Rys. Cezary Krysztopa

Stosując śmiałą metaforę rzeczywistość opisuje CEZARY KRYSZTOPA: Alfons RP

Żołnierze zatrzymani za oddanie strzałów ostrzegawczych w kierunku nacierających, agresywnych migrantów, inni żołnierze ranni, ranny funkcjonariusz Straży Granicznej, specjalny zespół do ścigania żołnierzy w neoprokuraturze Bodnara. W końcu śmierć żołnierza. Donald Tusk bardzo chciałby obarczyć winą kogokolwiek, ale to on jest okiem tego pustoszącego Polskę cyklonu.

To co się dzieje na granicy polsko-białoruskiej od 2021 roku jest oczywiście szalenie ważne, rosyjska agresja na Ukrainę jest najlepszym powodem do tego, żeby rosyjskie w istocie prowokacje traktować ze śmiertelną powagą. Ale przecież kwestia obrony granicy polsko-białoruskiej przed operacją hybrydową białoruskich, a prawdopodobnie raczej rosyjskich służb, nie jest jedyną żywotną i strategicznie kluczową dla państwa polskiego kwestią, która wali się na naszych oczach. I to w momencie kiedy Polska stanęła przed równie ważnymi szansami, takimi jak ucieczka kapitału z Chin, jak i zagrożeniami, jak wzrost agresji naszego wiecznie problematycznego rosyjskiego sąsiada.

Likwidacja przewag konkurencyjnych

Największe emocje społeczne wywołuje katastrofa wielkich projektów strategicznych takich jak Centralny Port Komunikacyjny, rozbudowa polskich portów, Izera, użeglowienie Odry i niepewność w zakresie budowy polskiej energetyki jądrowej. A przecież na tym nie koniec. Napad łysych pał pod rozkazami ppłk Sienkiewicza na media publiczne, to nie tylko ich de facto zaoranie, to również sygnał dla potencjalnych inwestorów, że Polska to bantustan, w którym nie istnieje coś takiego jak bezpieczeństwo środowiska prawnego. Coś takiego może się przydarzyć każdej, choćby największej firmie. W tym zakresie sytuacji nie poprawiają pozaprawne działania Koalicji 13 grudnia w zakresie przejęcia prokuratury, uderzenia w konstytucyjne prezydenckie prerogatywy w zakresie ułaskawienia, mianowania ambasadorów, usiłowania zarzadzania państwem przy pomocy sejmowych uchwał, czy aresztowania przeciwników politycznych. Zgoda na tzw. „pakt migracyjny” przyspieszy destrukcję tkanki społecznej w Polsce, a ekspresowa realizacja założeń Zielonego Ładu dorżnie polską gospodarkę i sprowadzi Polaków na powrót do poziomu „zbieraczy szparagów”. Wskaźniki gospodarcze już odpowiadają spadkami, a firmy z Polski uciekają.

W każdym z tych punktów Tusk usiłuje się jakoś bronić. W mydleniu oczu jest dobry, na wszelki wypadek zwykle wypowiada się na różne tematy, w różny, często zupełnie sprzeczny ze sobą sposób, dzięki czemu może się odwołać do odpowiedniej „wersji” w zależności od fazy zmiennej sytuacji. O likwidacji strategicznych inwestycji mówi tak żeby podtrzymać jakąś nadzieję w mimo wszystko aspirującej części własnego elektoratu, agresji na media publiczne i prokuraturę winni mają być (niezależni) Sienkiewicz i Bodnar, zgodę na „pakt migracyjny” ma maskować napompowana daleko poza granice rzeczywistości „afera wizowa”, otwarte łamanie praworządności ma być spowodowane „koniecznością jej przywrócenia”, a przyspieszenie w zakresie Zielonego Ładu ma wynikać ze „zgody Morawieckiego”. Nawet teraz, w sprawie obrońców polskiej granicy, Tusk wypowiada się jakby stał na zewnętrz, a odpowiednie działania jako dobry car wobec niesfornych bojarów, ma podjąć po zapoznaniu się ze sprawą.

W Każdej z tych strategii obrony tkwi jakieś ziarno prawny, dlatego są częściowo skuteczne, ale Tusk w istocie nie stoi z boku, Tusk znajduje się w samym oku pustoszącego Polskę cyklonu i znajdował się tam na długo przed 1 grudnia 2023 roku. Owszem, potrafił wypowiadać się ostrożnie na temat sytuacji na granicy, ale jednocześnie wypowiadał się również w sposób absolutnie skandaliczny. A przede wszystkim stanowi zwornik całego systemu środowisk, które obrońców polskiej granicy w obrzydliwy sposób atakowały, nigdy się od nich nie dystansował, tak jak teraz jest szefem i Kosiniaka-Kamysza i Bodnara. To on ich stworzył jako ministrów i nie sądzę żeby kwestię zatrzymania polskich żołnierzy ukrywali przed nim dwa miesiące. Nie, Donald Tusk wspierając się na nim sam, wspierając go i budując, bierze odpowiedzialność za cały ten zaprzański, zbudowany na michnikowsko-tvnowskiej, a w istocie postkomunistycznej mentalności – system.

„Tak dobrze mein Herr?”

Gdyby szukać jakiejś logiki w działaniach prowadzących do takich skutków, to wydaje się, że Donald Tusk, o ile nie oszalał, sprawia wrażenie jakby realizował zadanie polegające na zniszczeniu przewag konkurencyjnych Polaki wobec borykających się z coraz większymi kłopotami gospodarczymi, społecznymi i politycznymi, Niemiec. Zadanie polegające na przytroczeniu na powrót Polski do niemieckiego, coraz bardziej rozklekotanego powozu.

A kiedy myślę o metaforze, która mogłaby tę sytuację opisać, to przychodzi mi do głowy metafora alfonsa, któremu uciekła przetrzymywana i zmuszana do prostytucji dziewczyna. Założyła sobie firmę, stanęła na nogi i się usamodzielniła. Niestety znowu trafiła w ręce służącego „chłopcom z miasta” nikczemnego sutenera, który teraz na nią wrzeszczy – Myślałaś, że możesz coś zrobić sama? Nie zasługujesz na to, nie potrafisz, jesteś za głupia! Zdejmuj tę garsonkę, nakładaj czerwoną, krótką kieckę, szpile z cekinami i do roboty – tak dobrze mein Herr? – To twoje pieniądze? Wezmę je „na przechowanie”. O, kupiłaś mieszkanie, no kto by się spodziewał, ale to dobrze, będziesz miała gdzie przyjmować klientów. Myślałaś szmato, że poradzisz sobie beze mnie? Stul pysk i wracaj na miejsce!

Polska ma ogromny potencjał, potrafi być wielka, ale ma też w sobie jakiś gen naiwności, który powoduje, że ciągle wpada w łapy stręczycieli. Przypadek Tuska nie byłby przecież pierwszym takim przypadkiem w historii, choć aktywności tego akurat, na swoje nieszczęście, mamy okazję doświadczać na własnej skórze w czasie rzeczywistym.

Rys. Cezary Krysztopa

O tych, którzy mogą wszystko pisze CEZARY KRYSZTOPA: Nietykalni III RP

Nie ma chyba w ostatnim czasie lepszej ilustracji tego czym w istocie jest III RP i jej patologiczny kręgosłup w postaci systemu oligarchicznej niesprawiedliwości, niż sprawa Tomasza Lisa. A mam wrażenie, że rewanżystowska rekonkwista III RP po 13 grudnia zeszłego roku, może tę sytuację tylko pogłębić.

