Fot. Wikipedia

Przewodniczący KRRiT nałożył karę na likwidatora Telewizji Polskiej

Przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Maciej Świrski nałożył na likwidatora TVP Daniela Gorgosza karę w wysokości 145 tys. zł. Powodem jest nieudzielenie informacji na temat działalności spółki, którą zarządza.

„Wobec uporczywych odmów wypełnienia obowiązków przewidzianych w ustawie o radiofonii i telewizji, w szczególności jej art. 10 ust. 2, jako Przewodniczący KRRiT podjąłem dzisiaj decyzję o nałożeniu na osobę niewypełniającą tych obowiązków, a podającą się za likwidatora TVP SA – p. Daniela Maksymiliana Gorgosza, kary pieniężnej w wysokości 145 tyś. zł. (nieprzekraczającej 3-krotności jego miesięcznego wynagrodzenia). Kara ta została wymierzona za nieudzielenie uprawnionemu organowi żądanych w trybie przewidzianym przepisami ustawy o radiofonii i telewizji informacji (pomimo dwukrotnej prośby) na temat działalności Spółki, którą zarządza” – napisał w serwisie X Maciej Świrski.

Na stronie KRRiT wyjaśniono, że dotyczy to informacji takich jak:  łączna kwota wydatków na wynagrodzenia z tytułu zatrudnienia pracowników realizujących ustawowe zadania misyjne, osobno za listopad  i grudzień 2023 r., łączna kwota na wynagrodzenia z tytułu umów cywilno-prawnych ze zleceniobiorcami realizującymi ustawowe zadania misyjne, osobno za listopad i grudzień 2023 r., łączne koszty realizacji zadań misyjnych, rozumianych jako tworzenie programu, osobno za listopad i grudzień 2023 r., łączne koszty realizacji zadań misyjnych, rozumianych jako rozpowszechnianie programu, osobno za listopad i grudzień 2023 r.

„Postawa prezentowana przez Pana Daniela Maksymiliana Gorgosza jest nieakceptowalna w demokratycznym państwie prawa, w którym nie może mieć miejsca sytuacja, iż podmiot odmawia udzielenia informacji organowi państwa uprawnionemu do ich otrzymania. W szczególności jeżeli dotyczy to środków publicznych, które zostały temu podmiotowi przez ten organ przekazane” – napisano na stronie KRRiT.

opr.jka, źródła: X/Maciej Świrski, KRRiT

 

Rys. Cezary Krysztopa

O niezwykłym zjawisku, nie tylko fizycznym, pisze CEZARY KRYSZTOPA: Rozpad Adama Bodnara

Jednym z moich domowych zadań jest sprzątanie tarasu. Jest to ten rodzaj pracy fizycznej, który pozwala poświęcić się rozmyślaniom i podczas której przychodzą mi do głowy rzeczy, które nie mają mi czasu i okazji przyjść do głowy w innych okolicznościach.

Na przykład do mycia tarasu używam szmaty, która była kiedyś kawałkiem śnieżnobiałego prześcieradła. Mając w pamięci jego chwalebną przeszłość, czuję się wręcz skrępowany jego obecnym upadkiem. A i on sprawia wrażenie, jakby szansa na swego rodzaju drugie życie jaką mu daliśmy, nie do końca licowała z jego wyobrażeniem na własny temat.

Nie mam pojęcia

Naprawdę nie mam zielonego pojęcia dlaczego przy tej czynności i w tym kontekście przychodzi mi zaraz do głowy przypadek Adama Bodnara i rozważania na temat jego utylitarnych właściwości jakby idealnie dopasowanych do potrzeb Donalda Tuska.

Był sobie oto człowiek który budował się w środowiskach liberalno-lewicowych jako autorytet. W sumie, trzeba mu oddać, że również poza tymi środowiskami dysponował pewnym kapitałem poważania, jako do cna przeżarty progresywnymi ideologiami, ale raczej szczery w swoich przekonaniach. Miał pełną twarz praworządności i konstytucji. Ba, był wymieniany jako poważny kandydat na prezydenta.

Co musiał mu zrobić Donald Tusk, że znalazł się tam gdzie jest teraz? Ministerialne pieniądze nie wydają się tu być wystarczającą odpowiedzią. Szantażował go jakimiś straszliwymi kompromatami? Obiecał mu jakieś złote góry? Zaczarował go jak kobra? Nie mam zielonego pojęcia. Dość, że kiedy widziałem go na nagraniu, przyłapanego przez zastępcę Prokuratora Generalnego Roberta Hernanda, na którym widać jak nieporadnie usiłuje podeprzeć się poleceniami Tuska, który w innym miejscu i czasie się od niego odcinał, sprawia wrażenie człowieka złamanego, który niczym zbity mops, najchętniej schowałby się pod najbliższy stołek.

Rozpad Bodnara

Wyliczanie bezprawnych działań Bodnara, które w absolutnie groteskowym świetle stawiają jego wizerunek „aŁtoryteta praworządności” jest zbyt łatwe, zresztą jego usiłowanie zarządzania komunikatami, oparte wyłącznie na histerii nadzwyczajnej kasty kwestionowanie statusu sędziów, kwestionowanie skuteczności powołania Prokuratora Krajowego, jakieś próby włamania do jego gabinetu, czy ostatecznie cyrk z rzekomym powołaniem nowego Prokuratora Krajowego, do którego powołania potrzebny jest, wyraźnie zapisany w prawie, udział Prezydenta, który udziału w tym nie wziął, lepiej opisują prawniczy eksperci. Mnie bardziej zastanawia, co za „wybitny prawnik” z Bodnara, skoro nie zauważył, że, jak zwraca uwagę mec. Bartosz Lewandowski , skoro według „projektu” ministerstwa sprawiedliwości mają być zakwestionowane wyroki Trybunału Konstytucyjnego, w podejmowaniu których uczestniczyli sędziowie Mariusz Muszyński, Justyn Piskorski czy Jarosław Wyrembak, to „Adam Bodnar przestaje być ministrem sprawiedliwości i ponownie wraca na urząd RPO, bowiem… wyrok w sprawie K 20/20, w którym TK stwierdził niemożliwość „przedłużania” kadencji RPO „w nieskończoność”, jest nieważny”. Ten człowiek rozpada się nie tylko w sensie wizerunkowym czy moralnym, ale również intelektualnym i logicznym.

