Remanenty WALTERA ALTERMANNA: Co mnie śmieszy, co mnie smuci (2)

Karykatura przedstawiająca króla Belgów Leopolda II, który dzieli się afrykańskimi posiadłościami Brukseli - tutaj z Rosją (?) i Niemcami

Najbardziej z wszystkich zachowań śmieszy mnie (ale i przeraża) zakłamanie. Ludzie wolą być postrzegani bardziej jako ideowcy, niż osobnicy kierujący się przyziemnymi interesami. Nie wiedzieć czemu ci, którzy dla marnego grosza są gotowi zrobić każde świństwo, sprzedać ojca i matkę, wyrzec się wczoraj jeszcze żarliwie wyznawanej wiary… Ci wszyscy zawsze tłumaczą się, że kierowała nimi wyższa moralna bądź ideowa konieczność.

Pół biedy, gdy zakłamane są jednostki, gorzej, gdy zakłamanie dotyka całe narody i państwa. Nie znam w historii i współczesności żadnego państwa, którego władze i obywatele przyznawaliby się do tego, że podbijali sąsiadów, okradali inne narody jedynie w imię pomnażania własnych majątków.

Ucieszny i smutny kolonializm

Bardzo ucieszne są tłumaczenia wszystkich państw kolonialnych, które uzasadniały swoje podboje własną wyższością moralną, religijną i kulturotwórczą. Anglicy, Hiszpanie, Holendrzy, Francuzi, Niemcy, Portugalczycy, Rosjanie, Turcy a nawet naród tak nieliczny jak Belgowie – wszyscy oni tłumaczyli sobie i światu, że musieli podbijać Afrykę, obie Ameryki i Azję, bo przecież ludy zamieszkujące te kontynenty wręcz oczekiwały zaznajomienia ich z europejską kultury i katolicyzmem, jako najwyższymi formami duchowymi i materialnymi.

Jednakże, niektóre z podbijanych narodów walczyły ze swymi europejskimi dobroczyńcami, ale to tylko dlatego, że nie rozumiały swojego wiekuistego interesu. Gorzej, czyli jeszcze śmieszniej, bo kolonizatorzy oczekiwali i do dzisiaj oczekują wdzięczności tych niegdyś podbijanych narodów.

Kto mi nie wierzy, niech sięgnie do podręczników szkolnych Wielkiej Brytanii, w których jeszcze dzisiaj, całkiem serio, informuje się dzieci i młodzież o wiekopomnej cywilizacyjnej roli Brytyjczyków w dzisiejszych Indiach, Pakistanie, Chinach, Afganistanie i wielu innych państwach.

Muszę też wspomnieć o Niemcach, tłumaczących swój udział w rozbiorach Polski miłosierdziem wobec Polaków, którzy to bez Niemców nie byliby w stanie moralnie się rządzić samemu. Podobnie tłumaczyli się Austriacy i Rosjanie. Tyle tylko, że tym ostatnim mało kto wierzył, bo to jednak naród po trosze azjatycki, czyli gorszy. Ta segregacja naszych zaborców też jest śmieszna. Bo wszyscy trzej byli po jednych pieniądzach.

Tu zauważę też, że ani nam Polakom, ani narodom Bałkanów, Czechom, Słowakom i Ukraińcom do głowy nie przychodzi, żeby uznać podboje austriackie za dobrodziejstwo. Tym bardziej, że bogactwo i przepych Wiednia nie powstały z ciężkiej pracy rdzennych Austriaków, ale z okradania narodów podbitych.

I to akurat nie jest śmieszne, bo przysłowiowa nędza galicyjska i okrutna bieda Bałkanów nie wzięły się same z siebie, ale jako skutek łupieżczej polityki Wiednia.

Śmieszna herbatka w Bostonie

Od czasów powstania Stanów Zjednoczonych trwa śmieszna, do rozpuku. propaganda wszystkich ich rządów, które za cel główny stawiają sobie szerzenie w świecie demokracji i wolności.

W dniu 4 lipca 1776 r. ogłoszono Deklarację Niepodległości 13 Kolonii i proklamowano powstanie Unii pod nazwą Stany Zjednoczone Ameryki. Do dzisiaj USA przestawiają ten fakt jako rewolucję w imię wolności. A tak naprawdę Amerykanie zbuntowali się przeciw właścicielowi tych ziem, czyli Anglii.