Przykładów, z których można wyciągnąć podobne wnioski jest oczywiście znacznie więcej. Nietykalnym III RP wolno potrącać staruszki na pasach, zabijać ludzi i wyrażać się o nieżyjących z pogardą, kraść i otwarcie łamać konstytucję. Środowiskowa zmowa na poziomie systemu niesprawiedliwości, zadba o to żeby Nietykalnemu włos z głowy nie spadł. A przynajmniej zbyt wiele włosów. Jednocześnie nienależący do kasty Nietykalnych przeciętny Polak może być w tym systemie zgnojony, okradziony i zniszczony. Może być nawet człowiekiem zamożnym i wysoko postawionym, jeśli nie należy od odpowiedniego kręgu, można mu zrobić wszystko. Pan Roman Kluska mógłby zapewne o tym sporo opowiedzieć.

Przypadek Tomasza Lisa

Jednak przypadek Tomasza Lisa, choć może nawet nie najbardziej drastyczny, jest ikoniczny ze względu na jego nazwisko i centralną rolę jaką pełnił i chyba ciągle desperacko usiłuje pełnić w polskiej przestrzeni publicznej, zapisany przez Jaruzelskiego do „arystokracji dziennikarstwa” Tomasz Lis.

Plotki o tym jak się zachowywał wobec podwładnych Tomasz Lis słyszałem i wcześniej, wielu słyszało, ale nikt nie miał dowodów. Podobno ci, którzy mogliby na ten temat coś powiedzieć nie tylko się go bali, ale również uważali, że i tak „jest pod ochroną” więc ich ewentualne ryzyko nic nie da, a tylko narazi ich na zemstę. Potem, w wyniku medialnej burzy, tu trzeba oddać że dzięki dziennikarzom Wirtualnej Polski, nagle wszyscy się dowiedzieli kim w istocie jest rzekomy, rozdający cenzurki moralności, dziennikarski „katon”. A jeszcze później, dzięki pani prokurator, która mam wrażenie, że weszła tu raczej w rolę adwokata Lisa, przyjęta została kwalifikacja jego czynów o kontekście seksualnym, która, co za pech, uległa niedawno przedawnieniu. Nic też nie wyniknie z oskarżenia o mobbing, które to poniżające pracowników zachowania pani prokurator tłumaczy specyficznym stylem zarządzania dziennikarskiego „arystokraty”. Jakby tego było mało sam Lis, pomimo ujawnionych fragmentów zeznań opisujących jak to miał jedną z podwładnych przyciskać do ściany i całować, a innej wkładać palce w dziury w spodniach, przedstawił to (co za pech) przedawnienie, jako swoje zwycięstwo. I wiecie co? Chyba miał rację, ponieważ, być może nie w sensie praworządności w tradycyjnym rozumieniu, ale faktycznie, udało mu się ze sprawy wyłgać. Trudno nie odnieść wrażenia, że rację mieli ci, którzy nie chcieli zeznawać w jego sprawie uznając, że jest pod ochroną. Nie chcę nawet myśleć co teraz może się dziać w głowach kobiet, które mimo to odważyły się zeznawać.

Nietykalni

Przy okazji warto tu się przyjrzeć dwóm zjawiskom. Po pierwsze, nie wiem czy to w wyniku złych decyzji, czy też braku determinacji, trudno uznać reformę systemu niesprawiedliwości, którą usiłowała przeprowadzić Zjednoczona Prawica za udaną, jeśli kilka miesięcy po utracie przez nią władzy, możliwe są takie cuda. A po drugie warto zadać sobie pytanie, gdzie się w całej tej sprawie podziały dyżurne panie feministki, te dla których mężczyzna to z definicji przemocowiec, a przed seksem powinien składać podanie. Przejrzałem sobie profile w mediach społecznościowych, tych najgłośniejszych , najbardziej agresywnych i nie znalazłem na temat sprawy Tomasza Lisa ani słowa. Może coś przegapiłem, wtedy poproszę o korektę, ale póki co nie znalazłem. Trudno nie dopuścić do siebie myśli, że tacy jak Tomasz Lis mogą być objęci ochroną również daleko poza systemem niesprawiedliwości.

Najbardziej żałosna w całym tym zamieszaniu, wydaje mi się pozycja zwolenników Nietykalnych, którzy sami ochroną objęci nie są. Wystarczy im świadomość, że ich Władcy mają lepiej, bo przecież na to zasługują. A, że tam żonę im jakiś oblech w pracy sponiewera, to przecież tylko taki specyficzny sposób zarządzania.

CEZARY KRYSZTOPA: Folksdojcze i półgłówki

Ktoś powie, że ruch Rafała Trzaskowskiego z zakazem krzyży i nakazem używania bzdurozaimków to odwracanie uwagi od spraw istotnych. I będzie miał rację. Wydaje mi się jednak, że w znacznie większym stopniu jest to wyraz histerycznej wręcz desperacji w jaką popadła Koalicja 13 grudnia.

Żeby było jasne, Krzyż jest najważniejszym symbolem w historii ludzkości. A to jak ważne są kwestie związane z rosyjską agenturą w Polsce, pokazała sprawa sędziego Szmydta. Jednak w rozumieniu mechaniki działania państwa kwestie ataku na Krzyż, czy przedurnej narracji „PiS to Rosja”, służą Koalicji 13 grudnia wyłącznie do odwracania uwagi od spraw takich jak likwidacja projektów strategicznych (kiedy to piszę w mediach społecznościowych krąży plotka jakoby „Tusk miał jednak budować CPK”, ale zanim skończę pewnie już przestanie), katastrofalne dla polskiej gospodarki i portfeli Polaków przyspieszenie w sprawie Zielonego Ładu, zgoda na pakt migracyjny, katastrofa tzw. „stu konkretów” itd. itp.

Defetyzm w okopach

Problem w tym, że są to działania histerycznie nieporadne. I nawet nie chodzi o to, że nie odciągają uwagi, niestety odciągają, ale o to, że są dla ich operatorów na tyle kosztowne żeby móc wyciągnąć wniosek, że ich źródłem jest desperacja. Fanfaronada Trzaskowskiego, może i pozwoli Platformie kanibalizować wielkomiejski elektorat Lewicy tuż przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, w których frekwencja jest zazwyczaj niska, co powoduje, że największe znaczenie mają elektoraty „twarde”, ale jednocześnie osłabia więzi i tak ledwo trzymającej się kupy Koalicji 13 grudnia i w zasadzie zamyka szanse Trzaskowskiego na prezydenturę na poziomie krajowym. Z kolei z narracji „PiS to Rosja” śmieją się nawet najwierniejsze z wiernych media, pozostawiając Tuska na placu boju z Tomaszem Piątkiem, Tomaszem Wiejskim i twitterowym Wolfgangiem. Do klepania się po plecach w sieci wystarczy, ale czy wystarczy do utrzymania poparcia na dłuższą metę?

Jeśli dorzucić do tego planowaną ucieczkę najgrubszych hersztów do Brukseli (Sienkiewicz, Budka i Kierwiński to wiadomo, ale ostatnio „Wprost” pisał, że i Sikorskiemu Bruksela pachnie), trzeba być wyjątkowo zaślepionym lemingiem żeby nie dostrzec załamującej się linii rewolucyjnego frontu i dezercji jego przed chwilą jeszcze najbardziej wojowniczych komisarzy. Trudno nie odnieść wrażenia, że choć spora część prostych „bojowców” siedzi jeszcze w okopach, to jedni już rżną karabinem o bruk ulicy, a drudzy zaczynają się drapać po głowie mamrocząc pod nosem  – „Bujać – to my panowie szlachta”.

