Fot. Pixabay

WOŁODYMYR SYDORENKO: Rosja tonie w oceanie donosów

W samej Rosji uznaje się już, że liczba donosów jest tak wielka, że ​​organy państwowe nie są w stanie sobie z nimi poradzić. Rekordzistka napisała 922 skargi na obywateli, którzy jej zdaniem nie są patriotami.

Niedawno moskiewski sąd ukarał emerytkę Olgę Sleginę grzywną w wysokości 40 tys. rubli z artykułu o „dyskredytowaniu” armii rosyjskiej – donosi „Memoriał”. Jak się okazało, 70-letnia Slegina omawiała sytuację na Ukrainie przy stole podczas obiadu w sanatorium, w którym wypoczywała. Zapytała sąsiada przy stole, a także kelnerkę, czy są za Rosją, czy za Ukrainą. W trakcie rozmowy kobieta stwierdziła, że ​​prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski to „przystojny młodzieniec z poczuciem humoru”.

Kilka dni później Slegina została poinformowana, iż ​​napisano przeciwko niej trzy donosy, w których zarzucono jej, że „chwali Zełenskiego”. Policja sporządziła protokół dotyczący tej sprawy i zabrała kobietę na komisariat. Podczas przesłuchania sprawdzono jej telefon, zapytano o związki z Ukrainą i poproszono o podpisanie protokołu. Slegina nie mogła przeczytać dokumentu ze względu na problemy ze wzrokiem, ale mimo to podpisała się tam, gdzie wskazała policja. Później okazało się, że jej słowa w protokole zostały zmienione, Slegina rzekomo krzyczała w jadalni „Chwała Ukrainie”.

Posiedzenie sądu trwało nie dłużej niż pięć minut – podał „Memoriał”. Sędzia odrzucił wniosek o przełożenie rozprawy ze względu na stan zdrowia siedemdziesięciolatki.

To jest odosobniony przypadek. Sympatyzujący z Ukrainą mieszkańcy Rosji i  terenów przez nią okupowanych są prześladowani za pomocą donosów. Znanym przykładem jest prorosyjski bloger Ołeksandr Talipow z Krymu publikujący na swoim kanale na Telegramie dane osobowe mieszkańców półwyspu, którzy wspierają Ukrainę. Na swoim koncie ma już setki internetowych donosów. W wyniku skarg Talipowa wiele osób poniosło odpowiedzialność administracyjną i karną za „dyskredytowanie” armii rosyjskiej.

Inna sprawa. W sieci księgarni w Sewastopolu pojawił się przetłumaczony na język rosyjski, znany w Europie i wydawany we Francji, komiks, który w formie rysunkowej przedstawia biografię Stalina.  Autor książki, Vincen Delma, zatytułował go „Stalin. Droga od seminarzysty do przywódcy narodu”. Konsultantem historycznym podczas powstawania książki był francuski historyk Nicolas Vert, który nazywa siebie znawcą stalinowskich represji i Gułagu. W latach 80. pracował w Rosji na stanowisku dyplomatycznym. Książka ukazała się po raz pierwszy we Francji w 2019 roku, a w 2021 została przetłumaczona na język rosyjski i wydana w Rosji przez wydawnictwo „Exmo”.

W Sewastopolu rozpętała się burza. Książkę nazwano „pracą pseudonaukową, która wypacza historię Rosji i zasługi Stalina”. Tekst opublikowany przez sewastopolskich dziennikarzy zaprzecza, jakoby Stalin prowadził politykę niszczenia „drobnej burżuazji” i nakazywał zesłanie na Syberię odnoszących sukcesy chłopów zwanych „kułakami”. W materiale zaprzeczono też faktom, że Stalin, zgodnie z polityką kolektywizacji, kazał odbierać jej przeciwnikom wszelką żywność. Autorzy donosu nazywają książkę nie tylko antystalinowską, ale antyrosyjską, chociaż nie ma w niej absolutnie rusofobii.

W samej Rosji uznaje się obecnie, że liczba donosów jest tak wielka, że ​​organy państwowe nie są już w stanie sobie z nimi poradzić. Dlatego deputowany do Dumy Państwowej Jewhen Markow wysłał list do Prokuratora Generalnego, w którym stwierdza, że ​​„nawałnica bezpodstawnych skarg paraliżuje pracę organów państwowych, administracji prezydenta.” Sugeruje, aby autorów donosów, zwłaszcza niepotwierdzonych, karać grzywnami.

Tak więc, według statystyk państwowych, Bank Centralny otrzymał w 2022 roku 368 tys. skarg — o 18% więcej niż w 2021 roku. Do Roskomnadzoru (organ odpowiedzialny za kontrolowanie mediów – przyp. red.) wpłynęło prawie 145 tys. skarg – o 25,5% więcej niż w analogicznym okresie 2021 roku. Ministerstwo Obrony Rosji otrzymało 624 tys. skarg. Do administracji prezydenta Rosji wpłynęło ponad milion skarg, czyli sześciokrotnie więcej niż przed rozpoczęciem specjalnej operacji wojskowej. Większość z nich nie została potwierdzona.

Donosy stają się coraz ciekawsze. Były inspektor Państwowej Inspekcji Ruchu, który w pracy miał żółte auto z niebieskim migającym światłem, na pamiątkę służby postanowił pomalować ogrodzenie w te kolory. Ale sąsiad, widząc niebiesko-żółte ogrodzenie, napisał na niego donos, w którym zauważył, że to kolory ukraińskiej flagi i że mężczyzna w ten sposób popiera kijowski „reżim”.  Nie zraził się tym, że jego skarga została uznana za nieuzasadnioną, złożył kolejnych 30 domagając się postawienia sąsiadowi zarzutów karnych.

Nawet deputowani uważają za swój obowiązek pisanie donosów. Na przykład Witalij Borodin, który jest odpowiedzialny za kulturę, w ciągu kilku tygodni zdołał założyć donosy na znanych artystów – Siemiona Slepakowa, Dianę Arbeninę, Walerego Meladze, Danyło Kozłowskiego, Liję Akedżakow, Ałłę Pugaczową i innych.

Rekordzistką liczby donosów została Rosjanka, której nazwiska media nie wymieniają. Napisała 922 donosy na obywateli, którzy jej zdaniem nie są patriotami Rosji. Zauważono, że kobieta spędza 20 godzin dziennie na poszukiwaniu „wrogów Rosji” w sieciach społecznościowych. Swoją działalność tłumaczyła tym, że „nie chce płacić reparacji, jeśli Rosja przegra wojnę”, dlatego pisze donosy w trybie „dwa w dwa dni”. Jak zwracają uwagę rosyjscy politycy, nie da się jej powstrzymać, bo rzekomo „korzysta z konstytucyjnego prawa do odwołania się do organów państwowych”.

Fot. Jewhen Małoletka/World Press Photo

Wstrząsająca fotografia z Mariupola Zdjęciem Roku w konkursie World Press Photo

Fotografia Jewhena Małoletki, pokazująca kobietę w ciąży ranną w wyniku zbombardowania szpitala w Mariupolu, otrzymała tytuł „Zdjęcia Roku” w prestiżowym konkursie World Press Photo.

Jak podkreślił przewodniczący jury WPP Brent Lewis, „zapadające w pamięć zdjęcie z oblężenia Mariupola zostało jednogłośnie wybrane jako zwycięzca World Press Photo of the Year”.

Zdjęcie „Mariupol Maternity Hospital Airstrike” ukraińskiego fotografa Jewhena Małoletki, pracującego dla agencji Associated Press,  przedstawia 32-letnią Irynę Kalininę, ranną kobietę w ciąży ewakuowaną ze szpitala położniczego w Mariupolu zniszczonego w wyniku rosyjskiego nalotu. Jej dziecko urodziło się martwe, pół godziny później zmarła również jego matka.

Zwycięzców ogłoszono też w pozostałych kategoriach konkursu World Press Photo. Za „Fotoreportaż Roku” nagrodzono Madsa Nissena, doceniono jego zdjęcia przedstawiające życie w Afganistanie pod rządami talibów. Nagroda za „Projekt Długoterminowy” otrzymała Anush Babajanyan za prace pokazujące skutki niedoboru wody w krajach byłego Związku Radzieckiego.

