O kojarzących się z grą komputerową kandydatach KO pisze CEZARY KRYSZTOPA:Pokemony

Jest taka gra, serial filmowy, właściwie chyba dużo różnych gier i innych mniej i bardziej interaktywnych, wirtualnych przestrzeni, pod wspólną nazwą „Pokémon”. Niech mi wybaczą ich wszystkich znawcy, ja wiem to dosyć powierzchownie, ale jeśli dobrze zrozumiałem, chodzi w tym wszystkim o to, żeby chwytać różne dziwadła do takiej kuli zwanej „pokeball”, a potem używać ich w do walki.

Było to moje pierwsze skojarzenie po prezentacji list Koalicji Obywatelskiej. Opozycja nie po raz pierwszy pilnuje pewnego rodzaju parytetu. Otóż tak jak wcześniej, jak twierdzą niektórzy, Palikota, czy Petru, musi mieć koniecznie kogoś z kategorii „polityczny pajac”. Wszystko wskazuje na to, że w tej roli został obsadzony, a przynajmniej robi wszystko żeby mnie o tym przekonać, dzielny Michał Kołodziejczak.

Mistrz Pokémon

Najwyraźniej nie od rzeczy jest również posiadanie w swojej drużynie, nie wiem dlaczego przychodzi mi tu zaraz na myśl Pani Poseł Klaudia Jachira, „politycznej wariatki”, której to roli tym razem być może będzie usiłowała sprostać obdarzona donośnym głosem i umiejętnością opowiadania kompletnych kocopołów z poważną miną i z miedzianym czołem – Jana Szostak.

Jeśli dodamy do tego byłego współpracownika peerelowskich służb Bogusława Wołoszańskiego i nowe, jeszcze bardziej fantastyczne wcielenie Janiny Ochojskiej – Aleksandrę Wiśniewską, myślę, że spokojnie możemy, odkładając na bok uprzedzenia, uznać Donalda Tuska za „mistrza Pokémon”.

Co ciekawe, podobny mechanizm obserwuję nie tylko w świecie twardej polityki. Otóż przy okazji obchodów rocznicy Sierpnia 80’ w Europejskim Centrum Solidarności (przypominam, że Solidarność od dawna nie ma z nim nic wspólnego), wręczone zostaną tzw. „Medale Wolności Słowa”.

Odpowiedni pokeball

Do medali nominowani zostali tacy ludzie jak prof. Barbara Engelking, według której „dla Polaków śmierć to była kwestia biologiczna, naturalna, śmierć jak śmierć. Dla Żydów to była tragedia, dramatyczne doświadczenie, metafizyka”. Czy też tacy jak Zbigniew Hołdys, który nazwał ostatnio usiłujących korzystać z wolności słowa „symetrystów” – „szmalcownikami” – za „bezkompromisową obronę liberalnych i demokratycznych wartości, bez względu na konsekwencje”. Małżeństwo Owsiaków, bynajmniej nie za talenty biznesowe.

A „wykład o etyce Solidarności”, wygłosi (tadam!) dr Michał Bilewicz. Tak, tak, ten sam, który ukuł pojęcie „antysemityzmu wtórnego”, który w przypadku Polaków ma się objawiać m.in. „kultem Żołnierzy Wyklętych” czy „niechęcią do finansowania Muzeum POLIN”.

Co oni mają wspólnego z „Solidarnością”? Nie muszą mieć nic, ponieważ to nie oni mają tu „budować mit Solidarności”, tylko pasożytniczo wykorzystywany przez ECS „mit Solidarności” ma budować ich, tak żeby jako odpowiednio zbudowane dziwadła, zamieszkiwali właściwy „pokeball” oczekując momentu, w którym zostaną użyci zgodnie z przeznaczeniem.

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Pospolity ogon macha elitarnym psem

Jest coś nieprawdopodobnego w tym, że opozycja w Polsce po raz kolejny idzie do wyborów z pustymi rękoma i licząc nie wiadomo na co.Mieli tyle już czasu od 2015 roku, aby skonfrontować się z rzeczywistością, wyciągnąć wnioski, zaproponować coś ożywczego, porwać Polaków pomysłami. Ale nie, uparcie odmawiają kontaktu z logiką, od ośmiu lat żyją w przekonaniu, że wszystko jest super, PiS wygrywa przez przypadek i wystarczy odstawiać szopkę.

Ostatecznie, jeśli to nie pomaga, trzeba odstawić szopkę jeszcze bardziej. W efekcie stanowią jedyny bodaj w historii przypadek, kiedy to opozycja zużywa się szybciej niż rządzący.

Jak to możliwe, że konstelacja środowisk mądrali, którzy mają się za lepszych od innych, stanowiących w swoim mniemaniu wszelkie aspekty elit, począwszy od naukowych, poprzez społeczne i samorządowe, a skończywszy na medialnych, nie jest w stanie urodzić jakiejś spójnej wizji, choćby i kłamliwej – wiadomo przecież że nie interesuje ich nic oprócz tego „żeby było tak jak było”, a poważnymi rzeczami żeby się zajęli Niemcy – ale jednak jakiejś. A przynajmniej takiej, która pozwoliłaby się samooszukiwać jakiejś szerszej grupie wyborców.

„Elity”

Możliwości są dwie. Albo tyle te „elity” są nic nie warte, co wcale nie jest wykluczone, biorąc pod uwagę w jak cieplarnianych warunkach – nie musząc się konfrontować z odmiennymi opiniami, które były skutecznie „anulowane” w ramach michnikowskiej „cancel culture” – się wychowały. Albo to wcale nie one stanowią tu siłę napędową.

I tutaj ciekawą wskazówką jest pewne, pozornie mało istotne zdarzenie na Twitterze. Otóż, sam znany z agresywnych zachowań poseł PO Sławomir Nitras przestał obserwować jednego z wulgarnych hejterów kojarzonych z napastliwą grupą #SilniRazem. Nawet nie zbanował, tylko przestał obserwować. A „co gorsza” wyjaśnił, że to z powodu używania przez niego „języka nienawiści”. Ten się obraził, a #SilniRazem jęli maglować Nitrasa. Ten, po kilku dniach… ukorzył się przed hejterem i przeprosił. A sprawa cała zaczęła się od tego, że hejterowi i jego zwolennikom nie spodobał się pomysł zaproszenia na Campus Trzaskowskiego tzw. „symetrystów”.

Symetryści

Samo istnienie owych „symetrystów” wydaje się być dowodem na istnienie pewnych procesów myślowych w środowiskach antypisowskich. Tym „niechlubnym” mianem określani są ludzie, którzy w dobrej wierze usiłują zwrócić uwagę opozycyjnych bonzów na ślepotę uliczki w jaką zabrnęli. Jednak każda ich opinia, czy wskazówka jest natychmiast neutralizowana jako „zdrada”.

Zatem, jeżeli jądrem systemu antypisowskiego i jego główną siłą napędową są wiedzione prostymi instynktami siły symbolizowane przez hejtera, którego przeprosił  Nitras, to jesteśmy w domu. Tłumaczyłoby to bowiem popularność takich punktów programu jak „wypie.dalać”, czy „osiem gwiazdek” z kompletnie służebną rolą „elit” ograniczoną do ich legitymizowania i wyjaśniania dlaczego „wypie.dalać” to wcale nie wulgaryzm.