Nie ma nic

I chyba żaden TVN i żaden Michnik, nie jest już w stanie tego puczu uratować. Coraz wyraźniej widać, że w tym nie ma nic oprócz wysługiwania się Niemcom. Nic. Są tylko folksdojcze i półgłówki, które nie zdążyły dorosnąć do ról, które objęły. Jeszcze folksdojczom jakoś to się może opłacić, może dostaną jakiś ochłap w Brukseli, może nie dostaną, ale szansa jest. Półgłówki nie mają z tego nic, tylko straty i coraz bardziej wkurzone elektoraty.

Z drugiej strony, chyba nikt nie powinien się oszukiwać, że to się jakoś szybko skończy. Prawdopodobnie będzie jakiś czas gniło. Oby w tym czasie nie spadła na nas żadna wojna, ale straty i tak będą. I oby chociaż taki zysk, że następnym razem, wyjątkowo, Polak będzie mądry przed szkodą.

 

Rys. Cezary Krysztopa

O konsekwencjach „podziwiania” przeciwnika politycznego pisze CEZARY KRYSZTOPA: Fajnopisiacy

Prawo i Sprawiedliwość nie przegrało ostatnio żadnych wyborów. Nadal jest najbardziej popularną partią w Polsce. Natomiast rzeczywiście przegrało władzę i to dokładnie według scenariusza jaki opisałem na tych łamach rok wcześniej w tekście „Powiem, jak będzie i to się Wam nie spodoba”.

Tym razem nie tyle chcę się skupić na mechanizmie tej przegranej, o tym pisałem już i ja i nie tylko ja, ale o swego rodzaju zbiorowym stanie psychicznym partii i jej elektoratu, które zdają się pozostawać w szoku, po tym jak pracowicie budowany przy pomocy fałszywie entuzjastycznych prognoz domek z kart, runął w jednej chwili 15 października 2023 roku.

Aberracje

Już widzę jak oberwę za to, że „sypię piach w tryby”, „skłócam ludzi” i „szkodzę”. Jednak po pierwsze nie jestem członkiem partii, po drugie rolę publicysty widzę nieco inaczej, a po trzecie, nawet gdybym był członkiem, a choćby i politykiem partii, uważałbym, że puszczanie wyłącznie słodkich bączków i wzajemne, uspokajające masowanie się po pleckach, może z pewnością doprowadzić do braku świadomości sytuacyjnej, ale na pewno nie do słusznych wniosków, a co za tym idzie skutecznych działań.

Ale do rzeczy. Chyba największe aberracje wspólnych zachowań „środowiska” wystąpiły tuż po wyborach. Jakieś „berezy”, pomysły na „ekstraordynaryjne” działania, a wreszcie realizacja w praktyce koncepcji swego rodzaju „prawicowego KODu”, na zasadzie „skoro im się sprawdziło, to my też taki musimy mieć”. Tyle, że „im” się nie sprawdziło. I jałowy terror kodziarskiej świrowni był jednym z istotnych powodów zabetonowania opozycji w opozycji.

Później nastąpił jakiś dziwaczny stupor, który zaowocował słabymi listami i kiepską kampanią w wyborach samorządowych, co wprawdzie nie przeszkodziło PiSowi osiągnąć całkiem niezłego wyniku wyborczego, ale odnoszę wrażenie, że bardziej w wyniku determinacji elektoratu niż starań partii.

Fajnopisiactwo

Jednak zjawiskiem, które wydaje się ostatnio umacniać, choć i wcześniej dawało znaki życia, jest coś co nazywam „fajnopisiactwem”. Od zawsze po umownej prawej stronie, szczególnie wokół Prawa i Sprawiedliwości, jako partii dużej, a więc z natury różnorodnej zauważyć można postawy „no jestem tu gdzie jestem, ale tak naprawdę chciałbym być bardziej jak tamci, bo oni są tacy fajni, bo ‘młodzi’, bo ‘nowocześni’, bo ‘idą z duchem czasu’”. I nie chcę przez to powiedzieć, że tymi postawami charakteryzują się jacyś źli ludzie. Nie, to zapewne jak najbardziej ludzie poczciwi, dostrzegający, że coś w zastanej rzeczywistości „nie bangla”, ale jednocześnie jakoś bardziej podatni na obowiązującą poprawnościową propagandę.

Wydaje mi się na przykład, że to z tej strony słyszę głosy „PiS powinien iść do centrum”. Ja nie jestem doradcą PiS, ale wydaje mi się dość oczywiste, że jeśli „PiS pójdzie do centrum”, to zostawi prawą flankę i wtedy efekt Konfederacji będzie się wspominało z rozrzewnieniem. Tu w ogóle nie o to chodzi. Moim skromnym zdaniem, gdyby ktokolwiek mnie o to pytał, PiS nie powinien iść wąsko do centrum ani nigdzie indziej. PiS powinien iść szeroko i przedstawiać na tyle porywającą wizję obrony suwerenności i ambitnego rozwoju, żeby skupić pod swoim dachem różne środowiska, tak jak robi to ruch „Tak dla CPK”, w ramach którego mieszczą się i Razemki i przedstawiciele Konfederacji. Oczywiście w partii to niezupełnie tak zadziała, aż tak szeroko się nie da, ale da się wystarczająco szeroko żeby wygrywać wybory i realizować obietnice.

Albo inny aspekt tego zjawiska. Nagłe aborcjonistyczne kamingałty. Postawy proaborcyjne były tu obecne i wcześniej, ale jednak jakoś wstydliwie poukrywane po kątach. Teraz, to chyba głównie Mateusz Morawiecki dał sygnał „a ja tam jestem zwolennikiem kompromisu aborcyjnego” (ładny mi „kompromis”, za który śmiercią w męczarniach płaciły tysiące dzieci). I nagle iluś „fajnopisiaków” stwierdziło, że w sumie to można by zabijać te dzieci żeby mieć szansę uzyskać lepszy wynik wyborczy. Już nawet abstrahując od tego, że to prawdopodobnie fałszywe założenie wynikające z innego błędnego założenia, że spadek poparcia dla PiS w 2020 roku miał być spowodowany wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego ws. aborcji eugenicznej, a nie miał nic wspólnego z dotkliwymi i wątpliwej celowości obostrzeniami covidowymi z tego samego okresu, to stawianie wozu przed koniem. A to dlatego, że jeśli wyrok TK nawet miał jakiś negatywny wpływ na poparcie dla PiS (dlaczego wielka beneficjentka Czarnych Marszy Lewica nie jest dziś w takim razie królową sondaży?), to również dlatego, że PiS jakby się go wstydził, nie uznał za coś wartego obrony, jego administracja nie prowadziła żadnej akcji edukacyjnej, nie przygotowała programów osłonowych, nie tylko jakby się go wstydziła, ale wręcz jakby uprawiała wobec niego sabotaż. Czy byłoby tak dziwnym gdyby okazało się, że w tej sytuacji ludzie pomyśleli, że może „rzeczywiście coś w tym jest”?

Cui bono?

Dziś w takim stawianiu sprawy interes ma tylko jedna frakcja w PiS. Ta, która chciałaby przekonać o tym, że porażki wyborczej jest winien „straszny wyrok TK”, a nie trudno wytłumaczalna i tragiczna w skutkach spolegliwość wobec Brukseli, Piątka dla Zwierząt, zadziwiająca naiwność wobec ukraińskich władz (pomóc było trzeba, również w zakresie broni, ale bez uszczuplenia własnych krytycznych zapasów i za pokwitowaniem), polityka covidowa, czy dziwaczna i katastrofalna kampania wyborcza oparta na faktycznej promocji Donalda Tuska. Czy to jednak służy spójności całego obozu, może ktoś się powinien poważnie zastanowić.

