Rys. Cezary Krysztopa

Kiedy Potrzebujecie, Oszczędzajcie, czyli KPO wg. CEZAREGO KRYSZTOPY: Kość Tuska

Rząd Donalda Tuska jeszcze nie powstał, właściwie nie wiadomo kiedy powstanie, ale w zakresie autokompromitacji odniósł już pierwsze sukcesy.

Takim chyba najbardziej jaskrawym przypadkiem jest tzw. „Dziura Leszczyny”, którą pani polonistka, typowana obecnie na ministra finansów w teoretycznym rządzie Donalda Tuska, dostrzegła wbrew samym unijnym danym, nagle tuż po wyborach, choć jej wiedza na temat finansów publicznych od czasów kampanii wyborczej nawet nie miała okazji się poszerzyć. Za to, co za zbieg okoliczności, dostrzegła akurat wtedy, kiedy była potrzebna jako pretekst do wycofywania się z obietnic wyborczych przez szefa Platformy.

„Dzień po wyborach”

Innym, choć może jeszcze nie tak konkretnym przykładem, jest usiłowanie realizacji obietnicy Tuska o tym, że „dzień po wyborach pojedzie i odblokuje pieniądze z KPO”. Mija 18 dni od wyborów, a o odblokowaniu blokady  nie słyszałem (oddzielną kwestią jest to czy my tych pieniędzy przeznaczonych na zakup niemieckich wiatraczków, w ogóle potrzebujemy).

Oczywiście pamiętam, że podczas wizyty w Brukseli kilka dni temu, Tusk mówił o tym, że „pierwsze wypłaty są możliwe jeszcze w grudniu” i, że „nie będzie potrzebne zakończenie procesu legislacyjnego”.

Dwie możliwości

Możliwości są dwie. Albo Tusk nie kłamie i tym samym potwierdza, że dotychczasowa blokada środków z KPO, które biorąc pod uwagę, że już je spłacamy, należą nam się jak psu buda, nie miała nic wspólnego z żadną „praworządnością” i żadnymi zmianami legislacyjnymi i była jedynie ceną za jaką „praworządna” i „demokratyczna” Bruksela kupiła sobie nowy rząd w Polsce.

Albo Tusk kłamie, bo zauważcie, że Ursula von der Leyen nie pisnęła na ten temat ani słowa i jedyne co na dziś mamy to słowa szefa Platformy. Pierwsza możliwość stawia nową, teoretyczną większość parlamentarną w świetle brukselsko-berlińskiego klienta, który teraz będzie musiał spłacić dług rezygnacją z realizacji interesów Polski i Polaków. Z kolei druga możliwość stawia ją w świetle, w którym mamy ją okazję oglądać od lat i to z bardzo niekorzystnej strony.

Kość Tuska

Tym bardziej, że najwyraźniej brukselska kasa jest pusta i być może „praworządnościowy” szantaż wobec rządu PiS był tylko wygodnym pretekstem ukrywającym w rzeczywistości fakt, że tych pieniędzy po prostu nie ma. O pustej kasie Brukseli mówiła ostatnio szefowa Parlamentu Europejskiego Roberta Metsola, Szwecja zaproponowała nawet plan cięć. W dodatku Niemcy, z zazdrością obserwując szybki i mocno kontrastujący z niemiecką mizerią, polski rozwój gospodarczy, są wybitnie „niezainteresowani” tym, żeby Polsce cokolwiek „dawać”.

Jednak najbardziej prawdopodobnym scenariuszem wydaje mi się, że Tusk dostanie jakąś swoją symboliczną kość, żeby niemieckie media dla Polaków mogły go pochwalić i odtrąbić, że „odblokował”, ale że będzie to kość na tyle symboliczna, że w istocie gospodarczo dla Polski bez większego znaczenia.

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Może być nieźle. Albo źle

Dlaczego PiS wygrał, ale przegrał? Z różnych powodów, ale jednym z najbardziej istotnych wydaje mi się to, że się na ostatnim odcinku kampanii splatformizował. I tak jak wcześniej wyśmiewał polityków Platformy Obywatelskiej z Tuskiem na czele, podliczając mu w spotach ile razy podczas konwencji użył słowa „PiS”, tak sam do groteski doprowadził używanie po każdym przecinku, ustami premiera Morawieckiego słowa „Tusk”.

PiS nie miał złej kampanii, może nie jakąś wybitną, ale dobrze skrojoną pod trudne czasy. Bezpieczeństwo, inwestycje, programy socjalne. Ta kampania powodowała wrażenie, że „ci tam na dole się miotają usiłują szarpać pisowskie nogawki, a PiS unosi się pół metra nad nimi i zajmuje się w tym czasie sprawami istotnymi dla Polski i Polaków”. Jeśli dobrze pamiętam, miało to pozytywny wpływ na sondaże. Przynajmniej te publicznie dostępne. I nagle jak nożem uciął, pozytywną kampanię szlag trafił i zaczęło się „Tusk, Tusk, Tusk”, drażniące (pytałem) nawet najtwardszy elektorat, co sprowadziło PiS z tego pół metra, pół metra niżej. Tusk, który nie był szczególnie istotny, nagle zrobił się strasznie ważny. A w tym samym czasie, ci którzy PiS szarpali, no nie, nie to, że zaczęli merytorycznie, ale zadusili PiS miłością i serduszkami.

Platformizacja

Mało tego, PiS wydaje się powtarzać zachowania Platformy również po wyborach. Niektórzy politycy partii ciągle rządzącej sprawiają wrażenie jakby byli na elektorat obrażeni. Głupi wyborcy śmieli zagłosować nie tak jak należało. Może i głupi. Warto to rozważać. Mogą to robić publicyści, blogerzy, wszyscy obywatele. Ale kiedy zaczynają to robić publicznie politycy, jest to forma wyparcia rzeczywistości i niechęć do przyjęcia jej konsekwencji. Politycy muszą sytuację głęboko zanalizować, wyciągnąć konsekwencje, również personalne, po to by jak najszybciej przedstawić wyborcom nową, skuteczną i atrakcyjną ofertę. I to nie schlebiając ich najniższym instynktom, ale ukazując nową wizję, do której ci chcieliby aspirować. Tak było z „Polską solidarną” i „Dobrą Zmianą”.

Przykładem, który uderzył mnie szczególnie, był paskudny powyborczy spin „wszystkiemu winni prolajferzy i orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego”. Może jeszcze nienarodzone dzieci? Można oczywiście rozważać konsekwencje polityczne tej sytuacji, ale wydaje mi się, że warto zauważyć, że jakoś Lewica na tym nie zyskała, nie zyskała nawet blisko związana z Lempart Platforma Obywatelska, która w zasadzie uzyskała słaby wynik. W ogóle założenie, że „PiS popełnił tu błąd” jest obraźliwe dla Trybunału Konstytucyjnego, który PiSem nie jest (postąpił zgodnie z dotychczasową linią orzeczniczą, konstytucją i człowieczeństwem) i w jakimś sensie przyznaje rację świrowni ze Strajku Kobiet. A służyć ma prawdopodobnie odwróceniu uwagi od innych wydarzeń, takich jak błędy w kampanii, będąca katastrofą wizerunkową na wsi „Piątka dla zwierząt”, podpisanie takich potworków jak „mechanizm praworządności”, „Fit for 55”, czy irytująca wielu covidowa propaganda. Pamiętacie jak Strajki Kobiet nagle zwiędły kiedy otwarto galerie handlowe? A przecież orzeczenia TK nie odwoływano. Zresztą, tę wersję potwierdzają również moje nieoficjalne ustalenia, wg. których temat „aborcji”, czy „praw kobiet” nie istniał na agendzie analiz potencjalnych zagrożeń sztabu PiS. Pojawił się nagle po wyborach. Bo akurat był potrzebny, stanowiąc jakby kolejny objaw odmowy akceptacji rzeczywistości, lub jej celowego zafałszowania. Co to może dziś pozytywnego PiS przynieść? Nic. Lewica światopoglądowa nie ruszy szturmem głosować na Prawo i Sprawiedliwość. Jedyną konsekwencją może być zrażenie kolejnej grupy wyborców.