Obserwacja tego zjawiska mogłaby być na swój przewrotny sposób, zabawna, gdyby nie fakt, że „praworządny aŁtorytet” Bodnar w jakimś sensie otwiera drzwi do piekła i jeśli nie zakłada, że będzie rządził wiecznie, to powinien się liczyć z tym, że któryś z następnych ministrów sprawiedliwości, po prostu wsadzi go do pier.la, by dać sobie czas na szukanie podstawy prawnej.

Rys. Cezary Krysztopa

Kto po nas pozostanie? Zastanawia się nad tym CEZARY KRYSZTOPA: Przedostatnie pokolenie

W naszych  czasach łatwo o konstatację, że żyjemy we śnie pijanego idioty. Stałe świata, który znaliśmy są kwestionowane, a układ nowych jest wręcz wewnętrznie sprzeczny i nielogiczny.

Jednym z nośników nowego „bezładu” wydaje się być młodzież. To młodych ludzi widzimy jako niszczących dzieła sztuki, przyklejających się do asfaltu, entuzjastycznie się kastrujących, to oni są najczęściej bezpośrednimi wykonawcami wyroków szalejącej na Zachodzie „rewolucji”. I to ich łatwo postrzegać jako jej istotę.

Automaty ze światopoglądami

Wydaje mi się jednak, że to wniosek zbyt łatwy. Ich postawy są w istocie konsekwencją tego co my jako „dorośli” zrobiliśmy. A właściwie tego, czego nie zrobiliśmy. A zapędzeni w świecie swoich ambicji, szybkiego rozwoju, sukcesu, zapomnieliśmy ich wychować. Cóż zatem dziwnego w tym, że pozbawieni naturalnych wzorców, zwrócili się ku tym, którzy pod naszą nieobecność ich „wychowali”? Grubych misiów tego świata, którzy porozstawiali kolorowe automaty z gotowymi „światopoglądami” opakowanymi w kolorowe papierki. Tych, którzy pod naszą nieobecność dali młodzieży to, czego przecież każda młodzież od początku ludzkości poszukuje. Buntu, lub w tym przypadku raczej pozoru buntu.

Kwestionowanie zastanych autorytetów jest naturalnym elementem procesu rozwoju. Metodą samookreślenia, w którą wpisane są poszukiwania i eksperymenty, ale również błędy i pogubienie. Przyjmuje różne formy, które w procesie doroślenia ulegają weryfikacji, ale pozostawiają umiejętność samodzielnego określenia punktów widzenia. Pod warunkiem wszakże, że jest procesem naturalnym.

Tymczasem wobec naszej wychowawczej abdykacji procesem naturalnym być przestało. Mający głęboko złe intencje inżynierowie społeczni zbudowali świat, w którym synowie milicjantów, swego czas odrzucani jako nieautentyczni przez publiczność Jarocina, zostają kapłanami rzekomego „buntu”, a najwyższą formą „kontestacji” wydaje się płynięcie w nurcie uregulowanym potężnymi pieniędzmi obrzydliwie bogatych i wyzutych z wszelkiego dobra koncernów. Komuś kto patrzy na to z boku nie mieści się w głowie jak „kontestacją” może być przymusowa unifikacja pod karą wykluczenia. A jednak takie, dość powszechne, wrażenie udało się uzyskać.

To nie wina młodzieży

Nie, to nie młodzież jest tu winna. Młodzież jest tutaj ofiarą eksperymentu, który się na niej przeprowadza przy użyciu niewyobrażalnych środków. Także naszej indolencji i naszej abdykacji z roli jej „wychowawców”. Tak więc poczucie wyższości wydaje mi się tutaj nie na miejscu, choć przyznaję, że i mnie się często udziela.

Prawdziwymi winnymi są tutaj inżynierowie społeczni robiący dzieciakom wodę z mózgu, choć i ta świadomość nie powinna nas zwalniać z obowiązku szukania winy w sobie. Jak również, a może przede wszystkim działania, tak aby pokolenie obecnej młodzieży, nie stało się rzeczywiście ostatnim pokoleniem świadomym swojej ludzkiej odrębności i suwerenności.

 

Sukcesy ukraińskiej armii na Morzu Czarnym były możliwe m.in. dzięki wykorzystaniu nowoczesnych dronów morskich. Fot. SBU

WOŁODYMYR SYDORENKO: Ukraina zadaje skuteczne ciosy rosyjskiej flocie

Ukraińskiej armii udało się już zniszczyć jedną trzecią z 80 okrętów wojennych rosyjskiej Floty Czarnomorskiej, wiele jednostek zostało zaś uszkodzonych.

Sytuację na dzisiejszej Ukrainie można scharakteryzować słowami znanego reżysera Oleksandra Dowżenki – „Ukraina płonie”. Jak podaje Sztab Generalny Ukrainy, wschodnie i południowe obwody kraju są poddawane całodobowemu ostrzałowi artyleryjskiemu. Na linii frontu, gdzie wojska są blisko siebie, codziennie dochodzi do 30 – 60 starć bojowych, jednak siły obronne Ukrainy utrzymują swoje pozycje, a wrogowi rzadko udaje się przejść kilkadziesiąt metrów w jakiejkolwiek części frontu. Często Rosjanie nie są w stanie utrzymać zdobytych linii, a żołnierze ukraińscy je odzyskują. W ten sposób linia frontu „pulsuje”, wojska ukraińskie w dalszym ciągu wytrzymują ofensywę rosyjską i przygotowują się do ponownego przejęcia inicjatywy na wiosnę, po otrzymaniu posiłków.

Rosyjskie oddziały nie mają lepszego sprzętu wojskowego od ukraińskich, ale są znacznie „masywniejsze”, mają nieskończone zapasy pocisków, przewagę liczebną i stosują tzw. ataki „mięsne”, czyli rzucają słabo wyszkolonych żołnierzy do bitwy, którzy masowo giną, nie przynosząc korzyści frontowi. Armia ukraińska stosuje zaś „inteligentną ofensywę”, stawia na sprzęt i zwycięską taktykę, a nie na masę ataków. Dlatego dzisiejsze działania wojsk Ukrainy polegają na odstraszaniu wroga i oczekiwaniu na przybycie nowych typów europejskich i amerykańskich czołgów oraz samolotów F-16, które pomogą uzyskać przewagę nad wrogiem.