Tak czy siak, „fajnopisiactwo” wydaje mi się całkiem ślepą uliczką. Z jednej bowiem strony w istocie zawęża zakres możliwości oddziaływania poprzez zniechęcanie elektoratu prawicowego. I kogo oferuje w zamian? Przepływy z elektoratu Platformy? A z drugiej samo w sobie nie stanowi żadnej oryginalnej oferty, będąc tylko bladym odbiciem oferty liberalno-lewicowej. A po co komu podróbka, skoro może mieć oryginał?

Tym bardziej wydaje mi się, że mamy prawo być sobą, nie musimy nikogo udawać i nie mamy obowiązku nikomu się z tego tłumaczyć.

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Idę drzeć japę. Chodźcie ze mną

Czy Pani może głosowała za polityką klimatyczną? A Pan? Pan może głosował? Nie? Czy czujecie się Państwo bydłem pasanym po coraz mniejszym pastwisku? Nie? A powinniście.

Idea wolności jednostki wykiełkowała w szeroko pojętej cywilizacji zachodniej. Idea rozumiana różnie, czy to przez pryzmat Boga nadającego człowiekowi godność i wartość, czy to zadufanego w sobie człowieka stawiającego się wręcz ponad Bogiem. Ale jednak. Wolność jednostki jest wbudowana w kod kulturowy człowieka Zachodu.

Wolność

A ściślej rzecz biorąc była. Przynajmniej w tradycyjnym znaczeniu tego słowa. Dziś dla większości ludzi na Zachodzie, a przynajmniej takie można odnieść wrażenie pod wpływem głównych ośrodków dystrybucji informacji i opinii na Zachodzie – wolność jest równoznaczna z „wolnością” do pocierania o siebie różnych narządów w możliwie dowolnych konfiguracjach, lub sobie tych narządów dowolnego ucinania i protezowania. Wolność w sensie obywatelskim znajduje się w atrofii. Nic tak dobrze nie niewoli człowieka jak ciasna klatka jego popędów.

Czy ktoś z nas głosował na panią von der Leyen? Albo na pana Timmermansa, czy innych brukselskich, dobrze odżywionych bonzów? Czy może zagłosują Państwo na ich następców? Czy mamy jakąś możliwość ich odwołania? Albo chociaż formalnego sprzeciwu wobec ich równie arbitralnych, co fundamentalnie istotnych dla naszej egzystencji decyzji? Oczywiście, że nie, to pytania retoryczne. Ludzie, którzy uzurpują sobie decydowanie o naszym życiu, pozostają jednocześnie poza nasza jakąkolwiek kontrolą. To dokładny opis systemu oligarchicznego, nie demokratycznego. W dodatku dzieje się to wszystko w imię „naszego dobra”, którego najwyraźniej sami nie jesteśmy stanie pojąć, skoro trzeba nas nim uszczęśliwiać przy pomocy całego systemu przemocy instytucjonalnej, informacyjnej, kulturowej i finansowej. I jak może się nam to nie kojarzyć ze wszystkimi przypadkami systemów totalitarnych jakie dotknęły Europę w poprzednim wieku?

Obłęd

Jednym z aspektów obłędu, który niczym projekty zawracania rzek w Związku Sowieckim, nam się w ten sposób implementuje, jest unijna polityka klimatyczna, zwana też „Zielonym Ładem”. Kraje, które najdalej w realizacji tej ideologii zabrnęły, czyli Niemcy i Wielka Brytania, mają z tego powodu największe kłopoty gospodarcze. Szczególnie Niemcom, które w odróżnieniu od nas jakoś tak przypadkiem wpływ na Brukselę mają, nie podoba się to, że my mamy mniejsze. Dlatego w najbliższym czasie możemy spodziewać się wydawania naszych pieniędzy przez lokalnych gubernatorów na niemieckie wiatraki, niemiecki eletroszrot i nowe unijne podatki. Po tym jak zrobiliśmy fajnie producentom nowoczesnych kotłów gazowych w imię „walki z kopciuchami”, będziemy musieli je wymienić, robiąc fajnie producentom pomp ciepła. Choć te być może okażą się niepotrzebne po tym jak stracimy nasze domy w wyniku horrendalnych cen termomodernizacji. A jeśli sądzicie, że schowacie się gdzieś przed tym, to prawdopodobnie będziecie musieli dojechać tam z dobytkiem autobusem, bo nawet niemieckiego elektroszrotu dla wszystkich nie wystarczy. Jakiego zresztą elektroszrotu, skoro elektryczność będzie dobrem luksusowym.

I tak sobie będziemy siedzieli po ciemku i na zimnej d. w swoich piętnastominutowych pastwiskach podglądając czasem z zazdrością jak oligarchowie i ich lokalni gubernatorzy korzystają z życiowych udogodnień, na które nas już nie będzie stać. Ostatecznie zakaz samochodów spalinowych nie objął marek luksusowych.

No chyba, że przypomnimy sobie do czego nam wolność, prawo decydowania o sobie i z braku możliwości formalnych, zaczniemy drzeć japę. Ja zacznę 10 maja o godzinie 12.00 na warszawskim Placu Zamkowym. Do czego i Was namawiam.

Rys. Cezary Krysztopa

O zapatrzeniu w sojuszników i kłopotach z tego wynikających pisze CEZARY KRYSZTOPA: Detresura Polaków

Ktoś rzucił koktajlem mołotowa w budynek Synagogi Nożyków w Warszawie. Rzecz, która oczywiście nie powinna się wydarzyć. Tak jak nie chcę żeby mi ktoś obrażał, czy atakował symbole mojej wiary, tak nie mieści mi się w wyobrażeniu zachowań cywilizowanych i palenie Koranu i uszkodzenie elewacji synagogi. Jedną z podstaw spokoju społecznego, jest wzajemny szacunek do symboli religijnych.

Jednocześnie cała sprawa, nie wiedzieć czemu, kojarzy mi się ze słynnym „spaleniem ruskiej budki” na Marszu Niepodległości, które to mogło być, jak wynika z tego co mówi Paweł Wojtunik na taśmach z „Sowy i Przyjaciół”, inspirowane przez Bartłomieja Sienkiewicza  – Widzisz, ale facet nauczył ich, że on dzwoni i on im rozkazuje. I tak samo poszli, spalili budkę pod ambasadą, bo minister osobiście wymyślił taką… wiesz z takiego… – słyszymy na nagraniu, którego treść w 2015 roku opublikowało „Do Rzeczy”. Może słusznie się kojarzy, może niesłusznie, ale jakoś dziwnie nie mogę się od tej myśli opędzić.

Triada pedagogów

Tym bardziej, że moment wydarzenia jest dla rządzących zadziwiająco pomyślny. Swego czasu szukali czegokolwiek co mogłoby skompromitować wznoszący antyrosyjskie hasła w czasie trwania tzw. „resetu z Rosją” Marsz Niepodległości. Teraz desperacko szukają czegokolwiek, co mogłoby przykryć w opinii publicznej kwestie takie jak wysokie ceny benzyny, nadchodzący armagedon cen gazu, czy wreszcie celowo i małpio złośliwe, choć logiczne w kontekście realizacji niemieckich interesów, niszczenie strategicznych projektów infrastrukturalnych, takich jak CPK, a co za tym idzie, likwidacja polskich potencjałów rozwojowych. Austria i Węgry już zgłaszają akces do zagospodarowania idei hubu lotniczego w środkowej Europie.