PiS ma czym grać

A wbrew temu co się niektórym wydaje, PiS ma sporo aktywów. Ma „swojego” prezydenta, szefa NBP, instytucje wymiaru sprawiedliwości, które obsadzono za jego kadencji, tysiące sędziów zaszczuwanych dziś przez hunwejbinów „nadzwyczajnej kasty”, przez jakiś czas jeszcze media publiczne. Będzie miał największy klub parlamentarny. I najbardziej zwarty, o ile nie wystąpią jakieś procesy dekompozycyjne. W odróżnieniu od potencjalnej „koalicji”. Tak silne opozycji nikt nie miał od 1989 roku. Nic tylko patrzeć jak gabinet Tuska (wiem, jeszcze go nie ma i nie wiadomo czy na pewno będzie, ale przyznacie, to dość prawdopodobne) kompromituje się nie mogąc spełnić obietnic wyborczych i ośmiesza ustami takich „mężów opatrznościowych” jak Izabela Leszczyna czy Michał Kołodziejczak. Nic tylko punktować, pokazywać „my budowaliśmy CPK, a oni budują trzecie toalety”.

Jest na czym budować. Referendum niestety nie stało się dla decyzji rządzących obligatoryjne, ale na pytania referendalne – „nie” – odpowiadało po ok. 11 milionów biorących udział. To jest potencjał, po który PiS może sięgnąć jeśli potrafi. Ale do tego trzeba by ciężkiej pracy nad przywróceniem wiarygodności, której strategia „w Polsce owijamy się biało-czerwonymi flagami, a do Brukseli jeździmy podpisywać co trzeba” kiepsko się przysłużyła. Mało tego, badania niemieckiej Fundacji Adenauera, tej samej, która finansowała Campus Trzaskowskiego, wskazują, że młodzi ludzie są w większości przeciwni liberalizacji prawa aborcyjnego, przeciwni wprowadzeniu euro, rozumieją potrzebę inwestowania w bezpieczeństwo. Żeby do nich dotrzeć nie trzeba schlebiać julkom, tylko nauczyć się języka, który do nich dotrze, a nie będzie dziaderskim „Tusk, Tusk, Tusk”. Nie wiem czy PiS chce i może to zrobić, nie jestem członkiem partii, ale kto by tego nie robił, taka budowa jest niezbędna z punktu widzenia szansy Polski na przetrwanie jako suwerenne państwo i szansy Polaków na przetrwanie ich ambicji wykraczających poza półgodzinną przerwę przy zbiorze niemieckich szparagów.

Krytyka

Spotykam się z takimi apelami, często bardzo szanowanych osób, żeby „nie krytykować PiS, bo PiS jest dobry”. Ja nie twierdzę, że „niedobry”. Naprawdę doceniam, ze świadomością wszystkich wad i „sukcesów”, choćby to, że przez osiem lat Polska i Polacy mieli szansę choćby rozważać własny interes, a w wielu kwestiach go skutecznie realizować. Nie wiem czy taka sytuacja jeszcze się w najbliższym czasie pojawi, tym bardziej, że rządzić ma nami człowiek, który zapewne podpisze wszystko co podsuną mu Niemcy. Ale to nie oznacza, że PiS ma nie podlegać krytyce. Nawet Kościół podlega. A brak krytyki może powoduje dłuższe okresy samozadowolenia, ale kiepsko wpływa na świadomość sytuacyjną i bywa, że ma opłakane konsekwencje.

Reasumując. W mojej ocenie PiS ma potencjał żeby odwrócić kartę, ale nie w sytuacji kiedy powtórzy błędy Platformy.

Rys. Cezary Krysztopa

2 w 1, czyli Hubert Bekrycht robi rząd a CEZARY KRYSZTOPA rysując pisze więcej niż inni przez rok

Cezary Krysztopa w tym jednym rysunku zawarł, satyryczną oczywiście, przepowiednię przyszłych rządów OSCZO czyli Okaże Się Czy Zjednoczonej Opozycji.

Hubert Bekrycht robi rząd…:

 

Prezes Rady Minstrów Rotacyjny w dni parzyste – Donald Tusk (KO);

Prezes Rady Ministrów Rotacyjny w dni nieparzyste – Anna Maria Żukowska (N. Lewica)

Prezes Rady Ministrów w niedzielę – Szymon Hołownia (TD);

Wiceprezes Rady Ministrów ds. rolnictwa ds. kobiet – Joanna Scheuring-Wielgus (N.Lewica)

Wiceprezes Rady Ministrów ds. rolnictwa i dobrego samopoczucia PSL oraz równouprawnienia emerytalnego płci – Władysław Kosiniak-Kamysz (TD);

Wiceprezes Rady Ministrów ds. ideologii ogólnej i programowej – Włodzimierz Czarzasty (N. Lewica d. PZPR);

Współwiceprezesi Rady Ministrów ds. nadzoru ogólnego – Dariusz Joński i Michał Szczerba (KO);

Gościcnnie – Wiceprezes Rady Ministrów ds. życzliwych kontaktów z Konfereracją – Grzegorz Braun (Konf.)

 

MSZ ds. mężczyzn – Marta Wcisło (KO)

MSZ ds, kobiet – Cezary Tomczyk (KO)

MSWiA – Kaudia Jachira (KO)

MON – Bogusław Wołoszański (KO – Rewo)

 

Min. Rodziny i Spraw Społecznych – Marcin Bosacki (KO);

Ministerstwo Zdrowia – (edit) długie poszukiwania, bo wszyscy kandydaci na L4, ale chyba Bartosz Arłukowicz (KO) – jak mu znowu nie wyjdzie będzie się ukrywał. Jako Agent;

Min. Aktywów Państwowych  – Sławomir Śmiszek (N.Lewica);

Min. Cyfryzacji i Czasopism Rolniczych – Michał Kołodziejczak (KO, chociaż na krótko);

Min. Edukacji i Edukacji Trudnej ds. ortografii – Agnieszka Dziemianowicz-Bąk (N.Lewica);

Min. Edukacji – Jan Grabiec (KO);

 

Ministerstwa Finansów, Funduszy Regionalnych, Rozwoju i Technologii, Infrastruktury, Sześciu Punktów PKB co rok-  Ryszard Petru (TD);

Min. Ochrony Środowiska i Czasopism Gospodarczych – Michał Kobosko (TD);

 

Min. Kultury i Ścieżek Edukacyjnych w Muzeach Pod Gołym Niebiem – Sławomir Nitras (KO)

Min. Sprawiedliwości i Prawa Karnego – Roman Giertych (KO)

Min. Sportu – Tomasz Zimoch (TD)

Min. Turystyki i Rozliczania Zbrodni Poprzednich Rządów – Tomasz Trela (N. Lewica)

 

Redakcja reklamacji nie przyjmuje. Elektorat niezadowolony uprasza się o kontakt z Pentagonem.

 

Hubert Bekrycht

red. nacz. sdp.pl

 

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Dlaczego Niemcy muszą zmienić rząd w Polsce?

Wiadomo, każde wybory są o wszystko, każde są „najważniejsze od 30 lat”, w każdych „musimy się zmobilizować, żeby nie dopuścić”. Ale ta kampania wyborcza jest jakoś dziwnie nerwowa. Wojna na Ukrainie, chaos w Izraelu, jakieś drgawki UE, wiadomo, ale wydaje się, że bez „innych szatanów”, którzy są tu i teraz wyjątkowo „czynni”, całej tej nerwowości wytłumaczyć się nie da.

Zauważyliście jak Scholz zaatakował Polskę bezpośrednio na wiecu? Że niby kilkaset wątpliwych i badanych przez polską prokuraturę przypadków wiz miało spowodować migracyjna katastrofę w Niemczech.

Niemiecka desperacja

Nie sprowadzanie na hura setek tysięcy, czy wręcz milionów nielegalnych imigrantów w imię polityki „Herzlich Willkommen” czy pod pretekstem lewicowej utopii multi-kulti, tylko kilkaset wiz wydanych przez Polskę. Przecież to się kupy nie trzyma. W dodatku łamie wszelkie dotychczasowe zasady niemieckiej polityki zagranicznej. Do tej pory chytrzy Niemcy od brudnej roboty mieli na posyłki Holendrów,  Belgów, czy Czechów. A teraz sam KANCLERZ musiał sobie pobrudzić ręce. Czyż nie świadczy to o wysokim poziomie desperacji?