Jądro ciemności

Tyle że, ten kto ma wątpliwą przyjemność obserwowania tego co się z tym „jądrem ciemności” na przykład na Twitterze (teraz X) dzieje, ten wie, że sytuacja przypomina tam atmosferą domniemaną atmosferę w bunkrze Hitlera niedługo przed kapitulacją. Jeszcze liczą, jak na kontrofensywę Steinera, a to na „Panią Joannę” – nie, nie, wróć, to nie działa! – a może „niech Manfred coś powie” – nie, nie, wróć, wszystko nie tak! – ale w istocie już tylko coraz bardziej desperacko ostrzeliwują się z bunkra wobec każdego kto na hasło – ***** – nie odpowie – ***. Czy tak ma wyglądać środowisko „idące po władzę”?

I żeby było jasne. Ich słabość niczego PiS-owi nie gwarantuje. PiS może zawsze przegrać sam ze sobą.

Rys. Cezary Krysztopa

Szanowni Ukraińcy, nie posłuchaliście mnie wtedy, nie posłuchacie i teraz

Obserwując to co się dzieje na linii Kijów – Warszawa, a właściwie na linii Polacy – Ukraińcy, mam uczucie deja vu.

Nie będę tu opisywał swoich wieloletnich ukraińskich zaangażowani, ponieważ już to robiłem i nie chcę tracić Waszego czasu. Dość, że już to chyba przerabiałem. W 2013 roku iskra poparcia dla ukraińskiego Majdanu pojawiła się na prawej stronie polskiej sceny politycznej. To Jarosław Kaczyński, ówczesny lider opozycji, mówił wtedy w Kijowie – Bracia Ukraińcy – podnosząc dziedzictwo Lecha Kaczyńskiego, podczas gdy ówczesnego ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego w Kijowie nie było. Dlaczego? Być może z powodów wyłuszczonych w filmie dokumentalnym „Reset”. Dopiero później rozpoczęły się misje i pielgrzymki lewicowo-liberalnych emisariuszy, co ostatecznie zaowocowało importem z Polski skompromitowanych polityków Platformy Obywatelskiej, gazetowowyborczą retoryką ukraińskich mediów i miłością do Niemiec.

Ja również, w swojej mniejszej skali, przeszedłem pewną ewolucję. Począwszy od entuzjastycznego zaangażowania, uczestnictwa w rożnych polsko – ukraińskich gremiach, poprzez tłumaczenie, że życzę Ukraińcom jak najlepiej, ale to nie oznacza, że zapomniałem o polskich interesach, czy Wołyniu, a skończywszy na nieco zażenowanym wycofaniu się z układów, które zaczęły mnie uwierać swoją jednostronnością. Pamiętam jak jedna z naprawdę dzielnych ukraińskich dziennikarek, z którą utrzymywałem ożywiony kontakt, podczas gdy starałem się bronić polskiego punktu widzenia wobec kłamliwego ataku środowisk żydowskich na ustawę o IPN w 2018 roku, napisała mi, że „myślała, że jestem takim miłym chłopcem”. Pomyślałem sobie wtedy, że w naszych stosunkach coś poszło zdecydowanie nie tak, ale raczej nie jestem władny tego naprawić. Dałem sobie z tym wszystkim spokój.

Wojna

Wojna wszystko zrestartowała. I na poziomie ludzkim i na poziomie państwowym. Wszyscy przyjmowali ukraińskich uchodźców, przerażone kobiety i dzieci. I nie uważamy, że czymś nadzwyczajnym było to, że i my przyjęliśmy do mieszkania po babci ukraińską rodzinę, której matka rozpłakała mi się w ramionach kiedy powiedziałem jej po rosyjsku, inaczej nie umiałem – Nie ispugajties, wy doma (Nie bójcie się, jesteście w domu). A prawicowy (tak, nie według kryteriów Janusza Korwin-Mikkego, ale mnie to nie robi), odsądzany od czci i wiary rząd PiS, który według „oświeconych” dopiero co był „rusofobiczny”, a teraz jest rzekomo „rusofilski”, udzielił Ukrainie bezprecedensowej pomocy militarnej i niemilitarnej, kiedy inni mówili Ukraińcom, że „nie ma sensu im pomagać”. Udzielił, uważam, przekraczając granicę krytycznego uszczuplenia własnych zasobów.

Znowu była przyjaźń, było pojednanie. Ale się skończyły, co w nieprzyjemny sposób koreluje czasowo z wyczerpywaniem się możliwości polskiej pomocy. Ani w 79. Rocznicę Wołyńskiego Ludobójstwa, niedługo po rosyjskiej inwazji, ani w 80. Rocznicę rok później, nie padły z ukraińskiej strony żadne istotne słowa, nie ruszyły ekshumacje. Choć można było ten wrzód przeciąć, tylko podpisując kilka papierków. Za to z ust najważniejszych ukraińskich polityków padły nieprawdziwe i krzywdzące słowa, jakoby Polska miała blokować eksport ukraińskiego zboża, podczas gdy Polska tylko chroni swój rynek, a tranzyt zboża odbywa się bez przeszkód, a nawet się zwiększa.

Ktoś powie, że nie rozumiem, że to to rosyjskie szatany mogą tu być czynne. Ależ doskonale rozumiem. Oczywiście, że Rosja wykorzysta każdą okazję żeby skłócić Polskę z Ukrainą, to leży w jej żywotnym interesie. Ale to nie Rosja włożyła słowa w usta ukraińskich polityków i nie Rosja wykonała jeden z ostrzejszych gestów w języku dyplomacji, wzywając polskiego ambasadora Bartosza Cichockiego, który jako jeden z nielicznych nie opuścił Kijowa nawet kiedy stały u bram rosyjskie zagony pancerne, na dywanik do ukraińskiego MSZ. Nie Rosja zapowiedziała odwołanie się do „instytucji unijnych” w polsko-ukraińskim sporze. W tej sytuacji trudno nie zgodzić się ze słowami byłego ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego, który uznał, że „Ukraina jawnie gra na zmianę rządu w Polsce”.

Nie posłuchacie

To oczywiście jest jakieś uproszczenie. Na Ukrainie, tak jak w Polsce, są różne frakcje i ścierają się różne koncepcje, ale może się Szanowni Ukraińcy zastanówcie jaka w sprawie tego zboża jest rola Unii Europejskiej, która odmawia pomocy, zostawiając Polskę samą z problemem? Unii Europejskiej trzymanej za gardło przez Berlin. Czy na pewno służy to Waszym interesom, czy też może ma raczej służyć skłóceniu Warszawy i Kijowa? A jak się ma fakt gróźb jakie wystosowuje wobec Polski Komisja Europejska, grożąc, że będziemy musieli płacić 22 tysiące euro za każdego nieprzyjętego imigranta z północnej Afryki, do faktu, że na autentycznych wojennych uchodźców z Ukrainy, UE przyznała Polsce coś ze 40 euro na głowę? Może różnica pomiędzy tymi kwotami, pokazuje gdzie w hierarchii ważności spraw, Unia Europejska stawia sprawy Ukrainy? Po co Unia Europejska „głodzi finansowo” według wytycznych niemieckich polityków, Polskę obciążoną pomocą dla Ukrainy? A czy ewentualny proniemiecki rząd w Warszawie, na pewno sytuację Ukrainy poprawi?