Nagroda „Open Format” trafiła do Mohameda Mahdy’ego, za interaktywny projekt internetowy, którego tematem był wpływ podnoszenia się wód na społeczność małej rybackiej wioski w Aleksandrii w Egipcie

Nagrodzone prac wybrano z ponad 60 tys. zdjęć i multimediów nadesłanych przez 3752 uczestników konkursu ze 127 krajów.

opr. jka, źródło: worldpressphoto.org

 

Pielgrzymi na motocyklach – relacja TERESY KACZOROWSKIEJ z jubileuszowego zlotu na Jasnej Górze

Radośnie, widowiskowo, w słońcu i z modlitwą rozpoczęli motocykliści swój nowy sezon. Do Częstochowy w pierwszy powielkanocny weekend, 15-16 kwietnia 2023 r., zjechało ok. 40 tys. motocyklistów, nie tylko z Polski. Był to jubileuszowy XX Motocyklowy Zlot Gwiaździsty im. ks. Zdzisława Peszkowskiego.

Organizatorem Zlotów na Jasnej Górze jest Stowarzyszenie Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński. Pierwszy Zlot odbył się w 2004 r., z inicjatywy komandora śp. Wiktora Węgrzyna. Chciał on podziękować patronce Polski za uratowanie życia w groźnym wypadku motocyklowym.

– Złożył wtedy Matce Boskiej Częstochowskiej wotum wdzięczności, w towarzystwie 60 motocyklistów. Potem Zloty rozwinęły się błyskawicznie. Dziś na jubileuszowy XX Zlot przybyło ponad 40 tys. motocyklistów, osiągnęliśmy więc wynik lepszy niż przed pandemią – opowiada na Jasnej Górze wiceprezes Stowarzyszenia Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński Mirosław Wenglorz, motocyklista z Cieszyna.

Inicjatorem Wiktor Węgrzyn

Wiktor Węgrzyn to pomysłodawca Międzynarodowych Motocyklowych Rajdach Katyńskich, które trwają od 2001 r. W latach 70. wyemigrował on z Warszawy do Stanów Zjednoczonych i po obaleniu komunizmu zapragnął w ciekawy sposób przypomnieć zbrodnię katyńską, do dziś bez sądu i kary. W młodości był pasjonatem jazdy motocyklem, pomyślał więc, że pielgrzymi na stalowych rumach mogą to zrobić widowiskowo. Kupił więc motocykl (hondę shadow 750) i razem z Jackiem Kawczyńskim, przyjacielem z Chicago, który też kupił identyczną hondę, rozkręcili motocyklowe patriotyczne eskapady. Do tego stopnia, że kilka lat później, Wiktor Węgrzyn nabył mieszkanie na Krzywym Kole w Warszawie, założył Stowarzyszenie Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński i razem z kapelanem Rodzin Katyńskich ks. Zdzisławem Peszkowskim, przy pomocy polskich motocyklistów, zaczęli z Warszawy organizować pokojowe wyprawy na Wschód.

Na pierwszy start spod Grobu Nieznanego Żołnierza w Warszawie zgłosiło się w sierpniu 2001 r. ponad 40 motocyklistów. Jako pionierzy odwiedzili wówczas świeżo oddane w 2000 r., polskie cmentarze wojenne w Katyniu i Miednoje. Byli pierwszą grupą pielgrzymów na motocyklach, która przejechała kresowe terytoria dawnej Rzeczypospolitej. Kolejne Rajdy tym szlakiem, kierowane przez Wiktora Węgrzyna, prowadziły nieco innymi trasami, ale zawsze szlakiem polskiego oręża, naszych zwycięstw i klęsk. Polscy rycerze na stalowych rumakach zawsze spotykali się z Polakami na Wschodzie, z dyplomatami, oddawali hołd ofiarom zbrodni komunistycznych, zesłańcom powstań narodowych, pochylali głowy nad grobami najwybitniejszych przedstawicieli narodu polskiego, odwiedzając miejsca nierozerwalnie związane z historią naszej Ojczyny. Składali wieńce, stawiali pomniki – np. w 2015 r. aż pięć: trzy pomniki Jana Pawła II oraz św. Faustyny i św. Rafała Kalinowskiego: trzy w Tobolsku na Syberii oraz dwa na Litwie.

Co roku motocykliści znad Wisły pomagali też podnosić się z ruin świątyniom polskim na Wschodzie. Wszędzie zapalali ognie pamięci, nie tylko na grobach Polaków, ale i innych narodów z byłego terenu ZSRS. Zawsze i wszędzie byli entuzjastycznie przyjmowani, szczególnie przez żyjących na wschodnich rubieżach Polaków, którzy co roku na nich oczekują. Pielgrzymi na motocyklach przywożą im dary, książki, umacniają duchowo, krzepią ich serca. „Przywozicie nam kawałek Ojczyzny, patriotyzm, co daje nam potem siłę na cały rok” – mówili motocyklistom wzruszeni rodacy z dawnych Kresach polskich – jako reporterka byłam dwukrotnie na tych niezwykłych Rajdach-Pielgrzymkach: w 2004 i w 2015 r., co zaowocowało dwiema albumowo-reporterskimi książkami: „Zapalają ognie pamięci” (Warszawa 2005) oraz „Od Warszawy do Tobolska” (Warszawa 2015).

Bogaty program XX Zlotu Gwiaździstego

Większość motocyklistów przyjechała do Częstochowy na XX Zlot Gwiaździsty w sobotę, 15 kwietnia 2023 r. Najpierw oddali hołd Żołnierzom Niezłomnym przed pomnikiem kpt. Stanisława Sojczyńskiego „Warszyca” w Częstochowie. Inaugurację na Jasnej Górze rozpoczęli po południu odśpiewaniem „Roty”. Potem uczestniczyli w dwóch spotkaniach: z twórcą słynnej firmy Opitimus Romanem Kluską (opowiadał o swoich doświadczeniach w biznesie) i dr. Teresą Kaczorowską (wygłosiła prelekcję o Obławie Augustowskiej). Patriotyczne pieśni motocyklistów, z ich hymnem, śpiewała „wnuczka katyńska” Maria Lamers z Krakowa. Ideą Zlotów Motocyklowych na Jasnej Górze jest przesłanie ks. Peszkowskiego: „Kocham Polskę i ty ja kochaj”. Pierwszy dzień Zlotu motocykliści zakończyli szerokim udziałem w Apelu Jasnogórskim w kaplicy NMP.

W niedzielę, 16 kwietnia 2023 r., na jasnogórskich Błoniach odbyła się msza święta, celebrowana na Szczycie pod przewodnictwem biskupa seniora diecezji drohiczyńskiej Tadeusza Pikusa. Na rozpoczęciu tegorocznego sezonu motocyklowego biskup Pikus wyraził słowa uznania dla motocyklistów za ich troskę o historię i popularyzację prawdy historycznej, za postawę patriotyczną, za pielęgnowanie polskich tradycji, za wierność Ojczyźnie.

– Niechaj wasze drogi prowadzą zawsze do domu rodzinnego, ale też do domu ojczystego, do Polski, którą tak kochacie! – mówił biskup Pikus w swojej homilii, który po mszy św. dokonał poświęcenia pojazdów.

Tradycyjnie Zlot miał charakter patriotyczny i charytatywny: Motocykliści oddawali krew, mogli nabyć książki Teresy Kaczorowskiej (autorki tekstu), płyty Marii Lamers, a także koszulki i pamiątkowe znaczki rajdowe, z których dochód przeznaczony jest na pomoc Polakom z Kresów. Liczni motocykliści przywieźli też ze sobą zabawki dla dzieci, które trafią tam z darami. Ale nader wszystko radowali się swoją obecnością, wspólnymi spotkaniami, końcem pandemii i zimy.

– Nareszcie wsiądziemy na motocykle, ruszymy na rajdy, wycieczki i parady, poczujemy znowu ten wiatr we włosach – mówili, podkreślając, że jednoczy ich Chrystus, Matka Boża i miłość do Polski.

W Zlocie uczestniczyła m.in. Anna Paniszewa dyrektorka represjonowanej polskiej szkoły harcerskiej w Brześciu na Białorusi, więziona w 2021 r., która od dwóch lat jest w Polsce.

– Dziękuję Matce Bożej Częstochowskiej za wolność i proszę o Jej wstawiennictwo za naszego więzionego Andrzeja Poczobuta, który dzisiaj kończy 50 lat – mówiła Paniszewa.

