CEZARY KRYSZTOPA: Ukraina straciła drugą szansę na pierwsze wrażenie

Rys. Cezary Krysztopa

W sprawy Ukrainy emocjonalnie wciągnąłem się podczas Pomarańczowej Rewolucji. Pomagałem jak mogłem i umiałem. Chodziłem a demonstracje w Warszawie, robiłem grafiki, poznawałem zaangażowanych Ukraińców. Potem to samo podczas Majdanu

Za każdym razem byłem przekonany o tym, że przed nami świetlana przyszłość. Oni wyzwolą się spod rosyjskiej dominacji, a polska pomoc stanie się podwaliną pod nowe otwarcie stosunków między nami. Dużo ze znajomymi Ukraińcami rozmawialiśmy, czasem z konstruktywnym skutkiem, jak wtedy kiedy po burzliwej dyskusji musiałem uznać, że słynne zdjęcie dzieci przywiązanych drutem kolczastym do drzewa, które w naszej masowej wyobraźni było ilustracją Rzezi Wołyńskiej, było komunistyczną manipulacją i ilustracją przedwojennej okrutnej, ale niezwiązanej z Rzezią Wołyńską, kryminalnej zbrodni Marianny Wolińskiej. A czasem bez konstruktywnych wniosków, jak wtedy kiedy im tłumaczyłem, że ich zachwyt Niemcami źle się dla nich skończy, bo ci zawsze sprzedadzą ich Rosji za czapkę śliwek, czy też wtedy kiedy im tłumaczyłem, że krążący po Ukrainie emisariusze Gazety Wyborczej i Platformy Obywatelskiej, nie są ich przyjaciółmi.

Później, później…

Za każdym razem jednak, kiedy chciałem poruszyć kwestie dotyczące ludobójstwa na Wołyniu, słyszałem – Nie teraz, bo wiesz, Rewolucja, Majdan, aneksja Krymu, inwazja Donbasu. Jak im odmówić racji? Historia jest ważna, ale żywi ważniejsi. Podkreślałem wprawdzie, że powinni pamiętać że moją perspektywą nie jest perspektywa ukraińska, ale polska i nie da się tego odkładać w nieskończoność, ale w istocie odkładałem.

Pierwsza szansa

24 lutego 2022 roku zawalił się świat, który znaliśmy. Ten kto mówi, że nie zadawał sobie wtedy pytania gdzie zatrzymają się rosyjskie czołgi, z dużą dozą prawdopodobieństwa kłamie. Mimo to Polska i Polacy ruszyli do masowej pomocy. Nie tylko dla chwalebnego odruchu serca, ale również przez świadomość zwierzęcej moskiewskiej brutalności, którą Polacy dobrze znają i woleliby sobie na nowo nie przypominać. Polska stała się na jakiś czas jedynym oparciem Ukrainy. I Ukraina nie dała się zaorać w trzy dni jak chcieli tego rosyjscy generałowie żyjący najwyraźniej zamierzchłą potęgą.

Jednocześnie palącą wręcz kwestią, szczególnie wobec o wiele sprawniejszej od rosyjskiej armii rosyjskiej propagandy, stało się „posprzątanie” kwestii spornych. A było co, choćby w związku z rozwijającym się na Ukrainie „kultem Bandery” i jemu podobnych oraz zakazem ekshumacji ofiar Rzezi Wołyńskiej, „sprzątać”. 11 lipca 2022 wydawało się oczywistym, że po bezprecedensowej fali polskiej pomocy, w ramach której Polacy przyjęli miliony ukraińskich kobiet i dzieci tak, że ku zaskoczeniu całego świata nie trzeba było budować obozów dla uchodźców, z ust wdzięcznego prezydenta Zełenskiego padnie wreszcie słowo „przepraszam” a kwestie sporne zostaną z łatwością zdmuchnięte. Nic takiego się nie stało. Szkoda, to mogło być nowe otwarcie, pierwsze wrażenie w nowym rozdziale.

Druga szansa

Kolejne miesiące przyniosły morze przelanej krwi ukraińskich obrońców. Ukraińcy zadziwili świat zawziętością, z jaką nie tylko przepędzili „niezwyciężoną armię czerwoną” spod Kijowa, ale również odzyskali część utraconych terytoriów. Wszystko to nie byłoby możliwe bez polskiej pomocy. Finansowej, w zakresie uzbrojenia I politycznej. W ramach tej pomocy, przed czym sam ostrzegałem, Polska wręcz naruszała własne zasoby w sposób krytyczny, czym zmobilizowała większą część Zachodu, a nawet niezadowolone z kłopotów kumpla Władimira Niemcy, do podobnych gestów. Wydawało się, że 11 lipca 2023, 80. rocznica kulminacyjnej dla Rzezi Wołyńskiej Krwawej Niedzieli, musi już być momentem przełomu. Ofiary zasługują na pamięć ze swojej natury, ale i Polska jako państwo i Polacy, wydaje się, że „zasłużyli” na gest ze strony prezydenta Zełenskiego. I znowu nic takiego nie nastąpiło.

Nie chcę się już pastwić nad Prezydentem Andrzejem Dudą, który być może jest przekonany, że do takiego „przełomu” doprowadził, o czym świadczą jego zupełnie niepotrzebne słowa skierowane do zasłużonego księdza Isakowicza-Zaleskiego, ale wszystkie te słowa o „pojednaniu” i „przebaczeniu”, które padły podczas obchodów, zdają się być zawieszone w pustce bez konkretów z ukraińskiej strony. Nic dziwnego, ponieważ do „przebaczenia” i „pojednania” potrzebne są najpierw „wyznanie win” i „żal za grzechy”. A tego, w okrągłych słowach ukraińskich oficjeli różnych szczebli, unikających stwierdzeń kto kogo zabijał i kto jest czemu winien, zabrakło. A przede wszystkim zabrakło ich ze strony prezydenta Zełenskiego. Nie trzeba „ruskiej propagandy”, kiedy przy dziwnej zachowawczości polskich władz, Ukraińcy sami dbają o wbijanie klina pomiędzy nich a Polaków. W ten sposób zmarnowane zostały dwie dobre okazje na „pierwsze wrażenie”. I raczej już się nie powtórzą.

Ukraina potrzebuje bardziej

Pomiędzy Rosją a Niemcami Polska potrzebuje Ukrainy. Ale Ukraina potrzebuje Polski w o wiele większym stopniu. Zachłystując się znowu byciem w centrum uwagi, Ukraińcy popełniają po raz kolejny ten sam błąd – jaskółki ćwierkały, że tuż przed szczytem poczuli się na tyle pewnie z zachodnimi „gwarancjami”, że trochę zbagatelizowali rolę Polski jako ich największego rzecznika. Więc jeśli wyjeżdżają z Wilna z dużym niedosytem, to istotnie przez brak wdzięczności (…) To samo było po 2014, kiedy np. polska zbrojeniówka sporo oferowała, ale oni zachłysnęli się ofertami Zachodu, z których niewiele wyszło (…) – pisała na Twitterze po szczycie w Wilnie analityk i ekspert ds. międzynarodowych dr Beata Górka-Winter, która pisała również, że „w kuluarach było słychać, że próbują nas odsuwać”.

Jeśli Ukraińcom wydawało się, że „już nie potrzebują Polski”, ponieważ mają teraz większych kolegów, to po niezadowalających wynikach szczytu w Wilnie, na którym Niemcy wrócili w amerykańskie łaski, wydaje się, że dostali bolesną nauczkę. Czy ta z kolei ich czegoś nauczy? Nie wiem, ale odnoszę wrażenie, że piłka nie jest po polskiej stronie.