Już Wam to kiedyś mówiłem, nie posłuchaliście mnie wtedy, zapewne nie posłuchacie i teraz – Berlin nie jest i nigdy nie będzie Waszym „przyjacielem”, o ile w polityce międzynarodowej w ogóle można mówić o kategoriach „przyjaźni”. Nic się nie zmieniło od czasu kiedy budował z Moskwą „wspólną przestrzeń od Lizbony do Władywostoku”, czy odmawiał Wam pomocy po inwazji. „Nic” oprócz tego co ogromnym wysiłkiem wymusiła na Niemcach międzynarodowa, choć trzeba oddać, że częściowo również niemiecka, opinia publiczna. Kiedy tylko będzie to możliwe, Berlin wróci do „business as usual” z Moskwą, ponieważ leży to w jego najgłębszym gospodarczym i strategicznym interesie. A Was sprzeda Rosji, jaka by wtedy nie była, za czapkę śliwek. W sojuszu z Polską jesteście podmiotem, w sojuszu z Niemcami, wyłącznie przedmiotem targu.

Ukraina może przestać istnieć

Nie to żeby Polacy nie rozumieli Waszego naiwnego zachwytu „Zachodem”, który symbolizować ma Berlin. Rozumiemy, sami przez to przechodziliśmy. W czasie kiedy my trwaliśmy w zachwycie, Niemcy przy pomocy swoich fundacji, pieniędzy, mediów i gospodarczych przewag, skolonizowały nas ekonomicznie, kulturowo i politycznie. Do dziś borykamy się z konsekwencjami i obrywamy ze wszystkich niemieckich, w tym unijnych luf, również tych, do których odwołujecie się żeby „zdyscyplinowały Polskę”.

Potrzebujemy siebie nawzajem. Tylko razem możemy oprzeć się rosyjsko-niemieckim żarnom w tej części świata, w której Opatrzność postanowiła nas umieścić. I Rosja i Niemcy o tym wiedzą, i są gotowe na wiele żeby do tego nie dopuścić. Myślę, ze warto pamiętać o tym, że jeżeli tak się stanie, Polska znajdzie się w trudniejszej sytuacji i wobec oczywistego rosyjskiego zagrożenia i „mając Niemcy i od zachodu i od wschodu”.

Natomiast Ukraina, w takiej przyszłości, może przestać istnieć.

Rys. Cezary Krysztopa

Niepokój CEZAREGO KRYSZTOPY: Widzę co Pan robi Panie ministrze Niedzielski

To, że aborcjoniści w obronie rzekomego „prawa do zabijania dzieci” wpadają regularnie w spazmy, to się już chyba przyzwyczailiśmy. Każdy ze spazmów jest coraz bardziej groteskowy , jak ostatnio ten z „Panią Joanna od aborcji”, która zniknęła z jedynek „wiodących mediów” tak szybko jak się pojawiła. Niestety takie spazmy dotykają nie tylko środowiska tradycyjnie dotknięte bolesnym lewactwem.

Oto nowy kandydat Konfederacji Przemysław Wipler, prywatnie bardzo sympatyczny były poseł, uznał w wywiadzie, że „prawo aborcyjne jest w Polsce za ostre” i on najchętniej wróciłby do tzw. „kompromisu aborcyjnego”, czyli możliwości masowej eksterminacji głównie dzieci z Zespołem Downa. Słowa te przypominają mi jak wszyscy posłowie Konfederacji podpisali się pod wnioskiem do Trybunału Konstytucyjnego o zbadanie konstytucyjności przesłanki eugenicznej do aborcji, a kiedy TK orzekł, zgodnie z dotychczasową linią orzeczniczą o jej niekonstytucyjności, niektórzy jej politycy pochowali się do mysiej dziury.

Nowa przesłanka ministra Niedzielskiego

No ale Przemysław Wipler nie ma szczególnego wpływu na rzeczywistość prawną w jakiej poruszają się Polacy. Za to ma go minister zdrowia Adam Niedzielski, który nową rzeczywistość prawną wytworzył przy pomocy… konferencji prasowej. Szef resortu zdrowia stwierdził, że można dokonać aborcji nie tylko w przypadku zagrożenia zdrowia fizycznego, ale także w przypadku zagrożenia „zdrowia psychicznego” matki. A „zdrowie psychiczne” może już być zagrożone np. stresem przed urodzeniem dziecka z Zespołem Downa. Lub też dziecka zupełnie zdrowego. Minister nie odpowiada na monity organizacji pro life.

Za to szpitale już realizują w praktyce śmiercionośne wytyczne. „Wiodące media” donoszą radośnie o przypadkach szpitali, które nie tylko dokonują aborcji z przesłanki rzekomego „zagrożenia zdrowia psychicznego matki”, dokonują jej nawet w drugim czy trzecim trymestrze ciąży, ale wręcz dokonują tych aborcji więcej (!) niż przed orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego. Szpitalna spirala śmierci na nowo się rozkręca.

Ostatnie wzmożenie zawziętych aborcjonistów, ale także zimnych, liczących na okupiony cudzą krwią polityczny profit cyników oparte jest na przekonaniu, że „PiS stracił na wyroku TK”, o czym mają świadczyć spadki sondażowe podczas tzw. „Strajku Kobiet”. Tyle, że jest to, uważam, założenie błędne. Zgadzam się tu z Rafałem Ziemkiewiczem, który twierdzi, że to tylko złudzenie wywołane korelacją czasową. Spadek miał miejsce nie w wyniku orzeczenia TK, ale w wyniku, postrzeganych jako przesadne, ograniczeń wolności obywatelskich związanych z epidemią. Gdyby było inaczej i gdyby emocje, do których usiłują się odwołać środowiska dotknięte bolesnym lewactwem, były prawdziwe, manipulacje związane z pożeraniem kolejnych ciał przez aborcjonistyczne trupojady, przyniosłyby im polityczny zysk, a mam wrażenie, że przyniosły tylko straty.

PiS na tym straci

Dlatego i PiS, jeśli nie wycofa się z tego głupiego ruchu ministra Niedzielskiego, jedyne co na tym zyska, to pogłębienie powszechnego przekonania o jego słabości wobec lewackich aktywistów, straci środowiska pro life zadowolone z orzeczenia TK i nie zyska niczego, bo przecież nie przyjdzie do niego żaden aborcjonistyczny maniak z ośmioma gwiazdkami na czole.

Nie rozumiem logiki jaką kieruje się minister „zdrowia”, ani jego braku chęci do rozmowy, ale obiecuję, że osobiście dopilnuję, żeby to co się dzieje, nie odbyło się w ciszy.

 

8 sierpnia minister Niedzielski podał się do dymisji, ale zapweniamy, że to nie w związku z powyższą publikacją Krysztopy.