Albo sprawa z odwróceniem (miałem to określić inaczej, ale nie chcę żeby ktoś miał przeze mnie kłopoty) Zełenskiego. Do tej pory takie rzeczy Niemcy robili w białych rękawiczkach, a teraz uszyli to nićmi grubymi jak liny okrętowe. Podobno nawet Amerykanie byli zdegustowani. A sprawie przyklaskiwały i winą obarczały Polskę głównie media niemieckie i media tych krajów, które są pod największym niemieckim wpływem. To jak bezczelnie instytucje europejskie znoszące unijne embargo na import (nie tranzyt!) ukraińskiego zboża, zostały wykorzystane przez Niemców do skłócenia Polski z Ukrainą, też raczej widać z daleka. Jeśli dorzucić do tego coraz bardziej nerwowe codzienne wiosłowanie niemieckich mediów dla Polaków w Polsce, mamy dość szeroki obraz histerii w jaką na punkcie Warszawy wpadł Berlin.

Dlaczego?

Najświeższym elementem złożonej odpowiedzi jest chyba tekst brytyjskiego „Daily Telegraph” – „Polska próbuje przejąć od Niemiec koronę przemysłowego centrum Europy”. Dlaczego to w ogóle możliwe? Z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że ze wszystkimi problemami, Polska dynamicznie się rozwija. A po drugie dlatego, że Niemcy same podcięły sobie korzenie wzrostu.

Nie, 24 lutego 2022 roku Niemcom świat się nie zawalił. O ich ówczesnym stanie ducha świadczą opowieści ukraińskich dyplomatów, którzy zwrócili się wtedy do swojego „strategicznego sojusznika” o pomoc i usłyszeli, że „nie warto Ukraińcom pomagać, ponieważ Ukrainie zostało kilka godzin”. Trudno wobec tego nie odnieść wrażenia, że Niemcy nie byli jakoś szczególnie zaszokowani inwazją, a raczej oczekiwali jej szybkich efektów. Niestety, ich strategiczny sojusznik – Władimir Putin, skrewił. Wziął na Ukrainie w d. tak, że śmiech rozległ się we wszystkich strefach czasowych. I dopiero, wraz z docieraniem tej świadomości, Niemcom świat się zaczął walić.

A tak było pięknie

A tak było pięknie. „Wspólna” niemiecko-rosyjska – imperialna przestrzeń od Lizbony do Władywostoku, była w zasadzie na ukończeniu. Polska, która się jej koncepcji przeciwstawiała, właściwie osamotniona, po wyborach w USA opuszczona przez zamorskiego sojusznika, który w zasadzie oddał Europę w zarząd duumwiratowi Berlin-Moskwa. Tani gaz płynął do Niemiec szerokim strumieniem Nord Stream, a miał płynąć jeszcze szerszym. Gospodarki krajów unijnych spętane eko-szantażem, nie miały wyjścia, musiały w końcu przejść na system, w którym jedynym dysponentem kurka z rosyjską energią w Europie były Niemcy, które i tak już trzymały UE za mordę, choćby przy pomocy euro. I już, już miały wystrzelić szampany, sypnąć się konfetti i zagrać Odę do Radości z rosyjskim zaśpiewem, gdy nagle okazało się, że strategiczny sojusznik Władimir pokpił sprawę, wszystko schrzanił, sen prysnął jak bańka mydlana, a Berlin został z gaciami spuszczonymi do połowy uda.

Od tamtej pory Niemcy musieli sporo znieść. Kryzys wynikający z braku gazu, połajanki sojuszników, najbardziej bolesne ze strony pogardzanej Polski, niełaska Waszyngtonu zirytowanego ambiwalentną postawą, katastrofa wizerunkowa „moralnego mocarstwa” i dobijające przemysł kosmiczne ceny energii. No, ale nikt nie da tyle ile Niemiec obieca, więc Olaf Scholz obiecał co trzeba, że Niemcy zerwą wreszcie z prorosyjskimi mrzonkami, przestaną importować rosyjskie surowce, Ukrainie tyle sprzętu wojskowego obiecają, że się propagandowe niemieckie instytutu skichają ze szczęścia, a Ukraińcy z przekonania, że „oto strategiczny sojusznik nareszcie się zlitował i ustrategicznił”. A w ogóle to dokonają takiego Zeitenwende, jakiego świat nie widział.

Imperium kontratakuje

No a gdzie dzisiaj w rzeczywistości są Niemcy? Mogli przywrócić do działania swoje elektrownie atomowe, ale tego nie zrobili i najwyraźniej nie mają zamiaru. Przeciwnie, w Niemczech mówi się o naprawie zniszczonego w wyniku tajemniczego wybuchu gazociągu Nord Stream, przecież nie po to żeby nie wracać do dealu z Rosją. Mało tego, mówi się o tym, że pod „nalepką” kazachskiej, nadal sprowadzają rosyjską ropę naftową. Mało tego, nagle dziwnie wzrosły obroty handlowe Niemiec z niektórymi krajami postsowieckimi. Ukraińcy muszą się zadowolić obietnicami, ponieważ Niemcy spełniają tylko niewielką część obietnic, a o Zeitenwende mało kto już chyba pamięta. Jeśli ktoś nie widzi tego, że Niemcy przygotowują się jak rękawiczka na przyjęcie rosyjskiej ręki, to jest ślepy jak martwy kret.

W tym samym czasie „mocarstwo moralne” odzyskuje, jak pisze Grzegorz Kuczyński na łamach Tysol.pl, pole w Europie Środkowej, w ostatnim czasie zdegustowanej jego „zaskakująco” dwuznaczną postawą wobec rosyjskiej inwazji. Wynik wyborów na Słowacji Niemców raczej nie martwi. Fico jest „prorosyjski”? Doskonale. Antyamerykański? Świetnie. Jest też prounijny i to również doskonała dla Niemców informacja. Węgry? Wcześniej, podobnie jak Polska, chłopiec do bicia. Ale teraz i niemiecki przemysł widzi na, nie stroniących od kontaktów z Kremlem Węgrzech, perspektywy i UE przebąkuje o wypłacie KPO (podczas gdy oskarżenia o korupcję przy wydawaniu unijnych pieniędzy, akurat na Węgrzech, w odróżnieniu od Polski, mają pewne podstawy). Bułgaria i Rumunia zmiękły pod niemiecką ręką wchodząc w kompromis ws. ukraińskiego zboża. I w Chorwacji i w Słowenii Berlin może być zadowolony z rozwoju sytuacji i w Mołdawii ciężko pracuje na zadowalające efekty. O Ukrainie nie wspomnę, bo nie możemy jej powstrzymać przed kolejną próba nadepnięcia na niemieckie grabie.

Głupia Polska

I tylko ta głupia Polska stoi na przeszkodzie nie tyko w realizacji koncepcji niemieckiej Mitteleuropy, jakieś Trójmorze buduje ze szlakami komunikacyjnymi, które nie tylko nie są Niemcom potrzebne, ale są wręcz konkurencyjne. Śmie przyciągać firmy z Niemiec kusząc je niskimi cenami energii, a nawet w ramach procesu skracania szlaków dostaw, firmy wychodzące z Chin. Śmie podejmować konkurencyjne inwestycje infrastrukturalne, jakieś porty, lotniska, przecież to nie do pomyślenia! Staje okoniem desperackiej próbie zglajszachtowania europejskich państw pod niemieckim butem (no wiem, Morawiecki, ale jakoś tam staje). No i, co najważniejsze, przecież wielka „wspólna przestrzeń” od Lizbony do Władywostoku, nie powstanie z wielką dziurą w miejsce Polski w samym środku.

No to co pozostaje Niemcom, oprócz rzucenia wszystkiego co mają na próbę zmiany rządu (ze wszystkimi jego wadami, których jestem świadom) w Warszawie?