Rajdy trwają

Mimo iż twórca Rajdów i Zlotów, komandor Wiktor Węgrzyn, zmarł 17 stycznia 2017 r. (w wieku 78 lat; spoczywa w świątyni Opatrzności Bożej w Warszawie) Rajdy Katyńskie trwają – w dniach 12-27 sierpnia 2023 r., trasą Warszawa-Olavinlinna, odbędzie się już XXIII Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński im. Komandora Wiktora Węgrzyna.

– Niestety, w tym roku ze względu na wojnę nie pojedziemy na cmentarze katyńskie w Rosji i Ukrainie. Wybieramy się, i to w kilku naszych rajdach, na północ i południe Europy. Ale i tam szukamy polskości. Niech Bóg ma Was w swojej opiece! Szerokości! – życzył kolegom na nowy sezon Bronisław Biel, prezes Stowarzyszenie Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński.

Fot. Mariusz Jaszczurowski, Marcin Szpądrowski

 

 

Fot. HB/ r/ e

WALTER ALTERMANN: Kobiecość współczesna, czyli największe zagrożenia

Beata Tyszkiewicz, w filmie biograficznym mówi: „Ilekroć moja córka Karolina wpada do domu, to od progu pyta – Mama jest? – I tak jest dobrze, że jestem tutaj i jestem dla mojej córki”.

 To wyznanie Beaty wspaniałej aktorki zapadło mi w serce, bo w jednym zdaniu ujęła istotę macierzyństwa. Matka ma być dla dzieci. Nawet – a może tym bardziej – im bardziej są dorosłe.

Macierzyństwo

Podjąłem ten temat, bo dzisiaj w mediach, a także w świadomości społecznej, macierzyństwo kojarzone jest jedynie z ciążą i wychowywaniem noworodków.  Obecnie coraz więcej młodych kobiet żąda praw dla siebie, ale nie jako matek. Dla kobiet ogólnie. I jakoś ucichły żądania praw dla matek. Owszem, pojawiają się głosy o konieczności budowy i organizowania żłobków i przedszkoli, ale dominuje w debacie publicznej głos kobiet pragnących się „samorealizować”. Nie ma w takiej postawie niczego złego, ale pod jednym warunkiem – że owo „samowyzwolenie” niedokona się kosztem dziecka. A z tym jest problem.

Drzewiej inaczej bywało

W kulturze europejskiej przyjęła się dominująca rola kobiety, jako matki, bo to ona przez 9 miesięcy nosi w łonie dziecko. Potem ona je karmi i pielęgnuje. I nie jest to wymysł żadnego z kościołów, to jest „filozofia naturalna”, u której podstaw legła biologia. I te prawa naturalne dotyczą nie tylko ludzi, ale również wszystkich ssaków oraz w mniejszym już stopniu pozostałego stworzenia.

O matce napisano niezliczoną ilość wierszy i prozy, będących dowodem naturalnych związków dzieci z matkami. Najczęściej są to – niestety – utwory słabe, ckliwe i nadmiernie sentymentalne. Ale powstawały z dobroci serca, więc dużego grzechu nie ma, autorom należy się wybaczenie.

W tradycyjnym społeczeństwie miejskim kobiety również pracowały, ale zwykle w domu, w małych warsztatach rzemieślniczych – ulokowanych najczęściej w ich mieszkaniach. Dzieci – tym samym – były pod ręką i na oku, więc kobiety z trudem, ale godziły rolę matki i pracownicy. Zresztą – dzieci w miastach również pracowały, najczęściej pomagając rodzicom. Osobnym tematem była wieś, gdzie pracowało się całymi rodzinami. Praca była ciężka, ale na wsi, w polu również pracowały całe rodziny, bo już małe dzieci wykorzystywano do znojnej pracy.

Inne kobiety

Tradycyjną rodzinę zniszczył XIX-wieczny kapitalizm, który potrzebował coraz więcej rąk do pracy w fabrykach. Z momentem, gdy kobiety zaczęły pracować w fabrykach, zaczęło się podważanie tradycyjnego układu, w którym kobiecie wyznaczano przede wszystkim rolę matki. Praca fabryczna kobiet była niezwykle wyczerpująca, bo była ciężka i wielogodzinna. Właściwie, to ludzie fabryczni wracali do domów jedynie tylko po to, żeby się przespać.

Kto myśli, że zmyślam, niech poczyta choćby Dickensa, Zolę lub Żeromskiego, znajdzie tam porażające dzisiaj obrazy nędzy robotniczej. A za nędzą szła z kolei jej nieodrodna siostra – degeneracja. Bo jest od dawna znanym faktem, że nędza rodzi występek i zbrodnię.

Rychło też okazało się, że nie wszystkie kobiety mają równie rozwinięty instynkt macierzyński. To znaczy – zawsze tak było, że nie dla wszystkich kobiet macierzyństwo było szczytem marzeń i celem podróży, jaką jest życie. Ale też presja społeczna, wywierana na kobiety, była tak ogromna, że te „inne” ani się nie skarżyły ani nawet nie narzekały.

Dziecko – po co?

Poza czynnikami biologicznymi, wytwarzającymi przecież wielkie emocje, rodziny chciały mieć dzieci także z przyczyn ekonomicznych. W kulturze chłopskiej każde kolejne dziecko było kolejnymi rękoma do pracy w polu. To, że w przypadku rodzin wielodzietnych nie było możliwości – już dorosłych dzieci – obdzielić ziemią, jakoś większości chłopów nie obchodziło. Może zdolność przewidywania własnej przyszłości nie była ich silną stroną?

W rodzinach arystokracji i szlachty, w przeciwieństwie do rodzin chłopskich, wielodzietność była okazją do powiększenia majątków – pod warunkiem, że znalazło się odpowiednia partię. Oczywiście pojawiła się filozofia sentymentalna, żeby ukrywać prawdziwe interesy i błękitnokrwiści zaczęli opowiadać o dziedzicach nazwiska, jako o boskich wyrokach.

W rodzinach mieszczańskich, podobnie jak w chłopskich, dzieci od najwcześniejszych lat zaprzęgano do nauki zawodu, najczęściej rzemieślniczego. Władcom księstw i królestw też bardzo zależało na zwiększaniu populacji, bo państwa były silne mnogością ludności. I każdy nowonarodzony mógł w przyszłości zostać żołnierzem. Jednakże w miarę rozwoju technologii wojennych, zapotrzebowanie na „prostego człowieka” malało.

Mity

Zdaje mi się, że pora już najwyższa przestać martwić się malejącą w Europie wielkością populacji. Nie od liczby ludności zależy dzisiaj pomyślność i siła starego kontynentu. Zależy ona od poziomu życia, czyli akceptacji przez ludzi swego materialnego bytu i wytwarzania zdolności do tworzenia nowych technologii.

Sięganie po stare mity o koniecznej wielodzietności rodzin i odnawianie ich, jest zawracaniem Wisły kijem. Kobiety dzisiejsze nie pragną mieć więcej niż dwoje dzieci, bo wiedzą, ile trzeba nadludzkiego wysiłku, żeby wychować nowego człowieka. I dlatego rolą państwa jest ulżyć matkom, stworzyć warunki, żeby znój matek był jak najmniejszy. Może trzeba przeznaczać więcej pieniędzy nie tylko na przedszkola, ale płacić rodzinom, które same zorganizują sobie opiekę nad dzieckiem?

Matka w domu

Widok żłobków, nie jest dla mnie widokiem budującym, bo maluchy jak najdłużej powinny być z matką, a nie z panią ze żłobka. Matka powinna być w domu – jak powiedziała Beata Tyszkiewicz. A moim zdaniem, powinna być jak najdłużej.

Jest też problem z kobietami pragnącymi „się realizować” i nie chcących mieć dzieci, lub mieć jedynie jedno. Nie należy się im dziwić. Uważam to za naturalne. Pora już, żeby nasi politycy, dziennikarze i różni inni „władcy dusz” uświadomili sobie, że ludzki świat naprawdę jest różny. I nie należy dążyć do kształtowania wszystkich na jeden wzór. W wielości bytów jest wolność siła narodów i państw.

 

 

W wyniku wojny ucierpi wiele cennych przyrodniczo obszarów Ukrainy. Fot. Wikipedia

WOŁODYMYR SYDORENKO: Rosyjska wojna niszczy przyrodę nie tylko na Ukrainie  

Armia rosyjska już wyrządziło ogromne szkodę środowisku naturalnemu Ukrainy. Ucierpieć może jednak nie tylko ten kraj, ale i natura całej planety.