Redakcja sdp.pl

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Ukraina straciła drugą szansę na pierwsze wrażenie

W sprawy Ukrainy emocjonalnie wciągnąłem się podczas Pomarańczowej Rewolucji. Pomagałem jak mogłem i umiałem. Chodziłem a demonstracje w Warszawie, robiłem grafiki, poznawałem zaangażowanych Ukraińców. Potem to samo podczas Majdanu

Za każdym razem byłem przekonany o tym, że przed nami świetlana przyszłość. Oni wyzwolą się spod rosyjskiej dominacji, a polska pomoc stanie się podwaliną pod nowe otwarcie stosunków między nami. Dużo ze znajomymi Ukraińcami rozmawialiśmy, czasem z konstruktywnym skutkiem, jak wtedy kiedy po burzliwej dyskusji musiałem uznać, że słynne zdjęcie dzieci przywiązanych drutem kolczastym do drzewa, które w naszej masowej wyobraźni było ilustracją Rzezi Wołyńskiej, było komunistyczną manipulacją i ilustracją przedwojennej okrutnej, ale niezwiązanej z Rzezią Wołyńską, kryminalnej zbrodni Marianny Wolińskiej. A czasem bez konstruktywnych wniosków, jak wtedy kiedy im tłumaczyłem, że ich zachwyt Niemcami źle się dla nich skończy, bo ci zawsze sprzedadzą ich Rosji za czapkę śliwek, czy też wtedy kiedy im tłumaczyłem, że krążący po Ukrainie emisariusze Gazety Wyborczej i Platformy Obywatelskiej, nie są ich przyjaciółmi.

Później, później…

Za każdym razem jednak, kiedy chciałem poruszyć kwestie dotyczące ludobójstwa na Wołyniu, słyszałem – Nie teraz, bo wiesz, Rewolucja, Majdan, aneksja Krymu, inwazja Donbasu. Jak im odmówić racji? Historia jest ważna, ale żywi ważniejsi. Podkreślałem wprawdzie, że powinni pamiętać że moją perspektywą nie jest perspektywa ukraińska, ale polska i nie da się tego odkładać w nieskończoność, ale w istocie odkładałem.

Pierwsza szansa

24 lutego 2022 roku zawalił się świat, który znaliśmy. Ten kto mówi, że nie zadawał sobie wtedy pytania gdzie zatrzymają się rosyjskie czołgi, z dużą dozą prawdopodobieństwa kłamie. Mimo to Polska i Polacy ruszyli do masowej pomocy. Nie tylko dla chwalebnego odruchu serca, ale również przez świadomość zwierzęcej moskiewskiej brutalności, którą Polacy dobrze znają i woleliby sobie na nowo nie przypominać. Polska stała się na jakiś czas jedynym oparciem Ukrainy. I Ukraina nie dała się zaorać w trzy dni jak chcieli tego rosyjscy generałowie żyjący najwyraźniej zamierzchłą potęgą.

Jednocześnie palącą wręcz kwestią, szczególnie wobec o wiele sprawniejszej od rosyjskiej armii rosyjskiej propagandy, stało się „posprzątanie” kwestii spornych. A było co, choćby w związku z rozwijającym się na Ukrainie „kultem Bandery” i jemu podobnych oraz zakazem ekshumacji ofiar Rzezi Wołyńskiej, „sprzątać”. 11 lipca 2022 wydawało się oczywistym, że po bezprecedensowej fali polskiej pomocy, w ramach której Polacy przyjęli miliony ukraińskich kobiet i dzieci tak, że ku zaskoczeniu całego świata nie trzeba było budować obozów dla uchodźców, z ust wdzięcznego prezydenta Zełenskiego padnie wreszcie słowo „przepraszam” a kwestie sporne zostaną z łatwością zdmuchnięte. Nic takiego się nie stało. Szkoda, to mogło być nowe otwarcie, pierwsze wrażenie w nowym rozdziale.

Druga szansa

Kolejne miesiące przyniosły morze przelanej krwi ukraińskich obrońców. Ukraińcy zadziwili świat zawziętością, z jaką nie tylko przepędzili „niezwyciężoną armię czerwoną” spod Kijowa, ale również odzyskali część utraconych terytoriów. Wszystko to nie byłoby możliwe bez polskiej pomocy. Finansowej, w zakresie uzbrojenia I politycznej. W ramach tej pomocy, przed czym sam ostrzegałem, Polska wręcz naruszała własne zasoby w sposób krytyczny, czym zmobilizowała większą część Zachodu, a nawet niezadowolone z kłopotów kumpla Władimira Niemcy, do podobnych gestów. Wydawało się, że 11 lipca 2023, 80. rocznica kulminacyjnej dla Rzezi Wołyńskiej Krwawej Niedzieli, musi już być momentem przełomu. Ofiary zasługują na pamięć ze swojej natury, ale i Polska jako państwo i Polacy, wydaje się, że „zasłużyli” na gest ze strony prezydenta Zełenskiego. I znowu nic takiego nie nastąpiło.

Nie chcę się już pastwić nad Prezydentem Andrzejem Dudą, który być może jest przekonany, że do takiego „przełomu” doprowadził, o czym świadczą jego zupełnie niepotrzebne słowa skierowane do zasłużonego księdza Isakowicza-Zaleskiego, ale wszystkie te słowa o „pojednaniu” i „przebaczeniu”, które padły podczas obchodów, zdają się być zawieszone w pustce bez konkretów z ukraińskiej strony. Nic dziwnego, ponieważ do „przebaczenia” i „pojednania” potrzebne są najpierw „wyznanie win” i „żal za grzechy”. A tego, w okrągłych słowach ukraińskich oficjeli różnych szczebli, unikających stwierdzeń kto kogo zabijał i kto jest czemu winien, zabrakło. A przede wszystkim zabrakło ich ze strony prezydenta Zełenskiego. Nie trzeba „ruskiej propagandy”, kiedy przy dziwnej zachowawczości polskich władz, Ukraińcy sami dbają o wbijanie klina pomiędzy nich a Polaków. W ten sposób zmarnowane zostały dwie dobre okazje na „pierwsze wrażenie”. I raczej już się nie powtórzą.

Ukraina potrzebuje bardziej

Pomiędzy Rosją a Niemcami Polska potrzebuje Ukrainy. Ale Ukraina potrzebuje Polski w o wiele większym stopniu. Zachłystując się znowu byciem w centrum uwagi, Ukraińcy popełniają po raz kolejny ten sam błąd – jaskółki ćwierkały, że tuż przed szczytem poczuli się na tyle pewnie z zachodnimi „gwarancjami”, że trochę zbagatelizowali rolę Polski jako ich największego rzecznika. Więc jeśli wyjeżdżają z Wilna z dużym niedosytem, to istotnie przez brak wdzięczności (…) To samo było po 2014, kiedy np. polska zbrojeniówka sporo oferowała, ale oni zachłysnęli się ofertami Zachodu, z których niewiele wyszło (…) – pisała na Twitterze po szczycie w Wilnie analityk i ekspert ds. międzynarodowych dr Beata Górka-Winter, która pisała również, że „w kuluarach było słychać, że próbują nas odsuwać”.

Jeśli Ukraińcom wydawało się, że „już nie potrzebują Polski”, ponieważ mają teraz większych kolegów, to po niezadowalających wynikach szczytu w Wilnie, na którym Niemcy wrócili w amerykańskie łaski, wydaje się, że dostali bolesną nauczkę. Czy ta z kolei ich czegoś nauczy? Nie wiem, ale odnoszę wrażenie, że piłka nie jest po polskiej stronie.

 

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Swąd płonącego multi-kulti

Nad Europą unosi się chmura CO2, która nadciągnęła znad dogasających szczątków francuskiego multi-kulti. Nie tylko francuskiego, ale w ostatnich dniach to Francja stała się symbolem upadku postępowych złudzeń.