Bo przecież jest prawda niezbitą, że to Anglicy podbili te ziemi i zagospodarowali. Anglicy przybyli do Jamestown w Wirginii w 1607 r. Ich relacje z rdzennymi mieszkańcami od początku były chłodne.

Wojna siedmioletnia z Francją podwoiła brytyjski dług publiczny. Aby ustrzec się przed ewentualnym atakiem ze strony Francji, Brytyjczycy potrzebowali pieniędzy na stałe stacjonowanie garnizonu w koloniach powstałych wzdłuż wschodniego wybrzeża USA.

Charles Townshend, minister skarbu, wprowadził nowe cła na kolonialny import szkła, ołowiu, farby, papieru i herbaty. Takie rozwiązanie miało pomóc w zebraniu środków na stacjonowanie wojsk brytyjskich wzdłuż zachodniej granicy. Seria ustaw doprowadziła do masakry bostońskiej w 1770 r.. Wówczas wojska brytyjskie zastrzeliły pięciu mieszkańców Bostonu. Wprowadzone przez Townshenda cła zostały zniesione tego samego dnia. Zachowano jedynie podatek od herbaty – jako symbol supremacji parlamentu.

Protesty sprzyjały budowaniu kolonialnej jedności. Przyjezdni Europejczycy zaczęli zdawać sobie sprawę, że mają ze sobą więcej wspólnego niż z Brytyjczykami. Po uchyleniu niekorzystnych ustaw niezadowolenie wśród kolonizatorów zaczęło jednak słabnąć.

Bostońska herbatka bez cukru i lukru

Czyli było tak, że koloniści nie chcieli płacić podatków właścicielowi tych ziem, czyli Anglii. Zastanówmy się, czy to rzeczywiście owo metafizyczne pragnienie wolności spowodowało bunt, czy też może przyziemna troska o własne i interesy? Biorąc pod uwagę kto stał na czele buntu, a byli to znamienici i jedni z najbogatszych mieszkańców ówczesnej Ameryki Północnej, trzeba powiedzieć, że zbuntowali się ci, którzy zaczęli tracić najwięcej.

Wolność reglamentowana

Interesujące jest to, że następne duże wydarzenie w dziejach USA miało niemal identyczny przebieg, bo z kolei w roku 1861 mieszkańcy Południa zbuntowali się przeciw prawu narzucanemu przez Północ. Tym razem chodziło o wolność dla czarnych niewolników, którzy – według Północy – bardziej przydaliby się w okolicach Nowego Jorku i Chicago, jako wolni już robotnicy, w powstających właśnie wielkich fabrykach.

I o dziwo, po niemal 90 latach od bostońskiej herbatki, Północ zapomniała o prawie do wolności każdego człowiek. I wystąpiła zbrojnie przeciw Południu. Ta dwoistość zasad wolności jest naprawdę zdumiewająca. Bo nie o jakąkolwiek i czyjąkolwiek wolność tu chodziło, ale o biznes.

No tak, ale czyż powiedzenie, że za rewolucją z 1776 roku i wojną secesyjną w latach 1861-65 stały pieniądze i spodziewany zysk, nie byłoby niskie, choć szczere? Oczywiście! I dlatego USA dumnie mówią o sobie jako ojczyźnie wolności i demokracji, bo tak jest bardziej elegancko.

Czy to nie śmieszne? Bardzo. Bo dla mnie „Deklaracja Niepodległości Stanów Zjednoczonych” jest jednym z najlepszych opakowań marketingowych biznesu w historii.

Wolność, czyli podbój Meksyku

Z tą wolnością Amerykanów jest i tak dziwnie, że przyznając ją sobie, nie chcieli respektować jej u sąsiadów.  Gdy Meksyk zyskał niepodległość w 1821 r., Amerykanie przejęli od niego Florydę. Meksykański rząd odmówił jednak sprzedaży USA kluczowych obszarów (Kalifornii i Teksasu). W odpowiedzi kongres USA uchwalił przyjęcie Teksasu jako 28. stanu w 1845 r. Tak zaczęła się wojna amerykańsko-meksykańska. Meksyk tę wojnę przegrał i musiał sprzedać USA nie tylko terytorium Kalifornii i Teksasu, ale także Nowego Meksyku, Arizony, Utah, Wyoming i Kolorado. Dostał za to zaledwie 15 mln dolarów.

Nie mówię, że USA nie są wielkim, dynamicznym i innowacyjnym państwem, bo są. Mówię jedynie o tym, że ich propaganda i autopromocja są śmieszne. Choć strach się śmiać.