Durnie

Na koniec mam jeszcze przesłanie dla tych, którzy nie mogą się doczekać żeby się w tej niemieckiej „Europie” rozpuścić. Durnie. Sądzicie, że dostaliście zaproszenia do pełnienia ról równorzędnych Niemcom? Nie, nie macie szans nawet na rolę wice-Niemców. Taka oferta w ogóle nie leży na stole. To znaczy leży, ale skierowana wyłącznie do wąskiej grupy Waszych kierowników, którzy mają pełnić rolę swego rodzaju gubernatorów lebensraum nad Wisłą. Wam ma przypaść wyłącznie rola rynku zbytu i taniej siły roboczej. Niemcy potrzebują Was w zastępstwie chińskich niewolników, ponieważ Chiny, po zassaniu niemieckich technologii, coraz mniej Niemiec potrzebują, a i Wielki Brat zza Atlantyku jest coraz bardziej zirytowany zbliżeniem niemiecko-chińskim.

Na tym powozie nie dostaniecie wygrzanego miejsca obok niemieckiego pana. Waszą rolą będzie ten powóz ciągnąć w zaprzęgu. Dokonajcie więc przynajmniej intelektualnego eksperymentu i pomyślcie, czy nie lepiej ciągnąć wspólnie powóz, może nieco ciasny, ale za to własny?

 

 

 

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Oni chętnie wychowają Ci dzieci

Na początek takie zastrzeżenie: sam absolutnie nie uważam się za świętego. Potrafiłem sobie w życiu poużywać. Dlatego zaprotestowałem kiedy zaczęto mnie nazywać „publicystą katolickim”. Uważam bowiem, że aby na takie miano zasłużyć, trzeba dysponować wiedzą szerszą niż moja i odznaczać się pewnymi moralnymi standardami, w których chyba się nie mieszczę.

Z drugiej jednak strony jestem ojcem trzech Synów i z tego punktu widzenia jestem przerażony ilością pułapek jakie zastawia dziś na dzieci i młodzież współczesny „postępowy” świat. Uzależnienie od gier, łatwość dostępu do pornografii, szkoła z tęczowymi nauczycielami, korporacyjne automaty z gotowymi „światopoglądami” w kolorowych pazłotkach, narkotyki i tzw. „influencerzy”.

Poznajcie influencerów

Jeśli brzydzi Was świat celebrytów, a mnie świat pustych głąbów, których inżynierowie społeczni wykorzystują do pasania społeczeństw, bardzo brzydzi, musicie wiedzieć, że celebryci to kategoria ludzi, którzy nie są dziś wcale najbardziej, szczególnie wśród młodzieży, „na topie”. Bo to jednak ludzie, którzy często coś tam potrafią. Ta śpiewać, tamten jest aktorem, czy modelem. Często głupi jak but z lewej nogi, ale z jakimś tam fachem (ew. z urodzenia). Tymczasem żeby zostać influencerem (z ang. Influence – wpływ), czy influencerką nie trzeba nawet np. wygrywać jakiegoś program typu „talent show”, wystarczy wziąć w nim udział, albo nawet nie, wystarczy przekonać jakąś mniejszą czy większą grupę dzieci czy młodzieży do tego, że „jest się na tyle fajnym żeby mieć na tę grupę wpływ”. No i się zaczyna, kontrakciki, pieniążki, szałbajnajt. Tak więc jeśli myśleliście o celebrytach, że to bezwartościowe pasożyty, to nie poznaliście jeszcze „influencerów”.

I to, że to grupa pasożytnicza, nie jest dla mnie żadnym zaskoczeniem, obserwuję to od dawna. Niezależnie od tego, czy są to „influencerzy” będący autorytetami dla „zbuntowanych” julek i oskarków, czy wręcz dla dzieci, wywołują we mnie jednakie obrzydzenie. Tymczasem to co ostatnio wydobyto na ich temat na światło dzienne, szokuje również mnie. Nakłanianie nieletnich do zażywania narkotyków, molestowanie, przekraczające granice kontakty z nieletnimi poniżej 15 roku życia. Piszę o tym oględnie i nie używam nazwisk/nicków, bo choć pośrednio lub bezpośrednio się do tego przyznają, to trudno mieć pewność czy donoszący o ich występkach sygnaliści są lepsi od nich, czy też raczej chcą odwrócić od siebie uwagę. Nie wiadomo kto tu jest pozytywnym bohaterem (o ile są tacy), co jest prawda, co kłamstwem, a co manipulacją. Nie chcę więc pospiesznym słowem skrzywdzić kogoś przypadkiem niewinnego.

Abdykacja

Zresztą, choć oczywiście ważne jest żeby za winą poszła kara, to przecież z punktu widzenia rodziców, ważniejsze jest zupełnie co innego. Otóż najważniejsze jest to, żebyśmy sobie przypomnieli, że biletem wstępu do świata naszych dzieci dla tych samozwańczych patologicznych „wychowawców”, jest nasza abdykacja z roli rodzica. Jeśli mogą się do naszych dzieci zbliżyć, to dlatego, że my nie mamy dla nich czasu.

I dalibóg, nie piszę tego z poczuciem wyższości, bo sam nie jestem tu bez winy.

Analiza CEZAREGO KRYSZTOPY: Ukraina na zimno

Jeśli chodzi o tempo utraty sympatii Polaków, Wołodymyr Zełenski został niekwestionowanym mistrzem świata. Sądzę, że ustanowiony przez niego rekord może być niezagrożony jeszcze bardzo długo.Biorąc pod uwagę historię Polski, ale również, a może przede wszystkim postawę Polski i Polaków po 24 lutego 2022 roku, insynuowanie przez Zełenskiego „prorosyjskości” miało prawo nas zaboleć.

Być może, w związku z tym, że w kółko spotykamy się z niesprawiedliwymi oskarżeniami i wyhodowaliśmy sobie grubą skórę, dałoby się to ugłaskać, wyjaśnić gorszym dniem, presją, czy chwilowym atakiem pomroczności jasnej. Chwilę potem jednak mieliśmy do czynienia ze swego rodzaju Hołdem Pruskim Zełenskiego (w jego przypadku złożonym „Prusom” a nie „przez Prusy”) apelującego na forum ONZ o przyznanie Niemcom „gwarantowi pokoju na świecie”, stałego miejsca w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. I to już przekroczyło masę krytyczną, po osiągnięciu której, proces destrukcji sympatii do prezydenta Ukrainy w Polsce, nastąpił lawinowo i prawdopodobnie w sposób nieodwracalny.

Awaria „legendy”

I nie chodzi nawet o to, że Polacy nie lubią Niemców, a mają za co ich nie lubić, czy że mają z Niemcami sprzeczne interesy, bo mają i Niemcy muszą Polskę złamać jeśli chcą zrealizować swój geopolityczny plan, tylko po pierwsze o to jak bardzo jest to obrzydliwe i żenujące (mówimy o tych samych Niemcach, które tyle już razy, ostatnio po wybuchu rosyjskiej agresji, wystawiły Ukraińców do wiatru). A po drugie o to, że gołym okiem widać, że było to działanie niezgodne nawet z interesem Ukrainy, co „legendę” Zełenskiego stawia w zupełnie nowym świetle.

Miejmy nadzieję, że ofiarą tego nagłego emocjonalnego zwrotu, staną się w krótkim czasie takie dziwactwa i potworki jak „w Ukrainie” (zwrot o nielogicznej genezie, w dodatku nawiązujący do rosyjskiego odpowiednika), czy „pierogi ukraińskie”, które kiedy są normalnie „ruskimi” nie mają niczego wspólnego z Rosją, ponieważ ich nazwa pochodzi od „województwa ruskiego” w I Rzeczpospolitej, ew. od Rusinów, czyli (w dużym uproszczeniu) dziś powiedzielibyśmy – Ukraińców.

Ale przecież to bodaj wszystko, co w tej kwestii nowe emocje mają do roboty. A przynajmniej tak mi się wydaje. Nic bowiem nie zmieni mojego szacunku do Ukraińców, którzy wbrew prawie całemu światu i wbrew jego oczekiwaniom, nie poddali kraju po trzech dniach, a nawet pogonili kota „niezwyciężonej Armii Czerwonej”. Nie zmieni nawet mojego szacunku do tamtego Zełenskiego, który zamiast skorzystać z amerykańskiej propozycji ucieczki z kraju, został i podjął walkę. Nie zacznę żałować, że do mieszkania po Teściowej przyjęliśmy uciekające przed wojną Ukrainki, które płakały kiedy mówiłem im po rosyjsku, bo ukraińskiego nie znam „nie ispugajties, wy doma”. Zrobiłbym to znowu choćby i sto razy.