Szkody wyrządzone wodom Morza Azowskiego, Kaspijskiego i Czarnego rozciągają się na inne kraje i ludność innych regionów. Szkody te mają pośredni wpływ na przyrodę i ludność sąsiednich krajów – Polski, Gruzji, Azerbejdżanu, Turcji, Rumunii, Bułgarii, Litwy, Łotwy i Estonii, Niemiec i innych.

Żołnierze rosyjscy celowo niszczą w Ukrainie chronione obszary naturalne. Szef Kancelarii Prezydenta Ukrainy Andrij Jermak poinformował ostatnio na swoim kanale Telegram, że rosyjskie wojsko zajęło 20 ukraińskich rezerwatów przyrody. „Są to parki przyrody, w których należy szczególnie chronić rzadkie gatunki zwierząt i roślin. Jednak zamieniają je w tereny łowieckie, kopalnie do wydobywania materiałów budowlanych i wykorzystują do parkowania czołgów i pojazdów wojskowych. Przetrwanie dzikiej przyrody to kolejny ważny powód, dla którego ziemie ukraińskie powinny zostać jak najszybciej uwolnione” – zauważył Andrij Jermak. Wśród obszarów, które zostały zniszczone, znajduje się 10 parków narodowych, 8 rezerwatów przyrody i 2 rezerwaty biosfery. Zagrożone zniszczeniem są akweny o powierzchni około 600 tysięcy hektarów, które są objęte Konwencją Ramsar (chroni obszary wodno-błotne mające znaczenie międzynarodowe, m.in. jako środowisko życia ptactwa – przyp. red.). Szkody wyrządzone tym terenom nie pozostaną bez znaczenia dla środowiska wielu europejskiej krajów.

Wcześniej pierwszy zastępca szefa Ministerstwa Środowiska i Ochrony Przyrody Ukrainy Rusłan Greczanyk powiedział, że w wyniku wojny na pełną skalę  wyrządzono Ukrainie szkody ekologiczne szacowane na co najmniej dwa biliony hrywien. Teraz zniszczenia te jeszcze wzrosły. Według wiceminister obrony Hanny Malyar rosyjskie wojsko zorganizowało wycinkę lasów w okupowanych częściach Zaporoża, Chersoniu i innych okupowanych regionach Ukrainy.

Na międzynarodowej konferencji we Lwowie minister ochrony środowiska i zasobów naturalnych Ukrainy Rusłan Strelec poinformował, że szkody ekologiczne Ukrainy spowodowane rosyjską agresją na pełną skalę wynoszą już 3 biliony hrywien, a część zasobów naturalnych została bezpowrotnie utracona.

„Rosjanie jak barbarzyńcy niszczą wszystko, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że środowisko nie uznaje granic. Już obliczyliśmy straty: 3 biliony hrywien szkód w środowisku spowodowanych zanieczyszczeniem ziemi, powietrza, spalonych lasów i zniszczonych zasobów naturalnych. Istnieją zasoby naturalne Ukrainy, które zostały utracone na zawsze” – powiedział minister.

Zdaniem ministra najbardziej cierpią plantacje leśne. „Prawie 3 miliony hektarów lasów zostało uszkodzonych – to prawie jedna trzecia leśnych terytoriów Ukrainy, 500 tysięcy hektarów jest obecnie okupowanych lub w strefie działań wojennych. Tym samym w wyniku działań Rosji wyrządzono ogromne szkody 600 gatunkom fauny i 750 gatunkom flory” – zaznaczył.

Jak zauważył ukraiński minister obrony Ołeksij Reznikow, artykuł 55 pierwszego protokołu do konwencji genewskiej zabrania prowadzenia wojny ze środowiskiem naturalnym poprzez jego niszczenie, ale Rosja się tym nie przejmuje. Według Państwowej Inspekcji Ochrony Środowiska od początku inwazji na pełną skalę do Jednolitego Rejestru Szkód wpisano 1042 zdarzenia, które miały miejsce na terytorium Ukrainy w wyniku agresji zbrojnej Rosji i spowodowały szkody w środowisku .

Tymczasem ukraiński ekosystem ma ogromne znaczenie dla Europy. Obejmuje 35 procent różnorodności biologicznej kontynentu, żyje tu ponad 70 tysięcy gatunków biologicznych, 29% terytorium Ukrainy to naturalna roślinność, a także uprawiana roślinność naturalna, 16% terytorium kraju to lasy, przez Ukrainę przepływa prawie 63 tysiące rzek. W Czerwonej Księdze Ukrainy, w najnowszym wydaniu na 2021 rok, zarejestrowanych jest 687 gatunków zwierząt i 857 gatunków roślin, które są zagrożone wyginięciem.

Dniepr jest czwartą najdłuższą rzeką w Europie. Jednak 14 marca, po ostrzelaniu przez rosyjskie wojsko oczyszczalni ścieków, do Dniepru zaczęła napływać nieoczyszczone ścieki z kilku dzielnic Zaporoża. Szkody wyrządzone środowisku Ukrainy wpływają na stan ekologiczny Morza Czarnego. Oprócz zniszczenia dzikiej przyrody w wyniku pożarów lasów spowodowanych ostrzałem, w Morzu Czarnym znaleziono tysiące martwych delfinów, co może być wynikiem zwiększonego hałasu żeglugi i użycia potężnych systemów sonarowych przez marynarkę wojenną.

Jednym z zagrożeń wysokiego ryzyka są uszkodzenia składowisk ciekłych odpadów przemysłowych. W kraju jest ich łącznie 465, w których składują ponad 6 miliardów ton odpadów. Ponad 200 z nich znajduje się we wschodniej Ukrainie, regionie najbardziej dotkniętym wojną. Badanie przeprowadzone przez OBWE w 2019 r. wykazało, że potencjalne zagrożenia związane z uszkodzeniem tych obiektów obejmują ryzyko powodzi, wybuchów oraz zagrożenia chemiczne, środowiskowe i pożarowe. Teraz, trzy lata po opublikowaniu tego raportu, rosyjskie wojsko zaatakowało już ponad 40 obiektów przemysłowych.

Do długotrwałych skutków odczuwanych przez ludność należą choroby płuc i różne rodzaje nowotworów spowodowane wdychaniem metali ciężkich i substancji rakotwórczych zawartych w materiałach wybuchowych i gruzach zbombardowanych budynków. Poważnym problemem jest azbest, wysoce szkodliwa substancja, która dopiero niedawno została zakazana na Ukrainie. Materiał ten, obecny w konstrukcjach budynków zniszczonych przez bombardowania, może powodować szereg chorób, od trudności w oddychaniu po raka płuc, żołądka, narządów rozrodczych i innych.

O szkodach w środowisku naturalnym obwodu chersońskiego mówił Ołeksij Wasiluk, szef organizacji społecznej Ukraińska Grupa Ochrony Środowiska. „Oto Askania Nowa – to wciąż najsłynniejszy rezerwat przyrody w Europie. To miejsce, w którym spotyka się Sywasz, rezerwat Morza Czarnego, wyspa Dżaryłgacz i wszystkie te mokradła na południu obwodu chersońskiego, to miejsce jest jednym z najważniejszych dla ptaków w Europie Środkowej i Północnej. Latem przebywa tu największa kolonia ptaków. Jesienią występuje największe skupisko ptaków na emigracji. Część z nich nie odlatuje, a zimą jest tu największe skupisko zimujących ptaków. Los milionów ptaków od Afryki po Skandynawię zależy od tego, jak zachowane i spokojne jest to terytorium” – powiedział ekolog.

W wyniku odcięcia zasilania czarnobajowskiej fermy drobiu położonej w pobliżu Chersonia, w której na początku wojny hodowano 3 miliony kurczaków, nastąpiła katastrofa biologiczna i ekologiczna na dużą skalę, spowodowana brakiem możliwości ich utylizacji.

Zajęcie i okupacja elektrowni jądrowych stwarza ogromne zagrożenie dla środowiska, ludzi i zwierząt. Rosja kontynuuje nuklearny szantaż świata. Ostrzał lub atak rakietowy na aktywną strefę jednego z 15 reaktorów czterech działających ukraińskich elektrowni jądrowych może doprowadzić do katastrofy nuklearnej na dużą skalę. Ponadto zajęcie przez wojsko rosyjskie terenu nieczynnej czarnobylskiej elektrowni jądrowej niesie ze sobą istotne zagrożenie katastrofą radiacyjną, zarówno w wyniku uszkodzenia znajdujących się tam obiektów, jak i ewentualnego spalenia okolicznych lasów i stepów, które zgromadziły znaczną ilość substancji radioaktywnych. W wyniku ruchu rosyjskich pojazdów opancerzonych przez terytorium strefy zamkniętej usunięto wierzchnią warstwę ziemi na terenie składowania odpadów radioaktywnych, co spowodowało wzrost poziomu tła radiacyjnego do 7,6 razy.