W wojnie lądowej na froncie rosyjsko-ukraińskim „wszystko pozostaje niezmienione”, ale inaczej jest na morzu. Ukraińskiemu dowództwu, dzięki odpowiedniej taktyce, udało się doprowadzić do porażki rosyjskiej Floty Czarnomorskiej. Rosja używała tych sił wojennych w niegodziwy sposób. Stacjonowały one na okupowanym Krymie, który stał się swego rodzaju centrum terrorystycznym, a następnie niczym z zasadzki, wypływali na morza i atakowali Ukrainę od Charkowa po Odessę. Teraz to już się skończyło.

Według Ministerstwa Obrony Ukrainy w lutym Siły Powietrzne Sił Zbrojnych Ukrainy zestrzeliły 13 rosyjskich samolotów, co jest najlepszym wynikiem ukraińskiej armii od października 2022 roku. Na początku marca Siły Zbrojne przekazały informację o zestrzeleniu kolejnego rosyjskiego samolotu Su-34. Według najnowszych danych Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych od rozpoczęcia masowej inwazji na Ukrainę Rosja straciła łącznie 347 samolotów. To znacznie osłabiło wsparcie rosyjskiej piechoty z powietrza. Obecnie Rosjanie dokonują 20 – 25 nalotów dziennie na froncie, czyli 2 – 2,5 razy mniej niż jeszcze miesiąc temu.

Skuteczna taktyka w walce z rosyjską Flotą Czarnomorską doprowadziła także do tego, że od 10 dni rosyjskie okręty nie przeprowadzały ataków rakietowych na terytorium Ukrainy. Może to wskazywać, że Rosja już zminimalizowała wykorzystanie swoich statków na otwartym morzu i ukryła je w portach i na Kaukazie.

„Zredukowali do minimum liczbę statków w portach Krymu. Są tam przede wszystkim te okręty, które nie mogły znaleźć miejsca w bazach w Noworosyjsku, Soczi, Tuapse” – powiedział Dmytro Pletenczuk, rzecznik służby prasowej Marynarki Wojennej Ukrainy.

Według jego danych ukraińskie wojsko zniszczyło jedną trzecią z 80 okrętów wojennych rosyjskiej Floty Czarnomorskiej, a wiele uszkodziło. Według Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Ukrainy od początku inwazji na pełną skalę Rosja straciła na Morzu Czarnym 26 statków i łodzi. Kolejnych 15 rosyjskich okrętów zostało uszkodzonych i obecnie przechodzą długoterminowe naprawy.

W nocy z 13 na 14 kwietnia 2022 roku okręt flagowy Floty Czarnomorskiej krążownik „Moskwa” został zaatakowany przez dwie rakiety przeciwokrętowe „Neptun” Sił Morskich Ukrainy. Doznał poważnych uszkodzeń i zatonął. Była to najdroższa strata militarna Rosji w wojnie z Ukrainą, wartość rezydualna statku wyniosła 750 milionów dolarów.

W nocy 13 września 2023 roku w wyniku ukraińskiego ataku rakietowego uszkodzony został okręt podwodny „Rostów nad Donem”, który przechodził remont w suchym doku Zakładów Morskich w Sewastopolu. Źródła w rosyjskim Ministerstwie Obrony podają, że okręt podwodny zostanie odrestaurowany do końca 2024 roku, ale większość ekspertów jest zgodna, że ​​powstałe uszkodzenia są krytyczne i odbudowa jest niemożliwa.

4 listopada 2023 roku statek „Askold” został trafiony ukraińskim rakietą w stoczni Zatoka w Kerczu. Jednostka była już ukończona i zwodowana. Sądząc po uszkodzeniach „Askolda” widocznych na opublikowanych zdjęciach, jego  przywrócenie do użytkowania będzie niemożliwe.

Mały krążownik rakietowy „Wielki Ustiug” należący do Flotylli Kaspijskiej został uszkodzony w wyniku ukraińskich ataków przeciwokrętowych. 7 marca 2022 roku został trafiony artylerią, a także doznał uszkodzeń w wyniku uderzenia drona.

W nocy 5 marca 2024 roku statek patrolowy „Sergiej Kotow” został uderzony przez ukraińskie bezzałogowe łodzie Magura 5 i zatonął na Morzu Czarnym przy wejściu do Cieśniny Kerczeńskiej. Wcześniej „Siergiej Kotow” został trzykrotnie uszkodzony w wyniku ukraińskich ataków: 25 lipca, 1 sierpnia i 14 września 2023 roku. Nie podano w wówczas zakresu uszkodzeń.

Okręt patrolowy „Paweł Derżawin” został dwukrotnie trafiony przez siły ukraińskie. 13 października Marynarka Wojenna Ukrainy ogłosiła, że ​​jednostka ta doznała drugiego uszkodzenia.

Na początku wojny Flota Czarnomorska miała siedem dużych statków desantowych. Na Morze Czarne wysłano także sześć okrętów tego typu z Floty Bałtyckiej i Północnej Rosji. Okręty te przybyły na Morze Czarne na kilka tygodni przed wojną, rzekomo w celu wzięcia udziału w ćwiczeniach.

Duży desantowo-szturmowy okręt „Saratow” został trafiony w porcie okupowanego Berdiańska 24 marca 2022 roku i zatonął w pobliżu molo. Statek dostarczył sprzęt i personel.

Statek „Nowoczerkask” został zniszczony przez ukraińskie rakiety w porcie Teodozja 26 grudnia 2023 r. W wyniku silnego wybuchu amunicji statek został rozerwany przez eksplozje i zatonął w pobliżu molo.

14 lutego 2024 roku w okolicy Ałupki statek „Cezar Kunikow” został trafiony przez pięć morskich dronów i zatonął. Według szefa ukraińskiego wywiadu Kyryło Budanowa statek przewoził broń i amunicję z Noworosyjska.