I oczywiście natychmiast zgłasza się znana Polakom triada „pedagogów”

– „Potępiam próbę zamachu na Synagogę Nożyków. Stop antysemityzmowi!” – pisze po polsku ambasador Niemiec Viktor Elbing. Ambasador Niemiec, wyobrażacie sobie? Kraju, który jest winien śmierci milionów Polaków i milionów Żydów. Kraju, w którym antysemityzm rośnie lawinowo i jego poziom w porównaniu ze śladowym poziomem w Polsce, jest gigantyczny i obejmuje pobicia, rozboje i rabunki. Gdyby ambasador Polski w Niemczech potępiał każdy akt antysemityzmu za Odrą, nie robiłby niczego innego. Jednak ambasador Niemiec Viktor Elbing, czuje się w prawie grzmieć na polskiej ziemi na temat antysemityzmu. Panie Elbing, my sobie ze swoim antysemityzmem poradzimy, Pan pomoże zwalczać ten niemiecki, bo sobie Pana niemiecka administracja nie daje rady.

– „Dziś wraz ze społecznością żydowską, Naczelnym Rabinem Polski Michaelem Schudrichem, Ambasadorem Jakowem Liwne i innymi solidarnie potępiam haniebny atak na Synagogę Nożyków w Warszawie. Nie ma miejsca na antysemityzm i nienawiść ani w Polsce, ani nigdzie indziej na świecie” – pisze po polsku ambasador USA Mark Brzezinski, zawsze gotowy do strzelenia sobie sympatycznego selfika z przedstawicielami proniemieckiej Koalicji 13 grudnia, czy innych form sprzecznych z konwencjami ingerencji w wewnętrzne sprawy Polski, ale jakoś nieznany z reakcji np. na zamordowanie przez Izraelczyków polskiego obywatela.

– „Przybyłem do Synagogi im. Nożyków, która ucierpiała dziś w ataku. Wraz z przedstawicielami polskich władz oraz Ambasadorem USA chcieliśmy okazać wsparcie warszawskiej gminie żydowskiej. Nie wolno nam dopuścić do tego, aby społeczność żydowska w Polsce została zastraszona tego rodzaju antysemickimi atakami. Strach powinni czuć wyłącznie sprawcy, a kara za takie postępowanie musi być nieunikniona. Dziękuję władzom RP za potępienie ataku i będę czekał na postawienie sprawców przed obliczem sprawiedliwości. Razem pokonamy antysemityzm i nienawiść” – pisze wreszcie po polsku po tym przygotowaniu artyleryjskim ambasador Izraela Jakow Liwne. W tym przypadku w jego reakcji nie byłoby przecież niczego nadzwyczajnego, byłaby absolutnie zrozumiała, gdyby nie fakt, że dopiero co wykazał się publicznie nieprawdopodobną bezczelnością w komentowaniu sprawy Polaka zamordowanego przez izraelskich żołnierzy. I w zasadzie nie wiadomo co jeszcze robi w Polsce.

Tak to nas od lat tresują. Zawsze ci sami. To znaczy nazwiska się zmieniają, ale są to najczęściej przedstawiciele tych trzech państw: Niemiec, Stanów Zjednoczonych i Izraela. Wobec każdego z tych państw wykazujemy się od lat, słusznie, lub mniej, uprzedzającą uprzejmością. Swoje służalcze zasługi ma tu wiele rządów po 1989 roku wobec Niemiec (obecny tę sztukę doprowadził wręcz do mistrzostwa), ale i rządy PiS mają swój wkład w to jak nas dziś traktuje Waszyngton i Tel Awiw. Nie jestem dyplomatą, mogę czegoś nie wiedzieć, ale wydaje mi się, że nawet jeśli kogoś uznaje się za sojusznika, czy wręcz strategicznego sojusznika, warto się szanować i np. nie zmieniać ustaw wg. wytycznych zza granicy, ponieważ każdy taki przypadek utwierdza naszych partnerów w przekonaniu, że Polacy są gotowi na wytarcie czapką każdego ich splunięcia.

Efekt odwrotny do zamierzonego

Z drugiej strony jednak, warto zauważyć pewne zjawisko, w ramach którego Polacy zdają się szybko wyrastać z wyznaczonej im roli. Jeszcze kilka lat temu, wystarczyło, że jakaś dziunia z Gazety Wyborczej napisała coś w zagranicznej prasie, a Wyborcza podała to na zasadzie „znowu się z nas śmieją”. I Polacy kładli uszy po sobie. Tymczasem od jakiegoś czasu pedagogika wstydu nie tylko już nie wystarczy żeby ich przekonać o tym, że „nie zasługują na takie projekty jak CPK”, ale również dotychczasowi „pedagodzy” stracili w oczach Polaków wiele ze swego blasku. Jeszcze usiłują grać swoją grę, ale zdaje się, że wywołuje to efekt odwrotny do zamierzonego.

Tweet ambasadora Niemiec Viktora Elbinga ma 62 polubienia i… 320 w zasadzie wyłącznie oględnie mówiąc „krytycznych” komentarzy. Tweet ambasadora USA Marka Brzezinskiego 398 polubień i 1000 w zasadzie wyłącznie oględnie mówiąc „krytycznych” komentarzy. Tweet ambasadora Izraela Jakowa Liwne 152 polubienia i 508 w zasadzie wyłącznie oględnie mówiąc „krytycznych” komentarzy. Mam nadzieję, że daje mi to pewien asumpt do tezy, że tak się kończy natrętna pedagogika. Polacy mają dosyć tresury.

Reakcja jeszcze jest nadmiarowa, co jest oczywiście formą odreagowania po latach musztry, ale z czasem powinna zmienić się w zrozumiałe wzruszenie ramion. Nie oznacza to oczywiście, że mamy porzucić sojuszników, czy choćby, że ich opinia ma nas nie interesować. Ma interesować, ale nie w kwestii naszych spraw wewnętrznych, które z definicji nie dotyczą ambasadorów państw ze stolicami gdzie indziej niż w Warszawie. Ci, choćby przez wzgląd na konwencje regulujące zasady dyplomacji, mają pilnować swojego dyplomatycznego nosa i nie ingerować w sprawy kraju, w którym są ambasadorami.

Pytanie jeszcze, czy doczekamy się rządzących, którzy tę godnościową ewolucję Polaków pojmą i sami wyjdą z mentalnej pułapki „brzydkiej panny bez posagu”.

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Wielka ucieczka do Brukseli

W środowisku najbardziej zajadłych „obrońców demokracji” zapanowała konsternacja. Najważniejsze nazwiska rządu Tuska chcą uciec do Brukseli. Ale jak to? W trakcie „rewolucji”?

Gdyby to był jeden minister, nawet Bartłomiej Sienkiewicz, to byłaby pewnie sensacja, a co dopiero tylu? Minister braku kultury i pogardy dla dziedzictwa narodowego z pewnością zasłużył się w oczach tych dla których jedynym istotnym punktem programu Donalda Tuska jest osiem gwiazdek. Niczego nie zbudował, nie wprowadził żadnego nowego porządku, za to najwyraźniej skutecznie, siłowo i bezprawnie zrujnował media publiczne. Wsławił się cenzurą wystawy Ignacego Czwartosa i niszczeniem instytucji kultury.

Dyla do Brukseli

Nie wiadomo czym się wykazał minister braku aktywów państwowych Borys Budka, ale minister spraw wewnętrznych i brutalności Marcin Kierwiński w oczach najbardziej krwiożerczej „demokratycznej” tłuszczy zdążył się zasłużyć potraktowaniem rolników i ich zwolenników podczas protestu 6 marca 2024 roku. Zdawałoby się bohaterowie ulicy w trakcie wielkiego dzieła, ale nie, zwrot o 180 stopni i dyla do Brukseli.