Nie odczuwam jednak z tego powodu satysfakcji. Z tego, że dla policjanta oskarżonego o zastrzelenie młodocianego, który uciekał przed policją, zebrano cztery razy więcej pieniędzy niż dla rodziny młodocianego, wynika, iż spora część Francuzów zachowała resztki instynktu samozachowawczego. Z sondaży wynika, że miażdżąca większość Francuzów potępia zamieszki i niszczenie mienia. Nie zasłużyli więc na to by spłonąć wraz z postępowymi złudzeniami. Są ofiarami chorego systemu, który zbudowały ich tak zwane „elity”.

Byle co

Swąd płonącego multi-kulti dotarł również do Polski. Nieoficjalnie mówi się, że Donald Tusk dostał przyzwolenie na antyimigrancką retorykę „ z samej góry”, z Brukseli, a być może nawet z Berlina. W każdym razie od sił, które ostatnio jawnie już ogłaszały, że „jako jedyne są zdolne zastąpić PiS w Polsce”. No i pojechał, jak to Tusk, który całe swoje rządy mówił byle co, czasem kompletnie sprzeczne z byle czym, które mówił poprzednio. A i po powrocie z brukselskich wojaży na polskie podwórko był już katolikiem, którego matka „kreśliła znak krzyża nożem na chlebie”, radykalnym proaborcyjnym aktywistą, a teraz, zgodnie z naukowymi osiągnięciami współczesnego łysenkizmu, przyjmuje już hormony antyimigracyjnego „faszysty”.

I tak, chodzi o dokładnie tego samego Donalda Tuska, który jeszcze kilka lat temu, jeszcze jako brukselski mandaryn, groził Polsce konsekwencjami w związku z odmową przyjmowania przymusowych kontyngentów nielegalnych imigrantów, którzy nie sprawdzili się po wprowadzeniu w Niemczech polityki „Herlizch Willkommen”. Z drugiej strony być może jest w tym taka konsekwencja, że wtedy chodziło o imigrantów nielegalnych, a teraz Tusk, w swoich groteskowych nagraniach, uderza w imigrantów legalnych. Ktoś złośliwy zauważyłby, że to dla platfonsa symptomatyczne.

Czy Donald Tusk jest w stanie kogokolwiek do swojej „przemiany” przekonać? W moim głębokim przekonaniu co najwyżej rozśmieszyć. Żelazny elektorat PO doskonale wie, że Tusk puszcza oko i pozwoli mu na wszystko, równie dobrze mógłby ogłosić, że poprowadzi Marsz Niepodległości, albo pójdzie na kolanach do Częstochowy. Nie widzę jednak elektoratów niezdecydowanych, których taka wolta mogłaby przekonać.

Uwaga

Co jednak warto zauważyć, swąd płonącego multi-kulti, powinien być również wyczuwalny w budynku KPRM. Powinien, ponieważ w zamieszkach uczestniczyli nie tylko beneficjenci ostatniego wspólnego projektu imigracyjnych aktywistów i przemytników ludzi, ale również potomkowie imigracji jak najbardziej legalnej z poprzednich lat. I choć być może oczywistym jest, że rozwijająca się gospodarka potrzebuje rąk do pracy, to system musi być na tyle szczelny, żebyśmy za kilkanaście-kilkadziesiąt lat, nie musieli oglądać na polskich ulicach obrazów znanych nam dziś z ulic francuskich.

Rysuje Cezary Krysztopa

To nie początek „spisku populistów”, to koniec „spisku elit”

Niemieckie i nie tylko niemieckie elity są przerażone sukcesami AfD. Może i słusznie, ale to już chyba wiecie. A wiecie, że to „wina PiS”?

„AfD jako druga siła polityczna w Niemczech to także dziecię PiS i Kaczyńskiego. Nigdy i nigdzie wieloletnie szczucie i wycie na sąsiada nie zostaje bez skutku. I nieważne czy to płot, czy granica. PiS to jeden z reanimatorów niemieckiego szowinizmu” – napisał na Twitterze Waldemar Kuczyński, niegdyś minister w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, obecnie jeden z najbardziej zawziętych kapłanów antypisiszmu, znany na Twitterze jako „Dziadek Waldemar”. Tezą „weterana liberalizmu” zachwycił się natychmiast Peter Oliver Loew szef Deutsches Polen Insttitute, który lubi się pozachwycać publikacjami „wolnych mediów” w Polsce takimi jak wywiad z gen. Pytlem w Gazecie Wyborczej – Waldemar Kuczyński w duchu swojego przykazania „moralne jest to, co uderza w PiS”, postawił równie przewidywalną co durną jak moje stare sandały tezę, że „AfD to wina PiS”. I proszę, niemiecki pan zadowolony – skomentowałem, w związku z czym „Dziadek Waldemar” obraził się na mnie po raz sto osiemdziesiąty trzeci i zarzucił „kłamstwo”. Ja zaś pomyślałem sobie, że warto temat nieco rozwinąć.

Demokracja liberalna

W oficjalnej myśli politycznej na Zachodzie, a co za tym idzie w pozbawionych własnej myśli samozwańczych „elitach” w Polsce, istnieje legenda o „spisku populistów przeciwko dokonaniom demokracji liberalnej”. Przy czym populistą jest każdy, kto usiłuje zabrać głos choć nie należy do odpowiedniego środowiska, a ten kto ośmiela się zadawać pytania o skutki polityki „demokratów liberalnych” jest wręcz ekstremistą.

Warto rozumieć czym jest sama demokracja liberalna. Otóż gdyby była po prostu demokracją, nie potrzebowałaby przymiotnika. Jan Pietrzak mawiał za komuny – Czym się różni demokracja od demokracji ludowej? Tym czym krzesło od krzesła elektrycznego – Tak i demokracja liberalna może z pozoru przypominać demokrację, czyli z łaciny „rządy ludu” – większości – a w istocie tak już została oblepiona przez nazywające się „elitami” oligarchie, różnego rodzaju hamulcami i pętami zarówno na poziomie instytucjonalnym jak i społecznym (gdzie się na przykład podział na Zachodzie pluralizm medialny będący emanacją wolności słowa, z której Zachód był tak dumny?), że od dawna demokracji w tradycyjnym znaczeniu tego słowa nie przypomina.

Bunt przeciwko „elitom”

Efektem jest sytuacja, osobliwa jak na „demokrację”, w ramach której ogromne części społeczeństw Zachodu, czasem wręcz większości, nie mają ani poczucia wpływu na własne państwo – nie istnieją instytucje, które realizowałyby ich wizję świata – ani nawet mediów, które by świat z ich punktu widzenia pokazywały. Cóż zatem dziwnego w tym, że będąc jednocześnie potomkami ludzi Zachodu, który potrafił wypracować cywilizacyjną dominację w świecie w poczuciu prawa do wolności zarówno osobistej, jak i zbiorowej, podnoszą w końcu rękę na swoich samozwańczych pasterzy, zalecając im niezwłoczne udanie się na bambus?

Tak, w licznych krajach Zachodu, mamy obecnie do czynienia z buntem przeciwko samozwańczym „elitom”. Nie jest to żaden „spisek populistów”, tylko naturalny odruch społeczeństw pętanych latami przemyślnie skonstruowanymi smyczami, pasanych w chytrze skonstruowanych zagrodach. Tak się dzieje począwszy od Polski, gdzie w 2015 roku nie tylko, a może i nie głównie „wygrał PiS”, co Polacy pogonili pasożytujące na nich „elity”, a skończywszy na Stanach Zjednoczonych, gdzie w 2017 roku wygrał miliarder, ale uznawany przez establishment za wroga, Donald Trump, który już wprawdzie prezydentem nie jest, ale można odnieść wrażenie, że jego kontrrewolucja trwa.