Chłodna kalkulacja

Ale to jest poziom ludzki. Na poziomie państwowym, politycznym i geopolitycznym, istotniejsza jest gra interesów i chłodna kalkulacja (wbrew niektórym emocje też mają znaczenie, bo jednak politykę robią ludzie w imieniu ludzi, ale powinny mieć mniejsze). I wolta Zełenskiego brutalnie nam o tym przypomina. Jakoś zamilkli ci, którzy mieli do mnie pretensje, kiedy pisałem, że Ukrainie trzeba pomagać, ale nie uszczuplając krytycznego poziomu własnych zasobów. Nie jestem ekspertem, ale intuicyjnie wyczuwam, że tę czerwoną linię przekroczyliśmy. Cóż mi jednak po tym, że będę to swoim interlokutorom wypominał? Ważnie, że teraz mają szansę się opamiętać.

Jest jednak spora grupa, która krzyczy „nazywałeś nas ruskimi onucami, a to my mieliśmy rację nazywając Ukraińców ‘banderowskimi ku.wami’, a Ukrainę ‘Upadliną’ – teraz nas przeproś”. No nie, ja nikogo tak nie nazywałem, a wręcz przestrzegałem innych przed nadużywaniem tego określenia. To łatwo sprawdzić. Choć rzeczywiście, nie zmienia to faktu, że powyższej postawy nie uznaję za żaden „realizm”, tylko za emocjonalny szuryzm, podobny do „wukrainie”, tyle, że o przeciwnym znaku. Więc nie uważam żebyście „mieli rację”.

Warto pomagać

Przeciwnie, wydaje mi się, że łatwo wykazać, że pomoc Ukrainie w utrzymaniu się wobec rosyjskiej inwazji, była w naszym najgłębszym interesie. Oto bowiem, jak rzadko w historii, to nie my własną krwią osłabialiśmy czyjegoś wroga, tylko Ukraińcy swoją krwią osłabiają naszego, dając nam czas na dozbrojenie się i rozbudowę armii. Dzięki utrzymaniu się Ukrainy, granica, której potencjalnie musielibyśmy bronić, jest o wiele krótsza. Bałtyk, od strony którego latami mogliśmy się spodziewać ataku, dziś jest praktycznie wewnętrznym morzem NATO, a „lotniskowiec” Okręgu Kaliningradzkiego bardziej boi się nas niż my jego. Gazociągi Nord Stream cudownie zniknęły, oby przynajmniej na czas pozwalający przyzwyczaić się do Baltic Pipe i zbudować nowy tor podejściowy do portu w Świnoujściu. Cała Europa musiała się w dużym stopniu uniezależnić od rosyjskich surowców, a niemiecką koncepcję „wspólnej przestrzeni od Lizbony do Władywostoku szlag trafił. Nasz demograficzny problem jest nieco mniejszy dzięki uchodźcom z Ukrainy (tak, wiem, ja też wolałbym żeby polskie kobiety po prostu rodziły więcej dzieci, ale pozostając pod wpływem GW i TVN, uważają, że to „niemodne” i nie rodzą, i tak, trzeba myśleć o repatriacji Polaków). Nasze firmy coraz lepiej radzą sobie na ukraińskim rynku, a potencjał sympatii zwykłych Ukraińców wobec Polaków nie jest wprawdzie tak sprawnym mechanizmem jak korumpujące ukraińskie elity niemieckie fundacje, ale jest narzędziem prowadzenia polityki (obyśmy potrafili je wykorzystać), którego wcześniej nie mieliśmy.

Jakiej Ukrainy chcemy?

Szybko natomiast musimy uczyć się zadawać sobie pytanie – jakiej Ukrainy chcemy? Wiemy już, że chcemy żeby przetrwała, taka czy inna jest nam potrzebna. Ale jak silna powinna być? Na pewno na tyle żeby stanowić bufor, ale, szczególnie biorąc artykułowane czasem ambicje rywalizacji z Polską w regionie (póki co to oczywiście mrzonki, nawet gdyby wojna skończyła się jutro, Ukraina sama będzie potrzebowała olbrzymiej pomocy, sama nie będąc w stanie wiele zaoferować), czy w naszym interesie jest Ukraina BARDZO silna? Czy powinniśmy euroatlantyckie aspiracje Ukrainy wspierać bezwarunkowo? Tym bardziej, że Ukraina najwyraźniej stanęła po stronie tych, którzy nas szantażują przy pomocy złośliwego mechanizmu „rozszerzenie UE o Ukrainę w zamian za oddanie suwerenności przez Polskę”.

A czy w imię dobrej współpracy powinniśmy „zapomnieć o Wołyniu”? A w żadnym wypadku. Nawet pomijając kwestie moralne i tożsamościowe i patrząc na sprawę absolutnie cynicznie, to tak jak kwestia reparacji jest wygodną dźwignią w kontaktach z Niemcami, tak kwestia Wołynia powinna stać się podobną dźwignią w kontaktach z Ukrainą. To nie my mamy dopraszać się pozwolenia na ekshumacje, ale Ukraina nas prosić żebyśmy zechcieli przyjrzeć się jej procesowi „przepracowywania” trudnej przeszłości. Nie dziś, to jutro.

Tak więc, ochłonąwszy nieco po zimnym prysznicu jaki nam sprawił ostatnio Zełenski, apelowałbym żebyśmy pilnowali aby nasze głowy pozostały chłodne. Zełenski chce raz jeszcze nadepnąć na niemieckie grabie? No cóż, ma prawo. A my pamiętajmy, żeby realizować nasze długookresowe interesy, nauczymy się nie dawać niczego bez odpowiedniego weksla i powtarzajmy sobie przysłowie, że „dłużej klasztora niż przeora”.

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Dokąd pędzisz kozacze?

Wołodymyr Zełenski zaapelował na forum ONZ o przyznanie Niemcom stałego miejsca w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Napisze to sobie jeszcze raz, bo niektórzy poczciwi pudzie w to nie uwierzą – Wołodymyr Zełenski zaapelował na forum ONZ o przyznanie Niemcom stałego miejsca w Radzie Bezpieczeństwa ONZ.

Tak, chodzi o tych samych Niemców, którzy, według relacji ukraińskich dyplomatów, po rosyjskiej inwazji na Ukrainę, spuścili ją na bambus mówiąc, że „Ukraińcom nie warto pomagać, ponieważ zostało im kilka godzin”. A potem, kiedy okazało się, że jednak nieco więcej, obiecany transport pięciu tysięcy śmiercionośnych niemieckich hełmów, wysyłali, jeśli dobrze pamiętam kilka miesięcy. Chodzi również o tych samych Niemców, którzy nigdy nie rozliczyli się z nazizmu i wiszą nam grube reparacje, ale to może Ukraińców mniej obchodzić.

Kozacka szarża

Kiedy od jakiegoś czasu pisałem, między innymi na tych łamach, że Ukraina właśnie odwraca sojusze i idzie pokłonić się Niemcom, prawdopodobnie z błogosławieństwem USA, spotykałem się z pretensjami na Twitterze. A, że przedwczesne wnioski, a że „Ukraińcy nie są tacy głupi”. Jak się okazuje, jednak są. Czy już wobec serii impertynenckich wypowiedzi ukraińskich polityków, sankcji którymi grozi nam Ukraina, której tyle daliśmy i apelu Zełenskiego, wszyscy, a przynajmniej większość, zgadza się co do tego, że Ukraina postanowiła raz jeszcze energicznie nadepnąć na niemieckie grabie? Jeśli tak, to zostawmy oczywiste fakty i zastanówmy się co z tego wynika.