A na tym nie koniec, Wielcy Platformerscy Śledczy, przez złośliwych nazywani na cześć bohaterów czeskiej animacji znanej w Polsce jako „Sąsiedzi” – Pat i Mat – Dariusz Joński i Michał Szczerba. Dopiero co zostawali przewodniczącymi „wielkich komisji śledczych, które miały zaorać PiS”. To już? PiS zaorany? A Kamila Gasiuk-Pihowicz, która dopiero co zapowiadała „początek końca neo-KRS”, w której skład złośliwym zrządzeniem Tuska weszła? Już z KRS skończyła? No chyba, że planuje to zrobić z trzeciego miejsca listy warszawskiej listy KO.

„Słabo to wygląda”

Czy można się więc dziwić pewnemu zaskoczeni w najbardziej krwiożerczych „demokratycznych” bańkach informacyjnych? Jedni jeszcze bez większego entuzjazmu usiłują przekonywać, że „PO potrzebuje silnych jedynek” (króciutka ta ławeczka „partii elit”), ale inni już piszą, że „słabo to wygląda niestety”, że „za rok tego rządu już nie będzie”, że „nie pójdą na wybory” i, że co najgorsze „PiS się cieszy”.

Skąd te wątpliwości, skąd ten defetyzm? Ten jakby brak wiary bejsbol Tuska? Ano może stąd, że jakby tego nie fryzować, to nijak nie przypomina to taktyki pewnych siebie konkwistadorów „demokracji”. Gdybym miał się tu pokusić o „skrajnie prawicową” przecież i nacechowaną, jak zwykle, pewną dozą typowo „populistycznej” paranoi i myślenia życzeniowego, spekulację, posunąłbym się do tezy, że ktoś tu narobił w zbroję, do kogoś dociera świadomość konsekwencji „przywracania” „demokracji” na rympał, z łamaniem prawa, przemocą i gwałtem na podstawowych standardach. Konsekwencji jak najbardziej karnych. Przy takiej świadomości ma prawo wzrosnąć pragnienie posiadania immunitetu, choćby to się miało i „silnym razem” nie spodobać.

Słyszę oczywiście te wszystkie tłumaczenia jakoby miał to być „odwrót na z góry upatrzone pozycje”, jednak w swojej ułomności nie potrafię nie widzieć tam raczej szczurów uciekających z tonącego (?) okrętu.

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Koń, krowa, kura, Protasiewicz, droga na Ostrołękę…

Cierpię na dziwaczne natręctwo. Nauczony doświadczeniem poprzednich lat rządów Tuska, kiedy pojawia się w przestrzeni publicznej większa czy mniejsza inba, zadaję sobie zaraz pytanie do czego jest Tuskowi potrzebna.

Historia romansu podstarzałego polityka i promującej się przy pomocy składania donosów na lepszych od siebie młodziutkiej aktywistki rozgrzała Internet. Czego tu nie ma… jest i zawsze doskonały jako materiał do plotek mezalians i malowniczy ekshibicjonizm kryzysu wieku średniego (no powiedzmy, że średniego), przezabawne kontrasty pomiędzy wizerunkiem „scenicznym”, a ujawnionym, katastrofa rzekomej „moralnej wyższości” i ogromna, przeogromna porcja żenady. Gdyby tej parze zrobił to ktoś obcy, byłbym gotów jej współczuć, ale jakiej miary by nie przykładać, wychodzi na to, że zrobili to sobie sami.

Inby

W każdym razie sprawa zajęła opinię publiczną na jakieś dwa dni i to niedługo po tym jak wygasła inna inba, wywołana przez zdesperowaną Lewicę, za akceptacją Tuska jak sądzę, ws. rzekomej liberalizacji prawa aborcyjnego, która i tak nie ma szansy legalnie zaistnieć, ponieważ nie podpisze jej Prezydent, albo uzna za niekonstytucyjne Trybunał Konstytucyjny. Trudno nie zauważyć tej korelacji i jednocześnie nie zadać sobie pytania – skoro mamy na tym skupić uwagę, to czego mamy nie zauważyć.

Odpowiedź oczywiście może być tylko złożona i zawierać margines błędu. Oczywistym wydaje się, że mamy odwrócić wzrok od faktu akceptacji przez Tuska paktu migracyjnego, a co za tym idzie przymusowej relokacji nielegalnych imigrantów, wzrostu cen prądu i żywności, przeznaczenia bajońskich sum na TVP „zamiast na onkologię dziecięcą”, chaosu w spółkach skarbu państwa, atrofii programów strategicznych i innych, poruszanych już w mediach kwestii. Wydaje mi się jednak, że jest sprawa, która umyka, a jest nią pogłębiająca się awaria programu wzmacniania polskiej armii.

Koniec żartów

Rosja chwali się, że produkuje ponad 100 czołgów miesięcznie. Załóżmy, że to propaganda i realnie produkuje powiedzmy 50 miesięcznie. W dodatku to niezupełnie nowe czołgi tylko stare skorupy wypełnione nową techniką. Ale w tym czasie Europa, a właściwie Niemcy, są w stanie produkować 50 czołgów, ale… rocznie. I nikt oprócz Niemiec takich zdolności w Unii Europejskiej nie ma. Polska we współpracy z Koreańczykami miała budować czołgi K2PL. Czy ktoś wie co z nimi? Co z kontraktami na „Apacze”?

Ktoś powie – Tusk dba o polski przemysł – no nie bardzo. Portal Defence24 donosi, że z 13 miliardów obiecanych polskiej zbrojeniówce, która ma wyprodukować dla polskiej armii i polskie „Kraby” i „Borsuki” i spolszczoną wersję koreańskich czołgów K2, ta dostała ok. 1.5 miliarda. Jak to jest, że za PiS na wszystko było, na modernizację armii, na projekty strategiczne, na programy socjalne i to przy bezprawnie wstrzymanych „europejskich funduszach”, a tylko doszedł Tusk do władzy a znów „piniendzy ni ma i nie będzie”?

A jeszcze ta „europejska tarcza antyrakietowa”. Czyli w istocie niemiecka, bo przecież Francja czy Włochy jej nie chcą. To sobie Niemcy w Polsce frajera znaleźli. Nasz projekt jest o niebo bardziej zaawansowany, jest realizowany w praktyce, a to niemieckie coś jest ledwo w odległych planach. Nie widzę powodu, żeby guzik do naszej tarczy był gdziekolwiek indziej niż w Warszawie.

W co Pan grasz Panie Tusk?

W kilku kotłach na świecie coraz bardziej wrze. Ukraina, Bliski Wschód, nie daj Boże w przyszłości Tajwan. Te kotły są naczyniami połączonymi. Odciąganie uwagi USA do kolejnych teatrów wojennych na świecie, powoduje, że każdemu z nich mogą poświęcić mniej. Tym samym nasza sytuacja się pogarsza. To co możemy robić, to zbroić się po zęby w możliwie jak najkrótszym czasie. Nie chcę straszyć wojną, ale Rosja po coś te wszystkie czołgi produkuje i trzeba brać pod uwagę każdy scenariusz.

A u nas – koń, krowa, kura, kaczka, drób, aborcja, Protasiewicz, droga na Ostrołękę… AaW co Pan gra Panie Tusk? Co Pan kombinujesz?

Rys. Cezaru Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Wszyscy wygrali. No, prawie wszyscy

Prawda jak sympatycznie przebiegły ostatnie wybory samorządowe? Każdy wygrał. Również każdy elektorat dostał jakiś prezent. No dobrze, może z nielicznymi wyjątkami.