AfD

No i jednym z takich odruchów było powstanie w Niemczech (afery związane z finansowaniem dziennikarzy przez niemiecki rząd, powszechna cenzura poprawności politycznej, upolitycznienie sądownictwa, czy jednorodność opinii niemieckich mediów, pokazują gdzie na spektrum demokracji Niemcy się znajdują) AfD, która początkowo wydawała się nawet odruchem całkiem rozsądnym. No, ale Niemcy, jak to Niemcy, za co się nie wezmą, to im mauser wychodzi. Tak i tutaj w końcu pojawiły się elementy rewizjonistyczne i biorąc pod uwagę niemiecką naturę i historię, niebezpieczne.

Tak więc, Panie Waldemarze, to nie PiS jest „winien” AfD, to tacy jak Pan i Panu podobni, którzy również dzisiaj, nawet kiedy im już Las Birnam stoi im pod balkonem, ciągle nie rozumieją co się dzieje. I wie Pan, mnie to zupełnie nie przeszkadza, że Wy nie chcecie tego zrozumieć, nie chcecie przyjąć do wiadomości. Trwajcie w tym błędzie i wymyślajcie sobie „spiski populistów”, może szybciej zostaniecie zmieceni z planszy. Oby na całym Zachodzie.

A Ty też się PiS-ie tak nie ciesz, bo od 2015 roku trochę się zmieniło i nieopatrznie podpisane cyrografy mogą spowodować przesunięcie w spektrum lud – „elity”.

Rys. Cezary Krysztopa

Słoneczny fresk CEZAREGO KRYSZTOPY: Temida na plaży

Szło sobie plażą dwóch sędziów, potężnych, dostojnych, w czarnych strojach kąpielowych z fioletowymi dodatkami, żywo dyskutując o sprytnych politycznych przedsięwzięciach, jakie w najbliższym czasie planowało podjąć ich apolityczne środowisko.

Zajęci rozmową na apolityczne tematy polityczne, jak to tego rodzaju dostojni sędziowie, nie zwracali uwagi na zwyczajnych ludzi. I tak idąc sobie wzdłuż brzegu morza potknęli się o wypoczywającą na ręczniku w motywy doryckie, Temidę.

Ta poderwała głowę oburzona, najpierw zgromiła wzrokiem dostojnych sędziów, ale po chwili pomyślała – Zaraz, to chyba moi! – I tak chwilę mierzyli się wzrokiem. Temida uśmiechnęła się jak do starych znajomych, ale nie znalazła zrozumienia w oczach dostojnych sędziów – Nie poznajecie mnie? Jestem Temida – rzuciła nieco rozczarowana bogini sprawiedliwości i prawa.

Piękna jak Michnik

– Tia, jasne… – żachnął się jeden z dostojnych sędziów – Temida, łaskawa pani, ma wagę Romana Giertycha, miecz Marty Lempart, jest piękna jak Adam Michnik… – zaczął wyliczać zniecierpliwiony – No właśnie, ma włosy jak Rafał Gaweł, uśmiech jak Guy Verhofstadt, specjalny język jak Rafał Pankowski i bije od niej blask jak od Donalda Tuska, więc odradzamy dyskusję z wolnymi sądami, bo te czasem potrafią całkiem szybko i bezstronnie zrobić porządek z kwestionującymi ich powagę!

– Ale… – zaczęła zaskoczona Temida…

Nikt jej już jednak nie słuchał, gdyż dostojni sędziowie, których czas jest o zbyt cenny, żeby tracić go na zajmowanie się sprawami pospólstwa, z prędkością zadziwiającą jak na ich poziom dostojeństwa, oddalili się wzdłuż brzegu by kontynuować dysputę na temat zupełnie apolitycznej walki o władzę i projektu ustawy o obowiązkowym ubóstwieniu „monteskiuszowskiego trójpodziału władz”.

Tylko jeden rzucił jeszcze przez ramię: – Katolicka fundamentalistka jakaś…

Rys. Cezary Krzysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Pluszowe, acz dobrze płatne, męczeństwo

Znowu sezon na festiwale. Moje młodzieńcze, a później dorosłe, wybory muzyczne, punk, folk, szanty, mocno mnie z „muzyką estradową” poróżniły, nie wiem więc czy jestem tu odpowiednio „obiektywnym ekspertem”, ale i tak napiszę Wam to co mam napisać.

Pamiętam, kiedy jeszcze jako dziecko, oglądałem z rodzicami letnie festiwale w telewizji, ze szczególnym uwzględnieniem festiwalu w Opolu. Pamiętam atmosferę oczekiwania, jakiegoś święta. Muszę przyznać, że choć cieszyłem się radością rodziców, już wtedy te uczucia wydawały mi się dość obce i niezrozumiałe. Mijały lata, a ja odnosiłem nieodparte wrażenie, że ciągle ci sami ludzie śpiewają ciągle to samo.

W kółko

Później znów przez ileś lat ta sfera „życia kulturalnego” zupełnie dla mnie nie istniała, byłem zajęty czym innym. Jakież było moje zdziwienie, kiedy po latach z jakichś migawek na ten temat, dowiedziałem się, że nadal ci sami ludzie śpiewają tam nadal to samo, no może dokooptowali sobie trochę znajomych, którzy powtarzają ich schemat.

Uwierzcie mi, uznałbym to po prostu za jakieś zbiorowe dziwactwo, którego nie muszę rozumieć, ale które ma prawo sobie istnieć, gdyby nie to, że wyczyny „gwiazd” przebijają się do ogólnej przestrzeni informacyjnej, z racji ich „politycznych” aspektów. A skoro tak się domagają mojej uwagi, to czuję się usprawiedliwiony w wyrażeniu powodującego cierpnięcie pleców potwornego zażenowania jakie we mnie wywołują.

Pluszowe męczeństwo

Oto jakieś mniej lub bardziej zmęczone życiem, niech im nawet będzie – „gwiazdy” – biorą najpierw kupę kasy od „reżimowej” TVP, żeby podczas występu wygłaszać jakieś enigmatyczne manifesty polityczne, które z jednej strony mają być na tyle bełkotliwe i niezrozumiałe, żeby „może znowu za rok zaprosili i dali zarobić”, ale jednocześnie stanowiły swego rodzaju alibi na użytek bardziej radykalnych i konsekwentnych „w walce z faszyzmem” kolegów. Takie pluszowe męczeństwo za dobre pieniądze.

Z drugiej strony muszę przyznać, że żałość ogarnia mnie również na myśl o TVP. Po co stacja to sobie robi? Kiedy któregoś roku „gwiazdy się na Opole poobrażały”, wystąpiła niepowtarzalna okazja do przewietrzenia tego towarzystwa, ale nie, trzeba było iść i ucałować pierścienie. Od tamtej pory co roku TVP organizuje festiwal, z eksponowanym lubością przez „wiodące media” elementem upokorzenia, tak jakby cierpiała na jakiś syndrom sztokholmski.