Niszczenie ekosystemów, zanieczyszczanie gleb i obszarów wodnych, zmniejszanie bioróżnorodności, wzrost liczby szkodników w lasach to nie jest pełna lista problemów środowiskowych, z jakimi spotka się Ukraina po zakończeniu wojny. Można przypuszczać, że przyszła katastrofa ekologiczna na Ukrainie będzie miała charakter nie tylko lokalny, ale i regionalny, gdyż zanieczyszczenie ekosystemów wodnych i morskich, wód gruntowych możliwym promieniowaniem, odpadami chemicznymi lub toksycznymi będzie miało transgraniczny wpływ na wiele krajów europejskich.

 

Donald Tusk przeciwko red. Tomaszowi Sakiewiczowi. Relacja obserwatora CMWP SDP z rozprawy

3 kwietnia w warszawskim Sądzie Okręgowym odbyła się  I rozprawa w procesie cywilnym, jaki Donald Tusk wytoczył Tomaszowi Sakiewiczowi, redaktorowi naczelnemu tygodnika „Gazeta Polska” oraz jego wydawcy Niezależnemu Wydawnictwu Polskiemu. Przewodniczący Platformy Obywatelskiej zarzuca redaktorowi naczelnemu „Gazety Polskiej” naruszenie dóbr osobistych, domaga się od niego publikacji wielokrotnych przeprosin na łamach mediów tradycyjnych i społecznościowych oraz po 100 tysięcy złotych odszkodowania zarówno od red. Sakiewicza, jak i pozwanego wydawnictwa. Sprawa jest objęta monitoringiem CMWP SDP.

Przedmiotem sporu jest okładka  „Gazety Polskiej” z  20 lipca 2022 r. , jego postawę wobec obywateli Polski. Donald Tusk domaga się publikacji wielokrotnych przeprosin na łamach mediów tradycyjnych i społecznościowych oraz po 100 tysięcy złotych odszkodowania zarówno od red. Sakiewicza, jak i pozwanego wydawnictwa.

Sprawa dotyczy okładki tygodnika, który ukazał się 20 lipca 2022 r.  na której zdaniem pozwanego opublikowano jego wizerunek „w sposób bezpodstawnie sugerujący wrogą, nawiązującą do neonazistowskiej propagandy”. Ukazany na niej lider PO ma zaciśniętą pięść i jest opatrzony napisem Gott mit uns. Poniżej znajduje się dopisek: Słowa Donalda Tuska: „Wierzysz w Boga, nie głosujesz na PiS” to odpowiednik pruskiego „Gott mit uns”, obecnego na klamrach niemieckich pasów. Padły, gdy polski rząd wspiera Ukrainę w walce pod innym starym hasłem: „W imię Boga za wolność naszą i waszą”. Patriarcha Cyryl i Tusk głoszą, że najwyższe dobro nie jest po stronie tych, co niosą sztandar wolności, ale po stronie tyranii.

Podczas rozprawy  Sąd przesłuchał w charakterze świadka red. Piotra Lisiewicza, który jest autorem okładkowego artykułu z tego wydania GP pt. „Gott mit uns, czyli były demokrata Tusk. By wygrać, musi nas znowu zgnoić i ubrudzić”. Redaktor GP zeznał w sądzie, że powodem napisania tego artykuł była wypowiedź Tuska: „wierzysz w Boga, nie głosujesz na PiS”. To była wtedy głośna wypowiedź. Według sondażu IPSOS dla opozycyjnego portalu oko.press 54% uczestniczących w praktykach religijnych zapowiedziało wtedy oddanie głosu na partię PiS. Stąd wypowiedź Tuska uznałem za absurdalną i obraźliwą; oczywiście dopuszczalną w warunkach wolności słowa, ale obraźliwą, bo sugerującą, że osoba biorąca udział w praktykach religijnych i głosująca na PiS sprzeniewierza się tym zasadom. Lisiewicz zwrócił uwagę na to, że Tusk nie tylko nigdy nie wycofał się ze swoich słów, lecz zaledwie kilka dni temu powtórzył publicznie, iż wierzący w Boga nie może głosować na PiS czy Konfederację. Publicysta twierdzi, że odbieranie prawa osobom wierzącym do popierania jakiejś partii politycznej jest nadużyciem. Donald Tusk wcześniej podczas Strajku Kobiet, który dopuszczał się agresji wobec kościołów, zaprosił Martę Lempart do Brukseli, założył też maseczkę z błyskawicą. A później powód staje w roli kogoś, kto nakazuje wierzącym, na kogo mają głosować – zauważył Lisiewicz.

Przed salą rozpraw stawili się przedstawiciele mediów oraz osoby prywatne, które w ten sposób chciały zamanifestować swoje poparcie dla pozwanego red. Tomasza Sakiewicza i „Gazety Polskiej” i  które protestowały przeciwko  kneblowaniu ust  publicystom krytykującym PO.  Tomasz Sakiewicz uważa, że proces, który wytoczył mu lider PO, to jedynie element prowadzonych na szeroką skalę działań, mających na celu zastraszanie krytycznych wobec Donalda Tuska  dziennikarzy: Proces, który wytoczył Donald Tusk, to jeden z trzech procesów wytoczonych mi i moim mediom i jeden z wielu procesów wytoczonych ostatnio dziennikarzom , ale szczególnie uwziął się chyba na mnie.  Donald Tusk żąda w nich po 100 tysięcy złotych oraz wielokrotnych przeprosin. Wszystko po to, żeby wywołać efekt mrożący; wszystko po to, żeby doprowadzić do tego, żeby nie krytykować go i nie atakować.

Zdaniem naczelnego „Gazety Polskiej” mamy do czynienia z sytuacją niedorzeczną: W tym wypadku proces jest absolutnie kuriozalny, ponieważ dotyczy satyrycznej okładki, na której redakcja zażartowała z jego [D.Tuska – przyp. red.] powiedzenia – kto powinien spośród wierzących głosować i na kogo. Tego typu procesy są w ogóle niemożliwe w zachodnim świecie, ponieważ skończyłby się kompromitacją dla polityka. Sakiewicz twierdzi, że tego podobne procesy są niezwykle niebezpieczne ze względu na przekaz, jaki jest dawany społeczeństwu: Dzisiaj niestety ciągle żyjemy w standardzie, w którym dziennikarz ma służyć ważnym ludziom, a nie opinii publicznej – zresztą w dużej części zaatakowanej przez Donalda Tuska. Chyba nikt bardziej nie upokorzył ostatnio ludzi wierzących niż Donald Tusk, zakazując im głosować na pewne partie – powiedział po rozprawie red. Tomasz Sakiewicz.

Rozprawa została odroczona do 16 czerwca b.r.  Na ten dzień sędzia Rafał Wagner wyznaczył przesłuchania powoda i pozwanego, czyli Donalda Tuska i red. Tomasza Sakiewicza.

 Tekst: Anna Maria Szczepaniak, zdjęcia: Mateusz Okrasiński i Łukasz Żmuda

Informacja o monitoringu CMWP SDP TUTAJ.

 

fot. archiwum

Czy „apolityczne” sądy pozamykają nas w psychiatrykach? Pyta STEFAN TRUSZCZYŃSKI: Zakusy

Niewątpliwy primaaprilisowy radiowy żart w jedynce, że rowerzyści będą musieli wyposażyć swoje dwukołowce w tablice rejestracyjne – przywołał mi wspomnienie felietonu sprzed laty. W „Expresie wieczornym” redaktor Zbigniew Mitzner (1910-1968) ośmieszył kierownika warszawskiej komunikacji. Z ratusza oznajmiono, że tory tramwajowe m.in. na Marszałkowskiej ogrodzone będą płotami. Bo giną piesi. Prześmiewczo rozwinął wizję i zasugerował, aby kopać doły z drapieżnymi zwierzętami. Też w trosce o obywateli. Ha, ha się rozległo i pomysłowy urzędnik spłonął żywcem.