Weźmy taki elektorat PiS. Sporo już powiedziano i napisano o tym, że dostał nadzieję, która dodała mu wiatru w żaglach, więc nie ma co stwierdzać oczywistości. Warto jednak zauważyć, że dostał również kojące przekonanie, że nie trzeba niczego zmieniać, nie trzeba wyciągać wniosków z tego co się stało 15 października, analizować trendów, przedstawiać wizji. Można mieć beznadziejne listy, nie prowadzić kampanii, a i tak, w sensie arytmetycznym, da się wygrać z opętanym Tuskiem. Jest to wprawdzie poczucie złudne, myślę że jest kwestią czasu zanim jakieś ugrupowanie przedstawi wiarygodną wizję silnej, suwerennej, ambitnej Polski i zgarnie pulę, ale chwila ulgi na razie jest.

Elektorat KO

Albo taki elektorat Koalicji Obywatelskiej. Trzy dni po wyborach i cyk, Tusk ostatecznie rozwiewa nadzieje pisowskiej biedoty na benzynę po 5,19. Ludzie na pewnym poziomie domyślali się przecież, że jako patologiczny kłamca wspominając o benzynie za 5,19, może nie mówić tego na poważnie, a jedynie po to by łatwowiernym makaron na uszy nawinąć. Dla ludzi na pewnym poziomie oczywiste było, że jedyny realny konkret Koalicji Obywatelskiej nie jest nawet zapisany w tych śmiesznych „100 konkretach”, a sprowadza się do obietnicy zapisanej w ośmiu gwiazdkach. Jednak obserwacja min pisowców czekających na decyzję o taniej benzynie – bezcenna. Hasta la vista frajerzy!

W bonusie Rafał Trzaskowski dorzucił pakiet niesamowitej kładki dla pieszych przed wyborami i podniesienia kosztów korzystania z parkingów „Parkuj i jedź” po wyborach. Warszawiacy nie mogą się zdecydować, czy dawać wyraz radości chodząc po kładce, czy korzystając z parkingów.

Reszta

Elektorat Trzeciej Drogi, a szczególnie jej zeteselowskiej nogi (badania nie są na dzień dzisiejszy w stanie stwierdzić oznak życia w hołownianej) dostał prezencik taki malutki, ale jakże cenny – „jeszcze dychamy, nie widomo jak długo, ale jeszcze dychamy” – Tak to już jest, kiedy się wchodzi do basenu z krokodylem, każda minuta życia jest na wagę złota.

Elektorat Konfederacji ma prawo się cieszyć, że ta uzyskała wynik lepszy niż w wyborach samorządowych w 2018 roku. No bo z czego? Tym bardziej, że w 2018 roku Konfederacja w wyborach nie startowała.

Jedynym osiołkiem wydaje się być elektorat Lewicy, któremu nie jestem w stanie wymyślić nawet najbardziej szyderczo definiowanego prezentu. Okazuje się, co za zaskoczenie, że usiłowanie implementowania w Polsce lewackich głupot z Zachodu z kilkunastoletnim opóźnieniem, nie znajduje poklasku pośród jakiejś szczególnej grupy Polaków do tego stopnia, że nawet były sekretarz Komitetu Centralnego PZPR, obecnie na etacie „autoryteta”, Leszek Miller (dla uczciwości trzeba dodać w konflikcie z obecnym kierownictwem Lewicy), uważa, że „wszyscy wygrali, tylko Czarzasty przegrał”.

Czyli prawie wszyscy zadowoleni. Nie mogłoby tak być zawsze?

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Rewolucja 13 grudnia zjada swoje dzieci

Rewolucja zjada swoje dzieci” – to wyświechtane powiedzenie wydaje się wyprawne z treści wieloletnim nadużywaniem. Dlatego wybaczcie, że mimo wszystko wydaje mi się najlepiej opisującym zjawisko, które mam wrażenie szybko narasta od 13 grudnia zeszłego roku.Gdyby przypadek prokurator Wrzosek został opisany przez „prawicowy portal” wywołałby pewnie słuszne, ale ograniczone oburzenie w szeroko pojętej „prawicowej bańce” i tam by pozostał.

Dzięki mechanizmowi plemiennego immunizowania na fakty, prokurator Wrzosek zostałaby jeszcze bohaterką walki z „prawackim oszołomstwem”. Jej pech polega jednak na tym, że afera została ujawniona na portalu zaliczanym do grupy „uśmiechniętych” i przez to w bańce „uśmiechniętych” nie da się jej łatwo zbyć machnięciem ręki.

Wrzosek

Dzięki Patrykowi Słowikowi i Wirtualnej Polsce – nie mam żadnej wiedzy, żeby miało to być elementem jakiejś podskórnej rozgrywki, więc zakładam, że ujawnione zostało w najlepszej intencji – dowidzieliśmy się, że wnioski prokuratorskie dotyczące TVP  – w dość powszechnym mniemaniu cierpiącej na przerost ambicji i pragnienie atencji, jednocześnie wielce „zasłużonej” dla „walki o demokrację” – prokurator Ewy Wrzosek, miały powstać poza prokuraturą. Wskazuje się na międzynarodową kancelarię Clifford Chance, która obecnie… obsługuje media publiczne. Co ciekawe ta sama kancelaria znajduje się w centrum skandalu finansowego Cum-ex w Niemczech.

No i chyba zrobiło się zbyt „grubo” żeby zbyt wielu chciało prok. Wrzosek „ratować”. Wprawdzie najbardziej fanatyczni jak Tomasz Lis, wzywają, żeby „nie zostawiać swoich na polu bitwy”, ale już Donald Tusk „staje w obronie” tak jakoś enigmatycznie i jakby pozostawiając sobie możliwość ewakuacji. A już rzecznik dyscyplinarna adwokatury uznała, że „zachodzi prawdopodobieństwo popełnienia deliktu przez adwokatów”, Prezes Naczelnej Rady Adwokackiej, uznał, że „granice zostały przekroczone”, nawet neo-prokuratura Korneluka informuje, że „prowadzi śledztwo”. Usiłowanie tłumaczeń na zasadzie „wyższej racji” chyba nie przynosi rezultatów.

Bracia Morales

Smutne i głodne święta panowały chyba również w hacjendzie „Braci Moralesów” czyli rozjechanego w Wirtualnej Polsce (sprawę z Moralesem ujawniła wcześniej „poprzednia” TVP) doradcy Platformy Obywatelskiej i internetowego hejtera Bartosza Kopani, oraz jego brata, również internetowego hejtera znanego na platformie „X” jako CasperVanDeHag – Marcina Kopani (sprawa ujawniona na Salonie24 przez Marcina Dobskiego), przypadkiem szefa podlegającej Trzaskowskiemu warszawskiej spółki miejskiej. Podczas jednej z telewizyjnych debat Trzaskowski zapowiedział jego zwolnienie.

Trudno powiedzieć, czy ujawnienie przez Onet sprawy Marka Balawajdera, który miał się dopuścić licznych przypadków mobbingu w RMF ma podobny kontekst. Prawdopodobnie nie, choć im więcej tego typu spraw, tym bardziej drapię się po głowie. Na pewno ciekawie brzmią jakby zawoalowane „groźby” Tuska wobec dziennikarzy WP.

I tak „najdzielniejsze z dzielnych” i „najwierniejsze z wiernych” matrosy rewolucji 13 grudnia, dopiero co cieszyły się euforią entuzjastycznego, mówiąc po ziemkiewiczowsku „jechania PiS”, a już same są „jechane”. Dopiero co łaknący krwi lud niósł ich na ramionach, a już okazało się, że niesie ich w stronę szafotu. Dopiero co czuli się Panami świata, a tu jakaś gilotyna robi zygu zygu po gardzieli.