 

 

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Opozycja to schrzani, bo inaczej nie potrafi

Być może komuś się narażę, nie umiem jednak udawać, że ostatni marsz opozycji nie był sukcesem. Był. Wysoka frekwencja, która policja szacuje na 100 – 150 tysięcy osób. Były nienawistne hasła i kwalifikujące się do leczenia psychiatrycznego zachowania, ale chyba były w mniejszości. Generalnie marsz przeszedł spokojnie.

 To był sukces. Frekwencyjny (przyzwyczailiśmy się do obrazków „demonstracji” opozycji składających się z kilkunastu osób najdzikszej szurii) i organizacyjny. Tak, autokary też trzeba umieć ogarnąć, nie mówiąc o bezpieczeństwie.

Nie lekceważyć marszu

I ja nie należę do tych, którzy ten sukces lekceważą. Nie należę do tych, którzy mówią, że „marszami nie wygrywa się wyborów”. Oczywiście nie tylko marszami. Ale marsz taki jak ten może służyć (oczywiście oprócz wewnętrznych rozgrywek) mobilizacji twardego elektoratu, co w dobie pogłębiającej się polaryzacji nie jest bez znaczenia i przekonaniu elektoratu wahającego się, że „jednak warto”. Ogólnie rzecz biorąc „wlaniu nowego ducha”. I nie przeceniałbym tu braku programu, choć to oczywiście na swój sposób żałosne.

Schrzanią to

Jednak opozycja, ze szczególnym uwzględnieniem Platformy Obywatelskiej ze wszystkimi mackami, nie byłaby sobą, gdyby nie usiłowała tego schrzanić. Oni po prostu inaczej nie umieją. Sto, czy sto pięćdziesiąt tysięcy uczestników, to naprawdę dużo, jest się z czego cieszyć. Ale nie, trzeba po mediach opowiadać bajki o milionach. A najlepiej kolegom jeszcze te klechdy sprzedać, żeby głupoty wróciły ze Stanów jako „echa zza granicy”. Polacy na pewno uwierzą, bo przecież nigdy wcześniej tego numeru opozycja nie próbowała.

No właśnie, „echa zza granicy”. Przecież tym razem musi się udać. Znajomki z Czerskiej, Wiertniczej i Chobielina coś tam skrobną „w zachodniej prasie”, Polacy się zawstydzą, że „zagranico się z nas śmiejo” i się uda, przecież jeszcze tego numeru nie widzieli.

Mało?

No to jeszcze trzeba wylizać jakąś brukselską klamkę, żeby „Europa Polaków dojechała”. A co! Mało? TSUE orzeknie w kwestii, która nie obejmuje jego kompetencji. Albo to pierwszy raz? Parlament Europejski uchwali jakąś „ostrą rezolucję”, a Komisja Europejska nałoży karę na Polaków za to, że PiS obraził korniki w Puszczy Białowieskiej! No jak nie zadziała? Musi zadziałać!

I Turów jeszcze Polakom zamkną. Sami będą po ciemku siedzieć, ale zamkną. No jak to Polaków nie przekona, to co miałoby przekonać?

Kiedy zobaczyłem jeszcze w tym wszystkim 174 „sensacyjny sondaż Kantara”, już wiedziałem, że jeszcze tylko jakiś happening „Babci Kasi” i jesteśmy w domu.

Rys. Cezary Krysztopa

Publicystyczna prowokacja, czy fakt? CEZARY KRYSZTOPA: Łatwo z Polakami

Miałem pisać o sprawie tzw. „Lex Tusk” (nazywam tę ustawę w ten sposób z innych powodów niż wszyscy, ale o tym niżej), ale okazało się to tylko jednym z objawów szerszego zjawiska, więc szerzej. Otóż, gdyby ktoś nie wiedział, mamy niedaleko za granicą wojnę. Taką prawdziwą. Z czołgami, samolotami i śmiercią. Agresorem w tej wojnie jest Rosja, która nauczyła nas w historii wielokrotnie, jak potrafi być wobec nas okrutna i bezwzględna.

Tym razem również regularnie straszy nas obrazami płonących polskich miast i krwi płynącej polskimi ulicami. I z całą pewnością używa, tak jak i wcześniej używała, swoich wpływów, żeby oddzyiaływać na sytuację w Polsce, na przykład podnosząc temperaturę sporów, żeby rozbić Polaków i ich determinację, która szczególnie ostatnio Kreml uwiera. I jak Polacy reagują?

Barachło, Lex Tusk

A na przykład, natychmiast kiedy tylko pod Bydgoszczą spada jakieś nieuzbrojone ruskie barachło, które według nieoficjalnych informacji, wiadomo było, że jest nieuzbrojone, jego lot był kontrolowany, a sprawy nie nagłaśniano, właśnie po to żeby uniknąć histerii, „wiodące media”, przypadkiem proniemieckie, albo zwyczajnie należące do niemieckich koncernów, natychmiast odpalają histerię i żądania dymisji. Mało? No to jeszcze minister Błaszczak wskazuje konkretnego podwładnego. Nic tylko na Polskę barachło zrzucać. W końcu zabraknie nam generałów.

Albo to tzw. „Lex Tusk”. Bo to jest „Lex Tusk”, ja nie wiem, dlaczego „wiodącym mediom”, kiedy się mówi o wpływach rosyjskich w Polsce, przychodzi zaraz na myśl Tusk, ale wiem, że to Tusk w październiku zeszłego roku wzywał Prawo i Sprawiedliwość do powołania komisji śledczej ws. rosyjskich wpływów, kiedy miał nadzieję, że choć każdy w miarę uczciwy intelektualnie, widzi, że to absurd, to uda mu się przykleić PiS-owi „prorosyjskość”. Więc ojcem tej komisji, tego prawa jest Donald Tusk, który swoim ze swoim dzisiejszym labiedzeniem, jest śmieszny. A histeria, którą rozpętał razem ze, znowu, proniemieckimi, lub wręcz należącymi do niemieckich koncernów mediami, uderza w pozycję polityczną Polski, w trudnym dla niej, również ze względu na rosyjskie wpływy na całym Zachodzie, momencie.

Osobną sprawą jest jakość samego projektu. Nie jestem prawnikiem, ale czytałem analizę Ordo Iuris i choć sam pomysł na badanie wpływów rosyjskich w Polsce uważam, za celowy, to naprawdę ktoś się powinien poważnie zastanowić. Podobno autorami ustawy są ludzie Premiera. Po doświadczeniach z Polskim Ładem czy kamieniami milowymi, bym się nie zdziwił.

Braun, spot

Mało? No to jeszcze Grzegorz Braun. Znany prowokator, „badacz Holocaustu”, za którego sprawą pół świata powtarza niepotwierdzony żadnymi badaniami fake news o tym, że „Polacy zabili 200 tysięcy Żydów”, Jan Grabowski, został użyty do prowokacji przeciwko Polakom w Niemieckim Instytucie Historycznym w Warszawie. Miał nas pouczać o „polskim narastającym problemie z historią Holocaustu”, tak jakby sam nie był tego problemu uosobieniem. I co w tym wszystkim robi Grzegorz Braun? Korzysta z metod lewackich jaczejek rozbijających wykłady i jak na zamówienie Grabowskiego i jego mocodawców, rozbija wykład Grabowskiego, przydając mu glorii ofiary, dając pożywkę antypolskim tubom propagandowym i potwierdzając ich tezy na temat Polaków.

