbym z tego miejsca serdecznie pogratulować.

Rysuje Cezary Krysztopa

Komentarz CEZAREGO KRYSZTOPY: Platformie spada, ale PiSowi nie rośnie

Niewątpliwie Platforma Obywatelska nie może zaliczyć ostatnich tygodni do udanych. Domniemany medialny start jej kampanii wyborczej, którym miał być zmasowany atak „zaprzyjaźnionych” mediów na pamięć o Janie Pawle II, który zapewne miał być formą odebrania radykalnego elektoratu Lewicy, okazał się falstartem.

Wobec tej niewątpliwej katastrofy, PO postanowiła odwołać się do tradycji, którą chwilę wcześniej usiłowali sponiewierać jej medialni przyjaciele i sparafrazowała symbolikę Poncjusza Piłata, wyjmując karty podczas głosowania w Sejmie uchwały w obronie JPII.

„Nastroje siadły”

Nieoficjalne medialne doniesienia o tym, że w Platformie „nastroje siadły”, za to w Prawie i Sprawiedliwości poszybowały, wydają się tutaj logiczną konsekwencją. Podobnie jak sondaże, które pokazują, że niezależnie od osobistych preferencji politycznych, znacznie wzrosła liczba respondentów przekonanych, że nadchodzące wybory wygra partia rządząca.

Jest jednak zjawisko, które mam wrażenie umyka analitykom. Otóż kiedy przejrzymy ostatnie sondaże, owszem zauważymy, że Platformie spada, owszem zwiększa się dzięki temu przewaga PiS. Jednocześnie jednak, notowania Prawa i Sprawiedliwości… nie rosną. Jeśli już, to nieco chimerycznie, ale rosną notowania Lewicy i Konfederacji. Pierwsza zapewne zyskuje na polaryzacji nastrojów ”papieskich”, co do drugiej teorie są różne.

PiS nie wie, w co wpaść

Wydaje mi się, że PiS znajduje się obecnie w pewnym zawieszeniu nie mogąc się zdecydować na to jak chce być postrzegany. Wizerunkowo dobrze rozegrana obrona pamięci o Janie Pawle II wskazywałaby, że jednak bardziej po stronie wartości tradycyjnych i konserwatywnych. Z kolei daleko wykraczająca poza granice zdrowego rozsądku, ale konsekwentna próba „kompromisu z Brukselą” okupiona zbyt daleko idącymi koncesjami, zdaje się iść w przeciwnym kierunku (czy ktoś wierzy w kolejne zapewnienia, że pieniądze z KPO będą pod koniec wakacji?  Czy ktoś uważa, że za te pieniądze warto poczynić ustępstwa dotykające rdzenia suwerenności, których konsekwencje będą trwały znacznie dłużej niż wystarczy pieniędzy, choćby i były?). Jakaś dziwnie fałszywa nuta w tłumaczeniu przyczyn kryzysu zbożowego, przed którym przecież Jan Krzysztof Ardanowski ostrzegał już dawno, również nie pomaga.

Mam wrażenie, że jeśli coś łączy różne segmenty elektoratu Prawa i Sprawiedliwości, to jest to potrzeba obrony suwerenności i chęć podnoszenia interesu narodowego. Rozbudowa armii – super, rozwój stosunków transatlantyckich – o ile pozbawiony złudzeń – ekstra. Ale jak się do tego ma to co się dzieje na linii Warszawa – Bruksela?

Pole do popisu

Jedni twierdzą, że Konfederacji rośnie, ponieważ pożywia się na „liberałach” z Platformy, po jej niezręcznym zwrocie w lewo, inni, że rośnie ponieważ pożywia się na konającej „partii protestu” Hołowni. A ja tak sobie myślę, że i PiS pozostawia formacji Mentzena i Bosaka spore pole do – nomen omen – popisu.

Rysuje Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Znacznie wizyty Zełenskiego widać w niemieckich mediach

Die Welt: „Ukraińcy pamiętają, kto im pierwszy pomógł, dlatego Zełenski honoruje teraz Warszawę, a nie Berlin (…) Wizyta Zełenskiego w Warszawie pokazała, że w odbudowie Ukrainy może dojść do konkurencji między państwami europejskimi”, Der Spiegel: „Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski od rozpoczęcia rosyjskiej wojny napastniczej w lutym ubiegłego roku rzadko wyjeżdżał za granicę. Dla Polski Zełenski robi teraz jeden z nielicznych wyjątków”, Frankfurter Allgemeine Zeitung: „Polska i Ukraina są sobie bliskie nie tylko z powodu wspólnego wroga”.

Żeby w pełni zrozumieć znaczenie wizyty Wołodymyra Zełenskiego w Polsce, najlepiej zapoznać się z doniesieniami niemieckich mediów w tym zakresie. Nie to żebym przeceniał obiektywizm niemieckich dziennikarzy, ostatnia afera z finansowaniem kilkuset z nich przez rząd w Berlinie, nie pozostawia w tym zakresie nadmiernej swobody, ale przebijający się spomiędzy szpalt ton zazdrości, żeby nie napisać – zawiści – jest, wydaje mi się, najlepszym dowodem na to, że wizyta jest znaczącym wydarzeniem. Dokładnie w tym miejscu i czasie.

Odgłosy

Dobiegające zza Odry odgłosy pewnego zdenerwowania nie mają zapewne związku z jakimiś szczególnymi wyrzutami sumienia „moralnego mocarstwa”. To są odgłosy stresu wynikającego z obawy, że tym razem Niemcy mogą na całej sytuacji nie zarobić, a ściślej rzecz biorąc zarobić mniej niż by chciały na potencjalnej odbudowie kraju zniszczonego rosyjską brutalną inwazją. Czy to są obawy realne? Czy Polska potrafi wykazać się nie tylko porywami serca, ale i zrozumieniem własnego interesu? Mnie nie pytajcie, ja nie wiem, ale obecność „emisariuszy” PGNiG w Kijowie, którzy rozmawiają już o przeprowadzaniu odwiertów w czasie kiedy wicekanclerz Niemiec Robert Habeck przyjeżdża z ofertą „dekarbonizacji”, nastraja w tym zakresie pewnym optymizmem.

Dobry dzień

I nie ma się czemu dziwić. Też byście byli w stresie, gdyby się okazało, ze Wasza wielka akcja propagandowa „Niemcy największym dobrodziejem Ukrainy” może nie przynieść satysfakcjonującej stopy zwrotu. Gdybyście mieli poczucie, że „wasz wielki partner” Rosja jest coraz bardziej nieprzystępny, ale za to „wasz partner strategiczny Ukraina” jakby wymyka się z rąk. Jak będzie jutro nie wiem, ale stres jest.

Z kolei dla nas to był dobry dzień. I tylko szkoda, że Wołodymyr Zełenski nie wspomniał znów publicznie ani słowem o Wołyniu. Może następnym razem.

 

P.S. Rysunek jest oczywiście trochę na wyrost, ale oby był proroczy