„Rewolucja zjada swoje dzieci” – przynajmniej na razie, bo do „robespierów” jeszcze nie doszła.

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Jakie „prezenty” niesie nam „wielkanocny” Tusk?

Zbliżają się najważniejsze dla katolików Święta Zmartwychwstania Pańskiego. Chciałbym Wam życzyć żeby były przynajmniej spokojne, ale obawiam się, że nie będą.

W tajemnicy Świąt Zmartwychwstania Pańskiego kryje się istota chrześcijaństwa. Symbol upadku, który staje się narzędziem i znakiem zwycięstwa. Porażki śmierci i triumfu życia. Nieustannej odnowy. O ile oczywiście ktoś stara się te znaczenia uchwycić. Tradycyjnie ci, dla których to okazja do lenistwa, intensywnej eksploatacji seriali i obżarstwa, pozostaną po wszystkim z wewnętrzną pustką i dodatkowymi kilogramami.

Podwyżki, przykrywki

Ostatnie lata przyzwyczaiły nas do tego, że przynajmniej czas świąteczny możemy spędzić spokojnie. Dziś, choć minęło tylko nieco ponad 100 dni rządu koalicji 13 grudnia, o spokój coraz trudniej. W czasie kiedy będziemy świętowali decyzją rządu Donalda Tuska wzrośnie VAT na żywność, niedługo później gargantuicznie wzrosną ceny energii elektrycznej. Wszystko to zapewne spowoduje wzrost inflacji. Agencja S&P już obniżyła prognozę wzrostu PKB dla Polski. Chyba mało kto spodziewa się poprawy swojej sytuacji.

Jakby tego było mało, nie od dzisiaj wiadomo, że modus operandi polityki prowadzonej przez Donalda Tuska, to tzw. „przemysł przykrywkowy”. To dlatego atak na media publiczne i PAP Tusk realizował mniej więcej w okresie Świąt Bożego Narodzenia. Chciał się rach ciach uwinąć, tak żeby zanim Polacy skończą świętować było po wszystkim. Nie wyszło, ale próbował. I spróbuje znowu.

„Prezenty” Tuska

Czy już podczas Świąt Wielkiej Nocy? Sadzę, że wysoko prawdopodobny jest najazd mających za nic prawo i konstytucję hunwejbinów Tuska na Trybunał Konstytucyjny, o którym mówi się już od dłuższego czasu. Mniej prawdopodobny (ze względu na możliwe międzynarodowe reperkusje), ale nie niemożliwy, jest najazd na Narodowy Bank Polski, gdzie leży potrzebne Niemcom polskie złoto. A może kolejne włamania do domów polityków, na przykładzie których brukselski szatniarz zechce pokazać, że „jemu wolno wszystko”?

Cokolwiek by się nie stalo, dla coraz bardziej „opiłowywanych” katolików Chrystus znów zmartwychwstanie i to jest najważniejsze. Chciałby, z tej okazji życzyć Wam spokojnych Świąt Zmartwychwstania Pańskiego, ale że mogłoby to zabrzmieć jak ponury żart, życzę nam wszystkim abyśmy w tym czasie odnaleźli nadzieję i siłę na marsz przez „ciekawe czasy”.

A jakie „prezenty” przyniesie nam „wielkanocny Tusk”? Nie mamy na to wpływu.

Rys. Cezary Krysztopa

O niezwykłym zjawisku, nie tylko fizycznym, pisze CEZARY KRYSZTOPA: Rozpad Adama Bodnara

Jednym z moich domowych zadań jest sprzątanie tarasu. Jest to ten rodzaj pracy fizycznej, który pozwala poświęcić się rozmyślaniom i podczas której przychodzą mi do głowy rzeczy, które nie mają mi czasu i okazji przyjść do głowy w innych okolicznościach.

Na przykład do mycia tarasu używam szmaty, która była kiedyś kawałkiem śnieżnobiałego prześcieradła. Mając w pamięci jego chwalebną przeszłość, czuję się wręcz skrępowany jego obecnym upadkiem. A i on sprawia wrażenie, jakby szansa na swego rodzaju drugie życie jaką mu daliśmy, nie do końca licowała z jego wyobrażeniem na własny temat.

Nie mam pojęcia

Naprawdę nie mam zielonego pojęcia dlaczego przy tej czynności i w tym kontekście przychodzi mi zaraz do głowy przypadek Adama Bodnara i rozważania na temat jego utylitarnych właściwości jakby idealnie dopasowanych do potrzeb Donalda Tuska.

Był sobie oto człowiek który budował się w środowiskach liberalno-lewicowych jako autorytet. W sumie, trzeba mu oddać, że również poza tymi środowiskami dysponował pewnym kapitałem poważania, jako do cna przeżarty progresywnymi ideologiami, ale raczej szczery w swoich przekonaniach. Miał pełną twarz praworządności i konstytucji. Ba, był wymieniany jako poważny kandydat na prezydenta.

Co musiał mu zrobić Donald Tusk, że znalazł się tam gdzie jest teraz? Ministerialne pieniądze nie wydają się tu być wystarczającą odpowiedzią. Szantażował go jakimiś straszliwymi kompromatami? Obiecał mu jakieś złote góry? Zaczarował go jak kobra? Nie mam zielonego pojęcia. Dość, że kiedy widziałem go na nagraniu, przyłapanego przez zastępcę Prokuratora Generalnego Roberta Hernanda, na którym widać jak nieporadnie usiłuje podeprzeć się poleceniami Tuska, który w innym miejscu i czasie się od niego odcinał, sprawia wrażenie człowieka złamanego, który niczym zbity mops, najchętniej schowałby się pod najbliższy stołek.

Rozpad Bodnara

Wyliczanie bezprawnych działań Bodnara, które w absolutnie groteskowym świetle stawiają jego wizerunek „aŁtoryteta praworządności” jest zbyt łatwe, zresztą jego usiłowanie zarządzania komunikatami, oparte wyłącznie na histerii nadzwyczajnej kasty kwestionowanie statusu sędziów, kwestionowanie skuteczności powołania Prokuratora Krajowego, jakieś próby włamania do jego gabinetu, czy ostatecznie cyrk z rzekomym powołaniem nowego Prokuratora Krajowego, do którego powołania potrzebny jest, wyraźnie zapisany w prawie, udział Prezydenta, który udziału w tym nie wziął, lepiej opisują prawniczy eksperci. Mnie bardziej zastanawia, co za „wybitny prawnik” z Bodnara, skoro nie zauważył, że, jak zwraca uwagę mec. Bartosz Lewandowski , skoro według „projektu” ministerstwa sprawiedliwości mają być zakwestionowane wyroki Trybunału Konstytucyjnego, w podejmowaniu których uczestniczyli sędziowie Mariusz Muszyński, Justyn Piskorski czy Jarosław Wyrembak, to „Adam Bodnar przestaje być ministrem sprawiedliwości i ponownie wraca na urząd RPO, bowiem… wyrok w sprawie K 20/20, w którym TK stwierdził niemożliwość „przedłużania” kadencji RPO „w nieskończoność”, jest nieważny”. Ten człowiek rozpada się nie tylko w sensie wizerunkowym czy moralnym, ale również intelektualnym i logicznym.

Obserwacja tego zjawiska mogłaby być na swój przewrotny sposób, zabawna, gdyby nie fakt, że „praworządny aŁtorytet” Bodnar w jakimś sensie otwiera drzwi do piekła i jeśli nie zakłada, że będzie rządził wiecznie, to powinien się liczyć z tym, że któryś z następnych ministrów sprawiedliwości, po prostu wsadzi go do pier.la, by dać sobie czas na szukanie podstawy prawnej.