Kozacka szarża na Polskę ma miejsce niedługo po wizycie niemieckiej minister spraw zagranicznych Annaleny Baerbock w Kijowie. Nieoficjalnie mówi się od dłuższego czasu o ożywionych kontaktach dyplomatycznych Kijowa z Berlinem. Reakcja Zełenskiego na polskie embargo, bezczelne wyrzuty na forum ONZ, wyjście podczas przemówienia Andrzeja Dudy, wydaje się mocno przerysowana. Tak jakby kwestia embarga była tylko pretekstem do wypowiedzenia „przyjaźni” z Polską. Z kolei czasowa korelacja pomiędzy atakami ze strony Ukrainy i niemieckiej indukowanej histerii na punkcie przegrzanej „afery wizowej”, sprawia wrażenie koordynacji. Warto też odnotować jak nagle von der Leyen jest zachwycona postępami Ukrainy na drodze od Unii europejskiej. Być może korelacja daty premiery filmu Holland jest tu przypadkowa. A być może nie. Tak czy siak, trudno nie odnieść wrażenia, że ktoś tu bardzo zapragnął „wygrać” dla „partii niemieckiej” wybory w Polsce.

Polnische Aktion

Z drugiej strony czynni szatani, którzy się za to zabrali, zdają się być dotknięci tą samą wadą genetyczną, co opozycja w Polsce (a może to jakiś wirus przenoszący się w wyniku zbyt bliskich kontaktów). Dość, ze trzeba być ślepym żeby nie widzieć, że wszystkie te nerwowe ruchy… służą znienawidzonemu PiS. Polacy w swojej masie przestali rzucać się na widok Niemca do zbierania szparagów i niemieckie połajanki odnoszą skutki odwrotne do zamierzonego. Z kolei beneficjentem zawału polityki wschodniej, z jakichś powodów, nie potrafi zostać Konfederacja, która nie może wyjść z naiwnej tiktokowej maniery. Paradoksalnie, prezentując twardą postawę wobec niewdzięcznych ukraińskich władz, rządzący w Polsce najlepiej trafiają w emocje społeczne i najwyraźniej kryzys nie tyle im nie szkodzi, co wręcz służy.

A na poziomie państwowym? Tutaj niemieccy „stratedzy” nie przewidzieli do końca, jak się wydaje, wszystkich skutków Polnische Aktion. Jak bowiem wygląda, niezwykle z punktu widzenia Niemiec istotny, mechanizm szantażu, który ma wymusić powstanie Związku Socjalistycznych Republik Europejskich? Ano „rozszerzenie (o Ukrainę) w zamian za oddanie suwerenności przez m.in. Polskę”. No więc, jakby to delikatnie ująć, ta drezyna już nie pojedzie. A przynajmniej nie na tej zasadzie.

Oczywiście, że ta kolejna Polnische Aktion nam zaszkodzi. Odwrócenie znaków – Niemcy pomagają/ Polska morduje „uchodźców”, będzie do jakiegoś stopnia skuteczne, co utrudni prowadzenie polityki zagranicznej. Trzeba się też będzie rozstać z pewnymi złudzeniami i przygotować do tego, że Niemcy będziemy teraz mieli z dwóch stron. Ale przeżyjemy, nie takie terminy przeżywaliśmy.

Ukraiński powróz

Za to Ukraina, uważam, nakłada sobie na szyję powróz i będzie miała wiele szczęścia jeśli ten powróz będzie służył pasaniu jej przez niemieckiego bauera. O wiele bardziej prawdopodobne bowiem jest to, że bauer ją na tym powrozie powiesi, kiedy tylko zaświeci przychylne światło od strony Kremla. Robił to już tyle razy, był czas przywyknąć. Niemcy zawsze, zawsze, niezależnie od tego jaką akurat noszą maskę, ostatecznie wybiorą Rosję. Taka jest ich geopolityczna logika. Ukraina ma szansę wyłącznie na rolę branki. Niekoniecznie żywej.

Dlaczego więc Ukraińcy to sobie robią? Nie wiem. Być może kiedyś ktoś nakręci na Ukrainie odpowiednik serialu „Reset” i wtedy się dowiemy.

Rys. Cezary Krysztopa

O tym jak się szarga dobre imię Polski pisze CEZARY KRYSZTOPA: Do moich podlaskich przyjaciół

Nie oglądałem filmu Agnieszki Holland. I nie mam zamiaru go oglądać. Nie istnieje bowiem artystyczna jakość, która warta byłaby obniżaniu bezpieczeństwa Polaków w sytuacji wojny za płotem. A tak postrzegam to co zrobiła Agnieszka Holland.

Sądząc ze zwiastuna, omówień i wywiadów samej reżyser, a także zachwytu ze strony rosyjskiej i białoruskiej propagandy, jej „dzieło” doskonale wpisuje się osłabianie na arenie międzynarodowej pozycji Polski, która tak bardzo przeszkadza z jednej strony imperialnym planom Rosji, a z drugiej imperialnym planom Niemiec.

Holland

Równie dobrze „dzieło” mogłoby być zadedykowane „tragicznie zmarłemu” zdrajcy i dezerterowi Emilowi Czeczce, który przecież opowiadał białoruskiej telewizji mniej więcej to samo.

Agnieszka Holland jest wyjątkowym w polskiej kinematografii przykładem reżysera, który coś potrafi. Jej „Zabić księdza” czy „Europa, Europa” z całą pewnością przejdą do historii polskiego kina. Wielka szkoda, ze wiedziona jakimś dziwacznym emocjonalnym korkociągiem, zakończonym bezmyślną nienawiścią i żałosnym hasłem „żeby było tak jak było”, zeszła na pozycje taniego propagandysty realizującego zamówienia polityczne najbardziej radykalnych środowisk.

Nielegalna imigracja

Czy nielegalna imigracja wiąże się z ludzkim nieszczęściem? No pewnie. Wiedzeni reklamą przemytników ludzi i rosyjskich oraz białoruskich służb ludzie, wykorzystywani są jako swego rodzaju broń przeciwko krajom, które przeszkadzają Kremlowi w radosnej konsumpcji Ukrainy. Płacą spore pieniądze za wycieczkę do Mińska, bo ktoś im nakłamał. Czasem trafiają na podlaskie bagna, gdzie ratuje ich polska Straż Graniczna. I nie, nie są w większości ani rodzinami z dziećmi, ani kotami z Afganistanu, lekarzami, inżynierami, ani nawet Ibrahimem płynącym kilka dni rzeką według relacji rozhisteryzowanych aktywistów. Za to z całą pewnością rosyjskie i białoruskie służby rozmieściły pośród nich terrorystów i sabotażystów.

To co z tym trzeba robić? Poszerzać szlaki przemytu? Wspierać przemytników i rosyjskie i białoruskie służby w ich procederze, jak chcieliby aktywiści i pani Holland? Czy też raczej zamykać szlaki przemytu, odbierać sens operacji hybrydowej. Robić rzeczy oczywiste, bronić swojego domu, bo mamy do tego prawo. Mamy prawo bronić swojego bezpieczeństwa.

„Podlaski szmalcownik”

Nie w tym rzecz jednak żeby się tu wszyscy z Krysztopą zgadzali, nie ma takiego obowiązku, ale chciałbym się tu zwrócić do moich podlaskich przyjaciół. Szczególnie tych „kulturowo aspirujących”. Najczęściej dobrych ludzi, ale im bardziej wykształconych, tym bardziej naiwnych, dla których tacy ludzie jak Agnieszka Holland są „autorytetami”.

Wiem, że ten film obejrzyjcie. Oglądajcie, na zdrowie. Ale kiedy będziecie oglądać, zwróćcie proszę uwagę na to jak Holland portretuje mieszkańców Podlasia. Jako tych, którzy „nie wiadomo co zrobią” kiedy zwróci się do nich imigrant z prośbą o pomoc (tak jakby informacja przekazana Straży Granicznej ratującej durniów na bagnach, była prawie jak donos na gestapo, a aktywiści byli rozstrzeliwani przez Straż Graniczną za „pomoc imigrantom”). Sądząc z żenujących holokaustiańskich „metafor” używanych przez Holland w wywiadach, i tutaj trudno się nie doszukiwać metafory „podlaskiego szmalcownika”. Tak „Wielka Pani Reżyser” widzi Waszych dziadków, rodziców, sąsiadów. Tak widzi Was. Jako amoralnych dzikusów. Choć pewnie żadnego nie zapytała o opinię i żadnego nie poznała.