4 sierpnia 2023 roku podczas nalotu na Noworosyjsk statek „Olenogorsk Miner” rosyjskiej Floty Północnej został trafiony przez ukraiński dron morski i musiał być odholowany do portu. Ukraińskie wojsko stwierdziło, że jednostka utraciła zdolność bojową.

W nocy 13 września statek „Mińsk” Floty Bałtyckiej Rosji został trafiony rakietą podczas remontu w suchym doku w stoczni w Sewastopolu. Opublikowane zdjęcia pokazują rozległe zniszczenia, a brytyjski wywiad stwierdził, że „Mińsk” prawie na pewno został zniszczony.

Holownik „Wasyl Beh”, przystosowany do potrzeb wojskowych i wyposażony w rakiety przeciwlotnicze, został zatopiony w wyniku ataku rakiet przeciwokrętowych 17 czerwca 2022 r. Według informacji Marynarki Wojennej Sił Zbrojnych Ukrainy, statek przewoził amunicję, broń i personel Floty Czarnomorskiej Federacji Rosyjskiej na Wyspę Węży. Był to najnowszy okręt w składzie Floty Czarnomorskiej, który wszedł do służby 7 lipca 2017 roku.

Łódź rakietowa „Iwanowiec” została zaatakowana 31 stycznia 2024 r. podczas nalotu na jezioro Donuzław przez kilka morskich bezzałogowych pojazdów rozpoznawczych Ukrainy. W wyniku otrzymanych uszkodzeń jednostka zatonęła.

Trałowiec „Iwan Gołubiec” został uszkodzony 29 października 2022 roku podczas ataku dronów powietrznych i morskich na bazę Floty Czarnomorskiej Federacji Rosyjskiej w Sewastopolu.

24 maja 2023 roku drony morskie zaatakowały rosyjski okręt rozpoznawczy „Iwan Churs” – potwierdziło Ministerstwo Obrony Rosji. Mały krążownik rakietowy Samum, czyli poduszkowiec, został zaatakowany 14 września 2023 roku przez drona, w wyniku czego został odholowany do portu. Ponadto zatopiono kilka łodzi i innych statków wroga.

Sukcesy Ukrainy na Morzu Czarnym sprawiły, że dowództwo floty rosyjskiej uznano za niekompetentne. Władimir Putin najpierw zwolnił dowódcę Floty Czarnomorskiej, a kilka dni temu także dowódcę rosyjskiej marynarki wojennej Mykołę Jewmenowa, którego zastąpił inny admirał. Floty Czarnomorskiej jednak to nie uratuje, bo straciła już najbardziej zdolne do walki statki. Teraz główną troską admirałów jest ukrywanie się w portach i nie wypływanie na otwarte morze.

 

Collage: H/ red/ lum

Powrót na portal. WIKTOR ŚWIETLIK: Łezka w oku

Teraz władza z dumą odlicza, ilu to posadzi. Czy słychać, choć o jednym rozliczeniu policjanta? Tego, który rzucał brukiem? Jakżesz oni równo i sumiennie odliczyli się po drugiej stronie. Ci wszyscy moralizatorzy, wszyscy specjaliści od niezależności dziennikarskiej, praw człowieka, brutalności policji, braku praworządności, obrońcy swobód obywatelskich i westernizacji cywilizacyjnej.

Otóż, okazało się, że w środę wszystko to zostało anulowane. Władza może tłuc jak za Gierka w 76, tłukący zasługują na swój los, bo to wichrzyciele. Grunt, że premier został pochwalony za przywracanie standardów praworządności przez przewodniczącą naszej umiłowanej współczesnej Rasy Wzajemnej Pomocy Gospodarczej, o czym jak zawsze na swych łamach donieśli z dumą redaktorzy od czasu do czasu briefowani w hotelu Sheraton przez sympatycznego pana Grasia. Znani obrońcy swobód demokratycznych i praworządności. Bliscy zarówno opcji silnej razem, jak i reprezentanci najgodniejszego symetryzmu.

Co prawda, na filmach z demonstracji rolniczej było widać co innego. Zresztą, jak to zawsze, każdy ma swoją prawdę. Nie byłem tam, gdzie była zadyma, czyli pod Sejmem. Widziałem pokojowo i sympatycznie zachowujących się leśników na Moście Poniatowskiego, rozmawiałem z rzeczowymi rolnikami i związkowcami, którzy przyjechali ich poprzeć na Powiślu. Jak się jednak, wpatrzy w filmy, to widać, że żadna ze stron święta nie była. W ruch szły race i barierki. Była porządna zadyma. Swoją drogą, jako rowerzysta krótko przed demonstracją zauważyłem, że nikt się nie kwapił, by pozbierać rozrzuconą luzem gdzienigdzie w okoicy kostkę brukową. Słusznie, bo się przydała. Jak widzieliśmy, można jej użyć w dobrym celu i złym. Może nią zły rolnik rzucić w policję, ale może nią też dobry policjant zabić rolnika – prowokatora.

Tyle, że zaraz potem policja pochwaliła się, ilu to wyłapała. Ilu to doprowadzi, aresztuje, ile kar więzienia do 10 lat za to grozi. To nie rolnicy to prowokatorzy, to wichrzyciele, chuligani. Tweety w tym stylu posypały się dosłownie w tej samej chwili. Plus żarcik, świetny, kupa zabawy, rzucony też przez wielu na raz, w tym przez nieocenionego w takich chwilach redaktora „symetrystę” z TVN. Mówiliście „murem za polskim mundurem”, gdy atakowano strażników granicznych? To czemu teraz nie mówicie, kiedy pała tuskowej sprawiedliwości spada na wichrzycieli podważających politykę umiłowanego rządu? Czemu się pisowskie baby z Podlasia nie wstawiacie za policją jak kopie po głowach waszych mężów? Czemu? Achacha, ekipie pana premiera i redaktorom łapiącym przekaz szybciej niż delfin wibracje w wodzie, brzuchy pękają ze śmiechu. Czego się nie śmiejecie, jak was pałują, a zaraz was wsadzą za to, że was spałowali? Starszemu pokoleniu polityczno-dziennikarskiemu musi się łezka w ręku kręcić. Tak się pisało i śmiało wtedy, gdy byli młodzi i piękni.

