To co się dzieje na polsko-białoruskiej granicy od 2021 roku z całą pewnością jest jednym z największych kryzysów z jakimi Polska miała do czynienia od lat i niestety ma ogromy potencjał eskalacji. Stan alarmowy powinna jednak wywoływać również sytuacja na granicy z Niemcami. A ciągle jeszcze nie wywołuje.
Co prawda, ta sama władza, która jeszcze przed chwilą siarczyście pluła na polski mundur wraz z tabunem przygłupich celebrytów, cynicznych polityków, kłamliwych dziennikarzy i usłużnych samorządowców, nagle zapragnęła uchodzić za „obrońców granicy”, ale biorąc pod uwagę liczbę śmierci polskich żołnierzy i dramatyczną sytuację reszty, można chyba stwierdzić, że prawdziwi obrońcy granicy nie mogą liczyć na państwo, którego są funkcjonariuszami. A to, z naszego punktu widzenia, bardzo niedobry sygnał dla naszych wrogów i potencjalnych agresorów. Uśmiechnięta władza w Warszawie mówi im – polski żołnierz nie ma broni, a jeśli ma broń, to nie ma do niej amunicji, a jeśli nawet ma broń i amunicję, to będzie się bał ich użyć – czy mogli liczyć na lepsze zaproszenie do eskalacji? Obawiam się, że od wschodu nie zaznamy spokoju jeszcze długo.
Niemiecka operacja hybrydowa
Jednak, tak jak fakt prowadzenia operacji hybrydowej przeciwko Polsce przez białoruskie czy raczej rosyjskie służby, nie stanowi już tajemnicy nawet dla wielu spośród tych, którzy dopiero co gnoili polskich mundurowych kłamliwą narracją o „mordercach na granicy”, tak fakt stosowania podobnych środków wobec Polski przez Niemcy (ze świadomością różnic, ale przecież też wieloaspektowości procederu), przy bierności „uśmiechniętej władzy” w Warszawie, już nam umyka. A tymczasem, jak zbadała i opublikowała na łamach Tysol.pl Aleksandra Fedorska, trwa, a właściwie szybko narasta, cicha „relokacja” niemieckich nielegalnych imigrantów do Polski. Sama niemiecka policja federalna podaje, że tylko od 1 stycznia do 30 kwietnia tego roku do Polski wydalono 3578 imigrantów, a z różnicy danych niemieckich i polskich wynika, że co najmniej 37 z nich rozpłynęło się już w Polsce „we mgle”, co oczywiście natychmiast przywodzi na myśl „inżyniera” skaczącego po samochodach na warszawskim Gocławiu.
Zdrada interesów Polaków w zakresie ich bezpieczeństwa jest tu oczywista. Jednak jest też inny dramatyczny aspekt całej sytuacji. Otóż imigranci, którzy znaleźli się w Polsce w wyniku niemieckich pushbacków, często znajdują się w bardzo kiepskim stanie, głodni, bez butów. Kiedy trafiają do noclegowni, myślą, że są w więzieniu. Mało tego, według ich relacji, są bardzo źle traktowani przez niemiecką straż graniczną, twierdzą również, ze ta dokonuje selekcji na podstawie koloru skóry.
Oczywiście nigdy nie powinni się tu znaleźć, a jeśli się w ogóle znaleźli w Europie to przecież na niemieckie zaproszenie „herzlich willkommen”, a nie na polskie. Szokującym paradoksem jest jednak, że jeśli mają rację, to Niemcy traktują ich tak, jak niemieckie media od kilku lat, cytując lokalnych pożytecznych idiotów, kłamliwie opisywały metody polskich mundurowych. Metaforyczny nóż się w kieszeni otwiera.
Gdzie oni są?
Ale mało tego, skoro takie rzeczy dzieją się na polsko-niemieckiej granicy, to gdzie są ci wszyscy „broniący praw człowieka” celebryci? Dlaczego Barbara Kurdej-Szatan nie klnie pod adresem niemieckich morderców? Dlaczego Maja Ostaszewska nie szuka bucików niemieckich ofiar? Dlaczego Agnieszka Holland nie zapowiada filmu na temat tego co tam się dzieje? Dlaczego polskie i zagraniczne media nie wyją na temat „masowych grobów”? Dlaczego żaden Franek Sterczewski nie biega z niebieską torbą? Żaden Szczerba i Joński z pizzą? Żaden Frasyniuk nie wyzywa w TVN? Dlaczego żaden burmistrz przygranicznego miasteczka nie stawia pomników?
Muszę przyznać, że czuję się nieco skołowany. Znacie może odpowiedź?