Teraz idzie w kierunku ubezwłasnowolnienia. Zajmuję się od trzech tygodni reportersko ob. Krzysztofem Chrzanowskim ze wsi Trynosy, którego w powiecie Ostrów Mazowiecka chcą ubezwłasnowolnić zamykając w szpitalu psychiatrycznym „na badania” trwające aż dwa-trzy tygodnie (ale może i siedem!). 40-latek ma spory majątek, którego dorobił się ciężką fizyczną pracą. Dysponuje kilkoma opiniami lekarzy psychiatrów (z gabinetów prywatnych), którzy stwierdzili na piśmie, że nie rozpoznają objawów chorób psychicznych, upośledzenia umysłowego ani zaburzeń świadomości. Ale ci lekarze nie mają dla sądu w powiecie Ostrów Mazowiecka pieczątki z adnotacją „biegły sądowy”. Sąd wierzy jedynie pani doktor z Choroszczy, która jest zastępcą dyrektora szpitala psychiatrycznego i dwóm paniom, które przez 1-2 godziny badały p. Chrzanowskiego. Obie nie są lekarzami psychiatrii – jedna psychologiem, a druga biegłym sądowym w zakresie psychiatrii przy sądzie okręgowym w Białymstoku. Drogo – jak wynika z rachunków – te badania kosztowały, ale wniosek brzmi: „wydaniu ostatecznej opinii odnośnie stanu jego (chodzi o p. Krzysztofa Chrzanowskiego) zdrowia psychicznego i poczytalności tempore criminis niezbędne jest poddanie go obserwacji sądowo-psychiatrycznej w warunkach oddziału psychiatrycznego.”

Tak więc – zamknąć na tygodnie. Zresztą p. Chrzanowski oświadczył (w obecności mojej i innych dziennikarzy), że do szpitala psychiatrycznego gotów jest zgłosić się dobrowolnie. Byle nie do Choroszczy, bo tam już był i po prostu boi się tam poddać testom (nota bene negatywne opinie o tej placówce łatwo znaleźć w Internecie). Pan Krzysztof jest na dodatek w trakcie procesu rozwodowego. Ma wspólnotę majątkową z żoną. Jeśli zostanie ubezwłasnowolniony – wszystko straci.

Tendencje ku ubezwłasnowolnieniu obywateli są zawsze obecne. Wkrótce zacznie się o tym dyskusja społeczna, bo przygotowywana jest ustawa. Na ile i kogo można będzie badać w zakładach psychiatrycznych – to bardzo ważne ustalenia legislacyjne. Niedawno wyrwaliśmy się spod władzy autorytarnej. To jak będzie w Polsce zależy teraz od nas samych. Jesteśmy suwerenni. Choć suwerenność obgryzana jest różnymi metodami. Niestety również przez własnych zdrajców i zaprzańców głosujących w Brukseli przeciw Polsce. Przysyłają nam stamtąd „obserwatorów” – ślepych i głuchych. Mają bliżej do Paryża, gdzie policja tłucze ludzi, a prezydent uparł się jak osioł.

Ostatnio na trybunie pojawił się młodzian, który szuka pretekstu by zabrać należne nam pieniądze. PO przyklaskuje: im gorzej, tym lepiej. Przypomina się pani komisarz, która zamknęła nam stocznie. Goszczono ją szarmancko, a ona już przed przyjazdem do Polski wiedziała co zrobi. Jej wyroku nie kwestionowali „nasi-nie nasi” sędziowie. Może by wielu z nich nawet przyklasnęło. Przecież trzeba być przeciw PiS. Gdzie się tylko da. Kandydat na premiera płynnie szwargocze spod Gdańskiego Żurawia. Robi się coraz goręcej i na dworze i w polityce. Ale nie dajmy się zwariować. Bo zamkną nas w psychiatryku.

 

 

Stanisław Grochowiak, okładka "Poezji wybranych", 1968, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza

PIOTRA TURLIŃSKIEGO opis literackiej bezwzględności: Stanisław Grochowiak. Geniusz pomijany (5)

Święty Szymon Słupnik

 

Powołał go Pan

Na słup.

Na słupie miał dom

I grób.

 

A ludzi chłopaka na szafot przywiedli,

Unieśli m głowę w muskularnej pętli.

Powołał go Pan na stryk.

 

Powołał go pan,

By trwał,

By śpiewał mu pieśń

I piał.

 

A ludzie dziewczynę wśród przekleństw gwałcili

I włosy jej ścięli, i ręce spalili.

Powołał ja Pan

Na gnój.

Powołał go Pan

Na słup.

Na słupie miał dom

I grób.

 

A ludzie mych wierszy słuchając powstają

I wilki wychodzą żerującą zgrają…

Powołał mnie Pan

Na bunt.

 

W tym utworzy Grochowiak sugeruje nam, że i jemu przypadł los Szymona Słupnika. Niełatwy, ale wielki, bo rozmyślny, celowy. I takie też było życie Stanisława Grochowiaka.

                                                                                Łatka

Turpiści – nazwał ich Julian Przyboś, w swoim wierszu „Oda do turpistów”. Tę niemiłą etykietę, tę łatkę przypiął Przyboś kilku młodym poetom, z początkiem lat 60-tych, ale tak już jakoś na lata zostało. W gruncie rzeczy „etykiet twórca”, uznany i rządzący wtedy środowiskiem poetów, chciał młodych konkurentów zdyskredytować, bo turpiści, to ludzie lubujący się tym co brzydkie, okropne i wstrętne. A ci młodzi opisywali jedynie nasz dzień powszechny, szukali poezji i wielkich rzeczy w tym co obok, tuż za zakrętem drogi. Oni zastanawiali się i zgłębiali kondycję prostego człowieka. Przyboś natomiast – w najpełniej z możliwych sposobów realizował dogmat „sztuki dla sztuki” i budował swoją świątynię „nowych środków wyrazu”.

Niestety i dzisiaj jeszcze można przeczytać w społecznych encyklopediach, że „W poezji polskiej turpizm pojawił się po 1956 roku i posługiwali się nim: Stanisław Grochowiak, Ernest Bryll, Andrzej Bursa i inni. Programowo przedstawiciele turpizmu włączyli do swoich utworów motywy brzydoty, kalectwa, choroby, śmierci”.

Tak nie było, bo to nowa poezja budował kanony nowej estetyki. Takiej która wyrastała z buntu wobec ustalonych kanonów piękna. Ci „nowi poeci” zwracali się ku peryferiom, dowartościowując to, co pomijane i dyskryminowane. I nie bez przyczyny na szeroką skalę zjawisko to zaistniało po 1956 roku – stanowiło bowiem kontestację socrealistycznych ideałów sztuki i piękna. Obca też im była międzywojenna estetyka „pięknych i nowoczesnych wierszy” Juliana Przybosia.

            Brzydota stała się tu kategorią estetyczną, a także etyczną – wyrażała bowiem akceptację świata w całości, jak również postawę empatii wobec pokrzywdzonych i odrzuconych – to można przeczytać nawet na portalu e-szkoła. Czyli łatka Juliana Przybosia przykleiła się na dobre, do nowych poetów.

Powojenne rozumienie świata

Bezsprzecznie na widzenie świata w przypadku „turpistów” miały ich doświadczenia wojenne. Oni, w odróżnieniu od pokoleń międzywojennych, widzieli i przeżyli upadek cywilizacji, nieopisywalne zbrodnie i ludzką mękę. Na własne też oczy doświadczyli również wszechobecnych, wcale niebohaterskich, śmierci i poniżenia. I chcieli dać temu świadectwo. Widać – nie mogli tego robić językiem, metaforami i cała poetyką dawnego świata, którego upadek zaczął się w 1939 roku.             Poetykę „buntowników” można odnaleźć w poetyce Tadeusza Różewicza, zwłaszcza po 1956 roku, w tomach takich jak: „Poemat otwarty”, „Formy”, „Rozmowa z księciem”, „Głos Anonima”, „Zielona róża” i kolejnych. Różewicz używa brzydoty jako narzędzia podważania optymistycznej wizji świata, demaskuje moralny nihilizm nowoczesnej cywilizacji i zło tkwiące w każdej ludzkiej jednostce.