Powtórzę, na demonstracji żadna ze stron święta nie była, nawet jeśli wśród ludzi działali policyjni prowokatorzy. Wychodzące z tłumu i wchodzące za kordon policji młode byczki, młody łepek spanikowany, że mu kaptur zdjęli – też są na zdjęciach. Ale nie zmienia to faktu, że sprowokować się dać nie należało. Tylko że teraz władza z dumą odlicza, ilu to posadzi. Czy słychać, choć o jednym rozliczeniu policjanta? Tego, który rzucał brukiem? Tego z brodą, który ponoć miał być mężem rolniczki z telewizji, ale się rozstali i poszedł w pakowanie i agresję? Tych, którzy wciągnęli stojącego spokojnie demonstranta z flagą za swój kordon i urządzili mu tam swoją ścieżkę zdrowia, głowę wgniatając kolanem w bruk? Kiedy tak zrobiono cztery lata w USA cały kraj, a za nim świat zapłonął. Kiedy jednak robi to nasza odzyskana praworządność, z wolnymi mediami jako jej psem łańcuchowym, to mucha nie siada. Nie dość tego. Więcej, chcemy. Więcej. Będzie się można jeszcze więcej wykazać.

Mam tylko jedną propozycję by docenić tych, którzy tak bez wahania zakwalifikowali demonstrantów jako pisowskich lub putinowskich prowokatorów. Powinien im minister Siemoniak dać mundury, pagony i stopnie służbowe. Może w niektórych przypadkach będzie dziwnie się komponowało z szaliczkami czy fularami, ale przynajmniej łatwiej będzie odróżnić elity kraju od zwykłego pisowskiego bydła ze wsi.

 

 

Fot.: Politura studio/ h/ re

Potworki językowe w mediach nieustająco opisuje WALTER ALTERMANN: Komisja relewantna

Komisja sejmowa do sprawy afery wizowej może być wielkim wydarzeniem. Także dlatego, że zarówno komisja, jak i wyzwani mówią z głowy. Czyli, mamy raj dal tropicieli wynaturzeń językowych. Na początek, w czasie posiedzenia Komisji, w dniu 28 II 2024 r., mogliśmy usłyszeć jak przewodniczący komisji, poseł Michał Szczerba anonsował pracownika polskiej ambasady w Indiach: „Został wezwany pan Damian Irzyk, konsul, na okoliczność jego pracy w ambasadzie w Mumbaju, w okresie relewantnym.”

Oczywiście znacząca większość Polaków, oglądających transmisję posiedzenia komisji nie wie co to jest „okres relewantny”. Znając rodaków, jestem przekonany, że większość z nas uznała ów „okres relewantny” za słowo groźne, świadczące jednoznacznie o przestępczej działalności konsula. Reszta Polaków z góry przyjęła, że Irzyk jest niewinny, a nawet jest męczennikiem.

Posłowi Szczerbie chodziło zapewne oto, że pan radca pracował w polskiej ambasadzie Mumbaju w tym czasie, w którym być może dochodziło do nieprawidłowości w wydawaniu polskich wiz.

Pojęciem „relewantny” określa się zdarzenie niosące skutki prawne, mające znaczenie prawne. Przykładowo, śmierć będzie zdarzeniem prawnie relewantnym, ponieważ wiąże się z pewnymi skutkami prawnymi takimi jak chociażby otwarcie spadku. Nie wiem, czy w sejmowej uchwale o Komisji jest zapisane pojęcie „relewantny”. Gdyby było, to znaczyłoby, że sejmowi prawnicy za nic mają prosty lud.

Jednakże poseł Szczerba niczym by nie ryzykował, gdyby powiedział po prostu, że pan Irzyk pracował w Mombaju w czasie, którym zajmuje się komisja. Ale poseł Sczerba nie spolszczył tego słowa, widocznie uznał, że przyniesie mu ono wiekuistą chwałę, a konsulowi wieczną hańbę.

Piłkarz spionizowany

„Piłkarz szybko się spionizował” – powiedział komentator meczu Legia – Pogoń. To piękne polskie zdanie padło podczas transmisji meczu. A chodziło o to, że piłkarz po faulu szybko wstał z boiska. Do tego już doszliśmy. Brawo dla redakcji sportowej Canal+Sport. Brawo za dobór komentatorów.

Głowa podpisała

W TVN 24 można było usłyszeć taka informację: „Węgierska głowa państwa podpisała zgodę na akcesje Szwecji do NATO”.

Jedno zdanie a dwa błędy. Pierwszy błąd jest malutki – akcesja to przystąpienie. Ale niech tam, bo się utarło w tej sprawie mówić o akcesji. Choć wolałbym, żeby mówiło się o przystąpieniu, a nawet o przyjęciu.

Drugi błąd jest duży i bardzo ucieszny. Powiedzieć, że jakaś głowa coś podpisała jest śmiesznym błędem, który wynika z napuszonego stylu, z połączenia liryki z polityką. Dlaczego nie powiedziano, że premier Wegier coś podpisał? A, bo miało być uroczyście, przełomowo i wzniośle. A wyszło tylko komicznie. Ja zresztą zawsze „w takich razach”.

 

O, wybory!

Jednego dnia w odstępie kilkudziesięciu minut, trzech partyjnych liderów popełniało ten sam przykry błąd. Panowie Kosiniak-Kamysz, Hołownia i Trzaskowski identycznie mówili, że: „Te wybory są o…”.

Na taki język nie ma zgody. Wybory bowiem to specyficzne słowo, coś jak słynna alternatywa. Przypomnę, że alternatywa może być jedna, a znaczy wybór pomiędzy dwiema możliwościami. Same natomiast wybory nigdy nie mogą być o czymś.

Wybór, wybory, wybieranie to decyzja, co kupujemy, którą z możliwych dróg pojedziemy i na kogo głosujemy. Zatem nadchodzące wybory dotyczą decyzji nas wyborców, na kogo oddamy swój głos, kogo wybierzemy na przezydenta, wójta, radnego. A w wyborach prezydenckich będziemy decydować, kogo widzielibyśmy na stanowisku najwyższego polskiego urzędnika.