Nadal mało? No to jeszcze PiS publikuje spot „w odpowiedzi” na durnego tweeta Lisa, w którym kojarzy marsz Tuska z Auschwitz i wywołuje oburzenie na całym świecie., jakby chciało powiedzieć – „Co? Nie da się bardziej przepalić tematu niż zrobił to Lis pisząc o komorach dla Dudy i Kaczyńskiego? Potrzymaj mi piwo!” i podgrzewając emocje zmobilizować jak największą liczbę uczestników marszu Tuska, tak aby stał się możliwie największym sukcesem frekwencyjnym.

Łączmy kropki

Jeszcze tylko brakuje, żeby na Pałacu im. Stalina w Warszawie wylądowali kosmici i zrobili na to wszystko kosmiczną kupę, bo praca polegająca na prowokowaniu Polaków, to jest jakaś bułka z masłem i tu chyba nie trzeba żadnych wielkich wpływów.

Wszystko to się dzieje w sytuacji, w której z jednej strony odchodzący niemiecki ambasador Thomas Bagger, ostrzega nas, że temat reparacji, to „otwieranie puszki Pandory” (tak, znamy groźby nt. „zwrotu ziem zachodnich”, które „powinny nam wystarczyć”) a mniej więcej w tym samym czasie przewodniczący rosyjskiej Dumy mówi, że „Polska powinna zwrócić ziemie zachodnie”. Taki zbieg okoliczności.

Mam więc taki postulat – może nieco mniej angażujmy się w nadmiarowe reakcje na prowokacje, a bardziej, skoro już aspirujemy do roli regionalnego mocarstwa, skupmy się na łączeniu kropek?

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Niemiecki pan może nie wracać

Zdaje się, że okienko koniunktury geopolitycznej wokół Polski się zamyka. A przynajmniej to okienko, z którego w ciągu ostatnich miesięcy korzystaliśmy. Myślę, że warto mieć tego świadomość, złudzenia, to zwykle najgorszy doradca.

Od jakiegoś czasu obserwuję jak coraz więcej ludzi, całkiem różnych poglądów zwraca uwagę na swego rodzaju akcję promocyjną prowadzoną w tzw. „wiodących mediach”, która ma przekonać Polki, że prostytucja jest w sumie fajna, glamour i rozwija osobowość.  Jeśli dodać do tego, że te same media od lat promują pośród Polaków postawy służalcze i oparte na kompleksach, wydaje się to nawet logicznie spójne. Być może nie ma to nic wspólnego z tym, że większość tych mediów jest albo proniemiecka albo zwyczajnie należy do niemieckich koncernów, ale jest całkiem symboliczne w kontekście tego co napiszę poniżej.

Bez złudzeń

Wydaje mi się, że w historii, która mocno przyspieszyła 24 lutego 2022 roku z naszego punktu widzenia nieuchronnie kończy się pewien rozdział. Rozdział, w którym mogliśmy się łudzić, że „dla Stanów Zjednoczonych będziemy nowymi Niemcami”. Nie, nie będziemy. Jeżeli dość obeznany w tajnikach waszyngtońskich przepływów opinii, a jednocześnie przychylny Polsce amerykański analityk James Jay Carafano pisze, że dla dobra wszystkich powinniśmy się jakoś poukładać z Niemcami, a zarówno „Berlin jak i Waszyngton mają nadzieję na upadek obecnego rządu w Polsce”, to znaczy, że sytuacja jest inna. Być może było tak, że strofująca Niemcy Polska była Stanom Zjednoczonym potrzebna, żeby Niemcy zaszły w procesie zrywania z Rosją wystarczająco daleko. Nie wiem, czy słusznie, ale prawdopodobnie uznano, ze ten proces jest już wystarczająco zaawansowany i Stany Zjednoczone nie obawiają się już proniemieckiego rządu w Polsce. A i Ukraina wykazuje się ostatnio wobec Polski, większą „asertywnością” jakby była bardziej pewna swoich „niemieckich i francuskich przyjaciół”.

Czy to oznacza, ze odnieśliśmy kolejne „moralne zwycięstwo”, czyli de facto sromotną porażkę, mamy teraz opuścić ręce i się rozpłakać? No właśnie, cholera, nie. Jeśli aspirujemy do samodzielnej roli, musimy też umieć działać nie tylko na zasadzie funkcji aktywności największego sojusznika. Być może nawet, nie wiem dokładnie kiedy, będziemy obserwowali stopniowy powrót retoryki na temat „praworządności”, „zwrotu mienia” i dogmatów agresywnej religii LGBT ze strony Waszyngtonu. Nie jestem specjalistą, ale sam mam obawy, czy pomagając Ukrainie nie przekroczyliśmy granicy krytycznego uszczuplenia własnych zasobów (w sumie do końca chyba nikt nie wie ile sprzętu, również nowoczesnego, przekazaliśmy). Ale to przecież nie oznacza, że Ukrainie nie warto było pomagać.

Korzyści

Abstrahując od względów ludzkich i humanitarnych, dzięki pomocy Ukrainie uzyskaliśmy szereg korzyści. Potencjał egzystencjalnego zagrożenia ze wschodu uległ dzięki ukraińskiej armii znacznemu uszczupleniu. Morze Bałtyckie, na które tak długo spoglądaliśmy z niepokojem, niebawem może się stać prawie wewnętrznym morzem NATO. Nasi bliżsi i dalsi sąsiedzi zaczęli się w większym stopniu orientować na Polskę, która buduje realną militarną siłę. A i gospodarczo jesteśmy w dużym stopniu beneficjentami wyprowadzania produkcji z Chin. Znów, nie jestem specjalistą, ale być może ma to coś wspólnego ze świetnymi ostatnio wskaźnikami gospodarczymi podawanymi przez źródła, które trudno zakwestionować nawet najzagorzalszym czcicielom ośmiu gwiazdek.

I żeby było jasne, nie jest różowo. Ponieśliśmy ogromne koszty, czego skutki nasza „sojusznicza” Bruksela wykorzystuje żeby nas dorżnąć. Konsekwencje masowej migracji będziemy ponosili latami. Odbudowa i rozbudowa armii będzie nas kosztowała fortunę. Nasz amerykański sojusznik będzie sobie powoli przypominał język niemiecki, a Ukraińcy być może pójdą po raz kolejny sparzyć się w Berlinie i Paryżu.

Bez kompleksów

I nadal nie jest to powód żeby opuścić ręce i przyjąć proponowaną na przez „wiodące media” rolę prostytutek. Nie musimy wracać do roli wasala Niemiec. Mamy duże zabawki, a nawet coraz większe i musimy teraz nauczyć się nimi bawić. Bez kompleksów. A w tym celu musimy zachować sterowność państwa. Sukces gospodarczy jest fajny, ale jeśli w jego imię będziemy pozbywać się istotnych aspektów suwerenności (wobec pilnującej niemieckich interesów UE, ale też np. wobec WHO) ostatecznie może się okazać, ze owoce naszego gospodarczego sukcesu będą służyły nie nam, tylko naszym nowym suwerenom.

Właściwie to nie jest nawet wyłączna odpowiedzialność rządzących (choć oczywiście głównie), to nasza wspólna odpowiedzialność.

Więc nie biadolić, do roboty, historia nigdy się nie kończy.