Innym z potępionych miał być Stanisław Grochowiak. Jego tomy – takie jak „Ballada rycerska”, „Menuet z pogrzebaczem”, „Rozbieranie do snu”, „Kanon” czy „Nie było lata” – to przykłady poezji powstającej z fascynacji rozkładem i śmiercią. Jednocześnie Grochowiak jest w tym nurcie estetą – jego twórczość odwołuje się do tradycji średniowiecza i baroku, zwłaszcza do malarstwa wielkich mistrzów tych epok. Grochowiak w kilkudziesięciu wierszach opisuje zresztą malarskie wizje świata, malarskie filozofie wielkich malarzy przeszłości. Rzeczony turpizm Grochowiaka, jak wskazuje Stanisław Burkot, ma również wymiar etyczny – stanowi narzędzie zgłębiania tajemnicy ludzkiego cierpienia i przemijania.

Należy również wspomnieć w tym kontekście o Erneście Bryllu. „Wigilie wariata”, „Autoportret z bykiem”, „Twarz nie odsłonięta”, „Sztuka stosowana” to przykłady jego wczesnych tomów poetyckich, w których doszła do głosu estetyka turpizmu.

Tymczasem dla tych mocno wkraczających w świat dużej literatury, ówczesne elity literatury – nie przewidywały ważnego miejsca. Być też może, że po prostu tej nowej poezji, ówcześni udekorowani już luminarze sztuki nie rozumieli. Przykre to, ale jakże typowe dla zazdrosnych twórców i leniwych znawców literatury. Poza tym – wielcy artyści – a mówię tu o pokoleniu Przybosia – nie są wolni od zwykłej ludzkiej zawiści.

Najbardziej w twórczości Grochowiaka podziwiam „Sześciokrotne śpiewy poranne” za ich obrazowanie, za rytm i bezwzględność w widzeniu świata. Mówię o bezwzględności, bo tego oczekuję od poetów. Okłamywać się mogę sam.

Sześciokrotne śpiewy poranne (fragmenty)

Skąd oni biorą nienawiść? Z małości?

Więc gdzie się skrwawił baranek ich wstydu?

Powiedzmy szorstko:

Gdzie była ta rzeź,

Gdzie samo sobie skalpowali czoła?

 

„Człowiek uczciwy nawet psa się wstydzi” – 

Tak przeczytałem w staroświeckiej książce

A biła północ,

A że nastał świt, Poznałem z piania niezawodnych hycli.

*

Oto umiemy, oto nauczeni

Jesteśmy wreszcie: kręcić bicze z piasku,

Wbić tysiąc ćwieków w jedno ziarnko maku,

Córkę piekarza wypiastować z sowy.

 

I dokładamy do wszystkiego ręki

Czułej jak ręka hodowcy lub gacha:

Do bicza z piasku,

Do ziarenka maku,

Do drew, co płoną w rodzinnym kominku.

*

A o czym gwarzyć przy rodzinnym stole?

Wuj odpiął skrzydła, że były mu zbędne,

Stryj jeszcze wierzy, a wierzy korzystnie,

Bo wiara stryja przenosi go w góry.

 

Głód? Gdzieś tam dalej, A zresztą w gazetach

O rozmnożeniu cudownym planktonu

Pisali dzisiaj? O śmierci? W peticie.

Petit jest czcionką wyłącznie dla młodych.

(…)

My nie po trupach. My po przemyśleniu

Idziemy w niebo, po szczeblach drabiny:

Są z nas Jakuby nie z Ducha, nie z Ojca,

A z przysposobień Ochotniczej Straży.

 

My nie po trupach. My pozostawiamy

Za sobą tylko ptaki okulałe,

Muchę skrzywdzoną, trawę zadeptaną,

Albo – co chlubne – nowy Dom dla Starców.

*

Bo twarz mieć trzeba, z którą jest do twarzy.

Nogi w obuwiu. W kalendarzy miłość.

Teściów najlepiej w osobnym mieszkaniu.

Ojca w szacunku. Alkohol p o z a t e m.

 

Ci, co się dręczą, sami sobie winni –

Ci, co niewinni, ci się nie udręczą

Choć bądźmy skromni: Na niewinność panien

Patrzeć dziś raczej należy przez palce.

* (…)

Skąd oni biorą swą pychę? Z litości?

Więc gdzie się skrwawił mój baranek wstydu?

Powiedzmy szorstko:

Gdzie dopadł mnie mrok,

Wilgoć na skale, senność na wilgoci?

 

Opowiedz ptaka.

Dobre, opowiadam…

Jest teraz w locie statecznym, dokolnym…

Lecz gdy znienacka

Dopadnie go noc,

On niespokojnie śpi na sercu dzwonu. 

 

                                                                    Grochowiak – moralista

Moralność – zakłada odpowiedzialność jednostki, każdego z osobna, za własne czyny. Nie ma moralności zbiorowej. Choć suma moralności jednostek może się składać na wspólną moralność, lub nawet jej zupełny brak.

Dla mnie Grochowiak był moralistą. Wiem, że „moralista” brzmi jakoś tak drętwo, jak nudziarstwo. Ale jego moralistyka była najlepszej próby rozważaniem o rzeczach pierwszych i ostatecznych. Daj nam Boże więcej moralistów. Podobnie było zresztą z Różewiczem.

W przypadku Grochowiaka mamy do czynienia z twórcą, który moralistyce potrafił nadać oryginalny, interesujący kształt. A przede wszystkim umiał dostrzec zło w sobie i każdym z nas. I nikogo nie ułaskawiał ze względu na „okoliczności łagodzące”. Dla niego żaden system polityczny nie mógł być wymówką. I mówiąc zupełnie bezwzględnie – nie ma dobrej literatury, która nie jest moralizowaniem. Nawet jeżeli przeciwstawia się tradycyjnym wartościom, to też moralizatorska – a rebour.

Grochowiak naraził się środowisku. Być może niepotrzebnie. Bo trochę zabrzmiało to tak, jakby Wielki pastwił się nad Maluczkimi. Ale to właśnie tym pomniejszym poetom i naukowcom od literatury, władze PRL powierzyły redagowanie, stworzyły i dały im „w pacht” miesięcznik „Poezja”. Grochowiak nie wytrzymał, publicznie to powiedział, niedługo przed swoją śmiercią. W telewizji stwierdził, że „Poezja” gromadzi miernoty, że nie publikują w „Poezji” żadnych wartościowych utworów, i nie ma jej łamach wspaniałych poetów, którzy przecież są, żyją.

Dla prawdy historycznej: „Poezja”, była miesięcznikiem, ukazywała się w latach 1965–1990. Jej redaktorami naczelnymi byli, kolejno: Jan Zygmunt Jakubowski (1965–72), Bohdan Drozdowski (1972–87), Marek Wawrzkiewicz (1987–90).

 

                                                                    Poezja i wiersze

Poezja Stanisława Grochowiaka była jak pieśni, ona sama wypływała z ust – jak mawiają aktorzy. Ale też Grochowiak miał rzadko spotykany, nawet u wielkich poetów, muzyczny słuch. Tako sam wielki słuch jaki mieli Lechoń, Tuwim, Broniewski, Gałczyński. Grochowiak nie pisał wierszy programowych, słusznych czy też walczących. Nie traktował poezji jako środka do wypowiedzi filozoficznych. Choć były dzięki temu właśnie pełne najgłębszej filozofii, bo była to filozofia gorącej miłości życia.

Może to właśnie dzięki temu niebywałemu słuchowi na nasz polski język tak doceniane są dramaty. Napisał ich cztery – wykaz dzieł Grochowiaka podaję poniżej – a wszystkie „niosą widzowi” świat poetycki, subtelny i delikatny. Jego bohaterowi mówią prosto, ale z rzadko spotykanym urokiem słowa, składni, frazeologii i metafor.

Jego dramaty ujmowały też filmowców, a „Chłopcy”, w reżyserii Ryszarda Bera – opowieść dziejąca się w domu starców, ciągle jest pokazywana w telewizji, bo jest mądra, a role napisane dla aktorów są wspaniałe.

Często nadużywa się pojęcia „poezja” i każdy wiersz zostaje poezją… A poezja to szczyt sztuki, natomiast wiersze, nawet i dobre, to tylko wytwory rzemiosła literackiego. A Stanisław Grochowiak był poetą.

                                                           Lęki

Dzisiaj już się go nie wydaje, nie rozmawia się o nim. I chyba niewielu czyta jego poezję. A to jest wielka szkoda dla naszej wrażliwości. Na przykład, trzeba znać jego „Pejzaż”, żeby zrozumieć jego świat, albo jak on ten nasz świat widział.