 

Ergo. Liderzy partii powinni powiedzieć, że te wybory samorządowe ustanowią nowe władze w gminach i województwach. Czyli, że są to wybory pomiędzy programami różnych partii, pomiędzy – także – różnymi wizjami naszego polskiego ładu, porządku, demokracji.

Rejcykling

Ostatnio ze zdumieniem ogladałem w Polsacie audycję o ochronie środowiska. Nic nowego, ale lubię ten temat. Co jednak było zaskakujące? To, że prowadząca ów program młoda kobieta cały czas mówiła o „rejcyklingu”. I nie przeszkadzało jej, że poza nią wszyscy eksperci występujący w programie mówili „recykling”. Można powiedzieć, że z tym swoim „rejcyklingiem” była uparta, a nawet rozpierała ją duma. Chyba z tego, że zna angielski – chociaż uczeni mówią, że wymawiałoby się wtedy „risajkling”. Niestety praktyka używania i wymawiania słów obcego pochodzenia w języku polskim jest tej dziennikarce zupełnie nieznana. Zna angielski i już.

A podstawowe zasada jest taka, że przypadku słów powszechnie już używanych w polszczyźnie, trzeba wymawiać je po polsku. Tak jest też z komputerem, pendrajwem czy konsolą do gier. Udawanie Anglika w przypadku „recyklingu” jest śmieszne i prowincjonalne. Nazwiska Pani Redaktor nie zdążyłem zanotować, ale też nie chodzi o napiętnowanie konkretnej osoby, ale o zasadę.

Co zrobić z choinką po świętach?

Nie mam nic do młodych i pięknych kobiet. Jednak, gdy stacjach telewizyjnych pojawia się takich dziewczyn coraz więcej, muszę stwierdzić, że chyba nie są one angażowane przez telewizje ze względów na intelekt i zdolności do pogłębionej analizy. Niestety to wątpliwej jakości zjawisko staje się coraz bardziej powszechne.

Zapytał mnie kiedyś mój przyjaciel, wieloletni dziennikarz TVP, czy wiem o czym młode dziennikarki rozmawiają ze sobą w pracy. Nie wiedziałem. O urodzie, fryzjerach, kosmetyczkach i modzie – powiedział. Może zatem niesłusznie się czepiam, bo jednak te piękne młode kobiety jakąś wiedzę mają.

Lubię popatrzeć na piękne kobiety, bo są one oczywistą ozdobą świata. Ale niechże występują w programach o muzyce pop, poradach kosmetycznych, modzie itp… Tam straty widzów będą mniejsze. Znam jedną taką ładną panią dziennikarkę, którą na oko sprawia świetne wrażenie, ale nie powierzyłabym jej nawet – ze względu na jej intelekt – programu o tym, co zrobić z choinką po świętach.

 

 

Fot. Wikipedia

Ponad pół miliona złotych kary dla TVN za emisję reportażu „Bielmo. Franciszkańska 3”

Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji nałożyła na spółkę TVN SA karę w wysokości 550 000 zł za emisję reportażu Marcina Gutowskiego „Bielmo. Franciszkańska 3”.

Pokazany 6 marca w TVN24 w cyklu „Czarno na białym” reportaż Marcina Gutowskiego „Bielmo. Franciszkańska 3” oskarżał kard. Karola Wojtyłę o tuszowanie przypadków pedofilii wśród duchownych. Zaraz po emisji materiał ten spotkał się z ogromną falą krytyki, zarzucano m.in, że reportaż jest nierzetelny, niezgodny z etyką dziennikarską i warsztatem badań historycznych. Przypomnijmy, że Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich w ubiegłym roku postanowiło przyznać Marcinowi Gutowskiemu za ten reportaż tytuł Hieny Roku, który otrzymują dziennikarze wyróżniający się szczególną nierzetelnością i lekceważeniem zasad etyki dziennikarskiej (TUTAJ).

Teraz KRRiT uznała, że spółka TVN SA emitując reportaż Gutowskiego naruszyła art. 18 ust. 1 i 2 ustawy o radiofonii i telewizji, który mówi m.in. że audycje „nie mogą propagować działań sprzecznych z prawem, z polską racją stanu oraz postaw i poglądów sprzecznych z moralnością i dobrem społecznym (…)” oraz „powinny szanować przekonania religijne odbiorców, a zwłaszcza chrześcijański system wartości”. W związku z tym przewodniczący KRRiT Maciej Świrski „wezwał nadawcę do zaniechania łamania prawa i podjął decyzję o nałożeniu sankcji pieniężnej w wysokości 550 000 zł”.

KRRiT poinformowała w komunikacie, że po emisji reportażu wpłynęła do niej rekordowa liczba skarg, zarejestrowano 6058 wystąpień, które zawierały 39 613 podpisów obywateli wyrażających swój sprzeciw wobec treści zawartych w audycji.

Rada podkreśliła, że w toku postępowania wyjaśniającego  eksperci potwierdzili, iż materiał nie spełnia kryteriów reportażu oraz standardów etyki dziennikarskiej.

„Eksperci wykazali brak obiektywizmu i rzetelności dziennikarskiej. Zauważyli, że materiał jest stronniczy, przygotowany z wybiórczą selekcją źródeł, ahistoryczną interpretacją faktów i zdarzeń. Twórcy audycji posłużyli się technikami manipulacyjnymi, zakazanymi w pracy dziennikarskiej, takimi jak: insynuacja, używanie określeń tzw. utrwalaczy, stosowanie fałszywych powiązań emocji i osób, plotka.