Ten film zepsuje Polsce opinię. Agnieszka Holland nie zrobi podobnego o tym jak miliony Polaków pomogły milionom Ukraińców. Zostanie tylko ten propagandowy produkcyjniak, który „rozgrzeszy” tych na Zachodzie, którzy pomoc Ukrainie mieli w nosie i da im pretekst żeby Polsce i Polakom nie pomagać jeśli, co nie daj Boże, będą potrzebowali pomocy.

Więc niech przynajmniej przyniesie choć tyle dobrego, żeby wywołać w kimś dysonans poznawczy i weryfikację listy „autorytetów”.

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Generator beki niezamierzonej, czyli dyletanckie wersety opozycji – odc. 373

– Dlaczego Pisiory mają aż 37 procent poparcia? – zapytała pod postem z ostatnim sondażem Kantara jedna ze zrozpaczonych zwolenniczek Donalda Tuska – Bo opozycja jest tak durna, że aż trudno w to uwierzyć – odpowiedziałem (abstrahuję tu od wiarygodności sondaży).

Nie wiem jaki jest strategiczny plan Donalda Tuska, choć nie wygląda na to żeby miał coś wspólnego z wygrywaniem wyborów. Wszystko wskazuje na to, że Donald Tusk chce te wybory przegrać, a jednak trudno uwierzyć żeby w tym tajemniczym spisku uczestniczyła cała partia. Jak jednak tego nie zakładać, skoro inaczej trzeba byłoby przyjąć, że mamy do czynienia z wyjątkową w polskiej polityce po 1989 roku bandą kretynów.

Z pustymi rękami

PiS rządzi drugą kadencję. Jak każdą partię władzy, dotykają ją patologie i pewnego rodzaju wypalenie. Nie wiem ile z tego co Gazeta Wyborcza pisze o zdymisjonowanym wiceministrze Wawrzyku jest prawdą, nie jest to medium do którego mam choćby minimum zaufania, ale problem kiepskiej kontroli nad migracją istnieje i gdyby opozycja potrafiła złożyć dwa do dwóch, zapewne po kampanii partii rządzącej nie byłoby co zbierać. Tylko, że w tym celu trzeba dysponować jakąś minimalną wiarygodnością i powagą, a tą największa partia opozycyjna od dawna nie dysponuje. Szczeniacki sposób bycia jej lidera tym bardziej tu nie pomaga. I tak do kolejnych wyborów Platforma Obywatelska idzie z pustymi rękoma, durnymi grepsami i wszystkimi sklepami w okolicy poobrażanymi.

Generator

Ostatnim hitem Internetów jest platformerski „generator” memów z Jarosławem Kaczyńskim. Sztabowcy PO zlecili sztucznej inteligencji wytworzenie portretu Jarosława Kaczyńskiego z nienaturalnie wielkimi oczami i napisem „Ja jestem zagrożeniem”. Grafika pojawiła się na bilbordach i w Internecie. Już samo założenie, że twarz starszego pana z oczami jak z mangi kogoś przestraszy, wydaje się dosyć groteskowe, ale gdyby tego było komuś mało, powstał zamieszczony w sieci „generator” napisów do tej grafiki, przy pomocy którego internauci mogą dopisać czemu według nich zagraża Jarosław Kaczyński. W takich sytuacjach internautom nie trzeba dwa razy powtarzać.

Sieć zalana została platformerskimi grafikami, według których Jarosław Kaczyński jest zagrożeniem dla różnego rodzaju mafii, dla „Rudego i cwaniaków jego”, dla germańskich klakierów, dla „ryżego Donka”, dla „sołtysa z Chobielina”, dla Grupy Webera, dla „Hyżego Rója”, dla Belzebuba, dla folksdojczów, dla „przygłupów z PO”, dla europejskich szatniarzy, dla „niemieckiego rumaka” i „włoskiego ogiera”, dla aktywiszcza z Sopotu, dla pomagierów Baćki, czy dla Tuska.

Będzie na nas

To ostatnie wprawdzie nie powinno mieć miejsca, ponieważ równie zabawna jak sam „generator” jest lektura kodu źródłowego strony, w którym twórcy zapisali kilometr słów, których teoretycznie „nie wolno w generatorze użyć”. I tam pracowicie wyliczyli nie tylko nazwisko i przezwiska Tuska, ale również umieścili we wszelki odmianach „Niemców”, „Unię Europejską” czy „Brukselę”. Co ciekawe pod ich ochroną znalazły się również „Rosja”, „kacapy” czy „naziści”. Cóż to jednak za wyzwanie dla internautów, skoro wystarczy wstawić dodatkową spację żeby uzyskać autoryzowaną przez Platformę Obywatelską grafikę głoszącą, że „Kaczyński jest zagrożeniem dla bandy Ryżego”? A nie jest to pierwszy raz kiedy Platforma natka się na te grabie. Podczas prezydenckiej kampanii wyborczej w 2015 roku była to akcja „Co na to Bronek”.

Naprawdę tak trudno było to przewidzieć? Tak się zastanawiam, może warto ich wszystkich jakoś zabezpieczyć? Wiele wskazuje, że sami dla siebie są znacznie większym zagrożeniem, niż Jarosław Kaczyński. Nie wiadomo co im do głowy wpadnie, a jakby co to przecież będzie na nas.

 

Rys. Cezary Krysztopa

O adwokacie opozycji, który ukrywa się przed Temidą pisze CEZARY KRYSZTOPA: Cieć na wybory

Kiedyś Roman Giertych miał na scenie politycznej samodzielną pozycję. Można się z nim było zgadzać, lub nie, ale przynajmniej nie był cieciem. Dziś polityczna pozycja Romana Giertycha jest ze wszech miar żałosna. Była taka i wcześniej kiedy pokątnie zgłosił go jako kandydata na senatora Szymon Hołownia, była taka i wtedy kiedy został wydalony dzięki staraniom Lewicy z ram Paktu Senackiego, a nawet wtedy kiedy jego kundelki ruszyły do ataku na potencjalną lewicową konkurentkę Magdalenę Biejat.

Być może apogeum upokorzenia Giertych osiągnął w momencie kiedy okazało się, że na listach Platformy jest miejsce dla takich cudaków jak Michał Kołodziejczak, ale nie dla zasłużonego „adwokata opozycji”.

Upokorzenia

Choć z drugiej strony, czy mniejszym poniżeniem było ostatecznie umieszczenie Giertycha na ostatnim miejscu listy w Kielcach, jak ogłosił sam Tusk, nie ze względu na jakieś Giertycha przymioty, ale po to żeby zrobić na złość startującemu w Kielcach z listy Zjednoczonej Prawicy Jarosławowi Kaczyńskiemu? Tym bardziej, że sam Tusk mówi, że ta kandydatura wywołuje u niego „dyskomfort”? Ciekawe jakie uczucia wywoływał Giertych u Tuska kiedy jako adwokat reprezentował jego syna Michała?

Roman Giertych jest najwyraźniej gotów znieść wiele, ponieważ jako unikający polskiego wymiaru sprawiedliwości, bardzo potrzebuje immunitetu. A nie ma gwarancji, że na karuzeli z kandydatami się utrzyma. Dziś polityczne „życie” kandydata na opozycji potrafi być bardzo krótkie, o czym przekonali się liczni już kandydaci, począwszy od Jana Hartmana, a skończywszy na Jaaaaaaaaaanie Shostak.

Eksperyment

Póki co przeprowadzany jest na nim eksperyment badania wytrzymałości kręgosłupa. Przedmiotem publicznej debaty jest pytanie czy Giertych, niektórzy twierdzą, że związany z Opus Dei, na pewno postrzegany, słusznie czy nie, nie wiem jak tam ostatnio, jako człowiek wierzący, podpisze deklarację poparcia dla programu Platformy, którego jednym z niewielu znanych punktów jest postulat legalności aborcji do 12 tygodnia ciąży – Wiem, że Roman jest przeciwko aborcji i uważam, że nie zmieni poglądów. I dobrze, powinien pozostać wierny przekonaniom – mówi jego ojciec Maciej Giertych. A ja bym sobie ręki nie dał uciąć.

Tak czy siak, od dyżurnego wroga lewackich aktywistów do ciecia zmiatającego hasztagi na Twitterze dla środowiska, które się nim brzydzi, to dość smutna ewolucja tak dla adwokata, jak i polityka.