Pejzaż

Więc oto ziemia moja Ojczyzna

Wszystko we mnie co wieczne – z tych oto ogórków,

Z tych bladych kwiatów szarpanych żarłocznie

Przez chude jak szkielety wróble

 

Wszystko co we mnie otwiera ten pejzaż

Koniem sterczącym w niebo kopytami

Różą znienacka ogromna jak krowa

Wiatrakiem zeschłym

 

I wreszcie człowiek – z flaszki pionowej

Ostatnia kroplę chciwie wypija

Płacze

Maryja

Jezus

Maryja

Jezus

Maryja

Jezus

Maryja

                                                                        Alkohol

Stanisław Grochowiak umarł młodo. Mówią, że pił. Alkoholowi zresztą poświęcił dużo miejsca w swej twórczości, w tym wspaniały dramat „Lęki poranne”. A „Lęki…” mówią nie tylko o tej chorobie, mówią też o tym, że wrażliwi ludzie muszą pić, bo społeczeństwo jest okrutne wobec słabych. Napisał to kiedyś inny poeta, że są społeczeństwa, w których nie sposób żyć na trzeźwo.

Bóg Grochowiaka, jego osobisty intymny Bóg, zabrał go bardzo wcześnie, zaledwie w 42 roku życia. Może było i tak, że Bóg zabiera duchy doskonałe wcześniej, pozwalając tym niedoskonałym żyć dłużej, aby się wypiękniły ostatecznie.

W ciągu tych 42 lat swego życia Stanisław Grochowiak dokonał w literaturze bardzo wiele, zostawiając po sobie trwały ślad. Jest autorem kilkunastu tomików poezji, dwóch opowiadań, trzech powieści i czterech dramatów.

 

                                                      Dzieła Stanisława Grochowiaka

 

Poezja: Ballada Rycerska (1956); Menuet z pogrzebaczem (1958), Rozbieranie do snu (1959); Agresty (1963); Kanony (1965; Totentanz in Polen (1969) poemat; Nie było lata (1969); Polowanie na cietrzewie (1972; Bilard (1975); Haiku-Images (1978); Allende (1974) poemat; Wiersze nieznane i rozproszone (1996); Wiersze dla dzieci (2017); Wiersze zebrane (2017)

Opowiadania: Lamentnice (1958); Prozy (1996) – zawierają niepublikowane utwory prozatorskie, dodatkowo powieść Trismus i opowiadania ze zbioru Lamentnice

Powieści: Plebania z magnoliami (1956); Trismus (1958); Karabiny (1965)

Dramaty: Szachy (1961); Partita na instrument drewniany (1962); Król IV (1963); Chłopcy (1964)

Baśnie: Żyjątko Biedajstwo i Ci inni (2009)

Realizacje filmowe: Księżyc, reż. Stanisław Brejdygant; Kaprysy Łazarza, reż. Janusz Zaorski; Chłopcy, reż. Ryszard Ber; Partita na instrument drewniany, reż. Janusz Zaorski; Karabiny, reż. Waldemar Podgórski

 

 

TADEUSZ PŁUŻAŃSKI: Jaworzno – nie polski, ale komunistyczny obóz

W kwietniu 1945 r. Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego utworzyło Centralne Obozy Pracy, z najbardziej znanym w Jaworznie. Dla Polski zaczynało się sowieckie zniewolenie, o czym nawet w III RP duża część mediów wolała i woli wciąż milczeć. Kłamią wciąż o „wyzwoleniu” – mimo podobieństw do agresji Rosji na Ukrainie.

Komunistyczny (błagam – nie używajmy terminu „polski”) obóz dla młodocianych więźniów politycznych w Jaworznie, tak samo zresztą jak w Świętochłowicach-Zgodzie, powstał na bazie byłego podobozu KL Auschwitz, a komendantem obu, w różnych okresach, był komunistyczny „partyzant” – Szlomo Morel.

Po wojnie, znęcając się nad więźniami, Morel mówił: „Byłem w Auschwitz przez sześć długich lat i przysięgałem sobie, że jeśli stamtąd wyjdę, odpłacę tym samym wam – hitlerowcom”. W rzeczywistości w KL Auschwitz nie był ani jednego dnia.

Większość mediów w Polsce uwierzyła w wersję o Morelu – więźniu Auschwitz. „Gazeta Wyborcza” pisała: „W czasie wojny trafił do Oświęcimia, gdzie zginęli jego najbliżsi”. „Trybuna”, w tekście pod znamiennym tytułem: „Z więźnia – komendant obozu”: „Zachowania Salomona Morela w obozie w Zgodzie nie wolno usprawiedliwiać, ale można zrozumieć. W 1945 r. trudno było oczekiwać od Żyda, który właśnie wyszedł z Auschwitz, gdzie utracił wszystkich bliskich, żeby troszczył się o NSDAP-owców i volksdeutschów. Dziś jest już starym człowiekiem i zasługuje na spokój”. Marzenia postępowej prasy spełniły się – Salomon Morel nigdy nie poniósł kary za swoje zbrodnie.

W 1943 r. Morel przedostał się do ZSRS i przyłączył do sowieckiej partyzantki. Po powrocie do Polski wstąpił do UB. W życiorysie czytamy: „21 lipca 1944 roku zostaliśmy wyzwoleni przez Armię Czerwoną i natychmiast przychodzimy do Lublina i organizujemy MO”.

Komendantem obozu w Jaworznie Morel został w 1949 r. Były więzień wspominał: – Podczas pierwszego apelu powiedział do nas: „Nie przeżyjecie, pójdziecie do Brzezinki”. Po kilkanaście godzin pracowaliśmy w kopalni, racje żywnościowe były minimalne. W ten sposób poddawano nas reedukacji.

W 2005 r. Izrael, gdzie Morel uciekł w 1992 r., odmówił wydania zbrodniarza (zarzut: spowodowanie śmierci 1695 więźniów Świętochłowic, jako zbrodni przeciwko ludzkości), bo… Polska jest krajem antysemickim. Za zbrodnie w Jaworznie – mimo wieloletnich starań byłych więźniów – nigdy nie był ścigany! Ale ofiarami – w przeciwieństwie do Świętochłowic-Zgody, gdzie trafiali też Niemcy i volksdeutsche – byli tylko Polacy.

Salomon Morel zmarł jako dziadek wnuczętom w 2007 r. w Tel Awiwie. Do końca życia dostawał z Polski wysoką emeryturę. O tym większość mediów III RP znów nie pisała, albo pisała półgębkiem, bo musiałyby wspomnieć, z czego ten przywilej wynikał – a wynikał ze zbrodniczej kariery tego krwawego komendanta powojennych, komunistycznych obozów w okupowanej przez sowietów Polsce.

 

Fot. WSJ

Korespondent „Wall Street Journal” zatrzymany w Rosji

W Jekaterynburgu na Uralu został zatrzymany korespondent amerykańskiego dziennika „Wall Street Journal” Evan Gershkovich  – podała w czwartek agencja Reutera, powołując się na media rządowe w Moskwie. Federalna Służba Bezpieczeństwa oskarża go o szpiegostwo.

Rosyjska Federalna Służba Bezpieczeństwa (FSB) poinformowała, że dziennikarz zbierał informacje będące tajemnicą państwową i że wszczęto sprawę karną dotyczącą szpiegostwa. Twierdzi, że Gershkovich otrzymał „od strony amerykańskiej” zadanie zebrania informacji o „działalności jednego z przedsiębiorstw kompleksu wojskowo-obronnego”. Nie przedstawiono na to żadnych dowodów.

Niezależny portal Meduza podał wcześniej, że amerykański dziennikarz zaginął w Jekaterynburgu. Nie było z nim kontaktu przez ostatnią dobę. Powołał się na Jarosława Szyrszykowa, mieszkańca Jekaterynburga, który pomagał korespondentowi podczas jego pobytu w tym mieście.

Gershkovich przyjechał na Ural, by napisać materiał o Grupie Wagnera, prywatnej firmie wojskowej wysyłającej najemników do walk przeciwko Ukrainie.

Dziennikarz WSJ pracuje w Moskwie od około sześciu lat, pisze o Rosji, Ukrainie i krajach byłego ZSRR.

opr. jka, źródła: reuters.com, pap.pl

 

 

Kontynuując przeglądanie strony zgadzasz się na instalację plików cookies na swoim urządzeniu więcej

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close