W audycji oparto się na materiałach Służby Bezpieczeństwa okresu PRL (donosy uzyskiwane przez SB) i nie sprawdzono innych zbiorów dokumentacyjnych. Nie przeprowadzono wnikliwej kwerendy, nie powiązano wydarzeń, a całą narrację dopasowano do postawionej wcześniej tezy. Analiza materiału wykazała występowanie w audycji treści sprzecznych z prawem i dobrem społecznym, godzących w uczucia religijne, w tym konkretnym wypadku katolików i dezinformujących opinię publiczną” – czytamy w komunikacie KRRiT.

opr. jka, źródło: KRRiT

Dyrektor CMWP SDP w „Naszym Dzienniku” o pogarszającej się sytuacji mediów publicznych

Postawienie Telewizji Polskiej w stan pozornej likwidacji miało nadać legalnego charakteru jej siłowemu przejęciu. Od kiedy ekipa ppłk. Bartłomieja Sienkiewicza, ministra kultury i dziedzictwa narodowego wzięła się za organizacje publicznego nadawcy ten szoruje po dnie, w tym finansowo  – czytamy w „Naszym Dzienniku”.  Doprowadzono do katastrofy, nie tylko przez dramatyczny spadek  wpływów reklamowych, ale przede wszystkim   oglądalności, a tego nie da się szybko odbudować. Widz znalazł sobie inne, alternatywne źródło informacji i rozrywki. Ten rodzaj działania z którym mamy do czynienia, to jest to zabijanie mediów publicznych – powiedziała w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” dr Jolanta Hajdasz, dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Artykuł autorstwa red. Rafała Stefaniuka ukazał się 4 marca br. 

Najbardziej obiektywną oceną zmian w mediach publicznych wystawili widzowie, którzy odwrócili się od Telewizji Polskiej. – To jest efekt zmian personalnych. Media się zmieniły i dzisiaj odbiorca podąża – nie za tytułem – ale za autorami, ulubionymi dziennikarzami, do których ma zaufanie. Media budują swoją markę na tożsamości. A więc nasi odbiorcy – osoby, które chcą nas czytać, słuchać lub oglądać – chcą się z nami utożsamiać, mają podobne poglądy do naszych i tak samo patrzą na świat. Tymczasem TVP dzisiaj serwuje widzom słabą prorządową propagandę, która zniechęca nawet średnio zaangażowanego widza – wskazała dr Jolanta Hajdasz. Krytykowana jest także warstwa techniczna przygotowywanych materiałów. – W ostatnich latach TVP zostało naszpikowane najnowocześniejszą technologią, najnowszymi programami komputerowymi.  Publicystyka i informacja były realizowane  na światowym poziomie. Zbudowano w pełni profesjonalne, nowoczesne studia. Co zrobiono? Zdemontowano to. Tworzenie i prezentowanie programów przeniesiono do miejsc, gdzie trudno dobrze  realizować choćby telewizję osiedlową – wskazała dr Jolanta Hajdasz. – Spadek jakości nadawanych programów sprawia, że media publiczne nie są dzisiaj w stanie rywalizować z Polsatem czy TVN. Odpowiada za to minister podpułkownik Sienkiewicz i ludzie, których bezpośrednio  lub pośrednio zatrudniał. Powoływanie dyrektorów przez polityka jest naruszeniem wszelkich zasad niezależności mediów. Zapowiadali odpolitycznienie mediów, a jeszcze bardziej je upolitycznili. Nawet lewa strona krytykuje organizację mediów publicznych, także zmiany kadrowe – zwraca uwagę dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.

Coraz głośniej mówi się o wyprzedaży majątku Telewizji Publicznej przez uzurpatorów ppłk. Sienkiewicza. Celem sprzedaży ma być właśnie budynek przy pl. Powstańców. Według przekazów medialnych, w ten sposób konto neoTVP miałoby zasilić nawet 300 mln zł. – Jeżeli dalej będą tak zarządzać TVP, to grozi nam wyprzedaż majątku publicznego nadawcy. A tego później już nie uda się naprawić, ani odzyskać – akcentuje dr Jolanta Hajdasz.

Cały artykuł jest TUTAJ.

Fot. Wikipedia

KRRiT: słowa ministra kultury o próbie „zagłodzenia” mediów publicznych to dezinformacja

Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji wydała komunikat, w którym przewodniczący tej instytucji Maciej Świrski stanowczo protestuje przeciwko stwierdzeniu ministra kultury i dziedzictwa narodowego Bartłomieja Sienkiewicza, że „Prezydent i KRRiT chcieli zagłodzić media publiczne”. Szef KRRiT uznał tę wypowiedź za dezinformacje i wprowadzenie w błąd opinii publicznej.

Słowa o próbie „zagłodzenia mediów publicznych” padły podczas briefingu prasowego ministra kultury 29 lutego, a odnosiły się m.in. do decyzji KRRiT, która 7 lutego postanowiła, że środki z opłat abonamentowych na Telewizję Polską i Polskie Radio do czasu prawomocnego stwierdzenia przez sąd rozpoczęcia likwidacji spółek będą trafiać do depozytu sądowego.

KRRiT w komunikacie podkreśliła, że „nie zatrzymała środków pochodzących z opłat abonamentowych, lecz przekazała je do depozytu sądowego w celu podjęcia tychże środków przez osoby uprawnione do reprezentacji każdej ze spółek mediów publicznych.”

„Obowiązkiem Krajowej Rady jest troska o środki publiczne, których wydatkowanie musi być zgodne z prawem i dlatego podejmując to działanie kierowała się wyłącznie bezpieczeństwem prawnym wydatkowania środków publicznych na jednostki publicznej radiofonii i telewizji, których funkcjonowanie zostało zagrożone na skutek chaosu prawnego powstałego po bezprawnych decyzjach ministra Sienkiewicza” – tłumaczy dalej przewodniczący KRRiT.

Zauważa dalej, „że pozorowane rozwiązanie spółek i otwarcie ich likwidacji przy jednoczesnym obowiązywaniu art. 468 § 1 KSH, który określa cele i zadania likwidatorów, automatycznie sparaliżowało możliwości KRRiT przekazania spółkom środków z wpływów abonamentowych, zgodnie z obowiązującymi przepisami”.

„Proces likwidacji jest bowiem sprzeczny z zadaniami ustawowymi nakładanymi na jednostkę publicznej radiofonii i telewizji przez ustawę o radiofonii i telewizji, a celów likwidacji nie da się w 100% pogodzić z celami misji publicznej określonymi w art. 21 ust. 1 u.r.i.t.

Aby więc chronić publiczne środki oraz media publiczne przed skutkami budzących wątpliwości prawne decyzji ministra Sienkiewicza, Krajowa Rada podjęła uchwałę wskazującą nadawcom publicznym ścieżką prawną, dającą podstawy do wypłaty środków abonamentowych pomimo stanu likwidacji spółek” – tłumaczy dalej szef KRRiT i na koniec stwierdza, że wobec powyższego wyjaśnienia  „wypowiedź Ministra Kultury można potraktować jako celową manipulację i wprowadzanie w błąd obywateli”.

opr. jka, źródło; KRRiT

W wartacie samochodowym może być wszystko, ale polszczyzną posługujmy się w inny sposób niż przy naprawie silników...