O kojarzących się z grą komputerową kandydatach KO pisze CEZARY KRYSZTOPA:Pokemony

Jest taka gra, serial filmowy, właściwie chyba dużo różnych gier i innych mniej i bardziej interaktywnych, wirtualnych przestrzeni, pod wspólną nazwą „Pokémon”. Niech mi wybaczą ich wszystkich znawcy, ja wiem to dosyć powierzchownie, ale jeśli dobrze zrozumiałem, chodzi w tym wszystkim o to, żeby chwytać różne dziwadła do takiej kuli zwanej „pokeball”, a potem używać ich w do walki.

Było to moje pierwsze skojarzenie po prezentacji list Koalicji Obywatelskiej. Opozycja nie po raz pierwszy pilnuje pewnego rodzaju parytetu. Otóż tak jak wcześniej, jak twierdzą niektórzy, Palikota, czy Petru, musi mieć koniecznie kogoś z kategorii „polityczny pajac”. Wszystko wskazuje na to, że w tej roli został obsadzony, a przynajmniej robi wszystko żeby mnie o tym przekonać, dzielny Michał Kołodziejczak.

Mistrz Pokémon

Najwyraźniej nie od rzeczy jest również posiadanie w swojej drużynie, nie wiem dlaczego przychodzi mi tu zaraz na myśl Pani Poseł Klaudia Jachira, „politycznej wariatki”, której to roli tym razem być może będzie usiłowała sprostać obdarzona donośnym głosem i umiejętnością opowiadania kompletnych kocopołów z poważną miną i z miedzianym czołem – Jana Szostak.

Jeśli dodamy do tego byłego współpracownika peerelowskich służb Bogusława Wołoszańskiego i nowe, jeszcze bardziej fantastyczne wcielenie Janiny Ochojskiej – Aleksandrę Wiśniewską, myślę, że spokojnie możemy, odkładając na bok uprzedzenia, uznać Donalda Tuska za „mistrza Pokémon”.

Co ciekawe, podobny mechanizm obserwuję nie tylko w świecie twardej polityki. Otóż przy okazji obchodów rocznicy Sierpnia 80’ w Europejskim Centrum Solidarności (przypominam, że Solidarność od dawna nie ma z nim nic wspólnego), wręczone zostaną tzw. „Medale Wolności Słowa”.

Odpowiedni pokeball

Do medali nominowani zostali tacy ludzie jak prof. Barbara Engelking, według której „dla Polaków śmierć to była kwestia biologiczna, naturalna, śmierć jak śmierć. Dla Żydów to była tragedia, dramatyczne doświadczenie, metafizyka”. Czy też tacy jak Zbigniew Hołdys, który nazwał ostatnio usiłujących korzystać z wolności słowa „symetrystów” – „szmalcownikami” – za „bezkompromisową obronę liberalnych i demokratycznych wartości, bez względu na konsekwencje”. Małżeństwo Owsiaków, bynajmniej nie za talenty biznesowe.

A „wykład o etyce Solidarności”, wygłosi (tadam!) dr Michał Bilewicz. Tak, tak, ten sam, który ukuł pojęcie „antysemityzmu wtórnego”, który w przypadku Polaków ma się objawiać m.in. „kultem Żołnierzy Wyklętych” czy „niechęcią do finansowania Muzeum POLIN”.

Co oni mają wspólnego z „Solidarnością”? Nie muszą mieć nic, ponieważ to nie oni mają tu „budować mit Solidarności”, tylko pasożytniczo wykorzystywany przez ECS „mit Solidarności” ma budować ich, tak żeby jako odpowiednio zbudowane dziwadła, zamieszkiwali właściwy „pokeball” oczekując momentu, w którym zostaną użyci zgodnie z przeznaczeniem.

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Pospolity ogon macha elitarnym psem

Jest coś nieprawdopodobnego w tym, że opozycja w Polsce po raz kolejny idzie do wyborów z pustymi rękoma i licząc nie wiadomo na co.Mieli tyle już czasu od 2015 roku, aby skonfrontować się z rzeczywistością, wyciągnąć wnioski, zaproponować coś ożywczego, porwać Polaków pomysłami. Ale nie, uparcie odmawiają kontaktu z logiką, od ośmiu lat żyją w przekonaniu, że wszystko jest super, PiS wygrywa przez przypadek i wystarczy odstawiać szopkę.

Ostatecznie, jeśli to nie pomaga, trzeba odstawić szopkę jeszcze bardziej. W efekcie stanowią jedyny bodaj w historii przypadek, kiedy to opozycja zużywa się szybciej niż rządzący.

Jak to możliwe, że konstelacja środowisk mądrali, którzy mają się za lepszych od innych, stanowiących w swoim mniemaniu wszelkie aspekty elit, począwszy od naukowych, poprzez społeczne i samorządowe, a skończywszy na medialnych, nie jest w stanie urodzić jakiejś spójnej wizji, choćby i kłamliwej – wiadomo przecież że nie interesuje ich nic oprócz tego „żeby było tak jak było”, a poważnymi rzeczami żeby się zajęli Niemcy – ale jednak jakiejś. A przynajmniej takiej, która pozwoliłaby się samooszukiwać jakiejś szerszej grupie wyborców.

„Elity”

Możliwości są dwie. Albo tyle te „elity” są nic nie warte, co wcale nie jest wykluczone, biorąc pod uwagę w jak cieplarnianych warunkach – nie musząc się konfrontować z odmiennymi opiniami, które były skutecznie „anulowane” w ramach michnikowskiej „cancel culture” – się wychowały. Albo to wcale nie one stanowią tu siłę napędową.

I tutaj ciekawą wskazówką jest pewne, pozornie mało istotne zdarzenie na Twitterze. Otóż, sam znany z agresywnych zachowań poseł PO Sławomir Nitras przestał obserwować jednego z wulgarnych hejterów kojarzonych z napastliwą grupą #SilniRazem. Nawet nie zbanował, tylko przestał obserwować. A „co gorsza” wyjaśnił, że to z powodu używania przez niego „języka nienawiści”. Ten się obraził, a #SilniRazem jęli maglować Nitrasa. Ten, po kilku dniach… ukorzył się przed hejterem i przeprosił. A sprawa cała zaczęła się od tego, że hejterowi i jego zwolennikom nie spodobał się pomysł zaproszenia na Campus Trzaskowskiego tzw. „symetrystów”.

Symetryści

Samo istnienie owych „symetrystów” wydaje się być dowodem na istnienie pewnych procesów myślowych w środowiskach antypisowskich. Tym „niechlubnym” mianem określani są ludzie, którzy w dobrej wierze usiłują zwrócić uwagę opozycyjnych bonzów na ślepotę uliczki w jaką zabrnęli. Jednak każda ich opinia, czy wskazówka jest natychmiast neutralizowana jako „zdrada”.

Zatem, jeżeli jądrem systemu antypisowskiego i jego główną siłą napędową są wiedzione prostymi instynktami siły symbolizowane przez hejtera, którego przeprosił  Nitras, to jesteśmy w domu. Tłumaczyłoby to bowiem popularność takich punktów programu jak „wypie.dalać”, czy „osiem gwiazdek” z kompletnie służebną rolą „elit” ograniczoną do ich legitymizowania i wyjaśniania dlaczego „wypie.dalać” to wcale nie wulgaryzm.

Jądro ciemności

Tyle że, ten kto ma wątpliwą przyjemność obserwowania tego co się z tym „jądrem ciemności” na przykład na Twitterze (teraz X) dzieje, ten wie, że sytuacja przypomina tam atmosferą domniemaną atmosferę w bunkrze Hitlera niedługo przed kapitulacją. Jeszcze liczą, jak na kontrofensywę Steinera, a to na „Panią Joannę” – nie, nie, wróć, to nie działa! – a może „niech Manfred coś powie” – nie, nie, wróć, wszystko nie tak! – ale w istocie już tylko coraz bardziej desperacko ostrzeliwują się z bunkra wobec każdego kto na hasło – ***** – nie odpowie – ***. Czy tak ma wyglądać środowisko „idące po władzę”?

I żeby było jasne. Ich słabość niczego PiS-owi nie gwarantuje. PiS może zawsze przegrać sam ze sobą.