Ktoś powie, że ruch Rafała Trzaskowskiego z zakazem krzyży i nakazem używania bzdurozaimków to odwracanie uwagi od spraw istotnych. I będzie miał rację. Wydaje mi się jednak, że w znacznie większym stopniu jest to wyraz histerycznej wręcz desperacji w jaką popadła Koalicja 13 grudnia.
Żeby było jasne, Krzyż jest najważniejszym symbolem w historii ludzkości. A to jak ważne są kwestie związane z rosyjską agenturą w Polsce, pokazała sprawa sędziego Szmydta. Jednak w rozumieniu mechaniki działania państwa kwestie ataku na Krzyż, czy przedurnej narracji „PiS to Rosja”, służą Koalicji 13 grudnia wyłącznie do odwracania uwagi od spraw takich jak likwidacja projektów strategicznych (kiedy to piszę w mediach społecznościowych krąży plotka jakoby „Tusk miał jednak budować CPK”, ale zanim skończę pewnie już przestanie), katastrofalne dla polskiej gospodarki i portfeli Polaków przyspieszenie w sprawie Zielonego Ładu, zgoda na pakt migracyjny, katastrofa tzw. „stu konkretów” itd. itp.
Defetyzm w okopach
Problem w tym, że są to działania histerycznie nieporadne. I nawet nie chodzi o to, że nie odciągają uwagi, niestety odciągają, ale o to, że są dla ich operatorów na tyle kosztowne żeby móc wyciągnąć wniosek, że ich źródłem jest desperacja. Fanfaronada Trzaskowskiego, może i pozwoli Platformie kanibalizować wielkomiejski elektorat Lewicy tuż przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, w których frekwencja jest zazwyczaj niska, co powoduje, że największe znaczenie mają elektoraty „twarde”, ale jednocześnie osłabia więzi i tak ledwo trzymającej się kupy Koalicji 13 grudnia i w zasadzie zamyka szanse Trzaskowskiego na prezydenturę na poziomie krajowym. Z kolei z narracji „PiS to Rosja” śmieją się nawet najwierniejsze z wiernych media, pozostawiając Tuska na placu boju z Tomaszem Piątkiem, Tomaszem Wiejskim i twitterowym Wolfgangiem. Do klepania się po plecach w sieci wystarczy, ale czy wystarczy do utrzymania poparcia na dłuższą metę?
Jeśli dorzucić do tego planowaną ucieczkę najgrubszych hersztów do Brukseli (Sienkiewicz, Budka i Kierwiński to wiadomo, ale ostatnio „Wprost” pisał, że i Sikorskiemu Bruksela pachnie), trzeba być wyjątkowo zaślepionym lemingiem żeby nie dostrzec załamującej się linii rewolucyjnego frontu i dezercji jego przed chwilą jeszcze najbardziej wojowniczych komisarzy. Trudno nie odnieść wrażenia, że choć spora część prostych „bojowców” siedzi jeszcze w okopach, to jedni już rżną karabinem o bruk ulicy, a drudzy zaczynają się drapać po głowie mamrocząc pod nosem – „Bujać – to my panowie szlachta”.
Nie ma nic
I chyba żaden TVN i żaden Michnik, nie jest już w stanie tego puczu uratować. Coraz wyraźniej widać, że w tym nie ma nic oprócz wysługiwania się Niemcom. Nic. Są tylko folksdojcze i półgłówki, które nie zdążyły dorosnąć do ról, które objęły. Jeszcze folksdojczom jakoś to się może opłacić, może dostaną jakiś ochłap w Brukseli, może nie dostaną, ale szansa jest. Półgłówki nie mają z tego nic, tylko straty i coraz bardziej wkurzone elektoraty.
Z drugiej strony, chyba nikt nie powinien się oszukiwać, że to się jakoś szybko skończy. Prawdopodobnie będzie jakiś czas gniło. Oby w tym czasie nie spadła na nas żadna wojna, ale straty i tak będą. I oby chociaż taki zysk, że następnym razem, wyjątkowo, Polak będzie mądry przed szkodą.