WALTER ALTERMANN: O walce ignorancji z tupetem

Jeżeli ktoś chciałby odnaleźć żywe relikty komuny, to podpowiadam, że najłatwiej będzie w Sejmie. Właściwie już wszyscy nasi posłowie i senatorowie – w tym posełki i senatorki – mówią językiem niesławnej pamięci nieboszczki komuny. Mówią one i oni tak: „Sprawa stanęła na Sejmie”. I jest to kalka języka działaczy PZPR, którzy twierdzili, że jakaś sprawa była rozpatrywana „na biurze politycznym”.

Poprawnie trzeba mówić, że sprawą zajmie się Sejm, że była rozpatrywana w Sejmie – w komisjach lub na posiedzeniach plenarnych. Myślę, że to okropne „na Sejmie” jest także skutkiem sznytu, szpanowania posłów. Wicie, tarzysze, rozumicie, my som swoi, som ważni i my to po koleżeńsku złatwim na Sejmie.

Sejm, podobnie jak teatr, ma co najmniej dwa podstawowe znaczenia: 1. Budynek, w którym się pracuje; 2. Zbiór posłów, urzędników sejmowych, którzy pracują w ramach określonych przepisów i obowiązków. A teatr to budynek oraz zjawisko wystawienia jakiejś sztuki – dramatu, komedii, tragedii.

Pora już mówić: „w Sejmie”. I pozbyć się poczucia, że posłowie są najlepszymi z najlepszych, że wolno im mówić jak im się podoba.

Urągać komu, czemu

Rolnik, biorący udział w manifestacjach mówi w TV Republika, 24 II 2024 roku: „To wszystko urąga na… nie wiem już na co.” Rolnik nie dziennikarz może mówić, jak chce. Ale odnotowałem ten przypadek, bo bardzo wielu dziennikarzy mówi tak samo.

Poprawnie jest tak, że coś urąga komuś, czemuś. I nie kombinujmy inaczej panie i panowie.

W tym przypadku na pewno nie case

„Teraz mamy kejs z prokuratorem Bilewiczem” – powiedział w rozmowie w TVN 24 Tomasz Żółciak, dziennikarz Gazety Prawnej, 26 II 2024 roku. Lubię rozumieć co do mnie mówią polscy dziennikarze, ale nie zrozumiałem o co panu Żółciakowi chodzi.

Po dłuższym zastanowieniu i sięgnięciu do słowników okazało się, że chodziło mu o to, że mamy casus prokuratora Bilewicza. Dlaczego zatem dziennikarz nie powiedział, że mamy przypadek lub casus prawny? Bo nie zna łaciny, ale zna angielski. I warto – tak uznał – pochwalić się tą dalszą znajomością.

I tak to nasz język jest coraz żwawiej opanowywany przez slang dziennikarski, w którym licha angielszcyzna walczy o lepszy z lichym (u tych dziennikarzy) językiem polskim. Bo gdyby po polsku mówili jako tako, to by wiedzieli, że jeżeli w naszym języku jest słowo, które znaczy to samo co w angielskim, to poprawnie jest użyć słowa rodzimego. A gdyby dobrze znali angielski, to też by wiedział, że case pochodzi właśnie z łaciny.

O kejsie to pan Żółciak może mówić do kolegów na kolegium redakcyjnym. A gdyby nie zrozumieli, to żaden się nie przyzna, bo dziś nie jest wstydem nie znać polskiego, ale jest wstydem nie mówić slangiem.

Moderunek

„Moderujemy format Grupy Wyszechradzkiej” – powiedział 27 II 2024 roku, w TVN 24, pan Wojciech Przybylski.

 

O sobie pan Wojciech napisał w Internecie, że jest politologiem, analitykiem politycznym, kieruje też prognozowaniem polityki Visegrad Insight w sprawach europejskich. Jest także prezesem fundacji Res Publica.

W sumie ma bardzo poważne zajęcia i funkcje. Ale jak ktoś tak poważny może mówić, że „moderuje format”. Sprawdziłem co znaczy moderowanie oraz format. I ze słowników wyszło mi, że:

Moderowanie to: 1. łagodzenie napięć między ludźmi; 2. kierowanie jakąś dyskusją, czuwanie nad jej właściwym przebiegiem.

Format natomiast to, w ogólnym znaczeniu, reguły, określające strukturę fizyczną, sposób rozmieszczenia, zapisu informacji danego typu. Format – w ostatnich latach – oznacza także organizację, sposób organizowania się sił politycznych.

Czyli w dalszym ciągu nie wiemy, co miał na myśli pan Wojciech Przybylski. Tłumaczenia, że właśnie on kieruje Grupą Wyszechradzką nie przyjmuję do wiadomości, bo jak widzimy nikt obecnie nie jest w stanie kierować Grupą V4., która w ostatnim czasie traci sens bytu, skoro interesy Polski i Czech są nie do pogodzenia z interesami Węgier i Słowacji.

A może czegoś nie wiem? Może pan Przybylski właśnie pociąga za wszystkie cztery sznurki?

Wnioski

Zastanawiam się, czy we własny kraju, za którego wolność moi przodkowie walczyli i ginęli muszę czuć się tak bardzo obco? Całkiem sporo o naszym języku wiem, ale coraz częściej zupełnie nie wiem co do mnie mówią dziennikarze i politycy. Czasem nawet myślę, że wszyscy oni, ci seryjni mordercy języka polskiego są skrytymi emisariuszami jakichś tajnych sił, dybiących na przyszłość naszego narodu.

Ale to tylko czasami tak podejrzewam, bo zdrowy rozsądek podpowiada mi, że raczej mamy do czynienia z niewyobrażalnym tupetem niedouczonych. Bo naprawdę trzeba mieć wiele tupetu, żeby ważyć się na publiczne wystąpienia w języku, który zna się w stopniu tak mizernym. No, ale gdy ignorancja walczy o lepsze z tupetem, to właśnie tak jest.